Historia do 1918 r. – Niezłomni.com https://niezlomni.com Portal informacyjno-historyczny Sun, 03 Dec 2023 21:00:15 +0000 pl-PL hourly 1 https://wordpress.org/?v=4.9.8 https://niezlomni.com/wp-content/uploads/2017/08/cropped-icon-260x260.png Historia do 1918 r. – Niezłomni.com https://niezlomni.com 32 32 Polska demonologia ludowa. Wierzenia dawnych Słowian https://niezlomni.com/polska-demonologia-ludowa-wierzenia-dawnych-slowian/ https://niezlomni.com/polska-demonologia-ludowa-wierzenia-dawnych-slowian/#respond Sat, 10 Sep 2022 12:12:48 +0000 https://niezlomni.com/?p=51421

Jedna z najważniejszych książek poświęconych polskiej demonologii. Fascynujący świat słowiańskich duchów i demonów od lat inspiruje najznakomitsze osobistości nauki.

Doktor Leonard Pełka, uczeń Bohdana Baranowskiego, spędził wiele lat swojego życia na studiowaniu tego intrygującego tematu. Efektem jego badań jest Polska demonologia ludowa. Wierzenia dawnych Słowian – pozycja wyjątkowa i ponadczasowa.

Demony chmur burzowych i gradowych. Demony wiatrów i wirów powietrznych. Demony domowe, demony zła. Istoty szkodzące położnicom, duszące i wysysające krew. Demony chorób i śmierci. Demony patroszące zwierzęta domowe. Skąd się wzięły? Dlaczego w nie wierzono? Jak z nimi walczono?

Autor odwołuje się do folkloru, nawiązuje do baśni oraz opowieści ludowych z różnych stron kraju, a także do podań i porzekadeł regionalnych. Przedstawia barwny obraz świata polskich demonów, diabłów i istot półdemonicznych, jak również wszelakich strachów, zjaw i mar. Czyni to dokładnie i z pasją, która emanuje z każdej strony tego dzieła.

Leonard J. Pełka, Polska demonologia ludowa. Wierzenia dawnych Słowian, Wyd. Replika, Poznań 2022. Książkę można nabyć na stronie wydawnictwa Replika.

ROZDZIAŁ I W POSZUKIWANIU RODOWODU DEMONOLOGII LUDOWEJ

Ludzkość w toku wielowiekowej drogi swego rozwoju, obok tworów kultury materialnej, ukształtowała również – niezmiernie bogaty, a także nie pozbawiony swoistej ekspresji i kolorytu – nadzmysłowy świat istot boskich i antyboskich czy bogopodobnych (demonicznych). Stanowiły one podłoże dla powstawania rozlicznych mitów, legend, podań i opowieści ludowych.

„Każda mitologia – twierdził K. Marks – przezwycięża, opanowuje i kształtuje siły przyrody w wyobraźni i za pomocą wyobraźni, znika więc z opanowaniem tychże. Rychło jednak obok sił przyrody zaczynają też działać siły społeczne, siły, które się przeciwstawiają ludziom jako tak samo obce i na pozór tak samo niewytłumaczalne, panujące nad nimi z tą samą na pozór koniecznością naturalną, co same siły przyrody. Fantastyczne postacie, w których początkowo znajdowały odzwierciedlenie tajemnicze siły przyrody, nabierają w ten sposób atrybutów społecznych, stają się reprezentantami sił dziejowych”.

Zaistniałe rozdwojenie rzeczywistości na realny świat zjawisk materialnych i fantastyczny świat istot duchowych zapoczątkowało, trwający po czasy współczesne, proces powstawania najróżnorodniejszych postaci demonicznych. Wyobraźnia ludzka powołała do życia całe plejady istot fantastycznych, jak anioły, biesy, cyklopy, diabły, dziwożony, elfy, fauny, gnomy, nimfy, parki, syreny, topce, ubożęta, wilkołaki czy zmory. Istotami tymi zaludnił człowiek otaczający go świat. Pustka nieznanego wypełniona została tworami imaginacji ludzkiej.

Wyobrażenia danych istot demonicznych stanowiły początkowo uosobienie tajemniczych zjawisk przyrody, nie zawsze zrozumiałych oraz często budzących lęk i przerażenie. Za szczególnie groźne i tajemne uważane były zwłaszcza zjawiska atmosferyczne, zjawiska nadchodzące „z góry”, jak wyładowania piorunów, wiry powietrzne, burze gradowe, zawieje śnieżne itp. Wyobrażeniom istot symbolizujących dane zjawiska przypisywano więc poczesne miejsce w pierwotnej hierarchii demonicznej. Z kolei w tworzonych koncepcjach doktrynalnych rodzących się systemów religijnych mianem demonów określać zaczęto istoty bogopodobne, najczęściej spełniające funkcje pośredników między światem boskim a światem ludzi, lub istoty antyboskie działające na szkodę człowieka (np. diabeł).

Generalnie rzecz biorąc, wyobrażenia demoniczne zaliczyć można do rzędu powszechnych wątków wierzeniowych. Stanowią one bowiem istotny składnik doktryn religijnych oraz zajmują określone miejsce w archetypie magiczno-mitologicznych poglądów ludowych na rzeczywistość przyrodniczą i społeczną.

Wierzenia demoniczne i związane z nimi praktyki magiczno-religijne najogólniej określane są mianem demonologii. Należy tu jednakże zwrócić uwagę na fakt, iż terminowi temu przypisywane są różne konteksty znaczeniowe, co zresztą stanowi logiczną konsekwencję zajmowania różnych postaw wobec samej istoty omawianego zjawiska. Np. dla filozofa włoskiego z XV w. Pico delia Mirandoli demonologia oznaczała wiedzę „…o mechanizmach działania demonów i oddziaływaniu poprzez demony, za pomocą środków magicznych, na naturę”. (Demon jako siła sprawcza w tzw. „magii naturalnej”). Współcześnie można wyróżnić trzy zasadnicze płaszczyzny pojmowania demonologii: potoczną, naukową i teologiczną.

W ujęciu potocznym demonologia pojmowana jest jako sfera wierzeń w różnorodne istoty duchowe, najczęściej nie zindywidualizowane i niekiedy bezpostaciowe, które mają występować w otaczającej człowieka rzeczywistości przyrodniczej i społecznej. Istoty te pozbawione są atrybutów boskości, ale – w przekonaniu osób wierzących – mają one określony wpływ (pozytywny bądź negatywny) na bieg życia ludzkiego. Inaczej mówiąc jest to sfera określonych poglądów magiczno-religijnych funkcjonujących w sferze świadomości społecznej. Wiedza o danych poglądach zobiektywizowana została w wielu opracowaniach etnograficznych i religioznawczych, a także teologicznych, które już samym ujęciem problemu bardzo istotnie różnią się od siebie. W czym tkwią te różnice? Przede wszystkim w odmiennym pojmowaniu demonologii przez naukę i teologię.

Naukowe pojmowanie demonologii przedstawić można w dwu aspektach: religioznawczym i etnograficznym. W pierwszym przypadku mamy do czynienia z dziedziną badań nad teoriami wyobrażeń istot bogopodobnych czy antyboskich, ukształtowanymi w poszczególnych doktrynach religijnych. Przedmiotem badań w tym względzie są zagadnienia genezy tych wyobrażeń, ich miejsca i roli w danym systemie religijnym oraz uwarunkowań społecznych ich rozwoju, funkcjonowania i obumierania. W drugim natomiast przypadku jest to dziedzina badań nad tą sferą wierzeń ludowych, które dotyczą wyobrażeń istot demonicznych, postaci półdemonicznych i zjawisk parademonicznych oraz związanych z tymi wierzeniami praktyk i czynności magiczno-religijnych.

Według interpretacji teologicznej demony nie są tworami wyobraźni ludzkiej, lecz stanowią istniejące sensu stricto byty duchowe (istoty ponadnaturalne, ale niższe od istot boskich), powołane do życia w wyniku działalności sprawczej nadprzyrodzonej istoty boskiej. Stąd też teologia zajmuje się rozważaniami nad strukturą owych bytów oraz zasięgiem ich negatywnej ingerencji w życie ludzkie, jak też możliwościami obrony człowieka przed nimi. Demonologia – jak podaje współczesna polska „Encyklopedia katolicka” – jest to „…nauka o istnieniu, naturze i działaniu szatana, dział teologii systematycznej związany z angelologią”.

W konkretnym przypadku niniejszych rozważań przyjęte zostało etno-religioznawcze rozumienie demonologii jako refleksji badawczej nad społecznymi uwarunkowaniami występowania w polskiej kulturze ludowej wierzeń o wyobrażeniach demonów, postaciach półdemonicznych i zjawiskach parademonicznych, nad ich genezą, istotą i strukturą, nad socjo- i psychologicznymi mechanizmami ich funkcjonowania w życiu społecznym i kulturze obyczajowej środowisk wiejskich oraz nad procesami ich obumierania i zanikania.

Śladami przeobrażeń słowiańskich wyobrażeń demonicznych

Różnorodne postacie rodzimych demonów, zarejestrowane w naszej kulturze ludowej, przynależą do licznej rodziny słowiańskich wyobrażeń demonicznych, o których pierwotnym kształcie posiadamy fragmentaryczną wiedzę. Stosunkowo bowiem niewiele możemy powiedzieć o formach ich społecznego funkcjonowania w odległych czasach przedchrześcijańskich. Dopiero znacznie późniejsza dokumentacja historyczna pozwala na konstruowanie obrazu słowiańskich wierzeń demonicznych. Nie jest to jednak obraz stabilny i jednolity. Tkwią w nim ślady różnorodnych przewartościowań, jakim w ciągu wieków ulegały wyobrażenia demoniczne pod wpływem przemian zachodzących w strukturze życia społecznego i kulturze umysłowej poszczególnych ludów słowiańskich.

Pierwszą wzmiankę o słowiańskich wierzeniach demonicznych odnajdujemy w „Dziejach wojen” Prokop z Cezarei (VI w.). Dotyczy ona występowania kultu duchów przyrody u południowosłowiańskich plemion Antów i Sklawinów, którzy – jak podaje Prokop – „oddają ponadto cześć rzekom, nimfom i innym jakim duchom i składają im ofiary, a w czasie tych ofiar czynią wróżby”.

Znacznie bogatszy zasób wiadomości dostarczają nam późniejsze przekazy historyczne (X–XIII w.), jak: zapisy kronikarzy niemieckich, duńskich i słowiańskich (Sakso Gramatyk, Helhold, Adam Bremeński, Thiethmar, Nestor, Kosmas), relacje podróżników arabskich (ibn Rosteh,al-Gardeli), opracowany przez Rudolfa z Rud Raciborskich tzw. „Katalog magii Rudolfa” oraz wczesnoruskie utwory literackie („Byliny” kijowskie i nowogorodzkie, „Słowo o wyprawie pułku Igora”) i kazania („Słowo niejakiego Chrystolubca”, „Słowo św. Grzegorza Teologa o tym, jak poganie kłaniali się bożkom” czy „Słowo ojca naszego Jana Złotoustego Chryzostoma”). Powyższe źródła zawierają szereg drobnych opisów wątków słowiańskich wierzeń demonicznych. Niektórzy badacze kultury słowiańskiej (np.Al. Brückner, L. Niederle czy V.J. Manzikka) uważali, iż z pewną rezerwą odnosić się należy do wartości poznawczych danych opisów, a zwłaszcza do obiektywizmu zawartych w nich sądów i ocen, jak również do stopnia adekwatności przedstawiania ówczesnego stanu wierzeń słowiańskich.

Artykuł Polska demonologia ludowa. Wierzenia dawnych Słowian pochodzi z serwisu Niezłomni.com.

