Jedno z największych zaniedbań polskich historyków. Lekceważyli zbrodnię, w której w parę dni zamordowano nawet 60 tys. ludzi. „Nie mamy tyle amunicji, by wszystkich zabić”
Powstanie Warszawskie wywołało furię Hitlera i Himmlera. Niepokorne miasto postanowili zmieść z powierzchni ziemi. A wszystkich jego mieszkańców zabić.
Wieczorem gen Reinefarth spytał swojego dowódcy: Co mam robić z zatrzymanymi? Mam ich więcej niż amunicji #RzeźWolipic.twitter.com/zBddMiKoXM
Na wieść o wybuchu walk w Warszawie Heinrich Himmler powiedział Hitlerowi:
Z punktu widzenia historycznego jest błogosławieństwem, że Polacy to robią. Po pięciu, sześciu tygodniach wybrniemy z tego. A Warszawa, stolica, głowa, inteligencja tego byłego 16-, 17-milionowego narodu Polaków, będzie zniszczona”.
Zwracając się do podległych sobie dowódców, powiedział o rozkazie zburzenia Warszawy:
Możecie sobie pomyśleć, że jestem strasznym barbarzyńcą. Jak panowie chcecie: tak, jestem nim, jeżeli tak być musi. Rozkaz brzmiał: każdy blok domów powinien być spalony i wysadzony w powietrze”. Warszawa nie będzie już istnieć.
Nikt nie policzył ofiar tej szokującej zbrodni. Ani Niemcy – bo przecież mieli zabić wszystkich i nie zajmowali się statystyką, ani ocaleli z pogromu Polacy, którzy widzieli stosy trupów: swoich bliskich i sąsiadów. Szacunki są bardzo rozbieżne: od 15 tys. i 20 tys., przez 35 i 50, do 60 tys. zabitych w kilka sierpniowych dni. Muzeum Powstania Warszawskiego przyjmuje, że zamordowano około 40 tys.
Sprawia to, że niemiecka zbrodnia dokonana na Woli przyniosła więcej ofiar od masowej egzekucji w kijowskim Babim Jarze, o której wie cały świat. We wrześniu 1941 roku zabito tam 33 tys. Żydów.
Tymczasem rzeź na Woli jest wciąż mało znana. Nie tylko na świecie, także w Polsce. Nie powstała, co zadziwiające, monografia tej masowej zbrodni. Ani w PRL, ani po roku 1989. Była traktowana jako epizod Powstania Warszawskiego. To wielkie zaniedbanie polskich historyków. Dla pamięci o tej straszliwej masakrze nie wystarczą przecież zbiory dokumentów, w tym relacje świadków oraz artykuły prasowe.
Trudno zrozumieć, dlaczego do dziś zbrodnia na Woli nie ma w polskiej pamięci równorzędnego miejsca ze zbrodnią katyńską. Może dlatego, że wolimy niezakłóconą heroiczną wizję Powstania Warszawskiego i pamięć tylko o bohaterstwie powstańców?
Czarna sobota
„Szykuje się olbrzymia tragedia, tak jak historyczna rzeź Pragi. […]. Jeżeli możecie dziś pomóc – to godzin zostało niewiele. Kijem nikogo nie obronię” – pisał 6 sierpnia w dramatycznym raporcie do dowództwa powstania płk Jan Mazurkiewicz, dowódca Zgrupowania „Radosław”. Nie było szans na pomoc, a poza tym było już na nią w dużej mierze za późno. Większość ofiar zginęła 5 sierpnia. Słońce tego dnia wstało o godz. 5.18. Po raz ostatni dla tysięcy mieszkańców Woli. Dzień był pogodny, choć niezbyt ciepły, termometry wskazywały 16 stopni.
