Historia lokalna – Niezłomni.com https://niezlomni.com Portal informacyjno-historyczny Sun, 03 Dec 2023 21:00:15 +0000 pl-PL hourly 1 https://wordpress.org/?v=4.9.8 https://niezlomni.com/wp-content/uploads/2017/08/cropped-icon-260x260.png Historia lokalna – Niezłomni.com https://niezlomni.com 32 32 Czy istniał plan odbicia więźniów Auschwitz? Relacjonuje świadek, ostatni dowódca Armii Krajowej na Śląsku https://niezlomni.com/czy-istnial-plan-odbicia-wiezniow-auschwitz-relacjonuje-swiadek-ostatni-dowodca-armii-krajowej-na-slasku/ https://niezlomni.com/czy-istnial-plan-odbicia-wiezniow-auschwitz-relacjonuje-swiadek-ostatni-dowodca-armii-krajowej-na-slasku/#respond Tue, 03 Mar 2020 09:06:32 +0000 https://niezlomni.com/?p=50919

Istnienie na terenie Okręgu Śląskiego Armii Krajowej obozu koncentracyjnego w Oświęcimiu stawiało komendanta tego okręgu w sytuacji szczególnej - wspomina ostatni ostatni dowódca Armii Krajowej na Śląsku gen. Zygmunt Walter-Janke.

Wyraz temu dał Komendant Główny w czasie jednej z odpraw w Warszawie. Wiosną 1944 r. gen. "Bór" zapytał, kiedy zamierzamy uderzyć na obóz w Oświęcimiu - relacjonuje gen. Zygmunt Walter-Janke w książce "W Armii Krajowej w Łodzi i na Śląsku", która ukazała się nakładem I.W. Pax w 1969 r.

Źródło zdjęcia głównego: pixabay.com.

Artykuł Czy istniał plan odbicia więźniów Auschwitz? Relacjonuje świadek, ostatni dowódca Armii Krajowej na Śląsku pochodzi z serwisu Niezłomni.com.

]]>
https://niezlomni.com/czy-istnial-plan-odbicia-wiezniow-auschwitz-relacjonuje-swiadek-ostatni-dowodca-armii-krajowej-na-slasku/feed/ 0
FRAGMENTY pamiętnika jednego z liderów Powstania Wielkopolskiego: Wszędzie tam, gdzie dotarł zew, lud otrząsnął się z bezruchu wyczekiwania. [WIDEO] https://niezlomni.com/znamienity-pamietnik-z-powstania-wielkopolskiego-wszedzie-tam-gdzie-dotarl-zew-lud-otrzasnal-sie-z-bezruchu-wyczekiwania-wideo/ https://niezlomni.com/znamienity-pamietnik-z-powstania-wielkopolskiego-wszedzie-tam-gdzie-dotarl-zew-lud-otrzasnal-sie-z-bezruchu-wyczekiwania-wideo/#respond Sat, 29 Dec 2018 10:28:58 +0000 https://niezlomni.com/?p=50401

Szanowni Czytelnicy, dziś prezentujemy fragmenty pamiętnika z czasów Powstania Wielkopolskiego. I to pamiętnik nie byle kogo, bo jednego z liderów powstania.

„….Wiele kłopotu sprawiała dyr. Frankowskiemu okoliczność, że przewody telefoniczne — zwłaszcza te, które prowadziły ku frontowi — często bywały przerywane i do czasu naprawy trzeba było łączyć się okólnymi drogami. Naprawy dokonywał we własnym zakresie przy pomocy kolumn robotniczych, jakie stawiłem do dyspozycji.— Kiedy pod Obórką w ciągu jednego dnia trzykrotnie przerwano przewody — zabrakło mu cierpliwości i zaraportował mi stan rzeczy. Jasnym było, że nie czynią tego ani powstańcy ani też ludność polska, która dała ochotnika na front; sprawcami tych uszkodzeń mogą być jedynie koloniści niemieccy.

W przeciągu kilku godzin żandarmeria moja sprowadzała około 30 kolonistów spod Obórki — na plac koszarowy. Zapytani o powód niszczenia drutów, tłumaczyli się, że to nie ich wina, że to chyba gęsi — wracając z wody do zagród — wpadają na przewody i rwą je. Kazałem więc kolonistom pozostać na placu koszarowym i ćwiczyć marsze oraz biegi, by nie marzli. Tymczasem kazałem sprowadzić z ich zagród wszystkie gęsi do koszar i sporządzić dokładną ich ewidencję co do ilości i wagi, a także sprawdzić czyją są własnością. Następnie poleciłem wszystkie sztuki zabić i sprzedać na targu po obowiązującej cenie rynkowej. Handel szedł jak po maśle, gdyż po pierwsze: „dobra gęś nie jest zła” — jak twierdzą filozofowie, a po drugie: był to towar dawno nie widziany na rynku gnieźnieńskim — istny „rarytas” — jako że koloniści bojkotowali nasze targi już od początku grudnia.

Po kilku godzinach każdy z czekających gospodarzy otrzymał pieniądze za swoje gęsi. Na pożegnanie pocieszyłem ich, że nie będą mieli teraz kłopotu z dożywianiem ptactwa, a pan dyrektor poczty z ustawiczną naprawą przewodów telefonicznych. Gdyby przypadkiem dla odmiany — pomysł rwania drutów lub obalania słupów telegraficznych wpadł do łba jakiejś...krowie — to musiałbym tak samo całą rogaciznę skazać na karę śmierci! Niech więc lepiej sami na swoje bydło uważają! Zrozumieli mój żart i odetchnąwszy z ulgą — opuścili cało i zdrowo teren koszar. Od tej pory już więcej żadne „zwierzęta domowe” nie psuły drutów ani humoru kochanemu dyrektorowi.