]]>
https://niezlomni.com/polska-demonologia-ludowa-wierzenia-dawnych-slowian/feed/ 0
Wyjątkowa pozycja na temat procesów czarownic w Polsce! „Czarownicom żyć nie dopuścisz”. [WIDEO] https://niezlomni.com/wyjatkowa-pozycja-na-temat-procesow-czarownic-w-polsce-czarownicom-zyc-nie-dopuscisz-wideo/ https://niezlomni.com/wyjatkowa-pozycja-na-temat-procesow-czarownic-w-polsce-czarownicom-zyc-nie-dopuscisz-wideo/#respond Sat, 30 Apr 2022 06:39:49 +0000 https://niezlomni.com/?p=51390

Wydarzenia bardziej i mniej znane. Niekiedy przyjmujące zaskakujący obrót, zawsze kontrowersyjne. „Czarownicom żyć nie dopuścisz” to książka, która w pasjonujący sposób przybliża procesy o czary w Polsce w czasach, gdy były najbardziej powszechne.

Profesor Jacek Wijaczka, autorytet w dziedzinie historii polowań na czarownice, ukazuje osiem przypadków poświęconych procesom o czary w XVI-XVIII wieku. Zrelacjonowane na podstawie źródeł archiwalnych, dostarczają nowych informacji o prześladowaniach czarownic w naszym kraju. W książce poznajemy dosyć burzliwe, a dotychczas nieznane, koleje życia Doroty Paluszki, mieszkanki Gniezna, oskarżonej o czary i spalonej na stosie w 1619 roku. Dowiadujemy się także, jakie lęki i obawy związane z wiarą w diabła i czarownice dręczyły mieszkańców Kaszub w końcu XVIII wieku. Co ciekawe, autor obala również rozpowszechniony mit, że ostatni stos w Europie, na którym spłonęła rzekoma czarownica, został rozpalony w Reszlu na początku XIX wieku.

Fragment książki Jacek Wijaczka, Czarownicom żyć nie dopuścisz. Procesy o czary w Polsce w XVII-XVIII wieku, Wyd. Replika, Poznań 2022. Książkę można nabyć na stronie Wydawnictwa Replika.

WSTĘP

Polowanie na czarownice i czarowników we wczesnonowożytnej Europie i Nowym Świecie wzbudza od wielu lat duże zainteresowanie czytelników. Zaowocowało to wieloma opracowaniami naukowymi, lecz jeszcze liczniejszymi publikacjami prasowymi, a ostatnio również internetowymi, opartymi na mitach i stereotypach związanych z procesami o czary. Na dodatek większość społeczeństwa europejskiego jest przekonana, że palenie czarownic na stosach to odległa przeszłość. Nic bardziej mylnego. W 2020 r. co najmniej w 36 krajach oskarżono ludzi, ponownie najczęściej kobiety, o zajmowanie się czarami, torturowano ich, a nawet mordowano. Tak się stało np. 10 sierpnia 2012 r., kiedy to Christina, mieszkanka Papui-Nowej Gwinei, została oskarżona o czary i była torturowana. Dlatego też ten dzień został ogłoszony Międzynarodowym Dniem Walki z Szaleństwem Czarostwa. Stało się tak z inicjatywy funkcjonującego w Akwizgranie (Niemcy) Międzynarodowego Katolickiego Towarzystwa Misyjnego missio, które nie tylko dokumentuje wszystkie podobne przypadki, lecz przede wszystkim pomaga kobietom oskarżanym o to, że są czarownicami i za pomocą magicznych praktyk czynią szkody na zdrowiu ludzi lub uszczerbek w ich dobytku. Ze wspomnianych 36 krajów większość to kraje afrykańskie, lecz do polowania na czarownice dochodzi również w Meksyku, Boliwii, Indiach i Indonezji.

W historiografii zachodnioeuropejskiej zainteresowanie procesami o czary i polowaniami na czarownice (wówczas sądzono, że to głównie kobiety zawierały pakt z diabłem i to one powodowały szkody) pojawiło się w końcu XVIII w. Z biegiem lat, w XIX w., zaczęło się ukazywać coraz więcej – mniej lub bardziej naukowych – prac poświęconych tej tematyce. Na początku XX w. ukazało się drukiem monumentalne, i nadal nietracące na wartości, dzieło klasyka badań nad kwestią prześladowań rzekomych czarownic i czarowników Josepha Hansena (1862–1943), Zauberwahn, Inquisition und Hexenprozess im Mittelalter und die Entstehung der grossen Hexenverfolgung (München 1901). Praca ta odegrała ogromną rolę w dalszych badaniach nad procesami o czary w Europie w XVI–XVIII w.

Pierwsze dziesięciolecia po II wojnie światowej przyniosły zahamowanie badań nad procesami o czary w Europie, gdyż w trakcie wojny badania te próbowali wykorzystać do swych celów hitlerowcy. Zainteresowanie kwestią prześladowań rzekomych czarownic i czarowników oraz skalą procesów o czary we wczesnonowożytnej Europie odżyło w większości krajów europejskich dopiero na przełomie lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych XX w. i do dzisiaj jest istotnym elementem w badaniach historii społecznej. W Anglii np. od początku lat siedemdziesiątych XX w. oskarżenia i procesy o czary uznaje się za istotny element życia codziennego społeczeństwa angielskiego w czasach wczesnonowożytnych.

Polscy historycy w badania nad procesami czarownic i czarowników włączyli się wprawdzie już w ostatnich dziesięcioleciach drugiej połowy XIX w., kiedy to ukazał się pierwszy syntetyczny artykuł poświęcony kwestii czarostwa w Polsce, jednak liczba publikacji na ten temat nie była zbyt imponująca. Podsumowaniem polskich badań historycznych i etnograficznych prowadzonych w XIX w. na temat czarów i czarownic było hasło zamieszczone przez Zygmunta Glogera w jego Encyklopedii staropolskiej wydanej w 1900 r.

W kolejnych latach badania nad czarostwem w Polsce utknęły w miejscu. Dopiero w 1925 r. na łamach „Ludu”, czasopisma będącego organem Polskiego Towarzystwa Etnologicznego, nauczyciel, archiwista i historyk Kazimierz Sochaniewicz (1892–1930) opublikował referat wygłoszony na XII Zjeździe Lekarzy i Przyrodników w Warszawie, w którym próbował zachęcić liczniejsze grono polskich historyków i etnografów do podjęcia badań nad kwestią polowania na czarownice i czarowników. Przede wszystkim starał się nakłonić historyków do systematycznego wydawania materiałów źródłowych związanych z procesami o czary, które toczyły się w państwie polsko-litewskim w XVI–XVIII w., w celu „umożliwienia systematycznej i zorganizowanej pracy na polu zagadnień związanych z demonologią, czarodziejstwem, czarami, zaklinaniem itp.”.

Apel Kazimierza Sochaniewicza spotkał się z bardzo umiarkowanym odzewem wśród historyków i etnografów. Wymienić można właściwie tylko artykuły Karola Koranyiego i niezbyt obszerną książkę Tadeusza Łopalewskiego poświęconą procesom o czary na Litwie.
Sytuacja nie poprawiła się także po II wojnie światowej, gdyż badaniami procesów czarownic i czarowników od końca lat czterdziestych XX w. zajmował się praktycznie jedynie pracujący na uniwersytecie w Łodzi Bohdan Baranowski (1915–1993). W 1952 r. opublikował on syntezę poświęconą dziejom polowania na czarownice i czarowników w Polsce w XVII–XVIII w. Przez dziesięciolecia przyjmowano fakty i interpretacje zawarte w tej pracy za uzasadnione i oparte na stanie faktycznym. Dopiero po wielu latach książka Baranowskiego i jego ustalenia doczekały się bardzo krytycznej recenzji pióra Małgorzaty Pilaszek.

W drugiej połowie XX w., oprócz prac Baranowskiego, ukazały się nieliczne artykuły poświęcone problematyce czarów i związanych z nimi procesów. Taki stan badań nad procesami o czary w Polsce spowodował, że w 1996 r. Edward Potkowski napisał:

Tematyka czarownictwa w Polsce jest jednak ciągle jeszcze obszarem mało zbadanym. Brak jeszcze u nas prac opartych na solidnych studiach źródłowych, które nawiązywałyby do współczesnych badań obcych, stosujących do opisu i analizy zjawiska czarów i czarownic modele antropologii, socjologii, religioznawstwa porównawczego, nawet psychoanalizy. Brak zatem studiów, które w wypowiedziach źródeł historycznych starałyby się odkryć bardzo złożoną rzeczywistość historyczną, a nie jak dotąd – uproszczoną, charakteryzowaną jednym lub kilkoma elementami.

W końcu XX, a przede wszystkim na początku XXI w. liczba artykułów, a także książek poświęconych problematyce magii, czarostwa i procesów o czary zaczęła stopniowo wzrastać. Problematyką tą zainteresowali się też historycy literatury i literaturoznawcy. Można na marginesie zauważyć, że być może procesom o czary w polskiej historiografii poświęcano tak mało uwagi, gdyż dopiero wówczas zaczęto się interesować dziejami kobiet. Mimo zauważalnego wzrostu liczby publikacji poświęconych historii kobiet stwierdzić trzeba, że zdecydowana większość z nich poświęcona jest przedstawicielkom stanu szlacheckiego, których w procesach o czary nie sądzono, gdyż nie można ich było, jako należących do stanu uprzywilejowanego, torturować. Sporadycznie ukazują się prace poświęcone mieszczankom oraz chłopkom. Brak większego zainteresowania procesami o czary i dziejami niższych warstw społecznych wynika m.in. z faktu, że historiografia polska w ciągu ostatnich dziesięcioleci XX i pierwszych XXI stulecia skupiona jest na dziejach „narodu szlacheckiego”.

Mimo braku dokładniejszego rozpoznania przebiegu procesów o czary we wszystkich prowincjach Rzeczypospolitej w XVI–XVIII w. ostatnio ukazały się trzy syntezy poświęcone procesom o czary we wczesnonowożytnej Polsce. Ich autorami są Małgorzata Pilaszek oraz dwoje zagranicznych badaczy, Michael Oestling i Wanda Wyporska. Stwierdzić jednak trzeba, że mimo ukazania się ich prac nadal istnieje potrzeba przeprowadzenia szeroko zakrojonych badań źródłowych w archiwach polskich i napisania na ich podstawie nowej syntezy procesów o czary w Polsce we wspomnianym okresie.

Zauważyć trzeba, że oprócz prac naukowych ostatnio zaczęły się również ukazywać książki poświęcone polowaniom na czarownice i czarowników w Polsce. W pracach tych, mimo pozorów naukowości, najczęściej sugerowanych zamieszczoną na końcu pracy bibliografią, ich autorzy mieszają rzeczywistość, w której toczyły się procesy o czary, z mitami i stereotypami na ten temat.

Problematyka związana z prześladowaniem rzekomych czarownic i czarowników oraz z procesami o czary przeprowadzonymi w XVI–XVIII w. w Europie obejmuje szereg aspektów związanych z dniem codziennym. Wynika to choćby z faktu, że we wczesnonowożytnej Europie, w tym także w Polsce, wyimaginowany świat czarownic i czarowników okazał się bardzo skuteczny w rozwiązywaniu trudno wytłumaczalnych codziennych trudności i niezrozumiałych wydarzeń, a ludzie, wierząc w diabła i czarownice, radzili sobie w ten sposób m.in. z różnymi lękami.

Oddawany do rąk Czytelników tom składa się z ośmiu artykułów poświęconych różnym aspektom polowania na czarownice i czarowników oraz procesom o czary w Polsce w XVI–XVIII w. (nie zajmuję się w nich drugim członem państwa polsko-litewskiego, mianowicie Litwą). Są one publikowane po raz pierwszy.

