Książki – Niezłomni.com https://niezlomni.com Portal informacyjno-historyczny Sun, 03 Dec 2023 21:00:15 +0000 pl-PL hourly 1 https://wordpress.org/?v=4.9.8 https://niezlomni.com/wp-content/uploads/2017/08/cropped-icon-260x260.png Książki – Niezłomni.com https://niezlomni.com 32 32 Anne Frank i jej towarzysze. Bohaterowie „Dziennika” w obozach zagłady. [WIDEO] https://niezlomni.com/anne-frank-i-jej-towarzysze-bohaterowie-dziennika-w-obozach-zaglady-wideo/ https://niezlomni.com/anne-frank-i-jej-towarzysze-bohaterowie-dziennika-w-obozach-zaglady-wideo/#respond Sun, 23 Oct 2022 13:05:20 +0000 https://niezlomni.com/?p=51435

„Dziennik” Anne Frank – młodej Żydówki zmuszonej ukrywać się wraz z rodziną przed ogarniającym świat niemieckim szaleństwem– stał się wyjątkowym, dramatycznym świadectwem epoki.

Oczami Anne świat poznał ośmioro bohaterów, którzy przez dwa lata ukrywali się w budynku przy Prinsengracht, widzianych z bliska w świetle osobistych przeżyć dorastającej nastolatki. Niniejsza książka dotyczy losów tych ośmiu osób, którymi są:

Otto, Edith, Margot i Anne Frank, Hermann, Auguste i Peter van Pels oraz Fritz Pfeffer i zaczyna się tam, gdzie kończy się „Dziennik” Anne Frank. Ostatni wpis do niego nosi datę 1 sierpnia 1944 roku, trzy dni później wszyscy ukrywający się w „oficynie” wraz z rodziną Franków zostali aresztowani. Co było potem?

27 stycznia 1945 roku Otto Frank doczekał wyzwolenia z obozu koncentracyjnego Auschwitz. Natychmiast rozpoczął poszukiwania informacji o tym, co stało się z jego żoną Edith, córkami Margot i Anne oraz czterema innymi osobami, z którymi przez dwa lata ukrywał się przy ulicy Prinsengracht w Amsterdamie. Kilka miesięcy później przekonał się, że pozostał jedynym, który przeżył Holokaust.

Książka holenderskiego badacza Bas von Benda-Beckmann stanowi pogłębioną kontynuację poszukiwań rozpoczętych przez Otto Franka.

Bazując na szczegółowych badaniach archiwalnych oraz dostępnych świadectwach odnośnie do dalszych losów ośmiu osób ukrywających się „oficynie”, autor rekonstruuje ich dzieje po aresztowaniu.

Efektem jego śledztwa jest porażająca relacja o życiu w obozach zagłady. Tym wnikliwsza i aktualniejsza, że mimo upływu tak wielu lat udało się mu dotrzeć do nowych informacji na temat życia i śmierci Anny Frank oraz jej współmieszkańców z „oficyny”.

Bas von Benda-Beckmann, Anne Frank i jej towarzysze. Bohaterowie „Dziennika” w obozach zagłady, Wyd. Replika, Poznań 2022. Książkę można nabyć na stronie Wydawnictwa Replika.

 

Fragment rozdziału „Mamo, czy wiesz, że Margot tu jest?”. Więzienie i obóz Westerbork

Więzienie

„(…)Po aresztowaniu 4 sierpnia 1944 r. osiem ukrywających się osób oraz pomagający im Johannes Kleiman i Victor Kugler po krótkim przesłuchaniu zostali przewiezieni ciężarówką do biura Zentralstelle für jüdische Auswanderung w Amsterdamie przy Adama van Scheltemaplein 1. Otto Frank był tu krótko przesłuchiwany przez dowódcę oddziału aresztowań, austriackiego esesmana Oberscharführera Karla Josepha Silberbauera. Przesłuchanie odbywało się spokojnie. Silberbauer nie używał żadnej przemocy i zadał tylko kilka pytań. Otto nie wiedział nic o innych przypadkach ukrywania się i został pozostawiony w spokoju. Następnego dnia, 5 sierpnia, przewieziono ich do więzienia przy Weteringschans w Amsterdamie. Od tego momentu osiem ukrywających się osób zostało uwięzionych jako „przypadki kryminalne”, nieuchronnie czekała je deportacja.

Johannes Kleiman i Victor Kugler zostali przeniesieni do więzienia na Havenstraat w Amsterdamie, a następnie przebywali w innych niemieckich zakładach karnych, czego nie będziemy tu omawiać. W więzieniu mężczyźni i kobiety zostali rozdzieleni i umieszczeni w dwóch oddzielnych, dużych celach. Według opisu Jacoba Swarta, innego więźnia, który trafił do więzienia przy Weteringschans po aresztowaniu 26 maja 1944 r., cela była „dużym, nagim pomieszczeniem z trzema szorstkimi drewnianymi stołami i kilkoma ławkami pośrodku, po lewej stronie było dziesięć łóżek i na górze za balustradą kolejne dziesięć łóżek (żelazne łóżeczka z workiem słomy); na ścianie wisiał regulamin i lustro, ponadto we wszystkich ścianach były judasze, tzw. oczka, przez które od czasu do czasu nas podglądano.

Gdy tylko cele zostały zapełnione – około 40 mężczyzn i 40 kobiet – następował transport do Westerbork. Jacob Swart przypomina sobie, że cela była prawie pusta w czasie, gdy go zamykano, ponieważ 26 maja rano odjechał właśnie pociąg do Westerbork. Opisuje, jak każdego dnia przybywało siedmiu lub ośmiu nowych więźniów – głównie byli to aresztowani, ukrywający się Żydzi.

W końcu było ich tak wielu, że brakowało łóżek i nowi przybysze musieli spać na słomianych workach na podłodze. Raz dziennie więźniowie (osobno kobiety i mężczyźni) przez piętnaście minut mogli się przewietrzyć na dziedzińcu. Swart pisze, że jedzenie nie było złe. Rano i wieczorem otrzymywał cztery kromki chleba bez masła lub dodatków, napój, który był uważany za „kawę” i „gorący posiłek” w południe. Opowiada też, jak niektórzy mężczyźni przykładali ucho do drzwi celi, aby usłyszeć głosy swoich żon, gdy te były w korytarzu przy umywalce, kiedy pozwalano im wylać wodę po myciu i odświeżały wodę do picia.(…)”

Artykuł Anne Frank i jej towarzysze. Bohaterowie „Dziennika” w obozach zagłady. [WIDEO] pochodzi z serwisu Niezłomni.com.

]]>
https://niezlomni.com/anne-frank-i-jej-towarzysze-bohaterowie-dziennika-w-obozach-zaglady-wideo/feed/ 0
Jak poznać, że szatan zaczyna interesować się człowiekiem? Jak bronić się przed demonem? Wywiad z najsłynniejszym egzorcystą. [WIDEO] https://niezlomni.com/jak-poznac-ze-szatan-zaczyna-interesowac-sie-czlowiekiem-jak-bronic-sie-przed-demonem-wywiad-z-najslynniejszym-egzorcysta-wideo/ https://niezlomni.com/jak-poznac-ze-szatan-zaczyna-interesowac-sie-czlowiekiem-jak-bronic-sie-przed-demonem-wywiad-z-najslynniejszym-egzorcysta-wideo/#respond Tue, 13 Sep 2022 02:32:05 +0000 https://niezlomni.com/?p=51430

Przejmująca, szokująca, a nade wszystko fascynująca rozmowa z najbardziej znanym egzorcystą na świecie. Jak poznać, że szatan zaczyna interesować się człowiekiem? Jak mocno złe duchy potrafią wpływać na nasze życie? Jak się bronić przed demonem? Wreszcie – kto może zostać egzorcystą?

Włoski paulista, ksiądz Gabriele Amorth, przez ponad 30 lat pełnił funkcję oficjalnego egzorcysty Watykanu. W niniejszej książce zdradza kulisy swej posługi, szczerze opowiadając o sprawach, które przez lata owiane były tajemnicą lub znane jedynie połowicznie. Przybliża czytelnikowi szczegóły wielu przypadków opętań, ujawnia przebiegłość diabła, prezentuje także problem oddziaływania złych mocy na duchowieństwo.

Wspomnienia egzorcysty to poruszający wywiad z księdzem, który niejednokrotnie wypędzał demony, stawał oko w oko z samym szatanem, pomagając dręczonym i opętanym. To lektura zmuszająca do zastanowienia nad wydarzeniami znanymi z horrorów, które niekiedy przenikają do prawdziwego życia.

Gabriele Amorth, Marco Tosatti, Wspomnienia egzorcysty, Moje życie w walce z szatanem, Wyd. Replika, Poznań 2022. Książkę można nabyć na stronie Wydawnictwa Replika.

Życiowy zwrot

W 1986 roku otrzymał Ksiądz od kardynała Polettiego nominację na egzorcystę. Minęło ponad dwadzieścia lat, odkąd toczy Ksiądz tę walkę. Jak bardzo zmieniło się Księdza życie?

Moje życie uległo radykalnej zmianie. Wcześniej dużo pisałem, byłem dyrektorem maryjnego czasopisma Madre di Dio (Matka Boża), miesięcznika wydawanego przez Towarzystwo Świętego Pawła. Pracowałem w nim wiele lat. Mogę powiedzieć, że zakres mojej specjalizacji obejmował właśnie dziedzinę mariologii. W każdym razie od tego pamiętnego roku 1986 moje życie zmieniło się radykalnie, gdyż teraz całkowicie poświęcam się egzorcyzmom. A ponieważ widzę, że potrzeby są ogromne, a egzorcystów jest niewielu, pracuję siedem dni w tygodniu, rano i popołudniu, włączając w to święta Bożego Narodzenia i Wielkanocy. Tak więc praktycznie nie zajmuję się niczym innym, za wyjątkiem jakichś sporadycznych kazań, które głoszę dla grup czy wspólnot – tylko dużych wspólnot, zwłaszcza dla Odnowy Charyzmatycznej albo grup związanych z Medjugorje (to są dwa ruchy, którymi się zajmuję). Następnie raz w miesiącu prowadzę konferencję w Radio Maria oraz udzielam odpowiedzi na pytania od 18.00 do 19.30, przez półtorej godziny, w każdą drugą środę miesiąca. Ta seria konferencji liczy sobie już szesnaście lat, a ja widzę, że ludzie jeszcze się nie znudzili, chociaż poruszam wciąż ten sam temat, jakim są egzorcyzmy. Wiadomo, ludziom podobają się takie tematy, ponieważ do czegoś im służą. Otrzymuję wiele listów i telefonów z podziękowaniami, pytań jest zawsze dużo i wiele osób mi mówi: „Nigdy nie udaje mi się dodzwonić i zadać księdzu pytanie…”. Mówię przez 45 minut, a potem dostaję telefon i ludzie zadają mi pytania. A ja jedno po drugim staram się na nie odpowiedzieć. Za każdym razem spostrzegam, że wielkiemu milczeniu na temat diabła, które panuje nawet wewnątrz Kościoła, towarzyszy ogromne pragnienie wiedzy ze strony wiernych.

Tak więc rzeczywiście w moim życiu nastąpił radykalny zwrot, tak radykalny, że bardziej już nie można sobie wyobrazić! Nie jestem znany jako mariolog, którym byłem kiedyś – albo jako teolog „maryjny”… – lecz jako egzorcysta. Również dlatego, że później, zważywszy na fakt, jak mało jest egzorcystów, przyszło mi na myśl, aby pisać książki. Odniosły one tak duży sukces, że myślę, że to Matka Boża pobłogosławiła to dzieło. Moja pierwsza książka Un esorcista racconta (Wyznania egzorcysty) doczekała się we Włoszech 21 wydań i została przetłumaczona na 23 języki. To sukces na poziomie światowym, który sprawił, że jestem znany w wielu krajach. Zapraszają mnie wszędzie, m.in. do Polski… – Mówią mi: „W Polsce jesteś bardzo znany” – albo do Brazylii, gdzie też jestem bardzo znany, albo do Stanów Zjednoczonych itd. Jestem znany w tych krajach z powodu książek, ponieważ nigdy wcześniej nie byłem w tych miejscach i nie zamierzam być. Mam zbyt wiele do zrobienia tutaj.

