nasze wywiady – Niezłomni.com https://niezlomni.com Portal informacyjno-historyczny Sun, 03 Dec 2023 21:00:15 +0000 pl-PL hourly 1 https://wordpress.org/?v=4.9.8 https://niezlomni.com/wp-content/uploads/2017/08/cropped-icon-260x260.png nasze wywiady – Niezłomni.com https://niezlomni.com 32 32 NASZA ROZMOWA. Maciej Marosz o swojej najnowszej książce: „Resortowe togi” wzbudzą opór i reakcje obronne sędziów https://niezlomni.com/nasza-rozmowa-maciej-marosz-o-swojej-najnowszej-ksiazce-resortowe-togi-wzbudza-opor-reakcje-obronne-sedziow/ https://niezlomni.com/nasza-rozmowa-maciej-marosz-o-swojej-najnowszej-ksiazce-resortowe-togi-wzbudza-opor-reakcje-obronne-sedziow/#comments Mon, 25 Sep 2017 16:15:07 +0000 http://niezlomni.com/?p=43663

Kulisami niektórych sędziowskich karier czytelnicy będą mocno zaskoczeni - mówi współautor "Resortowych dzieci" Maciej Marosz o swojej najnowszej książce "Resortowe togi".

NIEZŁOMNI.COM: Pojawił się już fragment Twojej najnowszej książki. Mówi o nieznanym szerokiej opinii publicznej fakcie, o działalności pierwszej prezes Sądu Najwyższego Małgorzacie Gersdorf w Socjalistycznym Związku Studentów Polskich. Mocna rzecz. Czego jeszcze mogą się spodziewać czytelnicy po „Resortowych togach”?

MACIEJ MAROSZ, autor książki "Resortowe togi": W przypadku prawników, takich wpływowych jak prezes Gersdorf starałem się naświetlić całe ich otoczenie, nie tylko takie fakty, jak pełnienie wysokiej funkcji w komunistycznej organizacji na uczelni. Kieruję też uwagę na to, jak w wypromowaniu obecnych tuzów prawa liczył się cały układ powiązań sięgający PRL. Książka miała za zadanie ukazać prawdziwe korzenie elit prawniczych, które dziś pouczają, czym jest praworządność w demokratycznym państwie prawa. Mówiąc jeszcze bardziej ogólnie, „Resortowe togi” miały zedrzeć maskę z wizerunku establishmentu prawniczego, który odegrał najważniejszą rolę w utrzymaniu tzw. kompromisu okrągłostołowego. To prawnicy okazali się najistotniejszym gwarantem wpływów przeniesionych z komunistycznego państwa. Dziś zamiast uprzywilejowanej pozycji powinni odpowiadać za uniemożliwienie przecięcia więzów z PRL-em. Konkretne osoby tworzyły system prawny III RP i strzegły, by nie został naruszony. Stąd w książce roi się od nazwisk i błyskotliwych karier sędziów Sądu Najwyższego i innych sądów, Trybunału Konstytucyjnego i ministrów. Kulisami niektórych sędziowskich karier czytelnicy będą mocno zaskoczeni.

Wytykasz sędziom nieprawidłowości, piszesz o rodzinnych koteriach, sprzeniewierzaniu się etosowi zawodowemu i zwykłej uczciwości. Krótko mówiąc obalasz prawnicze autorytety. „Nadzwyczajna kasta” powinna się bać tego, o czym piszesz w książce?

Samozwańcze autorytety obalają się same przez swoją działalność. Stosują wszelkie chwyty, by nie dopuścić do tego, by było to naświetlone i dostrzeżone, jakie są naprawdę.

Nie obawiasz się, że książka będzie blokowana?

Na pewno „Resortowe togi” wzbudzą opór i reakcje obronne wśród prawników. Nawet jeśli książka będzie blokowana, należało zebrać i opublikować fakty, które nie mogą być zamilczane w interesie elit nie mających mandatu społecznego. Fakty zebrane w książce przekonują nie tylko o konieczności gruntownego zreformowania wymiaru sprawiedliwości ale także i o tym, że realne zmiany w państwie zajdą dopiero w jej następstwie.

Ktoś może zapytać, a jakie ma znaczenie, że sędzia był dyspozycyjny w czasach PRL i orzekał zgodnie z oczekiwaniami komunistycznej władzy?

To że tacy sędziowie ze swojej służby dla systemu totalitarnego płynnie przeszli do ról znawców prawa, autorytetów sędziowskich i akademickich III RP umożliwiło proces reprodukowania ich mentalności i moralności w kolejnych pokoleniach prawników. Dziś nierzadko młody sędzia, który teoretycznie nie powinien być skażony PRL-em, zasądza bardziej skandaliczne wyroki, niż jego starszy kolega, który dawniej skazywał mając legitymację partyjną w kieszeni. Dopiero prawdziwe potępienie takich postaw sędziowskich, pozbawienie wpływów na sądownictwo sędziów nie mających kręgosłupa, da szansę na uleczenie zdemoralizowanej nadzwyczajnej kasty.

Dziękujemy za rozmowę.

Maciej Marosz, Resortowe togi, Editions Spotkania, Warszawa 2017. Książkę można nabyć TUTAJ.

 

„Resortowe togi” przedstawiają funkcjonowanie Trybunału Konstytucyjnego, wskazują na jego historyczne uwikłanie i rolę jaką odegrał w sporze konstytucyjnym trwającym od 2015 roku. Obok Trybunału Maciej Marosz sportretował także Sąd Najwyższy, Krajową Radę Sądownictwa oraz instytucję Rzecznika Praw Obywatelskich.

Dzisiaj wymiar sprawiedliwości, sięgający korzeniami połowy lat 40-tych, ochraniają kasty prawnicze. System prawny i prawnicy wypełniają kluczową rolę w zapewnianiu trwałości całego rozkładu powiązań i wpływów ustalonego przez komunistów i koncesjonowaną opozycję przy Okrągłym Stole.

Dla kogoś, kto nie śledził pilnie, jak działało ministerstwo powołane do strzeżenia ładu prawnego, może wydać się zaskakujące, że jego obsada układa się w ciąg agentów bezpieki komunistycznego państwa.

Pierwszym ministrem sprawiedliwości w rządzie utworzonym po wyborach do sejmu kontraktowego został TW „Arnold” vel „Kamil”. Przekazał on pałeczkę TW „Spółdzielcy”. Po dwóch latach przerwy mi­nisterstwo wróciło we właściwe ręce – objął je KO „Carex”. Tekę mini­stra przejął od niego TW „Prym”, „Prymus”. Z tych jakże właściwych rąk resort został przekazany byłemu prominentowi prawniczemu PR­L-u, który doświadczenie pracy w resorcie sprawiedliwości nabywał w latach stalinowskich. „Resortowe togi”, rozdział „Ministrowie sprawiedliwości”.

Przeprowadzona w książce diagnoza wymiaru sprawiedliwości potwierdza konieczność wprowadzenia gruntownych zmian zasad jego funkcjonowania. Wskazuje na nieodzowność nie tylko zmian systemowych ale także wymiany całych składów instytucji prawnych państwa. Pozostawienie na szczytach władzy sądowniczej osób zdegenerowanych moralnie, skończyłoby się jedynie dalszym replikowaniem się takich kadr.

Podstawowymi źródłami informacji w książce są akta IPN, jak i 6-letnie doświadczenie z sal sądowych z setek procesów, jakie miały miejsce przed Sądem Najwyższym, sądami niższych instancji, czy Trybunałem Konstytucyjnym oraz zbierane przez wiele lat materiały dziennikarskie.

Wstęp do książki napisał Wiesław Johann, Sędzia Trybunału Konstytucyjnego w stanie spoczynku.

Maciej Marosz ukończył wydziały: matematyki PW, filozofii UW i grafiki ASP. Jest dziennikarzem „Gazety Polskiej”, „Gazety Polskiej Codziennie” (od jej powstania) oraz portalu Niezalezna.pl. Wraz z Dorotą Kanią i Jerzym Targalskim stworzył serię książkową „Resortowe dzieci”.

Rozmowa z autorem:

http://vod.gazetapolska.pl/16602-resortowe-togi-nowa-ksiazka-macieja-marosza

Patronami książki są: Gazeta Polska, Gazeta Polska Codziennie, portal internetowy www.niezalezna.pl, Telewizja Republika, Radio WNET, Kurier Wnet.

Artykuł NASZA ROZMOWA. Maciej Marosz o swojej najnowszej książce: „Resortowe togi” wzbudzą opór i reakcje obronne sędziów pochodzi z serwisu Niezłomni.com.

]]>
https://niezlomni.com/nasza-rozmowa-maciej-marosz-o-swojej-najnowszej-ksiazce-resortowe-togi-wzbudza-opor-reakcje-obronne-sedziow/feed/ 1
Część Żołnierzy Wyklętych żyła w PRL-u pod fałszywymi nazwiskami. Bezpieka tropiła ich jeszcze w latach 80.! https://niezlomni.com/podziemie-powojenne-to-chlopska-wandea-wywiad-o-fenomenie-zolnierzy-wykletych/ https://niezlomni.com/podziemie-powojenne-to-chlopska-wandea-wywiad-o-fenomenie-zolnierzy-wykletych/#respond Thu, 16 Mar 2017 13:19:45 +0000 http://niezlomni.com/?p=26536 Żołnierze Wyklęci

Z dr. Tomaszem Łabuszewskim, naczelnikiem Okręgowego Biura Edukacji Publicznej w Warszawie, badaczem powojennego podziemia antykomunistycznego, rozmawia Tomasz Wiścicki.

- Z przyczyn oczywistych przed 1989 rokiem badania nad polskim podziemiem antykomunistycznym nie były możliwe, jeśli nie liczyć oficjalnych opowieści o „walkach z bandami”... Czy po upływie ponad dwudziestu lat możemy powiedzieć, że ta część naszej historii jest już w jakimś stopniu przebadana?
- W roku 1989 nie startowaliśmy z pozycji zerowej – braku wiedzy na temat „żołnierzy wyklętych” – ale z poziomu ujemnego. Przez te 45 lat narosły stereotypy tworzone przez historyków w służbie komunistycznej propagandy, które ugruntowały w sporej części społeczeństwa obraz „bandytów” albo w najlepszym razie ludzi nierozumiejących przemian dziejowych po drugiej wojnie światowej. Te stereotypy dotyczyły zwłaszcza środowisk lokalnych na terenach, na których powojenna partyzantka miała masowe poparcie i trwała wiele lat. Komunistom w wielu przypadkach udało się zniszczyć te środowiska, a zwłaszcza ich warstwy oświecone, i w ich miejsce zbudować społeczności „socjalistyczne”, gdzie bandytów nazywano bohaterami, a bohaterów – bandytami.

Powstało bardzo wiele publikacji dotyczących spraw jednostkowych, prezentujących materiały źródłowe czy opartych na wspomnieniach, natomiast do dzisiaj nie powstała monografia żadnej z podstawowych organizacji konspiracji powojennej, w tym Delegatury Sił Zbrojnych na Kraj, Zrzeszenia „Wolność i Niezawisłość”, Narodowych Sił Zbrojnych czy Narodowego Zjednoczenia Wojskowego. Nie mamy również publikacji dotyczących wielu struktur lokalnych, choćby Konspiracyjnego Wojska Polskiego, Wielkopolskiej Samodzielnej Grupy Operacyjnej „Warta” i wielu innych. Choć pisano o Józefie Kurasiu „Ogniu”, całościowego spojrzenia na temat dowodzonego przez niego zgrupowania również brak.

[caption id="attachment_26537" align="aligncenter" width="640"]Żołnierze Wyklęci Żołnierze Wyklęci[/caption]

To oczywiście nie znaczy, że nie zrobiono nic. Podstawową publikacją o charakterze popularyzatorskim, która przełamała stereotyp myślenia o konspiracji powojennej jako o efemerydzie o ograniczonym zasięgu, jest niewątpliwie „Atlas podziemia powojennego”. On pokazał, że mamy do czynienia z ogólnopolskim zjawiskiem niezwykle istotnym z punktu najnowszej historii Polski, które na drodze do odzyskania przez Polskę niepodległości w roku 1989 konkuruje jedynie z wybuchem „Solidarności”. Kilkaset tysięcy ludzi, którzy się przewinęli przez szeregi konspiracji powojennej, stanowi najliczniejszy udział Polaków w działaniach antysystemowych. Dopiero wybuch „Solidarności” przewyższa skalą działania konspiracji powojennej.

- Jaki był jej zasięg terytorialny?
- Gdy popatrzymy na mapy ze wspomnianego „Atlasu”, w sposób oczywisty nasuwa się skojarzenie z aktywnością oddziałów powstańczych z roku 1863. Mamy do czynienia z emanacją tradycji insurekcyjnych, niepodległościowych tych samych środowisk,  społeczności lokalnych nie tylko o rdzeniu drobnoszlacheckim, jak na Podlasiu, ale także chłopskim, jak w przypadku Kurpiów. Obejmuje ono nie tylko tereny obecnej Polski, ale również tereny północno-wschodnie II Rzeczypospolitej, gdzie również w Powstaniu Styczniowym ta aktywność była niezwykle silna. Walka w obronie społeczności polskiej, opór przeciwko sowietyzacji na Grodzieńszczyźnie, na Nowogródczyźnie, częściowo na Wileńszczyźnie, to zresztą dosyć zapomniana historia.

Mamy do czynienia ze zjawiskiem obejmującym całą obecną Polskę plus tereny północno-wschodnie II RP, ze szczególnym nasileniem na obszarze obecnej „ściany wschodniej”, czyli od Podkarpacia po Białostocczyznę, przez Lubelszczyznę, Podlasie i północne Mazowsze, a mniejszym w Wielkopolsce, nie mówiąc o terenach Ziem Zachodnich, aczkolwiek warto zwrócić uwagę, że między innymi te tereny stały się obszarem działań Eksterytorialnych Okręgów Kresowych, które trafiły tam razem z ludnością wysiedloną z terenów wschodnich Rzeczypospolitej. Myślę o okręgach WiN Jelenia Góra Zachód i Wrocławskim, tworzonych przez konspiratorów z Okręgu Tarnopolskiego i Lwowskiego AK.

