Współczesny problem migracyjny nie jest pierwszym kłopotem Europy z nie do końca chcianymi gośćmi. Przed wieloma laty z Maurami poradzili sobie Hiszpanie, którzy wygnali muzułmanów ze swojego kraju i do dzisiaj hucznie świętują kolejne rocznice tego wydarzenia.
Moros y Cristianos – taką nazwę nosi kilkudniowy festiwal w Hiszpanii, podczas którego świętuje się wygnanie Maurów. Odbywają się parady, inscenizowane są sceny z wydarzeń, które miały miejsce w 1492 roku. To wielkie święto, które w Walencji i okolicach obchodzi się bardzo hucznie.
W Polsce święta narodowe trwają jeden dzień, a związane z nimi uroczystości ograniczają się do kilku godzin. W Alcoy uprzedzano mnie, żebym przygotował się na bite 4 dni hucznych obchodów. Nie było inaczej. Wszystko zaczęło się w czwartkowy wieczór. Koło godziny 20:00 udajemy się w stronę centrum. Na głównym placu i przylegających do niego uliczkach zbiera się orkiestra złożona z kilkuset muzyków. Uzbrojeni przede wszystkim w bębny oraz wszelkich rozmiarów i kształtów instrumenty dęte odgrywają hymn, który o 21:00 rozlega się nad miastem niesiony gardłami 60 tysięcy mieszkańców Alcoy. Kiedy po kilku minutach echa braw ustają, wszyscy rozchodzą się do domów i restauracji, aby koło północy powrócić na ulice i świętować początek fiest
– relacjonował przebieg wydarzeń w Alcoy bloger Kamil Jędrasik.
W piątek parady trwają od rana do wieczora. Są przygotowywane bardzo starannie, wzbogacone o efektowne pokazy, bogate i kosztowne stroje, pełne muzyki granej przez orkiestry oraz fruwającego konfetti.
Sobota jest dniem religijnym. Najważniejszym wydarzeniem jest procesja z relikwią San Jordiego, patrona Alcoy. Wśród jego dokonań wymienia się rozłam słynnej, dominującej nad miastem góry oraz pokonanie smoka. San Jordi miał też swój wkład w wygnanie Arabów. Legenda głosi, że w decydującym momencie walk objawił się na murach miasta i zaczął ciskać strzałami we wroga. Bogate CV, więc i procesja zasłużona. Oczywiście, jak w poprzednich dniach, czysto odświętny klimat utrzymuje się mniej więcej do zmroku. Niedziela natomiast to tzw. el día de los truenos (dzień grzmotów). Ostatniego dnia fiest nikt nikomu nie każe ani defilować, ani brać udziału w procesji. Dzień ten nie jest jednak mniej ważny od pozostałych. Po spożyciu życiodajnego rosołku, udajemy się znów na Plaza de España. O 16:30 zebrany tłum momentalnie cichnie. Zapomniałem wcześniej wspomnieć, że specjalnie z okazji Świąt na placu buduje się 10-15 metrowy zamek z drewna. Ciszę przerywa wystąpienie chrześcijańskiego władcy, stojącego ze swoją świtą u bram zamku. Z fortecy wychodzą arabscy dostojnicy. Dochodzi do 20-minutowej wymiany zdań. Coś jak prototyp bitwy freestylowej. Był to dla tubylców ewidentnie jeden z kluczowych momentów fiest, jako że po moich komentarzach zostawałem dwukrotnie przez nich uciszany. Po słownym starciu dochodzi do symbolicznego wybuchu wojny
– opisuje bloger Kamil Jędrasik.
Maurowie do Europy dotarli z Afryki Północnej na początku VIII wieku. Ich pochód w głąb Europy zatrzymał władca Franków Karol Młot w bitwie pod Poitiers w 732 roku. Maurowie pozostali więc na terenach Półwyspu Iberyjskiego, który nazwali Al-Andalus. Nie zdobyli tylko Kraju Basków oraz Asturii, w której zostali pobici pod Covadongą. Ta wygrana z 718 roku jest uznawana za początek rekonkwisty (reconquista – ponowne zdobycie). Wkrótce na terenach obecnej Hiszpanii zaczęło swoje wpływy rozszerzać chrześcijaństwo, co też miało wielkie znaczenie dla ostatecznego wygnania muzułmanów. Dopiero jednak w XII wieku dwa największe ośrodki – Kastylia i Aragonia porozumiały się w sprawie przeciwdziałania Maurom. Ich połączone siły w 1212 pokonały wroga pod Las Navas de Tolosa. To była kluczowa bitwa, bo rozpoczęła pochód chrześcijan na południe. Maurowie zostali zepchnięcie do Granady, gdzie wytrwali do 1492 roku, gdy ostatecznie zostali wygnani.
(793)