W piśmiennictwie dotyczącym procesów o czary we wczesnonowożytnej Europie powszechnie przyjmuje się, że ponad 80% osób skazanych na spalenie na stosie stanowiły kobiety. W Polsce ten procent, jak się wydaje, był jeszcze wyższy, na co wskazuje porównanie liczby kobiet i mężczyzn sądzonych i skazanych w procesach prowadzonych przez sądy wójtowskie (lub radzieckie) w różnych polskich miastach i miasteczkach. Bardzo często akta procesu są jedynym rękopiśmiennym źródłem, w których kobieta sądzona jako rzekoma czarownica w ogóle się pojawia. Wprawdzie w tragicznych okolicznościach, lecz poznajemy imiona i nazwiska tych kobiet, czasami wiek (w źródłach polskich, w przeciwieństwie do zachodnioeuropejskich, informacja ta pojawia się niezbyt często), stan cywilny, a także członków rodziny. Dlatego też pierwszy artykuł w niniejszym tomie poświęcony jest Dorocie Paluszce, mieszkance Gniezna (Zły los Doroty Paluszki, czyli o gnieźnieńskiej czarownicy), o której dzięki zachowanym aktom z jej procesu dowiadujemy się dużo więcej niż o przeciętnej mieszkance ówczesnego Gniezna. Poznajemy historię jej niełatwego życia.

Do dzisiaj nieznana jest nawet przybliżona liczba osób sądzonych w trakcie procesów o czary w Polsce w XVI–XVIII w. Nie wiemy, ile wysłano na stos, a ile uniewinniono lub ukarano w inny sposób (np. chłosta lub kara finansowa). W 1952 r. ukazała się, jak już wspomniałem, praca Baranowskiego na temat procesów czarownic w Polsce w XVII i XVIII w. Została ona oparta na materiale źródłowym dotyczącym tak naprawdę tylko tzw. Wielkopolski właściwej, obejmującej województwa poznańskie i kaliskie. Opierając się na źródłach dotyczących procesów przeprowadzonych przed sądami miejskimi z tych dwóch województw, Baranowski wyciągnął wnioski w odniesieniu do całego państwa. W bardzo krótkim „Zakończeniu” swej pracy skonstatował ogólnikowo, że: „Kilka lub kilkanaście tysięcy ofiar ponurego zabobonu to jednak żniwo dość obfite, szczególnie jeśli się weźmie pod uwagę, że nasilenie jego przypadło znacznie później niż gdzie indziej, a mianowicie na przełom siedemnastego i osiemnastego wieku”. Natomiast kilka stron dalej, we francuskojęzycznym streszczeniu zamieszczonym na końcu książki, stwierdził, że „[…] około 10 000 osób oskarżonych o czary, legalnie skazanych, zostało spalonych lub zmarło torturowanych”. Ponieważ język polski był i jest mało popularny w zachodniej Europie, to świat nauki korzystał głównie z francuskiego streszczenia. To sprawiło, że do obiegu międzynarodowego na wiele dziesięcioleci trafiła błędna informacja, że w Polsce na stosach spłonęło jako rzekome czarownice około 10 000 osób. Dopiero na początku XXI w. dokonano korekty liczby osób straconych w wyniku procesów o czary w Polsce.

Oczywiście ustalenie dokładnych liczb nigdy nie będzie możliwe, jako że akta wielu procesów w ogóle się nie zachowały, inne zaś są znane jedynie we fragmentach lub we wzmiankach, że jakiś proces się odbył. Dlatego też istotne jest przebadanie ksiąg wójtowskich lub miejskich, w których najczęściej przebieg procesu był dokumentowany. Przebadanie jak największej liczby ksiąg miejskich miast i miasteczek w poszczególnych dzielnicach państwa polsko-litewskiego pozwoli na ustalenie liczby, choć nadal jedynie przybliżonej, procesów o czary oraz sądzonych i skazanych w nich osób. Przykład takich badań przedstawiony jest w drugim artykule niniejszego tomu (Oskarżenia i procesy o czary w Jędrzejewie (Cierpięgach) w XVII wieku), który przybliża przebieg procesów o czary w ówczesnym miasteczku Jędrzejewo (Cierpięgi), dzisiaj dzielnicy Gniezna.

Na Mazowszu wiara w diabła i czarownice była zapewne równie silna jak w pozostałych regionach wczesnonowożytnej Rzeczypospolitej. Niestety, o liczbie przeprowadzonych tam procesów i ich przebiegu wiemy bardzo mało w porównaniu do innych prowincji. Wynika to z faktu, że większość ksiąg miejskich z tego obszaru się nie zachowała; zaginęła w połowie XX w. w wojennej zawierusze. Przed II wojną światową jedynie Zygmunt Lasocki przedstawił, opierając się na materiale źródłowym, stosunek szlachty zamieszkałej w okolicach Płońska do kwestii czarostwa oraz czarownic i czarowników. Dlatego też jedynie przypadkowe znaleziska materiału źródłowego mogą uzupełnić naszą wiedzę na temat polowania na osoby parające się czarami na Mazowszu. Tak stało się w przypadku procesu o czary przeprowadzonego w 1724 r. w jednej z mazowieckich wsi (Proces w Kiełbowie w 1724 roku. Przyczynek do dziejów procesów o czary na Mazowszu).

W powszechnej świadomości historycznej ostatni proces o czary przeprowadzony w Polsce odbył się w wielkopolskiej wsi Doruchów w 1775 r., chociaż już kilkadziesiąt lat temu fakt przeprowadzenia tego procesu został zakwestionowany przez Janusza Tazbira, który opublikowaną z niego relację uznał za falsyfikat. Pozostawiając kwestię autorstwa owego falsyfikatu i tego, czy rzeczywiście w 1775 r. sądzono w tej wsi jakiekolwiek rzekome czarownice, stwierdzić trzeba, że w Doruchowie z całą pewnością procesy o czary były prowadzone. Ile i kiedy, to trzeba pozostawić dalszym poszukiwaniom archiwalnym. Obecnie możemy jedynie z całą pewnością stwierdzić, że jeden z tych procesów odbył się w 1762 r., a życie na stosie straciły trzy kobiety skazane jako czarownice. Część akt tego procesu przetrwała w odpisie, gdyż księgi wójtowskie sądu z Ostrzeszowa także nie są dzisiaj znane. Przyczyny i przebieg tego procesu przedstawiłem w czwartym artykule tomu (Proces o czary w Doruchowie w 1762 roku).

W literaturze przedmiotu powstałej w XX w., a dotyczącej polowania na osoby parające się czarami we wczesnonowożytnej Europie, utrzymywał się generalnie pogląd, że procesy z tym związane ustały w końcu XVII w. Historykom bowiem wydawało się, że w wieku Oświecenia, Wieku Światła, oskarżeń o zajmowanie się czarami już nie mogło być. Dopiero początek XXI w. przyniósł zmianę stanowiska w tej kwestii. Udokumentowane źródłowo artykuły dotyczące większości krajów europejskich ukazały, że procesów o czary w XVIII w. było całkiem sporo, a wiara w diabła i czarownice nie zanikła w Oświeceniu. Przykład oskarżeń i związanych z nimi procesów o czary w owym stuleciu przedstawiam w piątym artykule („Inwazja czarownic” w okolicach Bytowa w końcu XVIII wieku. Czy Oświecenie było oświecone?).

Artykuł Wyjątkowa pozycja na temat procesów czarownic w Polsce! „Czarownicom żyć nie dopuścisz”. [WIDEO] pochodzi z serwisu Niezłomni.com.

]]>
https://niezlomni.com/wyjatkowa-pozycja-na-temat-procesow-czarownic-w-polsce-czarownicom-zyc-nie-dopuscisz-wideo/feed/ 0
Jaki przykład dał nam Bonaparte? O czym śpiewamy w hymnie narodowym [WIDEO] https://niezlomni.com/jaki-przyklad-dal-nam-bonaparte-o-czym-spiewamy-w-hymnie-narodowym-wideo/ https://niezlomni.com/jaki-przyklad-dal-nam-bonaparte-o-czym-spiewamy-w-hymnie-narodowym-wideo/#respond Mon, 18 Mar 2019 06:20:37 +0000 https://niezlomni.com/?p=50733

„Dał nam przykład Bonaparte jak zwyciężać mamy” – śpiewamy w naszym narodowym hymnie. Ale czy katolicy i Polacy powinni uznawać Napoleona za wzór do naśladowania?

O tym kim naprawdę był Bonaparte, jakie wartości wyznawał oraz w jaki sposób traktował Kościół i Polskę mówią: profesor Jacek Bartyzel, profesor Grzegorz Kucharczyk i Piotr Doerre.

Artykuł Jaki przykład dał nam Bonaparte? O czym śpiewamy w hymnie narodowym [WIDEO] pochodzi z serwisu Niezłomni.com.

]]>
https://niezlomni.com/jaki-przyklad-dal-nam-bonaparte-o-czym-spiewamy-w-hymnie-narodowym-wideo/feed/ 0
Ludzie i fakty na krętym szlaku wiodącym ku niepodległej Polsce. Nieznana historia Legionów Polskich [WIDEO] https://niezlomni.com/ludzie-i-fakty-na-kretym-szlaku-wiodacym-ku-niepodleglej-polsce-zanim-legiony-wyruszyly-do-walki-wideo/ https://niezlomni.com/ludzie-i-fakty-na-kretym-szlaku-wiodacym-ku-niepodleglej-polsce-zanim-legiony-wyruszyly-do-walki-wideo/#respond Mon, 30 Jul 2018 17:23:19 +0000 https://niezlomni.com/?p=49128

Historia Legionów Polskich jest mało znana, a mity pokutujące na ich temat nie odpowiadają prawdzie historycznej. Zakorzeniły się one mocno w świadomości narodowej już w okresie międzywojennym. Były przekazywane z pokolenia na pokolenie, a ich egzemplifikacją jest przekonanie, że w roku 1918 odzyskaliśmy wolność wyłącznie dzięki Józefowi Piłsudskiemu. Podobnym mitem jest opinia, że to przyszły Marszałek Polski stworzył Legiony Polskie.

[caption id="attachment_49130" align="alignleft" width="381"] Wyd. Replika[/caption]

Niniejsza książka nie ma owych legionowych mitów obalać. Każda tego typu próba z góry skazana jest klęskę. Tym bardziej, że Józef Piłsudski ma dla Polski konkretne zasługi, których nikt pozbawić go nie może.

Ambicją tej publikacji jest ukazanie całej złożoności i wielobarwności ruchu legionowego z jego różnorodnymi korzeniami. Zaczyna się nie od wymarszu Pierwszej Kadrowej, ale od działalności Organizacji Bojowej-PPS. Autor omawia działalność Związku Walki Czynnej, a następnie Związku Strzeleckiego. Przybliża proces kształtowania się związanego z nimi obozu politycznego, funkcjonującego w Galicji.

Autor wskazuje jednak także inne środowiska niepodległościowe, działające w Galicji i ścieranie się ich wizji walki o niepodległość Polski. Przypomina, że u progu wybuchu I Wojny Światowej wiele innych ugrupowań, z endecją na czele, tworzyło swoje organizacje zbrojne. Prężnie działały m.in. Polskie Drużyny Strzeleckie, Drużyny Bartoszowe, Drużyny Podhalańskie i wreszcie Stałe Drużyny Sokole, bazujące na Towarzystwie Gimnastycznym „Sokół”.

Książka ma charakter popularnonaukowy. Jej atutem są zamieszczone w dużej ilości: wspomnienia, treści najważniejszych dokumentów oraz bezpośrednie relacje. Oddają one znakomicie atmosferę tamtych dni, ilustrują działania i decyzje osób, które wówczas tworzyły historię i o których współcześni uczą się z podręczników. Pozwalają lepiej zrozumieć ich argumenty, racje, sposób rozumowania.

Wielu z nich, mając siedemnaście czy osiemnaście lat, przerwało naukę w szkołach, spakowało plecaki i wyruszyło w pole, by z dnia na dzień stać się żołnierzami Rzeczypospolitej, której granic wówczas jeszcze na mapie nie było.