Ulica Wolska, od cmentarza prawosławnego do zbiegu w ulicę Towarową, ma około 2,5 km długości. Na tej przestrzeni znajduje się 27 miejsc, w których dokonano egzekucji co najmniej 50 Polaków – razem 19,9 tys. zamordowanych. Na terenie fabryki Ursus zabito około 6 tys. spędzonych tam osób, fabryki Franaszka – 4 tys., fabryki Kirchmayera – 2 tys., w domach Hankiewicza – 2 tys., koło parku Sowińskiego – 1,5 tys. osób.
Mordowano też na innych przylegających do Wolskiej i innych nieodległych ulicach, między innymi na Bema, Młynarskiej, Staszica, Górczewskiej, Płockiej, Lesznie…
Generał Reinefarth i doktor Dirlewanger
Dowodzący niemieckimi oddziałami na Woli generał SS Heinz Reinefarth w rozmowie z reporterem Krzysztofem Kąkolewskim twierdził, że technicznie niemożliwe jest rozstrzelanie w kilka dni – kulminacja masakry przypadła na sobotę 5 sierpnia – 35 tys. mieszkańców Woli. Mówił: „Za mało było ludzi po naszej stronie”. W każdym razie starał się. Hans Thieme, adiutant dowódcy jednego z oddziałów, zanotował uwagę Reinefartha: „To jest nasz najtrudniejszy problem: nie mamy tyle amunicji, aby ich wszystkich zabić”. Nieco inaczej Reinefarth miał to ująć w depeszy do dowódcy 9. Armii, gen. Vormanna:
[quote]„Co robić z ludnością cywilną? Mam mniej amunicji niż zatrzymanych”.[/quote]
Wmawiał po latach Kąkolewskiemu, że 5 i 6 sierpnia działy się różne rzeczy, o których nie wiedział. A tymczasem jego stanowisko dowodzenia znajdowało się na rogu Wolskiej i Syreny, 300 m od fabryki Franaszka, miejsca masowych egzekucji. Reinefarth raportował 5 sierpnia:
„Straty własne: sześciu zabitych, 24 ciężko rannych, 12 lekko rannych. Straty nieprzyjaciela – z rozstrzelanymi – ponad 10 tys.”.
Specyficzny gatunek wykonawców rozkazu o zabijaniu znajdował się w oddziale SS Oskara Dirlewangera, wchodzącej w skład grupy bojowej Reinefartha. Doktor nauk politycznych Dirlewanger był przed wojną skazany za gwałt i seks z nieletnią. Jego oddział początkowo rekrutował się się z kłusowników, potem uzupełniono go na polecenie Himmlera:
Niech pan sobie wyszuka odpowiednich ludzi spośród łobuzów przebywających w naszych obozach koncentracyjnych i wśród zawodowych przestępców”.
Do oddziału wcielono również więźniów obozu karnego dla członków SS. Dirlewangerowi podlegały także wydzielone oddziały 111. Pułku Azerbejdżańskiego i Wschodniomuzułmańskiego Pułku SS.
Bez litości
Zabić ich wszystkich – brzmiał rozkaz. Nie było więc litości dla nikogo: ani dla dzieci, ani dla matek, księży, zakonnic, lekarzy, sanitariuszek. Mordowano w mieszkaniach, na podwórkach, w szpitalach, na dziedzińcach fabryk.
„W zewnętrznym rogu drugiej sali stały matki z drobnymi dziećmi i chore zakonnice. Do tej grupy naprzód zaczęli żołnierze rzucać granaty. Widziałam, jak małe dziecko podpełzło do pierwszego z żołnierzy rzucających granaty i zaczęło go całować po butach, a także jak żołnierz odrzucił to dziecko
– to relacja Marii Wandy Suryn o mordach w Szpitalu św. Łazarza.
