16 sierpnia 2002 roku w Warszawie zmarł prof. Tadeusz Płużański, filozof, uczestnik Wojny Obronnej w 1939 r., żołnierz niepodległościowego podziemia, więzień obozu koncentracyjnego w Stutthofie; Przeżył m.in. dlatego, że przez dłuższy czas pracował w stolarni, a potem w kuchni. Wielu współwięźniów zawdzięcza mu życie, gdyż on nielegalnie dostarczał im dodatkowe porcje żywności, za co mógł zostać zastrzelony. Wyszedł z obozu dopiero z chwilą zakończenia wojny, 9 maja 1945 roku. Był jednym z najdłużej przebywających w obozie. Po zakończeniu wojny członek Zrzeszenia Wolność i Niepodległość, aresztowany przez UB w 1947 r. i skazany na karę śmierci; wyrok zamieniono na dożywocie.
„Przyjdą, wyprowadzą, pieprzną ci w łeb”. Rozmowa z profesorem Tadeuszem Płużańskim (Wywiad został przeprowadzony w 1996 roku)
– We wstępie do pierwszego wydania wspomnień z 1996 roku napisał pan: „Nie jest to książka dla historyka, ani prokuratora. Przeznaczam ją szukającym odpowiedzi na pytania o wartości, które być może nie poddały się kataklizmowi wojny i podwójnej okupacji – a których potrzebę odczuwamy do dziś. Wolność… ale jaka? Godność… lecz czy ona się ostała w męczarniach śledztw, w dymach krematoriów? Miłość… ale ona, jak wiadomo, nie jedno ma imię. Przyjaźń… lecz jak ją w skrajnych przypadkach zachować…? Uczciwość wreszcie, wobec siebie, ludzi i Boga? Po zdaniu matury, jako dziewiętnastoletni chłopak poszedł pan na wojnę. Wspomnienia zaczyna pan słowami: „Pozwólcie mu spokojnie umrzeć. Trzeba się zająć tymi, co mają szansę”.
PROF. TADEUSZ PŁUŻAŃSKI: – 29 września 1939 r. zostałem ciężko ranny w bitwie pod Janowem Lubelskim. W szpitalu w Janowie lekarz spisał mnie już na straty. Uratowała mnie siostra Czerwonego Krzyża Janina Gociewicz. Potem była konspiracja w Polskiej Ludowej Akcji Niepodległościowej i Tajnej Armii Polskiej. 11 listopada 1940 r. aresztowało mnie Gestapo. Siedziałem w Alei Szucha, na Pawiaku, potem w Grudziądzu. Stamtąd, w marcu 1941 r., trafiłem do obozu koncentracyjnego w Stutthofie koło Gdańska.
– Obóz koncentracyjny, karna kompania, wielogodzinny apel na mrozie, topienie w korycie, a przede wszystkim wyniszczający głód. I tak przez prawie pięć lat. KL Stutthof był najdłużej działającym obozem na terenie Polski. 9 maja 1945 r. był pan wolny…
PROF. TADEUSZ PŁUŻAŃSKI: – Najpierw przyjechało na rowerach dwóch czerwonoarmistów, wzięli do niewoli całą załogę obozu. Po jakimś czasie podjechał gazikiem starszy stopniem oficer. Spytał się, kim jesteśmy i powiedział: „Nu haraszo. Tiepier wy swabodni, damoj nada idti”.
– Jakie były te pierwsze dni wolności?
PROF. TADEUSZ PŁUŻAŃSKI: – Chcieliśmy dalej walczyć z Niemcami, wstąpić do Wojska Polskiego, ale już w Elblągu przywitały nas hasła: „Śmierć bandytom z AK”, „Zaplute karły reakcji”. Odechciało nam się od razu wojska, bo to było jakieś inne wojsko. Wszędzie węszyło NKWD. Więźniów ze Stutthofu zamykano w myśl zasady – przeżyłeś, to znaczy współpracowałeś z Niemcami. Pozostała tylko ponowna konspiracja. Przez znajomych nawiązałem kontakt z rotmistrzem Witoldem Pileckim, który w 1940 r. dobrowolnie poszedł do Auschwitz. Jako jego kurier przedostałem się przez zieloną granicę do II Korpusu Andersa we Włoszech. Po powrocie do kraju, dokładnie 6 maja 1947 r., zostałem aresztowany przez UB.
