W dawnych, bardzo dawnych czasach król Zygmunt II, ostatni nasz władca z rodu Jagiellonów, bardzo lubił polować w puszczach litewskich i na Podlasiu. Jego matka, mądra i nieprzejednana w swych osądach królowa Bona, bardzo go kochała. Nazywała go Augustem, gdyż imię to miało symbolizować siłę i potęgę władców dawnego Rzymu. Bo królowa Bona była Włoszką i uważała, że jej syn musi być władcą silnym jak rzymski cesarz.
Niestety, król Zygmunt August niezbyt interesował się polityką. Naturalnie wiedział, że jest królem Polski i wielkim księciem litewskim, pamiętał o swoich obowiązkach względem Krakowa, Śląska i innych polskich krain, ale kochał muzykę i poezję, wspierał nadwornych malarzy i znacznie bardziej interesował się płynącymi z Włoch ideami renesansu, niż wojskowością i dyplomacją.
Jego żoną była młodziutka królewna Elżbieta z rodu Habsburgów. Blada i chorowita, nie dała królowi Zygmuntowi potomka. Umarła wcześnie, mając zaledwie lat 19. Po jej pogrzebie zrozpaczony król Zygmunt nie chciał słuchać pocieszeń ani matki, ani krakowskich duchownych.
– Zygmuncie, wszak jesteś Augustem! Królem wielkiego kraju – powtarzała mu matka i przytulała do serca jak małego chłopca.
– Nie zaniedbuj ojczyzny, najjaśniejszy panie! – grzmieli biskupi krakowscy i wileńscy.
Ale trzeba pamiętać, że król miał wtedy zaledwie 22 lata i kilka ciężkich doświadczeń za sobą. Postanowił zatem udać się na wypoczynek, zebrał drużynę swych najwierniejszych rycerzy i pojechał z nimi na Litwę.
Zanim dojechał do Wilna, zatrzymał się w Knyszynie, gdzie miał niewielki pałacyk myśliwski. Tu pragnął odpocząć po wielu dniach konnej jazdy. Miał też ochotę odwiedzić znajome, ulubione ostępy leśne i rodziny rycerzy żyjących na Podlasiu i na Polesiu od wielu pokoleń.
We wszystkich dworach witano króla Zygmunta nad wyraz serdecznie, we wszystkich okazywano mu współczucie. Przy suto zastawionych stołach nie było jednak śmiechu i swawoli, bo król był w żałobie.
Pewnego razu Zygmunt August postanowił odwiedzić swych dalekich kuzynów, Radziwiłłów, w Nieświeżu.
Piękny, stary zamek nieświeski, (dziś zrujnowany po dwustu latach rosyjskiego panowania) był główną siedzibą rodu Radziwiłłów. Bale i uczty nieświeskie, polowania i turnieje były zawsze dla gości książęcych wspaniałą, długo pamiętaną rozrywką. Teraz dwór i zamek przywitał króla ciszą i czarnymi zasłonami w oknach. Tu także panowała żałoba.
– Kogo razem tu opłakiwać będziemy? – zapytał król Zygmunt August, gdy tylko przywitał się z gospodarzami.
– Wojewodę nowogródzkiego Gasztołda – odpowiedział Jerzy Radziwiłł, kasztelan wileński, który wraz z córką Barbarą przebywał w Nieświeżu.
Król Zygmunt znał Barbarę z czasów beztroskiego dzieciństwa. Zdarzało się, że razem spędzali długie, letnie miesiące, goniąc konno zające i sarny po nieświeskich polach. Teraz oboje opłakiwali swoją niedolę, bo oto właśnie Barbara Radziwiłłówna została wdową po wojewodzie Gasztołdzie.
Barbara była piękna i mądra. Kształciła się we Francji i we Włoszech, władała łaciną i językiem francuskim, znała poezję zarówno polską, jak i obcą. A przy tym była młodą damą o niezwykłej urodzie, bardzo dostojną w żałobnej czerni.
Król Zygmunt August wiedział, że Barbara nie będzie już dlań towarzyszką zabaw, gdyż stała się obiektem jego wielkiej miłości. Zakochany w Barbarze na dobre i na złe, wyznał jej swe uczucia i poprosił Jerzego Radziwiłła o jej rękę.
– O tak! To wspaniale, że nareszcie ktoś z naszego rodu zasiądzie na tronie polskim! – cieszyli się wszyscy Radziwiłłowie, od Wilna aż po Kijów.
Jerzy Radziwiłł i Barbara także się z tego uradowali i niedługo potem, gdy minął czas żałoby, młoda para pobrała się w Wilnie.
Po ślubie król Zygmunt August z piękną żoną udał się w podróż do Krakowa. Wysłał przodem zaufanych dworzan, by o wszystkim powiadomili królową Bonę i cały dwór.