Utworzone w 1914 r. Legiony Polskie były formacją podobną do Legionów Polskich, stworzonych przez Jana Henryka Dąbrowskiego. Zamierzały tak jak one walczyć o odzyskanie niepodległości. Wyrastały one oczywiście z tradycji Organizacji Bojowej PPS, która prowadziła przeciwko caratowi walkę rewolucyjną, polegającą głównie na dokonywaniu zuchwałych aktów terrorystycznych, mających spełnić podwójną rolę. Miały one – za pomocą napadów na banki, kasy czy pociągi pocztowe – dostarczać środków na prowadzenie działalności, a także budować w społeczeństwie Królestwa Polskiego przekonanie, że do niepodległości Polski może prowadzić tylko czyn zbrojny wymierzony w zaborcę. Na jej czele stał Józef Piłsudski, który redagując „Robotnika”, propagował hasło: „Polski wymodlić ani wyszachrować się nie da. Ją trzeba krwią własną wywalczyć”. W szczytowym okresie działalności OB. PPS liczyła dwa tysiące członków. Uruchomiła sekcję cywilną i militarną. Wzmocniła krakowską szkołę bojową, kształcącą instruktorów. Tylko w 1906 r. w Królestwie Polskim bojowcy napadli na 561 pociągów przewożących pieniądze, urzędy gminne i pocztowe oraz sklepy monopolowe. Dokonali 678 zamachów na przedstawicieli władzy. W ich trakcie zostało zabitych 336 osób (68 wojskowych i 268 urzędników), a 235 osób było rannych.


Po rozłamie w PPS Organizacja Bojowa opowiedziała się za Frakcją Rewolucyjną. Kierował nią nadal Józef Piłsudski, wspomagany przez Stefana Dąbkowskiego, Mieczysława Mańkowskiego, Józefa Montwiłła-Mireckiego, Tomasza Arciszewskiego i Edwarda Gibalskiego. Współpracowali z nimi także Walery Sławek, Aleksander Prystor i Władysław Dehnel.

Kierowane przez Piłsudskiego bojówki w latach 1907– 1909 dokonały 270 zamachów i napadów, z których najsłynniejsza była akcja na Wileńszczyźnie pod Bezdanami. Piłsudski dowodził nią osobiście. Liczył się z tym, że z akcji może już nie wrócić. Napisał list do Feliksa Perla, który obiecał mu napisać nekrolog „gdy go diabli wezmą”. Warto go zacytować w całości, bo oddaje on ówczesne poglądy i system wartości przyszłego marszałka Polski. Przywoływanie go we fragmentach zniekształca często jego myśli. Piłsudski pisał:

Do Felka lub tego, co mój nekrolog pisać będzie,
Mój Drogi! Niegdyś obiecywałeś mi, że napiszesz śliczny nekrolog, gdy diabli mnie wezmą. Teraz, gdy idę na wyprawę, z której może nie wrócę, posyłam Ci swoją kartkę, jako nekrolog iście, z małą prośbą. Nie idzie mi, naturalnie, o to, bym Ci miał dyktować ocenę mojej pracy i życia – nie! – masz pod tym względem zupełną swobodę, proszę tylko o to, byś nie robił ze mnie „dobrego oficera lub mazgaja i sentymentalistę…”, tj. człowieka poświęcenia, rozpinającego się na krzyżu dla ludzkości, czy czego tam. Byłem do pewnego stopnia takim, lecz było to za czasów młodości durnej i chmurnej. Teraz nie, to minęło i minęło bezpowrotnie – te mazgajstwa i krzyżowanie się dokuczyło mi, gdym na to u naszych inteligentów patrzył – takie to słabe i beznadziejne! Walczę i umrę jedynie dlatego, że w wychodku, jakim jest nasze życie, żyć nie mogę, to ubliża – słyszysz! – ubliża mi, jako człowiekowi z godnością nie niewolniczą. Niech inni się bawią w hodowanie kwiatów czy socjalizmu, czy polskości, czy czego innego w wychodkowej (nawet nie klozetowej) atmosferze – ja nie mogę! To nie sentymentalizm, nie mazgajstwo, nie maszynka ewolucji społecznej, czy ta, co, to zwyczajne człowieczeństwo. Chcę zwyciężyć, a bez walki, i to walki na ostre, jestem nie zapaśnikiem nawet, ale wprost bydlęciem, okładanym kijem czy nahajką. Rozumiesz chyba mnie. Nie rozpacz, nie poświęcenie mną kieruje, a chęć zwyciężenia i przygotowania zwycięstwa.

Fragment rozdziału I Od terroru do polskiej armii, Marek A. Koprowski, Legiony. Droga do legendy. Przed wyruszeniem w pole 1906-1914, wyd. Replika, Zakrzewo 2018. Książkę można kupić TUTAJ.

Artykuł Ludzie i fakty na krętym szlaku wiodącym ku niepodległej Polsce. Nieznana historia Legionów Polskich [WIDEO] pochodzi z serwisu Niezłomni.com.

]]>
https://niezlomni.com/ludzie-i-fakty-na-kretym-szlaku-wiodacym-ku-niepodleglej-polsce-zanim-legiony-wyruszyly-do-walki-wideo/feed/ 0
Królobójstwo? Zginął, bo chciał podbić Moskwę? Tajemnica śmierci króla Stefana Batorego https://niezlomni.com/krolobojstwo-zginal-bo-chcial-podbic-moskwe-proces-poszlakowy-w-sprawie-smierci-krola-stefana-batorego/ https://niezlomni.com/krolobojstwo-zginal-bo-chcial-podbic-moskwe-proces-poszlakowy-w-sprawie-smierci-krola-stefana-batorego/#comments Tue, 27 Mar 2018 11:00:13 +0000 http://niezlomni.com/?p=20617

Badanie  nad istotną przyczyną śmierci króla Stefana musi być przeprowadzone  metodą  procesu poszlakowego.

Gdy  nie ma pewnego dowodu,  że  zbrodnia  została  dokonana, szuka się poszlak -  tropów; a gdy wszystkie poszlaki  prowadzą w  jednym kierunku i  motyw  zbrodni  jest oczywisty,  można  uznać za dowiedzione, że zbrodni dokonano. Dotychczas poszukiwano wyłącznie poszlak,  które odprowadzały od zbrodni królobójstwa,  a  prowadziły w  kierunku naturalnej śmierci. W  dostępnej mi literaturze nie  znalazłem ani  jednej  pracy, ani  nawet najmniejszej wzmianki o jakiejś pracy, która starałaby się udowodnić,  że zaszedł  tu wypadek królobójstwa.

Nawet  ci historycy, którzy  zanotowali te podejrzenia,  od  Heidensteina   począwszy,  a na Konopczyńskim skończywszy, cofnęli się  pod   takim  czy innym pozorem przed wniknięciem w głąb  tego zagadnienia.

A przecież  to jest jedno z najtragiczniejszych  wydarzeń w   naszej  historii;  wydarzenie, którego  konsekwencje  - i to coraz cięższe   konsekwencje  - ponosi nasz naród do  dnia  dzisiejszego. Dlaczegóż  więc  tak  się dzieje?  Przecież nie  z  braku  szacunku  do historii  „mistrzyni życia”.  Przyczyną  tego może być tylko nacisk,  jakaś przemożna presja, którą wywiera się na  historyków w tym zgubnym kierunku.

 

Gdyby  tego  nacisku  nie  było,  to przecież  znalazłby  się w  ciągu tak  długiego czasu i przy tak obfitej literaturze dotyczącej okresu panowania i śmierci króla Stefana ktoś,  który zainteresowałby się tą  sprawą,  tak jak znalazło się wielu,  którzy zainteresowali  się przeprowadzeniem  dowodu,  że  był  to tylko tragiczny zbieg okoliczności i że król  Stefan umarł z przyczyn naturalnych w przeddzień realizacji  swoich wielkich planów.

 

Jak widzieliśmy powyżej  (str. 15 i nast.)  istnieją też bardziej bezpośrednie  dowody na to, że jest ktoś,  najprawdopodobniej jakaś tajna organizacja, której   zależało na ukryciu przed publicznością prawdziwej  przyczyny śmierci króla Stefana. Stąd: zatajanie czy przez oczyszczanie archiwów, czy przez usiłowanie konfiskaty źródłowych dzieł historycznych,  lub też fałszowania historycznych dokumentów,  odnoszących się do  tego  zagadnienia.

Jeżeli więc stwierdza się niezbicie fakt „przykrawywania” archiwów do fałszywej informacji historycznej, to tym bardziej można przypuścić, że istnieje ukryty nacisk  w tym samym kierunku  na historyków. W sumie oba fakty udowadniają, że starano się ukryć przed publicznością  fakt  królobójstwa, co  jest niezbitym dowodem na to, że tego królobójstwa dokonano. Te trzy fakty wykraczają już poza pojęcie poszlak, a są dowodami dokonanej zbrodni; jeśli by nie było zbrodni, nie byłoby czego ukrywać. Ale oprócz nich istnieją  jeszcze i dalsze poszlaki.

scheu9

Dalszą poszlaką jest to, że pomimo stronniczości naszej  historiografii w tym wypadku – z której zresztą publiczność nie zdaje sobie  sprawy  — utrzymuje się  w  polskiej  opinii publicznej, od chwili śmierci króla, aż po dzień dzisiejszy, tj. prawie przez 400 lat,  głuche, ale uporczywe podejrzenie, że pomimo wszystko król został otruty. Uczyniono wszystko możliwe  aby stłumić to podejrzenie, odwołano się nawet do  najsilniej do Polaków przemawiającego  argumentu uczuciowego,  że  wśród  nas  nie  było  nigdy królobójcy, a wszystko to bezskutecznie. Podejrzenie istnieje nadal, jak dowodzą tego ustawiczne usiłowania  przekonania społeczeństwa o naturalnej śmierci króla.

 

[quote]Następną ważną poszlaką, omówioną już powyżej (str. 26) – jest fakt,  że  król Stefan  zmarł nie zaopatrzony  św.  Sakramentami. Jest faktem historycznie stwierdzonym, że król Stefan, jakikolwiek był jego osobisty  stosunek do  religii, formalnie był  praktykującym  katolikiem. Jeżeli więc  nie posłuchał rad otoczenia i  nie przyjął  św. Sakramentów,  to nie dla  jakiejś demonstracji, lecz tylko  dlatego, że nie czuł  się śmiertelnie chorym;  gdy zaś się spostrzegł  —  o ile się w ogóle spostrzegł — było już za późno! Przemawia to za tym, że zmogła go nie choroba,  której nie czuł, lecz trucizna, którą ewentualnie  poczuł za późno i nie miał już czasu przygotować się po chrześcijańsku na śmierć.[/quote]

[caption id="attachment_20620" align="aligncenter" width="480"]Rzeczpospolita w 1582 r. Rzeczpospolita w 1582 r.[/caption]

Piątą  poszlaką jest celowe  bezczeszczenie  pamięci wielkiego króla trwające  po dzień  dzisiejszy.  Jeszcze w roku 1962 otrzymałem  z Kraju  ordynarną „karykaturę”  tego  wielkiego  człowieka, starającą się pomniejszyć  go w  oczach nieuświadomionej opinii publicznej.  Po  jego śmierci okazało się mnóstwo pamfletów, ulotnych pisemek i wierszyków oczerniających jego pamięć. Prawdziwym wyrazem stosunku  narodu do  króla nie  były  jednak te pisemka, lecz uchwały sejmików  wyrażających zgodę  na  proponowane podatki  na wznowienie  wojny z Moskwą. Był to chyba najwyższy,  bo  połączony z materialną  ofiarą wyraz  uznania narodu dla króla.  Pamflety zaś były  tylko  sztuczną  propagandą, mającą  na celu  odwrócenie  uwagi narodu od  niepowetowanej klęski, którą poniósł  przez jego  przedwczesną śmierć.

[caption id="attachment_20621" align="aligncenter" width="480"]Jan Matejko, Stefan Batory pod Pskowem Jan Matejko, Stefan Batory pod Pskowem[/caption]

Szóstą poszlaką jest dobór lekarzy,  którzy go mieli pod swoją „opieką”, o czym była mowa  powyżej. Nosi  on  wyraźne cechy przygotowywania  się  „na wszelki wypadek".

