„Kainie Grabski! Bądź kroć kroci razy przeklęty!” – zawołał z sejmowej galerii prawnuk Tadeusza Reytana w dniu ratyfikacji przez Sejm traktatu ryskiego. Traktat ten, kończący wojnę polsko-bolszewicką, był negocjowany przez delegację sejmową pod przewodnictwem Jana Dąmbskiego, zaś „Kain Grabski”, czyli Stanisław Grabski, ku zaskoczeniu szefa bolszewickiej delegacji Joffego, przeforsował ustanowienie granicy polsko-sowieckiej na zachód od Mińska, pozostawiając za kordonem na pewną śmierć od bolszewików polskich ziemian i zagrodową szlachtę, a całą resztę – na udrękę, często też kończącą się tragiczną śmiercią.
Przyczyny takiego rozwiązania wynikały zarówno z partyjnictwa; „Kain Grabski” jako działacz Narodowej Demokracji przeciwny był forsowanemu przez Piłsudskiego programowi federacyjnemu – jak i z tak zwanych względów naukowych – że państwo nie powinno absorbować zbyt wielu mniejszości narodowych, które potem trzeba by polonizować.
[icons icon_name=”icon-thumbs-up” icon_size=”14px”] WAŻNA DATA: 30 KWIETNIA 1921 r.:
[quote]W życie wchodzi Traktat ryski[/quote]
Z tych tak zwanych naukowych racji natrząsa się bezlitośnie Michał K. Pawlikowski, kreśląc we wspomnieniowej książce „Wojna i sezon” takie oto uwagi:
[quote]Apologetycy ryscy chełpili się racją stanu i „wstrzemięźliwością”. Oddanie bez walki wielkiego terytorium z kilku milionami mieszkańców poczytane zostało za wielką mądrość polityczną. (…) Obłudny i płaczliwy mit o naszej „wstrzemięźliwości” (…) rozwinął się do naszych czasów. Ostał się bowiem z tragiczną poprawką, że z linii traktatu ryskiego cofamy się już na „linię Curzona”. (…) sęp wyjada nam serca i mózgi, zaczynamy wyrzekać się braci zza Buga, tak jak w roku 1921 wyrzekliśmy się po kainowemu braci zza Dźwiny, Słuczy, Berezyny i Druci.[/quote]
Pisząc: „do naszych czasów”, Pawlikowski ma na myśli okres bezpośrednio powojenny, kiedy to pogodzony z porozumieniami jałtańskimi „Kain Grabski”, wróciwszy z Londynu do Polski ze Stanisławem Mikołajczykiem, został wiceprezesem Krajowej Rady Narodowej.
[quote]Dzisiejsze czasy wyglądają pod tym względem znacznie gorzej; nie tylko nikomu nie przychodzi do głowy krytykowanie już nie Stanisława Grabskiego, który w 1945 roku już tylko statystował w widowisku reżyserowanym przez Stalina i jego agentów – ale nawet samego Stalina, nie mówiąc o agentach, którzy albo do niedawna zażywali reputacji narodowych bohaterów, albo zażywają jej nadal, przynajmniej w pewnych, pozornie antagonistycznych kręgach.[/quote]
Dzisiaj wyrzekamy się nawet pamięci o „braciach zza Buga” – i to nie w imię jakichś, niechby nawet niesłusznych – ale jednak kalkulacji. Dzisiaj wyrzekamy się nawet pamięci o „braciach zza Buga” już tylko w imię iluzji, na jaką w postaci „Partnerstwa Wschodniego” pozwoliła naszym Umiłowanym Przywódcom Nasza Złota Pani Aniela. Nasi Umiłowani Przywódcy czepiają się tych iluzji, niczym tonący brzytwy i w rezultacie doskonalą się w sztuce plucia pod wiatr, udając, że nie zauważają, jak np. Polakom na Litwie tamtejszy rząd zmienia nazwiska.
Iluzję mocarstwowości nasi Umiłowani Przywódcy zyskują, podrywając białoruski Związek Polaków w charakterze jedynej opozycji przeciwko prezydentowi Łukaszence – a dzisiaj OBIEKTYWNIE kolaborując z Putinem, który temuż Łukaszence dociska śrubę na odcinku ekonomicznym, podczas gdy Umiłowani Przywódcy pod dyrekcją pana redaktora Michnika – na odcinku humanitarnym.
Teraz z kolei marszałek Grzegorz Schetyna zablokował uchwałę o ustanowieniu 11 lipca dniem pamięci ofiar zbrodni „o znamionach ludobójstwa” popełnionej przez UPA na ludności polskiej Kresów Wschodnich. Podobno w nadziei, że prezydent Komorowski dokona jakichści cudów na kiju podczas spotkania z ukraińskim prezydentem Wiktorem Janukowyczem. Ale cuda na kiju miały przecież nastąpić już znacznie wcześniej, pod rządami naszej duszeńki w dwóch osobach: prezydenta Wiktora Juszczenki i premiera Julii Tymoszenko, którym nasi Umiłowani wybaczali nawet protekcję banderowców.
Jak wiadomo – nie nastąpiły – a te umizgi omal nie zakończyły się nieszczęściem w postaci rajdu śladami Stefana Bandery. Ciekawe, czym prezydent Komorowski zamierza zaczarować prezydenta Janukowycza, że liczy, iż nie zauważy on smyczy, na której naszych Umiłowanych trzyma Nasza Złota Pani Aniela i otworzy przed nim nie tylko ramiona, ale i duszę? Upije go, czy co? Zresztą – dlaczego zaraz wierzyć, że przyczyną zablokowania uchwały było pragnienie udelektowania polskiego prezydenta? Ładnie byśmy wyglądali, gdybyśmy tak we wszystko wierzyli. Bo przecież panu marszałkowi Schetynie równie dobrze mogło chodzić o udelektowanie prezydenta ukraińskiego, no nie?
Stanisław Michalkiewicz, felieton „Poczet Kainów Polskich” („Nasz Dziennik”, 25 czerwca 2011 r.)
(228)