– Czy w polskiej edycji „Forbesa” pracują antysemici, rasiści, naziści i islamscy terroryści?
– Oczywiście, że nie. Taką karkołomną tezę można ukuć jedynie na podstawie „donosów”, jakie pisali i słali do centrali Wydawnictwa Axel Sringer w Berlinie „bohaterowie” artykułu „Kadisz za milion dolarów”. Najgorsze, że moi niemieccy właściciele też wychodzą z podobnego założenia, są chyba przekonani, że tacy właśnie jesteśmy.
– Czy jednak Żydzi rządzą światem, czy tylko „Forbesem”?
– (śmiech). Myślę, że jeśli już mamy przyjąć taką retorykę to poniekąd polską edycją „Forbesa”. Trudno to jednak uogólniać, bo mój tekst nie dotyczy przecież ani Żydów, ani Polaków. Nie napisałem artykułu o zabarwieniu narodowościowym.
– Opisał Pan gigantyczny biznes, który rozkręciły gminy żydowskie handlując nieruchomościami odzyskanymi od państwa polskiego.
– Gminy żydowskie to zbyt szerokie określenie. Opisałem przedsięwzięcie kilku osób, można ich policzyć na palcach jednej ręki. Nie dotykałem członków polskich gmin żydowskich, które do tej grupy nie należą i nie są w ten biznes w ogóle zaangażowane. To zdecydowana większość. Poznałem przyzwoitych Żydów na długo przed publikacją i ciągle ich spotykam. Oni dostarczają mi informacji i ubolewają nad tym, co się dzieje wokół ich cmentarzy czy synagog. Czują się bezsilni patrząc jak niszczeją lub są wyprzedawane.
– Jak Pan rozpętał awanturę o zabijaniu wolności słowa w Polsce?
– Myślę, że tę awanturę wywołał tak naprawdę tylko jeden człowiek. Jest nim Ralph Buchi.
– Szef działu międzynarodowego Axla.
[quote]- Jedna z tzw. stałych dyrektyw Axel Springer brzmi: „Działać na rzecz pojednania Żydów i Niemców oraz popierać podstawowe prawa Izraela”. Znałem ją na pamięć przed napisaniem artykułu.[/quote]
Byłem i jestem przekonany, że nie działam wbrew polityce mojego wydawnictwa. Przecież „Kadisz za milion dolarów” w żaden sposób nie dezintegruje Niemców i Żydów, nie podważa też podstawowych praw Izraela na żadnej płaszczyźnie. Ale widać pan Buchi wyszedł z innego założenia. Poza tym zakwestionował profesjonalizm redakcji polskiego „Forbesa” podczas przygotowywania „Kadiszu”. W efekcie najpierw zablokował kolejne, zaplanowane przez nas, publikacje dotyczące restytucji przedwojennego majątku polskich Żydów. Potem usiłował usunąć fragmenty „Kadiszu” z serwisu forbes.pl. Ale usłyszał stanowczą odmowę Kazimierza Krupy, redaktora naczelnego „Forbes”. Wreszcie po kilku miesiącach ostrych nacisków postawił polską edycję „Forbesa” pod ścianą i nie mieliśmy żadnego ruchu. Musieliśmy wykonywać jego rozkazy. Myślę, że pan Buchi wykazał się nieznajomością polskiego prawa i niefrasobliwością, jeśli chodzi o znajomość rynku mediów.
– Zamieściliście wbrew własnej woli sprostowanie i kompromitujące przeprosiny za cykl „Polski Żyd oskarża”. Jak Buchi je wymusił?
– Nie podpisałem się pod tymi upokarzającymi przeprosinami, choć takie było żądanie autorów sprostowania. Ale za to od samego początku byłem za tym, aby opublikować sprostowanie. W pierwotnej formie było kuriozalne i kompromitujące.
– Kogo kompromitowało?
– Kompromitujące dla autorów sprostowania, antybohaterów „Kadiszu za milion dolarów”. Używali sformułowań, które deprecjonowały ich uwagi związane z tekstem. Przykład. Napisałem, że wynajęli zabytkową mykwę w Piasecznie synowi Piotra Kadlcika, przewodniczącego Związku Gmin Wyznaniowych Żydowskich w RP (ZGWŻ RP). A oni w sprostowaniu napisali, że to nieprawda, bo ta mykwa nie jest zabytkiem. Potem jeszcze argumentowali, że mykwa nie jest wpisana do rejestru zabytków…
Absurd jest o wiele większy, bo na własnych stronach internetowych napisali, że ta mykwa jest zabytkowa. Z ostatecznej wersji sprostowania to wypadło.