Później pomyślałem, żeby założyć Stowarzyszenie Egzorcystów, i tak uczyniłem. Na początku miało ono charakter lokalny, następnie zyskało zasięg międzynarodowy. Proszę pomyśleć, że na pierwszym spotkaniu w 1991 roku w Rzymie, w kościele Świętych Piotra i Pawła, było nas dwunastu. Miałem nadzieję, że na to pierwsze zebranie przybędzie ojciec Candido Amantini, ponieważ jeszcze wtedy żył. Jednak nie przybył, nie czuł się na siłach. W każdym razie było nas dwunastu. Ale już w następnym roku było nas znacznie więcej, a potem przybywało nas z każdym rokiem, aż nastał rok 1994, w którym Stowarzyszenie zyskało wymiar międzynarodowy, jako że było coraz więcej księży pochodzących z zagranicy. Obecnie jestem emerytowanym przewodniczącym Stowarzyszenia, ponieważ po kilku latach i dziesięciu zorganizowanych kongresach pomyślałem sobie: lepiej wprowadzić rotację, niech pokaże się ktoś inny. Obecnie Stowarzyszeniu przewodniczy ksiądz Giancarlo Gramolazzo. Ale członkowie mianowali mnie honorowym przewodniczącym ad vitam. Tak więc po kilku latach posługi egzorcysty przyszła mi myśl, aby założyć międzynarodowe Stowarzyszenie. Sądząc po tym, jak się rozwija, a także po rosnącej liczbie członków, mogę wnioskować, że Pan Bóg rzeczywiście udzielił swego błogosławieństwa tej inicjatywie, uznając ją za swoją.

Fragment
Walka miłości

Biorąc pod uwagę fakt, że zaczął Ksiądz sprawować posługę egzorcysty w pewnym wieku i obecnie przekroczył Ksiądz 80 lat, nie mogę powstrzymać się od pytania, czy z fizycznego punktu widzenia ten obowiązek nie jest zbyt uciążliwy?

Oczywiście, że jest, tym bardziej że zdarza mi się rzecz dziwna: co roku jestem o rok starszy… Obecnie mam 84 lata, które skończyłem 1 maja. Nie jest to dzień przypadkowy. Uważam, że urodziłem się pierwszego dnia miesiąca poświęconego Maryi właśnie na cześć Matki Bożej. Wracając do uciążliwości mojej szczególnej posługi, muszę stwierdzić, że największy ciężar wypływa z faktu, że widzę potrzeby ludzi, którzy wywołują u mnie głębokie współczucie. Spotykam bowiem przypadki ogromnego cierpienia, trwającego całe lata. I widzę, jak poprzez egzorcyzm można pomóc, a czasem nawet osiągnąć całkowite uwolnienie. Święty Alfons Liguori, który dość dobrze znał tę problematykę, mówił: „Nie zawsze może dojść do całkowitego uwolnienia, ale zawsze można zyskać jakąś korzyść”. I tak się dzieje. Dlatego co jakiś czas mam kogoś, kto nie został jeszcze całkowicie uwolniony, ale osiągnął taką autonomię, że nikt nie jest w stanie dostrzec jego szczególnych uwarunkowań. Może prowadzić normalne życie w rodzinie i w pracy. Czasem może czuć potrzebę przyjścia raz, dwa razy do roku, aby otrzymać egzorcyzm. Ale raz czy dwa razy w roku to nic w porównaniu do tego, jak było wcześniej, kiedy zaczynało się od jednego spotkania w tygodniu i jeszcze trzeba było przytrzymywać osobę albo przywiązywać do łóżka. Natomiast teraz osoby bliskie całkowitego uwolnienia przychodzą tutaj same i spokojnie siadają na fotelu. Jednak zazwyczaj, w trudniejszych przypadkach, kiedy jesteśmy na początku procesu uwalniania, dochodzi do objawów tak wielkiej agresji, że potrzebuję sześć, siedem osób, aby pomogły mi opanować reakcje i wyładowania osoby opętanej. Pomoc fizyczna współpracowników jest potrzebna, aby trzymać nieruchomo szaleńców, ale również żeby wycierać im twarz albo ubranie, kiedy się pienią i ślinią, jak to często ma miejsce. Ich pomoc polega także na modlitwie, która nieustannie towarzyszy działaniom podczas egzorcyzmu. Oprócz świeckich pomocników oczywiście często przychodzi wielu kapłanów, którzy pragną zdobyć doświadczenie i czynić postępy w swojej posłudze egzorcystów.

Artykuł Jak poznać, że szatan zaczyna interesować się człowiekiem? Jak bronić się przed demonem? Wywiad z najsłynniejszym egzorcystą. [WIDEO] pochodzi z serwisu Niezłomni.com.

]]>
https://niezlomni.com/jak-poznac-ze-szatan-zaczyna-interesowac-sie-czlowiekiem-jak-bronic-sie-przed-demonem-wywiad-z-najslynniejszym-egzorcysta-wideo/feed/ 0
Najsłynniejsza mistyfikacja kontrwywiadowcza II wojny światowej. Operacja „Mielonka”. [WIDEO] https://niezlomni.com/najslynniejsza-mistyfikacja-kontrwywiadowcza-ii-wojny-swiatowej-operacja-mielonka-wideo/ https://niezlomni.com/najslynniejsza-mistyfikacja-kontrwywiadowcza-ii-wojny-swiatowej-operacja-mielonka-wideo/#comments Mon, 12 Sep 2022 04:59:08 +0000 https://niezlomni.com/?p=51416

W kwietniu 1943 r. wody oceanu wyrzuciły na wybrzeże Hiszpanii ciało Williama Martina, majora Królewskiej Piechoty Morskiej. Przewoził on niezwykle cenną korespondencję pomiędzy najwyższymi dowódcami alianckimi.

Niewielu wówczas wiedziało, że Martin to postać fikcyjna – główny pionek w wielkiej rozgrywce wywiadów nazwanej przewrotnie operacją „Mincemeat” – „Mielonka”.

Martwe ciało spuszczone z pokładu okrętu podwodnego Królewskiej Marynarki Wojennej stanowiło kluczowy element zakrojonej na ogromną skalę akcji dezinformacyjnej.

Jej celem było wprowadzenie Niemców w błąd, co do miejsca przyszłego lądowania wojsk sprzymierzonych w południowej Europie.

Detale operacji „Mincemeat” jeszcze długo po wojnie trzymano w ścisłej tajemnicy. Dopiero po latach Ewen Montagu, jako jeden z dwóch głównych pomysłodawców i wykonawców akcji, przedstawił jej przebieg.

Znając całą sprawę od wewnątrz, ukazał fascynujące szczegóły i trudności napotykane podczas tworzenia osobowości człowieka, którego nigdy nie było.

Podjęto wówczas ogromne ryzyko, a porażka mogła przynieść katastrofalne skutki. Jednak Major Martin odegrał swoją rolę wzorowo, skutecznie przekonując Niemców, że lipcowa inwazja pod kryptonimem „Husky” nie odbędzie się na Sycylii…

Historia Williama Martina momentalnie po opublikowaniu stała się sensacją i przedmiotem zainteresowania filmowców, którzy na jej podstawie kręcą kolejne obrazy mające upamiętnić największe udane oszustwo II wojny światowej.

Ewen Montagu (1901-1985) – brytyjski pisarz, adwokat, oficer wywiadu i sędzia. Urodzony w prominentnej rodzinie szlacheckiej, podczas II wojny światowej służył jako prawnik w Wydziale Wywiadu Marynarki Wojennej Admiralicji Brytyjskiej, zdobywając stopień komandora porucznika. Zasłynął jako współtwórca operacji „Mincemeat”. Za rolę w jej opracowaniu otrzymał Order Imperium Brytyjskiego.

Ewen Montagu, Człowiek, którego nie było. Operacja „Mincemeat” – największe oszustwo II wojny światowej, Wyd. Replika, Poznań 2022. Książkę można nabyć na stronie wydawnictwa Replika.

Fragment

Jeszcze dwa tygodnie po dokonaniu przez aliantów faktycznej inwazji na Sycylię, Hitler nadal był przekonany, że główny cios spadnie na Grecję. Historia ta powtórzyła się rok później. Jego przekonanie, że lądowanie w Normandii było jedynie dystrakcją, a prawdziwy atak nastąpi w Pas-de-Calais – co jeszcze raz zagłębiło się w jego umyśle nie bez współudziału alianckiego wywiadu – odsunęło realne zagrożenie wojskowe (w tym elitarną 1 Dywizję Pancerną SS) od rejonu walk w najbardziej krytycznym momencie.

Dzisiaj wiemy już, jak skuteczna okazała się „Mincemeat”. Pod koniec maja 1943 r. generał Jodl, szef sztabu dowodzenia w Naczelnym Dowództwie Wehrmachtu (dalej OKW), miał gorączkowo krzyczeć przez telefon do niemieckiego attaché wojskowego w Rzymie: „Niech pan zapomni o Sycylii. Wiemy, że będzie to Grecja”. Warto przytoczyć tutaj uwagę Churchilla, który wydawał zgodę na „Mincemeat”: „Tylko największy głupek nie domyśliłby się, że celem będzie Sycylia”. Oto jaką siłę ma autosugestia.

Fragment Wprowadzenia

Artykuł Najsłynniejsza mistyfikacja kontrwywiadowcza II wojny światowej. Operacja „Mielonka”. [WIDEO] pochodzi z serwisu Niezłomni.com.

]]>
https://niezlomni.com/najslynniejsza-mistyfikacja-kontrwywiadowcza-ii-wojny-swiatowej-operacja-mielonka-wideo/feed/ 1
Polska demonologia ludowa. Wierzenia dawnych Słowian https://niezlomni.com/polska-demonologia-ludowa-wierzenia-dawnych-slowian/ https://niezlomni.com/polska-demonologia-ludowa-wierzenia-dawnych-slowian/#respond Sat, 10 Sep 2022 12:12:48 +0000 https://niezlomni.com/?p=51421

Jedna z najważniejszych książek poświęconych polskiej demonologii. Fascynujący świat słowiańskich duchów i demonów od lat inspiruje najznakomitsze osobistości nauki.

Doktor Leonard Pełka, uczeń Bohdana Baranowskiego, spędził wiele lat swojego życia na studiowaniu tego intrygującego tematu. Efektem jego badań jest Polska demonologia ludowa. Wierzenia dawnych Słowian – pozycja wyjątkowa i ponadczasowa.

Demony chmur burzowych i gradowych. Demony wiatrów i wirów powietrznych. Demony domowe, demony zła. Istoty szkodzące położnicom, duszące i wysysające krew. Demony chorób i śmierci. Demony patroszące zwierzęta domowe. Skąd się wzięły? Dlaczego w nie wierzono? Jak z nimi walczono?

Autor odwołuje się do folkloru, nawiązuje do baśni oraz opowieści ludowych z różnych stron kraju, a także do podań i porzekadeł regionalnych. Przedstawia barwny obraz świata polskich demonów, diabłów i istot półdemonicznych, jak również wszelakich strachów, zjaw i mar. Czyni to dokładnie i z pasją, która emanuje z każdej strony tego dzieła.

Leonard J. Pełka, Polska demonologia ludowa. Wierzenia dawnych Słowian, Wyd. Replika, Poznań 2022. Książkę można nabyć na stronie wydawnictwa Replika.

ROZDZIAŁ I W POSZUKIWANIU RODOWODU DEMONOLOGII LUDOWEJ

Ludzkość w toku wielowiekowej drogi swego rozwoju, obok tworów kultury materialnej, ukształtowała również – niezmiernie bogaty, a także nie pozbawiony swoistej ekspresji i kolorytu – nadzmysłowy świat istot boskich i antyboskich czy bogopodobnych (demonicznych). Stanowiły one podłoże dla powstawania rozlicznych mitów, legend, podań i opowieści ludowych.

