Kopciuszek czy Królowa Śniegu? Zagadka najbogatszej Polki. „Jeśli wrócę, to tylko rolls-royce’em” – mówi przyjaciołom jesienią 1967 roku i wyjeżdża z Polski.
Kiedy kilka lat później odwiedza ojczyznę, jest już żoną starszego o ponad czterdzieści lat potentata branży kosmetycznej. I milionerką.
Przytaczając opowieści wieloletnich pracowników, służących i znajomych państwa Johnsonów, Ewa Winnicka pozwala zobaczyć codzienne życie za bramą ich luksusowej rezydencji. Pokazuje, jak zaskakująco spełnia się czasami amerykański sen: czy to ubogich polskich imigrantów, czy jednego z najsłynniejszych rodów, którego żadne pieniądze nie zdołały ocalić przed skandalami i nieszczęściem.
Fragment książki „Milionerka” – pierwszej biografii Barbary Piaseckiej Johnson.
The Barbara Piasecka Johnson Foundation. Princeton, 1974
Kiedy w Ameryce majątek człowieka przekroczy mniej więcej sto milionów dolarów, oczekuje się, że założy on dobroczynną fundację, najlepiej swojego imienia. „Give back” to zasada zakorzeniona w purytańskiej mentalności tamtejszego społeczeństwa.
Odkąd Andrew Carnegie i John D. Rockefeller postanowili stworzyć instytucje swojego imienia, osoby o statusie materialnym Barbary Piaseckiej Johnson nie mają wyboru. Swoją fundację ma Seward Johnson, jego była żona i przede wszystkim brat – Generał. The Robert Wood Johnson Foundation to potęga, jedna z pięciu największych zajmujących się zdrowiem w Ameryce organizacji charytatywnych. Fundacje mogą być oczywistą formą ucieczki przed fiskusem ze względu na nieograniczone odpisy podatkowe przysługujące darczyńcom. Jeśli na działalność wyda się minimum pięć procent funduszu założycielskiego, można odpisać od podatku całą wydaną sumę. Można też robić zakupy na rachunek fundacji. Zwykle te pięć procent funduszu na działalność pochodzi z odsetek od kwoty zainwestowanej w akcje albo zysków z działalności gospodarczej.
W 1974 roku za radą swojej prawniczki Niny Zagat Barbara zakłada fundację dobroczynną swojego imienia. Jej celem statutowym jest kształcenie profesjonalistów z Polski, wspieranie inicjatyw artystycznych, medycznych i międzynarodowych przedsięwzięć humanitarnych. Jest w swoich próbach pomagania uparta i nieugięta. Jednym z pierwszych beneficjentów fundacji zostaje Krystian Zimerman, który zaprzyjaźnia się serdecznie z Barbarą. Następne przedsięwzięcie przysporzy jej rozczarowań.
(…)
Na opozycję. Warszawa – Nowy Jork, 1985
W sprawie pomocy dla Zofii Romaszewskiej, działaczki opozycji z Warszawy, członkini Komitetu Obrony Robotników, która wybiera się do Nowego Jorku, żeby zbierać fundusze na konspirację, do Barbary dzwoni Felicja Kranc (o tym, jak należy zbierać pieniądze, Zofia dowiaduje się od Ireny Lasoty, emigrantki zaangażowanej w komitet Solidarity with Solidarity. Irena tłumaczy Zofii, że zwracanie się do fundacji charytatywnych jest w Ameryce powszechne i mniej krępujące).
Wkrótce Zofia Romaszewska może przyjechać do Jasnej Polany. Kilka miesięcy później przyjeżdża na stypendium jej córka Agnieszka.
Zofia Romaszewska:
– Kiedy przyjechałam, dni gospodyni upływały na przygotowaniach do procesu o majątek, spotykała się z adwokatami. Zachwycała się Niną Zagat, która była jej opoką. Przychodzili do niej również masażystka, fryzjerka i wróżka. Była ładnie ubraną, nauczoną wiedzy o sztuce osobą, chociaż z tego, jak się wyrażała, wnioskowałam, że jest kobietą prostą. Chodziłyśmy na spacer po jej ogrodach. Podziwiałyśmy szopy pracze, które mieszkały na terenie jej posiadłości w ogromnej liczbie. Opowiadała mi głównie o tym, jak kochała pana Johnsona. Mówiła, że nikt jej nie wierzy, a to prawda. Byłam doskonałym słuchaczem, bo nic o sprawie nie wiedziałam, nie miałam zdania. Dziś myślę, że podtrzymywała mit, w który sama uwierzyła.
