Artykuł „Honor mi nie pozwala”. Zaproszenie na spotkanie promocyjne najnowszej książki Wacława Holewińskiego pochodzi z serwisu Niezłomni.com.
]]>Wywiady z Wacławem Holewińskim możesz przeczytać TUTAJ.
Artykuł Uwikłanie w historię. Spotkanie z opozycjonistą i pisarzem, Wacławem Holewińskim pochodzi z serwisu Niezłomni.com.
]]>Łukasz Buksa
Przemysław Bystrzecki
Elżbieta Cherezińska - CZYTAJ WYWIAD Z AUTORKĄ!
Przemysław Dakowicz
Joanna Gajewska
Zbigniew Herbert - CZYTAJ WIĘCEJ O AUTORZE!
Wacław Holewiński - CZYTAJ WIĘCEJ O AUTORZE!
Janusz Krasiński
Marek Lubaś-Harny
Stanisław Murzański
Łukasz Orbitowski
Sebastian Reńca
Aleksander Rybczyński
Jerzy Stefan Stawiński
Bohdan Urbankowski - CZYTAJ FRAGMENT KSIĄŻKI AUTORA (artykuł „Obrabowano, zdewastowano i obsr…o, co należało do rewolucyjnego rytuału”, czyli o krwawym szlaku bojowym komunistycznej partyzantki")
Wojciech Wencel
Weronika Zaguła - CZYTAJ WYWIAD Z AUTORKĄ
CZYTAJ WIĘCEJ O OCZERNIANIU ŻOŁNIERZY WYKLĘTYCH - TUTAJ!
Artykuł Oto lista strażników pamięci Żołnierzy Wyklętych w polskiej literaturze. Dzięki nim pamięć o Niezłomnych nie ginie pochodzi z serwisu Niezłomni.com.
]]>z Mariuszem Soleckim, autorem książki „Literackie portrety żołnierzy wyklętych” rozmawia Mateusz Rawicz.
Co sprawiło, że postanowił Pan napisać o obrazie powojennego podziemia w literaturze?
Fascynacja i potrzeba oczyszczenia. W końcowych klasach szkoły podstawowej u schyłku lat 80. XX w. zaczytywałem się w historiach partyzanckich, we wszystkim, co było pod ręką. Chłonąłem więc z wypiekami na twarzy nie tylko „Kamienie na szaniec”, „Zośkę i Parasol” Kamińskiego, ale też „Pokolenie” Czeszki, „Barwy walki” Moczara i stadami „tygrysy”. Obok powstańców z AK zaludniali więc moją chłopięcą wyobraźnię bojcy z GL/AL typu Janek Krasicki. Było tam także miejsce dla czerwonych „świętych”, jak Hanka Sawicka (jej imię nosiła drużyna harcerska, do której należałem), czy Wanda Zieleńczyk (do dzisiaj potrafię zaśpiewać piękny melodycznie, mocny werbalnie hymn GL jej autorstwa…). Po wyczytaniu u wspomnianego Moczara o „mordzie” pod Borowem pałałem autentyczną nienawiścią do NSZ… Głupota, naiwność, wiara w słowo pisane dziecka. Trzeba się było oczyścić z indoktrynacji, wypluć z siebie rzekę wmówień – pisanie bywa doskonałą terapią. Szkoda jednak zmarnowanych lat, również w liceum, gdy przecież można już było o pewnych sprawach mówić. Fascynacja narodziła się wraz z odkrywaniem tematu żołnierzy wyklętych, czyli pod koniec lat 90. XX w. Poczułem się oszukany „bratobójczą wojną”. Poznając sylwetki „Zapory”, Pileckiego, „Uskoka” – zachodziłem w głowę, dlaczego nie uczyli mnie w szkole o takich nieugiętych bohaterach? Do pisania dojrzewałem długo, pierwsze zdania przyszłej książki powstały w grudniu 2008 r.
Pisze Pan, że oczernianie żołnierzy wyklętych zaczęło się od wydania w 1948 r. „Popiołu i diamentu”. Wcześniej nie ukazywały się utwory szkalujące podziemie antykomunistyczne?
Nie dotarłem do utworów sprzed 1948 r., choć nie można wykluczyć istnienia takowych, zwłaszcza tekstów drobnych – wierszy, opowiadań, rozproszonych w prasie reżimowej. Pan Bohdan Urbankowski wskazywał np. na dramat Adama Ważyka „Stary dworek” z 1945 r., no ale sam uznał, że sztuka nieprzychylna AK (jej akcja dzieje się w czasach przed rozwiązaniem organizacji) formalnie nie podejmuje jeszcze wątku powojennej partyzantki. Inna sprawa, że to właśnie „Popiół i diament” – kamień węgielny komunistycznej propagandy rozpowszechnianej przez tubę literatury – doskonale nadawał się na otwarcie książki odkłamującej wyklętych. Czy niezaszczytna palma pierwszeństwa faktycznie należy się Andrzejewskiemu, skoro w 1948 r. ukazały się również „Odwety” Leona Kruczkowskiego i „Ballada o Puszczy Świętokrzyskiej” Mieczysława Jastruna? Jedno nie ulega kwestii: zmasowany atak na uczestników drugiej konspiracji dokonał się na skonsolidowanym froncie literackim, w epice, w liryce i w dramacie.
Czym kierowali się literaci piszący paszkwile o podziemiu? Chęcią zarobku, pragnieniem zdobycia popularności, oportunizmem, zaprezentowaniem swoich poglądów?
To pytanie z zakresu socjologii literatury. Takich zagadnień nie badałem, nie miałem dostępu do żadnych danych, które pozwoliłyby mi ferować wyroki w interesującej Pana materii. Jestem literaturoznawcą rozkochanym w historii, moje dociekania wynikają z analizy tekstów artystycznych. Niestety nie wyinterpretowałem z nich motywów, jakimi kierowali się autorzy „piszący paszkwile o podziemiu niepodległościowym”. Zapewne wszystkimi, które Pan sugeruje.
Wśród piszących paszkwile o podziemiu niepodległościowych nie brakuje znanych nazwisk, np. wydawany do dziś Zbigniew Domino… Warto przypomnieć czytelnikom tych twórców…
Zapewne warto, choćby dla wypełnienia luki w historii literatury, co zresztą w jakimś stopniu uczyniłem, ogłaszając drukiem „Literackie portrety żołnierzy wyklętych”. Jeżeli jednak ktoś chce zachować dobre, choć nieprawdziwe wyobrażenie o ulubieńcu niegdysiejszej młodzieży Adamie Bahdaju, Zbigniewie Nienackim, twórcy „Pana Samochodzika” czy o wspomnianym przez Pana autorze zekranizowanej niedawno „Syberiady polskiej”, to niech lepiej nie sięga po moją książkę. Po co mają mnie osądzać od czci i wiary za wrzucenie do beczki miodu łyżki dziegciu?
Podzielił Pan PRL na kilka okresów…
Starałem się osadzić analizowane utwory w kontekstach historycznych, których były artystyczną emanacją. Proponowana przeze mnie periodyzacja wskazuje na to, że w dobie stalinizacji (1948–1954) bohaterowie podziemia antykomunistycznego w obszarze literatury zatopieni są w otchłani najgłębszej czerni. Ani jeden pisarz nie pozwała sobie w tym okresie na dostrzeżenie choćby śladowego rysu pozytywnego w sylwetkach chłopców z lasu. Tu działa chyba groza wszechwładnych panów z UB, którym wolą nie podpaść sterroryzowani psychicznie literaci. W rozdziale „Odwilż” (1955–1957) dochodzę do zaskakującego również dla mnie wniosku, że w PRL-owskiej kulturze nie wykorzystano prawie wcale powiewu wolności do zrehabilitowania żołnierzy wyklętych, a przecież wychodzili wtedy z więzień. Długa stabilizacja (1958–1980) podtrzymuje, pogłębia i umacnia antywzorce wykreowane przez stalinowców literatury. Dopiero faza schyłkowa Polski ludowej (1981–1989) owocuje w literaturze pierwszymi tekstami ukazującymi partyzantów powojnia w nieco lepszym świetle, są to zaledwie dwie powieści: „Wszystko nie tak” Dionizego Sidorskiego i „Całopalenie” Józefa Mortona. Spośród wymienionych przed chwilą prozaików większą odwagą wykazał się Morton, ponieważ podjął temat podziemia narodowego, szczególnie znienawidzonego przez uzurpatorów.
