„Dzisiaj pójdziemy zająć Wisłę! Zamanifestujemy naszą wolę służenia Ojczyźnie w dniu święta Królowej Polski! Pamiętajcie, musi panować duża dyscyplina i ostrożność”
– tymi słowami zwrócił się kapitan Henryk Flame ps. „Bartek” do swoich żołnierzy 3 maja 1946 roku. Partyzanci byli w pełni uzbrojeni i umundurowani. Zeszli z Baraniej Góry do Wisły, gdzie kwaterowało wojsko polskie i Sowieci. Partyzanci szli w zwartych oddziałach, na czele których stali kolejni dowódcy „Bartka”. Na czele zgrupowania stał Jan Przewoźnik ps. „Ryś” oraz sam Henryk Flame.
Mieszkańcy Wisły sądzili, że wybuchło powstanie. Pochód wszedł do centrum miejscowości przechodząc obok posterunku Milicji Obywatelskiej. Antoni Biegun ps. „Sztubak”, którego oddział miał osłaniać całość akcji poszedł do stacjonującego w jednym z domów wojska, prosząc o nie wszczynanie prowokacji, by nie wywiązała się strzelanina. Następnie w centrum Wisły odbyła się uroczysta defilada. Podczas przemówień podkreślano cele NSZ. Mówiono ludności o Wielkiej Polsce i wartościach katolickich.
„Ruszyły oddziały za oddziałami, partyzanci „odstawieni” jak na paradę: w mundurach, z przypiętymi orzełkami na mieczu, z ryngrafami z Matką Boską […]. Z naprzeciwka, od strony Bielska i Katowic, jechały odkryte ciężarówki z wycieczkowiczami. Na widok maszerujących oddziałów zwalniały i przystawały. Rzucano nam czekoladę i papierosy, machano radośnie rękami lub zeskakiwano z wozów i ściskano nam ręce. Ci ludzie także pytali: Czy to już powstanie?”
– relacjonował Antoni Biegun ps. „Sztubak”.
Po kilku godzinach oddział wrócił na Baranią Górę. Wydarzenie to było tak spektakularne, iż „Bartek” po nim zyskał tytuł „Króla Podbeskidzia”. Wracający partyzanci nie byli nękani przez nikogo. Ubecja i milicjanci z Milówki uciekli. Świadczy to o tym jak bardzo bali się ich komuniści wprowadzający w Polsce sowiecką okupację.
źródło: Narodowe Siły Zbrojne
(670)
ich rozstrzelano jednak, dali się nabrać na byle prowokację