To szczególne nasilenie działań na „ścianie wschodniej” wynikało również z doświadczeń ludzi, którzy znaleźli się pod okupacją sowiecką do lata roku 1944. Tutaj jesień tego roku jest okresem niebywałych pod względem skali i liczby ofiar represji ze strony sowieckiego aparatu bezpieczeństwa, który wykorzystywał obecność na terenach obecnej wschodniej Polski blisko dwóch milionów żołnierzy Armii Czerwonej do złamania kręgosłupa podziemia niepodległościowego. Chodziło o przygotowanie terenu do tego, żeby komunistyczne władze polskie mogły w ogóle zacząć działać. Te doświadczenia końca roku 1944 niewątpliwie przyczyniły się do tak gwałtownej reakcji ludzi związanych z konspiracją niepodległościową na wiosnę roku następnego.

- Jest taka hipoteza, że do lasu po wojnie w mniejszym stopniu szło się dobrowolnie, a w większym stopniu było to wymuszone represjami: szli tam ludzie, którzy nie mieli innego wyjścia. Czy badania potwierdzają tę hipotezę?
- I tak, i nie. Z jednej strony mamy do czynienia z celowymi działaniami bezpieki komunistycznej, która z założenia dążyła do fizycznego wyeliminowania tej najbardziej zdeterminowanej, antykomunistycznej grupy społeczeństwa polskiego. Chciała wypchnąć tych ludzi poza nawias, ażeby ich po prostu fizycznie wyniszczyć w wyniku pacyfikacji i innych represji. W związku z tym dla wielu ludzi paradoksalnie najbezpieczniejszym miejscem były oddziały leśne.

Z drugiej strony, udział w konspiracji powojennej był konsekwencją wyborów dokonywanych na początku drugiej wojny światowej. Większość dowódców służy w konspiracji niepodległościowej od roku 1939, 1940, 1941. Dla nich to, co zdarzyło się w Polsce w roku 1944–1945, było po prostu początkiem nowej okupacji, sowieckiej, w przypadku terenów zagarniętych przez Związek Sowiecki w 1939 – drugiej. Moim zdaniem zasadnicza część zarówno szeregowych członków, jak i przede wszystkim kadry dowódczej dokonała świadomego wyboru walki o niepodległość – pomimo skrajnie niekorzystnej sytuacji geopolitycznej, pomimo narastającej świadomości, że jest to ofiara całopalna. Mimo że nie było szans na konflikt zbrojny Zachodu z Sowietami, uważali, że trzeba dawać świadectwo. Dla społeczności lokalnych to świadectwo nawet ostatnich partyzantów miało znaczenie – wyznaczało standardy postępowania. Jeżeli nie kwestionujemy ofiary księdza Brzóski, który walczył już po upadku Powstania Styczniowego, dlaczego mamy kwestionować ofiarę owych ludzi działających jeszcze w latach pięćdziesiątych czy ostatniego – Józefa Franczaka „Lalka”, który ginie 21 października 1963 roku.

- Jak wyglądała chronologia powojennej partyzantki?
- Pierwszy okres – masowości – kończy się niewątpliwie w roku 1947. Po sfałszowanych przez komunistów wyborach wielu się załamuje, widząc, że zawodzi wszystko, na co jeszcze liczyli – na jakikolwiek głos sprzeciwu Zachodu oraz jego wpływ na to, co dzieje się w Polsce. Widać było, że władza komunistyczna ugruntowuje się na nie wiadomo jak długo i jest w stanie zrobić wszystko nie ponosząc żadnych konsekwencji. Dlatego ponad pięćdziesiąt  tysięcy ludzi decyduje się wówczas na ujawnienie w ramach tzw. ustawy amnestyjnej. Ta akcja nie miała bynajmniej na celu umożliwienia im legalnego funkcjonowania w ówczesnym systemie. Władzy chodziło o wykorzystanie załamania morale dla ostatecznego złamania ducha tych ludzi, ażeby móc ich rozgrywać operacyjnie.

Po roku 1947 spośród kilkudziesięciu tysięcy ludzi w oddziałach leśnych pozostaje około tysiąca oraz kilkanaście do dwudziestu tysięcy w strukturach konspiracyjnych. Są oni systematycznie eliminowani. Rok 1948 nazywam „rokiem wielkich polowań” – pacyfikacji obejmujących naraz teren kilku województw, likwidujących ostatnie struktury o zasięgu wojewódzkim. W następnym roku ginie wielu dowódców polowych, likwidowane są struktury ponadpowiatowych i powiatowych. Po roku 1949 pozostają pojedyncze oddziały, opierające się na resztkach siatek terenowych, takich wyspach jeszcze nieodkrytych przez resort bezpieczeństwa, i są sukcesywnie eliminowane. Rok 1952 – rok uchwalenia konstytucji PRL – resort uświetnił likwidując wiele takich oddziałów. Później mamy do czynienia z grupami przetrwania, nastawionymi wyłącznie na ratowanie życia, i pojedynczymi ukrywającymi się żołnierzami. Rok 1956 rok nie stanowi tu żadnej cezury. Dopiero śmierć Józefa Franczaka „Lalka”, w konspiracji od początku lat czterdziestych, żołnierza AK–WiN z Okręgu Lubelskiego, w roku 1963 symbolicznie kończy etap konspiracji zbrojnej.

Bliżej nieokreślona grupa żołnierzy podziemia powojennego ukrywała się pod fałszywymi nazwiskami. Byli poszukiwani aż do końca PRL, wciąż uznawani za wrogów ustroju, mimo że mieli po siedemdziesiąt – osiemdziesiąt lat. Sam widziałem dokumenty z roku 1984 roku, kiedy SB szczegółowo badała kontakty dowódcy oddziału z obwodu Wołkowysk, bo nie mogła się doliczyć jednego z jego podkomendnych, ukrywającego się aż do końca PRL. Ci ludzie umierali pod fałszywymi nazwiskami, noszą je ich dzieci. Ci, którzy dożyli, pierwszy kontakt z rodziną gdzieś na drugim końcu Polski nawiązywali w roku 1989. Historia Żołnierzy Wyklętych symbolicznie zamyka się dopiero wtedy.

- Można sądzić, że większość konspiratorów z okresu wojny i okupacji niemieckiej nie różniła się specjalnie co do oceny sytuacji w powojennej Polsce, a jednak jedni usiłowali odnaleźć się w życiu, tak jak byli w stanie i jak im na to pozwalano, a inni pozostawali w lesie. Jakie czynniki o tym decydowały?
- Rozwiązanie Armii Krajowej 19 stycznia 1945 roku, podyktowane względami politycznymi, dawało możliwość kierowania swoim losem zarówno dowódcom, jak szeregowym żołnierzom. Wydaje mi się, że w przypadku kadry dowódczej decydowało przede wszystkim poczucie odpowiedzialności za ludzi, zwłaszcza gdy widzieli represje spadające na ujawniających się w ramach akcji „Burza” towarzyszy broni.

Weźmy też pod uwagę aspekt psychologiczny. Pamiętajmy, że ci ludzie mają za sobą doświadczenia pięciu lat wojny, co powoduje ich zużycie psychiczne, wypalenie. Przykładem może być środowisko batalionów harcerskich z Powstania Warszawskiego. Część z nich jest zaangażowana w konspirację powojenną, ale ich działania mają charakter efemeryczny. Po roku 1945 wykonują jedną nieudaną akcję: po aresztowaniu „Radosława” usiłują  przechwycić sowieckiego generała koło Powsina, co im się nie udaje, ale za przechowaną broń oraz za to, byli członkami Kedywu Komendy Głównej AK i tak podlegają represjom.

Do tego dodajmy niezwykle istotny aspekt narastającej beznadziei. To, że Niemcy przegrają wojnę, było jasne dla wszystkich w 1943 roku. Tymczasem choć jeszcze w 1945 roku jest nadzieja na konflikt pomiędzy byłymi sojusznikami, to już w roku 1946 te nadzieje maleją. Sfałszowanie referendum 30 czerwca ’46, a później wyborów powoduje, że ludzie zaczynają uświadamiać sobie, że Zachód nie kiwnie palcem, znaleźliśmy się pod okupacja sowiecką i Sowieci są w stanie zrobić wszystko, co zechcą.

- Na czym polegała działalność antykomunistycznej partyzantki?
- Po pierwsze, prowadzono działania o charakterze propagandowym. Informowano społeczeństwo o tym, co się naprawdę dzieje, co wobec monopolu propagandowego komunistów miało wyjątkowe znaczenie. W zasadzie każda struktura obwodowa, czyli na szczeblu powiatu, wydawała jakieś pisemko, a pisma w rodzaju „Orła Białego” WiN ukazywały się w nakładzie kilkudziesięciu tysięcy egzemplarzy. Skala tej działalności była tak wielka, że dorównał jej dopiero drugi obieg w latach osiemdziesiątych.

Po drugie, prowadzono działania zbrojne. Ich ogromna większość służyła samoobronie – reagowaniu na działania resortu bezpieczeństwa. Nawet akcje o największym ciężarze gatunkowym, jak opanowywanie więzień czy obozów, rozbijanie siedzib powiatowych urzędów bezpieczeństwa, miały charakter samoobrony. Uwalniano współtowarzyszy broni, atakowano grupy operacyjne, dokonujące pacyfikacji, czy posterunki milicji, stanowiące zagrożenie dla konspiracji, wreszcie likwidowano agenturę. Oczywiście wojna na poziomie lokalnym miała charakter niebywale zacięty i okrutny. Agentura stanowiła największe zagrożenie dla członków konspiracji i ich rodzin, ale również dla zwykłych ludzi. Akcje likwidacyjne prowadziły właściwie wszystkie organizacje konspiracji powojennej, również WiN.

Oczywiście, mamy tutaj do czynienia z walka bratobójczą. Pamiętajmy tylko, kto te podziały powoduje – komunistyczna bezpieka, najokrutniejszymi środkami doprowadzając do tego, że ojciec wydawał syna, matka donosiła na córkę, a siostra na brata.

Komunistyczna propaganda utrzymywała, że mieliśmy do czynienia z wojną domową w Polsce. Miało to zakłamywać polską rzeczywistość powojenną. Oznaczało uznanie, że komuniści w powojennej Polsce stanowili równoprawną grupę polityczną, która po prostu miała inna wizję Polski. W moim mniemaniu jest to twierdzenie nieprawdziwe. Komunistów należy uznać za zdrajców idei niepodległego państwa polskiego, a to, co się zdarzyło w Polsce w latach 1944–1945, to była po prostu agresja obcego państwa, które – na nasze nieszczęście – było chwilowo sojusznikiem naszych sojuszników. Reakcją na tę agresję było powstanie antykomunistyczne. W tym okresie czynnik sowiecki jest dominujący, stabilizując obecność komunistów na terenie obecnej Polski.

Przez pierwsze dwa i pół roku podziemie stanowiło główny problem dla władz komunistycznych. W niektórych powiatach władza komunistyczna kończyła się na rogatkach miasta powiatowego. Co by się działo, gdyby tego podziemia nie było? Czy kolektywizacja rolnictwa i rozprawa z Kościołem katolickim nie nastąpiłyby kilka lat wcześniej? I czy finał tych dwóch zabiegów dokonywanych na społeczeństwie polskim nie byłby inny? Na to pytanie nie ma pewnej odpowiedzi, ale warto przynajmniej je postawić. Podziemie było emanacją dążeń niepodległościowych społeczeństwa polskiego, które mimo zmęczenia wojną i represji jednak je podtrzymywało.

- Jaki był cel działań władzy komunistycznej wobec podziemia?
- Doprowadzenie do jak najszybszego wyeliminowania tego przeciwnika wszelkimi dostępnymi sposobami. W okresie 1944–1945 dokonywano tego rękami Sowietów. Do stycznia 1945 z terenów Polski pod rządami komunistów wywieziono do łagrów około pięćdziesięciu tysięcy ludzi, a są to dane niepełne. Większość z nich to ludzie związani ze strona niepodległościową. Okręg Lubelski AK traci około dziesięciu tysięcy członków,  Białostocki około czterech tysięcy. Nie wiemy, ile osób zostało zabitych i wątpię, czy się kiedykolwiek dowiemy. Do grudnia roku 1944 na terenach północno-wschodnich II RP, czyli województwa poleskiego, nowogródzkiego, wileńskiego i części białostockiego – powiatów grodzieńskiego i wołkowyskiego – zostaje zabitych około trzech tysięcy żołnierzy AK. To są straty kolosalne.

W roku 1945 mamy kilkumiesięczne uspokojenie. Wraz z odsunięciem się frontu na zachód odchodzą również wojska ochrony tyłów NKWD. Władze komunistyczne sądzą, że podziemiu przetrącono kręgosłup i po rozkazie z 19 stycznia 1945 o rozwiązaniu AK ludzie się rozejdą do domów. Ale się nie rozeszli. Następuje więc reakcja i już wiosną 1945 na teren Polski ponownie napływają jednostki NKWD. W lecie jest ich już 30 tysięcy – trzy dywizje. Najbardziej spektakularnym przykładem ich działań jest obława w Puszczy Augustowskiej z lipca 1945, z udziałem wycofywanych z Niemiec jednostek 1. Frontu Białoruskiego. Cała puszcza została otoczona, wszystkich ludzi spotkanych poza obejściem schwytano i po prostu zamordowano. Dopiero w latach osiemdziesiątych komitet poszukujący ofiar doliczył się od sześciuset kilkudziesięciu do ośmiuset ofiar, ale mogło ich być nawet półtora tysiąca.  Pacyfikacje odbywają się zresztą i na Grodzieńszczyźnie. Tych w Polsce dokonuje już polska bezpieka, która stale zwiększa swój potencjał bojowy. Dysponuje – wzorem sowieckim – własną armią, czyli Korpusem Bezpieczeństwa Wewnętrznego, ale to nie wystarcza – stąd udział ludowego Wojska Polskiego. Jeden z pododdziałów 1. Dywizji im. Tadeusza Kościuszki bierze udział w obławie w Puszczy Augustowskiej. Brygada im. Bohaterów Westerplatte, którą znamy z Czterech pancernych, pacyfikuje Podlasie. To w walce z pododdziałem tej brygady rany odnosi Lech Leon Beynar, czyli Paweł Jasienica.

