Uprowadzenie i zabójstwo Krzysztofa Olewnika to jedna z najbardziej zagadkowych spraw w historii polskiej kryminalistyki. Już po prawomocnym wyroku, w którym kary wieloletniego więzienia usłyszeli sprawcy zbrodni, okazało się, że przebieg zdarzeń wyglądał najprawdopodobniej zupełnie inaczej, niż przedstawiono w śledztwie.
Nie wyjaśniono również powodów, dla których zginęli w swoich celach trzej porywacze biznesmena. Jakby tego było mało, pojawia się wersja, że związany ze sprawą Krzysztofa Olewnika Maciej Książkiewicz, były komendant płockiej policji, który zmarł dwa lata temu i którego ciało skremowano, w rzeczywistości żyje. A w tle całej sprawy są ogromne pieniądze.
Mistyfikacja czy porwanie
Niedawno gdańska Prokuratura Apelacyjna po raz kolejny przedłużyła śledztwo w sprawie uprowadzenia i śmierci Krzysztofa Olewnika [tekst powstał w 2013 r.]. Ma ono być prowadzone do końca czerwca 2013, ale wszystko wskazuje na to, że sprawa nie zakończy się w terminie. Sami śledczy przyznają, że pojawia się coraz więcej nowych tropów i poszlak.
Krzysztof Olewnik zniknął w 2001 r. tuż po zakończeniu imprezy, na której bawili się m.in. wysocy rangą policjanci. Przyjęcie odbywało się w Drobinie, w domu Krzysztofa Olewnika. Kilkadziesiąt godzin później rodzina dostała informację, że Krzysztof Olewnik został porwany – za jego uwolnienie zażądano okupu. W lipcu 2003 r. porywaczom przekazano 300 tys. euro, jednak Krzysztof Olewnik nie wrócił. Jak się później okazało, miesiąc po odebraniu przez przestępców pieniędzy został on zamordowany. Jego ciało zakopano w lesie w pobliżu miejscowości Różan (Mazowieckie). W 2006 r. miejsce ukrycia zwłok wskazał Sławomir Kościuk, jeden z porywaczy. W tym czasie śledztwo prowadziła już Prokuratura Okręgowa w Olsztynie – wcześniej sprawę badali prokuratorzy z Sierpca, Płocka i Warszawy. W maju 2008 r. śledztwo po raz kolejny przeniesiono – tym razem do gdańskiej Prokuratury Apelacyjnej.
Od tego momentu wyszły na jaw zupełnie nowe fakty: znaleziono ślady krwi w domu biznesmena i sporządzono ekspertyzę zapisu rozmowy między rodziną Olewników a porywaczami, która odbyła się kilka miesięcy po porwaniu, w styczniu 2002 r., w czasie gdy Krzysztof Olewnik miał być więziony. W tle rozmowy pojawia się głos instruujący porywaczy. Biegli orzekli, że instrukcji udzielał Krzysztof Olewnik, a rozmowa przeprowadzona została w centrum Warszawy.
Śledczy dysponują też zeznaniami świadków, którzy utrzymują, że widzieli Krzysztofa Olewnika już po jego porwaniu w okolicznościach, które wskazywały, że nie jest on przez nikogo przetrzymywany siłą.
Chociaż zabójcy biznesmena zostali już prawomocnie skazani, śledczy wciąż szukają odpowiedzi na pytanie, co tak naprawdę działo się do momentu jego śmierci.
Błędy i fałszerstwa
W trakcie postępowania prowadzonego przez gdańskich śledczych wyszły na jaw nieprawidłowości popełnione przez policję i prokuratorów. Prokuratura oskarżyła dwóch policjantów pracujących przy sprawie porwania o niedopełnienie obowiązków, które naraziły Krzysztofa Olewnika na utratę życia, oraz pracowników laboratorium kryminalistycznego w Olsztynie, gdzie badano jego ciało. Śledczy umorzyli natomiast postępowania wobec 24 prokuratorów, którzy zajmowali się sprawą. Oskarżeni policjanci to Remigiusz M. – szef grupy operacyjno-dochodzeniowej, która od października 2001 r. do sierpnia 2004 r. badała sprawę porwania, oraz Maciej L., który pracował w tej grupie. Zdaniem śledczych policjanci nienależycie zabezpieczyli miejsce przekazania porywaczom okupu 24 lipca 2003 r. w Warszawie, przedwcześnie i bezzasadnie odstąpili od obserwacji. Zdaniem prokuratorów oskarżeni nie przeprowadzili natychmiastowych oględzin miejsca przestępstwa, co mogło doprowadzić do utraty śladów kryminalistycznych. Nie skorzystali też z wielu informacji, jakie pojawiały się w śledztwie, zbyt późno i niedokładnie zbadali połączenia telefoniczne wykonane w lipcu 2003 r. z aparatu używanego przez porywaczy do kontaktu z rodziną Olewnika i na dodatek pochopnie zniszczyli nagrania rozmów telefonicznych z podsłuchów założonych w czasie śledztwa.
