[…] Co innego Urząd Bezpieczeństwa. Jeśli któryś z pracowników UB dostał się w partyzanckie ręce, to jego szanse na to, że cało z nich ujdzie, były równe zeru.
Chyba że uciekł, co zdarzało się rzadko, bo pilnowano ich szczególnie czujnie. Przy tym nie miało znaczenia, co w UB robił, w jakiego szczebla urzędzie pracował, w powiatowym, wojewódzkim czy w samym ministerstwie, dlaczego i z jakich pobudek tam trafił. Tego nikt nie dociekał. Wystarczała legitymacja.
Zginęło więc ich wielu. Wśród nich spora liczba osób pochodzenia żydowskiego. Zarówno wysokich stopniem i funkcją, jak i wartowników czy członków grup operacyjnych. Żaden jednak, co trzeba silnie podkreślić, nie zginął dlatego, że był Żydem. Sprawiła to tylko i wyłącznie ich praca w UB.
Gdy w 1984 r. w Australii, w Melbourne, rozmawiałem z bardzo bogatą i bardzo dystyngowaną starszą panią, Żydówką z Białegostoku, która skarżyła się na polski antysemityzm, obciążając tym zarzutem również Armię Krajową, i usiłowałem z nią polemizować, przygwoździła mnie takim oto argumentem:
— Jeśli pan nie wierzy, to mogę zaprowadzić pana do mego brata, który też tu mieszka. Akowcy chcieli go zabić i tak postrzelili, że do dziś jest inwalidą! I to już po wojnie!
— A co brat wtedy robił? — spytałem.
— Był oficerem. Polskim oficerem! Zastępcą szefa bezpieczeństwa w Białymstoku!
Czyż miałem jej tłumaczyć, że jeśliby ubowiec tego szczebla nie był z pochodzenia Żydem, lecz Hiszpanem lub Australijczykiem, to też by do niego strzelano? To zaś, że odsetek Żydów wśród tych funkcjonariuszy UB, których dosięgły kule podziemia, jest o wiele wyższy od odsetka osób tego pochodzenia w całej ówczesnej populacji Polski, wynika wyłącznie z tego, iż tak licznie obsiedli wtedy różne struktury UB, niektóre z nich całkowicie sobie podporządkowując. A na dodatek im wyższe to były struktury, tym więcej ich tam było. To także warto przypomnieć.
Jerzy Ślaski, fragment książki „Żołnierze wyklęci”
(3423)