Miałem do czynienia — osobiście — z jednym jeszcze wypadkiem zrywania przewodów telefonicznych na froncie. Było to jesienią 1919 r.— w jakieś 14 dni po zdobyciu Bobrujska. Leżeliśmy w miejscowości Berezino, zamieszkałej prawie wyłącznie przez Żydów. Nie potrzebuję udowadniać, że na każdym kroku sprzyjali oni bolszewikom. Połączenia telefoniczne z dywizją w Bobrujsku — zarówno nasze jak i artylerii — rwały się już drugą noc, pomimo że nie ostrzeliwano nas tak jak naszych poprzedników, których zluzowaliśmy. Nad ranem zwołałem na łączkę za wioską całą gminę żydowską obojga płci od 10—80 lat. Jeden z moich sanitariuszy trzymał gruby i długi sznur w ręku, a ja oznajmiłem zebranym, że jutro powiesi się dziesięciu z nich, pojutrze dalszych dziesięciu i tak codziennie tę samą liczbę — najpierw mężczyzn, później kobiety. Taki mam rozkaz.— „Jesteśmy Poznaniaki — zwani przez was „germańskie wojsko” — wiecie, chyba że germany „akuratnie” wykonują rozkazy” — mówiłem. Kiedy krzyk i lament przycichł trochę — wytłumaczyłem Żydom, że powodem takiego rozkazu jest okoliczność, że bolszewickie szpiegi niszczą w ciągu nocy urządzenia telefoniczne. W rękach tubylców leży możność uratowania życia tylu niewinnych osób. Jeżeli będą co noc czuwać wzdłuż przewodów i druty już więcej nie ulegną zerwaniu, to będę mógł prosić w dowództwie o odwołanie egzekucji. Odtąd przez długi czas telefoniści w dywizji wiedli spokojne życie ku niemałemu zdziwieniu gen. Konarzewskiego, który poprzednio był już poważnie zaniepokojony trudnościami utrzymania stałych połączeń z linią…”.

(...)

Późnym wieczorem udałem się wprost do domu i na wpół przytomny ze zmęczenia rzuciłem się do łóżka. Nie przeszło mi nawet przez myśl, że za chwilę wybije godzina narodzin Nowego Roku. To też z przerażeniem prawie wyskoczyłem z łóżka na odgłos salw karabinowych, grzmiących z wszystkich stron miasta przy równoczesnym wariackim ryku chłopstwa. Czyżby Niemcy nagłym wypadem sforsowali Trzemeszno i wpadli do Gniezna?! Dopiero kiedy niedaleko domu przyłapałem „podgazowanego”, jak zwykle, Jerzaka strzelającego bez przerwy w powietrze, drab ten wyjaśnił mi, że to przecież witają „po wojskowemu” Nowy Rok. Co tylko mozolnie obliczaliśmy z Watschonem szczupły zapas nabojów, rozważając, ile sztuk na głowę wolno nam wydać powstańcom idącym na wyprawę inowrocławską, a tu mi pod oknem wystrzelano może kilka tysięcy!

Około 7 godziny w dzień Nowego Roku 1919 byłem już w koszarach. Meldują mi, że wyśledzono sierżanta, który podczas pertraktacji w Zdziechowie zabił powstańca120 i że trzymają go z osobna pod kluczem, bo stanowczo należy zatrzymać go i „zakatrupić!”121 Pociąg dla jeńców stoi już pod parą. Obserwuję, że wśród uzbrojonych powstańców, przechadzających się gromadkami po dziedzińcu koszar, panuje rygor i spokój. Młodzież ćwiczy na placu musztrę. Komendanta Kittla nigdzie nie ma, a czekają na niego, bo najwyższy czas, by transport odjechał. Nakazuję więc wyprowadzenie jeńców. Oficerowie wychodzą hardzi i sztywni, ustawiają się w szeregi; żołnierze natomiast przedstawiają dosyć wesoło usposobioną i zupełnie niezdyscyplinowaną zgraję. Ostrą komendą zaprowadzam wśród nich porządek. Następnie przemawiam krótko wyliczając zbrodnie popełnione przez Niemców w Belgii i Królestwie, zdewastowanie północnej Francji, zatapianie pasażerskich i handlowych okrętów, napady Zeppelinami na nieobwarowane miasta, wytruwanie przeciwników gazami — a teraz — w ostatniej chwili próbę przeciwdziałania traktatom, które przyznały Polsce części ziem, zrabowanych kiedyś przez Prusaka. Niebawem wrócą do swej ojczyzny, lecz niech nie ważą. się podnieść kiedykolwiek ręki do walki z Polską! — „Moi rozgoryczeni ziomkowie” — mówiłem — „żądają zadośćuczynienia za zamordowanie powstańca. Winowajca jest — jak wiecie — zamknięty osobno pod kluczem. Wyprowadzić go!” Następne chwile oczekiwania były dla mnie nadzwyczaj ciężkie. Zwycięży mój autorytet, czy też w obliczu jeńców niemieckich nastąpi bunt przeciwko memu zarządzeniu? Kiedy przyprowadzono go — bladego jak ściana — rzekłem: — „Nam wystarczy ta zemsta, że musicie jechać razem z mordercą. Wprowadzić go do szeregu!” Posłuch był. Odetchnąłem w głębi serca. Widziałem też radość, błyszczącą w twarzy niejednego z obecnych. W ostatniej niemal chwili przed odmarszem jeńców na dworzec zwróciłem uwagę na to, że są oni jeszcze w prawie kompletnym rynsztunku: 400 hełmów stalowych122, tyleż plecaków123, grubo wypchanych bielizną, tyleż płaszczy i koców oraz par butów zapasowych124! Niepodobna ich tak wypuścić. Padają krótkie komendy: Plecaki zdjąć! Hełmy zdjąć! Czapki wdziać! Cztery kroki naprzód marsz! W czwórkach na lewo zachodź! W kierunku dworca marsz!

Niewielka garść powstańców gnieźnieńskich, około 30 ludzi pod komendą sierż. Bojanowskiego eskortowała jeńców do Poznania126, gdzie witano ich okrzykiem: Gniezno! Sczaniecki niech żyje! — Z raportu eskorty dowiedziałem się, poza tym, że w Poznaniu wstrzymano transport do czasu, gdy nadejdzie wiadomość o powrocie księdza Zabłockiego i Skwerensa z Bydgoszczy, oraz że odebrano oficerom konie, dołączone z Gniezna do transportu jako wylegitymowaną własność osobistą jeńców. Zabrano im je dlatego, że u wszystkich prawie oficerów znaleziono ukryte rewolwery, chociaż na pozór oddali całą posiadaną broń w Zdziechowie.