Utwory literackie o podziemiu niepodległościowy, zaczęły ukazywać się po 1990 r. Którego z twórców można uznać za prekursora tej tematyki?
Jeśli idzie o format twórcy – Zbigniewa Herberta. Jego „Wilki” z 1992 r. otwierają nowy rozdział w pisarstwie artystycznym poświęconym żołnierzom wyklętym. To dzięki Herbertowi można mówić o pokoleniu Wilków, czyli o uczestnikach II konspiracji, ze spokojem zostawiając Bratnemu pokolenie Kolumbów (I konspiracja akowska). Jeśli zaś idzie o pisarza wciąż niedocenianego, to za prekursora interesującej nas problematyki uznałbym Janusza Krasińskiego. Wszak w tym samym roku co słynny wiersz Herberta ukazała się powieść Janusza Krasińskiego „Na stracenie”. Na jej kartach sportretowany został odnaleziony niedawno na Łączce przez zespół prof. Szwagrzyka mjr. Hieronim Dekutowski „Zapora”. Możemy więc mówić o duecie prekursorskim, w którym – z wiadomych względów – pierwsze skrzypce gra twórca Pana Cogito.
Przez ćwierć wieku ukazało się wiele utworów literackich poświęconych podziemiu, choć niektórzy twierdzą, że zbyt mało. Na które szczególnie warto zwrócić uwagę? Który z tekstów ocenia Pan najwyżej?
[quote]Kiedy finalizowałem swoją książkę na przełomie 2012 i 2013 r., z radością odnotowywałem powstawanie kolejnych utworów o żołnierzach wyklętych. W mojej optyce na każdy nowy tekst artystyczny dotyczący niezłomnych warto zwrócić uwagę. Walory swoje mają opisane przeze mnie powieści „Urodzony z wiatru” (2003 r.) Marka Lubasia-Harnego, „Zwycięzcy” (2007 r.) Stanisława Murzańskiego, „Z cienia” (2010 r.) Sebastiana Reńcy. Ale przecież na ośmiu omówionych przeze mnie w rozdziale V „Literackich portretów…” tekstach nie wyczerpuje się twórczość III RP inspirowana armią powojnia. Wacław Holewiński ma na koncie kilka powieści z tego nurtu, w tym jedną o pannach wyklętych, uhonorowaną Nagrodą Mackiewicza za 2013 r. („Opowiem ci o wolności”). Owszem, pozostaje odosobniony w swoim oddaniu sprawie podziemia niepodległościowego, ale przecież idą mu w sukurs inni, tworzący krótsze bądź dłuższe utwory o bohaterach antykomunistycznego ruchu oporu: Bohdan Urbankowski („Boruta”), Łukasz Orbitowski („Ogień”), Wojciech Wencel („De profundis”), Przemysław Dakowicz („Łączka”). Są w tym gronie także kobiety: Elżbieta Cherezińska („Legion”) oraz Joanna Gajewska i Weronika Zaguła, autorki książki „Rycerze lasu”, przybliżającej dzieciom fenomen żołnierzy wyklętych. Doprawdy trudno mi wyróżnić artystycznie jeden tekst.[/quote]
Dlaczego historia podziemia, pełna wyrazistych postaci, dramatów, cieszy się wśród literatów, mimo wszystko, niewielką popularnością?
Uważa Pan, że to mało: blisko 20 powieści, kilka dramatów, kilkadziesiąt wierszy na przestrzeni ćwierćwiecza? O godnych pożałowania, albo czegoś gorszego, alowcach znam raptem 4-5 powieści, wliczając w to wzmianki o nich pojawiające się na marginesie PRL-owskiej beletrystyki, którą zgłębiałem, szukając fabuł przedstawiających żołnierzy wyklętych. Jeśli podane przeze mnie cyfry mimo wszystko nie świadczą o popularności – mainstreamowej, o jakiej moglibyśmy sobie marzyć, a na jaką zasługiwaliby „Łupaszko” i jemu podobni – w geście bezradności rozkładam ręce. Widać dla niektórych pisarzy frapujące wątki z czasów antyreżimowej irredenty są niezbyt atrakcyjne. Zresztą nic na siłę. Żyjemy w strefie wolnego słowa. Może to kwestia dojrzenia do tematu?
Tygodnik Nasza Polska.
Przedruk z podaniem źródła tygodnik Nasza Polska, portal Niezlomni.com.
[caption id="attachment_11802" align="aligncenter" width="569"] Mariusz Solecki, fot. ze zbiorów autora.[/caption]
Artykuł Oczernianie Żołnierzy Wyklętych rozpoczął „Popiół i diament” Jerzego Andrzejewskiego pochodzi z serwisu Niezłomni.com.
]]>Uroczysta akademia w 72. rocznicę powstania Armii Krajowej zakończyła trwające od tygodnia dni patrona Szkoły Podstawowej nr 23. Wszyscy - i uczniowie, i nauczyciele założyli białe koszulki z portretem Inki, czyli Danuty Siedzikówny, 17-letniej sanitariuszki skazanej na śmierć przez rozstrzelanie.
Pamiętacie swoje szkolne apele i akademie? Siedziało się w kucki albo po turecku i bez entuzjazmu słuchało nudnawych recytacji bladawej pannicy ze starszej klasy, mikrofon trzeszczał, czas dłużył się niemiłosiernie, a próby zabicia czasu miłym plotkowaniem były torpedowane przez ostry jak brzytwa wzrok nauczycielki i jej kiwający złowróżbnie palec wskazujący.
Ta akademia - słowo daję - taka nie była.
[quote]- W całej Polsce i na świecie świętuje się dziś Walentynki, a my obchodzimy powstanie Armii Krajowej[/quote]
- mówiła dyrektorka szkoły Ewa Woźniak.
Choć zdarzyło się może gdzieniegdzie niewinne ziewnięcie, większość uczniów Szkoły Podstawowej nr 23 siedziała jak zaczarowana, słuchając okupacyjnych piosenek o morowych pannach, wyśpiewywanych z werwą przez chór dyrygowany przez panią od muzyki Małgorzatę Podwójci, oglądając wyświetlane na projektorze zdjęcia dzielnych Polek, słuchając opowieści o Danucie Siedzikównie pseudonim "Inka" - 17-letniej sanitariuszce z oddziału majora Łupaszki, skazanej na karę śmierci.
[quote]- Umierała z okrzykiem „Niech żyje Polska!” - wykrzyknął z przejęciem chłopiec, a to jego przejęcie zrobiło ogromne wrażenie na pozostałych dzieciach.[/quote]
Wszyscy - i uczniowie, i nauczyciele, mieli takie same koszulki - z wizerunkiem Inki. Jak mówi wicedyrektorka szkoły Aldona Fijałkowska, dzieci same robiły nadruki na koszulkach na lekcjach plastyki. Bluzki z Inką dostali także zaproszeni na akademię goście - m.in. płoccy kombatanci, proboszcz parafii św. Krzyża, komendant Chorągwi Mazowieckiej ZHP, szef Zespołu Pieśni i Tańca Dzieci Płocka, przedstawiciele kuratorium.
[quote]Za wzruszającą akademię uczniom podziękował płk Antoni Jelec, zwracając uwagę na słowa, które miała przekazać Inka niedługo przed śmiercią - „Powiedzcie mojej babci, że zachowałam się jak trzeba”.[/quote]
Akademia była zwieńczeniem trwających od tygodnia dni patrona szkoły, obchodzonych od 1994 r., gdy szkole na Podolszycach nadano imię Armii Krajowej. Przez blisko 20 lat obchody, w których uczestniczą też uczniowie innych szkół, z okolicznościowej kilkugodzinnej akademii rozrosły się do tygodnia, w którym szkolne mury od pierwszaków do najstarszych klas żyją historią polskiego państwa podziemnego i jego armii.