Później, kiedy siły podziemia słabną, resort bezpieczeństwa ma dość sił w ramach swoich struktur. Na początku lat pięćdziesiątych to jest około 320 tysięcy funkcjonariuszy i żołnierzy. Im podziemie słabsze, tym resort silniejszy... Na początku lat pięćdziesiątych, gdzie w ocenie samego resortu siły zbrojnego podziemia liczą około dwustu ludzi w skali ogólnopolskiej, organizuje się pacyfikacje z udziałem kilku tysięcy żołnierzy, obejmujące tereny po kilku powiatów naraz. Chodzi o złamanie kręgosłupa społecznościom lokalnym, które trwają w oporze i tym ludziom pomagają. Do dzisiaj nie znamy liczby osób, które straciły życie w wyniku tych działań.

- Nawet nie jesteśmy w stanie tego oszacować?
- Wiemy, że w więzieniach zmarło i zostało zamordowanych w pierwszej dekadzie komunizmu około 21 tysięcy ludzi. Odejmując kryminalnych, pozostaje 19–20 tysięcy ludzi represjonowanych za przestępstwa polityczne. Wiemy też, że sądy wojskowe skazały na karę śmierci ponad pięć tysięcy osób, do tego trzeba dodać bliżej nieokreśloną liczbę skazanych przez sądy powszechne.

- Nadal bliżej nieokreśloną?
- Ja tej liczby nie znam. Komunistyczni historycy w latach siedemdziesiątych określili liczbę osób poległych w wyniku pacyfikacji w terenie na ponad osiem tysięcy. Wydaje się ona mocno zaniżona, jeśli porównamy to z wynikami naszych badań dotyczących historii poszczególnych powiatów województwa mazowieckiego, gdzie liczba ofiar w poszczególnych powiatach wynosi po kilkaset osób – nawet jeśli uwzględnimy, że te powiaty nie są reprezentatywne dla całej Polski.

- Jak szerokie było wsparcie podziemia ze strony ludności cywilnej?
- Siły podziemia zbrojnego szacujemy w szczytowym okresie, czyli lata roku 1945, na maksimum 20 tysięcy żołnierzy. Ta liczba się sukcesywnie zmniejsza, ale przez cały rok 1946 w lesie jest ponad dziesięć tysięcy ludzi. Moim zdaniem w roku 1945 w konspiracji było około 250 tysięcy osób, do czego musimy dodać ludzi związanych z konspiracją w sposób pośredni, którzy dostarczali informacji wywiadowczych, żywili, kwaterowali. Uwzględniając fluktuację kadr, czyli to, że ludzie przychodzili i odchodzili, z konspiracją powojenną było związanych może nawet pół miliona ludzi.

- Na czym Pan opiera te szacunki?
- Na tym, że zaplecze kilkuosobowego oddziału musiało stanowić kilkaset osób. Taki zresztą był zasięg aresztowań towarzyszących rozbijaniu kilkuosobowych oddziałów na początku lat pięćdziesiątych.

- Komunistyczna propaganda utrzymywała, że w lesie walczyli przedstawiciele „klas posiadających”, którzy stracili w wyniku powstania „Polski Ludowej”. Czy to prawda?
- Podziemie powojenne to jest chłopska irredenta, Wandea. Odsetek ziemian, zawodowych oficerów, ludzi wolnych zawodów jest niewielki. 90 proc. stanowią chłopi i szlachta zaściankowa, którą od chłopów różniło wyłącznie pochodzenie, natomiast nie status materialny.

źródło: Muzeum Historii Polski

opublikowane na licencji Creative Commons Uznanie autorstwa 3.0 Polska.

Artykuł Część Żołnierzy Wyklętych żyła w PRL-u pod fałszywymi nazwiskami. Bezpieka tropiła ich jeszcze w latach 80.! pochodzi z serwisu Niezłomni.com.

]]>
https://niezlomni.com/podziemie-powojenne-to-chlopska-wandea-wywiad-o-fenomenie-zolnierzy-wykletych/feed/ 0
WYWIAD: Za fałszywymi obietnicami galerii handlowych o uczciwym i bezpiecznym biznesie kryją się tragedie najemców https://niezlomni.com/wywiad-falszywymi-obietnicami-galerii-handlowych-o-uczciwym-bezpiecznym-biznesie-kryja-sie-tragedie-najemcow/ https://niezlomni.com/wywiad-falszywymi-obietnicami-galerii-handlowych-o-uczciwym-bezpiecznym-biznesie-kryja-sie-tragedie-najemcow/#comments Sun, 10 Jul 2016 09:21:07 +0000 http://niezlomni.com/?p=29008

Poznałem wiele osób, których życie zniszczyły galerie handlowe. Znam przypadek mężczyzny z Krakowa, który został doprowadzony do samobójstwa.

Za fałszywymi obietnicami galerii handlowych o uczciwym i bezpiecznym biznesie kryją się tragedie najemców z Danielem Dziewitem, twórcą bloga Przeliczeni i Ogólnopolskiego Stowarzyszenia Ochrony Najemców oraz autorem książki "Przeliczenie. Tajemnice galerii handlowych" rozmawia Tomasz Plaskota.

TOMASZ PLASKOTA: Przez trzy lata wynajmował Pan lokal w centrum handlowym w Bielsku Białej. Po biznesie zostało 200 tysięcy długu i ciężkie przeżycia. Może tylko Panu się nie udało?

DANIEL DZIEWIT: Gdyby tak było to mógłbym spokojnie odrabiać zadłużenie. Otwarłem puszkę Pandory. Okazuje się, że te 200 tysięcy przy milionie czy dwóch milionach „długu” to niewiele. Piszą ludzie z całej Polski. Okazuje się, że nie mają pojęcia jak prowadzić firmę. To spore grono.
Rozumiem, ale każdy biznes wiąże się z ryzykiem bankructwa.

Aby prowadzić biznes trzeba mieć prawdziwe informacje, o otoczeniu, w którym będzie się prowadzić działalność gospodarczą. Zanim podpisałem umowę na wynajem lokalu w galerii handlowej w Bielsku Białej przedstawiono mi nieprawdziwe dane, że galerię w tygodniu odwiedza 10 tysięcy klientów, a w weekendy nawet 15 tysięcy. Na podstawie fałszywych danych stworzyłem biznesplan. Tych ludzi nigdy tylu nie było. 2-3 tysiące dziennie to wszystko z czego większość klientów korzystała z marketu a nie z usług galerii handlowej.

Dlaczego Pan uważa, że galeria podała nieprawdziwe informacje o liczbie klientów?

Wynająłem agencję detektywistyczną, żeby sprawdziła moje podejrzenia. Detektyw, który przyjął zlecenie, sceptycznie podszedł do moich informacji, uważał, że zmyślam i chcę wyjaśnić swoje niepowodzenia w biznesie. Ale okazało się, że miałem rację. Poza tym nie widziałem tych ludzi przebywając od rana do wieczora w budynku. Samemu jednak trudno to sprawdzić.

Jak to sprawdził?

Pracownicy agencji detektywistycznej wcielili się w role potencjalnych najemców, podczas rozmów z władzami galerii usłyszeli szczegółowe informacje na temat liczby osób odwiedzających galerię, a potem je zweryfikowali. Z informacji, które uzyskali od władz galerii wynikało, że centrum handlowe w godzinach szczytu odwiedza 2-3 tysiące klientów, w rzeczywistości odwiedzało go 200 osób. Detektywi wykryli jeszcze jedno oszustwo, menedżerowie galerii obiecywali najemcom nowe, świetne lokalizacje, w Tychach i Zakopanem, na które zbierali zapisy. W urzędach miejskich nie było nawet planów budowy galerii.

Skąd biorą się zawyżone liczby klientów odwiedzających galerie handlowe?

Zarządy powołują się na monitoring, na kamery po czym fałszywe dane podają firmy PR-owe. Liczniki liczą podwójnie a w niektórych poczwórnie jeśli ktoś waży powiedzmy powyżej 120 kg. Wówczas podczas wejścia taki klient naliczany jest dwa razy przy wejściu i wyjściu. Daje to rzekome 4 osoby. Poza tym nie informują, że nie wszystkie osoby, które odwiedziły galerię to klienci, a przecież przychodzą tam ludzie, którzy nic nie kupują. Przedsiębiorcom wmawiano, że jedną z galerii handlowych w Poznaniu odwiedzać będzie w ciągu roku 16 milionów klientów. Kosmiczna bzdura, katedrę Sagrada Familia w Barcelonie odwiedza trzy miliony turystów rocznie. Lotnisko Okęcie przyjmuje i wyprawia nie wiele więcej. Przedsiębiorca, który chce wynająć pawilon w galerii po usłyszeniu takich liczb jest oszołomiony możliwościami, jakie może dać mu wynajęcie punktu w galerii handlowej i przestaje racjonalnie myśleć. Nie sprawdza w innych źródłach czy to prawda. W Polsce działa ponad 400 galerii handlowych, jeżeli frekwencja podawana przez zarządców, byłaby prawdziwa to każdy obiekt odwiedzałoby sześć milionów osób rocznie. Jeśli przyjmiemy, że to prawda, w Polsce musiałoby mieszkać dwa „miliardy” ludzi. Dziś się z tego wycofują i rzadko pojawiają się informacje na temat kolejnych rekordów.

Przecież najemcy mogą zabezpieczyć swoje interesy poprzez szczegółowe sprawdzenie zapisów umowy z galerią handlową.

Mówimy o ludziach, którzy prowadzą jednoosobowe, albo niewielkie rodzinne firmy. Sami nie potrafią znaleźć haków w umowach, które mają po kilkadziesiąt stron. A w umowach zawieranych przez galerie z najemcami roi się od haków, prawo tego nie zakazuje. Poza tym łamane są podstawowe zasady. Duży płaci od obrotu, a mały nie ma o tym pojęcia.

Haków?

Często w umowie znajduje się zapis, że nie można jej negocjować i należy ją podpisać na długi termin, najlepiej na 5-10 lat, a nawet dłużej. Najemca praktycznie nigdy nie może wypowiedzieć umowy, galeria może to zrobić w każdym momencie. Po drugie, można spotkać się z zapisem, że najemca zrzeka się wszystkich nakładów, które poniósł na remont i wyposażenie lokalu. To są kwoty różnej wielkości, od minimum 100 tysięcy do miliona złotych w przypadku restauracji. Galerie nie płacą podatków od tych nakładów, a skarbówka ich za to nie ściga. Pojawiają się też sygnały, że niektóre galerie handlowe służą praniu brudnych pieniędzy. Trzecim, najgorszym i obowiązkowym zapisem znajdującym się w każdej umowie z najemcami są trzy siódemki, czyli art. 777 Kodeksu postępowania cywilnego o dobrowolnym poddaniu się egzekucji. Jeżeli najemca zalega z czynszem to na skutek tego przepisu komornik zajmuje jego dom lub mieszkanie. W ten sposób działa klauzula natychmiastowej wykonalności, błyskawicznie rozpoczyna postępowanie komornicze. Ten zapis zniszczył wielu ludzi. Gdyby sprawa nie trafiała od razu do komornika, ale do sądu, wtedy najemca miałby szansę udowodnić, że został wprowadzony w błąd przez wynajmującego.

W jaki sposób galerie wprowadzają w błąd najemców?

Oprócz czynszu są dodatkowe, wysokie opłaty, o których najemca nie ma na początku pojęcia. Trudno się o nich dowiedzieć, nawet wczytując w umowę. Problemem są zawyżone opłaty za media. W umowie jest zapis, że opłaty będą wyliczane na podstawie rachunków, nie ma jednak informacji, że rachunki wystawią spółki celowe, powołane tylko po to, aby sprzedawać energię elektryczną czy internet po zawyżonych cenach. Potrafią narzucić opłatę przesyłową w wysokości tysiąca złotych. Z umowy wynika, że najemca nie może zmienić operatora. Obiecanych klientów nie ma, a czynsz i opłaty trzeba płacić co miesiąc. Jeśli ktoś nie ma oszczędności, z których pokrywa zaległości wobec galerii to zadłuża się i boi wyjść. 12 miesięczna kara jest psychologicznym straszakiem i doprowadza do kolejnych nieracjonalnych decyzji jak zaciągnie kredytu na pokrycie długu, zastawianie mieszkania czy zapożyczania się u rodziny.

Najemca nie może negocjować spłaty czynszu z zarządem galerii?

Menedżerowie, którzy jeszcze niedawno byli mili i obiecywali, że galerię handlową odwiedzające setki tysięcy albo nawet miliony ludzi nie mają czasu na rozmowy. Na pisma z prośbą o obniżenie czynszu nikt nie odpowiada. A kiedy przyjdzie odpowiedź, galeria handlowa odrzuca prośbę o obniżkę. Galeria czeka, aż zobowiązania dłużnika wzrosną do kwoty zapisanej w umowie. Może to być trzykrotna wysokość miesięcznego czynszu, a potem wypowiada mu umowę i przejmuje lokal z wyposażeniem, za które zapłacił najemca. Najemca nie może wliczyć wartości remontu i wyposażenia lokalu w poczet długu, nie może nic zabrać z lokalu. Często nakłady, które poniósł najemca na remont i wyposażenie lokalu znacząco przewyższają dług.

Za obietnicami o rzeszach klientów i bezpiecznym biznesie kryją się ludzkie dramaty.

Od kiedy zacząłem prowadzić bloga Przeliczeni poznałem wiele osób, których życie zniszczyły galerie handlowe. Znam przypadek mężczyzny z Krakowa, który został doprowadzony do samobójstwa. Rodzin z ogromnymi długami, których nie da się spłacić do końca życia. Pani Maria dopóki mogła starała się spłacać swoje zobowiązania. Nie ma już nic, sprzedała wszystko, teraz czeka tylko na śmierć. 15 letnia Julia ze Szczecina dostała lokal w galerii handlowej w Szczecinie w prezencie urodzinowym od taty. Chciał zabezpieczyć córkę na przyszłość. Dostał udaru, jest sparaliżowany. Julia, która nigdy nie pracowała i nie prowadziła żadnej działalności gospodarczej, bo była zbyt młoda, rozpoczęła dorosłe życie z 112 tysiącami długu, który co miesiąc zwiększa się o kilka tysięcy złotych. Przez galerie handlowe upadały nie tylko jednoosobowe czy małe rodzinne firmy, ale również duże polskie sieci odzieżowe. Rodzina z Wadowic, na biznesie w centrach handlowych straciła firmę odzieżową. Teraz zastanawiają się co robić dalej, popełnić zbiorowe samobójstwo czy rozpocząć wszystko od nowa w innym kraju. Centra handlowe miały być szansą na rozwój polskiej przedsiębiorczości, jedyne co jest w nich polskiego to tania siła robocza.

