– Kiedy nasze plutony wpadły do baraków, zastano Niemców przy jedzeniu obiadu. Z ich późniejszych zeznań wynika, że właśnie zastanawiali się czy rozstrzelać uwięzionych Żydów, dla których nie mieli żywności – wspomina Witold Sikorski ps. „Boruta”, żołnierz batalionu „Zośka”.
To właśnie ten oddział Zgrupowania Radosław zaatakował 5 sierpnia 1944 roku hitlerowski obóz na warszawskiej Woli. W dawnym więzieniu przy ulicy Gęsiej, dziś Anielewicza 34, Niemcy przetrzymywali 348 Żydów.
Powstańcy zdecydowali się przeprowadzić atak po to, by móc przebić się na Stare Miasto. – Niemcy mieli dobre uzbrojenie, Gęsiówka była ufortyfikowana, ale batalion „Zośka” już miał zdobyty czołg. Dzięki niemu udało się wtargnąć do środka – opowiada dr Szymon Niedziela, kierownik ekspozycji Muzeum Powstania Warszawskiego.
Jak wspomina uczestnik tej walki, Witold Sikorski ps. „Boruta”, akcja nie trwała długo. – Gdy już przegoniliśmy Niemców, nagle zostaliśmy otoczeni przez setki więźniów w pasiakach. Dopiero wtedy zorientowaliśmy się, że uwalniamy Żydów. Pewna ich grupa ustawiła się w dwuszeregu, jeden z nich wystąpił i zameldował naszemu dowódcy plutonu pancernego, że zgłasza ochotników do naszego wojska – opowiada.
Wielu z uwolnionych walczyło później w szeregach Zgrupowania Radosław, a Dawid Goldman ps. Gutek, Henryk Lederman ps. „Heniek” i Henryk Poznański ps. „Bystry” zostali przewodnikami i łącznikami kanałowymi.
Jak wspominają tamten dzień sami żołnierze?
Wacław Micuta „Wacek”:
Było nas trzech: był „Jan”, był „Jerzy” i byłem ja. „Jan” był dowódcą urodzonym, „Jerzy” dowódcą doskonałym, watażką nie z tej ziemi. Poprosili oni „Radosława”: – Panie pułkowniku, prosimy o pozwolenie na natarcie na „Gęsiówkę” siłą pełnego batalionu.
„Radosław” odmówił, mówiąc: – „Ludzie, wojna to nie zabawa, tu trzeba zrobić rachunek. «Bociany» przy bramie obozu są tak umocnione ciężką bronią i maszynową, że wy stracicie dobry batalion, a nie uratujecie Żydów, bo Niemcom potrzeba tylko parę minut, żeby z tych bocianów skierować ogień na więźniów.”
Wyszliśmy wszyscy z nosami na kwintę i mówimy do siebie: – No tak, batalionem nie możemy uderzać, ale może uda się nam taki Husarenstueck, zaskoczenie jakieś.
I wtedy „Jan” zapytał mnie: – „Wacław, a wjechałbyś czołgiem do środka?”
– „Wjechałbym, spróbuję w każdym razie.”
Wracamy do „Radosława”: – Panie pułkowniku, rzeczywiście batalionem nie będziemy uderzać, to nie ma sensu, ale my szybko, z zaskoczenia. Będziemy udawać, że przygotowujemy natarcie. Od Okopowej jeden pluton będzie wiązał Niemców ogniem i pójdzie w kierunku na Pawiak „Wacek” pojedzie czołgiem, a za czołgiem podciągniemy dwa plutony. Jeżeli „Wackowi” uda się wjechać do obozu, to pierwszymi strzałami zniszczy wieżę narożną i te plutony pójdą wtedy do szturmu. „Radosław” zgodził się pod warunkiem zaskoczenia Niemców i tego, że wszyscy pójdą na ochotnika.
I tak właśnie to się stało, szczęśliwie, w dwie godziny po odprawie u „Radosława”. Pojechaliśmy naprzód naszym czołgiem, „Magdą”. Niemcy myśleli, że to był ich czołg, Pantera, krzyczeli: unsere Panzern kommen…; znaki były nasze, ale niewidoczne. Dojechaliśmy do wjazdu z Gęsiej. „Ryk” rzucił się na barykadę z cegieł, przy skręcie z Gęsiej, może dwa metry wysoką. Czołg jakimś szczęściem przeszedł. Zawiesił się na górze i stoczył się nosem w dół, trochę nas przy tym potłukło. Wtedy okazało się, że na prawo od nas było wejście do obozu, a tam jeszcze jedna, niższa barykada, o której nie wiedzieliśmy. Krzyczę: – „Ryk” , wjeżdżaj na górę. To było wielką zasługą kierowcy naszego czołgu, „Ryka”, podchorążego pancernego, który w czasie okupacji jeździł jako szofer w straży pożarnej i był znakomitym szoferem.