[quote]Żeby nie było nudno, rok w rok obchody mają inne hasło przewodnie - w tym ich myślą przewodnią są „Morowe Panny”. Dzieci miały za zadanie m.in. wykonać projekt znaczka pocztowego, stworzyć grę planszową na temat morowych panien, były konkursy plastyczne, literackie, recytatorskie, konkursy dotyczące udzielania pierwszej pomocy, festiwal piosenki harcerskiej, a także międzyszkolny konkursy ‘Co wiem o Ojczyźnie?”, spotkanie z pisarzem Wacławem Holewińskim, mecz piłki ręcznej o puchar Żołnierzy AK.[/quote]
Nie próżnowali nawet matematycy i katecheci. - Na lekcjach matematyki uczniowie poznawali różne metody szyfrowania i rozszyfrowywania wiadomości, przydatne dla wywiadu wojskowego i w konspiracji - mówi wicedyrektorka szkoły Aldona Fijałkowska. - A na religii klasy I-III rysowały komiks „Jak Różyczka naśladowała Pana Jezusa”. Ponieważ uznaliśmy, że historia Inki może być zbyt trudna dla najmłodszych dzieci, tematem komiksu była właśnie postać Rożyczki Goździewskiej, najmłodszej, bo mającej wówczas zaledwie 8 lat, sanitariuszki w Powstaniu Warszawskim.
Artykuł Umierała z okrzykiem „Niech żyje Polska!” – to zrobiło ogromne wrażenie na dzieciach. Jak w szkole im. Armii Krajowej uczy się najmłodszych patriotyzmu pochodzi z serwisu Niezłomni.com.
]]>[caption id="attachment_4226" align="aligncenter" width="720"] Piotr GAJEWSKI/ www.SignumTemporis.pl[/caption]
Grójec, 19.12.2013 r.
Społeczny Komitet Uczczenia
Pamięci Żołnierzy Wyklętych
Ziemi Grójeckiej
facebook.com/KomitetGrojec
[email protected]
Zespół Szkół Publicznych
w Goszczynie
ul. Armii Krajowej 2
05-610 Goszczyn
Szanowni Państwo
[quote]Zwracamy się z prośbą o nadanie Zespołowi Szkół Publicznych w Goszczynie imienia Stefana Pietrusińskiego, ps. Rysiek, pochodzącego z Goszczyna, ucznia miejscowej szkoły powszechnej, nauczyciela szkół powszechnych w powiecie grójeckim, uczestnika niepodległościowego ruchu oporu, więźnia okresu stalinowskiego, w 1953 r. zamordowanego przez władze komunistyczne za działalność na rzecz niepodległej Polski.[/quote]
Stefan Pietrusiński jest symbolem walki o wolną i niepodległą Polskę. Był jednym z wielu uczestników powojennego podziemia niepodległościowego, które nie zgadzało się na sowiecką okupację Polski. Należy do ludzi, których miejsc pochówku do dziś nie znamy, po których nawet wspomnienie miało zostać wymazane z pamięci następnych pokoleń.
[quote]Mimo bestialskiego katowania podczas śledztwa pozostał wierny takim wartościom jak Bóg, Honor i Ojczyzna, i za tę wierność zapłacił cenę najwyższą.[/quote]
W 2008 r. prezydent Rzeczypospolitej Polskiej, Lech Kaczyński odznaczył go za „wybitne zasługi dla niepodległości Rzeczypospolitej Polskiej, za działalność na rzecz przemian demokratycznych w kraju”, jednym z najwyższych polskich odznaczeń, Krzyżem Wielkim Orderu Odrodzenia Polski.
Stefan Pietrusiński urodził się 2 września 1929 r. w Goszczynie, był synem miejscowych rolników, Aleksandra i Heleny z Dzwonków. W Goszczynie ukończył szkołę powszechną i kursy gimnazjalne, działał w Związku Harcerstwa Polskiego. W latach 1947-1949 był nauczycielem w szkołach powszechnych w powiecie grójeckim, w Suchostrudze oraz w Olszanach (gm. Jasieniec).
W 1948 r. podobnie jak wielu jego kolegów z Goszczyna i okolic, rozpoczął działalność w założonej przez Henryka Bąka z pobliskiego Lisewa, organizacji Obrona Konspiracyjna Polskiego Stronnictwa Ludowego, której celem była „walka z komunizmem i obecnym ustrojem Polski Ludowej”. Kierował podokręgiem OKPSL gmina Błędów. W listopadzie 1950 r. został powołany do odbycia zasadniczej służby wojskowej. Podczas pobytu w wojsku dalej prowadził działalność w OKPSL.
9 maja 1952 r. został aresztowany przez Informację Wojskową, a 6 września 1952 r. skazany przez Wojskowy Sąd Okręgowy w Warszawie na karę śmierci. Wyrok wykonano 15 kwietnia 1953 r.
Rodzina nic nie wiedziała o jego losach. Świadczy o tym list matki z 28 sierpnia 1953 r., proszącej o ułaskawienie syna, skierowany do przewodniczącego Rady Państwa Bolesława Bieruta, w którym czytamy m.in.:
[quote]Uprzejmie proszę Pana Przewodniczącego Rady Ministrów o wyjaśnienie mi wyroku i gdzie się znajduje mój syn. Ja matka mam 60 lat i chora jestem 5 lat, o wieści aresztowania syna skótki mojej choroby się pogorszyły. Bo na wspomnienie więzienia, jestem matką która ubolewa bardzo o syna którego chowałam 21 rok. (…) co się stało od chwili przyjścia do wojska nic nie wiem” (pisownia oryginalna).[/quote]
16 października 1953 r. nadeszła odpowiedź:
[quote]W odpowiedzi na Waszą prośbę z dnia 28 sierpnia 1953 r. zawiadamiam, że Pietrusiński Stefan s. Aleksandra został skazany na karę śmierci i wyrok wykonano.[/quote]
Po latach okazało się, ze wyrok wykonano w więzieniu na Rakowieckiej w Warszawie. Upamiętnia to tablica na więzieniu, gdzie nazwisko Stefana Pietrusińskiego widnieje tuż nad nazwiskiem rotmistrza Witolda Pileckiego. Miejsca pochówku nie udało się ustalić, nie wykluczone, że został pochowany na tzw. Łączce na Powązkach.
14 listopada 2008 r. prezydent Lech Kaczyński odznaczył S. Pietrusińskiego za wybitne zasługi dla niepodległości Rzeczypospolitej Polskiej, za działalność na rzecz przemian demokratycznych w kraju Krzyżem Wielkim Orderu Odrodzenia Polski. W liście skierowanym do uczestników odsłonięcia tablicy upamiętniającej przywódcę OKPSL, H. Bąka w kościele św. Józefa na Kole w Warszawie, prezydent L. Kaczyński pisał:
[quote]Stefan Pietrusiński „Rysiek” wraz z tysiącami ofiar stalinowskiego aparatu terroru i przemocy pozostaje symbolem niezłomności całego podziemia po 1944 roku. W tej najciemniejszej godzinie polskiej historii najnowszej, gdy zawiodły wszelkie nadzieje na rychłe odzyskanie własnego suwerennego państwa, a Rzeczpospolita wydawała się skazana na pozostawanie pod sowiecką dominacją, ci najwierniejsi z wiernych nie ulegli zniechęceniu i kapitulacji. Pamięć o nich – ofiarach brutalnych śledztw i zbrodni sądowych – choć oficjalnie zakazana, została przechowana przez rodziny i środowiska, by po latach, w okresie zmagań z reżimem, a zwłaszcza już po jego upadku, stać się własnością wszystkich Polaków. Ta pamięć o wyklętych żołnierzach i działaczach organizacji antykomunistycznych dziś – w na powrót niepodległej ojczyźnie – stanowi jedną z podstaw tożsamości naszego narodu i państwa.[/quote]
Z poważaniem
Prof. Jacek Bartyzel, wykładowca Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu, publicysta, autor wielu prac naukowych
Prof. Marek Jerzy Chodakiewicz, wykładowca The Institute of World Politics w Waszyngtonie. W 2005 r. mianowany przez prezydenta George,a W. Busha członkiem amerykańskiej Światowej Rady ds. Upamiętnienia Holokaustu
Stanisław Karczewski, wicemarszałek Senatu RP
Prof. Jan Żaryn, historyk, wykładowca akademicki, redaktor naczelny "W Sieci Historii", autor licznych publikacji naukowych dotyczących historii najnowszej
Ks. dr hab., prof. UKSW, Waldemar Gliński, wykładowca akademicki, wiceprezes Światowej Rady Badań nad Polonią
Dr Mariusz Bechta, historyk, redaktor naczelny pisma „Templum Novum”
Franciszek Fosiewicz, ps. Długi, członek OKPSL i PSCh
Dr Kazimierz Krajewski, historyk, autor i współautor prac m.in. o historii powojennego podziemia niepodległościowego
Dr Paweł Kosiński, historyk
Dr Rafał Sierchuła, historyk, redaktor naczelny pisma „Actum”
Ks. Stefan Kazulak, dziekan dekanatu grójeckiego, kapelan jednostki radiotelegraficznej w Ogrodzienicach
Witold Gadowski, dziennikarz, pisarz, wykładowca akademicki.