Siódmą poszlaką, związaną z doborem lekarzy, jest wyprawa do Polski dra Dee,  który  jeśli nie  był agentem, to z  pewnością dobrym znajomym, a  nawet przyjacielem królowej Elżbiety I i jej wiernego  sługi truciciela Lorda  Leicestera, a  zarazem najprawdopodobniej członkiem trucicieli-Różokrzyżowców.  Teza ta zgadza się ze  szczególną opieką, jaką otaczał go Olbracht Łaski, zaciekły i nie przebierający w środkach  wróg króla Stefana.

[caption id="attachment_20622" align="aligncenter" width="480"]Potwierdzenie przez Stefana Batorego na sejmie koronacyjnym 4 maja 1576 r. praw i przywilejów szlachty Rzeczypospolitej, Archiwum Główne Akt Dawnych Potwierdzenie przez Stefana Batorego na sejmie koronacyjnym 4 maja 1576 r. praw i przywilejów szlachty Rzeczypospolitej, Archiwum Główne Akt Dawnych[/caption]

Ósmą  jest  otwarcie po  śmierci  ciała królewskiego, na usprawiedliwienie  czego nie  może  służyć  żadne naiwne, zupełnie anachroniczne bajdurzenie  o jakiejś „sekcji”, „obdukcji” czy „autopsji”, czy w  końcu o „balsamowaniu”. Tutaj  nasuwa się reminiscencja religijnych wierzeń  egipskich. Starożytni  Egipcjanie wierzyli, że  po  upływie wielu lat  po śmierci dusza zmarłego  łączy się z  powrotem  z ciałem  i  wtedy  może przejść do wiecznego życia razem z bogami. To jest religijna podstawa  egipskiego  zwyczaju balsamowania ciał zmarłych; do osiągnięcia  życia wiecznego należało zachować ciało (Budce, 11, str. 156). Przy balsamowaniu usuwano wnętrzności, ale ich  nie  niszczono,  lecz  przechowywano wraz z ciałem w czterech  urnach,  które pozostawały  pod opieką bożków Hadesu  (ibid. str.  158).

[caption id="attachment_20624" align="aligncenter" width="384"]Nagrobek Stefana Batorego w kaplicy Mariackiej na Wawelu autorstwa Santi Gucciego, lata 90. XVI w., wikipedia.pl Nagrobek Stefana Batorego w kaplicy Mariackiej na Wawelu autorstwa Santi Gucciego, lata 90. XVI w., wikipedia.pl[/caption]

Opisane  powyżej pastwienie  się nad  zwłokami straconych  katolików  w  Anglii  oraz  cytowany ustęp z przysięgi masońskiej III stopnia (str. 199 i 200), nabierają sensu dopiero w  tym naświetleniu. Chodziło  tutaj nie tylko  o  zabranie  skazańcowi życia doczesnego, ale  i wiecznego „tak, aby ślad pamięci  nie pozostał po mnie  pomiędzy ludźmi". A ci, którzy takie wyroki  wydają, mocno  wierzą  w ich skuteczność; bowiem nie tylko  nie nadają  im rozgłosu,  ale  wprost  przeciwnie, starają się ukryć ich  wykonanie.  Nie  chodzi im o  ostrzeżenie innych, lecz tylko i  wyłącznie o zemstę, o  zabicie ciała  i duszy na całą wieczność. Za tą tezą  przemawiają  także oszczercze  pamflety, które pojawiły się masowo  po śmierci króla  Stefana, a w jeszcze większej  mierze wniosek na sejmie konwokacyjnym skonfiskowania dzieła Heidensteina  umotywowany tym,  że  jest tendencyjne na korzyść króla  Stefana (Konopczyński, 32,  173); w  ten sposób usiłowano  zabić  pamięć  króla  w jego  narodzie.  Co  się  stało z wnętrznościami  królewskimi —  nie wiadomo.

W  związku  z  tym pozostaje dziewiąta poszlaka,  którą  jest przetrzymanie  ciała  królewskiego  w Grodnie, „na uboczu”, tak długo,  aż dobrze  przegniło i  wszelkie ślady  dokonanej zbrodni zostały — przynajmniej  jak na  ówczesne  czasy — bezpowrotnie zatarte.

Dalszą,  dziesiątą poszlaką, pozostającą również w bezpośrednim związku z powyższym, jest  staranne  ukrycie  grobu króla na Wawelu, tak  że  odnaleziono go dopiero  w r.  1877, prawie w 300  lat po śmierci, w „straszliwym  stanie", jak referuje ks. dr.  Kruszyński (38).

Jedenastą — wskazującą także na rodzaj trucizny, której użyto – jest lepsze  zachowanie  się królewskiego ciała, pomimo braku dostępu powietrza, przyspieszającego  procesy  gnilne,  co spowodowało większe zniszczenie, któremu uległ sarkofag.

[caption id="attachment_20625" align="aligncenter" width="437"]Medal z wizerunkiem króla Stefana Batorego oraz jego herb, lata 80. XVI w., wikipedia.pl Medal z wizerunkiem króla Stefana Batorego oraz jego herb, lata 80. XVI w., wikipedia.pl[/caption]

Dwunastą  jest  zaniedbanie  przeprowadzenia  dochodzeń, które zapowiadali senatorowie bezpośrednio po zgonie króla, a związaną z tym  trzynastą jest  zaniedbanie przeprowadzenia nowoczesnymi metodami zbadania  resztek  królewskich  w  czasie  powtórnego otwarcia  grobu w r.  1932,  pomimo  wielkiego i ogólnego zainteresowania się  przyczyną  jego zgonu  i to na najwyższym szczeblu naukowym, czego dowodzi szereg prac ogłoszonych w tym właśnie czasie, tak  w  prasie codziennej jak i naukowej,  z pracą prof. Waltera na  czele.

[quote]Mamy więc  co najmniej  trzynaście  poszlak,  z  których każda wykazuje, że starano się wszelkimi  sposobami,  przez blisko 400 lat  i w różnych,  odległych od  siebie krajach  ukryć przed społeczeństwem  świadomość,  że król Stefan nie umarł śmiercią naturalną; wprost  przeciwnie — starano się w nie wmówić, że przyczyna  jego  śmierci  była naturalna.  To  wszystko  dowodzi, że zbrodnia została dokonana i że  winni jej jeszcze  istnieją i działają, a kierunek ich działania pozostał przez ten cały czas  nie zmieniony.[/quote]

[caption id="attachment_20623" align="aligncenter" width="384"]Sarkofag Stefana Batorego na Wawelu, wikipedia.pl Sarkofag Stefana Batorego na Wawelu, wikipedia.pl[/caption]

A motyw  zbrodni przedstawiliśmy w pierwszej części  tej pracy: był  to cały przebieg panowania  i działalności króla Stefana, z  jego wielkimi,  a tak  bliskimi  realizacji  planami  podboju  Moskwy i  wyrzucenie Turcji  z Europy  przede wszystkim.

Herman Zdzisław Scheuring (doktor medycyny), Czy królobójstwo? Krytyczne studium o śmierci króla Stefana Wielkiego Batorego, Londyn 1964.

Artykuł Królobójstwo? Zginął, bo chciał podbić Moskwę? Tajemnica śmierci króla Stefana Batorego pochodzi z serwisu Niezłomni.com.

]]>
https://niezlomni.com/krolobojstwo-zginal-bo-chcial-podbic-moskwe-proces-poszlakowy-w-sprawie-smierci-krola-stefana-batorego/feed/ 2
„Próżnować nigdy nie chciał i nie umiał”. Dziw bierze, że jeden człowiek potrafił tyle studiować, pisać, układać, tworzyć!”. 480 lat temu urodził się ksiądz Piotr Skarga https://niezlomni.com/proznowac-nigdy-nie-chcial-i-nie-umial-dziw-bierze-ze-jeden-czlowiek-potrafil-tyle-studiowac-pisac-ukladac-tworzyc-479-lat-temu-urodzil-sie-ksiadz-piotr-skarga/ https://niezlomni.com/proznowac-nigdy-nie-chcial-i-nie-umial-dziw-bierze-ze-jeden-czlowiek-potrafil-tyle-studiowac-pisac-ukladac-tworzyc-479-lat-temu-urodzil-sie-ksiadz-piotr-skarga/#respond Tue, 02 Feb 2016 01:36:43 +0000 http://niezlomni.com/?p=22865

Dziś kolejna rocznica urodzin księdza Piotra Skargi, największej postaci, jaką wydała Ziemia Grójecka. Postaci wielowymiarowej, wielkiej, której wielkość nie wynikała, jak chcieli to widzieć romantycy, z przewidywania upadku Polski.

Wielkość Skargi wynikała z jego geniuszu politycznego, z realnej oceny, rzadkiej w naszym kraju, polegającej na rozumieniu aktualnych warunków politycznych w jakich znajdowała się Polska. Bo ks. Skarga nie był jakby chciało i chce wielu „klechą, który wtrącał się w politykę”, był myślicielem, którego troską była wielkość i siła państwa polskiego.

Kazanie_SkargiNie chodziło mu o jakąś tam Polskę, jego celem była katolicka Polska, silna, bogata i wielka terytorialnie, od morza do morza, szanująca wyznanie swoich poddanych, z dominującą religią katolicką. Polska, w której każdy, bez względu na pochodzenie społeczne, także chłop miał być równoprawnym obywatelem.

Niestety ówczesne polskie elity nie były w stanie lub nie chciały zrozumieć jego myśli. Nie doszło do koniecznych przemian społecznych, w katolickim kraju przez katolickich panów polscy chłopi byli traktowany gorzej niż niewolnicy na plantacjach w Stanach Zjednoczonych. 90 % narodu, którą stanowili w I Rzeczypospolitej chłopi była wyłączona z narodu przez własnych rodaków… Musiało upłynąć trzysta lat, żeby polskie elity zrozumiały, że Polska to nie tylko szlachta, że chłopi to również Polacy… Tą prostą prawdę zrozumiał dopiero ruch narodowy, kierowany przez Romana Dmowskiego, pod koniec XIX wieku i wprowadził ją w życie, angażując masy chłopskie do walki o swoje prawa i o polskie prawa pod zaborami.

logos-96[2]Wracając do ks. P. Skargi warto jeszcze przytoczyć słowa prof. Feliksa Konecznego, kolejnego z wielkich polskich uczonych, choć rodem z Moraw, który o grójeckim jezuicie tak pisał: „Świątobliwy nad wszelki wyraz, uczony nad wielką miarę, roztropny, przewidujący, stanowczy, wytrwały, a zawsze wiedzący dokładnie, czego chce, a przy tym pracowity niesłychanie. Powiedziano o nim, że „próżnować nigdy nie chciał i nie umiał”. Dziw bierze, że jeden człowiek potrafił tyle studiować, pisać, układać, tworzyć!”F. Koneczny, Święci w dziejach Narodu Polskiego, Dom Wydawniczy Ostoja, Krzeszowice 2006, s. 200.

Podsumowując ks. P. Skarga nie był dewotem i bigotem jak chcieliby go widzieć niektórzy, nie obudził się też po śmierci w trumnie jak głosi nieprawdziwa bajka rozpowszechniana chętnie również przez katolickich duchownych, która przez kilka wieków blokowała beatyfikację największego syna Ziemi Grójeckiej.

Był jednym z najbardziej sprawnych intelektualnie ludzi swoich czasów w Polsce, dostrzegał realne problemy i zagrożenia, dlatego nie był lubiany, z tego powodu doczepiano mu „łatki”. Z drugiej strony jest postacią nie do końca poznaną, mimo, że powstało wiele poświęconych mu opracowań, nie powstało jedno z najważniejszych – „Państwo i prawo w myśli ks. Skargi”.

