Pierwsze pięciolecie dyktatorskich rządów Wojciecha Jaruzelskiego przypadło na, jak to nazwał jeden z radzieckich historyków, „okres szarości”, czyli panowania pustej, zastałej i skorumpowanej radzieckiej biurokracji.
Ale jeszcze celniejszym określeniem tego czasu była nazwa nadana przez moskiewską ulicę – „wyścig katafalków”. Jaruzelskiemu przyszło słuchać rad, poleceń i mniej lub bardziej otwartych połajanek aż czterech szefów radzieckiej partii komunistycznej – Leonida Breżniewa, Jurija Andropowa, Konstantina Czernienki oraz Michaiła Gorbaczowa. Był więc Jaruzelski także pod tym względem niekwestionowanym rekordzistą wśród peerelowskich przywódców, znacząco wyprzedzając Bolesława Bieruta (który rządził Peerelem w imieniu Stalina i krótko Chruszczowa) oraz Władysława Gomułkę (za którego rządów na Kremlu zasiadali Chruszczow i Breżniew). Inni pierwsi sekretarze KC PZPR, Edward Ochab i Edward Gierek, oraz – co miało już mniejsze znaczenie – Mieczysław F. Rakowski mieli ten luksus, że przyszło im, nazwijmy to eufemistycznie, „współpracować” tylko z jednym gensekiem.
Jaruzelskiemu Związek Radziecki musiał się kojarzyć z Leonidem Breżniewem. Oczywiście lata wojny i pierwszy powojenny okres nierozerwalnie związany był z Józefem Stalinem, ale w nawet w ostatnim okresie rządów następcy Lenina Jaruzelski był niskiej rangi wojskowym i osobiście nigdy Wodza nie poznał. Dla niego Związkiem Radzieckim „od zawsze” rządził Breżniew. Gdy Jaruzelski zostawał szeregowym członkiem Komitetu Centralnego PZPR, Breżniew był już przewodniczącym Prezydium Rady Najwyższej Związku Radzieckiego i drugą najważniejszą osobą w imperium. Cztery miesiące później, 14 października 1964 roku, objął stanowisko I sekretarza KC KPZR (w 1966 roku nazwę stanowiska zmieniono na sekretarz generalny). Gdy Jaruzelski, zostając w grudniu 1971 roku członkiem Biura Politycznego, wszedł do „pierwszego kręgu” władzy, Breżniew miał już za sobą pacyfikację Czechosłowacji i był niekwestionowanym przywódcą światowego ruchu komunistycznego. Pozostał nim do momentu, w którym Jaruzelski został I sekretarzem KC PZPR, prezesem Rady Ministrów, szefem Wojskowej Rady Ocalenia Narodowego oraz ministrem obrony narodowej. W kolekcjonowaniu tytułów generał niewiele Breżniewowi ustępował.
Gdy Wojciech Jaruzelski obejmował władzę w Polsce, „państwo robotników i chłopów” miało za sobą 64 lata istnienia i wydawało się niewzruszoną potęgą. W lutym 1981 roku, gdy Jaruzelski obejmował tekę prezesa Rady Ministrów, niewielu ludzi na świecie dostrzegało, że imperium wchodzi w fazę schyłkową. Szef WRON, jako wojskowy, zwracał z pewnością największą uwagę na niezliczone zastępy radzieckich żołnierzy, wyposażonych w nowoczesną broń – od rakiet balistycznych z głowicami nuklearnymi, samolotów dalekiego zasięgu, poprzez lotniskowce i okręty podwodne, po czołgi i wozy pancerne. W latach rządów Leonida Breżniewa Związek Radziecki osiągnął rzeczywistą pozycję supermocarstwa, a w niektórych dziedzinach, na przykład broni konwencjonalnej, militarna potęga Moskwy wyprzedziła Stany Zjednoczone. Ale i nad Armią Czerwoną powoli, acz nieubłaganie, zachodziło słońce. Jej siła zaczynała się na początku lat osiemdziesiątych kruszyć. Gdy pod naciskiem Ronalda Reagana, świeżo upieczonego prezydenta Stanów Zjednoczonych, którego na Kremlu początkowo lekceważono, w Europie Zachodniej rozpoczął się proces instalacji nowych pocisków Pershing-2 oraz rakiet Cruise, a w marcu 1983 roku Reagan ogłosił rozpoczęcie programu „gwiezdnych wojen”, gdy z wojny w Afganistanie coraz więcej żołnierzy „niezwyciężonej Armii Czerwonej” zaczęło wracać w trumnach, a jeszcze większa była liczba rannych, ta potęga nie była już tak imponująca, jak w końcu poprzedniej dekady.