Żeby się uwiarygodnić, opowiadała, że przyjaźni się z homoseksualistami: lekarzem z Nowego Jorku oraz jednym doradcą od sztuki. Dbała, żeby nie można jej było posądzić o romans. W Jasnej Polanie nie było śladu innego faceta. Nawet śladu po śladzie. W moim przekonaniu była wciąż zakochana w Witoldzie Małcużyńskim. Kiedy o nim mówiła, zmieniał jej się wyraz twarzy.
Jeden z najlepszych pokoi gościnnych nosił jego imię. Chciała, żebym opowiedziała jej o Polsce. Słuchała z dużym zainteresowaniem. Mówiłam, że potrzebujemy pieniędzy na Solidarność, bo inaczej ruch zamrze. Myślę, że to ją fascynowało. Nigdy nie przeszłyśmy na „ty”. Byłam dość nastroszona, nie chciałam się zaprzyjaźniać, tylko zdobyć pieniądze na Solidarność. Powiedziałam jej, czego potrzebujemy, a ona słuchała uważnie. Już podczas pierwszego spaceru oświadczyła mi, że da pieniądze. Na początek sto tysięcy dolarów. Pieniądze dotarły w 1986 roku przez fundację Ginetty Sagan. Filantropka Sagan mogła wywieźć większe pieniądze z USA. Te pieniądze pozwoliły nam pomóc bardzo wielu ludziom i prowadzić Komisję do spraw Interwencji i Praworządności NSZZ „Solidarność”. Na moją prośbę pani Basia kupiła nam kilka samochodów: toyotę, duże renault, hyundaia i nissana. Wszystkie na ropę, o takie prosiliśmy. Mogliśmy wozić adwokatów na sprawy. Auta zostały przywiezione, gdy już byłam w Polsce. Bez niej nas by nie było. Była najważniejszym fundatorem Komisji. Mogliśmy płacić ludziom za strajki, broniliśmy ich w sądzie. Wszyscy w opozycji zazdrościli nam, że udało nam się zdobyć pieniądze. O tym, że są to środki od Barbary, nie mówiliśmy głośno. Miałyśmy niepisaną umowę, że w kontekście pieniędzy jej nazwisko nie padnie. Zwłaszcza że kiedy u niej mieszkałam, mnóstwo ludzi z Polski próbowało się do niej dostać. Dzwonili, pisali listy, czekali pod drzwiami. Na koniec pani Barbara zapytała, co bym chciała dla siebie, a ja powiedziałam, że chciałabym nie mieszkać ze swoją córką. Byłyśmy z Agnieszką w dobrych relacjach, ale nie chciałam z nią mieszkać. Gdy wyszłam z więzienia, Agnieszka była już mężatką. Wszyscy mieszkaliśmy w jednym, trzypokojowym mieszkaniu. Potrzebowałam przestrzeni, źle się czułam z tyloma osobami. A nie było żadnych szans na mieszkanie dla Agnieszki. I ona to mieszkanie dla Agnieszki ufundowała. Przysłała dwadzieścia tysięcy dolarów, co wystarczyło na mieszkanie i urządzenie go. Opłaciła też stypendium w Yale. Pożegnałyśmy się bardzo serdecznie, a mnie bezpieka już mocno pilnowała, żebym więcej nie dostała paszportu.
(…)
Na opozycyjną legendę. Princeton, 1987
Opozycjonista Leszek Moczulski, założyciel Konfederacji Polski Niepodległej, powstałej w 1979 roku pierwszej niekomunistycznej partii politycznej, wychodzi z więzienia w 1986 roku z ciężką chorobą serca. Wyleczony, z paszportem (jesienią tego roku władze rozluźniają politykę wyjazdową), rusza wraz z żoną na Zachód na zaproszenie działaczy rządu emigracyjnego. Spotyka się z Polakami w Paryżu i Londynie. Witają go spragnieni wiadomości emigranci. Moczulski jest legendą podziemia, pierwszą osobą, która przedstawia się jako emisariusz z walczącego kraju, z otwartą przyłbicą przemawia w polskich klubach i świetlicach i nie boi się powiedzieć publicznie, że przewiduje szybki upadek ZSRR. Tournée Moczulskiego to pasmo frekwencyjnych sukcesów, ale większość słuchaczy uważa, że słowa Moczulskiego o upadku ZSRR są nieodpowiedzialne i szalone.