„Każda mitologia – twierdził K. Marks – przezwycięża, opanowuje i kształtuje siły przyrody w wyobraźni i za pomocą wyobraźni, znika więc z opanowaniem tychże. Rychło jednak obok sił przyrody zaczynają też działać siły społeczne, siły, które się przeciwstawiają ludziom jako tak samo obce i na pozór tak samo niewytłumaczalne, panujące nad nimi z tą samą na pozór koniecznością naturalną, co same siły przyrody. Fantastyczne postacie, w których początkowo znajdowały odzwierciedlenie tajemnicze siły przyrody, nabierają w ten sposób atrybutów społecznych, stają się reprezentantami sił dziejowych”.

Zaistniałe rozdwojenie rzeczywistości na realny świat zjawisk materialnych i fantastyczny świat istot duchowych zapoczątkowało, trwający po czasy współczesne, proces powstawania najróżnorodniejszych postaci demonicznych. Wyobraźnia ludzka powołała do życia całe plejady istot fantastycznych, jak anioły, biesy, cyklopy, diabły, dziwożony, elfy, fauny, gnomy, nimfy, parki, syreny, topce, ubożęta, wilkołaki czy zmory. Istotami tymi zaludnił człowiek otaczający go świat. Pustka nieznanego wypełniona została tworami imaginacji ludzkiej.

Wyobrażenia danych istot demonicznych stanowiły początkowo uosobienie tajemniczych zjawisk przyrody, nie zawsze zrozumiałych oraz często budzących lęk i przerażenie. Za szczególnie groźne i tajemne uważane były zwłaszcza zjawiska atmosferyczne, zjawiska nadchodzące „z góry”, jak wyładowania piorunów, wiry powietrzne, burze gradowe, zawieje śnieżne itp. Wyobrażeniom istot symbolizujących dane zjawiska przypisywano więc poczesne miejsce w pierwotnej hierarchii demonicznej. Z kolei w tworzonych koncepcjach doktrynalnych rodzących się systemów religijnych mianem demonów określać zaczęto istoty bogopodobne, najczęściej spełniające funkcje pośredników między światem boskim a światem ludzi, lub istoty antyboskie działające na szkodę człowieka (np. diabeł).

Generalnie rzecz biorąc, wyobrażenia demoniczne zaliczyć można do rzędu powszechnych wątków wierzeniowych. Stanowią one bowiem istotny składnik doktryn religijnych oraz zajmują określone miejsce w archetypie magiczno-mitologicznych poglądów ludowych na rzeczywistość przyrodniczą i społeczną.

Wierzenia demoniczne i związane z nimi praktyki magiczno-religijne najogólniej określane są mianem demonologii. Należy tu jednakże zwrócić uwagę na fakt, iż terminowi temu przypisywane są różne konteksty znaczeniowe, co zresztą stanowi logiczną konsekwencję zajmowania różnych postaw wobec samej istoty omawianego zjawiska. Np. dla filozofa włoskiego z XV w. Pico delia Mirandoli demonologia oznaczała wiedzę „…o mechanizmach działania demonów i oddziaływaniu poprzez demony, za pomocą środków magicznych, na naturę”. (Demon jako siła sprawcza w tzw. „magii naturalnej”). Współcześnie można wyróżnić trzy zasadnicze płaszczyzny pojmowania demonologii: potoczną, naukową i teologiczną.

W ujęciu potocznym demonologia pojmowana jest jako sfera wierzeń w różnorodne istoty duchowe, najczęściej nie zindywidualizowane i niekiedy bezpostaciowe, które mają występować w otaczającej człowieka rzeczywistości przyrodniczej i społecznej. Istoty te pozbawione są atrybutów boskości, ale – w przekonaniu osób wierzących – mają one określony wpływ (pozytywny bądź negatywny) na bieg życia ludzkiego. Inaczej mówiąc jest to sfera określonych poglądów magiczno-religijnych funkcjonujących w sferze świadomości społecznej. Wiedza o danych poglądach zobiektywizowana została w wielu opracowaniach etnograficznych i religioznawczych, a także teologicznych, które już samym ujęciem problemu bardzo istotnie różnią się od siebie. W czym tkwią te różnice? Przede wszystkim w odmiennym pojmowaniu demonologii przez naukę i teologię.

Naukowe pojmowanie demonologii przedstawić można w dwu aspektach: religioznawczym i etnograficznym. W pierwszym przypadku mamy do czynienia z dziedziną badań nad teoriami wyobrażeń istot bogopodobnych czy antyboskich, ukształtowanymi w poszczególnych doktrynach religijnych. Przedmiotem badań w tym względzie są zagadnienia genezy tych wyobrażeń, ich miejsca i roli w danym systemie religijnym oraz uwarunkowań społecznych ich rozwoju, funkcjonowania i obumierania. W drugim natomiast przypadku jest to dziedzina badań nad tą sferą wierzeń ludowych, które dotyczą wyobrażeń istot demonicznych, postaci półdemonicznych i zjawisk parademonicznych oraz związanych z tymi wierzeniami praktyk i czynności magiczno-religijnych.

Według interpretacji teologicznej demony nie są tworami wyobraźni ludzkiej, lecz stanowią istniejące sensu stricto byty duchowe (istoty ponadnaturalne, ale niższe od istot boskich), powołane do życia w wyniku działalności sprawczej nadprzyrodzonej istoty boskiej. Stąd też teologia zajmuje się rozważaniami nad strukturą owych bytów oraz zasięgiem ich negatywnej ingerencji w życie ludzkie, jak też możliwościami obrony człowieka przed nimi. Demonologia – jak podaje współczesna polska „Encyklopedia katolicka” – jest to „…nauka o istnieniu, naturze i działaniu szatana, dział teologii systematycznej związany z angelologią”.

W konkretnym przypadku niniejszych rozważań przyjęte zostało etno-religioznawcze rozumienie demonologii jako refleksji badawczej nad społecznymi uwarunkowaniami występowania w polskiej kulturze ludowej wierzeń o wyobrażeniach demonów, postaciach półdemonicznych i zjawiskach parademonicznych, nad ich genezą, istotą i strukturą, nad socjo- i psychologicznymi mechanizmami ich funkcjonowania w życiu społecznym i kulturze obyczajowej środowisk wiejskich oraz nad procesami ich obumierania i zanikania.

Śladami przeobrażeń słowiańskich wyobrażeń demonicznych

Różnorodne postacie rodzimych demonów, zarejestrowane w naszej kulturze ludowej, przynależą do licznej rodziny słowiańskich wyobrażeń demonicznych, o których pierwotnym kształcie posiadamy fragmentaryczną wiedzę. Stosunkowo bowiem niewiele możemy powiedzieć o formach ich społecznego funkcjonowania w odległych czasach przedchrześcijańskich. Dopiero znacznie późniejsza dokumentacja historyczna pozwala na konstruowanie obrazu słowiańskich wierzeń demonicznych. Nie jest to jednak obraz stabilny i jednolity. Tkwią w nim ślady różnorodnych przewartościowań, jakim w ciągu wieków ulegały wyobrażenia demoniczne pod wpływem przemian zachodzących w strukturze życia społecznego i kulturze umysłowej poszczególnych ludów słowiańskich.

Pierwszą wzmiankę o słowiańskich wierzeniach demonicznych odnajdujemy w „Dziejach wojen” Prokop z Cezarei (VI w.). Dotyczy ona występowania kultu duchów przyrody u południowosłowiańskich plemion Antów i Sklawinów, którzy – jak podaje Prokop – „oddają ponadto cześć rzekom, nimfom i innym jakim duchom i składają im ofiary, a w czasie tych ofiar czynią wróżby”.

Znacznie bogatszy zasób wiadomości dostarczają nam późniejsze przekazy historyczne (X–XIII w.), jak: zapisy kronikarzy niemieckich, duńskich i słowiańskich (Sakso Gramatyk, Helhold, Adam Bremeński, Thiethmar, Nestor, Kosmas), relacje podróżników arabskich (ibn Rosteh,al-Gardeli), opracowany przez Rudolfa z Rud Raciborskich tzw. „Katalog magii Rudolfa” oraz wczesnoruskie utwory literackie („Byliny” kijowskie i nowogorodzkie, „Słowo o wyprawie pułku Igora”) i kazania („Słowo niejakiego Chrystolubca”, „Słowo św. Grzegorza Teologa o tym, jak poganie kłaniali się bożkom” czy „Słowo ojca naszego Jana Złotoustego Chryzostoma”). Powyższe źródła zawierają szereg drobnych opisów wątków słowiańskich wierzeń demonicznych. Niektórzy badacze kultury słowiańskiej (np.Al. Brückner, L. Niederle czy V.J. Manzikka) uważali, iż z pewną rezerwą odnosić się należy do wartości poznawczych danych opisów, a zwłaszcza do obiektywizmu zawartych w nich sądów i ocen, jak również do stopnia adekwatności przedstawiania ówczesnego stanu wierzeń słowiańskich.

Artykuł Polska demonologia ludowa. Wierzenia dawnych Słowian pochodzi z serwisu Niezłomni.com.

]]>
https://niezlomni.com/polska-demonologia-ludowa-wierzenia-dawnych-slowian/feed/ 0
Wrażliwość to nie choroba! „Przerwana lekcja muzyki” Susanna Kaysen. [WIDEO] https://niezlomni.com/wrazliwosc-to-nie-choroba-przerwana-lekcja-muzyki-susanna-kaysen-wideo/ https://niezlomni.com/wrazliwosc-to-nie-choroba-przerwana-lekcja-muzyki-susanna-kaysen-wideo/#respond Thu, 08 Sep 2022 12:24:52 +0000 https://niezlomni.com/?p=51427

Wrażliwa, mająca problemy emocjonalne, nie potrafiąca odnaleźć się w otaczającym ją świecie Susanna po próbie samobójczej zostaje umieszczona przez swoich rodziców w szpitalu psychiatrycznym.

Rozpoznane zostaje u niej występowanie osobowości borderline. Początki szpitalnego życia są dla Susanny bardzo trudne, nie potrafi się pogodzić z rygorem, który zostaje jej narzucony już pierwszego dnia. Dziewczyna spotyka tu całą gamę barwnych charakterów i zaburzeń – od kleptomanki Giorginy przez molestowaną seksualnie, uzależnioną od valium i kurczaków Daisy, oszpeconą w trakcie pożaru Polly, aż po dominującą, żywiołową socjopatkę Lisę. Susanna szybko orientuje się, że bycie wzorową pacjentką nie jest tu mile widziane – kwitnie nielegalny handel valium, niesfornej Lisie zdarzają się ucieczki, a pielęgniarka Val lubi przymykać oko, na niektóre przewinienia.
Na podstawie książki nakręcono kultowy już film pod tym samym tytułem z Winoną Ryder, Angeliną Jolie, Brittany Murphy i Whoopi Goldberg.

Susanna Kaysen, Przerwana lekcja muzyki, Wyd. Replika, Poznań 2022. Książkę można nabyć na stronie Wyd. Replika.

ROZDZIAŁ I

Ku topografii wszechświata równoległego

Ludzie pytają: jak tam trafiłaś? W rzeczywistości chcą wiedzieć, czy ich może spotkać to samo. Nie potrafię dać odpowiedzi na to ukryte pytanie. Mogę powiedzieć jedno: to nie jest trudne.

