Swego czasu zrobiłem porządną analizę wszystkich najpopularniejszych [amerykańskich] podręczników i stwierdziłem, że Polski tam w zasadzie nie ma. Jeśli już się pojawiała, to po to, by udowadniać, że w historii Europy zdarzały się także ciemne karty: nietolerancja, bicie Żydów, absolutnie głupia polityka. Zresztą długo by to streszczać.
Autorzy tych podręczników wykazywali się całkowitą ignorancją. W przedstawionej przez nich wizji można było dostrzec jakąś niewyjaśnioną przypadkowość istnienia Polski. Nic z niczego tam nie wynikało. Gdy pojawiała się jakaś postać z polskiej historii, to jakby spadła z kosmosu. O Koperniku było co nieco w związku z rozwojem nauki, ale z Polską nie miał żadnego powiązania.
Najbardziej mnie uderzyło, że Polska nigdy nie wystąpiła jako przykład rozwoju idei parlamentarnej. A wpływ na to mieliśmy na pewno nie mniejszy niż Anglia. Zresztą nie tylko na ideę, ale i praktykę. W końcu u nas parlamentaryzm i obywatelstwo było naprawdę praktykowane, a na zachodzie Europy było tylko gadane, obmyślane, i to najczęściej w ukryciu. W amerykańskich podręcznikach tych faktów w ogóle nie ma. […] Wśród tych ludzi zauważyć można głównie dwie polskie twarze, które Amerykanie i tak znają: Wałęsa i Jan Paweł II. W jednym z podręczników był tylko Wałęsa, papież już autorom umknął.
Kopernik chyba raz się zdarzył. Raz była też Maria Skłodowska-Curie, ale związana z Francją. Raz chyba był też Jan III Sobieski. Nawet jak Amerykanin zapamięta te twarze, to na pewno nie pozna ich związku ze skomplikowaną i ciekawą historią. Nie ma więc co się dziwić, że Amerykanie mają taką, a nie inną opinię o nas. Stereotypy o Polakach można spotkać na każdym kroku. A przecież nie poznając naszej historii, nie dowiedzą się o prężnie rozwiniętej w I Rzeczpospolitej idei obywatelstwa, nie poznają związanej z nią tradycji tolerancji, zarówno religijnej, jak i językowej.
[…] Najpierw trzeba było jednak zrozumieć, skąd się bierze u nich ta ignorancja i dlaczego tak przedstawiają Polskę. Otóż od czasów rozbiorów w zasadzie wciąż te same wrogie nam ośrodki wyrabiały Polsce czarną legendę. Zaborcy musieli przecież jakoś uzasadnić, dlaczego dokonali rozbiorów. Przeznaczali na to nawet dość duże kwoty. Opłacali po prostu propagandę.
W tę propagandę włączały się naprawdę wybitne postacie. Trzeba pamiętać, że na żołdzie carycy Katarzyny był i Wolter, i Denis Diderot. Mimo to i tak mieliśmy wtedy jeszcze wielu przyjaciół. Przez cały XIX w. wszyscy, którzy walczyli o wolność (polityczną czy społeczną), krzyczeli „Vive la Pologne!”. Za to ci, którzy chcieli utrzymania status quo, chcieli, by o Polsce zapomniano. Sprawa Polski była dla nich niezwykle niewygodna. W końcu Polska odzyskała niepodległość. W zachodnich dziełach jednak zapisana już była prawie niepodważalna opinia o naszej anarchii, nietolerancji itd. To przekładało się na negatywne nastawienie do nas praktycznie całego świata.
Niestety, II wojna światowa dodatkowo pogrzebała polską sprawę. Na Zachodzie często się słyszy, że każdy, kto strzelał w stronę wschodu, ułatwiał przesunięcie się Oświęcimia do Władywostoku. Inni za to mówią, że każdy, kto strzelał na zachód, ułatwiał przesunięcie się Magadanu i Workuty do Berlina albo Paryża. Także mało przyjemna wizja. A my po prostu próbowaliśmy walczyć po stronie dobra; walczyć z oboma totalitaryzmami naraz. Problem jednak w tym, że jeden z tych totalitaryzmów niby stał po stronie dobra, czyli aliantów... To więc zupełnie zrozumiałe, że alianci nie mogli pisać o nas w samych superlatywach, bo zaburzaliśmy ich prostą wizję walki ze złem. Znowu dla kogoś byliśmy niewygodni, tym razem dla następców Roosevelta i Churchilla. Oni z naszą częścią świata dokonali czegoś, z czego nie mogli przecież być dumni. Stąd należy zrozumieć, dlaczego nie można było nas chwalić, bo to by oznaczało, że tak waleczna i dzielna Polska, zawsze stojąca po stronie dobra, została przez nich zaprzedana w Jałcie…
Prof. Andrzej S. Kamiński dla Rzeczpospolitej
Prof. Andrzej S. Kamiński jest historykiem, w latach 1970–1982 był wykładowcą na Uniwersytecie Columbia w Nowym Jorku, od 1982 r. na Uniwersytecie Georgetown w Waszyngtonie. Jest dyrektorem Instytutu Przestrzeni Obywatelskiej i Polityki Społecznej przy Uczelni Łazarskiego. Od 2006 r. kieruje projektem „Przywracanie zapomnianej historii. Wyobrażenia o Europie Środkowo-Wschodniej w anglojęzycznych podręcznikach akademickich”
(2491)