Po odejściu transportu jeńców zwołałem starszyznę do kasyna. Ilu ich było? Jakie ich wszystkich nazwiska? Nie znałem wówczas i po dziś dzień nie pamiętam nawet połowy nazwisk. Wszyscy pełni zapału. Był tam Cyms128, Szaliński, Grabiński, dyr. Frankowski, Różakolski, Stabrowski, Osmólski, Watschon i wielu innych. Komendanta Kittla ciągle jeszcze brak. Brak też map, chociażby orientacyjnych; moich własnych nie mam na razie pod ręką. Dostaję jedynie z jakiegoś niemieckiego atlasu dla szkoły ludowej wydartą kartę „prowincji poznańskiej”. Musi mi ona wystarczyć w następnych, tak ważnych dniach dla orientacji w rozmaitych strategicznych poczynaniach.
Przedłożyłem zebranym konieczność wyprawy celem zdobycia Inowrocławia i kazałem poczynić przygotowania na dłuższy wymarsz tak pod względem wyekwipowania oddziałów, jak też i aprowizacji. Komendantowi dworca Grocholskiemu poleciłem mieć w pogotowiu dwa pociągi celem odwiezienia oddziałów. Dyrektor poczty miał wezwać Powidz i Witkowo, by tworzące się tam oddziały ruszyły zaraz wzdłuż „granicy” na Kruszwicę, rozbrajając napotykane po drodze drobne posterunki pruskie. Anders nie miał wracać ze Żnina do Gniezna, lecz podążyć przez Barcin — Pakość, aby stanąć na północ od Inowrocławia. Ponadto kazałem wezwać najbliższe oddziały legionowe w Kole i Włocławku, by od dnia 3 stycznia zapuściły się w lasy pod Gniewkowem — uniemożliwiając przedostanie się tą drogą ewentualnych posiłków niemieckich z Torunia — i aby w dniu 5 stycznia natarły na Inowrocław od wschodu.

Jak już wspomniałem, od wczesnego rana panował ożywiony ruch na placu koszarowym. Formowały się na wyprawę inowrocławską oddziały marszowe. Przygotowuje się tabor dla nich, a więc żywność na 5 dni, kuchnie polowe i jaszczyk z amunicją (jak jej mało!). Lekarz dr. Kruszka, który wraz z dr. Dreckim zgłosił się jako ochotnik w koszarach, pojedzie z wyprawą, zabierając wóz sanitarny.

Pierwszej grupie, już gotowej do wymarszu, w sile około 300 ludzi pod dowództwem Cymsa i Bittnera wyznaczam następujące zadania: zabrać po drodze gotowych do wyprawy trzemeszniaków i podjechać pociągiem dalej aż pod Mogilno, zagarnąć je i ruszyć dalej na
Strzelno. Spotkają tam oddziały powstańców z Witkowa i Powidza, którzy zachodzą Strzelno od południa. Miasto ma silną i zdyscyplinowaną załogę z energicznymi oficerami. Będzie ciężka rozprawa przy zdobywaniu. Trzeba zajść od wschodu, gdyż stamtąd Niemcy nie spodziewają się ataku. W okolicy Kruszwicy znajdą ochotników, których trzeba będzie uzbroić; może uda się to zrobić przy pomocy ewentualnej zdobyczy z Mogilna i Strzelna. Na Inowrocław uderzą od strony południa tj. na koszary artylerii.

Druga grupa w sile 200 „chłopa” pod Bojanowskim wyruszy po odebraniu meldunku, że Mogilno zdobyto i podjedzie na pół drogi do stacji Janikowo. Jest to bowiem wieś silnie obwarowana przez „Grenzschutz”129. Zatrzymują tam pociągi i rewidują pasażerów na przesmyku pomiędzy jeziorami. Próba wjechania na dworzec i zdobycie go jednym zamachem wypadłaby co najmniej bardzo krwawo. Lepiej jest za dnia jeszcze podejść na linię jezior po obu stronach toru i w bezpiecznej odległości od strzałów demonstrować swą obecność zwłaszcza ku północy. O zmroku gros sił ruszy marszem okalającym na południe, by w przeciągu 4 godzin stanąć na wschód od stacji. Tymczasem pozostały słabszy oddział roznieci na szerokiej przestrzeni ognie obozowe, podtrzymywane przez ludność cywilną, a sam, skoro zapadnie zmrok, rozpocznie upozorowany, lecz zawzięty atak wzdłuż grobli toru kolejowego, koncentrując na sobie całą uwagę niemieckiej załogi. Ma przestać strzelać dopiero z chwilą, kiedy wypuszczone rakiety wskażą mu, że główny oddział po odbyciu marszu okalającego rusza do ataku. Zdobywszy Janikowo batalion idzie wzdłuż toru kolejowego na Inowrocław i uderza od zachodu na dworzec i koszary piechoty.

Oddział konny w sile 30 ludzi pod Chełmickim pójdzie na Pakość, dotrze do toru kolejowego Inowrocław — Bydgoszcz, rozkręci szyny i uniemożliwi niesienie pomocy Inowrocławowi od strony Bydgoszczy. Na swej drodze natknie się na oddział Andersa idący od Żnina. Razem będzie ich prawie setka, a zatem będą mogli stawić czoło nawet silniejszym atakom niemieckim. Te wszystkie, zasadniczo dosyć szczegółowe, dyspozycje mogłem wydać dzięki informacjom o rozlokowaniu sił niemieckich, zdobytym podczas mej jazdy z Gdańska do Gniezna.

Po odprawie udałem się na nabożeństwo w tumie św. Wojciecha. Pierwszy raz jako wolny obywatel na uwolnionym od wroga skrawku ojczyzny! Tłum wierny przepełniający starą, wspaniałą świątynię odczuwa tę samą radość i dumę, bo oczy iskrzą się ludziom lub zachodzą łzami wzruszenia, a głowy pochylają się w kornej modlitwie dziękczynnej. Pod koniec mszy św. wybucha z tysięcy piersi wezbranych uniesieniem potężny śpiew: „Boże, coś Polskę”.