Akt oskarżenia został skierowany także przeciwko pracownikom laboratorium kryminalistycznego: szefowej laboratorium Jolanty D. oraz biegłego medycyny sądowej Bogdana Z. Zarzuty dotyczą wykonanych przez nich w październiku 2006 r. w olszyńskim laboratorium badań DNA zwłok Krzysztofa Olewnika.
Według śledczych pracownicy laboratorium pobrali do badań trzy fragmenty kości: z ramienia, biodra i uda. Dwie próbki wykazały zgodność DNA z kodem genetycznym Olewnika, natomiast jedna wykazała inny od pozostałych profil. W tej sytuacji ekspertyzy powinny zostać powtórzone, czego nie zrobiono. Poza tym w wynikach badań zatajono sam fakt odmienności profilu jednej z próbek.
Oprócz sfałszowania wyników badań prokuratorzy zarzucili też pracownikom laboratorium niedopełnienie obowiązków. Zarzut ten ma związek z zaginięciem fragmentów kości badanych w 2006 r., do czego przyczynił się niewłaściwy nadzór nad dowodami rzeczowymi. Zatajone rozbieżności w ekspertyzie powstałej w 2006 r. w Olsztynie spowodowały, że na początku 2010 r. gdańska Prokuratura Apelacyjna – na wniosek rodziny – zdecydowała się przeprowadzić ekshumację zwłok Olewnika. Dopiero wyniki badań próbek pobranych po ekshumacji potwierdziły ostatecznie tożsamość ofiary.
Seryjne samobójstwa
Proces ws. uprowadzenia i zabójstwa biznesmena toczył się od października 2007 do marca 2008 r. Sąd Okręgowy w Płocku skazał na kary dożywocia dwóch zabójców Olewnika: Sławomira Kościuka i Roberta Pazika. Kilka miesięcy później obydwaj już nie żyli – znaleziono ich powieszonych w celach.
Czarna seria rozpoczęła się 19 czerwca 2007 r. od śmierci Wojciecha Franiewskiego, herszta bandy porywaczy. Powiesił się on na bandażu w celi Aresztu Śledczego w Olsztynie jeszcze przed rozpoczęciem procesu porywaczy i zabójców Krzysztofa Olewnika.
Pół roku przed śmiercią Franiewski pisał do sądu: „Boję się, że znajdą mnie powieszonego w celi”, sporządził również szczegółowy testament. Przeprowadzone po śmierci badania toksykologiczne krwi Franiewskiego wykazały obecność alkoholu i amfetaminy. Według opinii biegłych spożycie alkoholu oraz zażycie narkotyku prawdopodobnie nastąpiło na terenie aresztu. Biegły w swojej opinii napisał: „Sposób przeprowadzenia samobójstwa świadczy o świetnej znajomości anatomii człowieka. Pętla posiadała zawiązane dwa supły (praktyka niespotykana). Osadzony uniknął w ten sposób reakcji obronnych, nie szamotał się”.
Rok temu okazało się, że w akcie zgonu Wojciecha Franiewskiego podano nieprawdziwą godzinę śmierci. Ujawnił to lekarz pogotowia, który zeznał, że do wpisania nieprawdy zmusili go więzienni strażnicy. Jednego z nich dwa lata później znaleziono powieszonego na przydrożnym drzewie – miał on popełnić samobójstwo z powodu depresji.
Rok po śmierci Franiewskiego, 4 kwietnia 2008 r., w celi Zakładu Karnego w Płocku znaleziono ciało Ireneusza Kościuka. Wisiał w kąciku sanitarnym na prześcieradle przymocowanym do kraty w miejscu, gdzie sięgała zamontowana w celi kamera. Podczas sekcji zwłok we krwi Kościuka znaleziono ilość psychotropów określaną przez biegłych jako toksyczną. Miał też kilka złamanych żeber oraz otarcia na przedramionach. Według opinii okręgowego szefa służby więziennej Kościuk miał skłonności do autoagresji, był w złym stanie psychicznym, przyjmował leki psychotropowe i nie powinien być umieszczony w pojedynczej celi.
