„W końcu stanie się tak potężny, że zawładnie krajem. Podporządkuje sobie Nową Synagogę i za jej pomocą opanuje cały świat. Pokona raz na zawsze chrześcijaństwo, Watykan legnie u jego stóp, a papież będzie czołgał się, błagając o litość, podobnie jak duchowi przywódcy innych religii”- o tym, między innymi, możemy przeczytać w nowej książce Łukasza Henela pt. Szkarłatny Blask z którym rozmawia Tomasz J. Kostyła.
Książka, która trafiła już do księgarń, jest osadzona w konwencji horroru i przenosi nas w świat powiązań okultyzmu z władzą doczesną, choć miejsce akcji to swoisty mikrokosmos w wydaniu rodzimym. Okazuje się jednak, że dobra powieść grozy wcale nie musi ociekać krwią, seksem i poplątanymi wątkami. Czasami większy strach budzi w nas pozornie banalna sytuacja, początkowo niedostrzegalna dla zwykłego człowieka, która w pewnym momencie przenika do naszego świata i, wymykając się spod kontroli logiki oraz rozumu, sieje grozę. Miałem przyjemność porozmawiać z Autorem nie tylko o samej książce…
TOMASZ J. KOSTYŁA: – W książce Szkarłatny Blask, którą przeczytałem z niemałym zainteresowaniem, przedstawił Pan dość ciekawą odmianę powieści grozy – odbiegającą od powszechnie panującego kanonu. Okultyzm, magia i zło dotykają tu sfer publicznych. Pojawia się związek polityki z duchowością. Nie przypominam sobie, aby w takim wymiarze coś podobnego pojawiło się w literaturze współczesnej. To nie tylko powieść grozy, ale beletrystyczna analogia.
ŁUKASZ HENEL: – „Beletrystyczna analogia” to świetne sformułowanie. No cóż… Oprócz elementów fantastycznych, jakie zwykle występują w powieściach grozy, jest tam całkiem realna ocena sytuacji w Polsce. Układy, protekcje, wreszcie tajemnicze stowarzyszenie… no i trójka „zwykłych” bohaterów po studiach, którzy mimo tego, że zdają się być „nikim”, jednak potrafią pokrzyżować plany Organizacji. Szczerze mówiąc, to taki hołd dla wszystkich mądrych, młodych Polaków, którzy obecnie pracują na stacjach paliw i w marketach. Jestem przekonany, że w polityce jest miejsce właśnie przede wszystkim dla takich „wybranych”. Świadomie blokuje się na przykład karierę młodym ludziom, żeby zachować pewien układ sił. Nie sądzę, żeby to było kwestią przypadku.
TOMASZ J. KOSTYŁA: – Czytając Szkarłatny Blask można odnieść wrażenie, że taka historia jest podparta faktami. Ba, zaryzykuję i powiem, że wydarzyła się nawet. Bo przecież istnieją organizacje okultystyczne, istnieją miejsca, gdzie pewne rytuały się odprawia. Istnieją poza tym silne powiązania okultyzmu z biznesem i władzą doczesną. Polska nie musi być wyjątkiem w tym względzie. Czy z tego, co Pan zawarł w powieści, wydarzyło się coś naprawdę?
ŁUKASZ HENEL: – W książce występują elementy fantastyczne, niemniej próby hipnotycznego czy „paranormalnego” oddziaływania na tłumy występowały zawsze. Uważam, że jest to historia w dużej mierze prawdopodobna, choć oczywiście napisana w konwencji typowo przygodowo-beletrystycznej, jaką wymusza gatunek. Szczerze mówiąc, jestem przekonany, że takie „tajne stowarzyszenie” może istnieć i działać w Polsce. Zrzesza ono bogatą finansjerę i wpływowych ludzi. Zresztą, sam fakt reakcji na książkę zaświadcza, że poruszyłem „czułe struny” i „otarłem się o prawdę”. Jej publikacja była blokowana przez trzy lata…
Chce Pan powiedzieć, że komuś zależało na tym, aby ta powieść się nie ukazała?