Tak jak nietrudno jest ześlizgnąć się w objęcia wszechświata równoległego. Tyle ich jest wokół nas: świat obłąkańców, świat przestępców, świat niepełnosprawnych, świat konających, a może i świat zmarłych. Te światy istnieją równolegle obok naszego i są do niego podobne, ale nie są jego częścią.
Georgina, przyjaciółka, z którą dzieliłam szpitalny pokój, ześlizgnęła się błyskawicznie i absolutnie – jeszcze kiedy chodziła do trzeciej klasy ogólniaka. Siedziała w kinie, oglądając film, gdy nagle przez jej głowę przetoczyła się potężna fala ciemności. Cały świat zniknął jej z oczu na kilka minut. Wiedziała, że zwariowała. Rozejrzała się, chcąc sprawdzić, czy pozostałych widzów spotkało to samo, ale nie, wszyscy siedzieli spokojnie, pogrążeni w toczącej się na ekranie akcji. Wybiegła z kina, gdyż ciemność panująca w kinie połączona z ciemnością, jaka zapadła w jej głowie, była nie do zniesienia.
– I co potem? – zapytałam ją.
– Potem dużo ciemności – odpowiedziała.
Jednak większość ludzi przekracza granicę stopniowo, robiąc w delikatnej membranie rozpostartej pomiędzy tu i tam szereg nakłuć, zanim wreszcie ukaże się duże otwarcie. A któż potrafi oprzeć się, widząc otwarcie?
We wszechświecie równoległym prawa fizyki zostają zawieszone. Co leci w górę, niekoniecznie musi upaść, ciało w spoczynku wcale nie musi w spoczynku pozostawać, nie każda akcja wyzwala równorzędną i odwrotną reakcję. Również czas nie jest ten sam. Może pędzić w kółko, może płynąć wstecz, może też niepostrzeżenie przemknąć od teraz do kiedyś. Sama struktura molekularna ciała stałego jest bardzo płynna: stoły mogą się stać zegarami, twarzami albo kwiatami.
Jednak o tym wszystkim dowiadujesz się później.
Jeszcze jedną przedziwną cechą wszechświata równoległego jest to, że choć z zewnątrz pozostaje niewidzialny, to kiedy już trafi się do jego wnętrza, ciągle widać świat, z którego się przybyło. Świat ten niekiedy wygląda groźnie i potężnie, trzęsie się jak olbrzymia góra gęstej galarety, ale czasami jest zminiaturyzowany i maleńki, kusząco błyszczy i wiruje po swojej orbicie. Jednak w żadnym z obu tych przypadków nie sposób go nie zauważać.
Z każdej celi na Alcatraz widać przez okno San Francisco.
Taksówka
– Masz pryszcz – powiedział lekarz.
Miałam nadzieję, że nikt nie zauważy.
– Wyciskałaś go – ciągnął dalej.
Kiedy obudziłam się tamtego ranka – odpowiednio wcześnie, by nie spóźnić się na umówione spotkanie – mój pryszcz osiągnął ten stan uzasadnionej nadziei, w którym błagał wręcz o wyciśnięcie; wołał i wzdychał tęsknie do wolności. Oswobadzając go spod małej, białej kopułki, wyłuskując go do pierwszej krwistej kropelki, poczułam, że należycie spełniłam swój obowiązek. Zrobiłam wszystko, co dla pryszcza można było w tej sytuacji zrobić.
– Wyciskałaś, bo coś ci się w sobie nie spodobało – mówił dalej lekarz.
Przytaknęłam. Wyglądało na to, że będzie o tym mówił, dopóki nie przyznam mu racji, więc przytaknęłam.
– Masz chłopaka?
Znowu przytaknęłam.
– Sprawia ci kłopoty? – Tak naprawdę to nie było pytanie, właściwie tym razem on przytaknął za mnie. – Coś ci się w sobie nie spodobało – powtórzył. Uniósł się nagle zza biurka i ruszył w moim kierunku. Był ciemnym, dość tęgim mężczyzną, postawnym, z widocznym już brzuszkiem, pod którym zaciskał się pasek od spodni.
– Potrzebny ci odpoczynek – oświadczył.
Rzeczywiście, przydałby mi się odpoczynek, tym bardziej że musiałam bardzo wcześnie wstać, aby przybyć punktualnie na spotkanie (lekarz mieszkał daleko na przedmieściach), w dodatku dwa razy musiałam się przesiadać z pociągu na pociąg. Na domiar złego wkrótce miałam całą tę drogę odbyć z powrotem, jadąc do pracy. Już sama myśl o tym była bardzo męcząca.
– Nie sądzisz – pytał, stojąc ciągle nade mną – nie sądzisz, że potrzebny ci odpoczynek?
– Tak – odparłam.
Wyszedł wielkimi krokami do sąsiedniego pokoju, skąd po chwili usłyszałam rozmowę telefoniczną.
Później często myślałam o tych następnych dziesięciu minutach – moich ostatnich dziesięciu minutach. Coś podpowiadało mi, by wstać i wyjść – minąć drzwi, przez które tu weszłam, przejść kilka ulic do stacji kolejowej i poczekać na pociąg, który zabierze mnie do mojego ogarniętego problemami chłopaka, do pracy i sklepu ze sprzętem gospodarstwa domowego. Ale byłam zbyt zmęczona.
Lekarz wrócił wyraźnie zadowolony z siebie i bardzo czymś zaabsorbowany. Z jego oczu biła duma.
– Jest łóżko – obwieścił głośno. – Będziesz miała odpoczynek. Tylko parę tygodni, pasuje? – W jego głosie zabrzmiała pojednawcza, prosząca nuta. Odczułam lekki strach.
– Pójdę – powiedziałam. – W piątek.
Był wtorek. Pomyślałam, że do piątku może zdążę zmienić zdanie. On jednak zniżył się nade mną z tym swoim brzuszyskiem i rzucił dobitnie:
– Nie w piątek. Teraz.
Wydało mi się to trochę nierozsądne.
– Jestem umówiona na lunch – broniłam się.
– Zapomnij o tym. Nie pójdziesz na żaden lunch. Pójdziesz do szpitala – triumfował.
Na tych dalekich przedmieściach, przed ósmą rano, panował jakiś obezwładniający spokój. Żadne z nas nie miało już nic więcej do powiedzenia. Usłyszałam, jak pod dom doktora zajeżdża taksówka.
Ujął mnie pod łokieć – zaciskając wokół niego swoje grube, silne palce niczym kleszcze – i zdecydowanym krokiem wyprowadził z gabinetu. Nie wypuszczając mojej ręki, otworzył tylne drzwi samochodu i lekko popchnął mnie do środka. Przez chwilę jego wielka głowa znajdowała się razem ze mną w tylnej części taksówki. Zaraz jednak się cofnął i zatrzasnął drzwi.
Kierowca spuścił do połowy szybę.
– Dokąd?
– Szpital McLean – polecił lekarz, wskazując na mnie palcem. Stał pewnie na nogach, wyprostowany, na tle wjazdu do swego pięknego domu, bez kurtki, ani nawet marynarki, w ten chłodny poranek.
– I proszę nie pozwolić jej wysiąść po drodze – dodał. Oparłam głowę o podgłówek i zamknęłam oczy. Cieszyłam się, że nie muszę czekać na pociąg, że wracam do miasta taksówką.

Artykuł Wrażliwość to nie choroba! „Przerwana lekcja muzyki” Susanna Kaysen. [WIDEO] pochodzi z serwisu Niezłomni.com.

]]>
https://niezlomni.com/wrazliwosc-to-nie-choroba-przerwana-lekcja-muzyki-susanna-kaysen-wideo/feed/ 0
Niezwykła, poruszająca powieść o sile wspomnień i rodzinnych wartościach. Wyszła spod pióra jednej ze współczesnych ikon literatury. https://niezlomni.com/niezwykla-poruszajaca-powiesc-o-sile-wspomnien-i-rodzinnych-wartosciach-wyszla-spod-piora-jednej-ze-wspolczesnych-ikon-literatury/ https://niezlomni.com/niezwykla-poruszajaca-powiesc-o-sile-wspomnien-i-rodzinnych-wartosciach-wyszla-spod-piora-jednej-ze-wspolczesnych-ikon-literatury/#respond Tue, 03 May 2022 03:03:32 +0000 https://niezlomni.com/?p=51400

W wieku dziewięćdziesięciu jeden lat Ptolemeusz Grey jest człowiekiem zapomnianym przez świat – przyjaciół, rodzinę, a nawet przez siebie samego. Zamknięty w czterech ścianach mieszkania pogrąża się samotnie w demencji.


Pewnego dnia na pogrzebie siostrzeńca spotyka siedemnastoletnią Robyn i doświadcza znaczącej odmiany – w głowie, w sercu i w życiu.
Robyn jest inna niż wszyscy. Zabrania Ptolemeuszowi żyć w zapomnieniu, wśród dręczących go wspomnień, i całkowicie odmienia jego egzystencję. Z jej pomocą, a także za sprawą eksperymentalnej terapii, Ptolemeusz wynurza się z izolacji. Znów doświadcza radości życia, a jego blaknący umysł odzyskuje klarowność i wigor, co pozwala odkryć niedostępne od dekad tajemnice.

Majstersztyk. Opowiadana intymnym szeptem książka wbija nas głęboko w umysł wiekowego człowieka, który zachował resztki wspomnień i poszukuje klucza do rozwiązania starej zagadki. – “The New York Times Book Review”.

Na podstawie książki powstał serial z Samuelem L. Jacksonem dostępny na platformie Apple TV+.

Fragment książki Walter Mosley, Ostatnie dni Ptolemeusza Greya, Wyd. Replika, Poznań 2022. Książę można nabyć na stronie Wydawnictwa Replika.

Fragment
– Halo? – odezwał się do słuchawki bardzo, bardzo stary, czarnoskóry mężczyzna.
Telefon według jego własnych obliczeń nie dzwonił już od ponad półtora tygodnia, ale tak naprawdę milczał zaledwie od trzech dni. I wówczas ktoś wybrał jego numer, kobieta. Wydawała się smutna. Pamiętał, że telefonowała więcej niż jeden raz.
W tle cicho sączyły się z radia dźwięki klasycznej muzyki fortepianowej. Z pocieszyciela telewizora dobiegała paplanina, gdyż nastawiony był na stację, która przez dwadzieścia cztery godziny na dobę nadawała wiadomości.
– Kto mówi? – zapytał stary człowiek, zanim usłyszał głos rozmówcy.
– Papa Grey? – dotarł do niego męski głos.
Był to głos człowieka młodego, wolnego od stresu i ciężaru starczego wieku.
– To ty, Reggie? Gdzie się podziewałeś, chłopaku? Czekam na ciebie od tygodnia. Nie, nie, od dwóch tygodni. Właściwie to nie wiem dokładnie, ale od bardzo długiego czasu.
– Nie, papo Grey, nie, to ja, Hilly.
– Kto? A gdzie jest Reggie?
Hilly milczał przez dwie sekundy i stary człowiek szybko zapytał:
– Jest tam kto?
– Jestem, papo Grey – zapewnił go głos. – Jestem.


Tak, z pewnością ktoś tam był, na drugim końcu linii telefonicznej. Ale właściwie kto? Grey rozejrzał się po pokoju w poszukiwaniu jakiejś wskazówki, która pozwoliłaby mu zidentyfikować rozmówcę, ale zobaczył tylko sterty gazet, pudła każdego rozmiaru i kształtu, no i meble. Stało tu przynajmniej dziesięć krzeseł oraz wielkie biurko, podparte w miejscu wyłamanej nogi. Dwa stoły jadalne były przysunięte do południowej i wschodniej ściany.
– „Nadaliśmy etiudę As-dur numer 2 Fryderyka Szopena” – oznajmił spiker z radia. – „A teraz wspólnie posłuchamy…”
– Papo Grey? – odezwał się głos z telefonu.
– „…dzisiaj w Bagdadzie i okolicach miasta eksplodowało pół tuzina bomb. Zginęły sześćdziesiąt cztery osoby…”
Czy źródłem głosu było radio, czy może telewizor? Nie. To jego własne ucho. Telefon…
– Kto mówi? – zapytał Ptolemy Grey, przypomniawszy sobie, że prowadzi rozmowę telefoniczną.
– To ja, Hilly, papo. Syn twojej siostrzenicy. Syn córki June.
– Kto?
– Hilly – odparł młody człowiek, lekko unosząc głos. – Twój siostrzeniec.
– Gdzie jest Reggie? – zapytał Ptolemy. – Gdzie jest mój syn?
– On dzisiaj nie może przyjść, wujku – odparł Hilly. – Mama poprosiła mnie, żebym do ciebie zatelefonował i zapytał, czy czegoś nie potrzebujesz.
– Do diabła, tak – powiedział Ptolemy, zastanawiając się, co właściwie ma na myśli rozmówca.
– Tak?
– Co tak?
– Potrzebujesz czegoś?
– Oczywiście. Potrzebuję bardzo wielu różnych rzeczy. Reggie nie dzwonił do mnie pewnie od tygodnia, ale może minęły dopiero trzy dni. Zostały mi cztery puszki sardynek, a on zawsze kupuje mi karton z czternastoma. Codziennie zjadam jedną puszkę na lunch. Ale Reggie nie zadzwonił i nie wiem, co będę jadł, kiedy skończą się ryby i… i… i… płatki owsiane.
Rozpoczęła się sonata fortepianowa.
– Co mam ci przywieźć? – zapytał Hilly.
– Przywieźć? Tak, tak. Przyjedź tutaj i zawieź mnie na zakupy. Razem z Reggiem.
– Mogę sam z tobą pojechać, wujku – powiedział Hilly bez entuzjazmu.
– Wiesz, gdzie jest sklep? – zapytał stryjeczny dziadek.
– Jasne, że tak.
– No nie wiem. Nigdy cię tam nie widziałem.
– Ale wiem, gdzie jest sklep.
– Przyjdzie Reggie?
– Nie dzisiaj.
– Dlaczego? Nie… nie, nie mów mi, dlaczego. Nie rób tego. A więc ty przyjdziesz… hmmm… hmmm, Hilly? – Ptolemy uśmiechnął się, zadowolony, że zapamiętał to imię.
– Tak, papo Grey?
– Kiedy?
– Za godzinę.
Staruszek zerknął na zegar, stojący na kulawym biurku.
– Mój zegar mówi, że jest piętnaście po czwartej – powiedział Ptolemy do wnuka swojej siostry, Hilly’ego Browna.
– Jest za dziesięć druga, wujku, a nie czwarta piętnaście.
– Ale musisz jeszcze dodać czterdzieści pięć minut. Będę na ciebie czekał krótko po piątej. No, przynajmniej przed szóstą.
– No tak, oczywiście.

