Czekacie na oficjalną kontynuację słynnego Millennium? Jeśli tak, powinniście zainteresować się „Człowiekiem, który musiał umrzeć”, powieścią o walce dziennikarzy z politykami i biznesmenami, którym wszystkie zbrodnie uchodzą na sucho.
Autor opowiada, o tym, co go zainspirowało, o grze fikcji z prawdą i odniesieniach do Larssona.
Mroczna powieść o sekretach władzy – z Mariuszem Zielke o jego najnowszej książce, pt. „Człowiek, który musiał umrzeć”, rozmawia Tomasz Plaskota.
TOMASZ PLASKOTA: O czym jest Pana książka?
MARIUSZ ZIELKE: To opowieść o ludziach opanowanych przez demony władzy, pieniędzy i seksu, z którymi podejmują walkę bohaterowie wcale nie tak czyści, jak się nam początkowo wydaje. Jedni są pozornie nietykalni, chronieni, głęboko uzależnieni i uwikłani. Drudzy skażeni przez doświadczenia, potrzeby i instynkty.
Poczujemy dreszcze?
O tak, „Człowiek…” jest wielowątkową historią, którą można odbierać na różnych płaszczyznach. Na pierwszym planie jest kryminał, sensacyjna historia z szybką akcją, charyzmatycznymi postaciami, wieloma zagadkami i krzyżującymi się wątkami, które połączy zaskakujący finał. W tle mamy różne obserwacje społeczne, tajniki świata mediów, finansów i polityki, pełnego brudów, skandali, manipulacji. Moi bohaterowie naruszają granice, co kończy się dla nich kłopotami.
Bohaterowie z życia wzięci?
Raczej powołani do życia przeze mnie. W „Człowieku…” jest cała gama ciekawych postaci. Są wielcy biznesmeni, rekiny mediów i polityki, agenci służb specjalnych, policjanci, wreszcie dziennikarze wplątani w śmiertelnie groźne rozgrywki. Cała historia toczy się wokół konfliktu dziennikarzy z potężnym oligarchą, który dzięki układom i poparciu służb zawsze unika odpowiedzialności. Nie podoba się to polskiemu reporterowi Jarkowi Stanowskiemu, a potem szwedzkiemu publicyście Svenowi Olssonowi.
Obaj giną?
Pierwszy pada ofiarą samobójstwa, być może słynnego seryjnego samobójcy. Drugiego na celownik biorą nacjonaliści, prawdopodobnie działający na zlecenie uwikłanego w grę ze służbami specjalnymi biznesmena Wolaka.
Jeśli Wolak stoi za zamachem na Olssona, to popełnił błąd…
Bardzo duży błąd, bo ściągnął na siebie uwagę przyjaciółki Olssona. Rose Friedman jest byłą agentką szwedzkich służb specjalnych, dodajmy agentką zbuntowaną, która chodzi zawsze własnymi drogami i nigdy nie wybacza. To postać niezwykle tajemnicza, nieodgadniona, której losy poznajemy stopniowo, ale w sumie wcale nie jesteśmy pewni, co jest prawdą, a co kłamstwem. Jedno jest pewne, ona nie daruje tym, którzy stali za zamachem na Olssona. Nie ma tu miejsca na jakikolwiek kompromis. Rose angażuje jako tłumacza Kubę Zimnego, innego polskiego reportera i rozpoczyna w Polsce wendettę, co wcale nie podoba się służbom specjalnym.
Chwileczkę, bo zaraz opowie nam Pan całą książkę…
To dopiero początek powieści. U mnie dzieje się naprawdę dużo. Mimo że powieść ma 600 stron, nie sądzę, żeby ktoś się nudził. Mnie ta historia całkowicie pochłonęła, od kiedy ją wymyśliłem. Pracowałem nad nią po kilkanaście godzin dziennie, nie mogłem spać, ciągle walcząc z różnymi koncepcjami, potem miesiącami poprawiałem. Skończyłem całkowicie wyczerpany i wypompowany, ale chyba było warto, bo to na pewno najlepsza moja książka, znacznie lepsza niż wszystko, co do tej pory napisałem. Przygotowałem dla czytelnika wiele ciekawostek, niespodzianek, tajemnic, zagadek, zwrotów akcji i…
Nawiązań do słynnych powieści sensacyjnych?
