Z dr. hab. Maciejem Urbanowskim, historykiem literatury polskiej i krytykiem literackim, pracownikiem naukowym Uniwersytetu Jagiellońskiego, rozmawia Małgorzata Rutkowska.
– „Jedna z najważniejszych i najpiękniejszych powieści polskich XX wieku” – napisał Pan w posłowiu do „Nadberezyńców” Floriana Czarnyszewicza. Ale to również książka zupełnie nieznana, a nazwisko jej autora nic nie mówi nawet absolwentom polonistyki. Co takiego tkwiło w tym arcydziele, że amputowano o nim pamięć?
MACIEJ URBANOWSKI: – Trudno mówić o amputacji pamięci o „Nadberezyńcach”, skoro powieść ta nigdy tak naprawdę nie stała się częścią naszego literackiego kanonu. Od początku miała zresztą niełatwą drogę do czytelników, i to mimo rekomendacji tak różnych pisarzy, jak Czesław Miłosz, Józef Czapski czy Jędrzej Giertych. Została wydana w czasie II wojny światowej, i to aż w Buenos Aires. Do tego jej autorem był debiutant, stuprocentowy, bo z tego, co wiemy, Czarnyszewicz nic wcześniej nie opublikował. Nawet krótkiego artykułu w gazecie! Był więc całkowicie nieznany. No i miał w chwili debiutu 42 lata, a więc nie tak znowuż mało.
Pierwsze reakcje na „Nadberezyńców” też zaczęły się pojawiać dość późno, bo dopiero w latach 50. Oczywiście mowa o emigracji, bo w Polsce Ludowej powieść przemilczano. Na pewno nie przypadkiem, bo przypominała ona o polskich mieszkańcach ziem położonych nad Berezyną, o ich bohaterskiej i tragicznej walce o wolność, wreszcie o ich wrogości wobec bolszewizmu. Wszystko wtedy tematy trefne, szczególnie niebezpieczne dla władzy i jej wizji polskości.
Głośniej o powieści Czarnyszewicza zaczęto mówić dopiero w latach 80., na fali mody na literaturę emigracyjną i kresową. Ale gdy wreszcie doszło do krajowej edycji „Nadberezyńców”, był już rok 1991, moda minęła i powieść nie wzbudziła wówczas większego zainteresowania. Ja sam kupiłem to wydanie „Nadberezyńców” i… odłożyłem je od razu na półkę. Kilka lat potem, w czasie pobytu na stypendium na University of Illinois w Chicago, w tamtejszej bibliotece natknąłem się dość przypadkowo na olbrzymiego formatu pierwsze wydanie tej powieści – z dedykacją autora dla amerykańskiej Polonii. Przekartkowałem pierwsze strony i… już nie mogłem się od nich oderwać. Pochłonąłem z zachwytem całość, tak jak czyta się najważniejsze książki.
Ale prawdą jest, że „Nadberezyńcy” wciąż pozostają nieznani, i to nawet wielu polonistom. Ciekaw jestem, czy obecne wznowienie coś tutaj zmieni. Wierzę, że tak.
– Dlaczego warto wybrać się w literacką podróż na Kresy utracone już po pierwszym rozbiorze?
MACIEJ URBANOWSKI: – W przypadku Czarnyszewicza jest to podróż do najdalszych i mało opisanych przez naszą literaturę okolic dawnej Rzeczypospolitej. Dla dzisiejszego czytelnika będzie to zapewne podróż nieco egzotyczna, do tego zabarwiona nostalgią za niezwykłym, chwilami jakby bajecznym światem, który już nie istnieje, który uległ być może ostatecznej zagładzie i który prawdopodobnie nigdy do nas już nie wróci. To także podróż przypominająca zapomniany, a przecież wspaniały i dramatyczny epizod z naszej historii. Walki prostych, szlachetnych ludzi o powrót ich ziemi do Rzeczypospolitej. Wreszcie to spotkanie z wartościami zawsze aktualnymi, takimi jak miłość ojczyzny, wiara, odwaga, wolność, duma z własnego narodu i swojej historii. Jest tu i wątek romansowy. O tym wszystkim Czarnyszewicz opowiada przejmująco i zajmująco.
– Drobna szlachta znad Berezyny trwa w swoich zaściankach, opierając się żywiołowi białorusko-rosyjskiemu, a potem rewolucji bolszewickiej. Czeka na powrót Polski, która przychodzi i odchodzi, by ostatecznie zostawić własnemu losowi mieszkańców tych ziem. Nikt z taką siłą jak Czarnyszewicz nie opisał dramatu kresowych Polaków. Temat był niepoprawny politycznie?