Do komendy napłynęły tymczasem pomyślne wiadomości ze wszystkich stron. Wszędzie tam, gdzie dotarł zew telefoniczny Frankowskiego: „Gniezno ruszyło! Nie oglądać się na Poznań, lecz działać!” — lud otrząsnął się z bezruchu wyczekiwania. Odgłos strzałów armatnich pod Gnieznem i wieść o jego zupełnym oswobodzeniu — podziałały cudownie. Zaraz wieczorem 30 grudnia dr. Kuliński130 z dzielną garstką około 40 ludzi — rozbroił w Wągrowcu batalion Grenzschutzu i zdobył 5 ckm, 4 lkm oraz cały tabor. Rogoźno, Gołańcz, Kcynia, Żnin i inne miasteczka pozbyły się również szybko „opieki” zaborcy.

Teraz wpływały telefoniczne raporty, gdzie powstańcy gromadzą się i w jakiej liczbie. Proszą o dyrektywy, a zwłaszcza karabiny i amunicję. Telefonowali już do Poznania, lecz tam nie chcą nic wiedzieć o ruchawce i nie chcą, czy też nie mogą, przysłać im naboi. Każę im przeprowadzać ścisłą obserwację pobliskiej strefy kolonizacyjnej, uformować zwarte kompanie, urządzać wypady na posterunki niemieckie, gdzie na pewno jest broń i amunicja; własnej mają oszczędzać. Oddziały, które lada dzień wyruszą z Gniezna, przywiozą im w zapasie tak karabiny jak też amunicję, a w razie potrzeby natychmiast wyślę pomoc. Łżę na czym świat stoi, lecz pocieszam ich, pobudzam ich energię.
O wrześniakach dowiaduję się jedynie tyle, że minęli Żnin. Dalszych wieści o nich nie mam. Anders w Żninie, zasilony przez ochotnika, jest gotów wyruszyć 2 stycznia przez Barcin na Inowrocław tak zresztą, jak się z nim umówiłem podczas wspólnej pogoni w dniu 30 grudnia.
O Mogilnie krążyły najsprzeczniejsze wieści. Żołnierze niemieccy podczas mej jazdy z Gdańska twierdzili, że miasto to, jakkolwiek silnie obsadzone przez Grenzschutz przejdzie zapewne wkrótce w ręce polskie; załoga tamtejsza na pewno nie będzie chciała bić się z powstańcami. Było więc dla mnie zagadką, dlaczego Mogilno nie oswobodziło się samo do tej pory, podobnie jak to zrobiły inne miasta. Oczekiwałem, że lada chwilę otrzymam od Cymsa pomyślną wiadomość o zdobyciu tego miasteczka.

Po powrocie z nabożeństwa zabrałem się do wielu niecierpiących zwłoki prac w zastępstwie wciąż jeszcze nieobecnego komendanta. Jedną z najpilniejszych była sprawa uzbrojenia i amunicji, a zwłaszcza reparacji kulomiotów, gdyż dobre zabrali wrześniacy, wszystkie pozostałe były uszkodzone. Watschon i Andrzejewski — już za Niemca pracowali w zbrojowni — dokazywali cudów w tym dziale przez następne dni. Wypada także wspomnieć o ofiarności starego Nakulskiego, który bezinteresownie przysłał nam swego syna wraz z całą czeladzią wyuczonych rusznikarzy do tej tak paląco nagłej pracy.

Poza tym zarządziłem organizację wewnętrzną w garnizonie. Zwolniłem sierż. Stabrowskiego z komory na jego własną prośbę, uzasadnioną tym, że ma za dużo pracy w Straży Ludowej. Na jego miejsce wyznaczyłem Graneckiego i Czerkowskiego, kuchnią i aprowizacją mieli zająć się Smętkowski i Ratajczak, warsztatem zbrojowni Andrzejewski, na płatniczego poszedł Neuman, piekarnię miał dalej prowadzić Skrobarski, magazyny żywnościowe Siwiński. Stajnią pułkową będzie zajmował się Gruszczyński senior.

Utworzenie oddziału policji i żandarmerii na miasto i powiat, ograniczenie godzin wyszynku, wydawanie przepustek na wolny wyjazd do Niemiec, przepustek na wieś, nakazy zatrzymywania kolejowych transportów o charakterze wojskowym, idących do Niemiec — wszystkie te sprawy waliły się na mnie, a przy tym był także konieczny przegląd koszar i żołnierzy. Dzień minął jak z bicza trzasnął.

 

Najważniejszą w tym dniu rozmowę odbyłem z Walczakiem. Była to gwiazda na firmamencie naszego powstania, która zabłysła krótkim, lecz nadzwyczaj silnym światłem w decydującym momencie, by wkrótce przepaść w ciemność i prawie że w zupełną niepamięć. Z legitymacji był członkiem Centralnej Rady Żołnierskiej w Berlinie; czy i jak działał w Poznaniu — nie wiem. Do Gniezna przybył motocyklem w dniu 28 grudnia 1918 roku rano i porwał garść ludzi (30—50) na koszary. Umiejętnie wywołał rozdźwięk pomiędzy załogą niemiecką a jej oficerami, tak że wystarczyła natarczywa demonstracja ze strony polskiej, by bez rozlewu krwi rozbroić pułk niemiecki i zająć koszary piechoty. Drugie koszary w Gnieźnie (dragonów) wzięła prawie ta sama garść ludzi 29 grudnia między 2—5 godziną.

Fragment książki "Z LUDEM WIELKOPOLSKIM PRZECIW ZABORCOM. Wspomnienia, Wojciech Jedlina-Jacobson, Wyd. Replika, Zakrzewo 2018. Książkę można nabyć TUTAJ

Znamienity pamiętnik z czasów Powstania Wielkopolskiego. I to pamiętnik nie byle kogo, bo jednego z liderów powstania w północnej części kraju – nie tylko Wielkopolski, bo zakusy Jacobsona sięgały znacznie dalej.

