II wojna światowa – Niezłomni.com https://niezlomni.com Portal informacyjno-historyczny Sun, 03 Dec 2023 21:00:15 +0000 pl-PL hourly 1 https://wordpress.org/?v=4.9.8 https://niezlomni.com/wp-content/uploads/2017/08/cropped-icon-260x260.png II wojna światowa – Niezłomni.com https://niezlomni.com 32 32 Nagrodzona Pulitzerem, wybitna biografia ojca bomby atomowej. [WIDEO] https://niezlomni.com/nagrodzona-pulitzerem-wybitna-biografia-ojca-bomby-atomowej-wideo/ https://niezlomni.com/nagrodzona-pulitzerem-wybitna-biografia-ojca-bomby-atomowej-wideo/#respond Mon, 24 Oct 2022 03:20:23 +0000 https://niezlomni.com/?p=51439

Po zrzuceniu przez Amerykanów bomby atomowej na Hiroszimę, Robert Oppenheimer okrzyknięty został najsłynniejszym naukowcem swego pokolenia.

Dla wielu stał się także współczesnym ucieleśnieniem mitu o Prometeuszu, człowiekiem zmagającym się z konsekwencjami postępu naukowego, do którego przyłożył rękę. Pierwsza połowa XX wieku była złotym okresem fizyki teoretycznej, jednak obserwując w praktyce konsekwencje własnych odkryć, Oppenheimer stanowczo sprzeciwił się dalszemu rozwojowi broni atomowej, w szczególności bomby wodorowej. Krytykował plany sił powietrznych dotyczące potencjalnego przeprowadzenia niewyobrażalnie niebezpiecznej dla ludzkości wojny nuklearnej.

Książka dogłębnie przedstawia życie i czasy Roberta Oppenheimera, ujawniając wiele zdumiewających i bezprecedensowych szczegółów, intryg i napięć. To portret genialnego i ambitnego, a zarazem złożonego i pełnego wad człowieka, który na zawsze zmienił świat.
Już wkrótce premiera filmu w reżyserii Christophera Nolana. W rolach głównych wystąpią m.in. Cillian Murphy, Robert Downey Jr., Matt Damon i Emily Blunt.

Kai Bird Martin J. Sherwin, Oppenheimer. Triumf i tragedia ojca bomby atomowej, Wyd. Replika, Poznań 2022. Książkę można nabyć na stronie wydawnictwa Replika. 

Rozdział 23 „Ci biedni, mali ludzie”
Fragment
„(…)6 sierpnia 1945 roku, dokładnie o godzinie 8.14 rano, samolot B-29 Enola Gay,
nazwany tak na cześć matki pilota Paula Tibbets’a, zrzucił nieprzetestowaną
bombę uranową na Hiroszimę. John Manley był tego dnia w Waszyngtonie
i niecierpliwie czekał na wiadomości. Oppenheimer wysłał go tam tylko po
to, by poinformował go o bombardowaniu. Po pięciogodzinnym opóźnieniu
w nawiązaniu łączności z samolotem Manley w końcu otrzymał dalekopisową depeszę od komandora Parsonsa – który był oficerem uzbrajającym Enola
Gay – „efekt wizualny był większy niż w czasie próby w Nowym Meksyku”.
Lecz kiedy chciał zadzwonić do Oppenheimera w Los Alamos, powstrzymał
go Groves. Nikomu nie wolno było przekazywać żadnych informacji o bombardowaniu atomowym dopóki nie obwieści o nim sam prezydent. Zniechęcony Manley wybrał się na nocny spacer do parku Lafayette naprzeciwko Białego Domu. Wczesnym rankiem następnego dnia dowiedział się, że Truman wystąpi o godzinie 11.00 rano. W końcu Manley zadzwonił do Oppiego dokładnie w chwili, gdy słowa prezydenta transmitowane były przez radio. Choć wcześniej uzgodnili, że do przekazania wiadomości przez telefon użyją kodu, pierwsze słowa Oppenheimera brzmiały: „Co ty, do diabła, myślisz, po co wysłałem cię do Waszyngtonu?”.
Tego samego dnia o godzinie 14.00 w Waszyngtonie generał Groves chwycił słuchawkę telefonu i zadzwonił do Oppenheimera w Los Alamos. Generał
był w nastroju do składania gratulacji. „Jestem dumny z pana i z wszystkich
pańskich ludzi”, powiedział.
– Czy wszystko poszło dobrze? – zapytał Oppie.
– Wybuchło z ogromnym hukiem.
– Wszyscy są z tego powodu bardzo zadowoleni – powiedział Oppie. – Gratuluję z całego serca. Przebyliśmy długą drogę.
– Tak – odpowiedział Groves. – To była bardzo długa droga i myślę, że
jedną z najmądrzejszych rzeczy, jakie zrobiłem, był wybór pana na dyrektora
Los Alamos.
– Cóż – odpowiedział nieśmiało Oppenheimer – mam pewne wątpliwości,
generale Groves.
– Wie pan, że ani przez chwilę ich nie podzielałem – odparł Groves.
Później nowina została przekazana przez radiowęzeł w Los Alamos: „Uwaga, uwaga! Jedna z naszych jednostek została właśnie z powodzeniem zrzucona na Japonię”. Frank Oppenheimer usłyszał wiadomość, gdy stał w korytarzu
tuż obok biura brata. Jego pierwszą reakcją było: „Dzięki Bogu, że to nie był
niewypał”. Jednak po kilku sekundach „ogarnęło go przerażenie z powodu
wszystkich ludzi, którzy zginęli”.
Żołnierz Ed Doty opisał tę scenę swoim rodzicom w wysłanym następnego
dnia liście: „Te ostatnie 24 godziny były bardzo ekscytujące. Jeszcze nigdy
nie widziałem, żeby wszyscy byli tak bardzo podnieceni […]. Ludzie wychodzili na korytarze i tłoczyli się, jak podczas Nowego Roku na Times Square.
Wszyscy szukali radia”. Tego wieczora w auli zebrał się tłum. Jeden z młodszych fizyków, Sam Cohen, pamięta, jak ludzie, wiwatując i przytupując, czekali na pojawienie się Oppenheimera. Wszyscy spodziewali się, że tak jak to
miał w zwyczaju, przejdzie na scenę ze skrzydła auli. Lecz Oppie postanowił
wejść bardziej efektownie – od tyłu przez środek sali. Według relacji Cohena, gdy stanął na środku, splótł dłonie i uniósł je nad głową niby zwycięski
zawodnik. Cohen zapamiętał, że Oppie powiedział wiwatującym ludziom, iż
„jest za wcześnie, by stwierdzić, jakie są rezultaty bombardowania, lecz jest
pewien, że nie spodobało się ono Japończykom”. Gdy rzekł, że jest dumny
z tego, co osiągnęli, podniosły się wiwaty, a następnie ryk. Według Cohena
„Oppenheimer żałował tylko tego, że nie udało się zbudować bomby na tyle
wcześniej, by użyć jej przeciw Niemcom. Po tych słowach dach niemal uniósł
się w powietrze”.


Oppenheimer musiał odegrać rolę, do której nie całkiem się nadawał. Uczeni nie są zwycięskimi generałami. On był jednak tylko człowiekiem i cieszył
się z sukcesu. Udało mu się zdobyć metaforyczne złote runo i teraz radośnie
nim wymachiwał. Poza tym publiczność spodziewała się, że będzie upojony
sukcesem i triumfujący. Ta chwila trwała jednak bardzo krótko.
Ludzi, którzy widzieli oślepiający błysk i czuli podmuch eksplozji w Alamogordo, rozczarowała oczekiwana wiadomość z Oceanu Spokojnego. Było to tak, jakby po Alamogordo już nic nie mogło ich zdziwić. Innych wiadomość
ta jedynie otrzeźwiła. Phil Morrison usłyszał ją na Wyspie Tinian, gdzie pomagał przygotować bombę i załadować ją na pokład Enola Gay. „Tej nocy my z Los Alamos urządziliśmy przyjęcie – wspominał. – Była wojna, odnieśliśmy zwycięstwo i mieliśmy prawo świętować, ale pamiętam też, że siedziałem […] na skraju łóżka […], zastanawiając się, jak to wyglądało po tamtej stronie, co działo się tej nocy w Hiroszimie”. (…)”

Artykuł Nagrodzona Pulitzerem, wybitna biografia ojca bomby atomowej. [WIDEO] pochodzi z serwisu Niezłomni.com.

]]>
https://niezlomni.com/nagrodzona-pulitzerem-wybitna-biografia-ojca-bomby-atomowej-wideo/feed/ 0
Anne Frank i jej towarzysze. Bohaterowie „Dziennika” w obozach zagłady. [WIDEO] https://niezlomni.com/anne-frank-i-jej-towarzysze-bohaterowie-dziennika-w-obozach-zaglady-wideo/ https://niezlomni.com/anne-frank-i-jej-towarzysze-bohaterowie-dziennika-w-obozach-zaglady-wideo/#respond Sun, 23 Oct 2022 13:05:20 +0000 https://niezlomni.com/?p=51435

„Dziennik” Anne Frank – młodej Żydówki zmuszonej ukrywać się wraz z rodziną przed ogarniającym świat niemieckim szaleństwem– stał się wyjątkowym, dramatycznym świadectwem epoki.

Oczami Anne świat poznał ośmioro bohaterów, którzy przez dwa lata ukrywali się w budynku przy Prinsengracht, widzianych z bliska w świetle osobistych przeżyć dorastającej nastolatki. Niniejsza książka dotyczy losów tych ośmiu osób, którymi są:

Otto, Edith, Margot i Anne Frank, Hermann, Auguste i Peter van Pels oraz Fritz Pfeffer i zaczyna się tam, gdzie kończy się „Dziennik” Anne Frank. Ostatni wpis do niego nosi datę 1 sierpnia 1944 roku, trzy dni później wszyscy ukrywający się w „oficynie” wraz z rodziną Franków zostali aresztowani. Co było potem?

27 stycznia 1945 roku Otto Frank doczekał wyzwolenia z obozu koncentracyjnego Auschwitz. Natychmiast rozpoczął poszukiwania informacji o tym, co stało się z jego żoną Edith, córkami Margot i Anne oraz czterema innymi osobami, z którymi przez dwa lata ukrywał się przy ulicy Prinsengracht w Amsterdamie. Kilka miesięcy później przekonał się, że pozostał jedynym, który przeżył Holokaust.

Książka holenderskiego badacza Bas von Benda-Beckmann stanowi pogłębioną kontynuację poszukiwań rozpoczętych przez Otto Franka.

