Jan Paweł Woronicz i „Hymn do Boga”
Na obrazie: „Modlitwa” Stanisława Dębickiego
Nieogarniony światem, ojców naszych Boże!
Ty, który jeden nie znasz płochej wieków zmiany!
Otośmy Twych ołtarzów oblegli podnoże,
Niegdy lud Tobie miły, a teraz znękany!
-
- Więc gdy za sobą przemówić nie śmiemy,
- Pozwól, niech dawne łaski Twe wspomniemy.
Już lat tysiąc niewrotnej swej dobiega drogi,
Jako się pobraciłeś z ojcami naszemi,
A wyrwawszy im z ręku ciosane ich bogi,
Świętym prawdy obliczem błysnąłeś tej ziemi
-
- I dałeś poznać wśród błędu zamieci,
- Żeś Ty ich ojcem, a oni Twe dzieci.
Te same świątyń szczątki, mchem porosłe siwym,
Patrzały na Twe z ojcy naszymi przymierze;
Jak oni Cię uznawszy być Bogiem prawdziwym
Mieli Ci wiernie służyć w niepośliznej[1] wierze,
-
- A Ty nawzajem przyrzekłeś łaskawie
- Im przewodniczyć w wielkości i sławie.
Jeszcze tych świętych umów nie oschły znamiona,
Kiedy naddziady nasze, cechą tej ugody
Wynurzeni z błędnego rozsypańców łona,
Poczesne wzięli miejsce pomiędzy narody;
-
- A ci, co nimi dumnie pogardzali,
- Ich pokrewieństwa i łaski szukali.
Ty sam, Boże zastępów, miecz nieukrócony
Przypasałeś Twą ręką do ich twardych boków,
A ledwie nim błysnęli na okaz obrony
Objawionych stworzeniu Twych świętych wyroków,
-
- Ucichły szepty i zmowy sąsiadów,
- Ujrzawszy Ciebie wpośród naszych dziadów.
Tyś im przywdział niezłomne zbroje i przyłbice,
Bądź gdy od krynic Laby do Danapra brzegów
Pierwotnej swej siedziby kowali granice,
Bądź kiedy wśród okrytych laurami szeregów
-
- Królów i kniaziów spory rozsądzali
- I onym trony ojczyste wracali.
Tyś ich ziemię, jak niegdy Jordanu krainę,
Napoił błogosławieństw i mlekiem, i miodem,
I zwierząt życiosłużnych nagnał w nią drużynę,
I użyźnił wszech tworów nieprzerodnym płodem,
-
- Że się sąsiadom o nic nie kłaniała,
- Lecz ich sytością swoją nakarmiała.
Tyś ją sam niemylnymi oznaczył kopcami,
Od upałów granitnym Krępakiem zagrodził,
Ramiona przeciw wichrom umaił lasami
I gościńcem rzek spławnych dwa morza pogodził,
-
- A przy podwojach Wschodu i Zachodu
- Do szlachetnego wytknął plac zawodu.
Tędy nasi ojcowie po wieńce biegali,
Tędy wlekli zwycięskie z łupami rydwany,
A Tyś na ich błyskotnej strach rozsiewał stali,
Że gdzie tylko zmierzyli oręż niewstrzymany,
-
- Placu nie widząc zbrojne ćmy pierzchały,
- Schnęły strumienie i góry tajały.
Próżno cary zachodnie z swoimi lenniki
I zamkami się grodzą, i złotem brząkają,
I z pleśni otrząsając zamierzchłe pomniki,
Pozoru w nich do naszych powiatów szukają;
-
- Czego przyjaźni mytem nie uproszą,
- Darmo się groźbą niewskórną komoszą[2].
A jeżeli się kiedy hardzie pokusili
Popierać swej orężem napaści nieprawej,
Pamiętnymi klęskami zaczepki płacili,
Odbiegłszy ciał niegrzebanych wśród rozprawy krwawej,
-
- Na łup żarłoczny ptastwu i zwierzowi,
- I na przestrogę późnemu wiekowi.
Próżno nas sroga zawiść, ludzkich łez łakoma,
Z jednogniezdnymi bracią[3] na północy kłóci,
Zewnątrz ściska najazdem, nieci ogień doma
I uśpionych Laponów[4] z twardego snu cuci,
-
- Spędza wiatrami tatarskie zagony,
- Sługom na pany wraża miecz stępiony
Po wieleż razy Panie, ta ziemia spluskana
Milijonowe hordy chlebem swym żywiła!