– 15 marca 1948 r. został pan skazany na karę śmierci.
PROF. TADEUSZ PŁUŻAŃSKI: – Dostałem dwa wyroki śmierci – za przygotowywanie zamachów na czołowe osobistości MBP (13 art. Małego Kodeksu Karnego) i szpiegostwo (7 art. MKK). Wyrok w naszym procesie, podobnie jak w innych, nie zapadł na sali sądowej. Cały tzw. wymiar sprawiedliwości był w tym okresie w rękach funkcjonariuszy MBP, wspieranych przez „doradców” z Moskwy.
[quote]Prowadzący śledztwo płk Różański powiedział mi kiedyś wprost: „Ciebie nic nie uratuje. Masz u mnie dwa wyroki śmierci. Przyjdą, wyprowadzą, pieprzną ci w łeb i to będzie taka zwykła, ludzka śmierć”. Nawet moja obrończyni „z urzędu” Alicja Pintarowa wykonywała instrukcje Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego. Jej obrona polegała na stwierdzeniu, że wprawdzie jej klient jest przestępcą, ale należy wziąć pod uwagę jego młody wiek, zasługi w walce Niemcami, itd. Jedyne, co naprawdę miała mi do zaoferowania, to współpraca z władzami bezpieczeństwa.[/quote]
– Proces był pokazowy. Ówczesna prasa pisała: „sprawiedliwy sąd ludu pracującego nad wrażymi szpiegami z armii Andersa”. Kto wydał wyrok?
– Orzekał Wojskowy Sąd Rejonowy w Warszawie. Przewodniczącym składu sędziowskiego był ppłk Jan Hryckowian, kapitan AK, za zasługi w walce z hitlerowskim okupantem odznaczony Krzyżem Walecznych i Srebrnym Krzyżem Zasługi. Jego żona Stanisława Hryckowian pełniła funkcję adiutanta gen. Fieldorfa „Nila”, została odznaczona Krzyżem Virtuti Militari. Oskarżał prokurator wojskowy Naczelnej Prokuratury WP, mjr Czesław Łapiński, również oficer AK, do końca lat 80-tych ceniony adwokat.
– Czy ci byli AK-owcy wiedzieli, że sądzą swoich dawnych kolegów organizacyjnych, w tym bohatera Auschwitz?
[quote]– Wiedzieli dobrze. Mimo to Łapiński domagał się dla nas – Witolda Pileckiego, Marii Szelągowskiej i mnie kary śmierci. Po procesie powiedział do matki Pileckiego: „Syn pani to wrzód, który trzeba wyciąć”. Jan Hryckowian w dniu wyroku, z własnej inicjatywy, wydał negatywną opinię w sprawie ewentualnego ułaskawienia skazanych: „Z uwagi na popełnione przez skazanych Pileckiego i Płużańskiego najcięższych zbrodni zdrady stanu i Narodu, pełną świadomość działania na szkodę Państwa i w interesie obcego imperializmu, któremu całkowicie się zaprzedali (…) skład sądzący uważa, że ci obaj na ułaskawienie nie zasługują”.[/quote]
– 73 dni spędził pan w celi śmierci, czekając na wykonanie wyroku.
– Któregoś dnia śniła mi się panna młoda: „Była piękna, cała w bieli, z długim trenem ciągnącym się po ziemi. Tylko zamiast bukietu niosła biały wieniec z dużych, rozwiniętych kwiatów”. Powiedziała do mnie: „Jestem najwierniejszym twoim przyjacielem. Stale myślę o tobie…Teraz muszę iść dalej. Ten wieniec biały jeszcze nie dla ciebie…”. 20 maja 1948 r. Bierut „ułaskawił” mnie, zmieniając karę śmierci na dożywotnie więzienie. 5 dni później wykonano wyrok na Pileckim. Mnie przeniesiono do Wronek, skąd wyszedłem 10 czerwca 1956 r. na skutek amnestii.