Autor zamyka opisywane perypetie powstańcze w ramach czasowych od grudnia 1918 do połowy lutego 1919 roku. Opowiada, jak będąc jeszcze oficerem niemieckim, trafił w szeregi powstańców, jak objął zwierzchnictwo nad powstańczym „pospolitym ruszeniem” w Gnieźnie i jak zarządzał operacjami powstańców na terenach na północ od Gniezna. Przy czym wszystkie te funkcje sprawował nieformalnie. Jako że działał poza strukturami Naczelnej Rady Ludowej, nie musiał podporządkowywać się jej zarządzeniom i kursowi polityki pójścia na ugodę z Niemcami (co z satysfakcją przyjmować miał formalny komendant Gniezna).

Swoje wspomnienia Jacobson kończy krótkim podsumowaniem. Ocenia zdarzenia, których był uczestnikiem, w kontekście efektów, jakie udało się osiągnąć. Sporo uwagi poświęca „czynnikowi ludzkiemu” – tak pod względem statystyki, jak i sprawowania. Sprawowania nie zawsze tak bohaterskiego i zorganizowanego, jakby mogło się zdawać.

Dr Wojciech Jacobson podzielił całość swoich wspomnień na cztery części. W pierwszej ukazał swoje ostatnie tygodnie w szeregach wojsk niemieckich jesienią 1918 roku, panujące wówczas nastroje oraz sytuację Polaków w jej szeregach. Druga część obejmuje udział autora w Powstaniu Wielkopolskim na terenie Gniezna oraz północnej Wielkopolski. Część trzecia traktuje o udziale autora w wojnie polsko-bolszewickiej 1919–1920. Ostatnia, czwarta, stanowi swego rodzaju załącznik i dotyczy różnych zagadnień z okresu Powstania Wielkopolskiego, takich jak: działania kontrwywiadowcze, zdobycie pociągu pancernego pod Rynarzewem, relacje z gnieźnieńską Strażą Ludową czy stosunek kolonistów niemieckich do powstania - z opracowania dra. Bartosza Kruszyńskiego.

Wojciech Jedlina-Jacobson (ur. 14 kwietnia 1885 roku w Starogardzie Gdańskim) – major, lekarz, pisarz, żołnierz, patriota. Zmarł 9 października 1961 roku w Anglii.

Artykuł FRAGMENTY pamiętnika jednego z liderów Powstania Wielkopolskiego: Wszędzie tam, gdzie dotarł zew, lud otrząsnął się z bezruchu wyczekiwania. [WIDEO] pochodzi z serwisu Niezłomni.com.

]]>
https://niezlomni.com/znamienity-pamietnik-z-powstania-wielkopolskiego-wszedzie-tam-gdzie-dotarl-zew-lud-otrzasnal-sie-z-bezruchu-wyczekiwania-wideo/feed/ 0
Świat zachwycił się „malowaną wsią” w Małopolsce [WIDEO] https://niezlomni.com/polska-wodka-walesa-swiat-zachwycil-sie-malowana-wsia-malopolsce-wideo/ https://niezlomni.com/polska-wodka-walesa-swiat-zachwycil-sie-malowana-wsia-malopolsce-wideo/#respond Mon, 17 Apr 2017 06:05:32 +0000 http://niezlomni.com/?p=37002

Na świecie Polska nadal wielu kojarzy się z Janem Pawłem II, Lechem Wałęsą i wódką, a tymczasem nad Wisłą nie brakuje pięknych i unikatowych miejsc. Czasem świat zwróci na nie uwagę. Tak jak na Zalipie.

Zalipie to wieś w Małopolsce, która słynie z malowanych w kolorowe wzory i kwiaty chat. Domy dekorowane są zarówno z zewnątrz, jak i wewnątrz. Cała wieś tworzy niezwykle urokliwe i piękne miejsce, które warto odwiedzić.

Chaty w położonym Powiślu Dąbrowskim w Małopolsce Zalipiu malowane są w kwiaty od początku XIX wieku. Ten rodzaj zdobnictwa ma swój początek w czasach dymnych chat, w których nie było komina. Gospodynie na zakopconych ścianach robiły więc wapnem białe plamy. Po pojawieniu się kominów właśnie na nie przeniesiono tzw. "paćki", a z czasem zaczęto je malować.

Jedną z największych promotorek Zalipia w Polsce i na świecie była Felicja Curyłowa. W domu malarki znajduje się obecnie muzeum, które jest filią Muzeum Okręgowego w Tarnowie.

Teraz klip przedstawiający wieś został opublikowany przez popularny profil In The Know, gdzie zobaczyło go prawie milion widzów i został udostępniony ponad 16 tys. razy.

Więcej nagrań z wioski:

https://youtu.be/J1NfS1n-n0o

Artykuł Świat zachwycił się „malowaną wsią” w Małopolsce [WIDEO] pochodzi z serwisu Niezłomni.com.

]]>
https://niezlomni.com/polska-wodka-walesa-swiat-zachwycil-sie-malowana-wsia-malopolsce-wideo/feed/ 0
Niezwykłe nagranie świetnej jakości w przeddzień wybuchu II wojny światowej. Polskie miasta z innej perspektywy [WIDEO] https://niezlomni.com/niezwykle-nagranie-swietnej-jakosci-przeddzien-wybuchu-ii-wojny-swiatowej-polskie-miasta-innej-perspektywy-wideo/ https://niezlomni.com/niezwykle-nagranie-swietnej-jakosci-przeddzien-wybuchu-ii-wojny-swiatowej-polskie-miasta-innej-perspektywy-wideo/#respond Thu, 13 Apr 2017 10:55:58 +0000 http://niezlomni.com/?p=37267

Poniższe unikalne wideo przedstawia podróż poślubną po Odrze w przeddzień wybuchu II wojny światowej.

