Jest 10 kwietnia 1993 roku. Rano. Wielka Sobota. Także w Republice Południowej Afryki ludzie zaczynają kilkudniowe święta. Z relacji telewizyjnej wynika, że był to ciepły, słoneczny dzień. Na półkuli południowej to początek jesieni. Temperatury w położonym powyżej 1000 m n.p.m. Johannesburgu mocno spadają dopiero w czerwcu.
Chris Hani mieszka z rodziną w Boksburgu, eleganckiej dzielnicy na przedmieściach Johannesburga, od niedawna dostępnej też dla czarnych. Na czas Wielkanocy Chris Hani zwalnia do domu swojego ochroniarza, Sandile Sizani. To jego zaufany człowiek, żołnierz Włóczni Narodu od lat 70. Nieco później zostanie zatrzymany za posiadanie olbrzymiej ilości broni i skazany na osiem lat, by w 2000 roku w wyniku zeznań przed Komisją Prawdy i Pojednania otrzymać prawo do amnestii.
Nie jest zrozumiałe, dlaczego Hani tak nierozsądnie odsyła ochronę, zwłaszcza, że spodziewa się jakiegoś ataku. W jednym z ostatnich wywiadów stwierdził:
– Jedni z moich towarzyszy powiedzieli mi, że służby bezpieczeństwa nie chcą mnie zlikwidować w zwyczajny sposób. Ma to wyglądać, jak wypadek. Ponoć już zatrudnili osoby, które się tym zajmują.
Jeśli wierzyć części relacji, co dziś jest trudne do zweryfikowania, noc z 9 na 10 kwietnia Chris Hani spędza w towarzystwie stewardessy linii Transkei Airways, Cooki Ndungane, i być może z tej przyczyny daje wolne ochroniarzowi.
Janusz Waluś tę noc również spędza z kobietą – swoją partnerką, Afrykanerką Marią Ras. Rano jedzie na trening karate shotokan do Stan Schmidt Centre w Johannesburgu, jednak Centrum okazuje się być zamknięte. Jak wynika z zeznań, zaraz potem dzwoni do Derby-Lewisa z pytaniem, czy udało się zdobyć więcej nabojów do pistoletu Z88. Odpowiedź jest negatywna. Polityk prosi o kontakt później. Waluś postanawia podjechać do jednego ze sklepów z bronią i zaopatrzyć się w amunicję. Potem podjeżdża swoim czerwonym fordem laserem pod obserwowany od kilku tygodni dom Haniego w Boksburgu.
– Na wjeździe do garażu zauważyłem toyotę corollę, której numery wcześniej miałem zanotowane i pomyślałem, że to może być samochód Haniego. Już chciałem stamtąd odjeżdżać, kiedy spostrzegłem wychodzącego z domu człowieka podobnego do Haniego i wsiadającego do samochodu. Wtedy zawróciłem i podążyłem za toyotą, która zatrzymała się przed centrum handlowym Dawn Park. Również się zatrzymałem i z niedalekiej odległości obserwowałem wychodzącego z samochodu mężczyznę. Wtedy rozpoznałem, że jest to Chris Hani. Wszedł do supermarketu i po kilku minutach wyszedł z gazetą. Wtedy zdecydowałem, że będzie to najlepszy moment do wykonania mojego zadania, a więcej taka okazja może się już nie powtórzyć – zeznawał Waluś.
Kuba błyskawicznie podejmuje decyzję i zaczyna działać.
– Zdecydowałem, że nie zrobię tego w centrum handlowym Dawn Park, ponieważ parking był pełen i było tam wielu ludzi. Kiedy byłem pewny, że jedzie w kierunku swojego domu wybrałem inną trasę. Dojechałem tam, a zaraz potem pojawił się Hani. Wychodził ze swojego samochodu. Wsadziłem pistolet Z88 za pasek z tyłu moich spodni i podszedłem do niego. Nie chciałem strzelać w plecy, więc zawołałem: „Mister Hani”. Odwrócił się, a ja wyciągnąłem pistole i strzeliłem w niego. Kiedy się przewracał strzeliłem drugi raz. Tym razem w głowę. Kiedy upadł na ziemię oddałem jeszcze dwa strzały w skroń. Zaraz potem wsiadłem do samochodu i odjechałem stamtąd najszybciej jak to było możliwe – mówił w sierpniu 1997 roku przesłuchującej go adwokat, Louise van der Walt.