Wacław Holewiński, działacz opozycji w latach 70 i 80, pisarz, laureat Literackiej Nagrody im. Józefa Mackiewicza w 2013 r.
Klub radnych PiS powiatu grójeckiego: Binkiewicz Stanisław, Dobrzyński Maciej, Maciak Adolf, Nowakowski Szymon, Rejer Grzegorz, Sitarek Stanisław
Henryk Kostrzewski
Joanna Łukasiewicz – Wyrwich, dziennikarka
redakcja serwisu Niezłomni.com
Tomasz Plaskota
Mateusz Wyrwich, publicysta, pisarz
Lista nie jest zamknięta, jeżeli ktoś chce wesprzeć naszą akcję i podpisać się pod apelem, prosimy o kontakt: facebook.com/KomitetGrojec lub [email protected]
Do wiadomości:
1) Zespół Szkół w Goszczynie
2) Urząd Gminy w Goszczynie
3) Parafia św. Michała Archanioła w Goszczynie
4) Media
Artykuł Walczymy o zmianę nazwy szkoły na imienia bohatera, symbolu walki o Niepodległą. Gdy jego matka błagała o ułaskawienie, dowiedziała się, że został zamordowany… pochodzi z serwisu Niezłomni.com.
]]>To dla mnie najważniejsza nagroda literacka – z pisarzem Wacławem Holewińskim, laureatem Nagrody Literackiej im. Józefa Mackiewicza rozmawia Mateusz Rawicz.
- Podczas wręczania nagrody imienia Józefa Mackiewicza powiedział Pan…
WACŁAW HOLEWIŃSKI: - Że, to dla mnie najważniejsza nagroda literacka w Polsce. Jedyna, którą bardzo chciałem dostać.
- Otrzymał Pan nagrodę za książkę „Opowiem Ci o wolności”? O czym jest ta powieść?
WACŁAW HOLEWIŃSKI: - O dwóch wspaniałych kobietach, które dzięki swoim starszym o trzy lata braciom, trafiły do konspiracji, do Narodowych Sił Zbrojnych. Opisuję losy tych dwóch dziewcząt, które w 1939 r. miały po szesnaście lat. Starałem się zrekonstruować ich życie od najwcześniejszego momentu aż do śmierci. Maria Nachtman mieszkała w Wołominie i tam działała w konspiracji, Walentyna Stempkowska rozpoczęła konspiracyjną działalność pod okupacją sowiecką, potem niemiecką, była aresztowana przez gestapo, trafiła do obozu koncentracyjnego w Ravensbruck.
Po wojnie obie zostały aresztowane przez komunistów za działalność w Narodowym Zjednoczeniu Wojskowym, przeszły straszliwe śledztwa. Obie sądzono w gruncie rzeczy w tym samym procesie - Marię Nachtman, która była łączniczką Komendy Głównej Narodowego Zjednoczenia Wojskowego, sądzono w procesie tejże Komendy, a Walentynę Stempkowską w odprysku tego procesu.
Obie dostały takie same wyroki – po sześć lat więzienia, później na skutek amnestii obniżono te wyroki do trzech lat. Siedziały w więzieniu w Fordonie w Bydgoszczy i tam na 99,99 procenta nie tylko się spotkały ale i zwarły bliską znajomość. Całe ich życie było naznaczone piętnem podziemnej działalności, do końca bardzo trudnego życia funkcjonowały z piętnem „faszystek”.
Walentyna Stempkowska przez wiele lat nie mogła dostać pracy. Gdy ją wreszcie dostała - była to pracę w centrali nasiennej, która zmuszała ją do objeżdżania i obchodzenia, niezależnie od pogody, wiosek w promieniu wielu kilometrów. Przy jej szalenie nadwątlonym zdrowiu, szybko pogłębiła się choroba serca. Gdy już była na rencie, nie chciano jej wypłacać dodatku za pobyt w obozie, mimo, że w PRL obowiązywał ustawa na mocy której, wszystkim, którzy przeszli przez obozy koncentracyjne należał się dodatek do renty lub emerytury. Walentynie Stempkowskiej wbrew obowiązującemu prawu nawet tego odmówiono.
Maria Nachtman skończyła rozpoczęte w podziemiu studia medyczne i do końca życia była lekarzem pediatrą. Ale i ona nie miała lekkiego tego powięziennego życia. Wystarczy powiedzieć, że z Fordonu wyszła z odbitymi nerkami.
- W jednym z wywiadów powiedział Pan, że jest już zmęczony tematyką żołnierzy wyklętych. Nic już Pan na ten temat nie napisze?
To nie tak.
WACŁAW HOLEWIŃSKI:
Będzie przynajmniej jeszcze jedna książka. Jej bohaterem będzie major Stanisław Ostwind, niezwykle ciekawej postać [książka już się ukazała więcej o niej TUTAJ - red.]. Żołnierz Legionów, policjant w II RP, w czasie wojny żołnierz NSZ, aresztowanym w 1945 r. przez Rosjan i po szybkim, miesięcznym śledztwie straconym. I na dokładkę Żyd. To książka, która – chciałbym aby obalała mit antysemityzmu NSZ.
Mam ogromnie dużo pomysłów na inne książki. Chciałbym wrócić do mojego ukochanego Powstania Styczniowego. Chciałbym napisać książkę o Bachu, ale nie o Janie Sebastianie, tylko o jego synu, Carlu Phillipie Emanuelu, również kompozytorze, którego muzyka do dziś jest mało znana. Nie miał za życia szansy na prezentację swojej muzyki. Chciałbym napisać książkę o Adamie Ponińskim, synonimie zdrajcy. Chciałbym napisać o Daniele de Volterra, włoskim malarzu, który „przykrył” nagości na Sądzie Ostatecznym Michała Anioła. Jak pan widzi, tematów mi nie brakuje i pracy mam na wiele lat. Tematem Żołnierzy Wyklętych jestem zmęczony, ale mam wrażenie, że wciąż jestem jednym z niewielu, którzy zajmują się literackim portretem powojennego podziemia niepodległościowego.
- Z czego to wynika?
WACŁAW HOLEWIŃSKI: - W moim pokoleniu, a w jeszcze większym w tym starszym, strasznie trudno jest zmienić – nie tylko zresztą pisarzom - przekonania wpajane w PRL o „złym” NSZ i „bandach” powojennych. W pokoleniu młodszym pewnie wynika to z braku wiedzy i pewnie lenistwa. Przy tych historiach trzeba pogrzebać w dokumentach, czytać relacje, próbować dotrzeć do żyjących świadków.
Ale… po prawdzie nie widzę racjonalnego uzasadnienia, dla którego setki fantastycznych postaci podziemia powojennego nie znajdują odzwierciedlenia w literaturze. Wydawałoby się, że jest to rzecz oczywista, a jednak takich książek prawie nie ma. Powieści o Żołnierzach Niezłomnych, chociaż minęły dwadzieścia cztery lata od odzyskaniu niepodległości, można wciąż policzyć na palcach dwóch rąk. Coś jest więc nie tak.
- Która z opisanych przez Pana postaci podziemia niepodległościowego jest Panu najbliższa? Kapitan Jan Morawiec?
WACŁAW HOLEWIŃSKI: - Nie potrafię odpowiedzieć na to pytanie. Ze względów rodzinnych pewnie najbliższy powinien mi być Tadeusz Danilewicz, rodzony brat mojego dziadka, opisany w „Lamencie nad Babilonem”. Ale było tak wiele wspaniałych postaci, że nie chciałbym takiej klasyfikacji robić. Kapitan Morawiec był kryształową postacią i z pewnością zasługuje na większy pomnik literacki niż ten, który mu dałem w „Nie tknął mnie nikt”. Nie można jednak powiedzieć, że jest ważniejszy czy lepszy od dziewczyn opisanych w „Opowiem ci o wolności”. Wszystkie opisane przeze mnie postaci są mi szczególnie bliskie. Potrafiłbym wymienić jeszcze kilkudziesięciu takich bohaterów, którzy - gdybym stworzył ich literackie portrety - byliby mi równie bliscy.
