Dolny Śląsk, jak długi i szeroki, od 1945 roku penetrują eksploratorzy. Historycy zaś namiętnie przeglądają archiwalne dokumenty i studiują wiekowe gazety. Wszyscy liczą, że to właśnie im uda się wyjaśnić tajemnicę „złota Wrocławia” czy innych skarbów, które Niemcy mieli ukryć w tej prowincji Trzeciej Rzeszy.
Poszukiwacze zapuszczają się w mroki poniemieckich sztolni, do rozpadających się ze starości fabryk, zawalonych kopalń, w ruiny dolnośląskich pałaców i do zamków, chcąc zgłębić zagadki ich konstrukcji i przeznaczenia.
Leszek Adamczewski podąża w ślad za nimi. Opisuje niezwykłe miejsca i tajemnicze zdarzenia, jakie miały miejsce na Dolnym Śląsku podczas wojny i po jej zakończeniu.
Leszek Adamczewski – poznański pisarz i dziennikarz, urodzony w 1948 roku w Szczecinie. Od 2009 roku współpracuje z Wydawnictwem Replika.
W Blasku ukrytego złota sięga ponownie do tematów opisywanych przez siebie na przełomie XX i XXI wieku w licznych publikacjach prasowych.
Fragment rozdziału pt. Skarby „złotego pociągu”
Rzekomo ukryty przez Niemców „złoty pociąg” od lat, a zwłaszcza od 2015 roku, kojarzy się z Wałbrzychem. Ale na Dolnym Śląsku od dawna szuka się też drugiego takiego pociągu. Od jesieni 1944 roku ma on stać w zamaskowanym tunelu koło podjeleniogórskich Piechowic. W roku 1944 siódmy dzień listopada przypadł we wtorek.
Właśnie w tamten wtorek z Hirschberga wyjechał pociąg specjalny. Okrążył starą część miasta i gdy przejechał przez zabytkowy wiadukt nad doliną Bobru, został skierowany na trasę kolei górskiej w kierunku Schreiberhau. Wkrótce minął zabudowania dworców w Bad Warmbrunn i Hermsdorf, by wkrótce zatrzymać się na bocznicy niewielkiej stacji w Petersdorfie. To dzisiejsze Piechowice Dolne, a wymienione wyżej miejscowości to odpowiednio Jelenia Góra, Szklarska Poręba oraz Cieplice i Sobieszów, które od lat są dzielnicami Jeleniej Góry. Na bocznicy w Piechowicach Dolnych pociąg ów stał do późnego wieczora, gdy wreszcie otrzymał zgodę na wjazd na teren znajdujących się tuż obok zakładów zbrojeniowych koncernu Dynamit AG. Według wojskowego Wykazu obiektów opuszczonych i niewłaściwie zagospodarowanych z 1953 roku był to „Untersuchstation-Petersdorf”, czyli zakład doświadczalny w Piechowicach. Według autorów powojennych opracowań na temat dziejów tych zakładów, Niemcy mieli w nich napełniać materiałami wybuchowymi pociski artyleryjskie, ale niektórzy badacze twierdzą, że tymi materiałami napełniano też głowice torped morskich, jak również prowadzono prace doświadczalno-badawcze w zakresie mechanizmów sterujących do tychże torped. I stąd określenie „zakład doświadczalny”. Wróćmy jednak do wydarzeń tamtego jesiennego wtorku. Przy lokomotywie, zamykającej skład dwunastu wagonów pociągu, natychmiast pojawili się robotnicy. W ruch poszły spawarki. Szybko uporano się z przymocowaniem do tyłu lokomotywy grubej stalowej płyty. Około godziny 2 w nocy (a więc już 8 listopada) pociąg opuścił teren zakładów i bardzo wolno, po prowizorycznie ułożonym torze, skierował się w stronę pobliskiej góry.