– Niech przygotują godne powitanie nowej królowej – rozkazał i pomalutku, złoconą karetą jechał do Krakowa z Barbarą u boku.
Kiedy królowa Bona dowiedziała się o ślubie syna, wpadła w złość. Wezwała biskupów krakowskich i krzyczała na nich, wygrażając pięściami:
– Nie chcę! Nie pozwalam! To ledwie szlachcianka litewska, co z tego, że z Radziwiłłów? Co, że Gasztołdowa? Nie, ona nie będzie królową! Ja ją przegonię, ja jej nie wpuszczę na Wawel! Zróbcie coś, mości panowie, żeby jej noga nie postała w Krakowie!
– Ależ, wasza miłość – mówili biskupi – jego wysokość król Zygmunt August poślubił Barbarę… Czy się to komu podoba, czy nie, Radziwiłłówna już jest królową…
– Ale ja się nie zgadzam! Nie zgadzam się!
– To się już stało, miłościwa pani… Trzeba uszanować wolę Bożą…
W końcu dwór krakowski uznał młodą królową i choć Bona nigdy się z tym nie pogodziła, musiała uznać wolę syna za ostateczną. Przez kilka lat obie panie prawie się do siebie nie odzywały, ale kiedy Barbara zaczęła ciężko chorować, Bona zmiękła. Posłała do Włoch po najlepszych lekarzy, zadbała o spokój i wygodę królowej. A kiedy Barbara umarła, szczerze płakała. Nie nad synową, lecz nad nieszczęściem ukochanego Zygmunta Augusta.
– Nie martw się, kochany Zygmuncie. Myśl teraz o przyszłości królestwa, a nie o sobie – powtarzała Bona, bo to już druga żona jej syna odeszła, nie zostawiwszy królowi potomstwa.
– Ach matko, jakże mam myśleć o królestwie, gdy serce mam zbolałe – powtarzał król Zygmunt August.
Ale Bona była nieprzejednana. Jak już wspomniano, królowa ta z natury była twarda i nieustępliwa. Przez całe swoje panowanie u boku króla Zygmunta Starego zrobiła dla Polskiwięcej niż wszyscy królewscy poprzednicy razem wzięci. Wiedziała, że tron na Wawelu potrzebuje następcy i że polityka jest teraz ważniejsza niż zbolałe serce syna.
Gdy Zygmunt August odwoził trumnę z ciałem Barbary do Wilna, by pochować ją w rodzinnym grobowcu, Bona już posłała umyślnych po trzecią żonę dla króla, księżniczkę niemiecką z rodu Hohenzollernów.
A król, pochowawszy Barbarę w Wilnie, wracał do Krakowa przez Białystok i Węgrów. Wyglądał na zmęczonego i czuł się tak źle, że wszyscy panowie, możnowładcy litewscy i mazowieccy zapraszali go, by u nich odpoczął. Pewien pomysłowy proboszcz z Węgrowa rozpowiedział po dworach, że u niego na plebani jest czarodziejskie zwierciadło Twardowskiego.
– Tak, tak… Wiem, że to diabelskie narzędzie, które ukazuje duchy zmarłych. Sam Twardowski, zanim trafił do piekła, posługiwał się nim – mówił ów proboszcz. – Ale teraz trzeba wesprzeć króla i przynieść mu ulgę. Dzięki temu zwierciadłu…
– Tak, tak – mówili inni duchowni – niech król w tym lustrze ostatni raz ujrzy ukochaną królową Barbarę.
Króla Zygmunta bardzo zaciekawiła opowieść o niezwykłym zwierciadle Twardowskiego. Kazał zaprowadzić się do węgrowskiego proboszcza, u którego w sieni wisiało owo gładko wypolerowane metalowe zwierciadło.
Król nie wierzył w diabelskie sztuczki, ale gdy w lustrze pojawiła się postać biało odzianej damy do złudzenia przypominającej królową Barbarę, wyciągnął ręce i rzucił się ku swej ukochanej. Niestety, jego ręce trafiły na zimną płaszczyznę błyszczącego metalu… Wtedy lustro pękło na trzy kawałki i od tamtej pory nikt się już nigdy w nim nie ukazał.
Podanie głosi, że diabelskie zwierciadło Twardowskiego do dziś jest przechowywane w węgrowskim kościele. Inna legenda powiada, że popękane i przeklęte zwierciadło umieszczono w zakrystii kościoła katedralnego w Sandomierzu. A jak to było naprawdę – któż to wie?
Marta Berowska, Echa polskich legend, Rytm, Warszawa 2014.
Książkę można kupić TUTAJ.
(1165)