Na nagraniu można zobaczyć przedwojenny Wrocław, Szczecin i miasteczka nad Odrą, wtedy w granicach III Rzeszy. Widać, jak inaczej wyglądał przedwojenny Wrocław - obecny ratusz, z przywróconym gotyckim charakterem, prezentuje się dużo lepiej...

https://www.youtube.com/watch?v=H8UA63yW4Do

Artykuł Niezwykłe nagranie świetnej jakości w przeddzień wybuchu II wojny światowej. Polskie miasta z innej perspektywy [WIDEO] pochodzi z serwisu Niezłomni.com.

]]>
https://niezlomni.com/niezwykle-nagranie-swietnej-jakosci-przeddzien-wybuchu-ii-wojny-swiatowej-polskie-miasta-innej-perspektywy-wideo/feed/ 0
Unikatowe nagranie z niedokończonego metra w Warszawie. Tunele postanowiono zalać wodą: dziś robią niesamowite wrażenie [WIDEO] https://niezlomni.com/unikatowe-nagranie-z-niedokonczonego-metra-w-warszawie-tunele-postanowiono-zalac-woda-dzis-robia-niesamowite-wrazenie-wideo/ https://niezlomni.com/unikatowe-nagranie-z-niedokonczonego-metra-w-warszawie-tunele-postanowiono-zalac-woda-dzis-robia-niesamowite-wrazenie-wideo/#respond Mon, 03 Apr 2017 13:56:30 +0000 http://niezlomni.com/?p=36808

Metro w Warszawie zaczęło jeździć dopiero w 1995 roku. Podziemną kolejkę stolica Polski mogła mieć dużo, dużo wcześniej, ale dwukrotnie prace wstrzymano, a teraz świadczą o nich tylko stare tunele, które większość może zobaczyć tylko na filmie.

Pierwszy pomysł na skomunikowanie Warszawy za pomocą metra powstał w 1925 roku. Podjęto nawet stosowną uchwałę, ale prace zostały przerwane w wyniku działań wojennych.

Po zakończeniu II wojny światowej pomysł odżył. Na początku lat 50. po praskiej stronie Warszawy rozpoczęto drążenie tuneli. W 1957 roku prace wstrzymano, a do tuneli wpompowano hektolitry wody i tak już zostało. Do tuneli nie można wejść bez specjalistycznego sprzętu nurkowego. Nielicznym udało się zwiedzić metro, które nigdy nie powstało i nakręcić unikatowy film.

https://www.youtube.com/watch?v=A4Y7UG1QXyE

Warszawa doczekała się pierwszej linii metra w 1995 roku. Drugą otworzono po 20 latach. Obecnie podziemna kolejka łączy w stolicy północne dzielnice z południowymi oraz lewo- i prawobrzeżną część miasta.

Artykuł Unikatowe nagranie z niedokończonego metra w Warszawie. Tunele postanowiono zalać wodą: dziś robią niesamowite wrażenie [WIDEO] pochodzi z serwisu Niezłomni.com.

]]>
https://niezlomni.com/unikatowe-nagranie-z-niedokonczonego-metra-w-warszawie-tunele-postanowiono-zalac-woda-dzis-robia-niesamowite-wrazenie-wideo/feed/ 0
Jedno z najbardziej tajemniczych miejsc w Polsce. Do dziś nie odkryto wszystkich jego tajnych pomieszczeń https://niezlomni.com/jedno-z-najbardziej-tajemniczych-miejsc-w-polsce-do-dzis-nie-odkryto-wszystkich-jego-tajnych-pomieszczen/ https://niezlomni.com/jedno-z-najbardziej-tajemniczych-miejsc-w-polsce-do-dzis-nie-odkryto-wszystkich-jego-tajnych-pomieszczen/#respond Thu, 16 Mar 2017 13:37:00 +0000 http://niezlomni.com/?p=34360

To jedno z najbardziej tajemniczych miejsc w Polsce, w zamku jest pełno tajnych korytarzy, korytarzyków, pomieszczeń i przejść, do dzisiaj nie wiadomo, czy wszystkie zostały odkryte.

Zwraca moją uwagę, że o życiu Gütschowa posiadamy bardzo mało informacji, szczególnie z lat 30. i okresu II wojny światowej.

W wielu miejscach w zamku Czocha zobaczymy herb Gütschowa. Składa się z czterech pól. W dwóch przeciwległych umieszczono gryfy, a w pozostałych po trzy sześcioramienne gwiazdy. Wokół niego na wstędze umieszczone jest zawołanie rodu – „Frangens non flectes” (złamiesz, a nie zegniesz). Sugeruje to, że Gütschow posiadał, kwestionowane przez wielu badaczy historii zamku, prawo do herbu. Niewątpliwie na początku XX wieku posługiwanie się nim bezpodstawnie było karane.

Być może Gütschow zdążył kupić herb, a wybuch I wojny światowej nie pozwolił mu dokończyć związanych z tym formalności, w tym wpisu do rejestru szlachty. Po zakończonych tej wojny tytuły szlacheckie zostały zaś w Niemczech skasowane. Dlatego zapewne nie znajdujemy jego nazwiska w spisie niemieckiej szlachty.

Z kronikarskiego obowiązku odnotuję jeszcze przekazaną mi informację, że Gütschow w 1946 roku miał z synem po kryjomu odwiedzić zamek oraz że zmarł podobno w 1947 roku, a więc rok później niż się podaje w publikacjach.
W polskiej prasie i publikacjach wielokrotnie pisano o Gütschowie. Szczególnie licznie pod koniec lat 40., w czasie procesu osób oskarżonych o kradzież zamkowych skarbów, o którym piszę dalej.

W niektórych artykułach przypisywano Gütschowowi tytuł barona lub hrabiego. Jednak w przedwojennych publikacjach pisano o nim – dyrektor generalny. Jego żonę Józefinę natomiast włączono do rodu Rockefellerów, co nie znajduje nigdzie potwierdzenia. Zapewne wynikało to ze spekulacji na temat pochodzenia majątku Gütschowa i jego związków ze Stanami Zjednoczonymi.

