Prezentujemy piękny wiersz niesłusznie zapomnianego i wymazanego z polskiej literatury, poety Konstantego Dobrzyńskiego.
Konstanty Dobrzyński, „Rocznica”
Marzyła im się
Wielka, Niepodległa, Święta,
w duszach smaganych satrapy nahajem,
w sromoty pętach.
Marzyła im się cudna, uśmiechnięta —
pachnąca rajem…
———————————————
Lecą z drzew liście, księżyc błyska krwawo —
drży miasto w mrokach, — czemu drżysz Warszawo?
Czyżby się tobie przyśniła baśń stara
0 dawnych czasach ?… — czyliś już nie rada,
że w tobie knutem i pałkami włada Najjaśniejszego Wielkiego brat Cara ? …
Ty drżysz Warszawo !…
Coś ci tam pękło i zawrzało w łonie,
kotłuje, syczy, przewala i płonie,
jakby w wulkanie, gdy ma rzygnąć lawą.
Zahuczał wicher, zahuczał i zawył —
sypiący liśćmi, złowrogi, ponury —
przeorał z szumem ulice Warszawy
i runął grzmotem w arsenału mury!
———————————————
Wpadli….
Stu sześćdziesięciu… Wysocki na czele…
Na pyły starli żelazną zaporę.
Każdemu serce i lico tak gore,
jak pozłocista monstrancja w kościele —
synowie Matki najlepsi, najszczersi,
w jeden grot zlawszy serc swych huragany,
rwą się, by hańby piekące kajdany
strzaskać o młode, gorejące piersi.
— Hej! Na Belweder !… — zagrzmiało wołanie.
Ciebie już nie ma?
Już zmykasz tyranie?
Samodierżnego mordercy pajacu —
z bladego strachu jużeś śmierci bliski !…
Czy to ty pierwej tam, na Saskim Placu
nam, synom wolnym, szpicrutą prał pyski?
Zmykasz?
———————————————
Rozwarł swe skrzydła orzeł srebrnopióry,
poraził gromem niewolnicze roty
i pomknął dumnie wspaniałemi loty
w rozsłonecznione blaskami lazury.
— Leć orle dumny, pruj piersią przestworza!
Pędzi wspaniały lotem błyskawicy
po krwią syconej lechickiej ziemiey,
w potędze, w blaskach, w świtających zorzach.
———————————————
Zmagania… zrywy… poświęcenie… męstwo…
pożoga… łuny… śmierć krwawa przy pracy…
łganie !… Stoczek!… Zwycięstwo!…
Olszynka… Czwartacy…
Piekło… lawiny serc … syczące kule…
ściśnięte zęby szaleństwem i bólem…
strugi krwi ciepłej… rubinowe strugi…
wał trupów święty… wał straszny i długi…
Sowiński!…
Lew srebrny, sztykami zakłuty,
na szańcach Woli… Ostatniej Reduty!…
———————————————
A potem… potem na pruskiej granicy,
z skamlącem sercem broń w kupę ciskana —
bez krzyku w gardle, łez w błędnej źrenicy —
rżące, stalowe wśród śmierci — kolana.
———————————————
Sto cztery lata… przeszły w dziejów zamęt,
lecz duch się został, przesiąkł w polskie pola,
jak przodków wielkich świetlisty testament,
nieuznający wyrazu: niewola!
Konstatny Dobrzyński, Czarna poezja, Poznań 1936
(585)