Bazując na szczegółowych badaniach archiwalnych oraz dostępnych świadectwach odnośnie do dalszych losów ośmiu osób ukrywających się „oficynie”, autor rekonstruuje ich dzieje po aresztowaniu.

Efektem jego śledztwa jest porażająca relacja o życiu w obozach zagłady. Tym wnikliwsza i aktualniejsza, że mimo upływu tak wielu lat udało się mu dotrzeć do nowych informacji na temat życia i śmierci Anny Frank oraz jej współmieszkańców z „oficyny”.

Bas von Benda-Beckmann, Anne Frank i jej towarzysze. Bohaterowie „Dziennika” w obozach zagłady, Wyd. Replika, Poznań 2022. Książkę można nabyć na stronie Wydawnictwa Replika.

 

Fragment rozdziału „Mamo, czy wiesz, że Margot tu jest?”. Więzienie i obóz Westerbork

Więzienie

„(…)Po aresztowaniu 4 sierpnia 1944 r. osiem ukrywających się osób oraz pomagający im Johannes Kleiman i Victor Kugler po krótkim przesłuchaniu zostali przewiezieni ciężarówką do biura Zentralstelle für jüdische Auswanderung w Amsterdamie przy Adama van Scheltemaplein 1. Otto Frank był tu krótko przesłuchiwany przez dowódcę oddziału aresztowań, austriackiego esesmana Oberscharführera Karla Josepha Silberbauera. Przesłuchanie odbywało się spokojnie. Silberbauer nie używał żadnej przemocy i zadał tylko kilka pytań. Otto nie wiedział nic o innych przypadkach ukrywania się i został pozostawiony w spokoju. Następnego dnia, 5 sierpnia, przewieziono ich do więzienia przy Weteringschans w Amsterdamie. Od tego momentu osiem ukrywających się osób zostało uwięzionych jako „przypadki kryminalne”, nieuchronnie czekała je deportacja.

Johannes Kleiman i Victor Kugler zostali przeniesieni do więzienia na Havenstraat w Amsterdamie, a następnie przebywali w innych niemieckich zakładach karnych, czego nie będziemy tu omawiać. W więzieniu mężczyźni i kobiety zostali rozdzieleni i umieszczeni w dwóch oddzielnych, dużych celach. Według opisu Jacoba Swarta, innego więźnia, który trafił do więzienia przy Weteringschans po aresztowaniu 26 maja 1944 r., cela była „dużym, nagim pomieszczeniem z trzema szorstkimi drewnianymi stołami i kilkoma ławkami pośrodku, po lewej stronie było dziesięć łóżek i na górze za balustradą kolejne dziesięć łóżek (żelazne łóżeczka z workiem słomy); na ścianie wisiał regulamin i lustro, ponadto we wszystkich ścianach były judasze, tzw. oczka, przez które od czasu do czasu nas podglądano.

Gdy tylko cele zostały zapełnione – około 40 mężczyzn i 40 kobiet – następował transport do Westerbork. Jacob Swart przypomina sobie, że cela była prawie pusta w czasie, gdy go zamykano, ponieważ 26 maja rano odjechał właśnie pociąg do Westerbork. Opisuje, jak każdego dnia przybywało siedmiu lub ośmiu nowych więźniów – głównie byli to aresztowani, ukrywający się Żydzi.

W końcu było ich tak wielu, że brakowało łóżek i nowi przybysze musieli spać na słomianych workach na podłodze. Raz dziennie więźniowie (osobno kobiety i mężczyźni) przez piętnaście minut mogli się przewietrzyć na dziedzińcu. Swart pisze, że jedzenie nie było złe. Rano i wieczorem otrzymywał cztery kromki chleba bez masła lub dodatków, napój, który był uważany za „kawę” i „gorący posiłek” w południe. Opowiada też, jak niektórzy mężczyźni przykładali ucho do drzwi celi, aby usłyszeć głosy swoich żon, gdy te były w korytarzu przy umywalce, kiedy pozwalano im wylać wodę po myciu i odświeżały wodę do picia.(…)”

Artykuł Anne Frank i jej towarzysze. Bohaterowie „Dziennika” w obozach zagłady. [WIDEO] pochodzi z serwisu Niezłomni.com.

]]>
https://niezlomni.com/anne-frank-i-jej-towarzysze-bohaterowie-dziennika-w-obozach-zaglady-wideo/feed/ 0
Najsłynniejsza mistyfikacja kontrwywiadowcza II wojny światowej. Operacja „Mielonka”. [WIDEO] https://niezlomni.com/najslynniejsza-mistyfikacja-kontrwywiadowcza-ii-wojny-swiatowej-operacja-mielonka-wideo/ https://niezlomni.com/najslynniejsza-mistyfikacja-kontrwywiadowcza-ii-wojny-swiatowej-operacja-mielonka-wideo/#comments Mon, 12 Sep 2022 04:59:08 +0000 https://niezlomni.com/?p=51416

W kwietniu 1943 r. wody oceanu wyrzuciły na wybrzeże Hiszpanii ciało Williama Martina, majora Królewskiej Piechoty Morskiej. Przewoził on niezwykle cenną korespondencję pomiędzy najwyższymi dowódcami alianckimi.

Niewielu wówczas wiedziało, że Martin to postać fikcyjna – główny pionek w wielkiej rozgrywce wywiadów nazwanej przewrotnie operacją „Mincemeat” – „Mielonka”.

Martwe ciało spuszczone z pokładu okrętu podwodnego Królewskiej Marynarki Wojennej stanowiło kluczowy element zakrojonej na ogromną skalę akcji dezinformacyjnej.

Jej celem było wprowadzenie Niemców w błąd, co do miejsca przyszłego lądowania wojsk sprzymierzonych w południowej Europie.

Detale operacji „Mincemeat” jeszcze długo po wojnie trzymano w ścisłej tajemnicy. Dopiero po latach Ewen Montagu, jako jeden z dwóch głównych pomysłodawców i wykonawców akcji, przedstawił jej przebieg.

Znając całą sprawę od wewnątrz, ukazał fascynujące szczegóły i trudności napotykane podczas tworzenia osobowości człowieka, którego nigdy nie było.

Podjęto wówczas ogromne ryzyko, a porażka mogła przynieść katastrofalne skutki. Jednak Major Martin odegrał swoją rolę wzorowo, skutecznie przekonując Niemców, że lipcowa inwazja pod kryptonimem „Husky” nie odbędzie się na Sycylii…

Historia Williama Martina momentalnie po opublikowaniu stała się sensacją i przedmiotem zainteresowania filmowców, którzy na jej podstawie kręcą kolejne obrazy mające upamiętnić największe udane oszustwo II wojny światowej.

Ewen Montagu (1901-1985) – brytyjski pisarz, adwokat, oficer wywiadu i sędzia. Urodzony w prominentnej rodzinie szlacheckiej, podczas II wojny światowej służył jako prawnik w Wydziale Wywiadu Marynarki Wojennej Admiralicji Brytyjskiej, zdobywając stopień komandora porucznika. Zasłynął jako współtwórca operacji „Mincemeat”. Za rolę w jej opracowaniu otrzymał Order Imperium Brytyjskiego.

Ewen Montagu, Człowiek, którego nie było. Operacja „Mincemeat” – największe oszustwo II wojny światowej, Wyd. Replika, Poznań 2022. Książkę można nabyć na stronie wydawnictwa Replika.

Fragment

Jeszcze dwa tygodnie po dokonaniu przez aliantów faktycznej inwazji na Sycylię, Hitler nadal był przekonany, że główny cios spadnie na Grecję. Historia ta powtórzyła się rok później. Jego przekonanie, że lądowanie w Normandii było jedynie dystrakcją, a prawdziwy atak nastąpi w Pas-de-Calais – co jeszcze raz zagłębiło się w jego umyśle nie bez współudziału alianckiego wywiadu – odsunęło realne zagrożenie wojskowe (w tym elitarną 1 Dywizję Pancerną SS) od rejonu walk w najbardziej krytycznym momencie.

Dzisiaj wiemy już, jak skuteczna okazała się „Mincemeat”. Pod koniec maja 1943 r. generał Jodl, szef sztabu dowodzenia w Naczelnym Dowództwie Wehrmachtu (dalej OKW), miał gorączkowo krzyczeć przez telefon do niemieckiego attaché wojskowego w Rzymie: „Niech pan zapomni o Sycylii. Wiemy, że będzie to Grecja”. Warto przytoczyć tutaj uwagę Churchilla, który wydawał zgodę na „Mincemeat”: „Tylko największy głupek nie domyśliłby się, że celem będzie Sycylia”. Oto jaką siłę ma autosugestia.

Fragment Wprowadzenia

Artykuł Najsłynniejsza mistyfikacja kontrwywiadowcza II wojny światowej. Operacja „Mielonka”. [WIDEO] pochodzi z serwisu Niezłomni.com.

]]>
https://niezlomni.com/najslynniejsza-mistyfikacja-kontrwywiadowcza-ii-wojny-swiatowej-operacja-mielonka-wideo/feed/ 1
Pozbawiony skrupułów ludobójca Polaków. Roman Szuchewycz, działacz OUN i dowódca UPA. [WIDEO] https://niezlomni.com/pozbawiony-skrupulow-ludobojca-polakow-roman-szuchewycz-dzialacz-oun-i-dowodca-upa-wideo/ https://niezlomni.com/pozbawiony-skrupulow-ludobojca-polakow-roman-szuchewycz-dzialacz-oun-i-dowodca-upa-wideo/#respond Sun, 20 Feb 2022 22:21:16 +0000 https://niezlomni.com/?p=51379

Autor poszukuje odpowiedzi na pytanie, jak doszło do tego, że członek znanej, inteligenckiej rodziny, stał się ukraińskim terrorystą zwalczającym państwo polskie, a następnie współpracownikiem niemieckiego wywiadu. Przybliża jego działalność na Rusi Podkarpackiej, będącej poligonem doświadczalnym OUN. Omawia współudział w tworzeniu batalionu „Nachtigall”, który w zamyśle ukraińskich nacjonalistów miał stanowić zalążek ich armii.

Podczas służby w batalionie policyjnym SS na Białorusi Szuchewycz nauczył się niemieckiej metody pacyfikacji wsi – wszystkich mieszkańców uznawano za bandytów i mordowano. Sam rozwinął ją potem „twórczo” w Małopolsce Wschodniej, nazywając ludobójstwo Polaków „wysiedleniami”.

Szybko podporządkował sobie zarówno OUN, jak i UPA. Jako faktyczny dyktator starał się działać tak, by za nic nie odpowiadać. Decyzje podejmował formalnie ktoś inny, jak na przykład fikcyjna Ukraińska Główna Rada Wyzwoleńcza.