– Ludzie, którzy znajdują się w sytuacjach ekstremalnych na ogół zbliżają się do Boga. W pana przypadku było odwrotnie. We wspomnieniach mówi pan ustami swojego literackiego bohatera Jerzego Radwana: „Jurek czuł, że ginie, ale wyobrażenie nieba z aniołami, z jego aniołem stróżem oddaliło się tak bardzo, że niemal przestało istnieć, pozostawiając po sobie pustkę. (…) Nie ma jednak poczucia, że to on porzucił wiarę. To raczej ona od niego odeszła, podsuwając obrazy, które czas pozbawił wartości”.
– Jako młody chłopak byłem ministrantem, matka była bardzo religijna. W pewnym momencie musiałem jednak zadać sobie pytanie: Czy gdyby Bóg istniał, pozwoliłby na takie masowe okrucieństwo i zbrodnie. To było przecież piekło na ziemi. Znam wielu, którzy szukali ucieczki w modlitwie, ja nie potrafiłem. Swój stan ducha starałem się oddać w wierszach.
Wybacz mi Boże
Skóra na grzbiecie
poorana batem
półżywa głowa
zanurzona w bagnie
we własnym gnoju
ginę i sromocie
Kto mówi o piekle w zaświatach?
tu się w ogniu smaży
ludzkie mięso
trupiego dymu swąd…
Ledwom czarnej uszedł śmierci
już „swoi”
w kajdankach wloką
do lochu ”zdrajcę”
na lata
wymyślnych tortur
W zaduchu cel
za kratami
z rozwaloną potylicą
ginie kwiat ludzki
Panie wszechmocny
i wszechdobry
jeśli jesteś –
po coś stworzył
te otchłanie
tę ludzką jatkę…?
Wybacz mi Boże
nie uwierzę w Ciebie
bo bym musiał
zaprzeczyć miłości Twojej
i dobroci
nie każ
Synowi Twemu
Schodzić między ludzi
On już zginął za nas
On się żalił biedny
W Ogrójcowym Sadzie…
Zamieniłeś Jego
cierniową koronę
na diadem ludzki
kolczastego drutu …
– Mimo utraty wiary nie załamał się pan. Co utrzymało pana przy życiu?
– To była przede wszystkim próba charakteru. Jeśli wszystkie przesłuchania przechodziło się z godnością, człowiek wzmacniał się psychicznie i uodparniał. Jeśli się poddał, podpisywał dożywotni wyrok na własne sumienie. Poza tym żyłem pamięcią dziewczyny, którą w książce nazwałem Agnes. Miłość, nawet zza krat, stanowiła antidotum na cierpienie.
– W więzieniach spędził pan łącznie 13 i pół roku życia, z tego 9 lat na Mokotowie i we Wronkach. Jak pan ocenia terror stalinowski i hitlerowski?
– Powitanie we Wronkach i Stutthofie było podobne: bicie, kopanie, zimny prysznic. Po niemiecku nazywało się to „Einweihung” – inauguracja, wyświęcenie. Jednak Niemcy niszczyli przede wszystkim fizycznie, ubecja, prócz bardzo wymyślnych tortur gnębiła psychicznie. Śledztwo było rozłożone w czasie. W celach nie wolno było nic robić, żadnych gazet, książek, materiałów piśmiennych. Kompletne rozbicie, otępienie. Oba systemy miały jednak wiele wspólnych cech – łączyło je przede wszystkim ludobójstwo i nihilizm. Jedyna, prawdziwa wartość, która przetrwała te lata, to obozowa i więzienna przyjaźń, chyba największa, jaka może się zdarzyć.
– Przez prawie czterdzieści lat nie chciał pan ani myśleć, ani rozmawiać o wojnie, a szczególnie latach stalinowskich.
– Odpowiem panu fragmentem z książki: „Jest rok 1957. Jurek czuje się kompletnie wyjałowiony, oduczony myślenia przez dziewięć lat… Nie pozostawało mu nic innego, jak tylko zapomnieć, zapuścić zasłonę możliwie szczelnie, żeby żaden koszmar się nie przedostał (…) Kurtyna niepamięci miała go bronić przed obozowo-więziennym „syndromem”, uniemożliwiającym normalne życie”.
– W wieku 36 lat poszedł pan na studia. Wybrał pan filozofię, dlaczego?