MACIEJ URBANOWSKI: – Był i do pewnego stopnia pewnie wciąż taki jest. Czarnyszewicz uświadamia nam, jaką tragedią był dla wielu Polaków traktat ryski z roku 1921, a ich wielka ofiara poszła na darmo, no i jak ważna część cywilizacji narodowej uległa wtedy bezpowrotnemu zniszczeniu. Zarazem pisarz wciąż, po tylu latach, apeluje do naszych sumień, abyśmy o tym wszystkim nie zapominali. Czytając słowa wypowiedziane w powieści przez biskupa Zygmunta Łozińskiego o tym, że tam, na dalekich Kresach, mocno żarzy się Polska, nie sposób nie myśleć o losach naszych rodaków wciąż rozrzuconych daleko za naszą wschodnią granicą i ich upartej, pięknej walce o zachowanie swej tożsamości. Choćby na dzisiejszej Litwie czy Białorusi.
– Czarnyszewicz konfrontuje polskość zakorzenioną w wierze i ładzie z bezbożnym komunizmem, który niesie zniszczenie i chaos. Dostrzega Pan coś nowego w ujęciu tego starcia dwóch cywilizacji?
MACIEJ URBANOWSKI: – Komunizm dla bohaterów „Nadberezyńców” jest bezbożny, ale także odbiera im wartość może dla nich największą, a mianowicie wolność. Jeden z głównych bohaterów powieści marzy o Polsce, która nieść będzie swobodę nie tylko dla Polaków, ale dla wszystkich zamieszkałych w jej granicach narodów, a więc Białorusinów, Żydów i innych. Bolszewizm to dla niego także kłamstwo, a Polska ma być prawdą. Oryginalne w „Nadberezyńcach” jest i to, że ofiarą bolszewizmu jest tutaj nie ziemiaństwo, ale lud, jakim w gruncie rzeczy są mieszkańcy polskich zaścianków. Przeciw komunizmowi buntują się ci, których miał on rzekomo wyzwolić. Ciekawa jest też postać Jasia Ładana, „swojego”, w którym bolszewizm wyzwala najgorsze cechy.
„Nadberezyńcy” to podzwonne dla Kresów? A może wyrzut sumienia, że zapomnieliśmy o najwierniejszych z wiernych, i zaproszenie do powrotu do idei Polski wielkiej swą siłą moralną?
MACIEJ URBANOWSKI: – Podzwonne, ale zarazem hołd i pokrzepienie, bo w końcu powieść ta jest też wyrazem wiary w wielką siłę Narodu Polskiego, w siłę przetrwania polskości w warunkach – zdawałoby się – skrajnie niepomyślnych. Jak pięknie pisze o nadberezyńcach narrator powieści Czarnyszewicza: choć zatraciła się w nich już częściowo mowa przodków, to wiąże ich zdumiewająca solidarność i miłość braterska. Mówi nawet, że mieszka w nich duch.
„Nadberezyńcy” to oczywiście także apel do narodowych sumień, przypomnienie raz jeszcze, że Polska to jest wielka rzecz. Jak pięknie w jej służbie dojrzewają bohaterowie powieści Czarnyszewicza! Oczywiście Polska wielka znaczy tu wielka nie tylko terytorialnie, ale – jak już pani zauważyła – moralnie i duchowo. Jako mit, porywająca i obligująca do wierności i doskonałości legenda.
W pewnym też sensie „Nadberezyńcy” kontynuują też model literatury zrodzonej z ducha Żeromskiego, a więc takiej, która rozrywa stare rany po to, by nie zarosły błoną podłości. Czy taką starą raną zarosłą błoną podłości nie są dzisiaj Kresy, z których utratą się pogodziliśmy? Powieść każe nam zadać sobie to trudne, nieprzyjemne nawet pytanie, które nie jest wcale pytaniem literackim, i kto wie, czy nie dotyczy naszej przyszłości.
– Czarnyszewicz pisał „Nadberezyńców” na emigracji, w Argentynie, wiele lat po opuszczeniu Polski. Mimo rozłąki z krajem jego polszczyzna urzeka niezwykłą urodą, dając wyobrażenie, jak bogaty duchowo był świat zaścianków kresowych. W czym tkwi oryginalność tej prozy?