Zastanawia powtarzana w wielu wydawnictwach informacja o związkach ostatniego właściciela zamku z białą emigracją rosyjską. Być może wynika to z branżowych, służbowych kontaktów właściciela, o czym piszę powyżej. Nie można też wykluczyć, że prowadził inne nieznane nam dziś interesy z Rosjanami. Pośrednio potwierdza to także znaczna liczba publikacji pisanych cyrylicą w zamkowej bibliotece i duży zbiór ikon oraz kolekcja popiersi carów rosyjskich. Na to nakładają się niesprawdzone relacje podające, że w posiadaniu Gütschowa była carska biżuteria, być może później ukradziona i wywieziona potajemnie przez burmistrza Leśnej i komendanta policji w tym mieście, o czym piszę dalej.


Na temat Ernesta Gütschowa przeprowadziłem wiele rozmów. Próbowałem pozyskać nowe informacje i weryfikować posiadane. Jeden z moich rozmówców zwrócił mi uwagę, że prawdopodobnie prowadził działalność szpiegowską. Z tą informacją koresponduje kolejna o znalezieniu na zamku na początku XXI wieku kryształków z mikrokropkami, tj. zdjęciami zmniejszonymi do wielkości kropki maszynowej, stanowiącymi niewątpliwie produkty techniki szpiegowskiej, a także częste przypisywanie temu miejscu działalności szpiegowskiej i wywiadowczej. Uzasadniałoby to także duże możliwości finansowe Gütschowa oraz brak informacji o jego osobie.


Wspomniano mi także, że mógł pełnić ważną funkcję w loży masońskiej oraz że był ustosunkowany w sferach przemysłowych i zapewne gościł na zamku wiele znaczących postaci przedwojennych Niemiec. W tym kontekście zakup zamku Czocha zapewne także nie był przypadkowy. Była to okazała rezydencja na uboczu wszelkich tras komunikacyjnych. Pozwalało to na dyskretne spotkania.

Nie można także wykluczyć, że aureola tajemniczości, która roztacza się wokół Gütschowa, jest całkowicie bezpodstawna i że był normalnym niemieckim przedsiębiorcą. Można jednak stwierdzić, że prowadził na dużą skalę działalność i to zapewne międzynarodową. Uzyskiwał znaczne dochody i gromadził kolekcję dzieł sztuki. Niewątpliwie związane z tym musiało być tworzenie i gromadzenie dokumentów. Oprócz tego właściciel kolekcjonował zabytkowe archiwalia. Zamek był niewątpliwie doskonałym miejscem dla ich przechowywania. Moje podejrzenia potwierdza fakt nazwania jednego z pomieszczeń – „archiwum” w protokole sporządzonym 9.10.1945 roku przez Karola Orlicza. Natomiast w relacji Krzysztofa Kąkolewskiego i kilku innych podaje się, że wejście do pokoju pancernego ukryte było pod stosem leżących na podłodze papierów. Zapewne były to nieważne dokumenty pozostałe po ich segregacji. Prawdopodobnie obecne pokoje – zbrojownia i sąsiednie, z wejściem do pokoju pancernego, były wykorzystywane do przechowywania cennych zbiorów i dokumentów. Drzwi do tych pomieszczeń posiadają solidne, trudne do sforsowania drzwi, stylizowane na gotyckie, wykonane z grubej blachy, wzmocnionej kutymi elementami, co niewątpliwie utrudnia ich sforsowanie. Zwróciło moją uwagę, że na tej kondygnacji wszystkie drzwi są w ten sposób wykonane.

Spotkałem się także z informacją, że część dokumentów Gütschow spalił w styczniu 1945 roku. Pomagał mu w tym podobno syn, jako jedyny wtajemniczony w działalność ojca. Niestety nie wiemy, co zawierały gromadzone na zamku Czocha dokumenty.

Do powyższych rozważań skłania także niespotykana w żadnym innym zamku na terenie Polski ilość ukrytych przejść, pozwalająca właścicielowi niespostrzeżenie przemieszczać się po jego terenie. Stawał się dzięki nim niewidzialny dla służby i gości. Mógł np. z komnaty książęcej bez korzystania z korytarzy, przejść do pokoju pancernego. Na pewno pytanie – kim był dyrektor Ernest Gütschow i co robił? – zachowuje cały czas aktualność.

Zamek Czocha. Dzieje, tajemnice, legendy, Marek Dudziak, Replika, Poznań 2016. Książkę można nabyć TUTAJ.

Czocha jest jedną z najbardziej intrygujących budowli Dolnego Śląska. Wzniesiono ją w XIII wieku, by strzegła ówczesnych granic. Od tego czasu przeszła wiele przebudów i była świadkiem dziejowych burz. Jednak historia obeszła się z nią łaskawie. Dlatego do dziś zachowuje unikatowy charakter, a jej monumentalna bryła stała się symbolem Pogórza Izerskiego.

Zamek skrywa też wciąż wiele tajemnic. To właśnie o nich oraz o równie pasjonujących dziejach budowli pisze Marek Dudziak.

Przedstawia historię Czochy, opisuje jej wygląd ‒ wczoraj i dziś. Przybliża postaci najważniejszych i najbardziej intrygujących właścicieli.

268Jest przewodnikiem po dostępnych dla turystów komnatach i pomieszczeniach. Pisze o legendach, skarbach, czasach II wojny światowej. Jako aktywny badacz sekretów zamku stawia wiele fascynujących pytań, które wciąż pozostają bez odpowiedzi.

Dopełnieniem bogatego w treść tekstu jest obszerna kolekcja ilustracji ukazujących zamek. Są to zarówno fotografie współczesne, jak i reprodukcje pocztówek oraz obrazów z przeszłości.

Pasjonująca lektura dla wszystkich chcących zamek Czocha poznać bliżej. Dla tych, którzy mieli już okazję go odwiedzić, ale również dla tych, którzy w jego gościnne i zagadkowe mury dopiero pragną zawitać.

Marek Dudziak, prawnik, wydawca, podróżnik oraz tropiciel tajemnic historii. Założyciel miesięcznika „Odkrywca”. Autor książek o niezwykłych i zagadkowych budowlach Dolnego Śląska.

Artykuł Jedno z najbardziej tajemniczych miejsc w Polsce. Do dziś nie odkryto wszystkich jego tajnych pomieszczeń pochodzi z serwisu Niezłomni.com.

