Na 31 sierpnia 1982 roku w rocznicę podpisania Porozumień Sierpniowych szykowaliśmy manifestację, która miała być największą w historii PRL-u. Byłem wyczerpany przygotowaniami do niej – drukowanie ulotek wzywających do manifestacji kosztowało nas wiele nieprzespanych nocy. Zmęczenie i zasady konspiracji nakazujące nam unikać bezpośrednich starć z siłami bezpieczeństwa podpowiadały mi, abym 31 sierpnia pozostał w domu. Jednak poczucie lojalności wobec potencjalnych manifestantów nakazywało mi pójść na tę manifestację. Uznałem, że skoro innych do tego nakłaniam, będąc w pełni świadomym zagrożeń, jakie się z tym wiążą, to nieobecność byłaby z mojej strony przejawem tchórzostwa, hipokryzji i zwykłej dezercji. Kpiarska drwina z czasów Powstania Warszawskiego: „Ja bym za ojczyznę życie oddał, tylko mi zdrówko nie pozwala” – pasowałaby wówczas do mnie jak ulał.
Poszedłem więc, mimo że miałem złe przeczucia i najzwyczajniej w świecie bałem się. To, co zobaczyłem tamtego dnia na ulicach Wrocławia, przeszło moje najśmielsze wyobrażenia. Ogromne tłumy na ulicach, mnóstwo ZOMO, wojska, milicji.
[quote]Gdy zgromadzony na placu 1-go Maja tłum zignorował wezwanie oficera milicji do rozejścia się, wyraźnie zniecierpliwieni funkcjonariusze ZOMO bez wahania rozpoczęli swój brutalny atak na manifestantów. Poszły w ruch milicyjne pały, armatki wodne i gazy łzawiące. Ale zgromadzeni tam ludzie jakoś nie bardzo przejęli się agresją rozwścieczonych zomowców, bezzwłocznie gotując im odpowiednią replikę. W pierwszym odruchu podzielony na mniejsze grupy tłum poczęstował napastników gradem kamieni. Później do kamieni dołączyły petardy zbierane skrupulatnie przez manifestantów, aby zawadiacko odrzucić je zomowcom.[/quote]
Na ulicach poczęły wyrastać barykady budowane naprędce z wszelkich napotkanych w pobliżu przedmiotów – ławek, kubłów na śmieci itp. Pojawiły się pojedyncze przypadki nowych, nieco bardziej wyszukanych rodzajów broni: proce na kulki od łożysk, butelki z benzyną, stalowe kolce do przebijania opon. Opancerzony transporter, który butnie wjechał na pl. 1-go Maja, szybko tę butę stracił. Wkręcona w koła płachta nasączona benzyną sprawiła, że ten groźnie wyglądający pojazd zginął nagle w kłębach czarnego dymu i w językach ognia. Widok ten manifestanci przyjęli z aplauzem.
[quote]Do walczących tłumów dołączyli też mieszkańcy okolicznych budynków, zrzucając z okien na zomowców różne domowe wiktuały: słoiki z powidłami, części mebli, doniczki z kwiatami. To musiało mocno rozwścieczyć zomowców, bo zaczęli na oślep strzelać petardami w okna, nie oszczędzając nawet pobliskiego szpitala, wzniecając tam pożar.[/quote]
Gdy zmierzałem w kierunku pl. 1-Maja, widok niezliczonych tłumów wrocławian przeplatanych kordonami różnorodnych formacji militarnych utwierdził mnie w przekonaniu, że mam nikłą szansę na odnalezienie kolegów. Osamotnienie, brak snu i upał początkowo wprawiały mnie w zły nastrój i brak pewności siebie. Jednak gdy dołączyłem do grupy demonstrantów rzucających kamieniami w kierunku zomowców strzelających petardami spod sklepu mięsnego z naprzeciwka, dość szybko odzyskałem wigor. Zaś komentarz młodej manifestantki: – Chyba do mięsnego rzucili żeberka, dlatego tak się zaciekle bronią, sukinsyny – wprawił mnie w dobry humor i przywrócił mi pewność siebie. Niestety byliśmy za daleko i kamienie nie dolatywały, dlatego podszedłem bliżej, coraz głębiej wchodząc na jezdnię.
[quote]Po chwili zobaczyłem nadjeżdżającą kolumnę pojazdów ZOMO, więc postanowiłem wykorzystać okazję i obrzucić ją kamieniami. Kiedy rzuciłem kilka kamieni w kierunku pierwszej, prowadzącej kolumnę ciężarówki, postanowiłem wycofać się, aby znowu nazbierać kamieni. Gdy wykonywałem obrót w prawo, widok, jaki napotkał mój wzrok, poraziłby każdego. Tuż przed sobą zobaczyłem maskę kolejnej milicyjnej ciężarówki, bez cienia skrupułów jadącej wprost na mnie. Sparaliżowało mnie. Byłem przekonany, że nieuchronnie nadchodzi mój koniec, że nie mam żadnych szans. Szok sprawił, że uderzenie zderzaka w brzuch nie przysporzyło mi bólu ani nawet cienia strachu. Trzaśnięcie głową o bruk przyjąłem z równą obojętnością, jakby na potwierdzenie faktu, że swoje ciało mogę już spokojnie spisać na straty. Byłem już pod samochodem, gdy poczułem gwałtowne szarpnięcie za rękę. Zaczepiłem chyba o rurę wydechową i ten bezlitosny pojazd ciągnął moje ciało po bruku. Pamiętam, jak obraz podwozia stawał się coraz mniej wyraźny i coraz ciemniejszy – jakby zapadał zmierzch.[/quote]
Nie potrafię ocenić, jak długo pozostawałem nieprzytomny. Pierwsze, co pamiętam, to rozpościerający się jakby zza mgły widok przerażonych ludzi pochylonych nade mną.