TePe

źródło: grojec24.net

1386762015

Kazania sejmowe ks. Piotra Skargi możesz kupić TUTAJ.

Artykuł „Próżnować nigdy nie chciał i nie umiał”. Dziw bierze, że jeden człowiek potrafił tyle studiować, pisać, układać, tworzyć!”. 480 lat temu urodził się ksiądz Piotr Skarga pochodzi z serwisu Niezłomni.com.

]]>
https://niezlomni.com/proznowac-nigdy-nie-chcial-i-nie-umial-dziw-bierze-ze-jeden-czlowiek-potrafil-tyle-studiowac-pisac-ukladac-tworzyc-479-lat-temu-urodzil-sie-ksiadz-piotr-skarga/feed/ 0
Dlaczego upadła Polska. Historia bez cenzury https://niezlomni.com/dlaczego-upadla-polska-historia-bez-cenzury/ https://niezlomni.com/dlaczego-upadla-polska-historia-bez-cenzury/#respond Sun, 29 Mar 2015 15:47:46 +0000 http://niezlomni.com/?p=23502

O tym, że Polska na 123 lata została wymazana z mapy Europy wiedzą chyba wszyscy. Nie wszyscy jednak znają przyczyny upadku naszego Państwa. W tym odcinku Wojtek przybliża nieco tę kwestię.

Artykuł Dlaczego upadła Polska. Historia bez cenzury pochodzi z serwisu Niezłomni.com.

]]>
https://niezlomni.com/dlaczego-upadla-polska-historia-bez-cenzury/feed/ 0
Dążenie do nieznanej wiedzy stała się argumentem podczas rozprawy z Zakonem. O najbardziej tajemniczym z katolickich zakonów https://niezlomni.com/najbardziej-tajemniczy-z-zakonow-daznosc-do-nieznanej-wiedzy-stala-sie-argumentem-kiedy-nadszedl-czas-rozprawy-z-zakonem/ https://niezlomni.com/najbardziej-tajemniczy-z-zakonow-daznosc-do-nieznanej-wiedzy-stala-sie-argumentem-kiedy-nadszedl-czas-rozprawy-z-zakonem/#respond Mon, 05 Jan 2015 09:31:59 +0000 http://niezlomni.com/?p=22713

Dziewięciu francuskich rycerzy: Hugo de Payns, Gotfryd de Saint-Omer, Galfryd Bisol, Andrew de Montbarry, Archambault de Saint-Amand-les-Eaux, Payen de Montdidier, Gotfryd de Eygorande, Boral i Roland, oddani Bogu, pobożni i bogobojni, złożyło w 1119 r. śluby ubóstwa, czystości i posłuszeństwa przed patriarchą Jerozolimy, a w zamian za odpuszczenie im dotychczasowych grzechów wyrazili gotowość strzec, ile im tylko sił wystarczy, dróg i gościńców od zasadzek rabusiów i napastników, z baczeniem na bezpieczeństwo pątników. Już wcześniej król Jerozolimy Baldwin II oddał im na miejsce stałego pobytu część pałacu zbudowanego na miejscu świątyni Heroda, a dawnej świątyni Salomona, o co zresztą sami usilnie zabiegali. Przyległa do nich nazwa templariusze lub Zakon Świątyni, choć oficjalnie nazwali się Ubogimi Rycerzami Chrystusa i Świątyni Salomona (Fraters Militiae Templi Pauperes Commilitones Christi, Templique Salomonis).

W ten sposób narodziła się najbardziej tajemnicza, okryta dobrą i złą sławą, konfraternia rycerzy-zakonników, która przez prawie 200 lat wpływała na polityczny i gospodarczy rozwój Europy. W 1120 r. przyłączył się do tej dziewiątki Fulko z Angres. Po sześciu latach dołączył kolejny rycerz – Hugo hrabia Szampanii. Nie spieszyli się początkowo do powiększania swoich szeregów. Dlaczego? To jeszcze jedna z wielu zagadek, jakich nie zabraknie w całej historii Zakonu Świątyni.

Wkrótce w miejsce obowiązującej reguły augustiańskiej przyjęto nową regułę Zakonu opracowaną przez św. Bernarda, opata z Clairvaux, którego wuj Andrew de Montbarry należał przecież do jerozolimskiej dziewiątki, z jego też rodziny pochodził późniejszy templariusz Hugo hrabia Szampanii, a wcześniej fundator opactwa w Clairvaux. Warto tu zapamiętać postać opata, gdyż odegrał on zdecydowanie najważniejszą rolę w dziejach Zakonu Świątyni. Jeśli do tego dodać, iż sam Wielki Mistrz Zakonu, Hugo de Payns, był wasalem hrabiego Szampanii, to zaczyna się jawić pewna prawidłowość, iż mamy do czynienia z przedsięwzięciem znacznie wcześniej ukartowanym we Francji.

22-23-Skarb kopia

 Najważniejsza jednak była bulla papieża Innocentego II Omne datum optimum zawierająca główne przywileje templariuszy: podległość tylko papieżowi, z zakazem składania hołdu lub przysięgi na wierność jakiemukolwiek władcy, samostanowienie prawa zakonnego, mianowanie własnych kapelanów zakonnych, czym całkowicie uniezależniali się od biskupów, oraz prawo do budowania własnych kościołów i kaplic. Dziewięciu, a potem dziesięciu czy jedenastu rycerzy nie stanowiło żadnej siły militarnej zdolnej zapewnić bezpieczeństwo pielgrzymom czy kupcom na tak wielkim obszarze, pełnym pielgrzymkowych celów, jakim była Ziemia Święta. Poza tym grupa, której przewodził Hugo de Payns, była początkowo bardzo uboga. Jeden koń przypadał na dwóch rycerzy, żywili się bardzo skromnie, chodzili w szatach otrzymywanych od innych w darze, podobnie skromnie musiało wyglądać ich uzbrojenie, skoro za jego utratę groziły, zawarowane skrupulatnie w zakonnej regule, bardzo surowe kary.

Można zatem spokojnie przyjąć, że w pierwszych latach byli rzeczywiście jedynie strażnikami Świątyni Salomona. Nie brali oficjalnie udziału w żadnej kampanii wojennej, nie kwapili się do eskortowania pątników, nie zwiększali też swego stanu osobowego w Ziemi Świętej. Pierwszym odnotowanym w kronikach czynem zbrojnym templariuszy było odbicie z rąk muzułmanów miasteczka Tekoa. Miało to jednak miejsce dopiero w roku 1138.

Wiadomo, że przede wszystkim prowadzili prace wykopaliskowe w podziemiach resztek Świątyni Salomona. Dlaczego to robili? Czego szukali? Co znaleźli? Wszystkie tropy prowadzą do archiwów watykańskich i tam się niestety dla badaczy kończą.

Współcześni historycy uważają, że znaleźli w niej dokładnie to, czego szukali. Były to bogactwa ukryte przed laty w podziemiach świątyni, a także droższe od materialnych skarbów – święte księgi i zapisy o dziejach Izraela, historii jego sukcesów i upadków, teksty pozwalające im inaczej odczytywać Biblię, a zwłaszcza cztery ewangelie i Nowy Testament. Znaleźli też źródła wiedzy, która stała się inspiratorką działań służących późniejszej świetności Zakonu. Choć zapewne nie wszystko, co tam było ukryte, potrafili odnaleźć.

Obecnie w podziemiach Świątyni Salomona, dzisiaj meczetu Al-Aksa, intensywne prace wykopaliskowe prowadzą Palestyńczycy. Czego szukają? Co jeszcze znaleźli? Dotychczas poza mury Wzgórza Świątynnego nie przeniknęła, mimo protestów uczonych z całego świata, żadna konkretna informacja.

Templariusze szukali nie tylko skarbów i świętych ksiąg. W porównaniu z innymi krzyżowcami byli bardzo ciekawi świata, w którym nagle się znaleźli. Czas pobytu na Ziemi Świętej – czym różnili się od innych zakonów – wykorzystali również na poszukiwanie, gromadzenie i praktyczne wykorzystywanie wiedzy o otaczającym ich świecie, wiedzy matematycznej, fizycznej, rolniczej i finansowej. Inspiratorami i przewodnikami w tych poszukiwaniach byli kapelani Zakonu, w zdecydowanej większości cystersi, przybysze z opactwa w Clairvaux. Ta dążność do nieznanej wiedzy stała się także argumentem przeciwko nim, kiedy nadszedł czas rozprawy z Zakonem.

24-25-Skarb kopia
Surowa reguła Zakonu, skromne wyżywienie, skromna odzież, zakaz noszenia jakichkolwiek ozdób, zakaz gromadzenia na własny użytek przedmiotów zbytku, obowiązkowe zrzeczenie się na rzecz Zakonu posiadanych dotychczas dóbr doczesnych, nieruchomości i majątku ruchomego – wszystko to sprawiało, że koszty utrzymania komandorii stanowiły zaledwie ułamek procenta bogactwa Zakonu.
Warto też pamiętać, że przez dwa wieki działania Zakonu wstąpiło w jego szeregi ponad 200 tysięcy nowicjuszy. Każdy z nich przekazał Zakonowi wszystkie przypadające na niego dobra doczesne. Templariuszom poza dotarciem do skarbów Świątyni Salomona przypisuje się także odnalezienie skarbu Wizygotów ukrytego w Langwedocji – złota i klejnotów zrabowanych w Rzymie przez króla Alaryka.

Na co więc szły te bogactwa, zdobyte łupiestwem zajętych miast, wojennymi zdobyczami, okupami za jeńców, ale też darowiznami i nadaniami oraz zręcznym gospodarowaniem posiadanym już majątkiem? Odpowiedzi szukać należy w słynnym: Non nobis Domine, non nobis, sed nomini tuo da gloriam (Nie dla nas Panie, nie dla nas, lecz dla chwały Twego imienia).

W jerozolimskim okresie Zakonu, poza kosztami utrzymania sprawności bojowej, część zgromadzonych bogactw przeznaczana była na budowę lub kupno zamków i twierdz oraz na wykupywanie jeńców z muzułmańskiej niewoli (z tego powodu zarzucono później templariuszom, podczas ich procesów, utrzymywanie kontaktów z Saracenami), tudzież uczestniczenie w kosztownych przecież operacjach wojennych, co mieściło się również w trosce o chwałę Pańskiego imienia.

[quote]Od początku swego istnienia Zakon myślał jednak o swoim miejscu w Europie. Przecież jego twórcy wyszli z kontynentu europejskiego i stamtąd stale przybywali nowi rycerze wstępujący w szeregi Zakonu. Wygodniej było, gdy przybywał rycerz-templariusz przygotowany już do służby, przestrzegający reguły, sprawdzony dokładnie przez innych braci. Dlatego zakładano komandorie w Europie. Było ich ok. 9 tysięcy. Pozostały po nich zamki i kościoły, po innych tylko resztki ruin, jeszcze inne przetrwały jedynie w postaci zachowanych po dzień dzisiejszy nazw, takich jak: Temple, Tempel, Templin, Templowo, Tempelburg, Tempeldorf, Tempelhof...[/quote]

Dla władców i Kościoła templariusze zbyt szybko rośli w siłę, zbyt wielkim cieszyli się poważaniem. W dodatku fundowali i budowali w Europie okazałe gotyckie katedry, wzbudzając niekłamany zachwyt wiernych. Przy budowie ich stosowano nieznane wówczas na kontynencie prawa fizyki, pozwalające na nowatorskie rozwiązania konstrukcyjne.