Na Woli mieliśmy szczęście, że Niemcy nie mieli tam broni przeciwpancernej. To nas uratowało. Niemcy już jednak zorientowali się i pod tę drugą barykadę podłożyli jakąś minę czy wiązkę granatów. Ta mina rzuciła nas potężnie, ale gąsienica wytrzymała i znaleźliśmy się na wierzchu tej barykady, po czym rozbiliśmy stalową bramę obozu. Od tej chwili Niemcy mieli dwa wyjścia: albo ginąć, albo wiać. I duża część z nich uciekła. Zgodnie z planem, pierwszy strzał w wieżę narożną. Chłopaki z plutonu „Felek”, pod dowództwem „Kuby”, to były wspaniałe chłopaki; nie czekając drugiego strzału z czołgu, ruszyli do ataku. Od drugiego pocisku jeden z nich dostał cegłą w głowę.
Natarcie poszło jak błyskawica, te chłopaki runęli biegiem, szturmowo, nieomal nie zatrzymując się dla osłony, jednego widziałem na rowerze. Pedałował z całej siły środkową aleją obozu, myślałem, że lada moment padnie, ale szczęśliwie pod koniec alei rzucił rower i zaczął razić Niemców z pistoletu maszynowego. Wszystkie punkty ogniowe Niemców znalazły się pod bezpośrednim naszym ostrzałem z czołgu. Obsługa działa naszego czołgu, celowniczy „Bajan” i zamkowy „Wiktor-Kadłubek”, rozbiła wszystkie wieże wartownicze, jedną po drugiej, skąd szedł ogień, kończąc wypędzanie Niemców z „białego domu”, zamykającego obóz od strony wschodniej. Siedząc w czołgu, czułem wtedy przyjemność myśliwego z tego strzelania. Po walce w pierwszych dwóch wieżach znaleźliśmy zabitych i rannych Niemców.
W pewnym momencie ogień ustaje i uwięzieni Żydzi, którzy byli przekonani, że to już koniec, że już śmierć, raptem widzą, że to jest oswobodzenie. Wszyscy oni wychodzą na zewnątrz, a ja zdaję sobie sprawę z tego, że nie wiem, gdzie są nasi chłopcy, że jesteśmy najsłabsi w tym pierwszym momencie. Amunicji już nie mamy, za chwilę Niemcy mogą kontratakować i nie tylko, że naszych wybiją, ale tych wszystkich Żydów też. Zjawiają się nasze nowe oddziały.
Otwieram właz, krzyczę do nich, nie pomaga, wyciągam pistolet i strzelam nad głowami, nic nie pomaga, oni podchodzą, całują, euforia straszna. Są wolni. Nasi chłopcy krzyczą do nich po polsku i niemiecku, próbują usuwać ich z pola walki, bo nie mogą strzelać do uciekających Niemców. I batalia się kończy. Straty baonu były niewielkie: dwoje zabitych i kilku rannych.
Wszyscy byliśmy zaczadzeni, bo w czołgu nie działał wentylator. Kiedy już się uspokoiło, potłuczony, wylazłem z czołgu, żeby spokojnie odetchnąć. Wtedy dopiero człowiek czuje zmęczenie. Wychodzę, a tam z tyłu, na środku Appelplatzu stoi dwuszereg pasiaków w doskonałym szyku wojskowym. Wyprostowałem się zaczerpnąłem tchu, podchodzę tam. Na czele stoi jeden pasiak i krzyczy: – „Baaaczność!, Na leewo patrz!”. Podchodzi do mnie i mówi: – „Podchorąży Henryk Lederman z takiego a takiego pułku piechoty melduje batalion żydowski gotowy do boju.” Za gardło mnie chwyciło. Ci ludzie, natychmiast gotowi do walki, ze stu ludzi dobra kompania bojowa! Powiadam do niego – „Poruczniku! Trzymać kompanię do mego rozkazu” – i biegnę do „Jerzego” i „Jana”. Oni mnie uścisnęli, że nam się udało. Mówię do nich: – „Słuchajcie, ja mam tutaj kompanię, oddział żydowski, co z tym fantem zrobić?”
Idziemy do „Radosława”. Jak tylko weszliśmy, to on krzyczy: – Cholera, ale mieliście szczęście.
