Śmierć Stepana Bandery w zamachu przeprowadzonym przez KGB w Monachium w 1959 r. utrwaliła obraz przywódcy UPA, jako bojownika o wolną Ukrainę, pomimo jego terrorystycznej przeszłości – dowodzi Wiesław Romanowski, autor książki „Bandera. Terrorysta z Galicji”.
Zamach na 50-letniego przywódcę ukraińskich nacjonalistów, dokonany 15 października 1959 r. w Monachium przez agenta KGB Bohdana Staszyńskiego, przyczynił się do utrwalenia wizerunku Bandery jako bohatera walk o narodową niepodległość, ofiary podstępnej polityki ZSRS.
„Z niszowego, skazanego na zapomnienie, lokalnego polityka Chruszczow zrobił galicyjskiego bohatera”
– pisze Romanowski, reporter, dyplomata, były korespondent TVP na Ukrainie.
Jak tłumaczy, przywódca UPA miał po wojnie na Zachodzie opinię nacjonalisty-rewolucjonisty, polityka o przeszłości terrorysty, „człowieka z pistoletem, wytrychem i łomem”.
Już w 1945 r. sowieckie służby specjalne otrzymały zadanie likwidacji Bandery ukrywającego się w amerykańskiej strefie okupacyjnej Niemiec. USA jednak nie wydały go; jednocześnie CIA prowadziło jego inwigilację.
Ukrywający się w Monachium Bandera używał fałszywego nazwiska Stefan Popiel. Od 1949 r. współpracował z brytyjskim wywiadem MI6, który wykorzystując kontakty z ukraińskim nacjonalistą organizował akcje przerzucania agentów na Ukrainę Zachodnią. W jednym z brytyjskich sprawozdań z 1954 r. określono Banderę jako „profesjonalnego działacza podziemia z przeszłością terrorysty i twardymi zasadami dotyczącymi reguł gry”. Jak wyjaśniono, u Bandery poczucie patriotyzmu mieszało się z działalnością polegającą na wykorzystywaniu problemów etnicznych dla usprawiedliwiana aktów bandytyzmu.
Podczas pobytu w stolicy Bawarii Bandera znajdował się także pod czujnym okiem służb zachodnioniemieckich i amerykańskich. Mimo jego kontaktów z niemiecką Federalną Służbą Wywiadowczą (BND), Amerykanie na tyle nieufnie podchodzili do współpracy z Ukraińcem, że konsekwentnie odmawiali mu przyznania amerykańskiej wizy.
14 października 1959 r., w przeddzień swojej śmierci, Bandera spotkał się w Monachium z przedstawicielami BND. Nie wiadomo do końca, co było przedmiotem dyskusji byłego lidera UPA i niemieckich agentów. Najprawdopodobniej Bandera i jego kontakt personalny z ramienia BND – Heinz Danko Herre ustalali szczegóły przyszłej współpracy wywiadowczej przeciwko ZSRS, także na terytorium Ukrainy.
– Co prawda CIA ostrzegało Niemcy Zachodnie przed jakimikolwiek relacjami z Banderą, gdyż, jak twierdzili Amerykanie, wszyscy rzekomi cenni pracownicy Bandery w Czechach, Polsce czy na Ukrainie albo nie istnieli, albo byli nieefektywni. Jednak w kwietniu 1959 roku Bandera znowu poprosił wywiad Niemiec Zachodnich o wsparcie i tym razem Gehlen (Reinhard Gehlen, szef BND – red.) był zainteresowany
– tłumaczy Romanowski.
Nazajutrz, 15 października, Bandera padł ofiarą mordu politycznego. Monachijska policja od razu wszczęła śledztwo w celu wyjaśniania okoliczności tajemniczej śmierci Ukraińca. Wiadomo było, że od jakiegoś czasu Bandera ignorował doniesienia o możliwości przeprowadzenia spisku na jego życie i po Monachium poruszał się bez ochrony.
Początkowo policja nie wykluczała samobójstwa, jednak za najbardziej prawdopodobną przyczynę śmierci Bandery uznała morderstwo na zlecenie.
„Na pewno miał i wrogów. W pierwszej kolejności mogę tu wymienić komunistów. Prasa sowiecka ciągle pisała przeciwko niemu”
– zeznała podczas śledztwa żona zmarłego, Jarosława.
Propaganda sowiecka oskarżała o zabójstwo ukraińskiego nacjonalisty obce wywiady oraz rodaków Bandery żyjących na emigracji w Niemczech Zachodnich. Spekulowano, że za śmiercią Banderą mogli stać jego współpracownicy z wydawanego tam pisma „Szlak zwycięstwa”. Jedną z głównych podejrzanych była Eugenia Matwiejko (używająca nazwiska Mack), matka chrzestna syna Bandery – Andrija.
Według Romanowskiego, ZSRS wykorzystał zamach na Banderę do usprawiedliwiania represji na mieszkańcach zachodniej Ukrainy. Gdy w 1960 r. śledztwo w sprawie śmierci Bandery zostało umorzone, nic nie zapowiadało wydarzeń, jakie rozegrały się rok później w Zachodnim Berlinie. Wówczas to Bohdan Staszyński, ukraiński agent KGB, wyznał na jednym z policyjnych posterunków, że to on zabił byłego przywódcę UPA. Przyznał się również do morderstwa w 1957 r. innego czołowego przedstawiciela ukraińskiej emigracji, publicysty Lwa Rebeta.
Narzędziem zbrodni okazał się szklany pistolet, za pomocą którego zamachowiec rozpylał w ciele swej ofiary śmiertelny cyjanek potasu. Zarówno Rebet jak i Bandera ginęli natychmiastowo; ekspertyzy medyczne ich zwłok nie wykazywały śladów trucizny. Tłumaczy to trudności w ustalenia sprawcy zamachu. Ostatecznie otrzymał on wyrok ośmiu lat więzienia.
Morderstwo polityczne, którego ofiarą padł Bandera – wyjaśnia Romanowski – przyczyniło się do utrwalenia jego białej legendy. Dla mieszkańców Ukrainy Zachodniej stał się on męczennikiem za sprawę narodową.
– Związkowi Sowieckiemu zbrodnia w zasadzie uchodzi płazem, po Budapeszcie 1956 roku jedna zbrodnia mniej czy więcej nie ma już żadnego znaczenia, zimna wojna ma swoje cyniczne prawa. Stepan Bandera otrzymuje drugie życie
– podsumowuje Romanowski.
Stepan Bandera (1909-1959) – w czasie II wojny światowej przywódca OUN-B (frakcji banderowskiej Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów), a także powstałej w jej ramach w 1942 r. Ukraińskiej Powstańczej Armii (UPA). Był głównym organizatorem zbrodni dokonanych w latach 1943-1944 na ok. 100 tys. Polakach z Wołynia i Galicji Wschodniej.
Książka „Bandera. Terrorysta z Galicji” ukazała się nakładem wydawnictwa Demart.
(162)