- Czasami próbuje Pan też wejść w skórę drugiej strony. Bohaterem opowiadania ze zbioru „Nie tknął mnie nikt” jest tajny współpracownik SB…
WACŁAW HOLEWIŃSKI: - To mój kolega z grupy ze studiów, który został zwerbowany, po to, żeby wyłącznie na mnie donosić. Parę lat po wydaniu książki dowiedziałem się, że miał możliwość wyplątania się ze współpracy, ale odmówił. Możliwość manipulowania - w jakiejś niewielkiej mierze - moim życiem sprawiała mu po prostu satysfakcję. To była znacząca postać w III RP. Był znanym adwokatem, w rządzie Jana Olszewskiego był pełnomocnikiem rządu do spraw likwidacji PZPR, był też likwidatorem koncernu Prasa Książka Ruch. Nie chcę wymieniać jego nazwiska, w książce występuje pod fikcyjnym, ale każdy może sobie sprawdzić, kto to był. Prawomocnym wyrokiem sądu dostał dziesięcioletni zakaz wykonywania zawodu adwokata, a ja - niestety - musiałem uczestniczyć w jego procesie lustracyjnym. Proszę mi wierzyć - nie było dla mnie żadną frajdą.
- Starał się go Pan zrozumieć?
WACŁAW HOLEWIŃSKI: - Nie wiem czy zrozumieć, bo chyba nie mam takiej możliwości. Starałem się wejść – jak pan to określił - w jego skórę, na tyle na ile pisarz potrafi, ale jednak to nie jest moje życie. Moje życie było po drugiej stronie barykady, więc było to dosyć trudne. Na ile to było możliwe, starałem się przemawiać jego ustami. Na ile było to udane, ocenić może czytelnik. W tym tomie postać donosiciela z trzeciego opowiadania, chociaż wolę określenie mikropowieści, bo tak zbudowana jest ta książka, jest przeciwstawiona dwóm fantastycznym postaciom opisywanym w dwu wcześniejszych częściach – powstańcowi styczniowemu Ludwikowi Zwierzdowskiemu i kapitanowi Janowi Morawcowi, o którym wspominaliśmy wyżej.
- W latach 1993-1996 pracował Pan w prokuraturze. Odszedł Pan z niej po głośnym proteście. Warto było?
WACŁAW HOLEWIŃSKI: - Chociaż skończyłem studia prawnicze – a to w mojej rodzinie nierzadki przypadek, mój pradziadek był nawet dziekanem wydziału prawa Uniwersytetu Warszawskiego i członkiem Komisji Kodyfikacyjnej II RP - i zrobiłem aplikację, nie chciałem był prawnikiem. Praca w prokuraturze nie była żadnym moim marzeniem. Zrobiłem tę aplikację trochę z przekory, trochę namawiali mnie do tego moi przyjaciele, twierdząc, że będę mógł coś tam dobrego dla Polski zrobić. Dosyć szybko zobaczyłem, że to naiwne mrzonki.
Pamiętam sprawę wyboru Kwaśniewskiego na prezydenta i zarzutów, które próbowano mu postawić w sprawie jego fałszywego oświadczenia dotyczącego wykształcenia. Prokurator, który tę sprawę prowadził – a znałem go, bo prowadził zajęcia dla aplikantów - wydawał się absolutnie uczciwym człowiekiem. I z dnia na dzień został odsunięty od tego śledztwa. W czymś takim nie chciałem funkcjonować. Bez żalu opuściłem prokuraturę, w której byłem tylko dwa i pół roku podczas robienia aplikacji. Nie miałem szansy zrobienia jej w PRL. Tak naprawdę żeby zrobić aplikację w III RP musiałem powtórzyć sobie całe studia.
- Powtórzyć? W jakim sensie?
WACŁAW HOLEWIŃSKI: - Proszę pana, może ja wyglądam młodo, ale jednak studia skończyłem w roku 1979, a aplikację zacząłem w 1993 r. Czternaście lat później. Zrobiłem aplikację dla własnej satysfakcji, żeby nikt nie powiedział, że nie mam odpowiedniego przygotowania zawodowego. Ale zawsze wiedziałem, że będę pisał i to raczej tam lokowałem swoje plany zawodowe.
Byłem młodym chłopcem, bodaj w pierwszej klasie szkoły średniej – a do szkoły poszedłem rok wcześniej - kiedy wiedziałem, że napiszę książkę o Tadeuszu Danilewiczu. Nie wiedziałem, w jakiej postaci. To równie dobrze mogła być dysertacja naukowa i na to się zresztą zapowiadało, kiedy byłem na studium doktoranckim u profesora Pawła Wieczorkiewicza. Ale wyszła z tego powieść. Jak śmiał się, trochę złośliwie, Paweł, z którym się bardzo zaprzyjaźniłem – z korzyścią i dla nauki, i literatury. Została bardzo dobrze przyjęta, dwa czołowe wydawnictwa chciały ją natychmiast wydać, więc już nie było wyjścia. Szybko powstała kolejna powieść. Praca nad książką, nie mam co do tego wątpliwości, jest dla mnie znacznie ciekawsza niż praca jaką wykonywałbym jako prawnik.
- „Opowiem Ci o wolności” jest Pana najważniejszą książką?
WACŁAW HOLEWIŃSKI: - Z reguły dla pisarza najważniejszą książką jest ta ostatnia, a ponieważ po „Opowiem Ci o wolności” wyszły jeszcze w tym roku „Szwy”, moja najnowsza powieść, więc na dziś to ona jest dla mniej najważniejsza i najbardziej znacząca. To bardzo współczesna książka, chociaż mocno dotykająca PRL-u i zabójstwa dokonanego przez MO po stanie wojennym. To, że III RP nie potrafiła osądzić przestępców czasu stanu wojennego to jest coś, co mnie wciąż straszliwie boli i frustruje.
Być może trudno jest już osądzić przestępców okresu stalinowskiego, bo to w dużej mierze rozdział zamknięty przez biologię. Większość oprawców dawno umarła. Ale ludzie, którzy mordowali w stanie wojennym, wciąż żyją.
W przypadku bohatera mojej ostatniej książki, Tomasza Miteńki, dla którego pierwowzorem, nie ma co tego ukrywać, był Marcin Antonowicz, ludzie, którzy zabili tego dzieciaka wciąż żyją. Można – gdyby była taka polityczna wola, gdyby kierować się wyłącznie kodeksami - ich osądzić i wsadzić do więzienia. Zabójstwo niewinnego dziewiętnastoletniego chłopaka było ewidentną zbrodnią komunistyczną, a te jak wiadomo nie ulegają przedawnieniu.. Skatowano go i zabito wyłącznie za to, że nie miał dowodu osobistego. Tylko i aż tyle. Niewiele trzeba było, jak widać, w tym – jak to eufemistycznie nazywano - najweselszym baraku w socjalistycznym obozie – aby stracić życie. Rozrachunek z PRL - chociaż zdarzają się pojedyncze, fantastyczne świadectwa - wciąż jest tematem niewykorzystywanym przez polską literaturę. Mam odczucie, że wszyscy powinniśmy rozliczyć się z dramatyczną, niejednoznaczną przeszłością, że przestępstwo musi być nazwane przestępstwem, a zbrodnia zbrodnią. Trudno przecież budować przyszłość na fundamentach będących zbitką nikczemności i kłamstwa.
Tygodnik Nasza Polska, nr 48 z 26 listopada 2013 r.
Artykuł „Opowiem Ci o wolności”, czyli historia dwóch wspaniałych kobiet z NSZ. Bohaterki, które do końca życia były „faszystkami” pochodzi z serwisu Niezłomni.com.
]]>– Szwy, którymi skrojono III RP, pękają – z pisarzem, Wacławem Holewińskim o jego najnowszej powieści „Szwy” rozmawia Mateusz Rawicz.
– Prawda o III RP jest kompletnie inna niż nam podano – podkreśla pisarz. – Jeżeli porównamy losy byłych opozycjonistów i byłych UBeków, którzy mają się z reguły dobrze, to widzimy jak w soczewce całą niesprawiedliwość III RP – dodaje Holewiński.