Leszek Moczulski:
– O tym, że pani Johnson pomaga opozycji, dowiedziałem się w Londynie od prezydenta RP na uchodźstwie Kazimierza Sabbata. Podczas obiadu prezydent poprosił mnie na chwilę do osobnego pokoju i powiedział szeptem, że w Princeton urzęduje Polka mająca kontakty, pomagająca opozycji incognito ze względu na zagrożenie ze strony KGB, o którym jest przekonana.
Następnym etapem podróży Moczulskich jest Ameryka. Informację o tajemniczej Polce potwierdza szef Kongresu Polonii Amerykańskiej i pyta, czy chcą tę panią odwiedzić. Oczywiście chcą. Moczulscy są zachwyceni rezydencją, a kiedy Leszek opowiada pani Johnson o rychłym upadku ZSRR, Barbara nie puka się w głowę. Jest zachwycona ogładą i manierami Moczulskiego i jego żony. Różnią się od lokalnych, skrajnych i skłonnych podpalać wszystko nowojorskich polonijnych działaczy KPN, których strach by było wpuścić do pałacu. Z podróży po Stanach Moczulscy przywożą kilka tysięcy dolarów. Nie pytają o innych beneficjentów, ponieważ gospodyni podkreśla, że musi konspirować. Zofia Romaszewska jest zdania, że w połowie lat osiemdziesiątych Barbara nie panuje nad swoim majątkiem. Wydaje, wydaje, wydaje. Wszystko osnute mgłą tajemnicy, ponieważ ma obsesję na punkcie KGB. Ale w 1987 roku zatrudnia asystentkę, która ma pomóc zorientować się w potrzebach ojczyzny.
(…)
Na nową Polskę. Nowy Jork – Buffalo, NY, 1990
Po 1989 roku Jasną Polanę odwiedzają nowo mianowani polscy urzędnicy. Polska milionerka jest naturalnym sprzymierzeńcem nowych władz. Społeczna Fundacja Solidarności dostaje milion dolarów, dzięki którym można zacząć budować społeczną służbę zdrowia. W 1990 roku wydawca „Nowego Dziennika” Bolesław Wierzbiański przedstawia Barbarze Izabellę Cywińską, pierwszą niekomunistyczną minister kultury, będącą z wizytą w Stanach Zjednoczonych.
Barbara jest, jak zwykle, zafascynowana nową znajomą. Zaprasza Cywińską do siebie na kilkudniowy pobyt. Izabella Cywińska ma plan, by namówić bogatych Polonusów do kupowania zrujnowanych zamków, posiadłości i pałaców na Ziemiach Odzyskanych, ponieważ Polaków w żaden sposób nie stać na restaurowanie zabytków. Barbara przyjmuje Cywińską z honorami i wykonuje kilka telefonów. Nazajutrz wsiadają do samolotu i lecą do Buffalo w stanie Nowy Jork. Buffalo to drugie po Chicago skupisko Polaków w Stanach Zjednoczonych. Podczas uroczystego obiadu pani minister ściska rękę kilkunastu majętnych rodaków. Niektórzy wsuwają jej pięciodolarowy banknot do kieszeni, ale pomysł na szersze dofinansowanie kultury przez Polonię w Buffalo okazuje się niewypałem. Cywińska i Piasecka Johnson wracają do Princeton.
Kilka dni później gospodyni organizuje uroczysty obiad w salonie ozdobionym na tę okazję wyselekcjonowanymi obrazami z XVII i XVIII wieku. Wszystkie muszą przedstawiać mięso i warzywa. Nowa minister jest oszołomiona. Na zakończenie kolacji Barbara wygłasza uroczyste oświadczenie o niechybnej współpracy kulturalnej.
Pobyt Cywińskiej kończy się kolejnym uroczystym obiadem. Zaproszeni są Jerzy Kosiński z żoną, skrzypaczka Hanna Lachert i jeszcze kilkanaście osób.
Izabella Cywińska:
– Siedziałam obok Franca Zeffirellego i dobrze się bawiliśmy. Pod koniec, mocno wstawieni, robiliśmy zakłady, kto zje więcej kwiatów z wazonów ustawionych na stole.
Cywińska spotyka potem Basię w Warszawie, na przyjęciu w hotelu Victoria.
– Nie byłam już ministrem i Basia już ze mną nie rozmawiała – wspomina.