Na jego terenie zginęło około 1,2 tys. osób, w tym 50 pracowników szpitala i dziewcząt z patrolu sanitarnego AK. Egzekucję przeżyła Wanda Łokietek-Borzęcka, która opowiedziała o tragedii jednej ze swoich koleżanek. Gdy zorientowała się, że zostaną rozstrzelane, prosiła jednego z niemieckich żołnierzy, by ją oszczędził: „Błagała mówiąc: »Boże, co moja biedna matka powie? Co się stanie, jak się dowie, że i ja nie żyję? Ona skona z rozpaczy«. Biedna została wyprowadzona przez tegoż Niemca za mur, tam najprawdopodobniej wykorzystał ją, a potem przyprowadził szlochającą w to samo miejsce i strzelił tak niefortunnie, że żyła jeszcze, męcząc się straszliwie. Po jakimś czasie ten łotr dobił ją”.
W Szpitalu Wolskim na Płockiej oficer SS zastrzelił dyrektora szpitala, dr. Józefa Mariana Piaseckiego, w jego gabinecie, a wraz z nim profesora Janusza Zeylanda oraz kapelana ks. Ciecierskiego. Personel i chorych w szpitalnych koszulach oraz szlafrokach popędzono ulicą Górczewska na miejsce rozstrzelania, koło wiaduktu kolejowego. Zamordowano tam co najmniej 4,5 tys. osób, choć są i znacznie wyższe szacunki. Ocalały z egzekucji – padł, udając zabitego – Konrad Golian zeznawał, że esesmani zabijali grupami po 12 osób. Od płonących belek i desek spadających z ogarniętych pożarem domów zapalały się ciała pomordowanych. Ocalały ks. Bernard Filipiuk zeznawał o oprawcach:
Okrucieństwo i żądza jakiejś zemsty zionęła wprost od nich. Byli pełni sadyzmu. Widziałem, jak gestapowiec pogłaskał po twarzy jednego mężczyznę stojącego w szeregu dwunastki, uśmiechnął się, coś powiedział do niego, przyłożył rewolwer pod brodę i zastrzelił, śmiejąc się”.
W grupie prowadzonych na rozstrzelanie na teren fabryki Ursus znalazła się Wanda Lurie, będąca w dziewiątym miesiącu ciąży, z trójką dzieci.
„W pewnym momencie Ukrainiec stojący za nami strzelił najstarszemu synkowi w tył głowy, następne strzały ugodziły młodsze dzieci i mnie. Przewróciłam się na bok. Strzał oddany do mnie nie był śmiertelny. Kula trafiła w kark z lewej strony i przeszła przez dolną część czaszki, wychodząc przez prawy policzek”. Wanda Lurie zeznawała, że oprawcy w przerwach w rozstrzeliwaniu rabowali kosztowności, których szukali u zabitych, pili wódkę, śpiewali, śmieli się. Po trzech tygodniach Lurie urodziła syna.
Jeden z niemieckich świadków zbrodni na Woli, podoficer, zapytał esesmana, jaki jest cel egzekucji. Usłyszał, że jego też to brzydzi, ale rozkaz to rozkaz. „To dowódca grupy bojowej Reinefarth wydał ten rozkaz”.
Zwłoki rozstrzelanych były palone. Niemcy stworzyli z przymusowo zaciągniętych Polaków specjalne oddziały tzw. Verbrennungskomando, które zajmowały się paleniem ciał. Jeden z nich opowiadał, że przy ulicy Wolskiej 60, na podwórzu fabryki makaronów, zobaczył stos zwłok wysokości 2 m, długości 20 i szerokości 15 m, w większości były to ciała mężczyzn, choć były też ciała kobiet i dzieci. Zwłoki przekładano drewnianymi belkami i polewano płynem łatwopalnym.
Pragmatyzm von dem Bacha
Zagładę wszystkich mieszkańców Woli przerwał generał SS Erich von dem Bach. Nie jest jasne, kiedy przybył do miasta. Prawdopodobne 5 sierpnia w późnych godzinach albo 6 sierpnia. „Sam widziałem, jak dzikie tłumy żołnierzy i policji rozstrzeliwały osoby cywilne, sam widziałem palące się stosy trupów, które były oblewane benzyną i podpalane” – zeznawał. Kiedy zapytał żołnierzy, dlaczego tak się dzieje, usłyszał odpowiedź: „Jest rozkaz Führera, by nie brać jeńców”. Von dem Bach wydał rozkaz ograniczający zabijanie tylko do mężczyzn. „Uratowałem życie tysięcy kobiet i dzieci, chociaż to byli Polacy” – chwalił się niemiecki generał urodzony jako Erich von Zelewski, z matki Eweliny Szymańskiej, wywodzący się ze szlachty kaszubskiej, niemiecki oficer.