Do przejechania miał bardzo krótką trasę. Raptem może pięćset metrów. Tor lekko się wznosił i dwie lokomotywy, na początku i końcu składu, nie bez wysiłku wciągnęły dwanaście wagonów do podziemnego tunelu. Stalowa płyta, zamocowana na końcu składu i wyprofilowana do rozmiarów otworu tunelu, zasłoniła pociąg. Po kilku minutach odpalono ładunki wybuchowe, w zawalonym tunelu grzebiąc pociąg i jego obsługę. Natychmiast rozebrano tor, a miejsce, gdzie znajdował się wjazd do tunelu, zamaskowano… Wyjaśnijmy od razu, że przedstawiona wyżej wersja tajemniczego zdarzenia w Piechowicach jest tworem fantazji niejakiego Władysława Podsibirskiego. Ten człowiek posiadł od kogoś jakieś okruchy informacji, a resztę zmyślił, że masyw góry Sobiesz (za niemieckich czasów Säbrich) kryje bajońskie skarby, w tym złoto z banków wrocławskich i sklepów jubilerskich, skarby Prus i słynną Bursztynową Komnatę. Te i inne skarby miały się znajdować w dwunastu wagonach „złotego pociągu”, który jesienią 1944 roku ukryto w przedstawionych wyżej okolicznościach. Gdy Podsibirskiego zapytano o konkretną wartość ukrytych skarbów, bez zastanowienia palnął: co najmniej 40 miliardów dolarów.
Władysławowi Podsibirskiemu z informacją o „złotym pociągu” udało się dotrzeć do ministrów rządu Waldemara Pawlaka. Niektórzy z nich w to uwierzyli. Stanisław Żelichowski z Polskiego Stronnictwa Ludowego, szef resortu ochrony środowiska, zasobów naturalnych i leśnictwa, 12 października 1994 roku zawarł z Podsibirskim tajną umowę, że za wskazanie miejsca ukrycia pociągu otrzyma on 10 procent wartości znalezionych skarbów.
I wtedy do akcji wkroczył pułkownik Jan Lesiak. Ten były oficer Służby Bezpieczeństwa PRL, w III RP kierował (w latach 1992–1997) Zespołem Inspekcyjno-Operacyjnym Gabinetu Szefa Urzędu Ochrony Państwa. Gdy w 1997 roku pożegnał się on ze służbą w UOP, zainteresowano się stojącą w jego gabinecie szafą pancerną. Po odtajnieniu znajdujących się w niej dokumentów dziennikarze na ogół opisywali sprawy związane z inwigilacją środowisk prawicowych. Ale niejako przy okazji opinia publiczna dowiedziała się również o specyficznych zainteresowaniach służb specjalnych z połowy lat 90. W tamtych czasach UOP czynnie włączył się bowiem w… szukanie skarbów ze „złotego pociągu”. I właśnie pułkownik Lesiak miał na ten temat opracować raport dla ministra finansów Grzegorza Kołodki. Rychło jednak dla UOP Podsibirski stał się mało wiarygodny. Oryginalne dokumenty niemieckie, którymi miał dysponować, okazały się własnoręcznie sporządzonymi rysunkami, a wskazanie masywu Sobiesza jako miejsca ukrycia pociągu nie było żadnym wskazaniem. O rokowaniach toczonych w zaciszu gabinetów rządowych i podejmowanych tam decyzjach opinia publiczna nie była informowana.
Można domniemywać, że również Podsibirski nie wiedział, czy strona rządowa ma zamiar dotrzymać umowy. Z biegiem czasu zaczął więc tracić cierpliwość. On oferuje rządowi gigantyczny majątek, a władza milczy. W latach 1995– 1996 w sprawie „złotego pociągu” wysłał kilkadziesiąt listów do przywódców wielu państw świata, w tym do papieża Jana Pawła II, skarżąc się na władze polskie. (….)Po latach pułkownik Jan Lesiak twierdził, że na biurko ministra Grzegorza Kołodki trafił raport o „złotym pociągu”, w którym – jak powiedział w 2006 roku miesięcznikowi „Odkrywca” – „napisaliśmy, że informacje dotyczące skarbu są mało wiarygodne i na tym etapie zakończyliśmy oficjalną część. Mieliśmy jednak świadomość, że gdybyśmy się pomylili i odpuścili do końca temat, to konsekwencje były znaczne. Obecna afera z inwigilacją prawicy przy tej sprawie byłaby niewinną igraszką. W związku z tym staraliśmy się monitorować sytuację, zbieraliśmy informacje”.
(870)