Artykuł Niezwykła, poruszająca powieść o sile wspomnień i rodzinnych wartościach. Wyszła spod pióra jednej ze współczesnych ikon literatury. pochodzi z serwisu Niezłomni.com.

]]>
https://niezlomni.com/niezwykla-poruszajaca-powiesc-o-sile-wspomnien-i-rodzinnych-wartosciach-wyszla-spod-piora-jednej-ze-wspolczesnych-ikon-literatury/feed/ 0
Wyjątkowa pozycja na temat procesów czarownic w Polsce! „Czarownicom żyć nie dopuścisz”. [WIDEO] https://niezlomni.com/wyjatkowa-pozycja-na-temat-procesow-czarownic-w-polsce-czarownicom-zyc-nie-dopuscisz-wideo/ https://niezlomni.com/wyjatkowa-pozycja-na-temat-procesow-czarownic-w-polsce-czarownicom-zyc-nie-dopuscisz-wideo/#respond Sat, 30 Apr 2022 06:39:49 +0000 https://niezlomni.com/?p=51390

Wydarzenia bardziej i mniej znane. Niekiedy przyjmujące zaskakujący obrót, zawsze kontrowersyjne. „Czarownicom żyć nie dopuścisz” to książka, która w pasjonujący sposób przybliża procesy o czary w Polsce w czasach, gdy były najbardziej powszechne.

Profesor Jacek Wijaczka, autorytet w dziedzinie historii polowań na czarownice, ukazuje osiem przypadków poświęconych procesom o czary w XVI-XVIII wieku. Zrelacjonowane na podstawie źródeł archiwalnych, dostarczają nowych informacji o prześladowaniach czarownic w naszym kraju. W książce poznajemy dosyć burzliwe, a dotychczas nieznane, koleje życia Doroty Paluszki, mieszkanki Gniezna, oskarżonej o czary i spalonej na stosie w 1619 roku. Dowiadujemy się także, jakie lęki i obawy związane z wiarą w diabła i czarownice dręczyły mieszkańców Kaszub w końcu XVIII wieku. Co ciekawe, autor obala również rozpowszechniony mit, że ostatni stos w Europie, na którym spłonęła rzekoma czarownica, został rozpalony w Reszlu na początku XIX wieku.

Fragment książki Jacek Wijaczka, Czarownicom żyć nie dopuścisz. Procesy o czary w Polsce w XVII-XVIII wieku, Wyd. Replika, Poznań 2022. Książkę można nabyć na stronie Wydawnictwa Replika.

WSTĘP

Polowanie na czarownice i czarowników we wczesnonowożytnej Europie i Nowym Świecie wzbudza od wielu lat duże zainteresowanie czytelników. Zaowocowało to wieloma opracowaniami naukowymi, lecz jeszcze liczniejszymi publikacjami prasowymi, a ostatnio również internetowymi, opartymi na mitach i stereotypach związanych z procesami o czary. Na dodatek większość społeczeństwa europejskiego jest przekonana, że palenie czarownic na stosach to odległa przeszłość. Nic bardziej mylnego. W 2020 r. co najmniej w 36 krajach oskarżono ludzi, ponownie najczęściej kobiety, o zajmowanie się czarami, torturowano ich, a nawet mordowano. Tak się stało np. 10 sierpnia 2012 r., kiedy to Christina, mieszkanka Papui-Nowej Gwinei, została oskarżona o czary i była torturowana. Dlatego też ten dzień został ogłoszony Międzynarodowym Dniem Walki z Szaleństwem Czarostwa. Stało się tak z inicjatywy funkcjonującego w Akwizgranie (Niemcy) Międzynarodowego Katolickiego Towarzystwa Misyjnego missio, które nie tylko dokumentuje wszystkie podobne przypadki, lecz przede wszystkim pomaga kobietom oskarżanym o to, że są czarownicami i za pomocą magicznych praktyk czynią szkody na zdrowiu ludzi lub uszczerbek w ich dobytku. Ze wspomnianych 36 krajów większość to kraje afrykańskie, lecz do polowania na czarownice dochodzi również w Meksyku, Boliwii, Indiach i Indonezji.

W historiografii zachodnioeuropejskiej zainteresowanie procesami o czary i polowaniami na czarownice (wówczas sądzono, że to głównie kobiety zawierały pakt z diabłem i to one powodowały szkody) pojawiło się w końcu XVIII w. Z biegiem lat, w XIX w., zaczęło się ukazywać coraz więcej – mniej lub bardziej naukowych – prac poświęconych tej tematyce. Na początku XX w. ukazało się drukiem monumentalne, i nadal nietracące na wartości, dzieło klasyka badań nad kwestią prześladowań rzekomych czarownic i czarowników Josepha Hansena (1862–1943), Zauberwahn, Inquisition und Hexenprozess im Mittelalter und die Entstehung der grossen Hexenverfolgung (München 1901). Praca ta odegrała ogromną rolę w dalszych badaniach nad procesami o czary w Europie w XVI–XVIII w.

Pierwsze dziesięciolecia po II wojnie światowej przyniosły zahamowanie badań nad procesami o czary w Europie, gdyż w trakcie wojny badania te próbowali wykorzystać do swych celów hitlerowcy. Zainteresowanie kwestią prześladowań rzekomych czarownic i czarowników oraz skalą procesów o czary we wczesnonowożytnej Europie odżyło w większości krajów europejskich dopiero na przełomie lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych XX w. i do dzisiaj jest istotnym elementem w badaniach historii społecznej. W Anglii np. od początku lat siedemdziesiątych XX w. oskarżenia i procesy o czary uznaje się za istotny element życia codziennego społeczeństwa angielskiego w czasach wczesnonowożytnych.

Polscy historycy w badania nad procesami czarownic i czarowników włączyli się wprawdzie już w ostatnich dziesięcioleciach drugiej połowy XIX w., kiedy to ukazał się pierwszy syntetyczny artykuł poświęcony kwestii czarostwa w Polsce, jednak liczba publikacji na ten temat nie była zbyt imponująca. Podsumowaniem polskich badań historycznych i etnograficznych prowadzonych w XIX w. na temat czarów i czarownic było hasło zamieszczone przez Zygmunta Glogera w jego Encyklopedii staropolskiej wydanej w 1900 r.

W kolejnych latach badania nad czarostwem w Polsce utknęły w miejscu. Dopiero w 1925 r. na łamach „Ludu”, czasopisma będącego organem Polskiego Towarzystwa Etnologicznego, nauczyciel, archiwista i historyk Kazimierz Sochaniewicz (1892–1930) opublikował referat wygłoszony na XII Zjeździe Lekarzy i Przyrodników w Warszawie, w którym próbował zachęcić liczniejsze grono polskich historyków i etnografów do podjęcia badań nad kwestią polowania na czarownice i czarowników. Przede wszystkim starał się nakłonić historyków do systematycznego wydawania materiałów źródłowych związanych z procesami o czary, które toczyły się w państwie polsko-litewskim w XVI–XVIII w., w celu „umożliwienia systematycznej i zorganizowanej pracy na polu zagadnień związanych z demonologią, czarodziejstwem, czarami, zaklinaniem itp.”.

Apel Kazimierza Sochaniewicza spotkał się z bardzo umiarkowanym odzewem wśród historyków i etnografów. Wymienić można właściwie tylko artykuły Karola Koranyiego i niezbyt obszerną książkę Tadeusza Łopalewskiego poświęconą procesom o czary na Litwie.
Sytuacja nie poprawiła się także po II wojnie światowej, gdyż badaniami procesów czarownic i czarowników od końca lat czterdziestych XX w. zajmował się praktycznie jedynie pracujący na uniwersytecie w Łodzi Bohdan Baranowski (1915–1993). W 1952 r. opublikował on syntezę poświęconą dziejom polowania na czarownice i czarowników w Polsce w XVII–XVIII w. Przez dziesięciolecia przyjmowano fakty i interpretacje zawarte w tej pracy za uzasadnione i oparte na stanie faktycznym. Dopiero po wielu latach książka Baranowskiego i jego ustalenia doczekały się bardzo krytycznej recenzji pióra Małgorzaty Pilaszek.

W drugiej połowie XX w., oprócz prac Baranowskiego, ukazały się nieliczne artykuły poświęcone problematyce czarów i związanych z nimi procesów. Taki stan badań nad procesami o czary w Polsce spowodował, że w 1996 r. Edward Potkowski napisał:

Tematyka czarownictwa w Polsce jest jednak ciągle jeszcze obszarem mało zbadanym. Brak jeszcze u nas prac opartych na solidnych studiach źródłowych, które nawiązywałyby do współczesnych badań obcych, stosujących do opisu i analizy zjawiska czarów i czarownic modele antropologii, socjologii, religioznawstwa porównawczego, nawet psychoanalizy. Brak zatem studiów, które w wypowiedziach źródeł historycznych starałyby się odkryć bardzo złożoną rzeczywistość historyczną, a nie jak dotąd – uproszczoną, charakteryzowaną jednym lub kilkoma elementami.

W końcu XX, a przede wszystkim na początku XXI w. liczba artykułów, a także książek poświęconych problematyce magii, czarostwa i procesów o czary zaczęła stopniowo wzrastać. Problematyką tą zainteresowali się też historycy literatury i literaturoznawcy. Można na marginesie zauważyć, że być może procesom o czary w polskiej historiografii poświęcano tak mało uwagi, gdyż dopiero wówczas zaczęto się interesować dziejami kobiet. Mimo zauważalnego wzrostu liczby publikacji poświęconych historii kobiet stwierdzić trzeba, że zdecydowana większość z nich poświęcona jest przedstawicielkom stanu szlacheckiego, których w procesach o czary nie sądzono, gdyż nie można ich było, jako należących do stanu uprzywilejowanego, torturować. Sporadycznie ukazują się prace poświęcone mieszczankom oraz chłopkom. Brak większego zainteresowania procesami o czary i dziejami niższych warstw społecznych wynika m.in. z faktu, że historiografia polska w ciągu ostatnich dziesięcioleci XX i pierwszych XXI stulecia skupiona jest na dziejach „narodu szlacheckiego”.

