Piotr Wroński, były oficerem wywiadu i kontrwywiadu, w swoim wpisie na Facebooku przypomina, że w instrukcjach instytucji sowieckiego, a potem rosyjskiego wywiadu wojskowego GRU jest cały fragment poświęcony używaniu „wróżek i cudotwórców” w budowaniu dotarcia do ciekawych osób i rozbudzaniu w nich określonego sposobu patrzenia na rzeczywistość. Podaje przykład Wasilija K., funkcjonariusza KGB, a potem SBU, który oferował usługi bioenergoterapeutyczne.
Piotr Wroński na Facebooku napisał:
Pamiętacie mój post o ezoteryce, salonach tarota, wróżkach i medycynie konwencjonalnej? Przypomnę, że prawie wszystkie opierają się na rosyjskich „uzdrowicielach”, mają stałe kontakty z rosyjskimi lub ukraińskimi zakładami tego typu. Pisałem też, ze na początku lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku („ubiegłego” – Boże, jak to dziwnie dla mnie brzmi!) pracownicy ambasady sowieckiej, a później rosyjskiej oferowali kontakt z takimi „cudotwórcami”. nabierali się na to rodzice dzieci niepełnosprawnych. Pamiętam gabinet lekarski na Starym Mieście, w którym chirurg z KSP, teoretycznie z Syberii, prowadził naświetlania „ośrodków w mózgu zielonym laserem”, co miało leczyć porażenie mózgowe. Sesja – 10 minut – kosztowało 80 zł (na dzisiejsze pieniądze), a kolejki były jak cholera. Przychodzili do niego różni ludzie. Niektórzy nawet dość wysoko postawieni, bo on także tym laserem „leczył” inne schorzenia. maszyna, ten „laser” wyglądał jak „maszyna do robienia ping” z „Monthy Pythona”: metalowa biała skrzynia, wielkości małej lodówki, z pokrętłami i światełkami. Wychodziły z niej cztery „rurki” z końcówkami podobnymi do dentystycznych wierteł, lecz w tym przypadku zakończone jakimiś lampkami. Całość przypominała wskaźniki dla prelegentów. „lekarz” był stałym kontaktem ambasady rosyjskiej. Pacjenci musieli podpisać oświadczenie, iż zgadzają się dobrowolnie na ten zabieg. W oświadczeniu podawali personalia swoje i pacjenta, z datami urodzenia oraz adresem zamieszkania. Trwało to z pół roku. Cały czas tłum. W pewnym momencie, po kilku wizytach, między innymi mojej, ludzi na „lewych” papierach (nie sprawdzał dowodów, ale na wszelki wypadek warto było mieć), „lekarz” zwinął się w ciągu jednego dnia. Wyjechał do Niemiec na polskim KSP. Co dalej nie wiem, ponieważ dla nas, sprawa była o tyle zakończona, że klienta nie było. Nie mieliśmy też listy jego „pacjentów”. Wniosek był zaś prosty: Rosjanie sprawdzali tych ludzi i po nagłym natłoku fałszywych adresów zwinęli „kramik”. W tamtych czasach tylko to mogliśmy zrobić. Nie mieliśmy po roku 1989 „Betki” z prawdziwego zdarzenia, a cała infrastruktura techniki operacyjnej, była posowiecka, czyli znana Rosjanom.
Wspominałem też Wasilija K., pracownika rezydentury KGB w Warszawie, który po rozpadzie ZSRS, jako Wasyl K. był jednym z pierwszych pracowników rezydentury SBU w Warszawie. Wasyl oferował usługo bioenergoterapeutyczne niejakiej Marissy z Syberii. Chodził z nią po domach rożnych ludzi, na ogół z MSZ i MSW. Marissa była w latach osiemdziesiątych sprzątaczką w ambasadzie sowieckiej. Krótko, bo wylądowała, jako kierowniczka kuchni w jednej z jednostek PGWAR. Nie nazywała się wtedy Marissa.
Pisałem też o tym, że największe polskie spółki „ezoteryczne” są w rękach i zostały założone przez dawnych „Trójkarzy” (Dep. III SB – czyli „nadbudowa). Jeden z nich był i chyba jest nadal radnym w warszawskiej dzielnicy. Przedtem odpowiadał za wewnętrzne archiwum „Trójki” i ma bardzo ciekawe korzenie rodzinne z NRD w tle. W interesie tym działa również pewne znane małżeństwo, przynajmniej żona, agentów „Jedynki”.
Nie należy więc śmiać się z tego biznesu, ale przyjrzeć mu się dość dokładnie. Artykuł poniższy pokazuje pobieżnie związki służb specjalnych z tego typu przedsięwzięciami. We wspomnianym kiedyś przeze mnie skrypcie GRU jest cały fragment poświęcony używaniu „wróżek i cudotwórców” w budowaniu dotarcia do ciekawych osób i rozbudzaniu w nich określonego sposobu patrzenia na rzeczywistość. Oczywiście, że Rosjanie myślą o tym biznesie podobnie jak ja i całkowicie nie wierzą w Tarota. Są jednak pragmatyczni i jeśli ludzie „kupują” te bzdury, a wbrew pozorom klientów jest dużo i to z różnych dziwnych oraz ciekawych środowisk, to dlaczego tego nie wykorzystać? Proste jak konstrukcja cepa.