Jak prawo powinno chronić najemców?

Ustawodawca powinien uregulować rynek, bardziej zadbać o ochronę najemców, którzy obecnie nie mają szans w starciu z galeriami dysponującymi sztabami świetnych i drogich prawników. Kiedy rządziła koalicja PO-PSL Porozumienie Kupców Polskich dotarło do posłów i ówczesnego ministra gospodarki, Waldemara Pawlaka z prośbą o pomoc. Spotkał się, porozmawiał, wypił kawę i nie zrobił nic. Wystarczyło zmienić przepisy, aby przedsiębiorcy podpisujący umowy z galeriami handlowymi byli traktowani przez prawo jako konsumenci i usunąć możliwość nad zabezpieczeń w postaci wspomnianych trzech siódemek. Pozwolenia na budowę nowych galerii powinny być wydawane po zbadaniu liczby mieszkańców w danej okolicy, ich majętności, stopie bezrobocia, ale przede wszystkim po przeanalizowaniu jakie będą skutki dla rodzimych przedsiębiorstw działających na tym terenie. Nie ma regulacji w tym zakresie. Żadnych. Nie dziwi to, że dyrektorem galerii handlowej została Aleksadra Jakubowska. Była rzecznik rządu. Okazuje się, że można nie mieć pojęcia o handlu, o firmie, ale „być” dyrektorem od zarządzania firmami sprzątającymi czy ochroniarzami w galerii handlowej już tak.

Galerie handlowe w wielkich miastach to standard. Teraz centra handlowe powstają w miejscowościach, które liczą około 20 tysięcy mieszkańców. Jakie będą skutki gospodarcze i społeczne dla lokalnych społeczności?

Pustoszeją wówczas centra miast, bo lubimy miejsca, gdzie jest ciepło, gra muzyka i można napić się kawy. Rynek doszedł jednak do ściany i powoli mały handel wraca zarówno na bazarki jak i do lokali przy ulicy. Prowadząc bloga, pisząc na ten temat książkę czy prowadząc kanał na youtube.com staram się podnosić na ile potrafię świadomość-jak galerie-wyglądają od kuchni. Przyczyniając się choćby w mediach dokładam małą cegiełkę do odkłamania rzeczywistości. Staram się przestrzegać i ostrzegać, a czytelnicy w tym pomagają. Dzielą się tym co w biznesie jest ważne- doświadczeniem. Łamią tzw. „tajemnicę handlową” i w tym sensie-pomagają innym w podejmowaniu ważnych decyzji.

prz

Książkę "Przeliczeni" można nabyć TUTAJ.

W Polsce, gdzie większość galerii handlowych należy do kapitału zagranicznego, polska jest tylko tania siła robocza [WIDEO]

Blog przeliczeni

Artykuł WYWIAD: Za fałszywymi obietnicami galerii handlowych o uczciwym i bezpiecznym biznesie kryją się tragedie najemców pochodzi z serwisu Niezłomni.com.

]]>
https://niezlomni.com/wywiad-falszywymi-obietnicami-galerii-handlowych-o-uczciwym-bezpiecznym-biznesie-kryja-sie-tragedie-najemcow/feed/ 5
NASZ WYWIAD. Klucz do współczesnego człowieka https://niezlomni.com/nasz-wywiad-farinotti-w-moich-powiesciach-staralem-sie-znalezc-klucz-do-wspolczesnego-czlowieka/ https://niezlomni.com/nasz-wywiad-farinotti-w-moich-powiesciach-staralem-sie-znalezc-klucz-do-wspolczesnego-czlowieka/#respond Sat, 04 Jun 2016 17:55:09 +0000 http://niezlomni.com/?p=28014

- W moich powieściach starałem się znaleźć klucz do współczesnego człowieka – z Pino Farinottim, włoskim pisarzem i krytykiem filmowym rozmawia Tomasz Plaskota.

TOMASZ PLASKOTA: Pana powieści, których przekaz nie jest łatwy, lekki i przyjemny, ale niosą katolicki przekaz, stały się bestsellerami i są sfilmowane.

PINO FARINOTTI: To prawda, poruszam trudne sprawy. Przede wszystkim jestem krytykiem filmowym i kiedy piszę powieść, piszą ją w taki sposób, aby była gotowym scenariuszem filmowym. Powieść jest o wiele ważniejsza niż film, ponieważ literatura zawiera głębię i jedyne w swoim rodzaju zaangażowanie. Powieść to rodzaj kultury, a film to przede wszystkim zabawa, sentyment, lekkość. Kiedy autor jest w stanie połączyć te czynniki, wtedy produkt końcowy może być bardzo interesujący. Przykładami powieści, w których to się udało uzyskać, są zekranizowane powieści Umberto Eco. Po nakręceniu na ich podstawie filmów, jego powieści zyskały, stały się jeszcze bardziej popularne. Takie połączenie niestety zdarza się bardzo rzadko. Chciałbym dodać, że w swoich powieściach starałem się znaleźć klucz do współczesnego człowieka. Mam nadzieję, że przynajmniej częściowo mi się to udało.

Dlaczego zdecydował się Pan na napisanie tych dwóch powieści?
Zanim zacząłem pisać, powieść była już w mojej głowie, inspiracja przyszła z góry.

W powieści „I odszedł od niej anioł” porusza Pan temat choroby nowotworowej. Wielu chorych i ich bliscy zastanawiają się, jaki sens ma cierpienie i dlaczego Bóg na nie zezwala. Co by Pan im odpowiedział? 

Przedstawiam w niej historią młodej, trzydziestoletniej kobiety, która ma siedmioletniego syna. W pewnym momencie spada na nich straszna wiadomość, okazuje się, że dziecko jest chore na raka mózgu. Jest to ogromne wyzwanie dla matki, która przeżywa chorobę jedynego dziecka z bólem, którego nie da się wyobrazić. Jednak w pewnym momencie zaczyna odczuwać spokój, otrzymuje wsparcie od Boga. Zawsze w trudnych momentach dostajemy pomoc od Boga. Niestety, nie potrafię odpowiedzieć na pytanie, jaki sens ma cierpienie i dlaczego ludzie muszą cierpieć. Choroby i cierpienie są ogromnym wyzwaniem dla naszej wiary.

Jaki jest odbiór Pańskiej powieści w Polsce?
Bardzo dobry. Powieść „Siedem kilometrów od Jerozolimy”, która ukazała się w 2007 r., świetnie się sprzedała i miała wiele dobrych recenzji. „I odszedł od niej anioł” też spotkała się z pozytywnym odbiorem. Jeden z polskich czytelników stwierdził, że o ile pierwsza powieść jest skierowana do mężczyzn, druga jest w jego ocenie, powieścią dla kobiet.

Pana relacje z Polską nie ograniczają się do wydania dwóch powieści w naszym kraju.
Jako krytyk filmowy zajmowałem się polskim kinem. Szczególnie bliskie są mi filmy Kieślowskiego, kiedy nakręcił „Dekalog” dla mediolańskiego wydawnictwa San Paulo przygotowałem publikację, która prezentowała każdy z odcinków. Cenię też filmy Wajdy i Zanussiego.

Pino Farinotti (ur. 1951 r.), krytyk filmowy, dziennikarz, pisarz, wykładowca akademicki, dyrektor „Mymovies” (jednego z ważniejszych włoskich pism filmowych), autor programów telewizyjnych poświęconych sztuce filmowej i kulturze. W 2003 r. prezydent Włoch odznaczył go medalem „Zasłużony dla Kultury i Sztuki”. Powieść „7 km od Jerozolimy” została sfilmowana przez reżysera Claudio Malapontiego, natomiast do powieści „I odszedł od niej anioł” trwają zdjęcia z Sophie Marceau w roli głównej. Jego powieści stały się światowymi bestsellerami. Porusza w nich tematy wiary, świętości, sensu życia, śmierci.

O książkach P. Farinottiego można przeczytać TUTAJ.

Artykuł NASZ WYWIAD. Klucz do współczesnego człowieka pochodzi z serwisu Niezłomni.com.

]]>
https://niezlomni.com/nasz-wywiad-farinotti-w-moich-powiesciach-staralem-sie-znalezc-klucz-do-wspolczesnego-czlowieka/feed/ 0
Krzysztof Szczerski: Chcą obalić nowy rząd. Z czysto biznesowego powodu https://niezlomni.com/krzysztof-szczerski-chca-obalic-nowy-rzad-z-czysto-biznesowego-powodu/ https://niezlomni.com/krzysztof-szczerski-chca-obalic-nowy-rzad-z-czysto-biznesowego-powodu/#respond Sun, 31 Jan 2016 10:57:22 +0000 http://niezlomni.com/?p=26143

4c5e5ba59006016f3b77f37b1c6912968cee793cLeszek Sosnowski: Zwykłemu obywatelowi w Polsce trudno pojąć, co ostatnio dzieje się wokół niego. Lewaccy dyktatorzy ogłaszają się bojownikami o demokrację, grabieżcy majątku narodowego zbawcami naszej gospodarki, sędziowie sądzą we własnych sprawach…

 