Mieli niepodważalne zasługi w rozwoju osadnictwa rolnego. Karczowali lasy i zakładali pola uprawne, zagospodarowywali nieużytki, wprowadzali nowe gatunki zbóż i warzyw, wspólnie z cystersami upowszechniali trójpolówkę, dzięki której udawało się zwielokrotnić plony. Tam, gdzie działali templariusze, nie było zazwyczaj wewnętrznych wojen, nie było głodu. Zakładali szpitale i hospicja. Posiadali własną flotę handlową i własne okręty do jej skutecznej ochrony. Początkowo służyła ona tylko do łączności komandorii europejskich z Ziemią Świętą. Potem pływała jako flota handlowa po wszystkich morzach. Bijącym własną monetę dostarczali srebra, które wówczas nie było powszechnie wydobywane w Europie. Gdzieś daleko wypływali po nie ze swojego największego wówczas portu we Francji – La Rochelle i z angielskiego Bristolu. Krążyły wieści, że trafiali na inny, nieznany dotąd, kontynent, później nazwany Ameryką. To z ich morskich map korzystał Krzysztof Kolumb, szukając zachodniej drogi do Indii.

26-27-Skarb kopia
Trzynaście tzw. prowincji europejskich Zakonu Świątyni: Francja, Prowansja, Normandia, Akwitania, Lombardia, Sycylia – Apulia, Aragonia – Katalonia, Portugalia – Kastylia, Anglia – Szkocja – Irlandia, Górne Niemcy, Dolne Niemcy, Austria – Czechy – Morawy oraz Polska dostarczały zboże i pasze, konie, owce (na mięso), kozy (na skóry), a także każdego roku po jednym rycerzu z dwoma giermkami oraz pełnym tzw. pocztem z każdej komandorii. Było to znaczne obciążenie nawet dla bogatych placówek, choć roczne dochody Zakonu w Europie szacowano wtedy na 54 mln ówczesnych franków, na owe czasy kwotę niewyobrażalną. Każdą komandorię obowiązywała zasada ewangelicznej przypowieści o panu, sługach i talentach, czyli obowiązek myślenia, jak szybko pomnożyć posiadany już majątek.

Upowszechnili i zdominowali system czeków podróżnych, a także wprowadzili coś na kształt dzisiejszych kart płatniczych, dzięki którym pielgrzymi i kupcy mogli w różnych europejskich komandoriach pobierać nawet w ratach kwotę zdeponowaną przed podróżą w najbliższej komandorii. Udzielali kredytów hipotecznych, prowadzili także rachunki na zlecenie, odpowiedniki dzisiejszych ROR. Tego wszystkiego nie wymyśliłby prymitywny przecież rycerz, średniowieczny rębajło, najczęściej w dodatku analfabeta.

Oficjalnie nie ustalono dotychczas, kto był tym głównym inspiratorem naukowych, finansowych i ekonomicznych poczynań templariuszy, choć bardzo dużo śladów prowadziło prosto do opactwa w Clairvaux. Tym bardziej że to, co współcześnie nazwalibyśmy ekspansją gospodarczą zakonu cystersów, przypadało również na czas wypraw krzyżowych, a templariusze udzielali im mocnego wsparcia.

[quote]Tworzył się wokół Zakonu nimb dobrych, pobożnych rycerzy i sprawnych, uczciwych gospodarzy. Mnożyły się zapisy i nadania. Pożyczali królom i zarządzali ich skarbcami. Posiadali prawo udzielania azylu. Zwolnieni byli z wszelkich podatków i dziesięcin, z świętopietrzem i podatkiem na rzecz wspierania walki w Ziemi Świętej. Na ich konta przelewano to, co dzisiaj nazywa się w terminologii sądowej nawiązką, czyli wszelkie finansowe dodatki do kościelnych i świeckich kar i wyroków.[/quote]

Stawali się za silni. W dodatku – za bogaci. Zakresem i mocą swoich wpływów na współczesną im Europę zaczęli dorównywać papieżowi. Stanowili niekwestionowaną potęgę militarną, ekonomiczną i finansową w Europie, w dodatku o stale rozszerzających się wpływach. Robili wszystko, aby mieć coraz więcej zawistnych przeciwników.

18 maja 1291 r. została zdobyta przez wojska muzułmańskie Akka, ostatni bastion krzyżowców w Ziemi Świętej. Upadek Akki stał się sygnałem do rozprawy z templariuszami. Dla wszystkich przeciwników Zakonu Świątyni jasne stało się, że wraz z utratą Ziemi Świętej templariusze stracili nie tylko najważniejsze pole działania, ale w ogóle rację bytu.

I kiedy Jakub de Molay, ostatni Wielki Mistrz Zakonu, wraz z towarzyszami przygotowywał plany kolejnej krucjaty w obronie Grobu Chrystusa, równolegle w Paryżu Filip IV Piękny, król Francji, planował własną krucjatę przeciwko templariuszom.

Uderzenie było bardzo starannie przygotowane i przez to druzgocące. Wytoczono przeciwko templariuszom zarzuty najgroźniejsze z możliwych – herezji, bałwochwalstwa, zaprzaństwa i bezczeszczenia symboli chrześcijańskich. Doszukano się tego nawet w regule Zakonu, napisanej przez św. Bernarda, opata z Clairvaux!

Znaleziono wygodne paragrafy, by uruchomić tortury i podpalić stosy, ale przede wszystkim, aby nareszcie przejąć ich cały majątek. Bo zgodnie z prawem obowiązującym we Francji i w kilku jeszcze innych krajach, cały majątek heretyków przypadał królowi. W wielu przypadkach nie próbowano silić się nawet na przeprowadzenie formalnego procesu sądowego, a tekst papieskiej kasacji Zakonu jest osobliwym dokumentem prawniczym.

Na dzień ostatecznego triumfu nad Zakonem w całej Europie wyznaczono 13 października 1307 roku. Pisma, ze stosownym wyprzedzeniem, starano się wysłać do wszystkich władców i biskupów. Datę wybrano nieprzypadkowo. Na przełomie października i listopada zwyczajowo następowały przecież wpłaty dziesięcin, podatków i wszystkich pozostałych świadczeń z dóbr templariuszy. Chodziło o to, by w całości trafiły one już do rąk innych właścicieli.

Nie wszędzie doszły te pisma w terminie lub nie wszędzie im się natychmiast podporządkowano. Odmówiono ścigania i tortur, a nawet później udzielono schronienia zbiegom z Francji w Niemczech, w Hiszpanii czy Portugalii. Nie podjęto początkowo żadnych działań na Cyprze, ale tam stacjonowały wtedy główne siły zbrojne Zakonu. W wielu innych krajach, w tym na ziemiach polskich, pod pozorem oczekiwania na bullę papieską nie próbowano nawet zadzierać z potężnym ciągle Zakonem Świątyni.

28-29-Skarb kopia
Uwięziono jednak i osądzono ponad 1500 templariuszy, przede wszystkim we Francji. Zapłonęły stosy. Ostatni Wielki Mistrz Zakonu Świątyni Jakub de Molay wraz z Geoffreyem de Charney, preceptorem Normandii, po kuriozalnym procesie, w którym oskarżeni odwołali wymuszone torturami zeznania, spłonęli w Paryżu na stosie w 1314 roku nie jako heretycy, ale jako ci, którzy złożyli pierwotnie... fałszywe zeznania i wprowadzili w błąd prokuratorów królewskich i kościelnych. Wcześniej, w 1311 roku, sobór w Vienne zarządził kasację Zakonu i przepadek jego mienia. Kres Zakonowi położyła ostatecznie bulla papieska Klemensa V, Vox Clamantis z 6 maja 1312 r. głosząca, że kasacja jest nieodwołalna, choć podjęta nie w imię litery kościelnego prawa, bo żadnej winy templariuszom nie udowodniono, lecz z woli i uprawnień papieża. Co jakiś czas Watykan przeprasza za błędy Kościoła i przywraca cześć niesłusznie potępionym. Do dziś Kościół nie zrehabilitował templariuszy. Czy dlatego, że stali się wzorcem w poszukiwaniu prawdy i wiedzy dla wolnomularzy?

Ci, którzy przyznali się do herezji i chcieli za nią odpokutować, oraz ci, którym nie można było jej w żaden sposób udowodnić, otrzymywali pensję, a niekiedy mieszkali nadal w placówkach Świątyni. Inni zostali wysłani do zakonów, przede wszystkim do cystersów lub augustianów. Na uznanych za niepoprawnych grzeszników czekały stosy i więzienia.

1295-896Jedynie na Półwyspie Iberyjskim tamtejsi królowie przekształcili templariuszy w nowe zakony rycerskie. Jakub II, król Aragonii, po usilnych staraniach uzyskał w 1317 roku zgodę papieską na utworzenie rycerskiego Zakonu Montesa przezornie wzorowanego na zakonie Calatrava, który wzorowany był z kolei na Zakonie Świątyni, a w 1319 r. król Portugalii Dionizy I powołał do życia Zakon Rycerzy Chrystusowych, w którym wprost już obowiązywała reguła templariuszy. Wielkimi Mistrzami tego Zakonu byli m.in. infant Henryk Żeglarz czy późniejszy król Portugalii – Jan II, a najbardziej znanym z zakonnych rycerzy był Vasco da Gama. Czerwone krzyże templariuszy długo widniały na żaglach statków portugalskich odkrywców.

Natomiast królewscy komisarze wysłani do La Rochelle po flotę Zakonu Świątyni, nie zastali tam ani jednego statku templariuszy. Nie zastano także żadnego statku Zakonu w Bristolu. Potężna flota Zakonu przepadła jak kamień w wodę, choć wiele jeszcze lat później spotykano na różnych morzach statki pod czarną banderą, z gołą czaszką i skrzyżowanymi piszczelami. Była ona od dawna znana jako bandera Zakonu Świątyni. Kilkaset lat później, jako „wesoły Roger”, stała się symbolem okrętów pirackich.

W komandoriach zastawano na ogół pustki. Jakieś zdezelowane sprzęty codziennego użytku, stare dziurawe naczynia kuchenne, podarte prześcieradła i koce, kontrastujące z doskonale utrzymanymi zabudowaniami i nadzwyczaj sprawnie zarządzanymi nieruchomościami. Ani śladu po tym, co tam być przecież musiało – po złotych i srebrnych monetach, niezbędnych chociażby do realizacji czeków podróżnych, ani śladu po klejnotach i depozytach, zastawionych kosztownościach. Nie było nawet naczyń liturgicznych. Nie odnaleziono także większości ksiąg rachunkowych, a skoro templariusze prowadzili usługi bankowe, musieli mieć jakąś sprawozdawczość, jakieś dokumenty kasowe.
W tym przypadku wszystko to, czego szukano, co spodziewano się znaleźć w skarbcach i zbrojowniach, gdzieś nagle przepadło. Czy były to tylko zbyt wielkie oczekiwania szukających? A może wcześniej wszystko, co tylko się dało, zostało wywiezione i ukryte? Jak to uczyniono? Kto ukrył i gdzie? Tropy w tej sprawie wiodą także do Polski, do polskich komandorii.

Roman Woźniak, Skarb Templariuszy, Rytm, Warszawa.

Książkę można zamówić TUTAJ

[caption id="attachment_22719" align="aligncenter" width="960"]Kaplica w Chwarszczanach – część dawnej komandorii templariuszy, fot. wikipedia Kaplica w Chwarszczanach – część dawnej komandorii templariuszy, fot. wikipedia[/caption]

Artykuł Dążenie do nieznanej wiedzy stała się argumentem podczas rozprawy z Zakonem. O najbardziej tajemniczym z katolickich zakonów pochodzi z serwisu Niezłomni.com.