Jej obraz kruszył przede wszystkim przebieg wojny w Afganistanie. Choć na terytorium tego państwa wysłano najlepsze i najlepiej wyposażone jednostki, to radziecka armia nie odnosiła w specyficznych warunkach partyzanckiej wojny przekonującego zwycięstwa. Straty nie były może oszałamiające, ale odczuwalne – według oficjalnych radzieckich danych w tej wojnie zginęło około 15 tysięcy żołnierzy Armii Czerwonej i innych formacji (w tym KGB), a ponad 100 tysięcy wróciło do kraju rannych, okaleczonych i chorych. Ale niektóre zachodnie źródła mówią, że śmierć w Afganistanie poniosło aż 30 tysięcy obywateli ZSRR. Ponadto Sowieci stracili w tej wojnie 118 samolotów, 333 śmigłowce, blisko 150 czołgów oraz ponad 1300 transporterów opancerzonych. Co jeszcze ważniejsze, ta wojna przyniosła Związkowi Radzieckiemu ogromne straty polityczne, podważyła mit, obowiązujący przede wszystkim w europejskich, lewicowych elitach, że Moskwa nie ma imperialnych ambicji. Amerykański historyk David R. Marples, autor „Historii ZSRR. Od rewolucji do rozpadu”, nazwał wkroczenie do Afganistanu „bezprzykładnym szaleństwem”. To szaleństwo zostało okupione śmiercią 1,5 miliona osób, z czego 90 procent stanowili cywile.
Jeśli wejście do Afganistanu nazwać szaleństwem, to jak określić to, co działo się w radzieckiej gospodarce? Nawet „purnonsens” wydaje się określeniem zbyt łagodnym. Na odbywającym się w 1961 roku XXII Zjeździe KPZR Nikita Chruszczow ogłosił, że za 20 lat Związek Radziecki wejdzie w fazę komunizmu. Tymczasem u progu ósmego dziesięciolecia XX wieku nic nie wskazywało na to, że imperium choćby o krok przybliżyło się do ery powszechnej szczęśliwości. Popularny radziecki dowcip z tego okresu głosił, że „bezrobocia nie ma, ale nikt nie pracuje. Nikt nie pracuje, ale produkcja wzrasta. Produkcja wzrasta, ale w sklepach pustki. W sklepach pustki, ale nikt nie umiera z głodu. Nikt nie umiera z głodu, ale wszyscy są niezadowoleni. Wszyscy są niezadowoleni, ale wszyscy głosują za”. To dobrze oddawało rzeczywistość ostatnich lat breżniewszczyzny.
Piotr Gajdziński, Czerwony Ślepowron. Biografia Wojciecha Jaruzelskiego, Zysk i s-ka, Poznań 2016. Książkę można nabyć TUTAJ.
To biografia najważniejszej postaci Peerelu, człowieka, który utrzymywał się na szczytach władzy dłużej niż ktokolwiek inny spośród komunistycznego establishmentu. Zawdzięczał to inteligencji, sprytowi, bezwzględności wobec wrogów i przyjaciół oraz posłuszeństwu wobec Moskwy.
Bierut i Gomułka tworzyli zręby komunistycznej Polski. Wojciechowi Jaruzelskiemu historia przypisała rolę jej obrońcy – najpierw w 1968 roku w Czechosłowacji, później w grudniu 1970 i wreszcie w 1981 roku. Po ośmiu latach dyktatorskiej władzy Jaruzelskiego nie było już czego bronić…
Był cichym wielbicielem Piłsudskiego, zaczytywał się w polskiej literaturze romantycznej, w przeciwieństwie do innych generałów i towarzyszy stronił od alkoholu. Dziko pracowity wierzył, że czytając podsłuchy opozycjonistów i najbliższych współpracowników, a nawet aktorów, organizując narady i po leninowsku wsłuchując się w „mądry głos klasy robotniczej”, uratuje komunizm. Ten komunizm, który zabił mu ojca, a jego samego pozbawił rodzinnego domu.
Swoimi rządami zbudował Polskę w opakowaniu zastępczym – biedną, zapyziałą, zawsze posłusznie podążającą krok w krok za kremlowską satrapią. Czy był rosyjską „matrioszką”, agentem sowieckich służb specjalnych przyobleczonym w mundur polskiego żołnierza, czy tylko złamanym przez komunistyczną potęgę, posłusznym wykonawcą „wiecznie żywej” idei Lenina i Stalina?
Piotr Gajdziński – autor książek Niewinny morderca, Balcerowicz na gorąco, Imperium plotki, czyli amerykańskie śniadanie z niemowląt, Prowokacja. Dyktatorzy, politycy, agenci, Anatomia zbrodni nieukaranej, Piłsudski. Przywództwo oraz biografii Edwarda Gierka Gierek. Człowiek z węgla, nominowanej do nagrody Książka Historyczna Roku. Absolwent Wydziału Historii Uniwersytetu Adama Mickiewicza w Poznaniu. Dziennikarz m.in. „Wprost” i „Rzeczpospolitej”, publikował też w „Polityce” i „Tygodniku Powszechnym”. Od wielu lat związany z miesięcznikiem „Odra”.
(1323)
Jaruzel ślepowron nie był potomkiem szlacheckim rodu Jaruzelskich, tylko ruską matrioszką – nielegałem – podstawionym przez NKWD za zamordowanego syna tej rodziny, wcześniej rozpracowywanego w więzieniu po to żeby mu ukraść tożsamość dla swego agenta. Dokumenty są w Moskwie i jeśli ten post-sojuz kiedyś upadnie, to może wypłyną.
Sowieci zapamiętale mordowali wszystkich Polaków-patriotów, bez wyjątków jak w mojej przedwojennej licznej rodzinie, więc wiadomości, że ten i ów syn polskiej rodziny jakimś bolszewickim zmiłowaniem „ocalał” powinny w nas budzić poważną nieufność. W takich przypadkach zawsze była to „legenda” dla ruskiej agentury. Pamiętajmy!