Gniewni wojownicy z surowej Północy nadciągają w swych drakkarach, niosąc śmierć i pożogę. Przybyli, żeby palić, grabić i gwałcić, ale przede wszystkim żeby okryć się wiekopomną chwałą zdobywców i zapewnić sobie miejsce w Valhalli.
Po podbojach na Wschodzie oczy wikingów kierują się na Zachód. Chcą odkrywać nowe tereny, nowe przestrzenie pod łupieżcze wyprawy. Wiedziony wielkimi ambicjami Ragnar zrobi wszystko, aby wypełnić przepowiednię dotyczącą jego samego oraz jednego z jego synów i zyskać upragnioną latrię.
O rosnącą sławę władcy z Północy staje się zazdrosny sam Karol Wielki. Pragnie go pokonać i ostatecznie utrwalić swój przydomek i hegemonię.
Podczas wypadu na ziemie angielskie wikingowie odkrywają ich bogactwo, co zachęca do kolejnych najazdów. Jeden z synów Ragnara, Ivar pozostawia na nowych ziemiach krwawe ślady. Chce zasiać strach w sercach ich mieszkańców. Ci mają drżeć na samą myśl o wojownikach z Północy.
Synowie Ragnara nie są miłującymi się braćmi, nie brak wśród nich zdrad i sojuszy, wielkich strategii i planów, rywalizacji i konfliktów. Towarzyszą im bitwy, rytualne obrzędy i śmierć. A jednak życie w tym brutalnym, surowym świecie nie przeszkadza w wielkich uczuciach, a miłość i przyjaźń okazuje się niekiedy ważniejsza od sławy.
Fragment książki Daniela Komorowskiego, Furia Wikingów, która ukazała się nakładem wydawnictwa Replika, Poznań 2020. Książkę można nabyć na stronie wydawnictwa Replika.
Ragnar skradał się, przyczajony pomiędzy drzewami, trzymając w prawym ręku włócznię, a w lewym mały toporek. Obserwował coś w oddali i poruszał się niczym cień, chcąc pozostać niezauważonym.
W jego oczach malowały się skupienie i determinacja. Był na polowaniu, a jego potencjalną ofiarą był wielki, na dwóch mężów, brunatny niedźwiedź. Ragnar wyjrzał zza drzewa. Pomimo zachowanej ostrożności, zwierzę wyczuło jego obecność i dojrzało go za pniem. Wtedy wiking obrócił się i oparł plecami o drzewo, gotów do ataku. Spojrzał na swój naszyjnik przedstawiający młot, symbol boga piorunów Thora, wziął głęboki oddech i wypuścił z płuc powietrze, które utworzyło pokaźny obłok pary. Błyskawicznie wyszedł zza drzewa i lekko pochylony, niczym drapieżnik, zaczął powolnym, acz pewnym krokiem, iść w kierunku niedźwiedzia. Zdawało się, jakby poruszał się w zwolnionym tempie. Zwierzę zwróciło się wprost na niego. Dzieliła ich spora powierzchnia pokryta śniegiem, malejąca z każdym krokiem wojownika. Ragnar coraz bardziej zbliżał się do niedźwiedzia. Ten w końcu zaczął na niego warczeć, a kiedy byli już w odległości, z której śmiało mogli spojrzeć sobie w oczy, stanął na tylnych łapach i przeraźliwie zaryczał. W lesie było cicho, lecz dopiero jego ryk sprawił, że momentalnie ucichło dosłownie wszystko. Nie było nawet słychać wiatru, czy choćby śpiewających lub stukających dziobami w drzewa ptaków. Zwykłemu człowiekowi serce podeszłoby do gardła i wziąłby nogi za pas. Dotyczyło to też niektórych wikingów, słynących z niesamowitej odwagi na polu bitwy, lecz nie Ragnara. On nie bał się dosłownie niczego, w całej Skandynawii nie było drugiego tak dzielnego i nieustraszonego wojownika jak on.