A kośćmi i rynsztunkiem zbójeckim zasiana,
Wrogów naszych zawodną nadzieją cieszyła,
-
- Że w oceanie nieszczęść zatonie,
- Głowy nie wzniesie ani świtem wionie.
Ty się za nas ująłeś, Zbawco uciśnionych!
A ledwieś ojców naszych natchnął zgody duchem,
Wnet cała ta szarańcza napastników onych
Jako piasek nadmorski wionęła rozdmuchem,
-
- Strach im roztrącał karki wielkooki
- I cień ich własny pochwycał za boki.
Przed jednym tysiąc zbrojnych uciekało razem,
Ni się w dziesięć tysięcy obejrzeć nie śmieli;
A ojce nasi, chlubni Twej łaski okazem,
Pod obłoki szerokie imię rozciągnęli,
-
- Zamorców w własnym potopili morzu
- I miecz zatknęli na niedźwiedzim zorzu.
Nie mniejsze Twoje dziwy, nasz Obrońco możny,
Kiedy z pustyń arabskich Izmaela plemię[5],
Posuwając orężem swój księżyc dwurożny,
Tysiąca państw kwitnące przywalało ziemie,
-
- A depcząc carstwa wschodniego,
- Przytknęło sztandar do naszej krainy.
Jęknęły prawowierców Twoich świetne grody,
Słońce kurzem zaćmiły różnobarwców tłumy,
A przewódca ich, ufny w orężne narodu,
Na karkach ujarzmionych wlokąc namiot dumy,
-
- Rozdęty pychą, wzniosły nad Libany,
- Dla reszty świata związywał kajdany.
Tyś garstkę ojców naszych przeciw niemu stawił;
Ledwie mu w twarz zajrzeli niezmrużonym okiem,
On się samym postrachem ich lica zadławił,
I jako drugi Dagon przed bóstwa widokiem,
-
- Padł zgruchotany, krwią popoił rzeki,
- Jęknął w pustyniach i przestraszył wieki.
Wielkie Twe dzieła, Panie, dla naszego rodu!
Przegadać ich nie mogli nasi pradziadowie;
Przestrzeń ta szerokiego nader jest obwodu,
Każdy dzień, każdy zakąt łaski Twe opowie,
-
- Któreś po całym rozsiewał ich domu,
- Że w niczym przodku nie dali[6]nikomu.
Tyś im sam dziewosłębił szczęsne zrękowiny
I serca nitem harcił w nierozjemnym życiu,
Że się ojcom podobne rozwnuczały syny;
Jeszcze te niemowlęta kwiliły w powiciu,
-
- A już wodzowie owi strachem drżeli,
- Którzy z ich ręku pęta przyjąć mieli.
Tyś im sam gospodarzył w polu i w oborach,
Że Tobie i ojczyźnie niosąc hojne dary,
I żywiąc chudszej braci tysiące na dworach,
Nigdy zamożnych szkatuł nie przebrali miary,
-
- Żeniąc ład dobry z wdziękami szczodroty,
- Pod rachmistrzostwem rozumu i cnoty.
A jako Twoim żyli natchnieniem i duchem,
Tak przyrodna dostojność, wielkość i szlachetność
Kierowała ich czynów niepomylnym ruchem,
A błyszcząca na twarzach bóstwa Twego świetność
-
- W każdym ich kroku i skinieniu ciała
- Poszanowanie i miłość wrażała.
Jakiż dziw, że przed nami ludowie klękali,
Sąsiedzcy jednowładce, kniazie i królowie
Ich rady, pokrewieństwa, przyjaźni szukali,
Nędzni biegli po wsparcie, po rozum mędrcowie.
-
- Wtedyś Ty, Boże, był Polaków Bogiem,
- Ani im sąsiad śmiał być chytrym wrogiem.
Cóż się wżdy podziałało z późnym ich plemieniem!
Tyś twarz odwrócił… a my… w proch się rozsypali!
Szczątki nasze wiatr rozniósł z pyłem i z imieniem,
Morza nimi igrają po zaświatnej fali,
-
- Ciskając z gniewem na murzyńskie piaski
- Ciała zakrzepłe piętnem Twej niełaski.
Drudzy przeżyć nie mogąc zgonu wspólnej matki,
Spostrzegłszy jakąś gwiazdę nowych świata cudów,
I z nią tajnym przeczuciem łącząc tchu ostatki,
W bezdrożach skwarnych spiekot, włóczęgi i trudów,
-
- Lądy i morza obieżawszy sławą,
- Łzy krokodylom wmawiają swą sprawą.