Też. W „Człowieku…” można odnaleźć wiele odniesień do kultowych powieści i filmów, które cenię.
Olsson i Rose przypominają Mikaela i Lisbeth z powieści Stiega Larssona. To celowy zabieg?
Oczywiście, taki ukłon w stronę tego autora. Niezwykle go cenię i uważam za twórcę nowego gatunku, który ja sobie nazwałem „społecznie ważnym czytadłem”. Nikt na świecie nie potrafił tak porywająco, z takim polotem połączyć powieści rozrywkowej z ważnymi problemami społecznymi. To po lekturze Millennium postanowiłem napisać swoją pierwszą książkę, u Stiega Larssona odnalazłem kawał własnej historii i rozterek, on mnie zaraził. Tymi nawiązaniami chciałem podziękować Larssonowi, oddać mu hołd, ukłonić się nisko.
Nie boi się Pan, że przez to czytelnicy uznają Pana za odtwórcę?
Jeśli dzięki temu zwrócą na tę powieść uwagę i przeczytają o rzeczach, o których chciałem im opowiedzieć, to myślę, że było warto. Ja mam swój styl, moja książka sama się obroni, piszę o ważnych rzeczach, które znam, często opartych na własnych doświadczeniach. Czytelnicy z pewnością odczytają moje intencje. Dla mnie Mikael Blomkvist i Lisbeth Salander stali się częścią rzeczywistości, a że uwielbiam umieszczać w książkach dość dosłowne odniesienia do faktów, nie mogłem się oprzeć. Gdyby Mikael istniał naprawdę, mój bohater z pewnością właśnie do niego by się zwrócił o pomoc. No, ale Mikaela Blomkvista zamordować nie mogłem, choć bardzo chciałem.
Może ze względu na podobieństwo? Pana wydawca na okładce „Wyroku” napisał, że przypomina Pan Mikaela Blomkvista…
Pomiędzy nami jest wiele różnic, ale i całkiem sporo podobieństw. Podobnie jak Mikael miałem na pieńku z mediami, musiałem z nich odejść i założyć własną gazetę, też walczyłem z draniami, których nikt inny nie chciał ścigać, też miałem swoje wojenki w sądach, a pewien bogaty biznesmen próbował mnie posłać z torbami żądając milionowych odszkodowań, ale wszystkie sprawy jak dotąd przegrał. Myślę, że moje powieści mają tę larssonowską wściekłość na cały ten syf, który przyjmujemy za normę, omijamy w trosce o własne bezpieczeństwo i żeby się nie ubrudzić, a który trzeba otwarcie pokazywać palcem. Larsson był klasą sam dla siebie. Jest kultowy, niedościgniony, jedyny. Dla mnie stał się naprawdę kimś niezwykle ważnym.
A Pan uważa, że jest do niego podobny?
Bardzo bym chciał, żeby tak było i żeby istniało Millennium czy inne pismo, które działałoby w taki sposób. Stąd właśnie taki pomysł ze Svenem i z Reporterem. Wierzę, że kiedyś taka gazeta powstanie. Jeśli uda mi się trochę zarobić na książkach, przeznaczę te pieniądze na powołanie fundacji, która będzie prowadziła pismo dziennikarskie według moich zasad.
Jakie to będzie pismo?
Nienapastliwe, rzetelne, istotne społecznie, skupione na problemach a nie na celebrytach, piszące wielowątkowo, pokazujące temat z różnych perspektyw, odważne, ale nie ulegające łatwym pokusom wywołania skandalu dla samej afery. Takie zupełnie inne niż jest obecnie nasze dziennikarstwo prasowe.
Pisze Pan o poważnych sprawach wykorzystując do tego literaturę kryminalną i sensacyjną. Nie lepiej o problemach społecznych pisać w literaturze faktu? Sensacja, kryminał mają służyć rozrywce…
„Człowiek…” to mocna sensacja, powieść przede wszystkim rozrywkowa, moim celem było dostarczenie czytelnikowi literatury z dreszczykiem, wciągającej, tajemniczej, trochę przewrotnej. Ale, żeby powieść była dobra, żeby czytelnik nie czuł się oszukany, musi wiedzieć, że jej akcja została wpisana w tło, które autor zna z własnego doświadczenia, które dotknął, które go ukształtowało. No i to tło musi być ciekawe, odkrywające przed czytelnikiem swoją naturę, opisane bez lukru. No i tak jest w mojej powieści.