]]>
https://niezlomni.com/najbardziej-tajemniczy-z-zakonow-daznosc-do-nieznanej-wiedzy-stala-sie-argumentem-kiedy-nadszedl-czas-rozprawy-z-zakonem/feed/ 0
16 października na Wawelu doszło do koronacji Jadwigi Andegaweńskiej. „Jadwiga, czując wstręt do dzikiego Jagiełły, błagała o pomoc matki…” https://niezlomni.com/16-pazdziernika-na-wawelu-doszlo-do-koronacji-jadwigi-andegawenskiej-jadwiga-czujac-wstret-do-dzikiego-jagielly-blagala-o-pomoc-matki/ https://niezlomni.com/16-pazdziernika-na-wawelu-doszlo-do-koronacji-jadwigi-andegawenskiej-jadwiga-czujac-wstret-do-dzikiego-jagielly-blagala-o-pomoc-matki/#respond Thu, 16 Oct 2014 10:31:08 +0000 http://niezlomni.com/?p=21994

[caption id="attachment_21995" align="alignright" width="442"]jadwiga obraz Jana Matejki: Jadwiga i Dymitr z Goraja[/caption]

Panowie małopolscy odnieśli świetne zwycięstwo. Wspierało ich prawo, do którego się odwołali, wspierała niepospolita wytrwałość, jaką w przeprowadzeniu swego planu umieli rozwinąć. Ażeby jednak zapewnić sobie w narodzie trwałą przewagę i owoce swego zwycięstwa zebrać, potrzebowali jeszcze okazać wyższy zmysł polityczny w dobraniu męża dla młodziutkiej Jadwigi. Były tu niezmierne trudności do pokonania.

Zwyczajem, bardzo często w średnich wiekach praktykowanym, wydał król Ludwik Jadwigę, kiedy jeszcze była malutkim dzieckiem, za mało co od niej starszego Wilhelma, syna Leopolda, księcia austriackiego. Dzieci zawarły formalny ślub kościelny, a ślub taki stawał się ważny z chwilą, kiedy dorosły i, zamieszkawszy w sposób małżeński ze sobą, tym samym ów ślub zatwierdziły. Wilhelm, ujrzawszy Jadwigę na tronie, do Krakowa zjechał, ogładą swoją i męską pięknością młodociane jej serce przy pierwszym spojrzeniu pozyskał i, korzystając z chwilowej nieoględności panów, wjechał na zamek. Uroczyście ten dzień obchodzono w Krakowie, bo miasto to niemieckie rade było widzieć na tronie polskim niemieckiego księcia, wśród ogólnej uciechy uwolniono nawet więźniów, zamkniętych w ratuszu, i zapisano to w aktach. Spostrzegli się jednak polscy panowie. Kasztelan krakowski, Dobiesław z Kurozwęk, zmusił Wilhelma do ustąpienia z zamku krakowskiego i ucieczki. Pilnie strzeżona w Krakowie, padła Jadwiga tragiczną ofiarą wyższego celu, do którego ją gotowali panowie duchowni i świeccy.

Celem tym było poślubienie przez nią Jagiełły, wielkiego księcia litewskiego, przyłączenie i apostolstwo pogańskiej jeszcze Litwy i walka z krzyżackim zakonem. Uczniowie Kazimierza W-go nie mogli postąpić inaczej, nie mogli sprzeniewierzyć się zadaniu, które im wielki król w spuściźnie przekazał. Nie powiodła się jedna próba, nie udało się znaleźć w Węgrzech sprzymierzeńca do walki ze śmiertelnym wrogiem, podjęli drugą próbę, poszukali go w Litwie. [...]

Jadwiga, czując wstręt do dzikiego Jagiełły, błagała o pomoc matki, ale Elżbieta usunęła się od wszystkiego; szukała pomocy w Kościele, ale Kościół uznał ślub z Wilhelmem za nieważny; gdy ostatnia nadzieja zawiodła, musiała poddać się konieczności. W dniu 15 lutego 1386 odbył się chrzest Jagiełły i jego braci, w d. 18 lutego ślub z Jadwigą, a w dniu 4-ym marca uroczysta koronacja w Krakowie.

Michał Bobrzyński

Artykuł 16 października na Wawelu doszło do koronacji Jadwigi Andegaweńskiej. „Jadwiga, czując wstręt do dzikiego Jagiełły, błagała o pomoc matki…” pochodzi z serwisu Niezłomni.com.

]]>
https://niezlomni.com/16-pazdziernika-na-wawelu-doszlo-do-koronacji-jadwigi-andegawenskiej-jadwiga-czujac-wstret-do-dzikiego-jagielly-blagala-o-pomoc-matki/feed/ 0
Władysław Warneńczyk przeżył bitwę pod Warną? Jego synem miał być… Krzysztof Kolumb. Sensacyjne tezy portugalskiego historyka, który 20 lat badał życiorys Kolumba [wideo] https://niezlomni.com/wladyslaw-warnenczyk-przezyl-bitwe-pod-warna-jego-synem-mial-byc-krzysztof-kolumb-sensacyjne-tezy-portugalskiego-historyka-ktory-20-lat-badal-zyciorys-kolumba-wideo/ https://niezlomni.com/wladyslaw-warnenczyk-przezyl-bitwe-pod-warna-jego-synem-mial-byc-krzysztof-kolumb-sensacyjne-tezy-portugalskiego-historyka-ktory-20-lat-badal-zyciorys-kolumba-wideo/#comments Tue, 14 Oct 2014 09:43:48 +0000 http://niezlomni.com/?p=21928

Kim jest Manuel Rosa?

Manuel Rosa, Portugalczyk z pochodzenia, obecnie historyk z Duke University (Karolina Północna), poświęcił 20 lat na badanie życiorysu Krzysztofa Kolumba. We właśnie opublikowanej po polsku książce "Kolumb. Historia nieznana" stawia tezę, że odkrywca Ameryki był synem Władysława Warneńczyka, króla Polski i Węgier, który, wedle przekazów historycznych, zginął w 1444 roku w bitwie z Turkami pod Warną.

Przede wszystkim trzeba sobie jasno powiedzieć, że powtarzane przez wieki wersje o pochodzeniu Krzysztofa Kolumba są wysoce nieprawdopodobne. Najpopularniejsza teoria głosi, że był on synem prostego tkacza z włoskiej Genui, w skąd w niejasny sposób trafił do Portugalii. Tam w ciągu kilku lat nauczył się nie tylko obcego języka, ale także sztuki czytania i pisania, nie tylko posiadł obszerną wiedzę z zakresu matematyki, geografii i nawigacji, ale też ożenił się z arystokratką - Filipą Moniz de Perestrelo. Szybko też dostał się do najbliższego otoczenia króla Portugalii Jana II. Jest absolutnie nieprawdopodobne, aby prostemu, niepiśmiennemu robotnikowi z Genui udało się dokonać tego wszystkiego. O wiele bardziej racjonalna jest teoria, że Kolumb był kimś doskonale i od dawna znanym na dworze portugalskim, miał szlacheckie pochodzenie i odebrał w młodości gruntowne wykształcenie.

[...] Uważam, że zawiązano spisek, by ukryć prawdziwe pochodzenie Kolumba i chronić tożsamość jego ojca. Europejskie dwory znały prawdę, nie ujawniały jej ze znanych sobie powodów. Syn Kolumba w swoim tekście na temat ojca podkreśla, że sam ojciec nie chciał ujawniać swojego pochodzenia. Znane nam podpisy Kolumba można odcyfrowywać na kilka sposobów, przypominają raczej zaszyfrowaną informację, niż sygnaturę. Sam Kolumb używał zresztą nazwiska Colon, forma Columbus to literówka jednego z włoskich biskupów w jego dopisku do listu ogłaszającego odkrycie nowego lądu. Charakterystyczne, że choć błąd bardzo szybko sie upowszechnił, sam Kolumb nigdy go nie próbował sprostować. Najwyraźniej utajnienie tożsamości było mu z jakichś względów na rękę.

[...] Uważam, że uznanie Władysława Warneńczyka za ojca człowieka, którego znamy dzisiaj jako Krzysztofa Kolumba, pozwala wyjaśnić wiele zagadek z jego życiorysu - wczesne małżeństwo z arystokratką, posiadanie solidnego wykształcenia i stosunków na dworze królewskim. Tylko osoba z możnego rodu dostępowała w tamtych czasach takich przywilejów. Ale pochodzenie od polskiego króla wyjaśniałoby też, dlaczego i sam Kolumb i jego syn, utrzymywali swoje pochodzenie w tajemnicy - chronili w ten sposób tożsamość Warneńczyka. O polskich korzeniach Kolumba może też świadczyć jego wygląd. Był rudawy, o jasnej karnacji, niebieskooki, miał orli nos - tak jak Warneńczyk.

[...] Po bitwie pod Warną wielu uważało, że król przeżył i udał się na wygnanie. Według niektórych relacji, głowę polskiego króla sułtan turecki przechowywał potem, jako trofeum wojenne, w garnku z miodem. Jednak wenecki poseł, który widział to trofeum, podkreślał, że głowa należała do blondyna, podczas gdy Władysław III był ciemnowłosy.

Ciała polskiego monarchy nigdy nie odnaleziono, mimo że było łatwe do rozpoznania - król miał 6 palców u jednej ze stóp. Jeden z przekazów mówi, że polski król, ledwie uszedłszy z życiem z bitwy, postanowił odsunąć się od świata i osiadł na Maderze, jako Henrique Alemao, czyli Henryk Niemiec.

Portugalscy władcy nadali mu tam ziemię. Miejscowi mówili o nim, że był królem Polski. To fakt historyczny, że około 1450 roku dwaj polscy franciszkanie zostali wysłani, aby to sprawdzić i przysięgali później na Biblię, że spotkali na Maderze prawdziwego Władysława Warneńczyka. Próbowali go nakłonić do powrotu do Polski, ale bezskutecznie, Władysław nie chciał być królem. Potwierdzenie informacji, że Warneńczyk przeżył bitwę i przebywa w Portugalii odnalazł też polski badacz Leopold Kielanowski w archiwum zakonu krzyżackiego. W XVI wieku potomkowie Henryka Niemca udowodnili na dworze hiszpańskim, że pochodzą z rodu polskich królów.

Na związek Kolumba z postacią Henryka Niemca wskazuje też fakt, że w pewnym okresie życia Kolumb zamieszkał na Maderze, dokładnie tam, gdzie znajdował się pałac tajemniczego rycerza. Kolumb nie tylko na 15 lat przed swoimi odkryciami, które ewentualnie mogłyby ten fakt jakoś wytłumaczyć, ożenił się z arystokratką, ale też kontaktował się swobodnie z królem Portugalii. Opatrywał też swoje listy monogramem, na którym widać literę S. Wiadomo, że syn Henryka Niemca miał na imię Segismundo czyli Zygmunt, imię to przewija się wśród Jagiellonów. Ostatecznych dowodów mogłoby dostarczyć badania porównawcze DNA, na które jednak nie zdecydowali się książęta Sanguszkowie, żyjący potomkowie Jagiellonów.

[Dlaczego Władysław Warneńczyk miałby rezygnować z tronu i ukrywać się na Maderze pędząc żywot samotnika?]
W tamtych czasach zdarzały sie takie wypadki. Żeby nie szukać daleko - ćwierć wieku później portugalski król Alfons V rozczarowany światem polityki abdykował i zamierzał ruszyć jako rycerz do Ziemi Świętej. Odwiedli go od tego pomysłu portugalscy wielmoża. Ale duch czasów był taki, że nie było niczym niezwykłym, że ktoś możny, nawet władca, składa śluby służenia sprawie wygania niewiernych z Ziemi Świętej, rezygnuje z bogactw i władzy. Ze względu na to, że rozmaite siły w Europie mogły chcieć grać jego osobą i prawem do tronu, zrozumiałe jest, że Warneńczyk ukrywając się na Maderze, musiałby bardzo dbać o swoją anonimowość.

źródło: Naukawpolsce.pap.pl

Artykuł Władysław Warneńczyk przeżył bitwę pod Warną? Jego synem miał być… Krzysztof Kolumb. Sensacyjne tezy portugalskiego historyka, który 20 lat badał życiorys Kolumba [wideo] pochodzi z serwisu Niezłomni.com.

]]>
https://niezlomni.com/wladyslaw-warnenczyk-przezyl-bitwe-pod-warna-jego-synem-mial-byc-krzysztof-kolumb-sensacyjne-tezy-portugalskiego-historyka-ktory-20-lat-badal-zyciorys-kolumba-wideo/feed/ 1