Prof. Krzysztof Szczerski: Najgłębszy sens tego, co dzieje się teraz, polega na tym, że przez ostatnie lata wytworzył się system, który kiedyś w naszych rozmowach nazwałem kratokracją, czyli władzą dla samej władzy. Ukształtował się niespotykany w demokratycznych państwach nadzwyczajny monopol władzy; doszło do tego po tragedii smoleńskiej. O tym nie wolno zapominać, że przez ostatnie 5 lat mieliśmy w Polsce do czynienia z sytuacją będącą bezpośrednio konsekwencją katastrofy smoleńskiej. W ciągu jednego dnia, w jednej chwili w zasadzie, opróżniły się w Polsce kluczowe stanowiska państwowe, których ówczesna większość parlamentarna PO-PSL w normalnych warunkach nigdy nie miałaby szans obsadzić. Ta władza, która musiała odejść po tegorocznych wyborach prezydenckich i parlamentarnych, była wielkim beneficjentem tragedii smoleńskiej. Wtedy nagle zaburzyła się kadencyjność wszystkich głównych organów państwa: dowództwa armii, banku centralnego, rzecznika praw obywatelskich i przede wszystkim prezydenta. Nagle okazało się, że powstał niespotykany monopol władzy, wysoce ponad standardy kraju demokratycznego. Ówczesna władza wykorzystała ten moment nagłego wakowania stanowisk, których kadencyjność mogła skrócić tylko śmierć lub osobista rezygnacja.
No i śmierć skróciła te kadencje… A władza władzy stała się tak wielka, że ówcześni rządzący, a dzisiejsi przegrani, wciąż nie mogą odżałować tego, co utracili.
Niestety, tak właśnie jest. Wydarzenie smoleńskie umożliwiło kratokracji osiągnięcie bardzo wysokiego stopnia rozwoju. Utrwalił się system władzy, który w praktyce zamyka możliwość demokratycznych zmian. W konsekwencji doszło także do nieadekwatnej dystrybucji godności; system wielu wykluczał, swoich nagradzał, określał, kto ma prawo być np. artystą, zwłaszcza dotowanym, kto ma prawo być cytowany, kto ma prawo występować w mediach itd.
A kryteria wyboru do godności, do nagrody, do lepszego stanowiska ustalała sama władza i tylko ona – według stopnia służalczości wobec władzy.
Tylko pewne wąskie grupy ludzi spełniały jej kryteria i one stanowiły podstawę tego systemu. Jeszcze nie tak dawno wydawało mi się, że w wyniku wyborów prezydenckich, a potem parlamentarnych zmobilizowane społeczeństwo jest w stanie przezwyciężyć tę kratokrację w sposób demokratyczny. (…) To, z czym obecnie mamy do czynienia w Polsce, to jest patologiczna reakcja kratokracji na zjawisko demokracji. Kratokracja nie jest w stanie przyjąć do wiadomości, że nie posiada już władzy. Oto obywatele, choć w ciągu ostatnich lat byli skutecznie wykluczani przez kratokratów z godności, nagród, lepszych uposażeń, możliwości awansu, usuwani z widoku publicznego, ci obywatele mimo wszystko wygrywają demokratyczne wybory. Ale kratokraci nie bacząc na demokratyczne rozstrzygnięcia, bronią się bardzo drastycznie.
Bronią się tak drastycznie, jakby byli biologicznie przywiązani do władzy. Gdy przegrali, to nie mogli pojąć, że wynik wyborczy oznacza pełne oddanie władzy – bo tak chciał naród. Zachowują się tak, jakby musieli dalej rządzić, tyle że przez inne osoby, przez ludzi z innych ugrupowań.
To dlatego iż kratokraci żyli w świętym przekonaniu, że ich system jest bezalternatywny. Kratokrację można porównać z systemem apartheidu. Podział społeczny jest tak mocny, że nie dopuszcza się innych ludzi do partycypacji we władzy w jakiejkolwiek postaci. W sytuacji, kiedy tę władzę trzeba oddać, bo taka jest wola większości, system za wszelką cenę nie chce do tego dopuścić, nie chce oddać władzy nawet w części, choćby na jednym polu. Dzielić się władzą z tymi, których do tej pory uważano za kastę gorszą, wykluczoną, zbyt głupią aby mieć własne zdanie – to się nie mieści w ich głowach, to już zamach na samą istotę kratokracji. Dlatego tak się awanturują.
Przegrali definitywnie, parlament jest jednoznacznie większościowy, bo taka była wola społeczeństwa. To nie jest wynik jakiegoś układu albo presji zewnętrznej, tylko tak obywatele zdecydowali. Koniec, kropka.
To powinno być jasne. Bo przecież nie jest niczym nadzwyczajnym w demokratycznych systemach, że mamy jednopartyjny rząd, przecież tak się zdarza w wielu krajach. Tymczasem w Polsce została wywołana gwałtowna debata, w której uważa się to za jakąś bardzo niepokojącą sytuację. To nas prowadzi do drugiego elementu, który uważam w Polsce dzisiaj za niezwykle szkodliwy. Mam na myśli nieprawdopodobną skalę manipulacji i kłamstw w przestrzeni publicznej. Absolutnie cynicznie, z premedytacją manipuluje się ludźmi, również na poziomie emocji, które są całkowicie nieprawdziwe.
Nie budzi się żadnych pozytywnych emocji sprzyjających jakiejś kreacji, tworzeniu, budowaniu. Te emocje mają tylko jedno zadanie: zohydzić tych, którzy odważyli się pozbawić kratokratów władzy.
Dzisiaj słyszę w mediach, że PiS przegłosował coś w Sejmie, a wcześniej zawsze mówiło się, że to Sejm coś przegłosował, a nie koalicja PO-PSL. To znamienna dla kratokracji stylistyka. Teraz ustawy są PiS-owskie, przedtem były parlamentarne. To jest właśnie element manipulacji. Bo przecież w dalszym ciągu to parlament – organ państwa wybrany w demokratycznych wyborach – podejmuje decyzje, tak jak podejmował je przez ostatnie 25 lat – takim samym trybem, takim samym głosowaniem, tak samo jakąś większością. Dzisiaj w Polsce mamy gwałtowne załamanie się debaty publicznej, jeśli chodzi o kategorie prawdy.
Prawdziwa debata odbywała się tylko w niektórych niszowych mediach.
Zapytałem ostatnio jednego z dziennikarzy: „Niech pan mi powie, jak to jest, że wszyscy mówicie, że jest pluralizm w waszych mediach, a żaden dziennikarz TVN-u, żaden dziennikarz Polsatu, żaden dziennikarz TVP nie sympatyzuje z PiS-em. A przecież okazało się, że to jest partia, którą popiera teraz większość Polaków?”. A dziennikarz na to: „zapewniam pana, że są tacy, tylko muszą się ukrywać, bo byliby zwolnieni”. Tak wyglądała wolność w mediach. Media były wolne, ale w mediach wolności nie było.
Pytanie zatem, kogo naprawdę prezentują wymienione media? Zgodnie z wynikiem wyborczym ponad połowa ludzi w tych mediach powinna być otwartymi zwolennikami PiS-u.
Tak, po prostu tak powinno być. A jak to jest na przykład, że szefowie Trybunału Konstytucyjnego, ludzie jakby od jednej sztancy, publikowali nagminnie w „Gazecie Wyborczej”, a nikt nie publikował w „Gazecie Polskiej”? Jak to jest? To co, tu są prawdziwe media, a tam to są PiS-owskie „gazetki”, tak? Ten stan debaty publicznej pokazał, jak bardzo przez ostatnie lata skazywano społeczeństwo na ogląd fałszywej rzeczywistości.
Tak na prawdę nie była to debata publiczna, tylko dyskusja symulowana, żeby przekazać jedno jedynie słuszne stanowisko.
Ja marzyłem o tym, żeby mieć i żeby moi koledzy mieli takie transmisje z wystąpień sejmowych, jakie się urządza dla dzisiejszej opozycji, żeby na żywo pokazywano wystąpienia całej opozycji. Marzyły mi się komisje, które były transmitowane tak jak dzisiaj. Kiedy myśmy walczyli o jakieś prawo do jakiegokolwiek głosu, na komisjach byliśmy przez ówczesną większość parlamentarną traktowani brutalnie. I nikt się tym nie zainteresował z tzw. Europy.
To też dowód na to, jak ci dziennikarze byli stłamszeni przez swoich pryncypałów; do tego stopnia, że w końcu oduczyli się mówienia i szukania prawdy.
Rzeczywiście, mamy straszny upadek dziennikarstwa w Polsce. Jak widzę dzisiaj tych dziennikarzy biegających po Sejmie z mikrofonami w ręku, młodych ludzi świeżo po studiach, to mam bardzo poważne wątpliwości, czy oni jakąkolwiek głębszą wiedzę posiedli. Mimo to uważają, że mają prawo atakować nachalnie polityków, ludzi od siebie starszych, doświadczonych, którym powierzono jakąś misję w Ojczyźnie. Ich celem głównym jest człowieka ośmieszyć, złapać go w niewygodnej sytuacji, na jakimś przejęzyczeniu. Oczywiście wiedzą, kogo trzeba atakować, bo przecież nie każdego. Właśnie przez kratokratów mają wyraźnie wskazane cele. Ci ludzie, tak jak mówisz, niestety są do tego rodzaju „pracy” wychowywani, warunkowani przez swoich szefów.
Kratokraci dobierają sobie ludzi młodych, niedoświadczonych, którzy nie mają jeszcze rozeznania w świecie i myślą, że tak ma być, że tak wygląda prawdziwa praca dziennikarza. To przede wszystkim im wciska się do głów świadomość o bezalternatywności systemu. Poza tym ludzie ci najczęściej pochodzą z domów i środowisk w stu procentach akceptujących kratokrację i czerpiących z niej określone korzyści, są czymś w rodzaju nowego „rozdania” resortowych dzieci. A prawdziwe resortowe dzieci są ich nauczycielami, wzorcami, bożyszczami.
60_wpis-1-2016-okladka-360pxUkazał się na przykład w pewnej gazecie, której nazwy nie wspomnę przez szacunek dla czytelników miesięcznika „Wpis”, artykuł o tym, że szczyt NATO w Warszawie jest rzekomo zagrożony, że prezydent Obama nie chce spotkać się z prezydentem Dudą, a wszystko rzecz jasna dlatego, że nowy rząd nie jest akceptowany przez żadne poważne siły polityczne w świecie. I co się dzieje dalej. Przedstawiciel TVN pyta rzecznika prasowego Departamentu Stanu USA na ogólnej konferencji dla wszystkich dziennikarzy, w obecności wszystkich innych mediów, czy on potwierdza to, co gazeta napisała? Informacja np. z Kancelarii Prezydenta RP w ogóle go nie interesuje, nie szuka tam potwierdzenia. On tę wyssaną z palca informację rozprzestrzenia na świat samym swoim pytaniem. Amerykański rzecznik odpowiada zgodnie z prawdą, że taka sugestia jest zupełnie niepoważna, bo decyzja zapadła na szczycie NATO w Walii i takich decyzji się nie odwołuje, nie ma w ogóle na ten temat dyskusji. Czy w związku z tym na drugi dzień po tej konferencji „Gazeta Wyborcza” publikuje na pierwszej stronie, w tym samym miejscu, w którym ukazał się tamten artykuł, przeprosiny dla swoich czytelników i wszystkich innych zainteresowanych, wyrzuca z pracy tego „dziennikarza”, który napisał ten tekst i robi wszystko, żeby całkowicie nie stracić wiarygodności, bo przecież ośmieszyła się tym tekstem? Nic takiego się nie wydarzyło. Nic. Facet dostał za ten tekst honorarium i dalej pracuje jako tzw. dziennikarz.
To nie była jakaś indywidualna akcja któregoś pracownika medialnego, lecz zespołowa koncepcja opracowana w ramach histerycznych ataków na demokratycznie wybrany rząd.
Tak właśnie działa w Polsce system medialny ustanowiony w ramach kratokracji: jak coś napisze ta jedna gazeta, nawet największą potwarz czy bzdurę szkodliwą dla Polski, to zaraz potem jest to przez wszystkie mainstreamowe portale i stacje telewizyjne przetwarzane jako prawda. (…)
Oczernianie nazywane jest przez kratokrację – krytyką. Jedno źródło daje znak, komu trzeba dołożyć, a reszta od razu, na wyścigi podejmuje trop i jak psy gończe pędzi w wyznaczoną stronę. Następnie ujada dokładnie tak, jak im to w gazecie wskazano.
To jest de facto system bardzo prosty do obsługi. Natomiast jest jeden olbrzymi błąd wielu polityków, niektórzy do tego stopnia ulegają własnej pysze, że nie są w stanie zbojkotować tych mediów, które są po prostu fałszywe. Naprawdę nie każdy musi tam chodzić. O to zresztą trwa już jakiś czas nasz spór prywatny, bo ty zawsze byłeś za bojkotem manipulujących rzeczywistością mediów. Ja mniej za tym optowałem, bo nie wierzyłem w skuteczność takiej praktyki. Myślałem też, że demokratyczne zwycięstwo nad kratokracją pozwoli tym mediom zmienić swoje nastawienie do nas, do całego obozu patriotycznego, ale niestety nic takiego nie nastąpiło, w najmniejszym stopniu.
Przed wyborami jeszcze mogłem zrozumieć tę potrzebę pokazania się „na szkle”; chodziło o spopularyzowanie twarzy, nazwiska, bo merytorycznie przecież i tak nikomu nie dano wypowiedzieć się do końca. Jeśli jednak po wyborach ktoś dalej ma „parcie na szkło”, to jest to, tak jak mówisz, element pychy. Faktycznie powinien nastąpić bojkot takich redakcji jak Wyborcza, Newsweek, TVN itd. Trzeba naprawdę mieć trochę honoru i nie pchać się tam, gdzie bez przerwy nas opluwają.
Zgoda. Tylko ja mam z tym jeden problem… To musi być bojkot dwustronny, również nasi wyborcy, czy w ogóle zwolennicy obecnej zmiany w Polsce powinni wziąć w nim udział. Chodzi o to, żeby oni tego nie oglądali i nie kupowali.
Przykład idzie z góry. Jak wy będziecie bojkotować, to i inni zaczną się odwracać od manipulatorów. Myślę, że gdy media publiczne staną na wysokim poziomie pokazując prawdę, pokazując dużo więcej Polski, a nie tylko tzw. Warszawkę, odgenderyzowanie programów, odpolitycznienie informacji, wzmocnienie tradycyjnej kultury i patriotyzmu, pokazując więcej sportu, to publiczne telewizja i radio będą dużo ciekawsze, absolutnie konkurencyjne i odbiorą prywatnym stacjom sporo widzów. (…)
Demokracja wymaga pewnego porządku medialnego, który u nas został totalnie zachwiany. Pamiętajmy, że o komitetach obrony demokracji pierwszy powiedział Bronisław Komorowski w noc wyborczą, w maju ubiegłego roku. Tak więc już na pół roku przed ich realnym ujawnieniem się on wiedział, że będą zakładać takie komitety do walki z legalnie wybraną nową władzą. Kratokraci już wówczas to planowali. A media mainstreamowe tego nie piętnują. Nie piętnują tej gwałtownej niezgody na wynik demokratycznych wyborów. Kratokracja się broni. Warunkiem demokracji jest to, że istnieje niemanipulacyjna debata publiczna – czegoś takiego w mediach publicznych jeszcze nie ma. Redaktorzy kłamią, po prostu kłamią cynicznie prosto w twarz.
To są wybitni specjaliści od bardzo różnorodnych kłamstw. Jeżeli komuś nie pozwolisz dokończyć zdania i przerywasz mu jego tok myślowy – np. Karolina Lewicka w rozmowie z wicepremierem Piotrem Glińskim uczyniła to 50 razy w ciągu 16 minut! – to nie ma mowy o debacie, o przekazaniu prawdy.
Trzeba mówić o wielkiej manipulacji. Tak zwana „rozmowa” pani Lewickiej z polskim wicepremierem powinna być rozpowszechniona w całej Europie jako przykład najgorszych zachowań dziennikarskich.
Poza tym w uczciwej debacie powinna obowiązywać zasada proporcjonalności. Jeżeli mamy na audycję np. 20 minut, w której dyskutantami są przedstawiciele 5 sejmowych partii, to teraz wypada po 4 minuty dla każdego na wypowiedź. Czy to jest sprawiedliwy podział? Nie jest, w najmniejszym stopniu! Przedstawiciel PiS-u, zwycięskiej partii, jest bowiem w takim układzie sam jeden przeciwko przedstawicielom czterech opozycyjnych partii. Kontrują go wszyscy i mają na to w sumie aż 16 minut, gdy on tylko 4 minuty. Sprawiedliwą byłaby jedynie zasada proporcjonalności – w debacie publicznej powinni brać udział przedstawiciele partii w takich proporcjach, w jakich siedzą w parlamencie. Przy takiej metodzie jak obecnie, nazywanej pluralistyczną, wygrany w wyborach – w debacie publicznej zawsze będzie przegranym.
To bardzo ciekawe i słuszne spostrzeżenie. Trzeba to podpowiedzieć nowemu prezesowi TVP, Jackowi Kurskiemu.Drugim ogromnym problemem w ramach debaty publicznej w Polsce jest gwałtowna dewaluacja autorytetów. To jest straszne. Widziałem np. dyskusję z profesorem Zollem, który dla wielu osób pozostaje autorytetem w zakresie prawa; słusznie czy nie, to jest inna rzecz, ale pozostaje autorytetem. Mówił o ustawie o Trybunale Konstytucyjnym rzeczy zupełnie nieprawdziwe, nie mające w niej miejsca, zupełnie jakby nie czytał ustawy, o której rozprawia… Albo więc ktoś wprowadził go w błąd, albo on po prostu uważa, że nie musi czytać tekstu, bo bez tego wie lepiej, co tam jest, bo pamięta ustawę sprzed lat, ale to ustawa się zmieniła… To jest dla mnie rzecz szokująca. Ktoś się posługuje swoim autorytetem w sensie naukowym czy kompetencyjnym i okazuje się, że mówi rzeczy po prostu nieprawdziwe… Wrócę jeszcze do plotki o odwołaniu szczytu NATO w Warszawie. Widziałem potem w telewizji co najmniej dwóch profesorów – zaznaczę, że do zakresu moich obowiązków należy też śledzenie, co się na ten temat mówi – że powtarzali tę frazę z wyżej wymienionej gazety już jako prawdziwą, sprawdzoną, podpisując się pod nią jako profesorowie politologii, socjologii itp.
A jakże ma nie wierzyć przeciętny zjadacz chleba naukowcowi, profesorowi?
Otóż to. Co innego jak mówi dziennikarz czy korespondent, a co innego człowiek z poważnym tytułem. W ten sposób właśnie generalnie niszczy się nie tylko prawdę, ale też autorytety. Teraz już w ogóle trudno komukolwiek uwierzyć. Nie chodzi o to, że ktoś ma inne zdanie dlatego, że jest w opozycji do rządu, to bym jeszcze rozumiał, ale jeżeli autorytet mówi po prostu rzeczy nieprawdziwe… Nie ma na czym polegać, bo nie ma ani autorytetu, ani uczciwej informacji jako punktu odniesienia. Wszystko jest przedmiotem manipulacji.
Ale to jeszcze nie wszystkie wady polskiej debaty publicznej?
Kolejny element, który jest bardzo ważny w każdej debacie politycznej w każdym kraju, to narodowy interes – rozumienie tego, co się wokół nas dzieje, jakie są obce wpływy, kto i jakie ma wobec nas interesy i jak je rozgrywa wobec Polski albo zgoła przeciwko Polsce. Różne sygnały i różne bodźce docierają od państw, ale też od korporacji, banków zagranicznych, inwestorów, różnych środowisk, dla których Polska jest obiektem działania, a nie podmiotem działania. Każda debata polityczna w każdym państwie za centralny punkt widzenia powinna brać interes własny. Media są zobowiązane krytykować kogoś takiego, jak np. Martin Schultz za to, że ma czelność wyrażać pogardę wobec Polski, wobec naszego legalnego, demokratycznego rządu. Trzeba wiedzieć, że ten człowiek mówiąc to realizuje własne interesy narodowe, bo jest Niemcem, i ideologiczne, bo jest skrajnie lewicowym politykiem. Wmawianie narodowi, że tacy ludzie reprezentują jakieś ponadnarodowe racje, że nie ulegają wpływom światopoglądowym, że ich opnie w związku z tym są dla nas opatrznościowe, jest działaniem na szkodę państwa polskiego. (…)
Albo ta walka przeciwko wprowadzeniu podatku bankowego. Czysty zysk roczny banków wynosi już ponad 15 mld zł. Po wprowadzeniu nowego podatku banki będą musiały oddać państwu ok. 7 mld zł; jeśli z tej sumy przeznaczą tylko 10 procent na akcje medialne, mające zablokować ów nowy podatek, będą mieli do dyspozycji 700 milionów złotych dla mediów. Za 700 milionów złotych można w Polsce zrobić w mediach prawie wszystko. A to jest tylko 10 proc. tego, co mógłby kosztować ich podatek. Nie chodzi mi wcale o jakieś nielegalne działania banków, wystarczy, że będą futrować media ogłoszeniami. Jeśli redakcje będą im nieprzychylne, ogłoszenia się skończą, przecież są dobrowolne.
Dziennikarz, nawet jeżeli rozumie te mechanizmy i zależności, to i tak nie jest w stanie zaprotestować, bo właściciel medium skutecznie czuwa nad swoim interesem.
W mediach głównego nurtu mniej nawet chodzi o ogłoszenia rządowe. Czytałem ostatnio bardzo ciekawą rozmowę, w której specjaliści z branży reklamowej zwracali uwagę, że mediom głównego nurtu tak naprawdę chodzi o ogłoszenia, które publikują tam spółki skarbu państwa, bo nie jest ich co prawda dużo, ale wszystkie są bogate. KGHM, PGNiG, Orlen, PZU… Jak mówili, samo PZU rocznie przeznacza ok. 500 milionów złotych na działalność public relations. Nie tylko na ogłoszenia w mediach, ale w ogóle na akcje społeczne, w których te media też uczestniczą czerpiąc dodatkowo zyski co najmniej wizerunkowe. Mówimy o PZU, jeśli zaś do tego dodamy Orlen, PGNiG, polskie sieci energetyczne itd., to zrozumiemy, że utrata tego źródła dochodu dla mainstreamowych mediów to naprawdę sprawa być albo nie być. A więc one walczą o przetrwanie, które gwarantował im poprzedni kratokratyczny system. Nie walczą o demokrację, to dymna zasłona. Jak najszybsze obalenie rządu, który może zmienić strumień tych pieniędzy, to dla nich jest sprawa życiowa. Trzeba obalić nowy rząd z czysto biznesowego powodu.