Jak bardzo zakłamanie i zbrodnia towarzyszyły Szuchewyczowi, autor dowodzi na przykładzie czystki etnicznej w Małopolsce Wschodniej. Jest ona zarazem świadectwem realizowanej przez niego polityki fałszowania rzeczywistości i obarczenia winą kogoś innego.

Dyktator do końca wierzył w wybuch III wojny światowej. Zakładał naiwnie, że mocarstwa zachodnie potraktują OUN-UPA jako sojusznika. Wskutek tego doszło praktycznie do zagłady ukraińskiego ruchu nacjonalistycznego. Sowiecka sprawiedliwość dosięgła wszystkich, których ręce unurzane były w polskiej krwi…

Autor oparł swą prace na wszelkich dostępnych źródłach – dokumentach, wspomnieniach i relacjach, zwłaszcza ukraińskich. Głównym jego celem jest ukazanie prawdziwego, zbrodniczego oblicza Romana Szuchewycza i wyjaśnienie, dlaczego traktowanie go dziś na Ukrainie jako bohatera musi w Polakach budzić sprzeciw.

Marek A. Koprowski, Rozkaz mordować Polaków. Roman Szuchewycz – krwawy dyktator OUN-UPA, Wyd. Replika, Poznań 2022. Książkę można nabyć na stronie wydawnictwa REPLIKA.

Fragment rozdziału: W walce z II Rzeczpospolitą

Szuchewycz chciał zamordować Czechowskiego z wielu względów. Przede wszystkim decyzję o jego likwidacji podjęło kierownictwo OUN. Miała to być zemsta organizacji za skuteczne działania polskich władz bezpieczeństwa przeciwko OUN. Zamach miał wstrząsnąć polską opinią publiczną, dać jej do zrozumienia, że wbrew informacjom pojawiającym się w mediach organizacja ukraińska nie została rozbita i kontynuuje swą walkę z państwem polskim. Szuchewycz i kierownictwo OUN zakładali, że w Polsce nie będzie gazety, która zabójstwu komisarza Czechowskiego nie poświęci choćby wzmianki. Szuchewycz chciał też ukarać Czechowskiego, ponieważ na każdym kroku odnosił się do OUN z pogardą, traktując jej członków jak zwykłych rzezimieszków, i podkreślał przy tym, że za nim stoi państwo polskie, które reprezentuje. Szuchewycz chciał poprzez zamach na Czechowskiego pokazać, że w konfrontacji z państwem polskim te rzezimieszki ukraińskie, jak pisze Sergij Michajłenko, mają swoje atuty: „fanatyzm, brak strachu przed śmiercią, zdolność do poświęcenia dla własnej sprawy”.

Szuchewycz miał też z komisarzem Emilianem Czechowskim swoje porachunki. Domyślał się, że ma on w środowisku nacjonalistów swojego agenta i wkrótce rozszyfruje, kto kazał zamordować Tadeusza Hołówkę. Obawiał się, że Czechowski rozpracuje jego środowisko i dobierze mu się do skóry. Mordując Czechowskiego, chciał nie tylko pozbyć się potencjalnego zagrożenia, ale podnieść swoje akcje wewnątrz organizacji i przy okazji wylansować w niej swojego szwagra ‒ Jurkę Berezynskiego. Planował zlecić mu zabicie komisarza. Gdyby mu się to udało, szwagier mógłby chodzić w aureoli bohatera. Zastrzelenie komisarza kierującego wydziałem ukraińskim policji było przecież wielkim wyczynem. W gronie terrorystów taki „cyngiel” byłby otoczony szacunkiem. Część tego uznania z pewnością przeszłaby i na Szuchewycza. Berezynsky należał do grupy bojowej „Bogdaniwka”. Został zwerbowany przez Szuchewycza, był jego podopiecznym i wychowankiem. Nie jest wykluczone, że chciał przekształcić kierownictwo OUN w „rodzinny interes”. Chciał najważniejsze sprawy podziemia załatwić przy pomocy ludzi, z którymi łączyły go więzy rodzinne, a którzy o podziemiu niczego nie wiedzieli. Mieli tylko pełnić rolę „cyngli”, czyli morderców. Jurko Berezynsky, zafascynowany szwagrem, rwał się do czynu i Szuchewycz chciał wykorzystać jego zapał.

Na początku Szuchewycz, formalnie jako referent bojowy Krajowej Egzekutywy OUN o pseudonimie „Dzwon”, kazał śledzić Czechowskiego i ustalić, gdzie mieszka, którędy się porusza, jakimi ulicami chodzi. Berezynsky miał zwłaszcza ustalić, o której godzinie komisarz wychodzi z domu i jaką drogą udaje się do pracy. Przydzielono mu do tego pomocników z bojówki „Bogdaniwka”, którzy od grudnia 1931 r. do lutego 1932 r. rozpracowali tryb życia Czechowskiego. Komisarz nie zorientował się, że jest śledzony. Zachowywał się trochę nonszalancko i odmawiał korzystania z ochrony, co ukraińskim bojówkarzom znakomicie ułatwiało zadanie. Najbardziej przydatna dla Jurija Berezynskiego w obserwacji komisarza miała być według Mychajłenki młoda dziewczyna – członek OUN – „Mira”. Podczas śledzenia Czechowskiego ukraińscy obserwatorzy ustalili, że komisarz każdego ranka między godzinami 7.10 a 7.35 szedł do pracy tą samą drogą: ulicą Stryjską, potem alejką Parku Stryjskiego, wracał na Stryjską, gdzie na przystanku wsiadał do tramwaju. Rano ta okolica była wyludniona. Szuchewycz uznał, że jest to teren idealny do dokonania zamachu. Zamachowiec, czekając w pobliżu przystanku na ulicy Stryjskiej, mógł zaobserwować, czy śledzony wyszedł z domu sam i czy ktoś za nim nie idzie. W alejce parkowej idący komisarz policji był widoczny jak na dłoni. Szuchewycz polecił działać swojemu szwagrowi samodzielnie, bez wsparcia ze strony innych bojówkarzy. Miał strzelić Czechowskiemu w tył głowy z pistoletu o kalibrze 6,35, którego strzał był ledwo słyszalny. Do obrony przed ewentualnym pościgiem otrzymał dodatkowo drugi pistolet o kalibrze 9 mm. Na dzień zamachu Szuchewycz wybrał wtorek, bo uważał ten dzień za szczęśliwy dla siebie. Wynika z tego, że Szuchewycz był człowiekiem zabobonnym. W poniedziałek przed zamachem Berezynsky przebywał u rodziców w Ogladowie. Po północy wstał z łóżka i pieszo udał się na stację w Pawłowie. Przeszedł piechotą jedenaście kilometrów i na stacji wsiadł do pociągu jadącego do Lwowa. Przyjechał do niego o szóstej czterdzieści pięć, wysiadając na stacji Podzamcze, przez którą jak zawsze przewalały się tłumy ludzi jadących do pracy czy na targ. Nikt na młodego bojówkarza nie zwrócił najmniejszej uwagi. Na stacji czekała na niego przydzielona mu do operacji wspomniana wcześniej „Mira”. Wręczyła Berezynskiemu dwa pistolety. Następnie oboje wsiedli do tramwaju i udali się w pobliże miejsca, w którym Berezynsky miał zastrzelić komisarza. „Mira” miała zaczekać na niego na przystanku.

Czechowski niefrasobliwie szedł sam, z rękami w kieszeniach. Gdy wyszedł z parku, Berezynsky ruszył za nim i strzelił mu w tył głowy. Czechowski ugiął się w kolanach i padł na ziemię. Berezynsky rzucił się natychmiast do ucieczki i nieścigany przez nikogo dobiegł do przystanku, gdzie oczekiwała go „Mira”, której oddał broń, a ona wręczyła mu bilet powrotny do stacji Pawłów.

Szuchewycz siedział w tym czasie w domu i słuchał radia. Można wyobrazić sobie jego radość, gdy już o siódmej trzydzieści Polskie Radio podało komunikat, że nieznany osobnik zastrzelił komisarza policji Emiliana Czechowskiego. A także, że prawdopodobnie zabójstwa dokonano z powodów politycznych.

Artykuł Pozbawiony skrupułów ludobójca Polaków. Roman Szuchewycz, działacz OUN i dowódca UPA. [WIDEO] pochodzi z serwisu Niezłomni.com.

]]>
https://niezlomni.com/pozbawiony-skrupulow-ludobojca-polakow-roman-szuchewycz-dzialacz-oun-i-dowodca-upa-wideo/feed/ 0
We wrześniu nie pada śnieg. Operacja „Market-Garden” i bitwa pod Arnhem z zupełnie nowej perspektywy! [WIDEO] https://niezlomni.com/we-wrzesniu-nie-pada-snieg-operacja-market-garden-i-bitwa-pod-arnhem-z-zupelnie-nowej-perspektywy-wideo/ https://niezlomni.com/we-wrzesniu-nie-pada-snieg-operacja-market-garden-i-bitwa-pod-arnhem-z-zupelnie-nowej-perspektywy-wideo/#respond Mon, 06 Sep 2021 03:49:58 +0000 https://niezlomni.com/?p=51349 17 września 1944 roku porucznik Joseph Enthammer, oficer artylerii Wehrmachtu, spoglądając w kierunku Oosterbeeku, ujrzał coś, co wydało mu się białymi płatkami śniegu wiszącymi w powietrzu. „Nie…

Artykuł We wrześniu nie pada śnieg. Operacja „Market-Garden” i bitwa pod Arnhem z zupełnie nowej perspektywy! [WIDEO] pochodzi z serwisu Niezłomni.com.

]]>
https://niezlomni.com/we-wrzesniu-nie-pada-snieg-operacja-market-garden-i-bitwa-pod-arnhem-z-zupelnie-nowej-perspektywy-wideo/feed/ 0
Pierwsze zwycięstwo nad Niemcami we wrześniu 1939. Podniebne walki i wojenne losy polskiego pilota. [WIDEO] https://niezlomni.com/pierwsze-zwyciestwo-nad-niemcami-we-wrzesniu-1939-podniebne-walki-i-wojenne-losy-polskiego-pilota-wideo/ https://niezlomni.com/pierwsze-zwyciestwo-nad-niemcami-we-wrzesniu-1939-podniebne-walki-i-wojenne-losy-polskiego-pilota-wideo/#respond Tue, 31 Aug 2021 20:06:33 +0000 https://niezlomni.com/?p=51343

Jak inni polscy lotnicy, Władysław Gnyś wystartował 1 września spod Krakowa, aby powstrzymać niemiecki atak. Walka z liczniejszymi i nowocześniejszymi maszynami najeźdźców była nierówna. Uniknąwszy zestrzelenia przez sztukasy, Władek wracał na lotnisko, gdy trafił mu się niespodziewany łup – dwa bombowce typu Dornier.