Starcy w domach ujęci jęczą na podsieniu,
Wory im wypłakane źrenice zakryły,
A sędziwe prababki w rzewnym rozczuleniu,
Łamiąc ręce, że matkę matek swych przeżyły,
-
- Połogi nędznych córek przeklinają,
- W których rozrodku[7] wnuków swych nie znają.
Rozszlochane dziewice warkocze stargały,
Ani więcej witają słodkim wdziękiem pieni
Wracających rycerzów z bojowiska chwały;
Młodzieńce nasi, ludom przewodzić zrodzeni,
-
- Podparłszy belki pradziadowską bronią,
- Nad ich czynami łzy bezcenne ronią.
Gościńce sławy naszej chwastami zarosły,
Rozwalinom Syjonu pokrzywy panują,
Po wieżach głos pogrobny puszczyki rozniosły,
A smętne cienia ojców po kątach się snują,
-
- Wskazując zwłoków swych ułomki świetne
- Powyrzucane na śmiecia wymietne.
Sami siebie nie znamy, a gdzie stąpim krokiem,
Poziewa trup ojczyzny posoką skluskany:
Wszystko drażni, rozdziera nieznanym widokiem;
I sen nawet, spoczynku broniąc niezbłagany,
-
- Szarpie szydersko i serca, i czucie
- Marzeniem wzrosłym i znikłym w minucie.
Odkupując chleb, wodę i sól z gruntów własnych,
Po naszych się ulicach rozmówić nie możem;
Wkrótce, miasto żużmanów[8] i bławatów[9] jasnych,
Kusy kubrak z patlaku[10] na grzbiet chudy włożem,
-
- A miasto świetnych przepasek i wieńców,
- Zgrzebny powrózek z łyczków i rzemieńców.
Pamięć naszą uczciwą, głośną w poprzek świata,
Jak skorupą garncarską o kamień stłuczoną,
Pogwizdując wędrowiec depce i pomiata,
A patrząc na bram naszych postać okopconą,
-
- Potrząsa głową i pyta zdumiany:
- „I gdzież jest teraz ów Bóg zawołany?…”
Ty żyjesz i żyć będziesz, chociaż świat upadnie!
Tyś policzył do włoska na tych głowach włosy;
Nie traf ślepy, nie kolej narodami władnie:
W Twoich się ręku rodzą i czasy, i losy.
-
- Więc gdy nie możesz karać bez przyczyny,
- Los nasz być musi płodem naszej winy.
Łzy nasze są świadkami błędu i poprawy,
A Ty patrzeć nie możesz na łez ludzkich zdroje
Ni się wyprzesz Twych dzieci, rodzicu łaskawy!
Cóż Ci zostaje? Wyrzec dawne słowa Twoje:
-
- „Kości spróchniałe, powstańcie z mogiły,
- Przywdziejcie ducha i ciało, i siły!”
Przypisy
- ↑ trwałej
- ↑ strożą się, gniewają
- ↑ Rosjanie
- ↑ Szwedzi
- ↑ Turcy
- ↑ nie dali się wyprzedzić
- ↑ potomstwo
- ↑ wykwintna suknia kobieca z czasów saskich
- ↑ błękitny jedwab
- ↑ grube płótno
Hymn do Boga to jeden z najsłynniejszych utworów Jana Pawła Woronicza, zawierający prowidencjalistyczną koncepcję dziejów narodu polskiego. Utwór został odczytany publicznie 15 maja 1805 roku na zebraniu Towarzystwa Przyjaciół Nauk razem z Rozprawą drugą o pieśniach narodowych. Woronicz zapowiedział, że będzie to fragment księgi pieśni religijnych.
Hymn do Boga jest, zgodnie z zapowiedzianym w rozprawach programem, nie tylko zapisem historii Polski, co próbą interpretacji tej historii, odniesienia jej do prawd religii. Odpowiedź na pytanie o przyczyny dawnej wielkości i dzisiejszego upadku państwa zawarł Woronicz w prowidencjalistycznej koncepcji dziejów, której zasadą jest przymierze między Bogiem i narodem. Starotestamentowa idea przymierza, obecna w całej twórczości poety, w Hymnie do Boga została wyłożona najpełniej. Wiersz jest nawiązaniem do okoliczności, w których powstał hymn Mojżesza. Bóg nakazał Mojżeszowi odnowienie przymierza i jednocześnie przewidział, że zostanie ono przez naród zerwane. Polecił więc prorokowi napisanie hymnu o dobrodziejstwach Boga i jego sądzie nad Izraelem.