Potem rozczulił się, uściskał nas. Mówię do niego: – Panie pułkowniku, mam prośbę. Tam jest oddział żydowski, to bohaterscy ludzie, dobry żołnierz. Niech mi Pan pozwoli dowodzić tym oddziałem.
Ten na mnie skoczył: – Nie czytałeś rozkazu? Generał „Bór”, dowódca naczelny, wydał rozkaz, żeby zwalniać z pierwszej linii wszystkich ludzi, którzy nie mają broni. Żołnierz bez broni na pierwszej linii to straszna demoralizacja. Skąd tę broń wziąć?
– „Panie pułkowniku, broni to zdobyliśmy dosyć dużo na tych «bocianach». Oczywiście nasi przyjaciele z plutonu byli tam pierwsi, to naszabrowali, ale nam też coś zostało. A jeśli nie będzie broni, to ja muszę mieć oddział mechaników, który będzie utrzymywał czołgi na chodzie. One chodzą od rana do nocy, a w nocy trzeba je naprawiać.”
„Radosław” zgodził się. Do plutonu pancernego wziąłem tylu ludzi, ilu mogłem, i w ten sposób zostałem dowódcą nie tylko plutonu pancernego, ale i oddziału żydowskiego, który był chyba jedynym zwartym oddziałem Żydów w Armii Krajowej [Żydzi z rozbitych w czasie Powstania więzień warszawskich wcielani byli także i do innych oddziałów AK i AL. W AK był np. oddział żydowski w batalionie „Wigry”, a Żydzi węgierscy i czescy, uwolnieni z więzienia na Muranowie przy ul. Dzikiej, służyli w oddziale „Gozdawy” w Śródmieściu -red.].
Początkowo oddział ten zajmował się utrzymaniem obu zdobycznych czołgów w ruchu. Było to w tamtych warunkach rzeczą niezmiernie trudną. Wśród żołnierzy znaleźli się różni specjaliści. „Filar” znał się doskonale na instalacji elektrycznej, „Heniek”, „Rysiek” i inni, których pseudonimów nie pamiętam, byli mechanikami samochodowymi. To, że nasze czołgi działały do końca walk na Woli, aż do skończenia się amunicji działowej, było w dużej mierze zasługą tego oddziału. 11 sierpnia, w ostatniej chwili przed wycofaniem się na Starówkę „Heniek” oblał je benzyną i podpalił.
Jan Zenka „Walek”
Ja też wyszedłem z czołgu. Wtedy podszedł jakiś stary Żyd i ze szczęścia klęknął przed naszą Panterą, ręce złożył, głowę zadarł do góry, płakał, jakby go kto wodą oblał. Mówię mu na to – człowieku wstań. Przyszedł jeszcze mały chłopiec, Czech, miał może 14 lat. Przyniósł nam małą, porcelanową panterę – maskotkę, którą zostawił u nas w Panterze.
Juliusz Bogdan Deczkowski „Laudański”
Po wejściu do obozu ukazał się nam dziwny, ale wspaniały widok. W tłumie żołnierzy z naszego baonu było pełno ludzi w biało-niebieskich pasiakach. Radość uwolnionych więźniów była olbrzymia, trudna do opisania. Twarze ich były rozpromienione i podniecone, prawie każdy coś mówił, w przeróżnych językach. Pamiętam, jak jedna z więźniarek równocześnie śmiała się i płakała ze szczęścia.
Baon „Zośka” uwolnił z „Gęsiówki” 348 więźniów, Żydów (324 mężczyzn i 24 kobiety), w tym 89 obywateli polskich. Każdy z nich miał swobodę decydowania o swoim dalszym losie. Część z nich dołączyła do plutonu pancernego baonu „Zośka”. Brali oni udział w walkach na Woli, Starym Mieście i Czerniakowie. Kilku innych walczyło w baonie „Parasol”. Najwięcej żołnierzy z grupy uwolnionych Żydów było w oddziale kwatermistrzowskim „Fila”. Na Czerniakowie, z budynku przy ul. Książęcej l, widziałem kilka razy kolumnę transportową, wracającą nocą ze Śródmieścia przez nasze pozycje, w której pełniło służbę 10-15 byłych więźniów „Gęsiówki”. W baonie AK „Parasol” z uwolnionych więźniów „Gęsiówki”, śmiercią żołnierza polegli w Powstaniu: Henryk Poznański – „Bystry”, Peter Forrö – „Paweł” , Soltan Safijew – „Dr Turek”.
(160)