Jako doświadczony pilot myśliwski, Gnyś walczył nad Polską, Francją i w bitwie o Anglię. W 1944 roku został zestrzelony nad Francją i rozbił się. Ranny, wzięty do niewoli, uciekł przy wsparciu francuskiego ruchu oporu. Po wojnie wyemigrował do Kanady.
Napisana przez syna, Stefana, barwna biografia Władysława czerpie obszernie z jego dzienników, wspomnień i dokumentów. Została ona także bardzo bogato zilustrowana zdjęciami z rodzinnego archiwum. Opowiada historię Gnysia od dzieciństwa spędzonego na polskiej wsi, przez lata służby w alianckich siłach powietrznych podczas II wojny światowej, aż po symboliczny gest pojednania z niemieckim pilotem, z którym przyszło mu się zmierzyć owego pamiętnego 1 września…

Stefan Gnyś, Pierwsze zwycięstwa. Podniebne walki i wojenne losy polskiego myśliwca Władysława Gnysia, Wyd. Replika, Poznań 2021. Książkę można nabyć na stronie Wydawnictwa Replika.

Fragment rozdziału piątego: Bitwa o Francję

Podczas patrolu nad linią frontu tego samego dnia – kiedy los Chciuka był jeszcze nieznany – eskadra napotkała formację He 111 ukrytą wcześniej w chmurach. Władek krzyknął, chcąc ostrzec pozostałych, ale Francuzi nie zareagowali, toteż postanowił zaatakować samodzielnie. Puścił się w pogoń za ostatnim bombowcem w szyku. Zbliżył się doń, stając twarzą w twarz ze strzelcem tylnym, który strzelał doń wściekle. Władek odpowiedział ogniem, zachodząc Heinkla z prawej strony. Z bliska poczęstował go dwiema krótkimi seriami. Widział, jak pociski rozrywają bombowiec, ale ni stąd, ni zowąd potężny wstrząs wyrwał mu z ręki drążek sterowy. Gnyś chwycił go z powrotem i strzelał dalej. W końcu Heinkel pokazał brzuch i runął nosem w dół. Władek nie mógł podążyć za nim, bo w oddali dostrzegł eskadrę Messerschmittów wyłaniającą się z chmur i kierującą w jego stronę. Nie miałby z nimi szansy. Natychmiast położył więc maszynę w zakręt o sto osiemdziesiąt stopni, z dala od Heinkla. Poszczęściło mu się: zobaczył przed nosem gęste chmury, w których mógł się schować przed nadciągającymi Niemcami. Prowadzący Messerschmitt już otworzył ogień. Władek z powodzeniem zniknął w białych „poduszkach” i wrócił do bazy.
Wylądowawszy, zobaczył, że jeden z niemieckich pocisków wdarł się do wnętrza jego MS.406 i trafił w stalowy drążek sterowy, a następnie odbił rykoszetem na drugą stronę kabiny. Gruby pręt uratował mu życie. Czyżby Bóg znów nad nim czuwał? Dokonując oględzin samolotu z zewnątrz, zobaczył wiele dziur po kulach wystrzelonych z Heinkla i zdumiał się, że jego samolot nie spadł. A jako że nie widział, żeby Niemiec się rozbił, zaliczono mu jedynie uszkodzenie.

Tymczasem Chciuk, który 16 maja przeżył rozbicie na południowy wschód od Brukseli, usiłował wrócić na lotnisko Auchy-au-Bois i do swojej jednostki. Cały dzień czekał, aż ktoś go podwiezie, ale ponieważ się nie doczekał, postanowił iść piechotą. Po trzech męczących dniach dotarł na miejsce, ale eskadra zdążyła już przenieść się do innej bazy – Le Plessis-Belleville.

Jak więc się tam dostać? Dla Władysława Chciuka odpowiedź była oczywista: wziąć któregoś uszkodzonego Morane’a i polecieć. Na szczęście w bazie wciąż jeszcze było paru mechaników. Mieli oni spalić przed ewakuacją samoloty niezdatne do lotu. Sięgając po części z innych maszyn, mechanicy sklecili jako tako sprawnego Morane’a. Wiele rzeczy w nim nie działało, a gdyby stał się celem ataku Luftwaffe, byłby ugotowany. Chciuk nie miał spadochronu, hełmu ani karabinów, ale wystartował. Leciał tuż nad drzewami. Co gorsza, kiedy przelatywał nad liniami nieprzyjaciela, niemieccy żołnierze ostrzelali jego maszynę.


Ponad dwieście pięćdziesiąt kilometrów dalej, po locie via Paryż, 21 maja w końcu dotarł na lotnisko Le Plessis-Belleville. Z ulgą dołączył do kolegów, zachwyconych ponownym spotkaniem. Eskadra stacjonowała tam od 17 maja. Chciuk nie miał czasu na odpoczynek. Jeszcze tego samego dnia wystartował do lotu w kluczu francuskim na patrol na północ od Paryża. Trzej piloci spotkali i zaatakowali sześć Do 17. Kiedy jednak Chciuk przystępował do ataku, rozejrzał się i spostrzegł, że został sam – bez francuskich towarzyszy. Tymczasem strzelcy z Dornierów strzelali celnie i wielokrotnie trafili jego MS.406. Na szczęście zdołał wylądować swoim poważnie uszkodzonym myśliwcem opodal Clermont. Francuscy piloci nie mieli o tym pojęcia, wobec czego zameldowali, że poległ. W oczach eskadry był więc zaginiony i uznany za prawdopodobnie zmarłego.


A jednak nazajutrz Władek Chciuk przyjechał do jednostki rowerem. Nastąpiło kolejne powitanie pełne wzruszeń. Niestety, Bursztyn, prowadzący klucza, wciąż był nieobecny. Przynajmniej jednak było wiadomo, że żyje i leczy kolano w szpitalu. 25 maja Kazek Bursztyn wrócił ze szpitala do Le Plessis-Belleville i swojej jednostki, niecierpliwie go wyczekującej. „Trzej Muszkieterowie” znów byli razem. Uściskali się niczym bracia. Ta cudowna chwila nie trwała jednak długo, zwłaszcza dla Bursztyna. Wciąż miał opuchnięte kolano i wyraźnie utykał, uparł się jednak, że może wrócić do latania jeszcze tego samego dnia. Władek nalegał, aby nie ryzykował tak szybko, bo sztywna prawa noga może utrudnić mu poruszanie się w kabinie, gdyby wpadł w tarapaty. Kazek był jednak nieprzejednany i zbył te rady wzruszeniem ramion. Oświadczył kategorycznie, że będzie latał i znów prowadził swój klucz. Później tego samego dnia GC III/1 (dwanaście Morane’ów – dziewięć francuskich i trzy polskie) wystartowała do lotu na eskortę pary Potezów 63 wykonujących lot na rozpoznanie. Opodal Bapaume, kawałek na zachód od Cambrai w północnej Francji i siedemdziesiąt kilometrów od granicy belgijskiej, zaatakowało ich czternaście Messerschmittów Bf 109. Tam właśnie przebiegały wówczas linie niemieckie. Polacy lecący w górnym kluczu natychmiast podjęli walkę, ale w tej samej chwili kolejne sześć niemieckich myśliwców zaskoczyło ich z góry. Francuscy myśliwcy uświadomili sobie, że wróg ma przewagę liczebną, i uciekli wraz z Potezami. Teraz Polacy musieli sami doprowadzić do jak najpomyślniejszego rozstrzygnięcia bitwy.

Spis treści
Od autora 9
Od ilustratora 11
Podziękowania 13
Przedmowy 15
Słowniczek 17
Rozdział 1. Polska wieś i stary młyn 19
Rozdział 2. Służba w lotnictwie polskim 42
Rozdział 3. Wrzesień 1939: Blitzkrieg 57
Rozdział 4. Ucieczka. Z Rumunii do lotnictwa francuskiego 81
Rozdział 5. Bitwa o Francję 109
Rozdział 6. Bitwa o Wielką Brytanię 129
Rozdział 7. Listopad 1940 – czerwiec 1944 171
Rozdział 8. Zestrzelony nad Francją 215
Rozdział 9. Kanada 248
Rozdział 10. Powrót do Polski 281
Rozdział 11. Pojednanie 289
Rozdział 12. Powitanie bohatera 299
Rozdział 13. Koniec epoki 318
Epilog. Ashley Gnyś 322
Addendum. Upamiętnienie 326

Artykuł Pierwsze zwycięstwo nad Niemcami we wrześniu 1939. Podniebne walki i wojenne losy polskiego pilota. [WIDEO] pochodzi z serwisu Niezłomni.com.

]]>
https://niezlomni.com/pierwsze-zwyciestwo-nad-niemcami-we-wrzesniu-1939-podniebne-walki-i-wojenne-losy-polskiego-pilota-wideo/feed/ 0
„Pamięć Warszawy” – album w hołdzie dla jej mieszkańców. Gdzie byłaby Polska, gdyby nie niemieckie zniszczenia i zbrodnie? [WIDEO] https://niezlomni.com/pamiec-warszawy-album-w-holdzie-dla-jej-mieszkancow-gdzie-bylaby-polska-gdyby-nie-niemieckie-zniszczenia-i-zbrodnie-wideo/ https://niezlomni.com/pamiec-warszawy-album-w-holdzie-dla-jej-mieszkancow-gdzie-bylaby-polska-gdyby-nie-niemieckie-zniszczenia-i-zbrodnie-wideo/#respond Fri, 05 Mar 2021 12:17:48 +0000 https://niezlomni.com/?p=51253

Publikacja jest poświęcona losom Warszawy i jej mieszkańców podczas II wojny światowej przedstawionych przez pryzmat tzw. Tablic Tchorka. Te rozsiane po całej Warszawie pomniki są świadectwem zbrodni niemieckich na jej mieszkańcach. Publikacja łączy w sobie archiwalne zdjęcia z codziennego życia przedwojennej Warszawy z kontrastującymi obrazami późniejszego czasu strachu, represji i niemieckiego terroru.