– W więzieniu znalazłem się na samym dnie ludzkiej egzystencji – byłem numerem, niewolnikiem, po prostu nikim. Filozofia była rodzajem sprzeciwu i jednocześnie wyzwolenia od przeszłości. Dzięki niej poznałem nową prawdę o człowieku.
– Jak gdyby…
Pamięci Błażeja Pascala
Cisza przestrzeni nieskończonych
to śmierć
siła rozumu
to trzcina na wietrze
lecz innej nie masz
więc żyj jak gdybyś
miał osiągnąć Boga
chociażby nawet i Jego nie stało
żyj tak jak gdyby
był jednym z aniołów
inaczej zginiesz
dręcząc się lękiem
któremu nie sprostasz
sam się skarzesz
za winy własne i współbraci
i sam się spalisz
samobójczym ogniem
z ocalałych okruchów
buduję własny dom
nad drzwiami wywieszam szyld
jak gdyby raj
w nim spędzę resztę
swego jakby gdyby życia
– W końcu zdecydował się pan jednak na napisanie wspomnień. Co pana do tego skłoniło?
– W 1990 r. musiałem wrócić do tych spraw. Naczelna Prokuratura Wojskowa podjęła rewizję naszego procesu.
– Podstawą rewizji był niewłaściwy skład sądu, który wydał wyrok. Brakowało jednego ławnika.
– Z prawnego punktu widzenia był to powód wystarczający, ale nie miał nic wspólnego z wagą sprawy, w której zapadły trzy wyroki śmierci, z czego jeden – na Witoldzie Pileckim został wykonany. Naczelna Prokuratura Wojskowa mówiła o umorzeniu postępowania, z uwagi na przedawnienie sprawy. W dalszym ciągu traktowani byliśmy jak „płatni szpiedzy”, „zdrajcy narodu polskiego”. Dopiero w październiku 1990 r. sąd, pod wpływem nacisków politycznych, uznał, że umorzenie sprawy nie wystarczy i uchylił nam wyroki w całości. Mimo tego nie odzyskałem zaufania do wymiaru sprawiedliwości. Po raz kolejny okazało się, że prawo jest uzależnione od polityki.
– Jednak nie poszedł pan na proces Humera?
– Kolejny sąd to byłoby już za dużo. Kiedyś, w latach 70-tych zobaczyłem na Nowym Świecie mojego śledczego Eugeniusza Chimczaka. Mogłem mu tylko napluć w twarz, ale nie zrobiłem tego. Teraz miałbym go znowu oglądać? Zresztą ten proces to była tragifarsa. Ofiary musiały się tłumaczyć, przekonywać, że były bite.
– Po wyroku śmierci odmówił pan podpisania prośby o ułaskawienie. Czy zwracał się pan kiedyś do władz o rehabilitację?
[quote]– O ułaskawienie i rehabilitację może się zwracać ktoś, kto ma poczucie winy. Nie byłem żadnym szpiegiem Andersa, działałem w interesie Polski. Rehabilitacja to sprawa państwa, które chce się oczyścić od zarzutu niesprawiedliwych wyroków. Dziś podstawowym problemem jest wina osób zatrudnionych w czasach stalinowskich w bezpiece, sądownictwie. Bez ich rzetelnego osądzenia nie może być mowy o państwie prawa.[/quote]
Rozmawiał Marek Radwan
Powieść autobiograficzna „Z otchłani” jest zapisem wspomnień jednego z Żołnierzy Wyklętych – Tadeusza Płużańskiego – więźnia dwóch systemów totalitarnych, które odcisnęły tragiczne piętno na losach Polaków w XX w. Dramatyczne wydarzenia okresu okupacji niemieckiej są w niej tylko wstępem do powojennego koszmaru, jakim był komunizm. Autor – kurier Witolda Pileckiego, sądzony i skazany na podwójną karę śmierci, zamienioną na dożywocie – próbuje rozliczyć się z demonami przeszłości, dokonać rachunku sumienia i zmusić nas do zastanowienia się nad najważniejszymi wartościami: wolnością, godnością, miłością i wreszcie uczciwością.
Autor: Tadeusz Płużański
Wydawca: Wydawnictwo 2 Kolory
Rok wydania: 2014
Oprawa: Miękka
Liczba stron: 415
(380)