Mimo braku dokładniejszego rozpoznania przebiegu procesów o czary we wszystkich prowincjach Rzeczypospolitej w XVI–XVIII w. ostatnio ukazały się trzy syntezy poświęcone procesom o czary we wczesnonowożytnej Polsce. Ich autorami są Małgorzata Pilaszek oraz dwoje zagranicznych badaczy, Michael Oestling i Wanda Wyporska. Stwierdzić jednak trzeba, że mimo ukazania się ich prac nadal istnieje potrzeba przeprowadzenia szeroko zakrojonych badań źródłowych w archiwach polskich i napisania na ich podstawie nowej syntezy procesów o czary w Polsce we wspomnianym okresie.

Zauważyć trzeba, że oprócz prac naukowych ostatnio zaczęły się również ukazywać książki poświęcone polowaniom na czarownice i czarowników w Polsce. W pracach tych, mimo pozorów naukowości, najczęściej sugerowanych zamieszczoną na końcu pracy bibliografią, ich autorzy mieszają rzeczywistość, w której toczyły się procesy o czary, z mitami i stereotypami na ten temat.

Problematyka związana z prześladowaniem rzekomych czarownic i czarowników oraz z procesami o czary przeprowadzonymi w XVI–XVIII w. w Europie obejmuje szereg aspektów związanych z dniem codziennym. Wynika to choćby z faktu, że we wczesnonowożytnej Europie, w tym także w Polsce, wyimaginowany świat czarownic i czarowników okazał się bardzo skuteczny w rozwiązywaniu trudno wytłumaczalnych codziennych trudności i niezrozumiałych wydarzeń, a ludzie, wierząc w diabła i czarownice, radzili sobie w ten sposób m.in. z różnymi lękami.

Oddawany do rąk Czytelników tom składa się z ośmiu artykułów poświęconych różnym aspektom polowania na czarownice i czarowników oraz procesom o czary w Polsce w XVI–XVIII w. (nie zajmuję się w nich drugim członem państwa polsko-litewskiego, mianowicie Litwą). Są one publikowane po raz pierwszy.

W piśmiennictwie dotyczącym procesów o czary we wczesnonowożytnej Europie powszechnie przyjmuje się, że ponad 80% osób skazanych na spalenie na stosie stanowiły kobiety. W Polsce ten procent, jak się wydaje, był jeszcze wyższy, na co wskazuje porównanie liczby kobiet i mężczyzn sądzonych i skazanych w procesach prowadzonych przez sądy wójtowskie (lub radzieckie) w różnych polskich miastach i miasteczkach. Bardzo często akta procesu są jedynym rękopiśmiennym źródłem, w których kobieta sądzona jako rzekoma czarownica w ogóle się pojawia. Wprawdzie w tragicznych okolicznościach, lecz poznajemy imiona i nazwiska tych kobiet, czasami wiek (w źródłach polskich, w przeciwieństwie do zachodnioeuropejskich, informacja ta pojawia się niezbyt często), stan cywilny, a także członków rodziny. Dlatego też pierwszy artykuł w niniejszym tomie poświęcony jest Dorocie Paluszce, mieszkance Gniezna (Zły los Doroty Paluszki, czyli o gnieźnieńskiej czarownicy), o której dzięki zachowanym aktom z jej procesu dowiadujemy się dużo więcej niż o przeciętnej mieszkance ówczesnego Gniezna. Poznajemy historię jej niełatwego życia.

Do dzisiaj nieznana jest nawet przybliżona liczba osób sądzonych w trakcie procesów o czary w Polsce w XVI–XVIII w. Nie wiemy, ile wysłano na stos, a ile uniewinniono lub ukarano w inny sposób (np. chłosta lub kara finansowa). W 1952 r. ukazała się, jak już wspomniałem, praca Baranowskiego na temat procesów czarownic w Polsce w XVII i XVIII w. Została ona oparta na materiale źródłowym dotyczącym tak naprawdę tylko tzw. Wielkopolski właściwej, obejmującej województwa poznańskie i kaliskie. Opierając się na źródłach dotyczących procesów przeprowadzonych przed sądami miejskimi z tych dwóch województw, Baranowski wyciągnął wnioski w odniesieniu do całego państwa. W bardzo krótkim „Zakończeniu” swej pracy skonstatował ogólnikowo, że: „Kilka lub kilkanaście tysięcy ofiar ponurego zabobonu to jednak żniwo dość obfite, szczególnie jeśli się weźmie pod uwagę, że nasilenie jego przypadło znacznie później niż gdzie indziej, a mianowicie na przełom siedemnastego i osiemnastego wieku”. Natomiast kilka stron dalej, we francuskojęzycznym streszczeniu zamieszczonym na końcu książki, stwierdził, że „[…] około 10 000 osób oskarżonych o czary, legalnie skazanych, zostało spalonych lub zmarło torturowanych”. Ponieważ język polski był i jest mało popularny w zachodniej Europie, to świat nauki korzystał głównie z francuskiego streszczenia. To sprawiło, że do obiegu międzynarodowego na wiele dziesięcioleci trafiła błędna informacja, że w Polsce na stosach spłonęło jako rzekome czarownice około 10 000 osób. Dopiero na początku XXI w. dokonano korekty liczby osób straconych w wyniku procesów o czary w Polsce.

Oczywiście ustalenie dokładnych liczb nigdy nie będzie możliwe, jako że akta wielu procesów w ogóle się nie zachowały, inne zaś są znane jedynie we fragmentach lub we wzmiankach, że jakiś proces się odbył. Dlatego też istotne jest przebadanie ksiąg wójtowskich lub miejskich, w których najczęściej przebieg procesu był dokumentowany. Przebadanie jak największej liczby ksiąg miejskich miast i miasteczek w poszczególnych dzielnicach państwa polsko-litewskiego pozwoli na ustalenie liczby, choć nadal jedynie przybliżonej, procesów o czary oraz sądzonych i skazanych w nich osób. Przykład takich badań przedstawiony jest w drugim artykule niniejszego tomu (Oskarżenia i procesy o czary w Jędrzejewie (Cierpięgach) w XVII wieku), który przybliża przebieg procesów o czary w ówczesnym miasteczku Jędrzejewo (Cierpięgi), dzisiaj dzielnicy Gniezna.

Na Mazowszu wiara w diabła i czarownice była zapewne równie silna jak w pozostałych regionach wczesnonowożytnej Rzeczypospolitej. Niestety, o liczbie przeprowadzonych tam procesów i ich przebiegu wiemy bardzo mało w porównaniu do innych prowincji. Wynika to z faktu, że większość ksiąg miejskich z tego obszaru się nie zachowała; zaginęła w połowie XX w. w wojennej zawierusze. Przed II wojną światową jedynie Zygmunt Lasocki przedstawił, opierając się na materiale źródłowym, stosunek szlachty zamieszkałej w okolicach Płońska do kwestii czarostwa oraz czarownic i czarowników. Dlatego też jedynie przypadkowe znaleziska materiału źródłowego mogą uzupełnić naszą wiedzę na temat polowania na osoby parające się czarami na Mazowszu. Tak stało się w przypadku procesu o czary przeprowadzonego w 1724 r. w jednej z mazowieckich wsi (Proces w Kiełbowie w 1724 roku. Przyczynek do dziejów procesów o czary na Mazowszu).

W powszechnej świadomości historycznej ostatni proces o czary przeprowadzony w Polsce odbył się w wielkopolskiej wsi Doruchów w 1775 r., chociaż już kilkadziesiąt lat temu fakt przeprowadzenia tego procesu został zakwestionowany przez Janusza Tazbira, który opublikowaną z niego relację uznał za falsyfikat. Pozostawiając kwestię autorstwa owego falsyfikatu i tego, czy rzeczywiście w 1775 r. sądzono w tej wsi jakiekolwiek rzekome czarownice, stwierdzić trzeba, że w Doruchowie z całą pewnością procesy o czary były prowadzone. Ile i kiedy, to trzeba pozostawić dalszym poszukiwaniom archiwalnym. Obecnie możemy jedynie z całą pewnością stwierdzić, że jeden z tych procesów odbył się w 1762 r., a życie na stosie straciły trzy kobiety skazane jako czarownice. Część akt tego procesu przetrwała w odpisie, gdyż księgi wójtowskie sądu z Ostrzeszowa także nie są dzisiaj znane. Przyczyny i przebieg tego procesu przedstawiłem w czwartym artykule tomu (Proces o czary w Doruchowie w 1762 roku).

W literaturze przedmiotu powstałej w XX w., a dotyczącej polowania na osoby parające się czarami we wczesnonowożytnej Europie, utrzymywał się generalnie pogląd, że procesy z tym związane ustały w końcu XVII w. Historykom bowiem wydawało się, że w wieku Oświecenia, Wieku Światła, oskarżeń o zajmowanie się czarami już nie mogło być. Dopiero początek XXI w. przyniósł zmianę stanowiska w tej kwestii. Udokumentowane źródłowo artykuły dotyczące większości krajów europejskich ukazały, że procesów o czary w XVIII w. było całkiem sporo, a wiara w diabła i czarownice nie zanikła w Oświeceniu. Przykład oskarżeń i związanych z nimi procesów o czary w owym stuleciu przedstawiam w piątym artykule („Inwazja czarownic” w okolicach Bytowa w końcu XVIII wieku. Czy Oświecenie było oświecone?).

Artykuł Wyjątkowa pozycja na temat procesów czarownic w Polsce! „Czarownicom żyć nie dopuścisz”. [WIDEO] pochodzi z serwisu Niezłomni.com.

]]>
https://niezlomni.com/wyjatkowa-pozycja-na-temat-procesow-czarownic-w-polsce-czarownicom-zyc-nie-dopuscisz-wideo/feed/ 0
Jedna ze stu najważniejszych książek wszech czasów! Po premierze wzbudziła szalone kontrowersje. [WIDEO] https://niezlomni.com/jedna-ze-stu-najwazniejszych-ksiazek-wszech-czasow-po-premierze-wzbudzila-szalone-kontrowersje-wideo/ https://niezlomni.com/jedna-ze-stu-najwazniejszych-ksiazek-wszech-czasow-po-premierze-wzbudzila-szalone-kontrowersje-wideo/#respond Thu, 28 Apr 2022 13:19:35 +0000 https://niezlomni.com/?p=51405

Powieść Thomasa Hardy’ego natychmiast po premierze w 1891 roku wzbudziła szalone kontrowersje. Także dzięki nim odniosła ogromny sukces komercyjny i weszła go grona klasyki literatury.


Ufna i bezbronna Tessa zostaje w myśl przyjętych powszechnie standardów wystawiona przez własną rodzinę na małżeńską „giełdę”. Jako „atrakcyjny towar” ma zdobyć majątek. Jednak uwiedziona i bezlitośnie wykorzystana przez rzekomego przyszłego męża, samotnie rodzi dziecko, które wkrótce umiera.

Wówczas Tessa spotyka młodego idealistę, Angela Clare’a. Jednak kiedy ten poznaje przeszłość dziewczyny, odrzuca ją. Będąc ofiarą obłudnej, skostniałej angielskiej moralności, pozbawiona nadziei i środków do życia Tessa ucieka przed cierpieniem, decydując się na straszny, desperacki krok.
Wstrząsającą historię miłości, zdrady i zbrodni Hardy kreśli barwnym, poetyckim językiem. Połączenie krytyki społecznych konwenansów z dogłębną refleksją nad rolą przeznaczenia w ludzkim życiu sprawiają, że Tessa D’Urberville należy do powieści szczególnie poruszających i pamiętnych.
W 1979 roku na podstawie książki powstał głośny, wielokrotnie nagradzany i doceniany przez krytykę film w reżyserii Romana Polańskiego z Nastassją Kinski w roli głównej. W roku 2008 powieść stała się podstawą doskonałego serialu z Gemmą Arterton w roli tytułowej.

Thomas Hardy, Tessa d’Urberville. Historia kobiety czystej, Wyd. Replika, Poznań 2022. Książkę można nabyć na stronie Wydawnictwa Replika.

Fragment książki.