MATEUSZ RAWICZ: - Czym są tytułowe Szwy?
WACŁAW HOLEWIŃSKI: - III RP skrojono na dziwnych zasadach, dobro pomieszało się ze złem, prawda z fałszem. Prawdę i autorytety zaprogramowano i podano nam na tacy, a my jako społeczeństwo mieliśmy w to uwierzyć. Mam poczucie, że te szwy od pewnego czasu mocno się rozchodzą i spod nich wygląda kompletnie inna prawda. To, że umownie nazwane elity dogadały się, nie oznacza, że rezultat ugody się nie zmieni. Jestem przekonany, że to dosyć szybko nastąpi.
- Na jakiej podstawie wyciąga Pan taki wniosek?
WACŁAW HOLEWIŃSKI: - Szwy się prują bardzo gwałtownie i prawda o III RP jest kompletnie inna niż nam podano, chociaż mam wrażenie, że pewna część społeczeństwa chciała uwierzyć, że taka jest rzeczywistość. Szwy mają jednak to do siebie , że nie są wieczne i nie każdy napór wytrzymują, te scalające III RP już nie wytrzymują , widać to, choćby po tym jak dziś czcimy Święto Żołnierzy Wyklętych, po Marszach Niepodległości, czy po szeregu inicjatywach społecznych, które nie chcą mieć nic wspólnego z III RP. Ludzie dokonują innych wyborów niż chcieliby tego rządzący, odcinają się w dużej mierze od tego państwa.
- Wydaje mi się, że „Szwy” to bardzo osobista powieść…
WACŁAW HOLEWIŃSKI: - Zdecydowanie. Nie ma co ukrywać, że główny bohater to mój alter ego. Z całą moją przeszłością ale i z poczuciem krzywdy, niespełnienia, złej historii. Po pierwsze, jeżeli porównamy losy byłych opozycjonistów i byłych UBeków, którzy mają się z reguły dobrze, to widzimy jak w soczewce całą niesprawiedliwość III RP. Ci, którzy walczyli o wolność mają problemy z uskładaniem pieniędzy na lekarstwa, dawni funkcjonariusze SB mają wysokie emerytury. Po wtóre, to jest kwestia odpowiedzialności za PRL, problem, z którym nie do końca mogę się pogodzić, mam odczucie ogromnego dyskomfortu polegającego na tym, że zbrodnie PRL nie zostały rozliczone.
- Czy rozliczanie zbrodni komunistycznych ma jeszcze sens?
WACŁAW HOLEWIŃSKI:
[quote]- A czy ma sens rozliczanie zbrodni nazistowskich? Czy ktokolwiek zadaje takie pytanie? Odwrotnie, nikt nie ma wątpliwości, że należy to czynić. Żydzi – i dobrze -ścigają poi całym świecie zbrodniarzy hitlerowskich. Dlatego nie powinniśmy mieć wątpliwości związanych ze ściganiem zbrodni komunistycznych. Komunizm ma na sumieniu więcej zbrodni niż nazizm. Źle się czuję z Jaruzelskim, który może sobie pójść na przyjęcie urodzinowe i przez parę godzin świetnie się bawić, ale nie jest w stanie zjawić się na rozprawie sądowej, czy z Kiszczakiem, który buduje daczę, ale nie można go postawić przed sądem. To kpiny z narodu i naszego wymiaru sprawiedliwości. Miejsce zbrodniarzy komunistycznych, zawsze będę to powtarzał, jest w więzieniu.[/quote]
- Książka rozpoczyna się od uroczystego pogrzebu ostatniego komendanta Służby Bezpieczeństwa w Olsztynie…
WACŁAW HOLEWIŃSKI: - Ten pogrzeb wzbudził we mnie ogromną irytację, pogrzeb z pełnymi honorami, kompanią reprezentacyjną, przemówieniami, a za śmierć ofiary tego pana generała, młodego chłopca, Marcina Antonowicza, do dzisiaj nikt nie poniósł konsekwencji. Dla mnie to wydarzenie było inspiracją do napisania książki, choć oczywiście ona ma szersze tło, szerszy wymiar, bo nie chodzi tylko o Marcina Antonowicza występującego pod zmienionym imieniem i nazwiskiem. Nie dlatego, żebym się bał, powieściowy Miteńka to symbol oddający w równej mierze śmierć Antonowicza, ale też Stanisława Pyjasa czy Grzegorza Przemyka.
- To powieść dokumentalna?
- W żadnej mierze, bo nie do końca wiem, jak zginął Marcin Antonowicz. Na pewno zginął trochę inaczej, niż to opisałem. Ale na przykład druga ofiara została zamordowana jak Stanisław Pietraszko, druga osoba, która zginęła w sprawie Stanisława Pyjasa.
- Dlaczego zginął Marcin Antonowicz?
- Wracał z dwójką kolegów ze mszy św. w pierwszą rocznicę śmierci księdza Popiełuszki. Zatrzymała ich milicja, on nie miał dowodu, więc zabrali go do Nyski. Kiedy pokazał legitymację studenta pierwszego roku Politechniki Gdańskiej, to ten Gdańsk, jako symbol walki opozycyjnej, tak rozwścieczył milicjantów, że go zakatowali. Dzieciak stracił życie, bo, nie miał dowodu osobistego! To zdarzenie symboliczne, oddaje prawdę o PRL, a nie mówienie o Jaruzelskim czy Kiszczaku jako o ludziach honoru.
- Kto poniósł konsekwencje zbrodni na studencie Politechniki Gdańskiej?
- Nikt. Jest w Olsztynie ulica jego imienia, rodzice dostali pośmiertne odznaczenie dla syna. Myślę, że to jednak nie o to chodzi, nie to jest ważne i nie na tym możemy budować przyszłość. Rolą pisarza jest zawsze stanie po stronie słabszych. Niewiele mogę zrobić w innych kategoriach, nie mogę zrobić śledztwa i podać prokuraturze na tacy winnych tej zbrodni. To nie jest moją rolą, mimo, iż jestem prawnikiem. To, co mogę robić to przypominać, budzić pewien rodzaj niepokoju. Nie dawać zapomnieć o zbrodni. Zbrodnie komunistyczne się nie przedawniają, w związku z tym może będzie nadzieja, na to żeby to zmienić, tego nie wiem, ale bardzo chciałbym.
- Co robią mordercy Antonowicza w III RP?
- Tego też nie wiem, bo to nie jest książka dokumentalna. To w pewnej mierze wytwór mojej wyobraźni, ale jest egzemplifikacją losów wielu ofiar i morderców. Antonowicza czy Grzesia Przemyka nie zatłukli esbecy, ale zwyrodnialcy w mundurach MO, za to zacieraniem śladów po zbrodniach zajmowało się i SB, i MSW. W mojej powieści pojawia się człowiek oddelegowany z Warszawy do zacierania śladów. Losy milicjantów, których opisałem są dość schematyczne, odeszli ze służby, wiedzieli, że mają milczeć. Oni byli mordercami, ale system miał ich chronić i ochronił. Ważniejsze jest jednak to, że człowiek, który przyjeżdżał z centrali i tuszował sprawę, który mógłby o wszystkim opowiedzieć, milczy, ma się dobrze, zapewne ma bardzo wysoką emeryturę, a ci, którzy walczyli z tym systemem nie są w stanie uzbierać na lekarstwa. To są moje traumy, bardzo głębokie, bardzo głęboko we mnie siedzące, które od lat nie dają mi spokoju. Tak było z moimi książkami o Żołnierzach Wyklętych, tak jest w powieści dziejącej się tu i teraz, mimo odniesień do przeszłości.
- Zaniechania z przeszłości wpływają na teraźniejszość?
- Nie wiem na ile wpływają na teraźniejszość, ale mam pewien problem osobisty.