Po wyraźnym zaznaczeniu terenu przez bestię i pokazaniu, kto tu rządzi, wiking nawet przez ułamek sekundy nie zwątpił w powodzenie swego ataku i ciągle zbliżał się do niedźwiedzia. Zwierzę opadło na przednie łapy i zaczęło biec w jego stronę. Ragnar błyskawicznie cisnął w nie włócznią, celując w sam środek głowy niedźwiedzia. Niestety, trafiła nieco obok i – ku zdziwieniu Ragnara – nie wbiła się w nią. Rzut był bardzo silny i zabiłby, lub przynajmniej wyrządził poważną krzywdę każdej zwierzynie, lecz tym razem było inaczej. Włócznia odbiła się od potężnego cielska i upadła na śnieg. Wiking ruszył w stronę niedźwiedzia. Biegli teraz ku sobie i obydwaj wiedzieli, że to starcie przeżyje tylko jeden z nich. Już za chwilę wszystko miało się wyjaśnić, a dzieliły ich tylko kroki. Ragnar do ostatniej chwili biegł na rozpędzoną bestię i kiedy ta miała go staranować, wyskoczył co sił w nogach do góry, nieco w prawą stronę, i wbił toporek trzymany w prawym ręku w kark niedźwiedzia. Zwierzę zaryczało przeraźliwie. Cios go jednak nie zabił, ale bardzo rozwścieczył. Odwrócił się i ponownie natarł na wikinga. Ragnar uchylił się, odskakując w bok. Gdyby nie unik, zostałby stratowany. Niedźwiedź z kolei, zamiast na niego, wpadł z impetem na niewielkie drzewo, które złamało się jak zapałka i upadło na ziemię, wzbijając do góry drobinki śniegu. Ragnar wyciągnął drugi, większy topór, przymocowany specjalną uprzężą do pleców. Chwycił go mocno, po czym obrócił w dłoni, gotowy do następnego starcia. Niedźwiedź odwrócił się, potrząsnął głową, odpędzając omamy, jakie miał przed oczami, i z rykiem ruszył kolejny raz do ataku. Był wściekły, a z jego oczu emanowała furia. Znowu biegli na siebie. Ragnar znów czekał do ostatniej chwili ze swoim manewrem, lecz tym razem nie wyskoczył w bok, ale wślizgnął się pod szarżującego potwora. Po chwili stał już mocno na nogach. Odwrócił się i zobaczył, że niedźwiedź chwiał się na łapach. Z brzucha wystawał mu wielki topór wikinga, a śnieg wokół zlany był krwią, która strumieniem leciała z jego wielkiego cielska. Zwierzę w końcu upadło. Bardzo ciężko oddychało, lecz nie poddawało się i próbowało wstać. Wojownik podszedł do swej ofiary, zachodząc ją od tyłu, i wyciągnął zza pasa nóż.
– Dzielnie walczyłeś – powiedział Ragnar do niedźwiedzia, przy czym zawahał się na moment. – Walczyłaś – poprawił się, patrząc na pysk bestii. – Jesteś niedźwiedzicą – dodał, po czym szybko wbił jej w szyję ostrze i przeciągnął wzdłuż gardła. Zwierzę wydało ostatnie tchnienie. Zmęczony wiking oparł się o nie, siadając na śniegu. Wtem usłyszał szelest i wyjrzał zza ciała ofiary. W miejscu, z którego początkowo ruszyła na niego dzika bestia, jego oczom ukazał się mały i ciemny jak smoła niedźwiadek.
– To jego matka – pomyślał Ragnar, spoglądając się na zabite zwierzę. – Dlatego tak zaciekle walczyła.
Wiking wstał. Idąc w kierunku niedźwiadka, podniósł mały toporek, którym jako pierwszym zaatakował swoją ofiarę. Podszedł do młodego zwierzęcia i ukucnął przy nim. Ten stał i patrzył tylko na niego, nie mając pojęcia, że stracił matkę. Ragnar ukucnął przy nim i zastanawiał się, co z nim zrobić. Wtedy dojrzał jaskinię, z której wyszły jeszcze dwa niedźwiadki. Oba brązowe, z tym że jeden całkiem ciemny, a drugi nieco jaśniejszy. Obydwa z daleka przyglądały się przybyłemu człowiekowi, lecz widząc swojego brata, który się go nie bał, poszły za jego przykładem i zbliżyły się do wojownika. Ragnar podrapał się po głowie, po czym wstał i z toporkiem w ręku ostrożnie wszedł do jaskini. Nie była zbyt duża i światło dobiegające z zewnątrz dość dobrze ją oświetlało.
– Gdzie wasz ojciec, co, małe? – rzucił do młodych bestii wiking. – Jest początek zimy, jeszcze nie zapadł w sen. Poza tym nie widzę tu żadnych innych śladów oprócz tych waszej matki, a same nie dacie tu sobie rady.
Ragnar raz jeszcze ukucnął koło zwierząt.
– Chyba musicie pójść ze mną. Podrośniecie i będzie z was kawał dobrych futer – zażartował, po czym po zastanowieniu dodał, tajemniczo się uśmiechając. – No, chyba że będzie z was lepszy pożytek w czym innym.
Niedźwiadki wpatrywały się w niego i chodziły wokół, aby poznać jego zapach. Łasiły się do niego, nie rozumiejąc, że ich nowy znajomy zabił przed chwilą ich matkę.
– Chodźcie, trzeba jakoś przewieźć waszą rodzicielkę do osady. Szykujemy się do wyprawy, a jej ofiara będzie więcej niż miła bogom – powiedział, po czym podszedł do niedźwiedzicy, wyciągnął z niej topór i zaczął nim rąbać drzewo. Chciał z niego zbudować konstrukcję, na której konie, które zostawił niedaleko, zaciągną zwierzynę do osady.
(262)