Von dem Bach zeznawał, że generał Reinefarth dziękował mu za uchylenie okrutnego rozkazu. Jeśli nawet tak było w istocie, to nie był jednak bardzo zły na Himmlera, który obciążył go wykonaniem rozkazu eksterminacji, skoro 19 sierpnia pisał do niego: „Z naszych warszawskich łupów wojennych pozwalam sobie przesłać panu dwie paczuszki herbaty wraz z najlepszymi życzeniami. Heil Hitler. Wielce oddany Pański Reinefarth, SS Gruppenfuhrer i gen. policji”.
Decyzja von dem Bacha, przedstawiana przez niego jako humanitarna, była przede wszystkim pragmatyczna. Żołnierze niemieccy zajmowali się zabijaniem cywili zamiast tłumieniem powstania. Mordowanie zaś ludności cywilnej mogło wzmocnić determinację powstańców. Jak mówił von dem Bach, Himmler jako wojskowy był „krwawym laikiem”, który zapominał powiedzieć wojsku, jak ma atakować. Miał tylko jeden rozkaz: „Idźcie na Warszawę, zniszczcie Warszawę, zabijcie wszystkich”.
Rozkaz von dem Bacha wstrzymał masakrę wszystkich bez wyjątku Polaków (odtąd zabijano tylko mężczyzn), ale i tak po jego wydaniu odnotowano dziesiątki przypadków zbrodni, choć już nie tak masowych, na ludności Warszawy.
Chcesz podzielić się z Czytelnikami portalu swoim tekstem? Wyślij go nam lub dowiedz się, jak założyć bloga na stronie. Kontakt: niezlomni.com(at)gmail.com. W sierpniu czytało nas blisko milion osób!
Dołącz, porozmawiaj, wyraź swoją opinię. Grupa sympatyków strony Niezlomni.com
Redakcja serwisu Niezłomni.com nie ponosi odpowiedzialności za treść wypowiedzi zawartych w komentarzach użytkowników. Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników portalu. Jednocześnie informujemy, że komentarze wulgarne oraz wyrażające groźby będą usuwane.
Ładowanie komentarzy Facebooka ...
1 komentarz
Co najgorsze, ten s…syn Reinefarth NIGDY nie odpowiedział za tę zbrodnię wojenną, za ludobójstwo. został nawet burmistrzem jakiegoś miasta.. w nagrodę oczywiście za bycie dobrym niemcem. Jest dla mnie NIEPOJETE, dlaczego Polacy po wojnie, nie wykonali prostego ruchu – wzorem MOSSADU nie wypuścili za Reinefarthem ekipy dwóch, trzech agentów i nie rozwalili mu łba. A trzeba było. Żydzi tak zapłacili rachunki za mordowanie swoich Rodaków, my nie. Taki z nas dobry i szlachetny naród?
Co najgorsze, ten s…syn Reinefarth NIGDY nie odpowiedział za tę zbrodnię wojenną, za ludobójstwo. został nawet burmistrzem jakiegoś miasta.. w nagrodę oczywiście za bycie dobrym niemcem. Jest dla mnie NIEPOJETE, dlaczego Polacy po wojnie, nie wykonali prostego ruchu – wzorem MOSSADU nie wypuścili za Reinefarthem ekipy dwóch, trzech agentów i nie rozwalili mu łba. A trzeba było. Żydzi tak zapłacili rachunki za mordowanie swoich Rodaków, my nie. Taki z nas dobry i szlachetny naród?