Hymn do Boga składa się z dwóch wyraźnie różnych części:
- pierwsza zaświadcza dzieje opieki Boga nad narodem polskim,
- druga opisuje znamiona klęski, która nastąpiła po zerwaniu przymierza.
Najistotniejszym elementem przymierza naszych ojców, zawartego w chwili przyjęcia chrztu przez Mieszka I, jest obietnica posiadania ziemi. Ziemia dana Polakom nazwana została ziemią obiecaną, a historia narodu jest spełnieniem tego, co zostało przyrzeczone. Przez setki lat Bóg sam prowadził Polaków i przez setki lat Polacy dopełniali warunków przymierza. Do opisu czasu klęski przechodzi poeta nagle i wskazuje od razu na właściwą, istotną jej przyczynę: odwrócenie się Boga od narodu. Po tak straszliwej odmianie losu narodowego Polacy początkowo nie byli w stanie odnaleźć się we wrogim świecie niewoli, zatracali wręcz poczucie własnej tożsamości. Trudno o bardziej sugestywny wyraz tragizmu istnienia, który wyrastał z faktu, iż odwieczne prawo człowieka do wolności zostało brutalnie pogwałcone. Opis klęski zbudowany został z fragmentów ksiąg prorockich. Winę za zerwanie przymierza i idącą za tym całkowitą bezsilność i niemoc ponosi naród. Uświadomienie sobie winy przynosi łzy skruchy, jest początkiem, a zarazem niezbędnym warunkiem odnowy przymierza. Hymn kończą słowa nawiązujące do proroctwa Ezechiela zapowiadającego na polu pełnym kości zmarłych odwrócenie klęski. U Ezechiela zapowiedź nieszczęścia i zapowiedź zbawienia są ściśle ze sobą związane. W jego słowach szukać należy niedopowiedzianych w Hymnie do Boga istotnych elementów poprawy, której początek stanowi wyznanie winy. Przemiana, której oczekuje Woronicz, jest przeobrażeniem duchowym. Poeta w ostatecznej refleksji Hymnu dowodzi, iż odwieczne wyroki rządzące światem są dobre i sprawiedliwe, a skoro nawet dochodzi do sprzeczności, to i tak musi to mieć jakieś określone znaczenie, ponieważ ma swoje miejsce w zbawczym planie Stwórcy.
Każdą epokę historii prowidencjaliści ujmowali jako pewien etap realizacji sakralnego pomysłu Boga, który – ich zdaniem – używał różnorakich sposobów, aby ukarać, doświadczyć lub też wywyższyć swój lud. Według Woronicza taką właśnie funkcję spełniły wobec narodu polskiego trzy państwa zaborcze. Aby położyć kres ślepocie, pozwalającej Polsce ginąć w upadku moralnym, Bóg zdecydował się wystawić jej naród na próbę. To o mało nie doprowadziło do całkowitego odejścia od idei opatrzności, ale ostatecznie ocaliła ją głęboko zakorzeniona w społeczeństwie szlacheckim religijność. Polacy zaś po tej wielkiej życiowej próbie, sami musieli uświadomić sobie popełnione błędy i wykroczenia oraz musieli także uczynić pewne postanowienia i przedsięwziąć kroki ku poprawie.Historię Polski interpretuje Woronicz językiem proroków – Jeremiasza, Izajasza i Ezechiela. Zabieg taki miał w literaturze staropolskiej długą tradycję, mistrzami autora hymnu byli zapewne Piotr Skarga i Wespazjan Kochowski – twórczość obu pisarzy, zwłaszcza Skargi, cenił poeta bardzo wysoko.
źródło: Wikipedia
(4422)
Jan Paweł Woronicz niewątpliwie był wielkim poetą, świetnie naśladującym styl proroków biblijnych. No, tak ale dlaczego jako wysoki hierarcha kościelny współpracował z rosyjskim zaborców. To jego naciski sprawiły, że car Aleksander I zdymisjonował ze stanowiska ministra oświecenia publicznego wybitnego intelektualistę Stanisława Kostkę Potockiego. Potockiego zastąpił obskurant i ciemnogrodzianin Grabowski – wzór ministra Czarnka.
Autorów tego portalu zachwyca wiersz Woronicza, bo wynika z niego, że Polacy byli (i są?) narodem wybranym. W przeciwieństwie do tych okropnych Żydów. Jakim cudem synem Bożym został Żyd? To skandal!