[quote]Jeżeli pochowany uroczyście generał SB był odznaczony Krzyżem Oficerskim Orderu Odrodzenia Polski i ja też jestem odznaczony tym krzyżem, to przecież któryś z nas nie miał racji w przeszłości, albo pan generał, albo ja działając w opozycji. Rzeczywistość III RP jest rzeczywistością kafkowską, któryś z nas nie miał racji, a okazuje się, że żyjemy w kraju, w którym obaj mieliśmy rację. Na to mojej zgody nie ma. Nie można zbudować normalnego państwa na fundamencie kłamstwa, w sytuacji, gdy zginęło co najmniej kilkaset osób w stanie wojennym, nie mówiąc o wcześniejszej przeszłości PRL. Poza szczególnymi przypadkami nikt nie poniósł kary za zbrodnie. Coś złego dzieje się z naszym wymiarem sprawiedliwości, ale i z nami jako społeczeństwem.[/quote]
[caption id="attachment_1489" align="alignleft" width="231"] Wacław Holewiński[/caption]
- Dlaczego?
- Nie potrafiliśmy wymóc na rządzących, aby te sprawy wyjaśnić i sprawiedliwie osądzić zbrodniarzy. To jest fundament, na którym się nie da zbudować normalnego państwa. To jest też szersza sprawa, o czym w „Szwach” piszę, że ludzie z przeszłością w służbach umiejętnie potrafili wejść w koleiny III RP, zapewnić przyszłość nie tylko sobie, ale dzieciom i wnukom. Stali się w jakiejś mierze, nie mając jakichś szczególnych atutów, właścicielami III RP. Moja książka nie ogranicza się do przeszłości, wskazuje pewne mechanizmy obowiązujące w III RP. Nie chce ukrywać, ze dla mnie zarówno wątek romansowy jak i fragmenty pomieszczonego w książce mojego „dziennika z rozdartego podbrzusza” są równie ważne jak wątek zbrodni, o którym przede wszystkim rozmawialiśmy. Bo ta książka tylko w takim układzie, tych trzech, przeplatających się planów, historii i dnia dzisiejszego, ma sens.
rozmawiał Mateusz Rawicz, wywiad ukazał się w Tygodniku „Nasza Polska”, nr 33 (928) (13 sierpnia 2013 r.)
Artykuł O tym, jak ludzie ze służb stali się właścicielami III RP. „Ale szwy kłamstwa pękają” pochodzi z serwisu Niezłomni.com.
]]>MATEUSZ RAWICZ: - „Opowiem Ci o wolności” to kolejna Pańska powieść dotycząca Narodowych Sił Zbrojnych i Narodowego Zjednoczenia Wojskowego.
WACŁAW HOLEWIŃSKI: - Po „Lamencie nad Babilonem” i „Nie tknął mnie nikt” to moja trzecia książka dotycząca tego tematu. W pierwszej opowiedziałem losy Tadeusza Danilewicza, Komendanta Głównego NZW, a w drugiej dzieje kapitana Jana Morawca.
- Niewiele brakowało, a „Lament nad Babilonem” nie ujrzałby światła dziennego.
WACŁAW HOLEWIŃSKI: - Zacząłem pisać doktorat o Tadeuszu Danilewiczu, zamiast monografii wyszła z tego moja pierwsza powieść i przyjaźń z niedoszłym promotorem, śp. prof. Pawłem Wieczorkiewiczem.
[caption id="attachment_1479" align="alignleft" width="198"] Paweł Wieczorkiewicz[/caption]
- Podobno się Panowie kłócili?
WACŁAW HOLEWIŃSKI: - Kłócili to niewłaściwe określenie, wielokrotnie wiedliśmy spory. Przede wszystkim o powstania. Paweł był przeciwnikiem wszystkich powstań, a ja uważałem i nie dałem mu się przekonać, że na przykład bez powstania styczniowego nie byłoby polskiej tożsamości, w ogóle nie byłoby Polski.
- „Opowiem Ci o wolności” ma oryginalną kompozycję.
WACŁAW HOLEWIŃSKI: - Wydaje mi się, że opowiedzenie tej historii, w której każda z dwu bohaterek komentuje postępowanie drugiej jest ciekawym zabiegiem literackim.
- Dlaczego w swojej najnowszej książce zdecydował się Pan przedstawić losy kobiet konspiratorek?
WACŁAW HOLEWIŃSKI: - Z kilku powodów. Po pierwsze, wydało mi się czymś niezwykłym interesującym pokazanie, że wojna nie jest wyłącznie sprawą mężczyzn. Po wtóre,
[quote]trafiłem na niezwykłe bohaterki, które przeszły przez zupełnie niezwykłe historie w swoim życiu, przez absolutne piekło i nie dały się złamać. Mogły umrzeć, ba, były tego nawet pewne, ale nie zdradziły, na nikogo nie doniosły, nie podpisały żadnych papierów o współpracy. A po trzecie, odczuwałem potrzebę napisania o kobietach w konspiracji. Do tej pory w polskiej literaturze takiej książki o kobietach „żołnierzach wyklętych” nie było, a przecież rola kobiet w podziemiu, także tym powojennym była znacząca.[/quote]
- Mimo zewnętrznego zniewolenia bohaterki cieszyły się wewnętrzną wolnością? Co było jej źródłem?
WACŁAW HOLEWIŃSKI: - Głęboka wiara, patriotyczne wychowanie wyniesione z domu, przekonanie o słuszności tego, co robią, zdrowy rozsądek i złożona przysięga, że będą walczyć o wolną Polskę. Wiedziały, że w 1945 r. nie było żadnego wyzwolenie, ale dalszy ciąg pokręconego losu Polski. Przy całej potrzebie normalnego życia miały świadomość, że tego normalnego życia dla nich nie będzie. Nawet gdyby nie działały po wojnie w konspiracji, najpewniej poszłyby siedzieć za przynależność do NSZ w czasie okupacji na podstawie wymyślonych zarzutów. Taki los spotkał wielu żołnierzy NSZ.
- Oprócz działalności konspiracyjnej poznajemy życie osobiste kobiet i ich plany na przyszłość.
WACŁAW HOLEWIŃSKI: - To były normalne kobiety, gdyby nie wojna ich życie potoczyłoby się inaczej, miałyby rodziny, dzieci, pewnie byłyby szczęśliwe. Okupacja, a zwłaszcza okres powojenny zniszczyły ich życie. Ciekawe było pokazanie przejścia od szczęśliwego dzieciństwa poprzez koszmar wojny do trudnych lat powojennych.
[quote]Było to interesujące zwłaszcza w przypadku Stempkowskiej, która przeszła przez straszliwe śledztwo niemieckie i pobyt w Ravensbrück, a następnie przez straszliwe śledztwo w UB. Traumatyczne doświadczenia przeniosły się na dalsze życie opisywanych kobiet. Nie dano im spokoju do końca życia. Stempkowskiej odmówiono w PRL wypłacania dodatku do renty za pobyt w obozie koncentracyjnym Ravensbrück, a to był ustawowy obowiązek. Piętno NSZ ciążyło na nich, do końca życia były uznawane za „faszystki”, za ludzi nawet nie drugiej, a trzeciej kategorii. III RP, której dożyły, także w żaden sposób nie zadośćuczyniła ich cierpieniom.[/quote]
- Maria Nachtman i Walentyna Stempkowska są prawdziwymi czy fikcyjnymi postaciami?
WACŁAW HOLEWIŃSKI: - Prawdziwymi, brat Marii Nachtman, Jerzy opowiedział mi jej historię. Informacje o Walentynie Stempkowskiej zaczerpnąłem z nagrania zrealizowanego dla „Karty” przez pana Jana Kułaka w 1991 r. Podobnie jak przy innych moich książkach o podziemiu korzystałem z pomocy, konsultacji Leszka Żebrowskiego. Ale chcę to bardzo mocno podkreślić, że ta książka to powieść, więc rzeczywistość często przeplata się tam z fikcją, prawda miesza się z moim widzeniem, z moją interpretacją i zdarzeń i oceną rzeczywistości.
- Bohaterki się znały?
WACŁAW HOLEWIŃSKI: - Tego nie wiadomo na pewno, chociaż w nagraniu, Stempkowska mówi, że po wyjściu z więzienia umówiła się z „Agatą” na dworcu w Toruniu. „Agata” to był pseudonim Nachtmanówny, więc prawdopodobnie się znały. Siedząc w tym samym więzieniu, w tym samym czasie, w gruncie rzeczy – choć sądzone w oddzielnych procesach - w tej samej sprawie, musiały się zetknąć ze sobą. Nie ma jednak żadnej pewności, że się zaprzyjaźniły i utrzymywały ze sobą przez wiele lat kontakty.