To nie jest kwestia tylko ogłoszeń, ale również prenumerat, ponieważ niektóre czasopisma czy gazety są masowo prenumerowane przez spółki skarbu państwa i przez instytucje państwowe z urzędami, policją, sądami, prokuratorami włącznie. To, a nie sprzedaż w kioskach, tworzy tym redakcjom duże nakłady.
To wszystko pokazuje, do jakiego stopnia system kratokracji rozpanoszył się w Polsce przez ostatnie lata. Powstał system wzajemnego gwarantowania sobie istnienia i wzajemnego świadczenia usług, zamknięty obieg zależności – i nagle w systemie tym nastąpiła wyrwa demokratyczna.
Wyrwa demokratyczna albo można też powiedzieć pęknięcie olbrzymiego wrzodu kratokracji na ciele narodu. Wielu zalewa żółć sącząca się z tego wrzodu.
Pytanie, czy nie zarażą nas wszystkich jakąś sepsą… Kratokraci próbują i będą próbować zatruć cały nasz organizm. Nawiązują do bardzo złej tradycji Polski, do rokoszu w ramach państwa, czyli nie poddawania się prawu, stawiania siebie ponad prawem z punktu widzenia swego indywidualnego interesu. W tym oczywiście ci, którzy mówią, że Trybunał Konstytucyjny może nie stosować ustawy, bo się z nią nie zgadza. Przepraszam bardzo, to tak ma funkcjonować sąd? Wyobraźmy sobie, że ktoś idzie do sądu dochodzić swoich praw, a sędzia mu mówi: tak, ma pan rację, na podstawie tej ustawy pan powinien sprawę wygrać, ale ja tej ustawy nie uznaję, więc pana skażę. Czy nie jest to parodia sprawiedliwości? To byłby swoisty rokosz sądowy, rokosz trybunalski, sędziowie chcą teraz sami dobierać sobie ustawy, które uważają za obowiązujące lub nie. Osobiście mam bardzo negatywne doświadczenie z Trybunałem Konstytucyjnym, gdzie jako poseł złożyłem 2 skargi. Jedna rozprawa się odbyła, bo sprawa była prostsza, ale ta dużo ważniejsza, dotycząca europejskiego paktu fiskalnego, przez 3 lata nie została w ogóle rozpoznana. Ja w międzyczasie przeszedłem do pracy w Kancelarii Prezydenta, skończyłem kadencję poselską, w związku z czym nie ma już wnioskodawcy, więc rozumiem, że TK ten wniosek odeśle bez rozpoznania do Sejmu.

 

Fragment wywiadu z ministrem prof. Krzysztofem Szczerskim, którą przeprowadził prezes Białego Kruka Leszek Sosnowski. Rozmowa ukazała się w ostatnim numerze miesięcznika „Wpis”.  Całość można przeczytać w najnowszym numerze miesięcznika WPiS, który jest wydawany przez wydawnictwo Biały Kruk.

 

Artykuł Krzysztof Szczerski: Chcą obalić nowy rząd. Z czysto biznesowego powodu pochodzi z serwisu Niezłomni.com.

]]>
https://niezlomni.com/krzysztof-szczerski-chca-obalic-nowy-rzad-z-czysto-biznesowego-powodu/feed/ 0
Historyk wyjaśnia, dlaczego pamięć o Żołnierzach Wyklętych jest wciąż zakłamywana. Ale to się zmienia: ,,Młodzi nie wierzą już Kuroniowi, gdy ten pisze, że „Ogień” terroryzował ludzi na Podhalu” https://niezlomni.com/wywiad-specjalnie-dla-niezlomni-com-o-tym-dlaczego-pamiec-o-zolnierzach-wykletych-jest-wciaz-zaklamywana-falszowaniu-historii-i-o-niepodleglej-rzeczpospolitej-kampinoskiej/ https://niezlomni.com/wywiad-specjalnie-dla-niezlomni-com-o-tym-dlaczego-pamiec-o-zolnierzach-wykletych-jest-wciaz-zaklamywana-falszowaniu-historii-i-o-niepodleglej-rzeczpospolitej-kampinoskiej/#respond Tue, 28 Jul 2015 21:46:08 +0000 http://niezlomni.com/?p=15775

Rozmawiamy z Szymonem Nowakiem, autorem takich książek jak "Oddziały Wyklętych", "Warszawa 1944. Alternatywna historia Powstania Warszawskiego" czy "Przyczółek Czerniakowski".

sznowakNIEZLOMNI.COM: - Na rynku jest wiele pozycji poświęconych Żołnierzom Wyklętym. Czym Pan zaskoczy Czytelników, którzy czytali pozycje innych autorów?
SZYMON NOWAK: - Nie o to chodzi aby kogoś „zaskakiwać”. Do niedawna skrywane dzieje Żołnierzy Wyklętych, same aż się proszą, by je opowiadać szerszemu gronu. Tak, aby każdy Polak wiedział, kim byli Wyklęci, dlaczego w PRL o nich w ogóle nie mówiono lub wypaczano ich walkę, nazywając „bandytami”. Dlaczego nawet teraz w niektórych kręgach próbuje się wyszukiwać jakieś kontrowersje związane z Wyklętymi.

Powiedzmy szczerze – każdy życiorys Bohaterów Niezłomnych – to gotowy materiał na interesującą opowieść, książkę, film. Liczy się też pamięć o narodowych bohaterach, także tych wyklętych przez komunistów, którą powinniśmy kultywować.

Pracuję nad kolejnym tematem, ale jest jeszcze zbyt wcześnie, by powiedzieć coś więcej.

- Losy którego Wyklętego zrobiły na Panu największe wrażenie?
SZYMON NOWAK:

- Dla mnie takim wzorcowym przedstawicielem Wyklętych jest major Zygmunt Szendzielarz „Łupaszko”. Oficer WP, żołnierz września 1939, konspirator, dowódca 5 Wileńskiej Brygady AK, walczący z Niemcami, wspomagającymi ich Litwinami oraz zdradziecką partyzantką sowiecką. Po „wyzwoleniu” walczył przeciw komunistycznemu zniewoleniu Polski, a swoją brygadę reaktywował na Białostocczyźnie, a potem na Pomorzu. Znakomity żołnierz, partyzant, ale - według relacji najbliższych – także wspaniały człowiek. I chociaż porzucił walkę, aresztowany przez UB został skazany aż na 18-krotną karę śmierci. Wyrok wykonano. Gdy szedł na śmierć powiedział towarzyszom z celi: Zostańcie z Bogiem Panowie.

- Jako historyk z zawodowego obowiązku musiał Pan czytać książki i artykuły propagandowe z okresu komunizmu poświęcone Wyklętym. Czy pamięta Pan szczególne przypadki manipulacji faktami?
SZYMON NOWAK: - Ale to nie tylko dotyczyło Wyklętych. Np. w 8 klasie podstawówki (88r.) uczyłem się z podręcznika do historii, że w Katyniu Polaków mordowali hitlerowcy, a nie Sowieci. Piłsudski przedstawiony był tam jako faszystowski samozwańczy dyktator, a Powstanie Warszawskie wyłącznie jako chęć zagarnięcia władzy przed PKWN...

Jeśli chodzi o propagandę dotyczącą Wyklętych, to nazywani byli wyłącznie „bandytami”, którzy walczą z prawowitą władzą naszego kraju. Na myśl nasuwają mi się też popularne wydawnictwa: „Front bez okopów” (oczerniający m. in. „Inkę”), „Rano przeszedł huragan” (o „Ogniu”) oraz zbiór komiksów pt. „Diamentowa rzeka” (dwa odcinki o „bandytach”: „Było to na Podhalu...” i „Osaczony”).

- Czy zbierał Pan relacje od Niezłomnych? Jak wyglądały Pana spotkania z nimi i jakie wrażenia Pan wyniósł? Czy po latach nie żałowali podjęcia walki skazanej na niepowodzenie?
SZYMON NOWAK: - Niestety w obecnych latach żyjący Wyklęci to pokolenie odchodzące. A najbardziej znani partyzanci już nie żyją, zamordowani w czasach PRL. Ale udało mi się np. spotkać z Lidią Lwow-Eberle ps. „Lala” (narzeczoną „Łupaszki”), Krystyną Winiarz z d. Świątoniowską (dziewczyną „Wołyniaka”) i Zbigniewem Kurasiem (synem „Ognia”). To bardzo życzliwi ludzie, prawdziwi Polacy. Chyba mają świadomość, że pozostaje coraz mniej czasu na przekazanie swych, zacieranych coraz bardziej w pamięci, wspomnień. Ogólnie rzecz biorąc, nie żałują wyborów swoich i swych bliskich. Niekiedy tylko zadają pytanie retoryczne, jak mogły potoczyć się losy, gdyby nie poszli do lasu...

- Pisze Pan, że pamięć po Niezłomnych jest dalej zacierana. Jaki jest tego powód?
SZYMON NOWAK: - Proszę Pana, przecież żyją jeszcze ubecy, którzy katowali i mordowali Wyklętych, ówcześni sędziowie, prokuratorzy, milicjanci, żołnierze „ludowego” WP. W III RP pobierają wysokie resortowe emerytury, „poustawiali” kariery swym dzieciom, wnukom. To ogromna siła. Kto w 1989 r. miał pieniądze, by wykupić jakieś przedsiębiorstwo, rozpocząć swój własny biznes? Zresztą na scenie politycznej naszego kraju działają partie, które chętnie i teraz zakopałyby z powrotem Żołnierzy Wyklętych do bezimiennego dołu zapomnienia.

sznowak2Proszę zwrócić uwagę na uroczysty pogrzeb Wojciecha Jaruzelskiego. Dygnitarze III RP i biskupi Kościoła lali krokodyle łzy żegnając z honorami „brata naszego, Wojciecha”... A przecież ten człowiek całe życie służył zbrodniczemu systemowi i wykonywał rozkazy Kremla. Czyż to nie chichot, a może zgrzyt, historii?
Ale powiedzmy szczerze, jeśli uważamy, że w latach 1944-89 Polska była zniewolona – to bez wątpienia walczący o niepodległość Ojczyzny Żołnierze Wyklęci są naszymi bohaterami, a służący Moskwie Jaruzelski to zbrodniarz i zdrajca.