Chciałem kiedyś zrobić coś podobnego, ale kierownictwo uśmiało się tylko i kazało zająć się „poważną” robotą, jakbym takowej nie wykonywał. Wróżki, bioenergoterapeuci, stowarzyszenia pansłowiańskie, związki miłośników pogaństwa i faceci w dziwnych mundurach – Rosjanie kochają takie sprawy i potrafią je wykorzystać.
Wcześniej Wroński pisał:
Poczytajcie tylko trzy poniższe przykłady. Pochodzą one zarówno z mojej pracy w kontrwywiadzie, nikt się nimi nie zainteresował, jak i „prywatnych” badań z lat ostatnich. Też nie mogłem zainteresować nimi żadnego dziennikarza. Musze ukryć nazwiska, ponieważ nie wiem w jakim zastrzeżonym zbiorze one nadal się znajdują. Jedną z postaci skojarzycie z marginalną postacią z „Weryfikacji”.
1. AD 2016. Jedną z największych, acz niepozornych sieci „salonów ezoterycznych, klubów Tarota, punktów, w których wróżki i inni magicy wróżą i leczą, prowadzi pan X. Pan X pracował na początku lat 80-tych w Departamencie V SB, a potem w Departamencie III SB, w którym zajmował się wewnętrznym archiwum tego Departamentu. Ojciec, Izaak, był funkcjonariuszem UB i SB. Teoretycznie obserwacji. Zniknął z Rakowieckiej w latach sześćdziesiątych ubiegłego wieku. Ciotka natomiast, Sara, pracowała w wywiadzie. Też chyba jeszcze w czasach UB i też zniknęła z Rakowieckiej, ale trochę później niż Izaak. Matka Y, Estera, wybrała karierę w kulturze i do samego końca NRD zajmowała się tymi sprawami, jako pracownik, dyplomata, polskiej placówki. Słyszałem, że zniknęła gdzieś w Wiedniu z drugim lub trzecim mężem. Nasz X w roku 1989 wydał ciekawą książeczkę w wydawnictwie powiązanym z harcerstwem, ZSMP i TPPR. Ciekawy leksykon, w którym pomieszano dokładnie figurantów i TW. Książeczkę reklamował z emfazą i podnieceniem, wskazującym na całkowity zanik cenzury w ówczesnej Polsce, Teleexpress (ciekawa była prezenterka reklamująca, która zrezygnowała nagle z pierwszej części swojego nazwiska, tej rodowej, ale nie o to tu chodzi). Obecnie pan X poza taką rozbudowaną „ezoteryczną” siecią, był, lub jest nawet radnym w swojej dzielnicy z ramienia jakiegoś ekologicznego ugrupowania.
2. Tym samym, co pan X, połączonym z medycyną niekonwencjonalną, czyli nie tylko wróżki, ale i znachorzy, zajmuje się z dużym sukcesem jedna część małżeństwa Y. Byli to polscy nielegałowie w RFN, wycofani nagle w związku z podejrzeniami niemieckiego kontrwywiadu i policji o otrucie księdza Blachnickiego. Sprawa ta nigdy nie doczekała się zainteresowania polskich władz śledczych. Pani Y, bo o niej mowa, rozwiodła się z panem Y i założyła podobny do X biznes. Działa spokojnie i zbiera dość wymierne i duże zyski ze swojego interesiku.
3. W ostatnim roku istnienia ZSRS i jego ambasady w Warszawie, członek rezydentury KGB, Wasilij K. oferował i instalował w Polsce rosyjskich i ukraińskich uzdrowicieli, mistrzów Tarota i innych sztuk tajemnych. Był dyplomatą i miał niezłe dojścia. W tych czasach nie było nic i wielu rodziców dzieci niepełnosprawnych lub dorosłe osoby niepełnosprawne były bardzo tym zainteresowane. Wasilij K. posługiwał się terminem „bioenergoterapeuta”, podobnie, jak nazwała niektóre swoje usługi pani Y. Nasz rosyjski wywiadowca, po uzyskaniu niepodległości przez Ukrainę, stał się nagle Wasylem K. i został jednym z szefów pierwszej rezydentury SBU w Warszawie. Dalej plasował swoich „cudotwórców”. Udało się go pozbyć z Polski, ale to już inna historia.
Nie chce mi się pisać, jakie możliwości wywiadowcze daje taka działalność. Wystarczy, że powiem, iż ciekawe osoby przewijają się przez takie „ezoteryczne” gabinety. Są też wspaniałe kontakty ze Wschodem, krajem mistyków i uzdrowicieli, z których największym jest oczywiście Putin.
Widzicie, też kpię, ale z bezsilności, bo gdy usiłowałem zainteresować tym problemem kogokolwiek, nawet ostatnio, odczułem, jak pukali się w czoło, kwestionując mój stan psychiczny. Sprawa jest jednak poważna, bo takie teoretycznie „nawiedzone błahostki” dla niezbyt normalnych ludzi nie zwracają uwagi żadnych kolumn, nawet V-tych, która mnie za agenta ruskiego uważa. Tymczasem, klientów różnych, w tym poważnych owe przybytki mają sporo. O inspiracjach w kierunku sekt i relatywizacji Chrześcijaństwa nawet nie wspomnę, chociaż kilka takich „salonów” strasznie lubili Scjentolodzy.
(1346)