Do zamachu doszło około godziny 10.20. Hani był w dresie. Przed śmiercią, kiedy upadał, miał jeszcze krzyknąć z przerażenia. Jego zwłoki w kałuży krwi leżały na betonowych płytkach. Głowa przechylona na lewo, ręce wzdłuż ciała. Szybko pojawili się sąsiedzi i gapie. Ktoś podszedł i położył na nim czarnozielonozłotą flagę. To flaga w barwach Afrykańskiego Kongresu Narodowego i Umkhonto we Sizwe. Przyjechała policja. Po chwili pojawili się dziennikarze i fotoreporterzy.
Zwłoki Haniego umieszczono w żółtym opancerzonym transporterze i przewieziono do kostnicy. Samochód poruszał się bardzo wolno. Przed nim maszerowało kilku mężczyzn z podniesionymi do góry i zaciśniętymi pięściami – symbol militarnej Włóczni Narodu. Wielu ludzi płakało. Na miejscu, w obawie przed większymi zamieszkami, pojawiło się też wojsko. Żołnierze z bronią utworzyli szpaler wzdłuż trasy jadącego wolno samochodu ze zwłokami polityka.
W kilku relacjach przeczytałem, że Janusz Waluś dokonał egzekucji na oczach jednej z córek Haniego, kilkunastoletniej wówczas Nomakhwezi. Wojciech Jagielski napisał w 1997 roku w swoim reportażu „Zbrodnia i przebaczenie”:
Dzień wcześniej zwolnił na święta swoich ochroniarzy. Żona Limpho pojechała z córkami odwiedzić rodzinę w Lesotho. W domu została z nim tylko najmłodsza z dziewcząt, Kwezi. Hani planował przyjemny, świąteczny weekend. Chciał poczytać gazety, w niedzielę wybierał się na mecz między drużynami Południowej Afryki i Mauritius. Po przebieżce, jeszcze w dresie, zabrał córkę samochodem na zakupy do pobliskiego sklepu. Już w drodze powrotnej córka zwróciła uwagę na jadącego za nimi czerwonego forda. Hamując przed bramą garażu na podjeździe przed swoim domem, Hani nie zauważył zatrzymującego się zaraz za jego toyotą samochodu. Kwezi pobiegła do domu, a on zmierzał właśnie do garażowych drzwi, gdy usłyszał, jak ktoś woła go po imieniu.
Jeszcze inaczej przedstawili wszystko Janet Smith i Beauregard Tromp:
Nomakhwezi wybiegła na drogę, piszcząc głośno. Sąsiedzi szybko wybiegli z domów zobaczyć co się dzieje i czyj to łamiący serce krzyk dochodzi z zewnątrz. Przerażona córka Haniego biegła w stronę domu Noxolo Grootboom, dziennikarki telewizyjnej, która akurat była w kuchni. Grootboom wybiegła na zewnątrz i mocno objęła dziecko, próbując je uspokoić.
Gazeta „Sunday Star” cytowała nawet słowa kilkunastoletniej dziewczynki:
– Zabili mojego tatusia. Widziałam to. To był biały mężczyzna. Mamusi nie ma tutaj – miała mówić zrozpaczona Nomakhwezi.
Rozmawiając w Radomiu z córką Janusza Walusia, Ewą, zapytałem o to zdarzenie.
– Nie wydaje mi się prawdopodobne, żeby tak było. Przecież nawet mafia nie postępuje w ten sposób – odpowiedziała Ewa Waluś.
[quote]W dokumentach z przesłuchań przed Komisją Prawdy i Pojednania nie znalazłem żadnej informacji o tym, że na miejscu zdarzenia była córka Haniego. Zapytałem Janusza Walusia, który odpowiedział listownie:
Absolutna bzdura, typowy chwyt na zdramatyzowanie wydarzenia i podjudzenie emocji. W momencie zamachu był zupełnie sam.[/quote]
Janusz Waluś strzelał do Haniego z pistoletu bez tłumika, ponieważ nie dało się go dopasować do broni. Cztery głośne strzały natychmiast zaalarmowały sąsiadów, którzy w przedświąteczną sobotę byli w domach. Wystarczyło pół godziny, by zamachowiec wpadł w ręce policji.
Fragment książki Michała Zichlarza, Zabić Haniego. Historia Janusza Walusia, Wyd. Replika.
(766)