Wtedy Tessa spostrzegła, że na nią patrzy, lecz nie chcąc się z tym zdradzić, nie zmieniła pozycji. Tylko jej szczególna, rozmarzona nieruchomość znikła i uważny obserwator mógłby zauważyć na jej twarzy gęstniejący rumieniec, który stopniowo gasł, zostawiając tylko nieznaczne zaróżowienie.
Podniecenie, jakie ogarnęło Clare’a niby objawienie z nieba, nie mijało. Wszelkie postanowienia, opory, rozwaga, obawy pierzchły w jednej chwili niby zastęp żołnierzy w rozsypce. Zerwał się ze stołka, pozwalając krowie, gdyby chciała, przewrócić kopnięciem wiadro, podbiegł do wybranki swego serca, ukląkł i schwycił ją w objęcia.
Tessa, zaskoczona znienacka, bez namysłu poddała się uściskowi. Widząc, że to nikt inny, tylko jej ukochany, rozchyliła wargi i z jakimś ekstatycznym okrzykiem szczęścia padła mu w ramiona.
Chciał już ucałować te zbyt ponętne wargi, lecz głos sumienia powstrzymał go.
– Przebacz mi, kochanie – wyszeptał. – Powinienem był zapytać cię… Nie wiedziałem, co robię…! To nie lekkomyślność… Ale, Tessy, najdroższa… Jestem ci oddany całym, naprawdę całym sercem…!
W tej chwili Stara Ślicznotka, zdziwiona, odwróciła głowę i widząc obok siebie przytulone dwie osoby, tam gdzie odwiecznym zwyczajem powinna była znajdować się tylko jedna, z rozdrażnieniem podniosła do góry tylną nogę.
– Rozgniewała się…! Nie rozumie, co się stało…! Gotowa przewrócić wiadro z mlekiem! – zawołała Tessa, delikatnie usiłując wyswobodzić się z jego ramion i patrząc wzrokiem pełnym niepokoju na ruchy zwierzęcia, podczas gdy serce jej jeszcze bardziej pełne było niepokoju o Angela i o siebie samą.
Zsunęła się ze stołka i oboje wstali, przytuleni nadal do siebie. Oczy Tessy, zapatrzone w dal, zaczęły napełniać się łzami.
– Dlaczego płaczesz, kochanie? – zapytał.
– Sama nie wiem… – szepnęła.
Widząc i rozumiejąc coraz jaśniej sytuację, zatrwożyła się i chciała się oddalić.
– Zdradziłem wreszcie swoje uczucia, Tesso – powiedział z dziwnym westchnieniem rozpaczy, wskazującym bezwiednie, że jego serce wyprzedziło rozsądek. – Nie potrzebuję powtarzać, że kocham cię szczerze i prawdziwie. Ale… Dziś nie posunę się dalej… Widzę, żem cię zasmucił… Sam jestem równie zaskoczony jak ty… Nie myśl, żem chciał wykorzystać twoją bezbronność… Postąpiłem zbyt pośpiesznie, bez namysłu…
– Nie… wcale tak nie myślę.


Pozwolił, by wysunęła się z jego objęć, i po chwili oboje powrócili do dojenia. Nikt nie zauważył, jak wzajemny, nieodparty pociąg rzucił ich sobie w ramiona, i gdy wkrótce potem mleczarz przechodził obok tego ukrytego zakątka, nic już nie świadczyło o tym, że ci dwoje, tak teraz wyraźnie rozdzieleni, byli dla siebie czymś więcej niż zwykłymi znajomymi. Tymczasem w krótkiej przerwie czasu, odkąd Crick widział ich po raz ostatni, zdarzyło się coś, co dla tych dwojga zmieniło oś ziemi, i gdyby Crick wiedział, jakiej natury było owo zdarzenie, to jako człowiek praktyczny byłby je potraktował pogardliwie; mimo to owo coś opierało się na przesłankach bardziej trwałych i niezwalczonych niż całe mnóstwo spraw tak zwanych
„praktycznych”. Odchyliła się nagle zasłona; odtąd na drodze przyszłości każdego z nich otwarły się – na krótko czy na długo – nowe horyzonty.

Fragment rozdziału XXIV

Artykuł Jedna ze stu najważniejszych książek wszech czasów! Po premierze wzbudziła szalone kontrowersje. [WIDEO] pochodzi z serwisu Niezłomni.com.

]]>
https://niezlomni.com/jedna-ze-stu-najwazniejszych-ksiazek-wszech-czasow-po-premierze-wzbudzila-szalone-kontrowersje-wideo/feed/ 0
Śląski postrach Dzikiego Zachodu. Postać, o której mówi się rzadko [WIDEO] https://niezlomni.com/slaski-postrach-dzikiego-zachodu-postac-o-ktorej-mowi-sie-rzadko-wideo/ https://niezlomni.com/slaski-postrach-dzikiego-zachodu-postac-o-ktorej-mowi-sie-rzadko-wideo/#comments Sun, 03 Apr 2022 13:50:42 +0000 https://niezlomni.com/?p=51387

Mówi się o nich rzadko. Próżno szukać ich biogramów w encyklopediach. Ich nazwiska, choć świetnie znane w pewnych środowiskach, nie są wymieniane w gronie znanych i podziwianych.

To Polacy, którzy siali postrach na Dzikim Zachodzie i ulicach Nowego Jorku. Wyprowadzali w pole FBI i służby wywiadowcze.

Wszyscy realizowali swoje niecne plany w sposób, który pozwolił im zapisać się na zawsze w historii toczącej się w cieniu, poza prawem i oficjalnymi podręcznikami.

Skąd konkretnie pochodzili? Co nimi kierowało? Jak to się stało, że zamiast prowadzić spokojne życie, wybierali ryzyko, rozlew krwi i brudne interesy?

Jarosław Molenda przedstawia postaci trzynastu najsłynniejszych w półświatku polskich kryminalistów, którzy zyskali sobie niechlubną sławę i uznanie w całym przestępczym świecie.

Jarosław Molenda, Bestie z polskim rodowodem, Wyd. Replika, Poznań 2022. Książkę można nabyć na stronie Wydawnictwa Replika.

Rozdział I

MARTIN M’ROSE (1861–1895)
ŚLĄSKI POSTRACH DZIKIEGO ZACHODU

Na cmentarzu Concordia w El Paso w Nowym Meksyku spoczywa jeden z najsłynniejszych obok ,,Dzikiego” Billa Hickoka rewolwerowiec – John Wesley Hardin, który zginął tragicznie 19 sierpnia 1895 roku. Trzy kwatery na południe zlokalizowana jest mogiła ze znacznie skromniejszym, płaskim nagrobkiem, w który wmurowana jest odrestaurowana tablica z napisem: „Martin M’Rose / Polish Cowboy / Died at Hands of Others / June 29. 1895”5. Między śmiercią M’Rose’a a Hardina jest tylko sześć tygodni różnicy, spoczywają też niedaleko siebie. Za życia również łączyło ich wiele: miłość do tej samej kobiety i bandycka przeszłość. Martin M’Rose, Mroz, Mraz, Mros, Mrose, Morose, Maros, Moras czy McRose to po prostu Marcin Mróz – prawdziwy kowboj, urodzony 24 listopada 1861 roku w miejscowości
Panna Maria w Teksasie. Kilka miesięcy wcześniej jego rodzice, Barbara i Walenty Mrozowie, przyjechali do USA spod Strzelec Opolskich.
(…)

Kwerenda w archiwach wspólnoty św. Jadwigi daje pewien wgląd w młodzieńcze lata Marcina Mroza. W 1859 roku, w kościele San Fernando w San Antonio, Valentine Mroz poślubił Barbarę, córkę Lawrence’a Plocha. Kiedy urodziło się ich drugie dziecko, Martin, chłopiec został ochrzczony w kościele św. Marii w San Antonio w dniu 24 listopada 1861 roku. Martin był jednym z pierwszych dzieci osadników urodzonych w Ameryce, nigdy nie widział Śląska. Początkowo Martin wiódł życie typowego śląskiego chłopca. Był częścią dużej rodziny i miał uczęszczać do szkoły, aby poznać liczby, litery i modlitwy. Poznał je po polsku i prawdopodobnie po niemiecku. Angielskiego nauczył się dzięki kontaktom z Amerykanami, choć nie ma wątpliwości, że mówił z mocnym akcentem. (…)Następne lata przynosiły kolejne rozczarowania nowym światem, w jakim przyszło żyć osadnikom z Opolszczyzny. Pewnego razu krowy należące do rodziny Mroza weszły w szkodę na polu niemieckich emigrantów.

Niemcy przywłaszczyli sobie zwierzęta, co jeszcze bardziej sfrustrowało Marcina Mroza, którego Amerykanie zwali po swojemu Martin M’Rose, bądź Morose, co w dosłownym tłumaczeniu oznacza „ponury”W rewanżu Martin zaczął kraść krowy niemieckim sąsiadom. Nie tylko on zresztą. Martin Maros (to „nasz” Mróz), SamKravitz, Simon Kosub i Michael Dylla pojawiają się w aktach sądowych w San Antonio w latach siedemdziesiątych XIX wieku pod zarzutem zawłaszczenia cudzego bydła. Martin został oskarżony o kradzież jałówki, ale później go uniewinniono. Około 1880 roku wyruszył na ranczo braci McGowan nad rzeką Atascosa na południe od San Antonio.

Właściciele umieścili go w obozie z kowbojem, który nazywał się Dee Harkey, gdzie przebywał przez trzy lata, ucząc się angielskiego, a także
obchodzenia się z krowami. Był dużym, prostolinijnym, niebieskookim blondynem, dlatego podejrzewano go o całkowity brak wyobraźni, a co za tym idzie – dwulicowości. Tak więc kiedy chciał pożyczyć dobrego wierzchowca o imieniu Red
Bird, żeby udać się do miasta, McGowanowie wyrazili zgodę. Oczywiście nigdy nie dotarł do wskazanego celu, za to tak długo poganiał rumaka, aż dotarł do rozległych łańcuchów Pecos na południu Nowego Meksyku, gdzie dorobił się na swoistym bydlęcym „rebrandingu”, dostarczając do Kansas i Wyoming stada oznakowane jego „drabiną”. Opracował bowiem nowatorski pomysł przebijania znaków identyfikacyjnych, jakie wypalano zwierzętom na zadach. Jego żegadło z końcówką przypominającą drabinę potrafiło „zamazać” cudze piętno o kanciastym kształcie.


Wkrótce zgromadził wokół siebie sporą bandę złodziei bydła. Chociaż cieszył się reputacją twardego rewolwerowca, nie istnieje żadne źródło, które potwierdza, że kiedykolwiek kogokolwiek zabił. Miał dużo odwagi (albo mało wyobraźni), alejego strzeleckie konfrontacje zakończyły się jedynie drobnymi ranami, co uchroniło go od poważniejszych kłopotów. Według jednego z pisarzy w 1891 roku wyrzucił Boba Forda, człowieka, który zabił Jessego Jamesa, z własnego salonu w Walsenburgu w Kolorado.

Fot. Pixabay.com

Artykuł Śląski postrach Dzikiego Zachodu. Postać, o której mówi się rzadko [WIDEO] pochodzi z serwisu Niezłomni.com.

]]>
https://niezlomni.com/slaski-postrach-dzikiego-zachodu-postac-o-ktorej-mowi-sie-rzadko-wideo/feed/ 1
Decyzja, która zmienia życie. Niebanalna, obnażająca ludzkie słabości, ale i niosąca nadzieję opowieść https://niezlomni.com/decyzja-ktora-zmienia-zycie-niebanalna-obnazajaca-ludzkie-slabosci-ale-i-niosaca-nadzieje-opowiesc/ https://niezlomni.com/decyzja-ktora-zmienia-zycie-niebanalna-obnazajaca-ludzkie-slabosci-ale-i-niosaca-nadzieje-opowiesc/#respond Sun, 02 Jan 2022 14:54:38 +0000 https://niezlomni.com/?p=51374

Beata Zdziarska prowokuje do zadawania sobie trudnych pytań dotyczących wyborów moralnych i definicji człowieczeństwa. Nasycając historię Ewy i Mateusza skrajnymi emocjami, uwrażliwia czytelnika i podejmuje tym samym polemikę z jego sumieniem.

Chciałabym, aby wszystkie książki z nurtu powieści społeczno-obyczajowych były takim właśnie głosem – niebanalnym, obnażającym ludzkie słabości, ale i niosącym nadzieję. Nie będziecie mogli się oderwać od tej książki!