MACIEJ URBANOWSKI: – Sama pani na to pytanie po trosze odpowiedziała. Niezwykły jest język tej powieści, który Melchior Wańkowicz porównywał do starego tęgiego wina obrosłego pleśnią rusycyzmów i pisał, że jego muzyka jest rozkoszą. Urzekają opisy natury, zwłaszcza nadberezyńskiej puszczy. Tu Czarnyszewicz jest kimś ze szkoły Weyssenhoffa, Miłosza, Pawlikowskiego czy Mackiewicza. Tworzy też wciągającą, sensacyjną chwilami fabułę. No i wspaniale portretuje swoich bohaterów. Wielką wartością jego książki jest wreszcie jej humor. W czasie lektury uśmiech towarzyszy nam równie często, co łza wzruszenia. Wystarczy przeczytać o tym, jak młodzi bohaterowie powieści, udając małżeństwo, oszukują bolszewików. To najbardziej chyba komiczne fragmenty tej książki.
Zasadniczo jednak powieść Czarnyszewicza kontynuuje nurt wielkiej epiki. Dlatego zestawiano ją od razu z „Panem Tadeuszem”, „Chłopami”, „Nad Niemnem”, a nawet „Wojną i pokojem”. To ostatnie porównanie uczynił Michał Kryspin Pawlikowski, który nazwał „Nadberezyńców” „Wojną i pokojem” naszych Kresów. Wiedział, co mówi, bo sam pochodził z tych terenów, świetnie znał literaturę rosyjską, no i był autorem bardzo ciekawych wspomnień.
– Kolegą po piórze Czarnyszewicza był w Argentynie Witold Gombrowicz, pisarz, dla którego polskość, podobnie jak dla pewnego polityka, to „nienormalność”. Ale to autor „Ferdydurke” zyskał sławę, a skromny chłopak znad Berezyny pozostał zapomniany…
MACIEJ URBANOWSKI: – Kolegą chyba w znaczeniu bardzo ogólnym, bo jakkolwiek obaj przebywali w tym samym czasie w Argentynie, to chyba się nie spotykali, a jeżeli nawet, to chyba niewiele mogli sobie ciekawego opowiedzieć. Czarnyszewicz nie był typem intelektualisty, miał skromne wykształcenie, w Argentynie pracował w rzeźni. Cichutki, nieśmiały, tak wspominała go jedna ze znajomych, Józefa Radzymińska. Całkowite przeciwieństwo Gombrowicza! Do tego jeden był pisarzem-tradycjonalistą, drugi awangardowym burzycielem i parodystą.
[quote]Interesujące jest jednak to, że niemal w tym samym miejscu i czasie powstały tak dwie różne wizje polskości. Bo z jednej strony są „Nadberezyńcy” z ich afirmacją polskości, narodowej urody, głoszący pochwałę cnoty i żołnierskiej – chciałoby się powiedzieć – odwagi, gloryfikującej wartość Ojczyzny, a z drugiej „Trans-Atlantyk” z jego gestem krytycznej rewizji wspominanych wartości w imię niecnotliwej, grzesznej, cywilnej, podszytej gestem dezercji „synczyzny”. Polska uroda, którą odrzucał Gombrowicz jako groteskową, archaiczną, słabą, właściwie śmieszną, w oczach Czarnyszewicza stanowiła wciąż przedmiot pożądania i afirmacji. Bo była piękna, mocna i dobra, także nowoczesna. Bohaterowie jego powieści są przecież także swoistymi pionierami cywilizacji na Kresach, i to dzięki wierności dla swojej tradycji. To mi się zresztą wydaje w konserwatywnym na pozór pisarstwie bardzo ciekawe i aktualne. [/quote]
Gombrowicza, zresztą tak jak Czarnyszewicza, fascynowała polskość sarmacka, republikańska. Ale dzisiaj Gombrowicz jest dla mnie zbyt zimny, stał się własnością różnych mędrków. Porywający, inny, niezwykły jest za to Czarnyszewicz. Jest w jego pisarstwie siła marzenia i wiary. Mocno się w nim żarzy Polska.
źródło: Sobota-Niedziela, 17-18 lipca 2010, Nr 165 (3791)
Florian Czarnyszewicz, „Nadberezyńcy”, Wydawnictwo Arcana, Kraków 2010.
Florian Czarnyszewicz (1900-1964) urodził się w okolicach Bobrujska w rodzinie szlachty zaściankowej. Uczestnik wojny polsko-bolszewickiej. Po traktacie ryskim, gdy Kresy utracone przez Polskę w 1772 r. weszły w skład Rosji sowieckiej, zamieszkał w Wilnie, gdzie służył w policji. W 1924 r. wyemigrował do Argentyny. Pracował jako robotnik w rzeźni, udzielał się w Związku Polaków. Autor powieści „Nadberezyńcy”, „Wicik Żywica”, „Losy pasierbów”, „Chłopcy z Nowoszyszek”.
(1375)