Czyli pisze Pan o mechanizmach, które poznał jako dziennikarz?
Przez lata z bliska oglądałem manipulowanie ludźmi, korumpowanie, układy i spiski. Ta wiedza pomaga mi w budowaniu wiarygodnych historii, opowiadaniu o tajemnicach wielkich tego świata, o spiskach służb i pracy dziennikarzy, którzy nigdy nie są pewni, co jest prawdą, a co stworzoną na ich użytek iluzją.
Rozumiem. Dlatego we wstępie pisze Pan o inspiracji faktami?
Pomysł na główną intrygę książki wziął się stąd, że jednego z największych polskich biznesmenów szantażowano, rzekomo szalenie kompromitującymi materiałami.
O charakterze seksualnym?
O tym nie mogę mówić. Szantażystami była tak zwana „grupa hakowa”, zbierająca „kwity” na bardzo znane i wpływowe osoby. Nagrywano je z ukrycia, wyciągano dokumenty z tajnych akt, atakowano za pomocą polityków i służb, preparowano dowody, które miały ich skompromitować. To są fakty, których szczegóły znają nieliczni. W skład grupy hakowej wchodziło kilku znanych dziennikarzy, polityków, biznesmenów i agentów służb specjalnych. Według jednej z hipotez wojna w tym środowisku doprowadziła potem do afery taśmowej, a wiele innych afer też się z nią wiąże.
Jakich afer?
Grupa próbowała szantażować jednego z ministrów finansów, manipulacją wpływała na wybór na jedno z najważniejszych stanowisk w Polsce, wielokrotnie manipulowała informacjami, tworzyła wiele afer prasowych, żeby szantażować swoich wrogów. Bardzo aktywnie działała podczas wojny ABW z CBA, w wyniku której wyszła afera hazardowa. Działała bez skrupułów przeciwko znanym biznesmenom i największym firmom. Moim zdaniem ta grupa istniała, choć nie ma na to twardych dowodów.
Grupa hakowa szantażowała tylko dla pieniędzy?
Dla bardzo dużych pieniędzy, przy czym trzeba zaznaczyć, że w tej sprawie jest wiele niejasności, domniemań, przypuszczeń i półprawd. Dla mnie, jako dla autora fikcyjnej powieści sensacyjnej, tak naprawdę było bez znaczenia, co jest prawdą, co kłamstwem.
Jako powieściopisarz może Pan napisać więcej niż jako dziennikarz…
Taka jest cecha literatury. Dobry kryminał może lepiej wytłumaczyć przekręty na szczytach władzy i biznesu niż reportaż. Po „Wyroku” wiele osób mówiło mi: „nareszcie rozumiem, o czym ty pisałeś w reportażach”. Mogę sobie wymyślić bohaterów i uwikłać ich w prawdziwe przestępstwa.
Ale jednocześnie chce Pan zwrócić uwagę na patologie…
Chciałbym potrząsnąć władzą. Piszę o tym, co mnie boli. O tym, że system światowy jest do kitu, że handlarze zastąpili fachowców, a wszędzie króluje bylejakość, nieprzestrzeganie umów i paktów. W Polsce mało co działa właściwie. Państwo jest przerażająco słabe, nieskuteczne, źle zarządzane, mało innowacyjne, oporne na reformy. Nie dba o nasze interesy, za słabo wspiera przedsiębiorców, nie rozumie swojej roli, a służby specjalne ganiają się ze sobą zamiast ścigać bandziorów.
Będą kolejne książki z nawiązaniami do „Millennium”?
Następna moja powieść o roboczym tytule „Sędzia” ukaże się jeszcze w tym roku. Ma też tę larssonowską wściekłość na system, ale żadnych nawiązań do Millennium, za to została oparta prawie wyłącznie na historii, która się wydarzyła naprawdę. Myślę też o kontynuacji „Człowieka…”, bo ta formuła bardzo mnie pociąga.
(223)