Ale Piotr Kadlcik napisał, że nie wynajmował tej mykwy swojemu synowi, bo Zarząd Gminy Wyznaniowej Żydowskiej w Warszawie podjął decyzję o wynajmie bez jego udziału. Ale fakt pozostaje taki, że jego syn nadal wynajmuje od Gminy Wyznaniowej Żydowskiej w Warszawie historyczną mykwę o niezwykłej wartości symbolicznej dla warszawskich Żydów, bo w czasach II wojny światowej i warszawskiego Getta to była jedyna w okolicach Warszawy czynna mykwa. Mogli tam jeździć tylko najbogatsi Żydzi.
Niemcy wyłudzali od tych ludzi resztki majątku, pakowali do samochodów i wywozili po cichu do rytualnego obmycia, a potem wracali do Getta. To wstrząsająca historia. Teraz w tej mykwie jest knajpa, którą prowadzi syn Kadlcika. Popijając piwo można sobie popatrzeć przez krwiste szkło w podłodze na pozostałości mykwy, w której się myły za ostatnie pieniądze ofiary Holocaustu. Prywatnie, moim zdaniem, to doskonały lokal dla antysemitów. Ale to sprawa warszawskiej gminy, co tam się dzieje. Ja ją po prostu opisałem.
[quote]– Dlatego Piotr Kadlcik porównał Pana publikację do ataku państw arabskich na Izrael w święto Yom Kippur i do likwidacji Getta w Warszawie przez nazistów.[/quote]
– Nie, on zastosował takie porównanie, bo uważał – i pewnie nadal uważa – że myśmy celowo opublikowali ten tekst kilkanaście dni przed żydowskim Nowym Rokiem Rosz Haszana, aby uniemożliwić im błyskawiczną reakcję. Tymczasem jego pierwsza reakcja była zaiste błyskawiczna. Napisał rzęsisty list do zarządu niemieckiego Axla, w którym użył tych wszystkich porównań. Nieprawdą jest zbieg publikacji ze świętem Rosz Haszana. Być może wykażę się ignorancją, ale nawet nie wiedziałem, że jest takie święto. Pisałem o biznesie.
– Ostatecznie jednak centrala Ringier Axel Springer wydała zakaz publikacji o restytucji mienia żydowskiego w Polsce. Czy skutecznie zakneblowano Panu usta?
– W dalszym ciągu nie mogę o tym pisać. Powiem, jaki mieliśmy plan. Od roku stosowałem taką taktykę pisząc o prezesie giełdy Ludwiku Sobolewskim czy o autostradach, że publikowałem w sieci dzień po dniu albo co kilka tygodni po kawałku. Zgłaszali się informatorzy, weryfikowałem dane, bo jak pan wie sieć daje o wiele większe pole manewru aniżeli papier. Jeśli pojawi się jakiś błąd, można go natychmiast naprawić.
W przypadku „Kadiszu za milion dolarów” z góry założyliśmy, że będą naciski, więc postanowiliśmy najpierw opublikować tekst w papierze. Ale też ze względu na taki manewr dołożyłem dużo większej staranność niż zwykle w przygotowywaniu artykułu. Materiał dwukrotnie przepuściliśmy prze kancelarię adwokacką, współpracującą z Axlem. Niezależnie od tego analizę pod kątem procesowym zrobiła dla nas inna, niezależna kancelaria. Czułem się bezpiecznie. Niestety stało się jak się stało. Zablokowano mi publikacje w Internecie dotyczące mienia komunalnego, a już w ogóle mogłem zapomnieć o tekście, który już prawie mam napisany o restytucji mienia prywatnego, a jest on znacznie ciekawszy! Dotyczy o wiele większych pieniędzy. W mieniu komunalnym – wedle naszych szacunków – chodzi o milion dolarów, w mieniu prywatnym o 20 miliardów dolarów. W tym kontekście skala problemu jest o wiele większa.
– Pana tekst o odzyskiwaniu mienia żydowskiego jest aresztowany?