[quote]A jakże – zwykle każdy redaktor chce, by jego nazwisko pojawiło się na okładce. Nad książką pracowało trzech redaktorów i żaden nie ukończył swoich prac. Każdy porzucał redakcję z nieznanych powodów. Żadne z tych nazwisk nie ukazało się drukiem. Odżegnali się od tego projektu. Zamieszczając informacje na temat książki, przekręcano notorycznie moje nazwisko. Sugerowano porzucenie motywu Organizacji. Pewne fragmenty nigdy się nie ukazały. Na przykład ten, kiedy Organizacja próbuje sterroryzować dziennikarza gazety…[/quote]
W książce organizacja nosi nazwę „Nowa Synagoga”…
Tak, dokładnie. W mojej książce, w ocenzurowanym fragmencie, Organizacja próbuje przeprowadzić zamach na dziennikarza – rozpędzony terenowy samochód próbuje go przejechać. Najdziwniejsze jest to, że w kilka dni później doświadczyłem takiej samej sytuacji na przejściu dla pieszych. To dziwne. Być może zbieg okoliczności. Miewałem głuche telefony, na przykład w środku nocy, i rozmaite inne dziwne zdarzenia, ale starałem się nie łączyć tego w jedną całość, tłumacząc sobie, że „nie mogę popadać w paranoję”. Nie każdy musi w to wierzyć. Ale wielokrotnie w nocy budziły mnie kroki na schodach, choć nie było tam nikogo. Spałem bardzo niespokojnie, miałem wrażenie jakiegoś zagrożenia. Zabrzmi to może wręcz zabawnie, ale uciekłem się do tego samego, co zrobili bohaterowie mojej książki. Skropiłem pokój święconą wodą i rzeczywiście – wierz lub nie – spałem spokojniej.
Ja nigdy nie lekceważyłem świata niewidzialnego, co rzecz jasna wynika z moich przekonań. Te okoliczności, towarzyszące Panu po zakończeniu Szkarłatnego Blasku, mogą stać się kanwą do następnej powieści grozy – autor pracuje nad nowa książką i doświadcza w miarę pisania niewytłumaczalnych przeżyć.
Świetny pomysł. Mógłby to być ciekawy motyw.
Umiejscowił Pan akcję Szkarłatnego Blasku na Ziemi Lubuskiej w pobliżu Międzyrzeckiego Rejonu Umocnionego. Zdefiniował Pan jednoznacznie, czym jest dobro, a czym jest zło. No i bohaterowie – trójka osób – całkowicie pozytywni. To odmienna konstrukcja od stereotypów literackich gatunku horroru, ale jednocześnie pozwala to rodzimemu czytelnikowi zająć jednoznaczną postawę, kiedy utożsamia się z głównym bohaterem…
Polubiłem swoich bohaterów i chciałem dla nich jednoznacznego zakończenia. Niektórzy krytykowali mnie, że są tacy, jacy są – działają jakby na jednym froncie, trzymają się razem – nie ma nikogo, kto zdradziłby przyjaciół. Chciałem, żeby ta historia miała w sobie coś dającego siłę i pociechę dla takich właśnie młodych ludzi. Może brzmi to strasznie idealistycznie, ale chciałem, by byli pozytywni od początku do końca, a ich przygoda skończyła się właśnie w jasny sposób. Nie zdradzam jaki, by nie psuć lektury. A miejsca są oczywiście jak najbardziej autentyczne. Mam w Kursku rodzinę i dość dobrze znam te okolice. Dodam jeszcze, że myślałem o kontynuacji przygód Łukasza, Bizona i Marty.
Byłyby zapewne równie ciekawe, jak w Szkarłatnym Blasku. Jeśliby przeniósł Pan akcję na przykład w Góry Sowie do Kompleksu RIESE.
Czemu nie? Myślałem też o takiej możliwości, że po sukcesie odniesionym w Kursku ktoś tajemniczy mógłby się o nich dowiedzieć i zlecić im jakąś tajną misję. Mogło to być RIESE, albo jakieś inne miejsce w Polsce.
