21 listopada 2016 r. mija sto lat od śmierci Franciszka Józefa, prawdopodobnie najlepszego władcy dla Polaków wśród monarchów-zaborców.
Miał swoje oczywiste wady i ograniczenia, poczynając od zasadniczego mankamentu – nie był królem Polski (dodać należy: tym bardziej wolnej Polski). Ale na tle Romanowów i Hohenzollernów prezentował się całkiem nieźle jeśli chodzi o politykę prowadzoną wobec Polaków. Co prawda Galicja jak była uboga, tak ubogą pozostała (choć Szczepanowski w pamflecie ‚Nędza Galicji…’ przesadził w jej opisie), ale przynajmniej cieszyła się autonomią, miała Polaków w administracji, nie było takiej cenzury jak u Prusaków/Niemców i Rosjan.
Do tego Polacy mogli odgrywać znaczącą rolę w życiu całej monarchii habsburskiej – i to nie tylko konserwatyści, choć to z ich grona cesarz powołał na stanowiska premiera najpierw Alfreda Potockiego, a potem Kazimierza Badeniego. Polacy szefowali dyplomacji austriackiej (Agenor Gołuchowski junior), ministerstwu skarbu (Leon Biliński, Julian Dunajewski), parlamentowi w Wiedniu (Franciszek Smołka). Oczywiście można dyskutować, czy wyzyskali oni należycie dla sprawy polskiej swoje bardzo wysokie urzędy, choć nie należy zapominać, że działali w określonych realiach – zbyt ustępliwa polityka wobec Polaków budziła niechęć nie tylko Rosji i Prus/Niemiec, ale także centralistów austriackich czy zazdrosnych o swą pozycję w monarchii Węgrów.
Sam cesarz wybitnym politykiem nie był, nie zawsze też dobierał sobie dobrych wykonawców dla cesarskiej polityki. Błędy popełniał zwłaszcza w relacjach z Prusami/Niemcami i Rosją. I to one powiodły monarchię habsburską do klęski, której skutkiem była bodaj najbardziej spektakularna gwałtowna redukcja znaczenia państwa w polityce międzynarodowej – Austria AD 1914 versus Austria AD 1918 – zwłaszcza że stan z 1918 r. wcale się potem na korzyść Austrii nie zmienił. Co by jednak o monarchii Habsburgów nie sądzić, w drugiej połowie XIX wieku, dokładniej od lat 60-tych, aż po I wojnę światową, spełniała ona ważną rolę dla Polaków i dla Europy Środkowej – po prostu nie była ani Rosją, ani Niemcami.
Na obrazach widać scenki z podróży wizytacyjnej cesarza do Galicji, odbytej we wrześniu 1880 r. Owszem, są mocno przesłodzone i wyidealizowane, ale faktem jest, że witano go entuzjastycznie – w Krakowie, we Lwowie, wszędzie po drodze. Choć oczywiście nie wszyscy Polacy-Galicjanie byli nim zachwyceni, przy czym część z nich źle o nim myślała z powodów patriotycznych polskich, a część z uwagi na konserwatyzm cesarza czy samą instytucję monarchii.
A gdyby ktoś spoza Galicji krzywił się na wspomnienie powitania Franciszka Józefa – relatywnie dobrego władcy dla Polaków – niech sobie to zostawi np. z entuzjazmem, jakie wzbudził w Warszawie przybyły do niej w 1897 r. Mikołaj II. A nikt rozsądny chyba by Franciszka Józefa na Mikołaja nie zamienił… Choć trzeba uczciwie zaznaczyć, że były to pierwsze lata panowania Mikołaja II, a te w wydaniu nie tylko tego Romanowa budziły nadzieje, ze będzie lepiej niż za poprzedników…
Ośrodek Myśli Politycznej
(3243)