– Tak można powiedzieć. Przez trzy miesiące broniliśmy się, negocjowaliśmy z centralą Axla w Niemczech, Piotrem Kadlcikiem i Michaelem Schudrichem, naczelnym rabinem Polski. Ale oni byli na wygranej pozycji, bo jeździli do Niemiec, rozmawiali z zarządzającymi wydawnictwem. Po tych rozmowach mój szef, redaktor naczelny „Forbesa” Kazimierz Krupa dostał telefon z Niemiec i polecenie, że ma się natychmiast dogadać z Schudrichem. Potem był jeszcze w Polsce Ralph Buchi na X-leciu „Faktu”. W obecności kilkudziesięciu osób na bankiecie ten Szwajcar wrzeszczał na mojego naczelnego, jak na jakiegoś młodego chłopca.
– Z czego wynika tak wysoka pozycja Ralpha Buchiego? Niemcy uznali „Kadisz za milion dolarów” za akt antysemityzmu, tymczasem w amerykańskiej edycji „Forbesa” chwalono artykuł za profesjonalizm i wysokie standardy dziennikarskie.
– Nie mam pojęcia. Jedno jest pewne: gdyby mój tekst był nieprawdziwy i antysemicki, zostałbym wyklęty przez Żydów na całym świecie. Ale tak nie jest. Mam wśród nich przyjaciół, pomagali mi przy tekście. Współautorem jest przecież Żyd – Nissan Tzur – przyjaciel z Izraela.
– Izraelska edycja „Forbes Israel” przedrukowała w całości „Kadisz za milion dolarów”.
– Do tej pory wisi on na ich stronie i nie widziałem tam ani żadnego sprostowania, ani przeprosin.
– Dlaczego pana zdaniem polskie media milczą? Boją się podejmować ten temat?
–[quote] Boją się tego, co mnie spotkało. Przez panów z Gminy Wyznaniowej Żydowskiej w Warszawie jestem uznawany za jednego z największych antysemitów w Polsce, co jest kompletnym nieporozumieniem. Polscy dziennikarze boją się takiej łatki. Po opublikowaniu „Kadiszu za milion dolarów” liczyliśmy na polskie media, ale była cisza. Po kilku dniach zacząłem dzwonić do kolegów dziennikarzy i pytać” Co się dzieje?”.[/quote]
– Co odpowiedali?
– Słyszałem niecenzuralne słowa typu: „Poje … ło was? W co wy się pakujecie?”. Bali się. Nikt nie chciał ryzykować. Ten tekst przygotowywałem przez pół roku. Nie wchodziłem w kulturę i religię, ale wgryzałem się w tajniki biznesowe, kulisy powstania tego majątku, skąd się wziął, jak Żydzi do niego doszli. Przecież mają w Polsce tysiącletnią tradycję. To nie było tak, że przylecieli z Marsa przed wojną, a potem zostali zlikwidowani przez Niemców i zniknęli. Śledziłem losy ich majątku. Czytałem książki Grossa, ale także „Przedsiębiorstwo Holocaust” Normana Filkensteina. Arcyciekawa lektura o tym, w jaki sposób niektóre organizacje żydowskie zarabiają na Holocauście. Traktują go jak towar, walutę wymienianą na dolary. Przyglądałem się z każdej strony zarządzaniu przedwojennym majątkiem Żydów i starałem się to opisać niezwykle ostrożnie. Nie bałem się antysemityzmu. Ale skrajnie dmuchałem na zimne, bo nie chciałem dotknąć prawdziwych spadkobierców tego majątku, ludzi, którzy autentycznie ucierpieli w Holocauście.
– Ale skąd ten lęk polskich dziennikarzy?
[quote]– Dziennikarze boją się zamykania im ust i skazywania na banicję. W ogóle Polacy boją się mówić o Żydach. Boją się zarzutów o antysemityzm. Myślę, że Polacy są zaszczuci antysemityzmem. Ja nie miałem żadnych kompleksów. Myślałem: czego mam się bać? Dzisiaj zastanawiam się, czy aby za głośno nie wypowiadam słowa Żyd.[/quote]
– Zaczął pan się bać? Także o swoje życie? Naruszył pan gigantyczny biznes.
– Gruba przesada z tym zagrożeniem życia. Przecież ci moi adwersarze to nie jest jakieś szemrane towarzystwo czy gangsterzy. Myślę, że w gruncie rzeczy to nie są źli ludzie tylko zagubieni. Nie boję się, bo wierzę w Boga i wiem, że napisałem prawdę, a prawda przecież zawsze zwycięża.
wywiad ukazał się na stronie SDP
(197)