(…)
Bardzo dobra, ale wróżka. Gdańsk, 1989
Do Gdańska zaprasza Barbarę ksiądz prałat Henryk Jankowski, proboszcz parafii Świętej Brygidy, duszpasterz stoczniowców, społecznik oraz miłośnik pięknych przedmiotów. Dzięki hojności Barbary po odwiedzinach w Jasnej Polanie przesiada się do mercedesa i zaczyna marzyć o nowej posadzce w kościele Świętej Brygidy. Ma być wykonana z marmuru, w jakim rzeźbił Michał Anioł.
W 1989 roku Barbara chce bliżej poznać laureata Pokojowej Nagrody Nobla Lecha Wałęsę, więźnia politycznego, przywódcę związkowego, który wyrasta na najważniejszego człowieka w centralnej Europie. Przez lata wspiera działaczy opozycji i czuje się częścią procesu przemian.
Józef Grabski:
– Pracowaliśmy nad Opus sacrum, kiedy zadzwonił prałat z zaproszeniem na procesję Bożego Ciała. Piasecka i Grabski zatrzymują się w hotelu Heweliusz. Jest 1 czerwca 1989 roku, słoneczny czwartek. Za trzy dni mają się odbyć pierwsze częściowo wolne wybory. Trwa intensywna kampania wyborcza, wychodząca z podziemia opozycja musi stawić czoło kontrolującej telewizję i prasę władzy partyjnej.
Pierwsza niepartyjna „Gazeta Wyborcza” ukazuje się dopiero od trzech tygodni. Mobilizacja przypomina atmosferę Sierpnia ʼ80. Jest nadzieja: ludzie użyczają samochodów, powielacze wypluwają tysiące ulotek, które roznoszą wolontariusze. Służby bezpieczeństwa obserwują poruszenie i składają kierownictwu PZPR sprawozdania i oceny sytuacji.
Opozycja boi się prowokacji. Jeszcze nie ma pewności, czy wybory nie skończą się rozlewem krwi.
Józef Grabski:
– Najpierw poszliśmy na mszę. Kościół Świętej Brygidy pękał w szwach. Stoczniowcy z rodzinami, najważniejsi działacze gdańskiej Solidarności i oczywiście przewodniczący.
Bogdan Lis, jeden z działaczy Komitetu Obywatelskiego, widzi, że kobieta towarzysząca prałatowi daje na tacę sto tysięcy złotych. Ludzie wstrzymują oddech. Potem wszyscy idą w procesji. Barbara jako gość specjalny.
Alojzy Szablewski, inżynier, szef stoczniowej Solidarności, który wciąż jest wzruszony wysokością ofiary, mówi szeptem: „Jak pani taka bogata, to może kupi pani naszą stocznię?”.
To zdanie przypisywane jest również Lechowi Wałęsie. Według innej teorii inspiracją dla Barbary jest audiencja u papieża Jana Pawła II w Watykanie. W każdym razie Stocznia Gdańska, kolebka Solidarności, symbol oporu i przemian, bardzo potrzebuje cudu. W 1988 roku rząd Rakowskiego postawił ją w stan likwidacji. Robotników czekają zwolnienia, produkcję zaczynają przejmować nomenklaturowe spółki. Podczas procesji nie zostaje doprecyzowane, czy chodzi o sto milionów złotych czy dolarów, więc po południu kilkunastoosobowa grupa działaczy idzie na plebanię, żeby domówić szczegóły. 1 czerwca Barbara podpisuje list intencyjny, według którego do końca roku ma powstać spółka akcyjna z pięćdziesięciopięcioprocentowym udziałem Piaseckiej Johnson.
Lech Wałęsa jest szczęśliwy: „Nie będę spał w nocy. Jestem uratowany, uratowany! Spotykałem się z królami, królowymi, mężami stanu, ale nigdy z kimś tak wspaniałym jak pani Basia”.
„Mam nadzieję, że cała Polska będzie szczęśliwa” – komentuje skromnie Barbara.
Jeszcze tego samego dnia amerykańska agencja UPI podaje informację, że Barbara Piasecka Johnson zapowiedziała założenie spółki, która przejmie Stocznię Gdańską i zainwestuje w nią sto milionów dolarów…
29 marca do księgarń trafiła „Milionerka” – pierwsza biografia Barbary Piaseckiej Johnson. Ewa Winnicka opisuje w swojej książce burzliwe, pełne sensacji losy rodu Johnsonów, właścicieli jednej z najsłynniejszych firm kosmetycznych na świecie. To prawdziwa historia amerykańskiego snu: od sprzątaczki do milionerki.
(8151)