W styczniu 2009 r., także w płockim więzieniu, znaleziono powieszonego kolejnego zabójcę biznesmena – Roberta Pazika. Był on traktowany jako więzień niebezpieczny i początkowo karę odbywał w Zakładzie Karnym w Sztumie. 9 stycznia 2009 r. został przewieziony do Zakładu Karnego w Płocku, ponieważ przed sądem w Sierpcu miał być przesłuchany jako oskarżony w procesie o rozboje i wymuszenia. Według jego bliskich, miał wtedy stwierdzić, że to przewiezienie będzie dla niego wyrokiem śmierci. Pazik przebywał w pojedynczej monitorowanej celi, którą nadzorował specjalnie wyznaczony funkcjonariusz. Powieszonego zabójcę znaleziono podobnie jak Kościuka – w niemonitorowanym sanitarnym kąciku. Badania toksykologiczne zwłok Pazika wykazały obecność w jego krwi leków psychotropowych, których wcześniej nie przyjmował.
Śledztwa prowadzone w związku z tymi zgonami zostały umorzone – śledczy nie dopatrzyli się działania osób trzecich.
Sfingowana śmierć?
W sprawie Krzysztofa Olewnika pojawia się nazwisko Macieja Książkiewicza, byłego komendanta płockiej policji. Karierę zaczął jeszcze w Milicji Obywatelskiej, w latach 60. Absolwent Akademii Spraw Wewnętrznych, członek PZPR, szybko pokonywał kolejne szczeble kariery. Na początku lat 90. miał zostać komendantem głównym policji, ale na przeszkodzie stanęła jego przeszłość – chodziło o zwalczanie opozycji. Nie przeszkodziło mu to w karierze na szczeblu lokalnym – w latach 90. był najważniejszym policjantem w Płocku, a Włodzimierz Olewnik, ojciec Krzysztofa – potentatem z branży mięsnej w całym województwie.
Po uprowadzeniu Krzysztofa Olewnika Maciej Książkiewicz nadzorował policjantów prowadzących śledztwo w sprawie porwania biznesmena. To Książkiewicz forsował tezę o samouprowadzeniu biznesmena. W 2003 r. Książkiewicz zmarł w swojej rezydencji.
Prawdopodobnie nikt by się nie zainteresował Maciejem Książkiewiczem, gdyby nie fakt, że śledztwo w sprawie uprowadzenia Krzysztofa Olewnika trafiło do gdańskiej prokuratury. I wtedy wybuchła prawdziwa bomba: prokuratorzy i funkcjonariusze CBA ustalili, że nie jest możliwe, by z policyjnych dochodów Książkiewicz i jego żona zbudowali 400-metrowy dom i kupili ponad 8 ha ziemi pod Płockiem.
Okazało się również, że śmierć Książkiewicza budzi wątpliwości prokuratorów – na miejsce nie została wezwana policja, nie było sekcji, nie wiadomo, dlaczego tak szybko skremowano zwłoki. Mimo tych wątpliwości gdańska prokuratura umorzyło śledztwo w sprawie śmierci komendanta.
Znajomi komendanta są przekonani, że jego śmierć była sfingowana. – Pojawiają się informacje, że na stałe mieszka on za wschodnia granicą i regularnie przylatuje tu prywatnym samolotem – lądowisko znajduje się na polanie niedaleko jego rezydencji. Zaskakujące było też, że po śmierci Książkiewicza rodzina zachowywała się tak, jakby nikt nie umarł – relacjonuje jeden ze znajomych.
Sprawa Olewnika ciągnie się za rodziną Książkiewiczów do dziś. Rok temu okazało się, że pracujący w Komendzie Głównej Policji Marcin Książkiewicz, syn b. płockiego komendanta, został złapany na niszczeniu kaszanki produkcji rodziny Olewników w hipermarkecie Real na warszawskim Ursynowie. Według materiałów prokuratury (nagranie kamery monitoringu) dziurawił on ostrym narzędziem paczki z kaszanką z charakterystycznym logo firmy Olewników. Sprawa trafiła do Prokuratury Rejonowej Warszawa Mokotów.
Dorota Kania, źródło: Gazeta Polska
(1321)