Warszawa – dumna stolica naszego narodu nie miała łatwej historii. Zwłaszcza wiek XX odcisnął się mrocznym piętnem na losach największego polskiego miasta. Równocześnie jednak Warszawa stała się symbolem niezłomnej polskiej niepodległości oraz walki o naszą narodową i państwową suwerenność. Tu w 1918 r., po 123 latach zaborczej niewoli, siedzibę znalazły najwyższe polskie władze. To z Warszawy grzmiały w 1939 r. słowa, że polski honor jest bezcenny, a mieszkańcy naszej stolicy powstali w 1944 r. przeciw okupantom nie mogąc dłużej znieść zniewolenia. Zemsta wroga była okrutna – Niemcy mordowali zarówno polskich żołnierzy, jak i ludność cywilną, systematycznie zamieniając stolicę w morze gruzów i niszcząc miasto, które stało się symbolem oporu i walki o wolność.

Mogłoby się wydawać, że są to już dziś odległe dzieje, że nadeszły nowe, inne czasy. Tymczasem, bez przeszłości nie ma teraźniejszości, tak więc absolutnie nie wolno nam zapomnieć o poświęceniu naszych przodków. Zasługują na naszą pamięć, wdzięczność i hołd. Z dyktowanej tymi właśnie wartościami potrzeby serca powstał album pt. „Pamięć Warszawy”. Na jego kartach widzimy najpierw przedwojenną Warszawę – tętniącą życiem europejską metropolię, która następnie znika nieomal z powierzchni ziemi. A jednak dumna i niezłomna stolica zdołała się podnieść, co dobitnie widać na współczesnych zdjęciach Warszawy wykonanych przez mistrza Adama Bujaka. Ukazują one piękne, nowoczesne miasto, które nie zapomniało o swoich dziejach i swoich bohaterach. Symbolem tego są fotografie pamiątkowych tablic Karola Tchorka oraz innych miejsc pamięci rozsianych po placach i ulicach stolicy. Historycy Wiktor Cygan oraz Witold Rawski słowem kreślą do nich opowieść o pełnej chwały i tragizmu historii polskiej stolicy.

„Patrząc wstecz i wspominając tragedię Polski w XX wieku zilustrowaną w tej książce przez obrazy wojny i okupacji, a także tablice Karola Tchorka i pomniki upamiętniające ofiary barbarzyństwa niemieckiego, trudno oprzeć się refleksji, co by było, gdyby nie barbarzyński najazd III Rzeszy, a zaraz potem Związku Sowieckiego, jakim państwem byłaby dziś Polska bez tej koszmarnej hekatomby ofiar, kolejnych zniszczeń i komunistycznej rewolucji, która opóźniła nasz rozwój na dwa pokolenia”  - mówi prof. Wojciech Roszkowski, który napisał przedmowę do albumu „Pamięci Warszawy”.

Dodaje: „Przypomnijmy, że w latach trzydziestych polski dochód narodowy na jednego mieszkańca był wyraźnie wyższy niż w Portugalii i Grecji, a podobny do Finlandii i Hiszpanii. W PRL pracowano i rozwijano wprawdzie gospodarkę na sposób ekstensywny, ale zostaliśmy wyraźnie w tyle za Zachodem. Gdzie byłaby Polska dziś bez tych straszliwych doświadczeń i ogromu strat?”

Trudno dziś odpowiedzieć na to pytanie, niemniej wciąż z wdzięcznością należy spoglądać na tych, dzięki walce których Warszawa i cała Polska mogły znów się odrodzić. Zwraca na to uwagę Wojciech Dąbrowski, Prezes Zarządu PGE, największej spółki energetycznej w Polsce, która od lat angażuje się w rewitalizację tablic pamięci Karola Tchorka i współpracuje przy tworzeniu albumu „Pamięć Warszawy”.

„Niniejsza publikacja dotyczy jednego miasta, ale zestawia ze sobą dwa różne światy. W pierwszej części widzimy oczami dawnych fotografów piękną, szybko rozwijającą się przedwojenną Warszawę. Daje to wgląd współczesnemu czytelnikowi w ówczesne życie stolicy. Kadry z codziennego życia przedwojennej Warszawy kontrastują z późniejszym czasem strachu, represji i niemieckiego terroru. Tego właśnie tematu dotyczy druga część albumu, w której ukazany jest ogrom zniszczeń i tragedii, jakie stolica Polski doznała od okupanta niemieckiego. To zderzenie dwóch, tak drastycznie różnych okresów w historii Warszawy w jednej publikacji, pozwala czytelnikowi poczuć, jak straszny to był czas dla miasta. Ofiary zbrodniczej niemieckiej okupacji zostały upamiętnione w Warszawie pomnikami – tablicami projektu Karola Tchorka, które są prawdziwym unikatem na tle innych krajów dotkniętych II wojną światową.”

Album „Pamięć Warszawy” ukazał się w wersji dwujęzycznej, polskiej i angielskiej, aby ze swoim przekazem móc dotrzeć do jak najszerszych środowisk. Ponadto jest połączony z aplikacją oraz programem „Tablice Pamięci”.

Bujak Adam, Cygan Wiktor, Rawski Witold, Pamięć Warszawy, wyd. Biały Kruk. Wersja polsko-angielska, 23,5 x 27 cm, 184 str., twarda oprawa, obwoluta.

Więcej na https://bialykruk.pl/ksiegarnia/ksiazki/pamiec-warszawy

Artykuł „Pamięć Warszawy” – album w hołdzie dla jej mieszkańców. Gdzie byłaby Polska, gdyby nie niemieckie zniszczenia i zbrodnie? [WIDEO] pochodzi z serwisu Niezłomni.com.

]]>
https://niezlomni.com/pamiec-warszawy-album-w-holdzie-dla-jej-mieszkancow-gdzie-bylaby-polska-gdyby-nie-niemieckie-zniszczenia-i-zbrodnie-wideo/feed/ 0
Czy musiało dojść do ukraińskiego ludobójstwa Polaków? Bandera, Szeptycki i rzeźnicy z OUN-UPA. [WIDEO] https://niezlomni.com/czy-musialo-dojsc-do-ukrainskiego-ludobojstwa-polakow-bandera-szeptycki-i-rzeznicy-z-oun-upa-wideo/ https://niezlomni.com/czy-musialo-dojsc-do-ukrainskiego-ludobojstwa-polakow-bandera-szeptycki-i-rzeznicy-z-oun-upa-wideo/#respond Sun, 28 Feb 2021 07:41:50 +0000 https://niezlomni.com/?p=51250

Czy na Wołyniu i w Małopolsce Wschodniej musiało dojść do ukraińskiego ludobójstwa ludności polskiej? Pytanie to wciąż pasjonuje historyków i badaczy, którzy wciąż nie potrafią lub nie chcą udzielić na nie jednoznacznej odpowiedzi.

Wśród ukraińskich badaczy są też i tacy, którzy twierdzą, że żadnego ludobójstwa Polaków nie było. Co najwyżej, to Polacy mordowali Ukraińców, a nie na odwrót.

Poszukując odpowiedzi, autor prezentuje działania Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów oraz losy i poglądy Stepana Bandery i metropolity Andreja Szeptyckiego. W okresie sowieckiej i niemieckiej okupacji stali się oni głównymi aktorami ukraińskiej sceny politycznej. OUN zaś stała się jedyna organizacją mającą realny wpływ na społeczeństwo, zdradzającą ambicje wpływania na wszystkie dziedziny życia Ukraińców w okupowanym kraju.

I choć Bandera i Szeptycki stali na przeciwstawnych biegunach, a zestawienie ich razem wydaje się nawet niestosowne, to jednak łączył ich cel – obaj dążyli do zbudowania niepodległego państwa ukraińskiego. Dla jego realizacji byli w stanie poświęcić wiele. Nawet sprzymierzyć się z Hitlerem.

Niniejsza książka ukazuje wiele mało znanych mechanizmów ukraińskiego ludobójstwa, ginących często w cieniu zbrodni i stosów ich ofiar.
Fragment:

3 lipca do Kołomyi weszli Węgrzy. Należało wysprzątać koszary, myć podłogi, czyścić klozety. Zaczęła się na ulicach dzika łapanka do pracy. Łapali Ukraińcy. Była nawet specjalna milicja z opaskami – siedzibę mieli w „Sokole” polskim. Mężczyzn przy tej okazji bili – jeśli jest okazja, należy ją wykorzystać. Kobiety żydowskie poszły czyścić klozety w Narodowym Domu Ukraińskim i w Czerwonych Koszarach. Kazano im to robić rękoma. Po co brudzić łopaty i kubły, skoro są żydowskie ręce?

Część mężczyzn spędzono na dawny plac Piłsudskiego (wtedy Lenina), a część do parku miejskiego. Na placu stał posąg Lenina. Założono na posąg sznury, końce ich dano Żydom do ręki i kazano go ściągnąć. Przy tym fest bito sznurami, laskami, biczami i nahajami. Po ściągnięciu Juliusz Bodnar (jak mi się zdaje) musiał siąść na szyję posągu, a reszta, dobre dwie – trzy setki ludzi, ciągnęła Lenina po mieście, naokoło wszystkimi ulicami, dla hańby żydokomuny. Wzdłuż ulic stali Ukraińcy i Polacy – z zadowoleniem obserwowali tę procesję. Węgrzy fotografowali całą scenę, bo to coś z folkloru ukraińskiego, coś typowego – bestialstwo i dzicz.

Z parku w ten sposób wywleczono posągi Stalina i Lenina. Po „objechaniu” całego miasta, gdzieś na ulicy Smolki, rozbito je. Że przy tym rozbito masę głów, szczęk, podbito oczy, że ciekła krew, że wyrwano kilkadziesiąt bród wraz ze skórą – to nic, to były nieznaczące dodatki do tego uroczego święta. Zorganizowali to ci sami osobnicy, którzy po wkroczeniu Armii Czerwonej wyszli naprzeciw przystrojeni czerwonymi wstęgami. To te mołodyce dziś klaskały, które wczoraj kurwiły się z Sowietami. To ci sami, którymi Sowieci rozdzielali żydowskie majątki rolne i nadawali żydowskie krowy i konie. Czy to coś szkodzi? Inny wiatr – inna czapka. Chłop przekręcił daszek w tył i już jest kimś innym.”
Ukraińska milicja uczestniczyła oczywiście w pogromach nie tylko na terenie Małopolski Wschodniej, ale również na Wołyniu. Według Samuela Spektora na Wołyniu pogromy odbyły się w dwudziestu sześciu miasteczkach i dwunastu wioskach. Największy z nich miał miejsce w Krzemieńcu. Także tutaj jego pretekstem stała się ekshumacja więźniów zamordowanych przez NKWD. Ukraińcy, podjudzani przez ukraińską milicję, pałkami, kijami i siekierami zamordowali około stu trzydziestu Żydów, a według relacji żydowskich aż ośmiuset!
Nie wiadomo dlaczego badacze czasów zagłady pomijają pogrom w Klewaniu, którego Ukraińcy dokonali razem z Niemcami, gdzie zamordowali około siedemset osób. Jak piszą Władysław i Ewa Siemaszkowie, Ukraińcy wskazywali domy żydowskie i ofiary do zamordowania. Szczególnie aktywny był masarz, czyli rzeźnik Sercow, który przedstawiał wszystkich Żydów jako komunistów. Chciał po prostu w ten sposób pozbyć się konkurentów.