- Nie obawia się Pan, że moda na przypominanie o Żołnierzach Wyklętych nie okaże się tylko chwilowa? Czy jest to może dopiero początek rozszerzenia świadomości społeczeństwa polskiego o zakłamane przez komunistyczną propagandę fakty z historii Polski?
SZYMON NOWAK: - Czas na bohaterów Polski będzie trwał bez końca. Czy to będą szeregowi żołnierze „Cudu nad Wisłą”, Wyklęci, Powstańcy Warszawy, czy też elita naszego kraju zamordowana w 2010 r. w Smoleńsku.

Uważam, że świadomość polskiego społeczeństwa ma się dobrze. Kibice pamiętają o Powstaniu Warszawskim, o Wyklętych. Młodzi w szkołach organizują uroczystości o bohaterach Powstania Antykomunistycznego. Nie oddają czci Jaruzelskiemu, Wałęsie, Kiszczakowi. Nie wierzą Kuroniowi, gdy ten pisze, że „Ogień” terroryzował ludzi na Podhalu. Młodzi już wybrali swych bohaterów, którymi są np.: „Inka” zamordowana przez komunę (która wtedy nawet złamała swoje prawo skazując na śmierć nieletnią), ksiądz „Rudy” zamordowany przez Niemców na Czerniakowie, czy wileńska łączniczka „Sarenka”.

- Pisząc o Żołnierzach Wyklętych odsłania Pan nieznane karty z historii Polski. Czy takich nieopowiedzianych historii jest więcej?
SZYMON NOWAK: - Jak już wcześniej wspomniałem, każdy życiorys to gotowy scenariusz. Dzieje każdego bohatera kryją w sobie nieodkryte, nieznane fakty, niezwykle ciekawe epizody. Dlatego historia jest taka interesująca i pasjonująca. Proszę sobie wyobrazić, ile wiadomości o Wyklętych zawierają komunistyczne dokumenty – protokoły ich przesłuchań, czy stenogramy rozpraw sądowych.

- W książce "Puszcza Kampinoska - Jaktorów 1944" opisuje Pan mało znany fakt istnienia Niepodległej Rzeczpospolitej Kampinoskiej. Czym ona była?
SZYMON NOWAK: - Można powiedzieć, że przez dwa miesiące we wsiach pośrodku Puszczy Kampinoskiej, pod nosem Niemców, funkcjonowała polska wolna przestrzeń, całkowicie opanowana i kontrolowana przez partyzantów. Jeśli już jakiś niemiecki oddział przez przypadek zagłębił się w te strony, momentalnie zostawał rozbity. Te reguły nie dotyczyły wojsk węgierskich, z którymi zawarto porozumienie, aby „nie wchodzić sobie w drogę”. Węgrzy przepuszczali Polaków idących z odsieczą Warszawie, a Polacy przez swe „terytorium” przepuszczali Węgrów, jak by nie patrzeć – sojuszników III Rzeszy. Potem „ronowcy” próbowali wyprzeć Polaków z tych leśnych baz, lecz w dwóch brawurowych nocnych akcjach zostali całkowicie rozbici. Dopiero pod koniec września 44 r. Niemcy mogli przeprowadzić skuteczne akcje (z bombardowaniami lotniczymi), w wyniku których polskie zgrupowanie opuściło gościnne wsie i próbowało przebijać się w Góry Świętokrzyskie.

- W książce "Przyczółek Czerniakowski" wspomina Pan o udziale berlingowców w Powstaniu Warszawskim. Sympatykom Żołnierzy Wyklętych nie kojarzą się oni zbyt dobrze...
SZYMON NOWAK: - Dlaczego zaraz „niezbyt dobrze”? Wyklęci z zasady z wojskiem nie walczyli, a często nawet współpracowali (np. Antoni Żubryd i jego oddział współpracował z żołnierzami 34 pp). Czasami całe grupy z komunistycznego wojska przechodziły na stronę Wyklętych. Zdarzało się często, że kiedy oddziały spotykały się przed walką, ich dowódcy podczas rozmowy załatwiali sprawę i odchodzono bez jednego strzału. Oczywiście, kiedy od razu strzelano nie było czasu na rozmowy i pertraktacje. Ale nawet wtedy po walkach, pojmanych żołnierzy WP od Berlinga czy milicjantów, najczęściej po rozbrojeniu puszczano wolno. Te względy nie dotyczyły funkcjonariuszy NKWD i UB.

Warto pamiętać, że szeregowi berlingowcy często do wojska wstępowali ratując się z sowieckich łagrów i obozów pracy. Niektórzy berlingowcy mieli AK-owskie korzenie, inni byli wcielani do armii z polskich Kresów i nowowyzwolonych obszarów już po tej stronie Bugu. Na pewno nie pałali miłością do komunizmu.

- Pisząc o Powstaniu, dochodzi Pan do wniosku, że nie było od początku skazane na klęskę. Czytelnicy "Obłędu 44" Piotra Zychowicza mogą mieć inne zdanie. Czy na pewno przy tak rażącej różnicy w potencjale militarnym Polacy mieli szanse? Liczenie na pomoc Sowietów było przecież ogromną naiwnością, podobnie na chłodno kalkulujących aliantów.
SZYMON NOWAK: - Ano właśnie, nawet współcześnie kreowany jest wypaczony obraz Powstania Warszawskiego. Jakoby decyzję w Warszawie powzięło w wąskim gronie kilku nieodpowiedzialnych oficerów AK, że walka była od początku samobójcza i bez szans na powodzenie. Ale przecież decyzja o wybuchu walk zgodna była z wytycznymi Naczelnego Wodza z początku lipca, oraz dokładnie wypełniała zapis uchwały polskiego rządu na wychodźstwie z 25 lipca. Pomimo ogromnej dysproporcji, uważam że szanse na militarne zwycięstwo były.

Czy opanowanie większej części miasta i walka jak równy z równym przez dwa miesiące, to już w pewnym sensie zwycięstwo? Czy jeśliby Powstańcy bronili się przez pół roku, a może nawet rok, a potem kapitulowali, to czy to byłaby klęska?
SZYMON NOWAK: - Teoretycznie Polska od 3 września 1939 r. była w wielkiej antyhitlerowskiej koalicji. Naszymi sprzymierzeńcami były USA, W.Brytania, a w sierpniu 44 r. także i Francja, i Włochy. Należy również pamiętać o „sojusznikach naszych sojuszników”, czyli o Sowietach. Jeśli możliwa była współpraca Armii Czerwonej i AK przy wyzwoleniu Wilna i Lwowa, to dlaczego nie Warszawy?

Dziś wiemy, że zachód nas sprzedał, że cała pomoc Powstaniu nie wiązała się z technicznymi trudnościami, tylko polityczną kalkulacją. Ale teherańskie decyzje dotyczące Polski, przy dobrej chęci i twardemu postanowieniu przywódców USA i W.Brytanii, można było próbować zmienić. Często jedna, odmienna decyzja Hitlera, Stalina, Roosevelta i Churchilla, mogła sprawić, że dzieje Powstania Warszawskiego mogły potoczyć się zupełnie inaczej. Jak? Zapraszam do lektury książki „Warszawa 1944. Alternatywna historia Powstania Warszawskiego”.

Artykuł Historyk wyjaśnia, dlaczego pamięć o Żołnierzach Wyklętych jest wciąż zakłamywana. Ale to się zmienia: ,,Młodzi nie wierzą już Kuroniowi, gdy ten pisze, że „Ogień” terroryzował ludzi na Podhalu” pochodzi z serwisu Niezłomni.com.

]]>
https://niezlomni.com/wywiad-specjalnie-dla-niezlomni-com-o-tym-dlaczego-pamiec-o-zolnierzach-wykletych-jest-wciaz-zaklamywana-falszowaniu-historii-i-o-niepodleglej-rzeczpospolitej-kampinoskiej/feed/ 0
„Wszystko, co nie jest Tradycją, jest plagiatem” oraz o wierności Bogu, Ojczyźnie, Staremu Prawu i Królowi https://niezlomni.com/wszystko-co-nie-jest-tradycja-jest-plagiatem-oraz-o-wiernosci-bogu-ojczyznie-staremu-prawu-i-krolowi/ https://niezlomni.com/wszystko-co-nie-jest-tradycja-jest-plagiatem-oraz-o-wiernosci-bogu-ojczyznie-staremu-prawu-i-krolowi/#respond Wed, 08 Jul 2015 15:34:40 +0000 http://niezlomni.com/?p=24369

„Wszystko, co nie jest Tradycją, jest plagiatem” – z prof. Jackiem Bartyzelem, historykiem idei, konserwatywnym publicystą, rozmawia Mateusz Rawicz.

MATEUSZ RAWICZ: Czym jest karlizm?

175_karlizmJACEK BARTYZEL: Nazewniczo i w sensie formalnym karlizm (carlismo) to obrona prawowitości dynastycznej, pogwałconej w 1833 roku przez króla Ferdynanda VII z korzyścią dla jego córki Izabeli, a ze szkodą dla jego brata Karola (Don Carlosa). Jednak karlizm jest oczywiście czymś więcej, a mianowicie tradycjonalistyczną (nie „konserwatywną”, albowiem konserwatyzmem w Hiszpanii nazywa się obronę „nowego porządku” liberalnego w jego pierwotnym kształcie, ustanowionego w tym samym roku, wraz uzurpacją i odgórną „rewolucją burżuazyjną”) kosmowizją polityczną, będącą nierozerwalnym splotem czterech pierwiastków: teocentrycznej koncepcji świata i życia wyrażającej się w jedności katolickiej Hiszpanii, jako jej publicznej ortodoksji („w Hiszpanii jest się albo katolikiem, albo niczym”); kontynuacji historycznej jedności Ojczyzny hiszpańskiej, ale w wielości sfederowanych i zachowujących swoją tożsamość królestw, księstw i seniorii (las Españas, a nie la España), a nawet – od czasu konkwisty Nowego Świata – imperialnej, transkontynentalnej i wieloetnicznej Monarquía Hispánica; „wolności konkretnych” – zamiast abstrakcyjnej wolności liberalizmu – rodzin, stanów, wspólnot profesjonalnych, gminnych, lokalnych i regionalnych, istniejących w ich prawach nabytych i samorządzie; monarchii tradycyjnej, czyli chrześcijańskiej, misyjnej, ograniczonej (prawem boskim, naturalnym i historycznym), reprezentacyjnej (przez ciała społeczne, a nie partie), społecznej i prawowitej, zarówno w sensie prawowitości pochodzenia (legitimidad de origen), jak wykonywania władzy (legitimidad de ejercicio). Splot ów wyraża karlistowski „kwadrylemat”: Bóg – Ojczyzna – Stare Prawa – Król (Dios – Patria – Fueros – Rey).

MATEUSZ RAWICZ: Jeden z ideologów przedwojennego polskiego Obozu Narodowego pisał „jesteśmy jak karlizm w Hiszpanii”. Podobieństwa ideowe były aż tak bliskie?
premcarlismoJędrzej Giertych (bo o nim z pewnością tu mowa) był autentycznie zafascynowany karlizmem, z którym zetknął się jako korespondent wojenny w czasie Krucjaty i znalazł w karlistach dusze pokrewne temu, co ożywiało jego pokolenie ruchu narodowego w Polsce, który wszedł naówczas w fazę określaną przez historyków mianem „syntezy narodowo-katolickiej”. Bardzo trafnie także zdefiniował różnicę pomiędzy karlistą (i narodowcem polskim jego pokroju), który jest katolikiem i tradycjonalistą tak samo (by posłużyć się znanym aforyzmem Carla Schmitta), „jak drzewo jest zielone”, to znaczy katolicyzm i tradycjonalizm stanowi esencję jego duszy, bez której nie mógłby istnieć – a falangistą, który jest „mózgowcem”, więc doszedł do (mniej więcej) podobnych poglądów drogą rozumowania, ta zaś może go w innych warunkach doprowadzić do stanowiska zupełnie innego. Wszelako Giertych – w dobrej wierze i zapewne bezwiednie – przeszacowywał podobieństwa, czyniąc to z jednej strony przez (bezpodstawne) bagatelizowanie legitymistycznej komponenty karlizmu, z drugiej zaś – uznając karlizm za ruch nacjonalistyczny. A to jest zupełne nieporozumienie, ponieważ karlizm jest tradycjonalizmem przednowoczesnym, więc również i przednacjonalistycznym; może to zabrzmieć jak paradoks, ale „naród” (nación) dla tradycjonalisty hiszpańskiego to słowo cudzoziemskie i kosmopolityczne, przywleczone za Pireneje przez „sfrancuziałych” (afrancesados) jakobinów i na ostrzu bagnetów napoleońskich. Protokarliści w czasie wojny o niepodległość (1808-1813) i w wojnie domowej z liberałami (1820-1823) wznosili okrzyk: „Niech żyje Religia, śmierć Narodowi!” (¡Viva la Religión, muera la Nación!). Karliści nie są nacjonalistami ani w sensie zrodzonym w epoce rewolucji francuskiej (czyli „narodu obywatelskiego”, zbuntowanego przeciwko królowi), ani w późniejszym sensie narodu etnicznego; znają jedynie różne hiszpańskie ludy (pueblos) mające wspólną wiarę, ojczyznę i króla. Co więcej, karlistą można być nie tylko w Hiszpaniach iberyjskich (łącznie z Portugalią), ale wszędzie tam, gdzie kiedykolwiek panowali najpierw aragońscy, potem zaś ogólno-hiszpańscy królowie z dynastii habsburskiej i wreszcie burbońskiej, więc w Królestwie Neapolu, na Sycylii i Sardynii, w hiszpańskich Niderlandach czy w Franche-Comté (dla karlistów: Franco-Contado), a także oczywiście w Hispanoameryce czy na Filipinach. Karliści mogliby więc znaleźć wspólny język z pokoleniem „młodej endecji” lat 30. (a karlistowscy requetés z żołnierzami NSZ), ale na pewno nie z Popławskim, Balickim i „wczesnym” Dmowskim. Żaden karlista nie napisałby Myśli nowoczesnego Hiszpana; do „nowoczesnych Hiszpanów” karliści strzelali.