– Lepiej go nie ruszać, on może mieć uszkodzony kręgosłup – usłyszałem zatrwożony głos demonstranta. Chyba ideologiczny – pomyślałem, dodając sobie otuchy. W tym właśnie momencie dotarła do mnie groza sytuacji, w jakiej się znalazłem. Uświadomiłem sobie, że leżę tutaj obolały i unieruchomiony na jezdni w samym centrum zamieszek, a ta na pozór przyjemna chłodna wilgoć na moim ciele to nie woda, lecz krew. Poczułem przeraźliwy strach i ogromną chęć życia. Przerażała mnie bezradność tych ludzi. Obawiałem się, że wśród nich nie znajdzie się nikt, kto będzie w stanie zachować zimną krew i zabrać mnie stąd. Wszak w każdej chwili teren ten mogli zająć zomowcy i nadzieja na przeżycie okazałaby się płonna. Poczułem, jak mocno drży moje ciało, a serce wdziera mi się do gardła. Postanowiłem spróbować się podnieść, aby pokazać tym ludziom, że wcale nie myślę umierać, więc warto mi pomóc. Na reakcję nie musiałem długo czekać. Dwaj mężczyźni chwycili mnie mocno za bary i zdecydowanym ruchem unieśli w górę.
– Na ulicy Ziemowita jest przychodnia, tam mnie zanieście – prosiłem ich drżącym głosem. Niestety, drogę do przychodni zagradzał gęsty kordon milicjantów.
– K…, wszędzie zomowcy! Połóżmy go w tych krzakach, później po niego wrócimy – ryknął jeden z moich wybawców.
– Nie! Jak mnie tutaj znajdą, to mnie dobiją, a jak nie znajdą, to i tak się wykrwawię na amen – odparłem błagalnym głosem.
Wlekli mnie więc z coraz większym trudem dalej, w kierunku ul. Podwale. Tam usiłowali zatrzymać przejeżdżające w panice pojazdy. Długo nie było chętnych do pomocy, a niektórzy na nasz widok wręcz dodawali gazu. Wreszcie zatrzymał się jakiś samochód ciężarowy. Gdy znalazłem się w jego kabinie, poczułem wielką ulgę i wręcz pewność, że z tych tarapatów wyjdę jednak cało. Ożywiłem się wyraźnie, a wiozących mnie robotników poprosiłem o papierosa – wmawiając sobie, że właściwie nic takiego się nie stało. Po chwili jednak poczułem przenikliwy chłód i ciemność w oczach. Panicznie wówczas bałem się utraty przytomności – z obawy, że mógłbym się już nie ocknąć. Wychyliłem więc głowę za okno, łapczywie wdychając każdy powiew powietrza, choćby zmieszanego z gazem.
Do szpitala trafiłem na wpół przytomny. Chyba nie wyglądałem dobrze. Pielęgniarka nie wiedziała, czy w ogóle ma mnie wpisywać do książki, a jeśli tak, to co ma napisać.
[quote]– No jak to co? – ryknął lekarz i zaklął siarczyście. Pisz: „przejechany przez ZOMO!”.[/quote]
Ku zdumieniu wszystkich obrażenia jakich doznałem, nie okazały się zbyt groźne. Stłuczone nerki, krwiomocz, wstrząs mózgu oraz ogólne potłuczenia i zranienia ciała to doprawdy drobne rany w przypadku potrącenia przez samochód ciężarowy. Śmiało mogę mówić o wielkim szczęściu. Po dwóch tygodniach hospitalizacji i kilku miesiącach rekonwalescencji byłem gotowy do dalszej walki z reżimem.
Jarosław Hyk, relacja ze strony swiadkowiehistorii.pl
Urodził się 20 marca 1962 roku we Wrocławiu. Od 1981 roku zaangażowany w działalność opozycyjną, członek Solidarności Walczącej, redagował i drukował podziemną prasę. W 1982 roku poszedł na demonstrację, podczas której został przejechany przez samochód ZOMO. Wypadek został przypadkowo sfilmowany, a zdjęcia obiegły wkrótce cały świat. Francuski „Paris Match” opublikował zdjęcia podpisując je „Śmierć polskiego gawrosza”.
Po 1989 roku zaprzestał działalności politycznej. Rozpoczął pracę w prywatnej firmie inżynieryjnej we Wrocławiu. Następnie przez kilka lat prowadził własną działalność gospodarczą, świadcząc usługi w zakresie opracowań technicznych i ekonomicznych dla budownictwa. Obecnie pracuję w przedsiębiorstwie inżynieryjnym we Wrocławiu na stanowisku Menedżera Kontraktu. Od 2005 roku studiował ekonomię na Uczelni Warszawskiej im. Marii Skłodowskiej- Curie. Żonaty, ma córkę Katarzynę.
(639)