Miejmy nadzieję, że Szkarłatny Blask zapoczątkuje nowy gatunek polskiej powieści grozy, coś w stylu political horror, którego będzie wyróżniać rodzima lokalizacja, zdefiniowane jednoznacznie pojęcia etyczne i akcja opierająca się o fakty z naszej rzeczywistości.
Tak naprawdę myślę sobie czasem, że jestem dopiero na początku przygody z pisaniem. I może powinienem iść dalej w tym kierunku. Trzymać się nadal konwencji grozy i fantastyki, a jednocześnie usiłować zaciekawić czytelnika jakimiś realnie istniejącymi tajemnicami. Pytanie brzmi: czy to bezpieczne, zagłębiać się i badać taką tematykę? Niemniej jest to na pewno ciekawe.
Strach niechaj towarzyszy tym, którzy czynią zło. Wydaje mi się, że Szkarłatny Blask mógłby zostać przeniesiony na ekran. Nasza baza filmowa horrorów nie jest zbyt pokaźna. Ja sobie najbardziej cenię dwa obrazy, które w jakimś sensie mogę porównywać do Pana powieści. To Pora Mroku Kuczeriszki i Dla Ciebie i Ognia Jemioła i Zasady. Oba filmy cechuje rodzime spojrzenie na rzeczywistość, a groza wynika z konsekwencji dokonywania nie zawsze dobrych wyborów, które przynoszą potem nieobliczalne skutki, choć miało być zupełnie inaczej. I oba filmy trafiają w sedno sprawy – owej odwiecznej walki dobra ze złem, której autorem i ofiarą jest jak zawsze człowiek. W Pana powieści widać to również przejrzyście.
Pisząc tę książkę zdałem się na intuicję. Będąc absolutnie szczerym, muszę powiedzieć, że sam podchodziłem do swoich pomysłów z dystansem. Po prostu skojarzyłem ze sobą kilka motywów, które wydawały mi się ciekawe i groźne. Ale coraz bardziej dochodzę do przekonania, że właśnie po części mimochodem w coś trafiłem. Może właśnie dlatego nie chcieli mi tej książki opublikować, dlatego trzymali ją tyle czasu. Może nawet takie „fikcyjne ujęcie” jest potencjalnie niebezpieczne? Może chodzi o to, by o pewnych sprawach w ogóle nie pisać…? Czasem jest tak, że nasz umysł kojarzy pewne fakty, ale nie do końca chcemy albo potrafimy zaakceptować od razu to, co z nich wynika. Może to właśnie jest ta „intuicja”.
Intuicja sprawia, że nasza wędrówka staje się poszukiwaniem. Czasami jest to zbawienne, a niekiedy kończy się pułapką. Tak, jak u bohaterów Szkarłatnego Blasku – intuicja Kseni Lebiediew i dra Langmana doprowadziła ich do upadku. Intuicja Marty, Łukasza i Bizona pozwoliła im obronić się przed złem. A moja intuicja mówi, że to nie przypadek, iż bohaterowie powieści, którzy stoją po stronie zła, mają niemieckie i rosyjskie nazwiska.
No cóż, jest to trafne spostrzeżenie. Nie ukrywam, że historia opowiedziana w Szkarłatnym Blasku ma swoje drugie dno. Polska w czasie swojej historii wiele razy padła ofiarą zarówno niemieckiej, jak i rosyjskiej agresji. Są to nasi najbliżsi sąsiedzi i niestety prawdą jest, że nie zawsze mieli dobre zamiary. Obecnie, w moim przekonaniu Polska również staje się areną pewnej gry. Sądzę, że obce państwa rozgrywają tu swoje interesy. Może niekoniecznie za pomocą demonów, ale na pewno z pomocą rozmaitych wpływów i pieniędzy. Stąd też takie a nie inne nazwiska.
Czyli jednak pojęcie „beletrystyczna analogia” nabiera aktualności. Dziękuję za rozmowę Panu i życzę realizacji nowych pomysłów literackich oraz kontynuacji przygód naszych bohaterów.
Tomasz J. Kostyła
(94)