Ewa i Mateusz są małżeństwem, któremu nieźle się powodzi. Luksusowy apartament w centrum miasta, dwa samochody, dobra praca. Do szczęścia brakuje im właściwie tylko… szczęścia. Kiedy pewnego dnia postanawiają zawalczyć o nieco zetlałe uczucia między nimi, okazuje się, że los trzymał dla nich w zanadrzu coś, czego woleliby nigdy nie doświadczyć.

Wioleta Sadowska,
subiektywnieoksiazkach.pl

Fragment książki Beata Zdziarska, Po drugiej stronie raju, Wyd. Replika, Poznań 2021. Książkę można nabyć na stronie wydawnictwa Replika.

A więc wszystko wróciło. Obrazy zaatakowały mnie na przekór woli. Zupełnie jakbym była bezwolną istotą, która nie ma wpływu na własny stan umysłu. Muszę uporządkować przeszłość. Chciałam to zrobić już dawno temu…

Podobno wszystko ma swój czas. Jest czas radości i śmiechu, czas smutku oraz płaczu, czas budowania, a także czas niszczenia. Teraz nareszcie obudziła się we mnie nadzieja, którą kiedyś bezpowrotnie straciłam.

Mam na imię Ewa. Tak samo jak kobieta, która dawno temu została powołana do wiecznej szczęśliwości, a która swoim nieroztropnym krokiem sprowadziła na ludzkość choroby, cierpienie oraz śmierć. Gdyby nie tamten tragiczny w skutkach postępek, jej potomkowie żyliby jak ptaki w swoich ciepłych, bezpiecznych gniazdach. Jedna decyzja, która w danym momencie wydaje się właściwa, potrafi przeobrazić nasze życie nie do poznania, poplątać nasze plany i marzenia. To, co znane, oswojone, przestaje istnieć. Wydeptana ścieżka ginie w mroku. Zaczynamy poruszać się po omacku i często trafiamy na drogę, która usuwa nam się spod nóg. Nie potrafimy przewidzieć, co się za chwilę stanie, niczego nie jesteśmy już pewni. Wtedy rodzi się lęk.

Jak potoczyłoby się moje życie, gdyby… Nie. Nie chcę snuć domysłów ani tworzyć alternatywnych wersji własnego losu. Pragnę opowiedzieć prawdziwą historię. Swoją historię, bo przecież każdy człowiek to indywidualna opowieść. Można ją czytać tylko w oryginale i jest nie do podrobienia.

Przełknęłam ślinę w zaschniętym gardle, usiłując powstrzymać napierającą falę bólu pomieszanego ze strachem. Zanurzyłam się w przeszłości i wróciłam do wydarzeń sprzed kilku lat. Wydarzeń, które na zawsze odmieniły moje życie. A więc…

Wrzuciłam do tabelki ostatnie dane i ponownie uważnie przejrzałam całość. Uff. Raport, nad którym pracowałam od kilku dni, był gotowy. Kiedy drukarka wyrzuciła z siebie ostatnią, siódmą stronę dokumentu i przeszła w stan uśpienia, odetchnęłam z ulgą. Na dzisiaj koniec, pomyślałam. Nareszcie mogłam przełączyć mózg w tryb offline i poszybować myślami poza przestrzeń biurka oraz komputera. Poskładałam równo kartki, włożyłam je do segregatora, a potem zalałam wrzątkiem torebkę z jeżynową herbatą. Z każdym łykiem aromatycznego napoju czułam, jak ulatuje ze mnie napięcie całego dnia.

Lubiłam swoją pracę, chociaż większość czasu spędzałam na wykonywaniu tych samych czynności i powielaniu schematycznych działań. Codziennie rano wchodziłam do szklanego biurowca, wjeżdżałam windą na czwarte piętro, otwierałam swój gabinet, po czym odpalałam komputer. Odpisywałam na maile, opracowywałam strategie, sporządzałam wykresy i tabelki, pisałam sprawozdania oraz raporty.
Jak większość ludzi, nie wyróżniałam się niczym specjalnym. Nie miałam prawdziwej pasji ani wielkiego talentu, a mimo to rozpierało mnie poczucie dumy, że wciąż tworzyłam coś nowego, zaskakując samą siebie. Wydawało mi się, iż jestem niczym potężny Atlas, podpierający glob ziemski. Tymczasem moja pozycja sprowadzała się do roli małej szpilki na ogromnej korkowej tablicy z dziesiątkami informacji i ogłoszeń. W tej prężnej korporacji, której byłam zaledwie cząsteczką, każdy miał swoje określone miejsce. Ja również.

Gdy dziesięć lat wcześniej odebrałam telefon z wiadomością, że przeszłam sito kwalifikacyjne i otrzymałam pracę w firmie, niemal popłakałam się z radości. Jednak chwilę później przyszedł moment wahania. Czy dam sobie radę w wielkiej korporacji? Przecież spośród setek ekonomistek, które co roku opuszczały mury sopockiej uczelni, nie wyróżniałam się niczym nadzwyczajnym. Wszystkie miałyśmy tytuł magistra, znałyśmy język angielski, potrafiłyśmy obsługiwać urządzenia multimedialne oraz parzyć kawę. Pełna obaw rzuciłam się w wir nowego zajęcia, skutecznie maskując wewnętrzne lęki pozorną pewnością siebie. Od pierwszego dnia pracy stała się ona moją firmową maską, dzięki której bardzo szybko zaskarbiłam sobie względy przełożonych. Zyskałam opinię sumiennej pracownicy, lojalnej i ambitnej, a moje comiesięczne pobory zaczęły przekraczać poziom średniej krajowej.

Wyjęłam z opakowania drugą torebkę herbaty i włożyłam do kubka. Po chwili woda w czajniku zawrzała. Przygotowałam napój i usiadłam przy biurku. Zerknęłam na podkładkę pod mysz i przeczytałam półgłosem napis reklamowy. Strategie komunikacyjne, uśmiechnęłam się w duchu. Strategie komunikacyjne wyzierały z każdego zakamarka mojego gabinetu. Na dużych kolorowych planszach, które wisiały na ścianach, krzyczały pod postacią marketingowych haseł. Były wątpliwą ozdobą firmowych gadżetów: kalendarza z przesuwanymi datami, brulionu z kartkami, kubka, z którego piłam herbatę, długopisów, którymi podpisywałam dokumenty.

Moi rodzice przez długi czas nie mogli uwierzyć, że zarabiałam niewiele mniej niż oni – małżeństwo wziętych gdańskich notariuszy.
– Czym ty się właściwie zajmujesz w tej firmie? – zapytał pewnego dnia ojciec.
Wzruszyłam ramionami.
– Słowem.
Mama ze zdziwienia wybałuszyła oczy.
– Przepraszam, czyżbyś zaczęła pisać książki? – zakpiła, na co ja po prostu się roześmiałam.
– Przecież wiecie, że pracuję w dziale komunikacji. Uczę ludzi poprawnego komunikowania się zarówno w kontaktach personalnych, jak i zawodowych.

Ojciec zamyślił się, spojrzał na mnie poważnie i odparł:
– Dalej nie pojmuję, o co w tym chodzi. Może wyjaśnij nam to wreszcie w sposób jasny i konkretny?
Nie kryłam zaskoczenia, ale i radości. Po raz pierwszy moi rodzice, dla których nie istniało żadne inne miejsce pracy poza kancelarią notarialną, zainteresowali się zajęciem swojej córki.
– Widzicie, przeciętny człowiek uważa, że posługiwanie się słowem jest czymś oczywistym, bo przecież uczymy się tego od dziecka. Najpierw zdobywamy umiejętność mowy, potem pisania.
– Z emocji drżał mi głos, ale szybko dałam sobie z tym radę i dość gładko weszłam w rolę szkoleniowca.
– Nic bardziej mylnego. Dzisiaj ludzie oddalili się od słowa. Mają problem z wymianą myśli, a często również banalnych informacji.
Zaczerpnęłam powietrza i po chwili mówiłam dalej:
– Aby tak potężna firma jak ta, w której pracuję, sprawnie funkcjonowała, trzeba wyeliminować niedomówienia.
– Niedomówienia? No dobrze… W związku z tym co? – drążył ojciec.
– Chodzi o to, żeby przekaz był prosty, zwięzły i zrozumiały dla wszystkich zatrudnionych. A przede wszystkim musi dotrzeć do każdej komórki w firmie, od parteru aż do szóstego piętra, czyli tam, gdzie znajdują się gabinety dyrektorów. I w tym właśnie moja głowa – powiedziałam nie bez satysfakcji.
Rodzice przytaknęli głowami i nic nie odpowiedzieli. Powinni być ze mnie dumni, tymczasem wydawali się całkowicie obojętni. Zawsze byli oszczędni w słowach, wyważeni oraz powściągliwi aż do przesady. Na próżno oczekiwałam od nich pochwał czy słów zachwytu.
Dopiłam herbatę, wstałam od biurka i rozciągnęłam się jak kot. W sąsiednim szklanym biurowcu niektórzy pracownicy poszli już do domu. Starszy siwy mężczyzna, którego gabinet znajdował się na wprost mojego, tak blisko, że mogliśmy się nawzajem obserwować, wyszedł jak zwykle dziesięć minut przed trzecią. Hanki, koleżanki z przyległego pokoju, też już nie było. Dzisiaj znowu szybciej skończyła pracę. Słyszałam, jak dyskretnie zamyka drzwi, a potem cichaczem przemyka się po korytarzu. Coraz częściej wychodziła przed czasem, myśląc, że nikt o tym nie wie. Z Hanką znałam się od siedmiu lat, pracowałyśmy w jednym dziale, lecz od samego początku nie przepadałyśmy za swoim towarzystwem. Na szczęście nasze miejsca pracy oddzielała od siebie solidna ściana. Zadarłam w górę głowę. Od szklanej tafli odbijały się rażące promienie słońca. Zmrużyłam oczy. Któregoś dnia pokuszę się, żeby policzyć ilość okien w wieżowcu.
Jak zawsze przed wyjściem, zmieniłam buty. Zdjęłam biurowe wygodne pantofelki na niewielkim koturnie i założyłam szpilki na dziesięciocentymetrowych obcasach, podbitych metalowymi blaszkami, które uderzając o chodnik, wydawały z siebie wyjątkowo głośny stukot. Po wyjściu z wieżowca minęłam przychodnię lekarską, Starbucksa i bagietkarnię. Na przystanku autobusowym jak zwykle stały tłumy ludzi. Z daleka ujrzałam karminową maskę mojego citroëna. Po chwili odpaliłam auto i ruszyłam w kierunku śródmieścia, gdzie trzy lata temu kupiliśmy mieszkanie, a właściwie apartament, choć tak naprawdę nie widziałam różnicy między jednym a drugim. Wjechałam do hali garażowej i zaparkowałam obok toyoty Mateusza.
W domu pachniało obiadem. Przypomniałam sobie, że od południa niczego nie jadłam.
– Cześć – rzuciłam do męża, który siedział w skupieniu nad otwartym laptopem. Kot podszedł do mnie i otarł się o moje nogi. Nachyliłam się nad zwierzęciem i pogłaskałam je po grzbiecie.
– Nie słyszałem, jak weszłaś. – Mateusz nie oderwał ani na moment wzroku od komputera.
– Co tam u ciebie? – zapytał od niechcenia.
Głośno westchnęłam.
– Od dwunastej nie miałam niczego w ustach. Poza kawą, oczywiście – powiedziałam, biorąc na ręce kota.
– Miałam ciężki dzień. Wyjątkowo ciężki dzień.
– Jeśli jesteś głodna, to w garnku są ziemniaki, a na patelni kotlety – odparł, przesuwając palcami po klawiaturze.

Artykuł Decyzja, która zmienia życie. Niebanalna, obnażająca ludzkie słabości, ale i niosąca nadzieję opowieść pochodzi z serwisu Niezłomni.com.

]]>
https://niezlomni.com/decyzja-ktora-zmienia-zycie-niebanalna-obnazajaca-ludzkie-slabosci-ale-i-niosaca-nadzieje-opowiesc/feed/ 0