W sumie na całej Zachodniej Ukrainie Andrzej Żbikowski doliczył się trzydziestu jeden pogromów. Hasła zemsty za udział Żydów we władzach komunistycznych, a także na sowieckich zbrodniarzach, pełniły rzecz jasna rolę zastępczą. Główną rolę odgrywały nastroje antysemickie podsycane przez Organizację Ukraińskich Nacjonalistów. Zwłaszcza przez banderowców, dla których eksterminacja Żydów była wręcz realizacją politycznego programu. Z badań Grzegorza Motyki i Rafała Wnuka wynika, że miejscowi Żydzi mieli w czasach sowieckich niewiele do powiedzenia. Piszą oni, że władza na Zachodniej Ukrainie w czasie pierwszej sowieckiej okupacji należała do tzw. „wostoczników”, przysłanych przez Kijów. Podkreślają również, że:

„Żydzi, obywatele II RP, mogli zatem zajmować jedynie stanowiska średniego i niskiego szczebla. Olbrzymiej nadreprezentacji Żydów w strukturach nie potwierdzają także znane dane statystyczne. I tak, na 559 235 członków Komunistycznej Partii (bolszewików) Ukrainy 1 stycznia 1941 r. stanowili oni 12,9 proc. Największą grupę w KP (b) U stanowili Ukraińcy (354 269 członków – 63,3 proc.) oraz Rosjanie (109 345 członków – 19,6 proc.). W obwodzie stanisławowskim, gdzie Żydzi stanowili 8,1 proc. wszystkich mieszkańców 10 kwietnia 1940 r. na 1824 członków partii i 662 kandydatów było 103 członków i 54 kandydatów Żydów. Największą grupą narodowościową w stanisławowskiej organizacji partyjnej byli Ukraińcy (1 226 członków i 431 kandydatów) […]. W tymże obwodzie wśród 869 nowo przyjętych komsomolców było 661 Ukraińców, 182 Żydów, 13 Rosjan, 11 Polaków i 2 innych […]. W zarządach sielsowietów (rad wiejskich) na 5928 osób Ukraińcy stanowili 5629 osób, Żydzi 126, Polacy – 220, a inni – 23.”

Fragment rozdziału VIII: Szlakiem pierwszych pogromów

Marek A.Koprowski, Rzeźnicy z OUN-UPA. Bandera, Szeptycki i ludobójstwo Polaków. Wyd. Replika, Poznań 2021. Książkę można nabyć na stronie wydawnictwa Replika.

Spis treści
Wstęp 9
Rozdział I: Bandera na wolności 14
Rozdział II: Szeptycki pragnął męczeństwa 49
Rozdział III: OUN kontra NKWD 70
Rozdział IV: Jak zniszczyć Cerkiew, czyli precz z Watykanem 107
Rozdział V: Chomyszyn jak dżuma 131
Rozdział VI: Bandera zaczyna marsz 155
Rozdział VII: Szeptycki karmił się złudzeniami 176
Rozdział VIII: Szlakiem pierwszych pogromów 202
Rozdział IX: Polaków też mordowali 221
Rozdział X: Pisze Szeptycki do Hitlera 232
Rozdział XI: Jak nie zastrzelił Żyda, to nie siadał do śniadania 266
Rozdział XII: Uczenie nienawiści i wpajanie żądzy krwi 281
Rozdział XIII: Wyrok na Małopolskę 313
Rozdział XIV: Szeptycki chciał mieć dywizję 341
Rozdział XV: „Przyspieszyć likwidację elementu polskiego” 366
Bibliografia

Artykuł Czy musiało dojść do ukraińskiego ludobójstwa Polaków? Bandera, Szeptycki i rzeźnicy z OUN-UPA. [WIDEO] pochodzi z serwisu Niezłomni.com.

]]>
https://niezlomni.com/czy-musialo-dojsc-do-ukrainskiego-ludobojstwa-polakow-bandera-szeptycki-i-rzeznicy-z-oun-upa-wideo/feed/ 0
Amerykański historyk obala mity o Wrześniu ’39. Swoją książkę dedykuje ostatniemu Żołnierzowi Wyklętemu: „dowiódł, że nieprzyjacielska okupacja nie zdołała złamać ducha Polski” https://niezlomni.com/amerykanski-historyk-obala-mity-o-wrzesniu-39-swoja-ksiazke-dedykuje-ostatniemu-zolnierzowi-wykletemu-dowiodl-ze-nieprzyjacielska-okupacja-nie-zdolala-zlamac-ducha-polski/ https://niezlomni.com/amerykanski-historyk-obala-mity-o-wrzesniu-39-swoja-ksiazke-dedykuje-ostatniemu-zolnierzowi-wykletemu-dowiodl-ze-nieprzyjacielska-okupacja-nie-zdolala-zlamac-ducha-polski/#respond Sun, 18 Oct 2020 16:35:13 +0000 https://niezlomni.com/?p=51173

„Nic nie zniekształciło bardziej pamięci o działaniach niemieckich w Polsce niż używanie przez historyków sztucznego terminu „blitzkrieg”, który przedkładał znaczenie techniki nad doktryną, taktykę, organizację i samo dowodzenie na polu walki”.

„Kampania polska, mimo że była krótka, była niezwykle brutalna i ciężka. Choć Niemcy mieli inicjatywę, Polacy kontratakowali przy każdej nadarzającej się okazji” – pisze Robert Forczyk w książce „Fall Weiss. Najazd na Polskę 1939”, która niedawno ukazała się nakładem poznańskiego wydawnictwa Rebis.

Praca jednego z najlepszych współczesnych historyków wojskowości, konsultanta w Waszyngtonie, autora kilkudziesięciu książek, byłego oficera armii amerykańskiej obala wiele mitów dotyczących kampanii polskiej 1939 r. Przede wszystkim burzy opowieść o błyskawicznym „blitzkriegu” armii III Rzeszy na ziemiach polskich we wrześniu 1939 r.: „Nic nie zniekształciło bardziej pamięci o działaniach niemieckich w Polsce niż używanie przez historyków sztucznego terminu „blitzkrieg”, który przedkładał znaczenie techniki nad doktryną, taktykę, organizację i samo dowodzenie na polu walki”.

Nie była to dla Niemców błyskawiczna operacja militarna. Wehrmacht popełnił w niej liczne błędy i znaczące błędy operacyjne, które wynikały z braku doświadczenia bojowego. Kwestiami nierozstrzygniętymi był sposób użycia czołgów, czy mają być niezależną siłą uderzeniową czy wsparciem ataku piechoty. Dywizje pancerne były w fazie przejściowej, ponieważ nie zachowano równowagi między ilością czołgów a żołnierzami piechoty. Do tego należy dodać słabą współpracę sił lotniczych z wojskami lądowymi.

Dowództwo niemieckie obawiało się również o morale żołnierzy i nie informowało ich o ostatecznych celach. „Większość żołnierzy niemieckich biorących udział w Fall Weiss nie wiedziała prawie do ostatniej chwili, że idzie na wojnę; powiedziano im, że czekają ich rozszerzone manewry. Kampania piechoty morskiej wyznaczona do zdobycia placówki Westerplatte w porcie gdańskim zabrała ze sobą ćwiczebne granaty moździerzowe” – wskazuje Forczyk.

Autor obala również fałszywe mity o zniszczeniu polskiego lotnictwa przez Niemców już w pierwszym dniu wojny, o polskiej doktrynie wojskowej, która miała opierać się na szarżach kawaleryjskich na czołgi, przestarzałości naszego uzbrojenia. Pisze również o polskich błędach w kampanii wrześniowej.

Na koniec warto zwrócić na jeszcze jedną rzecz. Na niezwykłą dedykację umieszczoną przez Roberta Forczyka na początku książki:

„Józefowi Franczakowi, ostatniemu z „żołnierzy wyklętych”, który walczył z radziecką okupacją Polski od 1945 roku aż do śmierci w walce 21 października 1963. Franczak, zwykły żołnierz, kontynuował walkę długo po tym, jak inni jej zaprzestali, i dowiódł, że nieprzyjacielska okupacja nie zdołała złamać ducha Polski”.

Robert Forczyk, „Fall Weiss. Najazd na Polskę 1939”, Wydawnictwo Rebis, Poznań 2020. Książkę można nabyć m.in. na stronie Wydawnictwa Rebis.

tp

Artykuł Amerykański historyk obala mity o Wrześniu ’39. Swoją książkę dedykuje ostatniemu Żołnierzowi Wyklętemu: „dowiódł, że nieprzyjacielska okupacja nie zdołała złamać ducha Polski” pochodzi z serwisu Niezłomni.com.

]]>
https://niezlomni.com/amerykanski-historyk-obala-mity-o-wrzesniu-39-swoja-ksiazke-dedykuje-ostatniemu-zolnierzowi-wykletemu-dowiodl-ze-nieprzyjacielska-okupacja-nie-zdolala-zlamac-ducha-polski/feed/ 0
Miał dziesięć lat, gdy pojechał na wiec niemieckich nazistów. Wstrząsające wspomnienia fanatycznego „dziecka Hitlera”. [WIDEO] https://niezlomni.com/mial-dziesiec-lat-gdy-pojechal-na-wiec-niemieckich-nazistow-wstrzasajace-wspomnienia-fanatycznego-dziecka-hitlera-wideo/ https://niezlomni.com/mial-dziesiec-lat-gdy-pojechal-na-wiec-niemieckich-nazistow-wstrzasajace-wspomnienia-fanatycznego-dziecka-hitlera-wideo/#respond Sun, 18 Oct 2020 13:55:19 +0000 https://niezlomni.com/?p=51162

Alfons Heck miał dziesięć lat, gdy wyruszył na norymberski Reichsparteitag – doroczny uroczysty wiec narodowych socjalistów przypominający ogromną mszę ku czci Führera.