]]>
https://niezlomni.com/jedno-z-najbardziej-tajemniczych-miejsc-w-polsce-do-dzis-nie-odkryto-wszystkich-jego-tajnych-pomieszczen/feed/ 0
Astronomiczna tajemnica Krakowa – mamy w Krakowie coś, co śmiało można porównać do Stonehenge [WIDEO] https://niezlomni.com/astronomiczna-tajemnica-krakowa-krakowie-cos-smialo-mozna-porownac-stonehenge-wideo/ https://niezlomni.com/astronomiczna-tajemnica-krakowa-krakowie-cos-smialo-mozna-porownac-stonehenge-wideo/#respond Thu, 09 Feb 2017 09:28:57 +0000 http://niezlomni.com/?p=35429

Prof. Władysław Góral, geodeta z AGH, w 2006 r. napisał niespełna 11-stronicową pracę na temat krakowskich kopców oraz kopca Kraka II w Krakuszowicach. W tej pracy opisał zależności astronomiczne i geodezyjne między kopcami, a także Wzgórzem Wawelskim.

Na podstawie tej pracy można powiedzieć, że mamy w Krakowie coś, co śmiało można porównać do Stonehenge. Szkoda tylko, że praca prof. Górala na nic się dla Krakowa nie przydała, bo jak widać, do tej pory, podobno najlepsze miasto turystyczne w Europie nic nie zrobiło z tą wiedzą.

https://youtu.be/7H8H5wIheGA

Artykuł Astronomiczna tajemnica Krakowa – mamy w Krakowie coś, co śmiało można porównać do Stonehenge [WIDEO] pochodzi z serwisu Niezłomni.com.

]]>
https://niezlomni.com/astronomiczna-tajemnica-krakowa-krakowie-cos-smialo-mozna-porownac-stonehenge-wideo/feed/ 0
Zapomniane Mazowsze – niezwykły klip, który odkrywa zapomniane miejsca… [WIDEO] https://niezlomni.com/zapomniane-mazowsze-niezwykly-klip-ktory-odkrywa-zapomniane-miejsca-wideo/ https://niezlomni.com/zapomniane-mazowsze-niezwykly-klip-ktory-odkrywa-zapomniane-miejsca-wideo/#respond Tue, 07 Feb 2017 07:52:27 +0000 http://niezlomni.com/?p=35372

Opuszczone miejsca są świadkami minionej historii, znakiem czasu, który już nie wróci. Zapomniany świat może na nowo ożyć we wspomnieniach. Poniżej niezwykły klip:

https://www.youtube.com/watch?v=64CTljCJwR8

Artykuł Zapomniane Mazowsze – niezwykły klip, który odkrywa zapomniane miejsca… [WIDEO] pochodzi z serwisu Niezłomni.com.

]]>
https://niezlomni.com/zapomniane-mazowsze-niezwykly-klip-ktory-odkrywa-zapomniane-miejsca-wideo/feed/ 0
Straż Ogniowa Ochotnicza w Warce: „Pożądane i sympatyczne towarzystwo” https://niezlomni.com/straz-ogniowa-ochotnicza-w-warce-pozadane-i-sympatyczne-towarzystwo/ https://niezlomni.com/straz-ogniowa-ochotnicza-w-warce-pozadane-i-sympatyczne-towarzystwo/#respond Tue, 20 Dec 2016 20:46:18 +0000 http://niezlomni.com/?p=35147

Prastara Warka obchodziła uroczyste rozpoczęcie działalności Straży Ogniowej Ochotniczej.

6225418031_7

Artykuł Straż Ogniowa Ochotnicza w Warce: „Pożądane i sympatyczne towarzystwo” pochodzi z serwisu Niezłomni.com.

]]>
https://niezlomni.com/straz-ogniowa-ochotnicza-w-warce-pozadane-i-sympatyczne-towarzystwo/feed/ 0
Niezwykłe zdjęcie zniszczonego kościoła po II wojnie światowej. Tak wygląda teraz [FOTO] https://niezlomni.com/niezwykle-zdjecie-zniszczonego-kosciola-ii-wojnie-swiatowej-wyglada-teraz-foto/ https://niezlomni.com/niezwykle-zdjecie-zniszczonego-kosciola-ii-wojnie-swiatowej-wyglada-teraz-foto/#respond Mon, 05 Dec 2016 12:01:16 +0000 http://niezlomni.com/?p=34179

Poniższe zdjęcie przedstawia Kościół Najświętszej Marii Panny na Piasku we Wrocławiu. Fotografia została wykonana zimą 1947/48. Zdjęcie pokazuje zniszczenie pozostałe po II wojnie światowej.

[caption id="attachment_34181" align="aligncenter" width="922"] źródło: Muzeum Miejskie Wrocławia[/caption]

W czasie oblężenia Wrocławia pod koniec II wojny światowej kościół i klasztor zostały silnie zniszczone, największe zniszczenia zaszły w Wielkanoc 1945, 1 i 2 kwietnia. Rozważano pozostawienie zespołu poklasztornego w formie trwałej ruiny. Ostatecznie zostały jednak odbudowane - kościół w latach 1946-1948 i 1961-1963, według projektów Witolda Rawskiego i Edmunda Małachowicza, przy czym wnętrzu przywrócono formy gotyckie i wyposażono ołtarzami ze zniszczonych w wojnie kościołów śląskich. Dach odbudowano jako bardziej stromy niż przed zniszczeniem, rekonstruując formę sprzed pożaru z 1730. Nowoczesne witraże w kościele wykonała Teresa Maria Reklewska.

Obecnie główna nawa Kościoła NMP wygląda tak:

Tak wnętrze Kościoła prezentowało się w XIX wieku:

A tak przed II wojną światową:

Artykuł Niezwykłe zdjęcie zniszczonego kościoła po II wojnie światowej. Tak wygląda teraz [FOTO] pochodzi z serwisu Niezłomni.com.

]]>
https://niezlomni.com/niezwykle-zdjecie-zniszczonego-kosciola-ii-wojnie-swiatowej-wyglada-teraz-foto/feed/ 0