Za kilka dni polscy piłkarze będą grać z Irlandią w eliminacjach mistrzostw Europy. Podniecenie rośnie, tym bardziej, że mają duże szanse na zwycięstwo i awans do turnieju finałowego. Ale dzisiejszych emocji nie da się porównać do tego, co przeżywali Polacy w pierwszej połowie lat siedemdziesiątych XX wieku. Piłkarze pod wodzą trenera Górskiego zawładnęli wówczas całkowicie zbiorową wyobraźnia. – Jak się urodzi syn, to nazwiemy go Robert, a jak córka, to Gadocha – kursował taki dowcip oddający nastroje. Mieliśmy wtedy naprawdę doskonałych piłkarzy. Obok Gadochy, Deynę, Latę, Tomaszewskiego, Lubańskiego, by wymienić tylko kilku. Ale szefem dla wszystkich był Pan Kazimierz, bo tak o nim mówiono.
Ta decyzja zmieniła historię polskiej piłki. Fascynujące życie najlepszego trenera w historii polskiego futbolu – CZYTAJ WIĘCEJ O KAZIMIERZU GÓRSKIM!
Trenerem reprezentacji został, gdy dochodził do pięćdziesiątki. Wcześniej wielkich sukcesów nie osiągnął ani jako piłkarz ani jako trener. Urodził się w kochanym i rozpamiętywanym do końca życia Lwowie. Tu przetoczyła się po nim historia. Przyszło mu grać w piłkę nie tylko w międzywojennym RKS, ale także później w sowieckich Spartaku i Dynamo. Po wojnie znalazł się w Warszawie, jeszcze trochę grał, raz nawet w reprezentacji, ale szybko zajął się trenowaniem innych.
Cała Polska poznała go w latach siedemdziesiątych. Trafił na świetne pokolenie piłkarzy, sprzyjający gierkowskimi obietnicami społeczny klimat i miał dużo szczęścia. Ale szczęście sprzyja lepszym – często powtarzał. Nie robił z piłki skomplikowanej gry. – Chodzi o to, by strzelić o jedną bramkę więcej niż przeciwnik – tak tłumaczył swoją strategię. I zwykle jego piłkarze strzelali. Mistrzostwo olimpijskie w Monachium w 1972 roku, zwycięski remis na Wembley, i cudowne mistrzostwa świata w Niemczech w 1974, które dla wielu Polaków stały się niemal przeżyciem pokoleniowym.
Sukcesy zawsze kiedyś się kończą. Tak było też z drużyną Górskiego. Ale, co nie trafia się często, sympatia i uznanie dla Pana Kazimierza nie minęły. A nawet, im gorzej się wiodło reprezentacji, tym lepiej mówiono o nim. I tak było do końca jego życia. I stąd pomnik przy Stadionie Narodowym.
(159)