Jako członek Jungvolku, młodszej sekcji Hitlerjugend, wraz z tysiącami zafascynowanych młodych ludzi słuchał przemowy swego najwyższego przywódcy, boga nowego ładu świata, Adolfa Hitlera:

„Wy, moja młodzieży” – krzyczał i wydawało mi się, że wbija oczy prosto we mnie – „jesteście dla narodu najcenniejszą gwarancją wspaniałej przyszłości”. (…) Nie mieliśmy żadnych szans. Od tej chwili byłem duszą i ciałem oddany Adolfowi Hitlerowi.

Uderzająco szczera relacja chłopca, którego pochłonęły idee narodowego socjalizmu. Maszerując razem z nim w szeregach Hitlerjugend, poznajemy ukrytą stronę nazizmu, o której niewiele się pisze. Bardzo nieliczni, zapaleni niegdyś członkowie organizacji młodych nazistów, publicznie opowiadali o tamtych latach i swojej fascynacji hitleryzmem.

Niniejsza książka pokazuje, jak wyglądało ich życie w tamtych czasach; kim byli, w co wierzyli i dlaczego dokonywali takich, a nie innych wyborów.

Fragment książki Alfonsa Hecka pt. Dziecko Hitlera. Moja młodość wśród nazistów, Wyd. Replika, Poznań 2020. Książkę można nabyć na stronie wydawnictwa Replika.

W Niemczech Hitlera, moich Niemczech, dzieciństwo kończyło się w wieku dziesięciu lat przyjęciem do Jungvolku, młodszej sekcji Hitlerjugend. Odtąd my, dzieci, zostawaliśmy politycznymi żołnierzami III Rzeszy.

Jednak tak naprawdę podstawowe szkolenie prawie każdego dziecka zaczynało się w szkole podstawowej, gdy miało ono lat sześc. W moim przypadku nastąpiło to w roku 1933, trzy miesiące po mianowaniu Adolfa Hitlera kanclerzem. Pierwsze lata jego rządów pamiętam oczami dziecka, chociaż dokładnie przypominam sobie powszechny zapał 7 marca 1936 roku, kiedy wojska niemieckie maszerowały przez miasto, odbierając Nadrenię znienawidzonym Francuzom, których oddziały wycofały się w 1932 roku.

Urodziłem się w Wittlich, winiarskim miasteczku czterdzieści kilometrów na wschód od granicy z Francją, w nadreńskiej dolinie Mozeli. Przodkowie od strony ojca przywędrowali do wioski Wittlich z okolic Bordeaux około roku 1770. W 1933 ludność wynosiła zaledwie około ośmiu tysięcy, ale miejscowość, o charakterze wyraźnie średniowiecznym, stała się siedzibą władz landu i ważnym ośrodkiem handlowym.
Zgodnie z traktatem wersalskim z 1919 roku Nadrenia została zdemilitaryzowana i przez piętnaście lat znajdowała się pod okupacją francuską. Francja (i w pewnym stopniu przyglądający się wszystkiemu obojętnie Brytyjczycy) umożliwiła Hitlerowi pierwsze bezkrwawe zwycięstwo, pozwalając niecałym trzem tysiącom niemieckich żołnierzy na ponowne wkroczenie do regionu bez utrudnień ze strony znacznie liczniejszej armii francuskiej. Kolejne przykłady appeasementu – Sudety, Austria, Czechosłowacja – utwierdziły Hitlera w przekonaniu, że jest niezwyciężony i że może bezkarnie zaatakować Polskę. To złudzenie kosztowało życie pięćdziesiąt milionów ludzi.

Mieszkańcy Wittlich w roku 1936 nie mieli rzecz jasna o tym wszystkim najmniejszego pojęcia. W tamten marcowy wieczór, usadowiony na barkach stryja Franza patrzyłem na oświetloną pochodniami defiladę żołnierzy w brunatnych mundurach i oddziałów Hitlerjugend przez zawieszony flagami plac, na który wyległa chyba cała ludność miasta. Gromady ludzi wychylały się z okien i balkonów, a nieustanne okrzyki „Heil Hitler” zagłuszały muzykę pierwszej wojskowej orkiestry, jaką ludzie widzieli od czternastu lat. To długi dla Niemca czas bez marszowej muzyki z prawdziwego zdarzenia, ale do autentycznej gorączki doprowadzał ludzi człowiek stojący przed średniowiecznym ratuszem w otwartym czarnym mercedesie. Był to sam Führer, reagujący na hołdy oszalałego tłumu bladym uśmiechem i wyciągniętą ręką. Wtedy widziałem go pierwszy raz i chociaż wiele lat później spotkałem się z nim osobiście, nigdy nie zapomnę ekstazy, jaką wzbudzał owego wieczoru. Najbardziej ponurzy obywatele, którzy często na pozdrowienie odpowiadali ledwie widocznym skinieniem głowy, wrzeszczeli co tchu w płucach. Hitler z pewnością symbolizował zapowiedź nowych Niemiec, dumnej Rzeszy, która na nowo odnalazła należne sobie miejsce.

W odróżnieniu od starszych my, dzieci lat trzydziestych, nie demokratycznych swobów ani politycznego bezwładu Republiki Weimarskiej. Zaraz po dojściu do władzy naziści gruntownie przebudowali całe szkolnictwo, napotykając niewielki opór. Dlatego indoktrynacja zaczynała się nie od przyjęcia do Jungvolk w wieku dziesięciu lat, lecz od pierwszego dnia w Volksschule, szkole podstawowej. Jako pięcio- i sześciolatkowie pobieraliśmy dzienną porcję nacjonalistycznej nauki, którą łykaliśmy tak samo odruchowo, jak poranne mleko. Bez przerwy powtarzano, że Adolf Hitler przywrócił Niemcom dumę i godność, i uwolnił nas z kajdan Wersalu, surowego traktatu pokojowego, który pogrążył nasz kraj w trwającym kilkanaście lat krwawym chaosie. Nawet w sprawnych demokracjach dzieci są zbyt niedojrzałe, by kwestionować prawdziwość nauczania. Jeśli nie mają wyjątkowo czujnych rodziców, stają się bezbronnymi naczyniami na wszystko, co się do nich wlewa. My, którzy nigdy nie słyszeliśmy ożywczego głosu niezgody, ani przez chwilę nie wątpiliśmy, że mamy szczęście, żyjąc w kraju dającym takie świetlane perspektywy.

A jeśli nie było się Żydem, Cyganem, homoseksualistą czy politycznym przeciwnikiem nazizmu, Niemcy lat trzydziestych rzeczywiście stały się ziemią obiecaną. Nie byłoby przesadą przypuszczenie, że gdyby Hitler umarł w 1938 roku, czczono by go jako jednego z najwybitniejszych niemieckich mężów stanu pomimo prześladowania Żydów (gwałtowny antysemityzm stał się już stałą cechą życia publicznego Niemiec, choć mało kto powiedziałby, że skończy się ludobójstwem).


Z roku 1936 dokładnie pamiętam jeszcze jedno zdarzenie: Igrzyska Olimpijskie, które tego roku odbyły się w Berlinie. Nie dość, że utwierdziły Niemców w poczuciu dumy, to jeszcze stały się popisem osiągnięć rządów nazistowskich dokonanych w zaledwie trzy lata. Z wyczynu Jessego Owensa zrobiono niestety sprawę polityczną, ku oburzeniu samego sportowca, który nie czuł do Niemców urazy. Mimo że pragnienie Hitlera, by bohaterem stał się przedstawiciel rasy germano-nordyckiej, nie doczekało się spełnienia, Niemcy wygrali klasyfikację medalową. Widziałem doskonały film Leni Riefenstahl z olimpiady co najmniej ze sto razy, stanowił bowiem nieodłączną część materiałów rozrywkowych Hitlerjugend, i wyczyn Jessego Owensa nie został z niego wycięty, jak twierdzili niektórzy krytycy. Założenie, że Owens wpłynął na politykę rasową Hitlera, jest niedorzeczne. Sam Hitler utrzymywał, że nawet rasy najniższe są w stanie wydać geniuszy. Był przekonany, że właśnie z tego powodu Żydzi są tak niebezpieczni. Na użytek nas, naiwnych członków Hitlerjugend, Żydów przedstawiano zazwyczaj jako chytrych i ambitnych oszustów, którym szczególnie zależy na zamąceniu czystości naszej aryjskiej rasy – choć nie za bardzo wiedzieliśmy, co to ma niby oznaczać.

Dla mnie rok 1936 wcale nie upłynął pod znakiem wydarzeń publicznych, mimo że istotnych. Po raz pierwszy zderzyłem się wówczas z nieodwołalnością śmierci: umarł mój dziadek. Byliśmy nierozłącznymi towarzyszami od chwili, gdy zacząłem chodzić. Każdego wieczoru brał mnie do baru na kufel piwa, który wypijał przed kolacją. Przez wiele tygodni chodziliśmy zgnębieni z jego psem Heinim na grób, dopóki nie przekonaliśmy się, że nie wróci. Dzięki sile młodości mój żal przeminął, ale psi nie. Jesienią tego roku Heiniego znaleziono martwego na dziadkowym grobie. „Wittlicher Tageblatt” zamieścił poruszający nekrolog psa, który zagłodził się na śmierć.

Gdy miałem jedyne sześć tygodni, rodzice przeprowadzili się do Oberhausen, dużego miasta w przemysłowym sercu Niemiec, Zagłębiu Ruhry, a dziadkowie, których wszystkie dzieci już dorosły, namówili rodziców, żeby chwilowo pozostawili mnie na wsi. W ten sposób będzie im łatwiej – przekonywali – rozkręcić interes, zwłaszcza że mój bliźniak Rudi jeszcze nie doszedł do siebie po operacji przepukliny.

Po urodzeniu ważyliśmy w sumie trzy kilogramy. Domyślam się, że moja matka nie miała szans w sporze z babką, niekwestionowaną głową rodu. „Chwilowy” pobyt przeciągnął się na rok, potem dwa. Matka, kobieta łagodna i pobożna, skapitulowała po trzecim, gdy babka oznajmiła jej dość brutalnie, że ani nie jest dobrą Hausfrau, ani nie ma głowy do interesów. Sklep spożywczy, który kupili im dziadkowie, po roku poszedł na dno, podobno dlatego, że matka rozdała większość towaru ubogim. Dopiero po latach dowiedziałem się, że za bankructwem stała niekompetencja ojca, a nie naiwność matki. Nie ulegało za to wątpliwości, że matka nie nadawała się na Hausfrau. Była wyjątkowo chaotyczna i w pośpiechu zaczynała w domu trzy, cztery prace naraz, żadnej potem nie kończąc. Ciotka Maria, skrupulatna jak kolumna cyfr w księgach rachunkowych i nieugięta jak pruski kapral, bez końca opowiadała, jak to kiedyś znalazła mojego braciszka śpiącego pod stosem brudnych pieluch, podczas gdy matka latała po całym domu, szukając go.