- Kiedy przeczytamy Pana kolejną książkę o „żołnierzach wyklętych”?
WACŁAW HOLEWIŃSKI: - Teraz chcę napisać książkę rozliczającą PRL, opowieść opartą na historii związku pięćdziesięcioletniego mężczyzny z opozycyjną przeszłością, ze znacznie młodszą kobietą, której ojciec był pułkownikiem SB. Tej kobiecie, dziwnym trafem w III RP zadziwiająco dużo się udaje, tak dużo, że śmiem podejrzewać, że nie tylko ze względu na jej intelekt. A NSZ, jego żołnierze? Fascynuje mnie postać majora Stanisława Ostwinda, ale na razie mam po prostu zbyt małą wiedzę…
rozmawiał Mateusz Rawicz ("Nasza Polska", 02.01.2012)
Wacław Holewiński (ur. 1956) – pisarz, prawnik, działacz opozycji w czasach PRL, współtwórca jednej z największej oficyny podziemnej, wydawnictwa „Przedświt”, wiceprezes Stowarzyszenia Pisarzy Polskich. Za książkę „Lament nad Babilonem” otrzymał I wyróżnienie nagrody literackiej im. J. Mackiewicza.
Artykuł Nagroda im. Józefa Mackiewicza dla Wacława Holewińskiego! Wywiad z Autorem o książce „Opowiem Ci o wolności” pochodzi z serwisu Niezłomni.com.
]]>[caption id="attachment_577" align="alignleft" width="223"] Tadeusz Danilewicz „Kuba”, „Kossak”, „Doman”, szef sztabu, od 1 czerwca 1945 r. komendant NZW[/caption]
TOMASZ PLASKOTA: O czym jest książka „Lament nad Babilonem”?
WACŁAW HOLEWIŃSKI: O życiu, dokonaniach, walce i starości Tadeusza Danilewicza, Szefa Sztabu Komendy Głównej Narodowych Sił Zbrojnych, a od 1945 r. pierwszego Komendanta Głównego Narodowego Zjednoczenia Wojskowego.
To biografia?
Nie można powiedzieć, że to jest biografia, to powieść, a powieść rządzi się swoimi prawami. Część wiadomości znajdujących się w książce jest prawdziwa, a część jest tworem mojej wyobraźni. Tam, gdzie mogłem zweryfikować informacje i fakty, zrobiłem to. Książka pierwszy raz ukazała się dziesięć lat temu, przez ten czas moja wiedza na ten temat Danilewicza wzrosła, ale nie zmieniałem tej książki, to jest ta sama powieść choć poszerzona o życiorys głównego bohatera napisany przez jego wnuczkę, Marię Panenkę-Mazur i osiemnaście stron zdjęć. Pewnie, gdybym tę książkę pisał dziś rozszerzyłbym ją , coś tam dodał, dopisał.
Co by Pan dodał?
W krakowskim IPN ukazał się doktorat, w którym jest opisana afera Bergu...
Co to była za afera?
[quote]Część polskiej emigracji współpracowała z wywiadami zachodnimi przeciwko komunistycznej władzy w Polsce. Wśród ludzi zaangażowanych w tą sprawę był najpewniej Tadeusza Danilewicz.[/quote]
Drugi wątek: w życiorysie, który jest dodatkiem do książki, a który napisała wnuczka Tadeusza Danilewicza, pada stwierdzenie, że jej dziadek miał być siedemnastą osobą w słynnym „Procesie Szesnastu” w Moskwie. Zastanawiałbym się czy tego nie opisać, jest to wiadomość o tyle wiarygodna, że pochodzi od samego Tadeusza Danilewicza, ale nie ma żadnych dokumentów potwierdzających ten fakt.
Jaka była rola Tadeusza Danilewicza w aferze Bergu?
Tego do końca nie wiem, jego najbliższa rodzina, łącznie z córkami nic nie wiedziała na temat jego powojennego pobytu w Niemczech. Podejrzewała tylko, że mógł być przez jakiś czas w Niemczech. Natomiast on sam, jeszcze w 1956 r. twierdził, że spina wszystkie nici konspiracji w Polsce. To wszystko wskazywałoby jednoznacznie, że zaangażowany był w działalność polityczną aż do czasu swojego wyjazdu na stałe do Wielkiej Brytanii w 1956 r.
Tematów konspiracji powojennej dotyka Pan również w książkach „Nie tknął mnie nikt” oraz „Opowiem Ci o wolności”...
Te trzy książki mi się pięknie komponują, gdyż bohaterowie mieli ze sobą kontakt. Wszyscy byli zaangażowanie w konspirację powojenną. Tadeusz Danilewicz na pewno, choć jeden raz, spotkał się z bohaterem książki „Nie tknął mnie nikt”, kapitanem, Janem Morawcem. Maria Nachtman, bohaterka pierwszej części „Opowiem Ci o wolności” zapewne też się stykała z Tadeuszem Danilewiczem, a na dodatek miała mu przekazać, po wyjściu z więzienia, ostatnie posłanie polskich narodowców sądzonych w procesie Komendy Głównej Narodowego Zjednoczenia Wojskowego. W procesie tym zapadły liczne wyroki śmierci.
W „Opowiem Ci o wolności” przedstawił Pan dzieje kobiet-konspiratorek…
[quote]Prawdziwych postaci, Marii Nachtman i Walentyny Stempkowskiej, kobiet, które gdyby nie wojna, najpewniej miałyby normalnie życie, rodziny i dzieci. Pewnie niczym by się nie wyróżniały. Okupacja i okres powojenny zniszczyły ich życie, ale nie zniszczyły ich godności.[/quote]
Napisze Pan jeszcze coś o ostatnich żołnierzach II Rzeczypospolitej?
Chciałbym napisać książkę o majorze Ostwindzie, ale mam jeszcze za mało wiadomości.
Kim był major Ostwind?
Żydem, legionistą, policjantem, żołnierzem Narodowych Sił Zbrojnych i Narodowego Zjednoczenia Wojskowego. Został złapany przez Rosjan w 1945 r., powiedział, że jest Polakiem i odmówił współpracy z nimi. Podkreślił podczas przesłuchania przez Sowietów, że w czasie wojny jedynym środowiskiem, jakie chciało mu udzielić pomocy byli narodowcy. Odmawiając współpracy z Rosjanami, wydał na siebie wyrok śmierci. Został powieszony w 1945 r.
Pisze Pan książki nie tylko o powojennej konspiracji, również o czasach współczesnych, czego przykładem jest książka „Nie tknął mnie nikt”. Czy tam Pan przedstawił swoje losy?
Chyba bardziej osobistą książką jest „Za późno na modlitwę”. „Nie tknął mnie nikt” to książka składająca się z trzech mikropowieści. Dwie pierwsze w żaden sposób nie odnoszą się do mnie. Ich bohaterowie żyją w czasie Powstania Styczniowego i II wojny.
W trzeciej części jest jednak opisany przypadek mojego kolegi z grupy na studiach, który został. zwerbowany przez Służbę Bezpieczeństwa wyłącznie po to aby na mnie donosić. W czasie studiów, w drugiej połowie lat siedemdziesiątych, byłem już mocno związany z opozycją. Później był bardzo znanym adwokatem, likwidatorem RSW Prasa-Książka-Ruch oraz PZPR To jest historia tego przypadku, choć znów po jakimś czasie, dowiedziałem się znacznie gorszych rzeczy i dziś, po latach, napisałbym tą książkę trochę inaczej. Nie każda moja książka jest oparta na moich osobistych przeżyciach, choć nie ukrywam, że często z nich czerpię. A może inaczej. Może jednak w każdej mojej książce jest cząstka mnie samego? Może chciałbym się zachowywać tak jak oni?
Kim jest Wacław Holewiński?
Pisarz, prawnik, działacz opozycji w czasach PRL, współtwórca podziemnego wydawnictwa „Przedświt”, wiceprezes Stowarzyszenia Pisarzy Polskich. Za książkę „Lament nad Babilonem” wyróżniony nagrodą literacką im. J. Mackiewicza.
rozmawiał Tomasz Plaskota, wywiad ukazał się na stronie: gazetaokolica.eu
Artykuł Miał być 17. w Procesie Szesnastu. Po wojnie brał udział w tajemniczej aferze Bergu wymierzonej w komunistów pochodzi z serwisu Niezłomni.com.
]]>