Ani dziadkowie, ani stryjkowie i ciotki nie uważali mnie już potem za syna mojej matki. To tak, jak przy kupowaniu psa – po przyniesieniu go do domu szybko zapomina się o suce. Pierwsze spotkanie z matką, które zapamiętałem, miało miejsce, gdy miałem cztery lata. Wzięła mnie na ręce, wycałowała i zaniosła się nieopanowanym szlochem. Wyrwałem się i uciekłem, ku uciesze babki. W taki mniej więcej sposób przedstawiały się moje stosunki z matką przez następne piętnaście lat. Nie potrafiłem odwzajemnić jej miłości. Wcale nie czułem, żeby mnie porzuciła, gdy miałem sześć tygodni, wręcz przeciwnie. Wiedziałem, że nikt nie jest w stanie przełamać żelaznej woli mojej babki. Miała wtedy pięćdziesiąt sześć lat, urodziła ósemkę dzieci, liczyła zaledwie sto pięćdziesiąt dwa centymetry wzrostu, ważyła czterdzieści cztery kilogramy i umiała uderzyć jak pneumatyczny młot. Za życia dziadka przy ludziach okazywała mu szacunek, jak przystało żonie Niemca, ale to ona ostatecznie zatwierdzała wszystkie ważniejsze decyzje. Nie zawsze wychodziło nam to na dobre, bo dziadek lepiej znał się na interesach. Najbardziej zależało jej na posiadaniu ziemi i dobrych mlecznych krów. On za to przekonał ją, że należy posadzić na polach pod winnicą także tytoń, co na początku lat dwudziestych było myślą radykalną. W ciągu kilku lat znacznie się dzięki temu dorobili. Jednak gdy postanowił zostać współwłaścicielem jedynego kina w promieniu dwudziestu kilometrów, narobiła takiego rabanu, że wbrew sobie musiał zarzucić ten pomysł. Potem musiała przyznać, że wskutek tej pomyłki drugi wspólnik dorobił się majątku w ciągu dziesięciu lat.

Po śmierci dziadka przeważnie nikt nie sprzeciwiał się jej decyzjom, choć prawdą jest, że w odniesieniu do ziemi, krów i tytoniu myliła się rzadko. W przyzwoitych ramach zdominowanego przez mężczyzn niemieckiego społeczeństwa była niezależną kobietą sukcesu mimo bardzo skromnego wykształcenia. Prawie nie umiała czytać i pisać, ale wielu z jej przeciwników przekonało się, że nie sposób wkraść się w jej łaski. Nic dziwnego, że uważała moją matkę – wykształconą, lecz beznadziejnie ufną – za partię niegodną swego pierworodnego. Jak na ironię losu, to babka zaaranżowała ich małżeństwo.

Mimo że matka z ojcem znali się całe życie, ich związek zaczął się, gdy oboje mieli po trzydzieści cztery lata. Słowo „związek” nie oddaje ich emocji przy pierwszym spotkaniu. Bez wątpienia czuli do siebie pociąg, chociaż łączyło ich niewiele. Ojciec był typowym mężczyzną swojego pokolenia: gadatliwym, z wyrobionymi poglądami na wszystko, pracowitym i żyjącym w przekonaniu, że mężczyźni z natury przewyższają kobiety. Wszystkie cztery lata I wojny światowej spędził w okopach i chociaż z dumą nosił przydomek Frontschweine, dosłownie „frontowej świni”, nie żywił bynajmniej sympatii ani dla ówczesnego rządu, ani do kajzera, którzy go tam posłali. W okresie gorzkiego zawodu po klęsce Niemiec w 1918 roku został na chwilę komunistą, a potem socjaldemokratą, być może z szacunku dla babki, bezwzględnie pobożnej katoliczki. Nie był aktywistą partyjnym, ale od początku nie znosił nazistów (marginalnego wtedy ugrupowania pośród mnóstwa innych prawicowych partyjek). Gdy w 1926 roku zaczął zalecać się do matki, miał przed sobą wiele lat harówki na roli za nędzne grosze. Jako pierworodny miał w końcu odziedziczyć gospodarstwo, ale mogło to nastąpić nawet za dwadzieścia lat. W odróżnieniu od braci nie przyuczył się do żadnego fachu, a sytuacja gospodarcza w Niemczech lat dwudziestych była tak fatalna, że życie na dobrym gospodarstwie mógł uważać za uśmiech losu. Był jednak człowiekiem dumnym, do tego zahartowanym na wojnie, i z pewnością źle znosił długotrwałe oczekiwanie na przejęcie schedy. Nawet jako oficjalny dziedzic był w położeniu niewiele lepszym niż szanowany parobek. Jestem przekonany, że ożenił się z matką po części dlatego, że jako starsza z dwóch córek, jedynych dzieci swoich rodziców, miała odziedziczyć wartościową winnicę. Gdy rodzice obojga stron zdali sobie sprawę z zainteresowania młodych, nadal kierowali się przede wszystkim zmysłem do interesów. Jako że matka była wysoką i już trzydziestoczteroletnią tyczką, jej pozycja przetargowa – czy raczej jej rodziców – była słabsza niż ojca. Był w idealnym wieku do żeniaczki i spodziewał się odziedziczenia ładnego gospodarstwa (chociaż dopiero po latach). Ciotka powiedziała mi kiedyś, że do małżeństwa doszło dlatego, że rodzice czuli się jak w matni: pracowali u swoich rodziców prawie jak najmici. Gdy dziadek od strony matki zgodził się na sprzedaż jednej z mniejszych winnic i pomoc przyszłym nowożeńcom w założeniu sklepu, dobito targu.
Najwięcej zyskali na tym dziadkowie z obu stron. Ojciec lekkomyślnie zrzekł się roszczeń do gospodarstwa w zamian za sklep w dalekim mieście, a drudzy dziadkowie pozbyli się niezgrabnej córy. Ich ulubienicą zawsze była młodsza. W ten sposób zaczęło się małżeństwo niemal pozbawione miłości, która rzadko jest w Niemczech elementem niezbędnym. Miłości tej przybyło niewiele przez długie lata małżeństwa, które jednak przetrwało, nie bardziej nieszczęśliwe od wielu innych i może równie dobre, jak większość innych. Było to w zasadzie złączenie dwojga ludzi w celu wspólnego przetrwania i pod tym względem się sprawdziło. Najlepiej wyszła na tym babka, zwłaszcza po śmierci dziadka, bo teraz sama stanęła za sterami i mogła z czasem przekazać gospodarstwo jednemu z trzech młodszych synów. Nie posiadając się z radości, oznajmiła rodzinie, że od chwili zrzeczenia się prawa do schedy przez pierworodnego, nie ma prawnego obowiązku wyznaczania dziedzica.
Jednego członka rodziny babka kochała nad wszystkich innych, a osobą tą byłem ja.

– Może dlatego, że wykradła cię matce – powiedział kiedyś mój brat Rudi, ale nawet on przyznawał, że z nas dwóch to ja miałem więcej szczęścia. On spędzał dzieciństwo w mieszkaniu w jednej z najbrudniejszych części Niemiec, mnie w jednej z najbardziej uroczych dolin naszej krainy wychowywała kobieta, która mnie uwielbiała i którą stać było na zapewnienie mi najlepszego wykształcenia i pozycji społecznej. Zamiast czuć się opuszczonym przez rodziców, wiedziałem, co oznacza dla mnie babka. W dzieciństwie najbardziej bałem się odesłania do rodziców.
Ponad dziewięćdziesiąt procent mieszkańców Nadrenii było wtedy katolikami i babka doszła do wniosku, że powinienem zostać księdzem. Planowi temu z całym zapałem przyklaskiwała matka, choć nikt jej nie pytał o zdanie. Gdy miałem dziewięć lat i poruszono ze mną tę sprawę, nie miałem nic przeciwko. Od pół roku, od pierwszej komunii – na którą babka wydała więcej, niż na ślub swych córek, ponieważ byliśmy jedynymi tego roku bliźniakami – służyłem do mszy. Rudi chodził na kurs komunijny w Wittlich, a nie do swojej parafii w Oberhausen. Był to jeden z nielicznych okresów naszego dzieciństwa, gdy mieszkaliśmy razem, ale przeważnie się kłóciliśmy. Spory wybuchały głównie dlatego, że zacząłem się już uważać za pierworodnego, bo byłem piętnaście minut starszy od Rudiego.

Ponieważ rodzina nie dawała sobie z nami rady, dziadkowie od strony matki wzięli brata na wakacje na swoje niewielkie gospodarstwo z sadami i winnicą. Nieustannie z sobą rywalizowaliśmy. Z pewnością miało to jakiś związek z nieskrywanym faworyzowaniem mnie przez babkę. Wiele lat później brat powiedział mi, że miał do mnie wielki żal z tego powodu. Jednak wkrótce te dziecinne problemy straciły na znaczeniu.

W chłodne i wietrzne popołudnie 20 kwietnia 1938 roku, w czterdzieste dziewiąte urodziny Hitlera, zostałem członkiem Jungvolku, młodszej sekcji Hitlerjugend. Od dwóch lat Hitlerjugend było jedynym legalnym ruchem młodzieżowym w kraju, któremu powierzono wychowanie młodzieży. Przynależność nie była jeszcze obowiązkowa. Ustawa o służbie młodzieży Rzeszy z grudnia następnego, 1939 roku, nakładała ten obowiązek na każde zdrowe niemieckie dziecko od dziewiątego roku życia. Chodziło, oczywiście, tylko o dzieci aryjskie. Do organizacji nie mogły wstąpić dzieci z poważnym kalectwem, nawet jeśli rodzice byli fanatycznymi nazistami. Opóźnionych w rozwoju dzieci i dorosłych zabijano wtedy w ośrodkach eutanazji, zakładanych po cichu przez władze, najczęściej przy placówkach dla umysłowo chorych. Tak zwanych nutzlose Esser, „bezużytecznych zjadaczy”, zabijano zastrzykami lub gazem. Było to pole doświadczalne przygotowujące eksterminację milionów w niemal zupełnej tajemnicy.

Artykuł Miał dziesięć lat, gdy pojechał na wiec niemieckich nazistów. Wstrząsające wspomnienia fanatycznego „dziecka Hitlera”. [WIDEO] pochodzi z serwisu Niezłomni.com.

]]>
https://niezlomni.com/mial-dziesiec-lat-gdy-pojechal-na-wiec-niemieckich-nazistow-wstrzasajace-wspomnienia-fanatycznego-dziecka-hitlera-wideo/feed/ 0