750px-Flag_of_Cross_of_Burgundy.svg
MATEUSZ RAWICZ: Karliści wzięli udział w hiszpańskiej krucjacie antykomunistycznej. Jaki był stosunek karlistów do rządów Caudillo, a szczególnie do przekazania przez niego tronu Janowi Karolowi I?

Kiedy w 1937 roku gen. Francisco Franco postanowił skorzystać z modnych w ówczesnej Europie wzorców totalitarnych i mechanicznie zjednoczyć wszystkie siły „narodowe” w podporządkowaną Wodzowi monopartię (partido único), w karlizmie nastąpiło pęknięcie. Bardziej oportunistyczna część karlistów, którym przewodził VII hr. de Rodezno (Tomás Domínguez Arevalo), włączyła się w struktury tzw. Falangi Tradycjonalistycznej, stając się tym samym jednym z sektorów ideowych (tzw. familias políticas) obozu władzy i de facto rozpływając się w nim. Nieuchronną konsekwencją tego było też odejście od dynastycznego legitymizmu i przejście na pozycje zwolenników restauracji pod berłem Jana hr. Barcelony (syna «Alfonsa XIII»), a później – wobec liberalnych ekscesów tegoż – jego syna, Jana Karola (właściwie: Jana Alfonsa), który, jak wiadomo, przyniósł im (i wszystkim autentycznym frankistom) jeszcze sroższy zawód. Karliści „nieprzejednani” (intransigentes) natomiast, którym przewodził charyzmatyczny Manuel Fal Conde, zepchnięci do mniej lub bardziej tolerowanego „nielegalu”, pozostawali cały czas w ostrej opozycji wobec dyktatury personalnej, a po jej upadku oczywiście tym bardziej wobec „ukoronowanej demokracji”. O ich stosunku do «Jana Karola I», nazywanego nie inaczej jak „szef państwa de facto”, świadczy oficjalne oświadczenie Wspólnoty Tradycjonalistycznej po jego zeszłorocznej abdykacji, że nie można abdykować z czegoś (czyli praw do tronu), czego się nie posiada, a jedynie, że uzurpator podał się do dymisji i przeszedł na emeryturę.

MATEUSZ RAWICZ: Na kanwie rozważań o karlistach przywołuje Pan postać Juliusa Evoli, którego więcej z karlizmem dzieliło niż łączyło. Czyżby udało się znaleźć jakieś punkty styczne między karlizmem a wizją świata prezentowaną przez Evolę?
[quote]Karlizm jest tradycjonalizmem tradycji realnej i konkretnej, czyli katolickiej i hiszpańskiej, natomiast tradycjonalizm «integralny» sytuuje się w sferze mitu tzw. Tradizione Primordiale (Pierwotnej), re-konstruowanej z okruchów symboli i mitologemów rozmaitych kultur, religii, metafizyk i teologii, także politycznych. Są to więc koncepcje zupełnie różne. Jest znamienne, że sam Evola, który znał i odwoływał się na przykład do nie-karlisty Donoso Cortesa, karlizmem w ogóle się nie interesował. Natomiast na Evolę zwrócił uwagę, przygotowując włoskojęzyczne wydanie swojej Monarchii tradycyjnej, myśliciel karlistowski Francisco Elías de Tejada, który odrzucając, rzecz jasna, synkretyczny i ezoteryczny „spirytualizm” evoliański, z uznaniem odniósł się do druzgocącej krytyki świata nowoczesnego i w tym sensie traktował go jako ideowego sojusznika.[/quote]
MATEUSZ RAWICZ:Czy Sługa Boży, wybitny architekt, Antonio Gaudí był karlistą?
Antonio Gaudí nie był aktywistą politycznym, tylko artystą, całkowicie poświęconym swojej misji twórczej ad maiorem Dei gloriam. Trzeba też pamiętać, że w akme jego życia karlizm, czyli na przełomie XIX i XX wieku, karlizm przechodził kryzys instytucjonalny (przezwyciężony dopiero na początku lat 30., a więc już po jego śmierci) z powodu dwóch secesji ze Wspólnoty karlistowskiej: najpierw (1886) tzw. integrystów, czyli Partii Katolicko-Narodowej, która zajęła stanowisko indyferentne wobec kwestii prawowitości dynastycznej, następnie (1919) tzw. mellistas, czyli zwolenników głównego teoretyka karlizmu Juana Vazqueza de Melli, który w rodzinnym mieście Gaudiego, czyli w Barcelonie, wygłosił bodaj swoje najważniejsze mowy polityczne. Biorąc poprawkę na jego niemal pustelniczy tryb życia, Gaudí utrzymywał kontakty ze wszystkimi trzema środowiskami i można powiedzieć, że był najświetniejszym reprezentantem hiszpańskiej kultury tradycjonalistycznej swojej epoki.
MATEUSZ RAWICZ:Mottem Pana książki są dwie sentencje „Wszystko, co nie jest Tradycją, jest plagiatem” i „Wszelka polityka, która nie jest Tradycją, jest z pewnością zdradą”. Jak należy dziś te słowa rozumieć? O jaką Tradycję chodzi?
Nic_bez_Boga._Ni_5553747944610-500x700Oba te motta (autorstwa katalońskiego pisarza Eugenia d’Orsa i brazylijskiego – czarnoskórego! – karlisty Arlinda Veigi dos Santosa) wyrażają podobną myśl, iż jedynie Tradycja (katolicka i hiszpańska) jest autentyczna i rdzenna, to znaczy nie istnieje nic, co by ją poprzedzało, gdyż pierwsza pochodzi od Boga, druga zaś została wytworzona w toku rozwoju historycznego hiszpańskiej wspólnoty. Tradycja winna być zatem zachowywana i przekazywana jako bezcenny depozyt z pokolenia w pokolenie, atoli nieszczęściem Hiszpanii od XVIII wieku jest pojawienie się w niej imitatorów cudzych doświadczeń, a zwłaszcza ideologii, którzy uwierzyli w „czarną legendę” Hiszpanii jako kraju rzekomo zapóźnionego, bo odpornego dotąd na wszystkie rewolucje religijne, polityczne i intelektualne, które dokonały się w Europie nowożytnej (protestantyzm, makiawelizm, absolutyzm, hobbesowski kontraktualizm, zastąpienie prawa naturalnego pochodzenia boskiego „prawami człowieka”, zerwanie z uniwersalizmem przez państwa narodowe), a które w sumie oznaczały kolejne fazy sekularyzacji i zerwania z jednością Christianitas. „Plagiatorzy” i „imitatorzy”, a w konsekwencji zdrajcy Tradycji, to wszyscy ci, którzy próbują Hiszpanię – mówiąc słowami Podkomorzego z Pana Tadeusza – „cywilizować i europeizować” podług kolejnych mód europejskich: oświeconego despotyzmu w wieku XVIII, liberalizmu i pozytywizmu w wieku XIX, socjalizmu, komunizmu, faszyzmu, chadecji, technokratyzmu i demoliberalizmu w wieku XX oraz jeszcze nowszych ideologii „ponowoczesnych” w wieku XXI. Karlizm jest oporem wobec tych wszystkich imitacji tak bezkompromisowym, że jeden z anglosaskich historyków nazwał go „maniakalnym antymodernizmem”. W istocie, karlizm odrzuca i ma w pogardzie wszystkie „wartości europejskie”. Jak powiedział jeden z jego wybitnych reprezentantów w XIX wieku, Antonio Aparisi – „gdyby karlizm umarł, Hiszpania naszych ojców umarłaby razem z nim”. Tragizm współczesnego karlizmu polega na tym, że jako „ostatnia rezerwa duchowa” tradycyjnego katolicyzmu w tym kraju, „tradycjonalistyczna arystokracja katakumb” (jak w zeszłym roku oświadczył historyk i socjolog Javier Barraycoa), jeszcze istnieje w „nuklearnej” i nieco „profesorskiej” (a nie, jak kiedyś, ludowej) postaci, ale „Hiszpania ojców” wydaje się być już martwa.

Źródło: tygodnik Nasza Polska

Jacek Bartyzel, Nic bez Boga, nic wbrew Tradycji. Kosmowizja polityczna tradycjonalizmu karlistowskiego w Hiszpanii, Wyd. Von Borowiecky.

Książkę można nabyć TUTAJ.

Artykuł „Wszystko, co nie jest Tradycją, jest plagiatem” oraz o wierności Bogu, Ojczyźnie, Staremu Prawu i Królowi pochodzi z serwisu Niezłomni.com.

]]>
https://niezlomni.com/wszystko-co-nie-jest-tradycja-jest-plagiatem-oraz-o-wiernosci-bogu-ojczyznie-staremu-prawu-i-krolowi/feed/ 0
NASZ WYWIAD. Mroczne sekrety władzy https://niezlomni.com/mariusz-zielke-czlowiek-ktory-musial-umrzec-to-mroczna-powiesc-o-sekretach-wladzy/ https://niezlomni.com/mariusz-zielke-czlowiek-ktory-musial-umrzec-to-mroczna-powiesc-o-sekretach-wladzy/#respond Fri, 05 Jun 2015 10:59:08 +0000 http://niezlomni.com/?p=27995 Czekacie na oficjalną kontynuację słynnego Millennium? Jeśli tak, powinniście zainteresować się „Człowiekiem, który musiał umrzeć”, powieścią o walce dziennikarzy z politykami i biznesmenami, którym wszystkie…

Artykuł NASZ WYWIAD. Mroczne sekrety władzy pochodzi z serwisu Niezłomni.com.

]]>
https://niezlomni.com/mariusz-zielke-czlowiek-ktory-musial-umrzec-to-mroczna-powiesc-o-sekretach-wladzy/feed/ 0
„To próba wywołania konfliktu metodą zorganizowanego działania mediów”. Oraz o tym, czy Kongres Nowej Prawicy jest partią prorosyjską https://niezlomni.com/to-proba-wywolania-konfliktu-metoda-zorganizowanego-dzialania-mediow-oraz-o-tym-czy-kongres-nowej-prawicy-jest-partia-prorosyjska/ https://niezlomni.com/to-proba-wywolania-konfliktu-metoda-zorganizowanego-dzialania-mediow-oraz-o-tym-czy-kongres-nowej-prawicy-jest-partia-prorosyjska/#comments Tue, 07 Oct 2014 11:03:58 +0000 http://niezlomni.com/?p=21563

Z Michałem Maruskiem, eurodeputowanym Kongresu Nowej Prawicy (KNP) rozmawia Mateusz Rawicz.

MATEUSZ RAWICZ: – Jak Pan odbiera doniesienia medialne o konflikcie w KNP?

MICHAŁ MARUSIK (Kongres Nowej Prawicy):  Media głównego nurtu prowadzą usilne starania wywołania wewnątrz partii jakiegokolwiek konfliktu. Obserwują ludzi i wydarzenia w partii i przedstawiają je jako rzekome konflikty. Rozumiem, że media żywią się sensacją, ale tu mamy do czynienia z czymś zupełnie innym – z próbą wywołania konfliktu w partii metodą zorganizowanego działania mediów z zewnątrz. Jest to o tyle groźne, że młodzi ludzie dają się na takie manipulacje nabierać (przyjmują te konfabulacje jako fakty), a w Kongresie Nowej Prawicy młodzi ludzie stanowią ogromną większość. Politycy z kilkudziesięcioletnim stażem są na takie manipulacje całkowicie odporni. Najwyraźniej główne partie panicznie boją się rosnącej konkurencji i starają się walczyć z Kongresem metodą prowokowania konfliktów wewnętrznych.

MM-05

Dlaczego Pan i koledzy z KNP głosowaliście przeciwko ratyfikacji umowy stowarzyszeniowej UE z Ukrainą?

[quote]Ta umowa w najmniejszym stopniu nie zmienia międzynarodowego układu sił w Europie i świecie. Jest tylko gestem obrażania Rosji, a tak się składa, że Rosja jest na tego typu gesty bardzo wrażliwa. Przy takim postępowaniu Rosja przeniesie strategiczne kontrakty gospodarcze na kraje, które wrogości wobec Rosji nie manifestują. Polska może na tym całkiem sporo stracić. Na antyrosyjskiej histerii na Ukrainie już korzysta Turcja czy Kazachstan. Co ciekawe – wiele kontraktów strategicznych przejmują też Niemcy. Może się okazać, że największym przegranym w ukraińskiej awanturze będzie Polska. W interesie Polski  leży lojalna współpraca z Rosją w dziedzinie kontraktów gospodarczych o strategicznym, wieloletnim charakterze. Popieranie przez Polskę gestów wrogości wobec Rosji interesowi Polski zdecydowane szkodzi.[/quote]

Jaką politykę powinna prowadzić Polska wobec Ukrainy i Rosji?

Życzliwej, dobrosąsiedzkiej, lojalnej współpracy. Polska nie powinna się angażować w jakiekolwiek konflikty na wschodzie. Ukraina powinna przede wszystkim doprowadzić do wyłonienia władz, które spacyfikują wszelkie bunty i odzyskają integralność państwa. Metodą wspierania antyrosyjskiej histerii na Ukrainie na pewno Rosji nie zaszkodzimy, bo Rosja posiada bardzo jasno zdefiniowane własne interesy strategiczne i ma dość sił i stanowczości, by te interesy ochronić. Angażując się w konflikty na wschodzie możemy tylko doprowadzić do tego, że i Rosja i Ukraina uzna Polskę za kraj nieobliczalny, nieprzewidywalny i niebezpieczny. Wyszłoby więc na to, że polska polityka zagraniczna okazałaby się antypolska.

Jaką strategię przyjmie KNP na wybory samorządowe?

Elementarny rozsądek na poziomie dysponowania budżetem gmin. Gminy nie powinny prowadzić działalności gospodarczej, natomiast działalność gospodarcza w poszczególnych gminach powinna być możliwe najtańsza i biurokratycznie najłatwiejsza. Zdecydowanie gminy powinny wyjść z zadłużenia. W wielu przypadkach problemem są bardzo silne, lokalne koterie polityczno-biznesowe. Oczywiście samorządy powinny też domagać się wyjścia z reguł socjalizmu, wedle których gminom dobrze gospodarującym rząd zabiera, a gminom źle gospodarującym – dodaje. To jest mechanizm promocji nieudolności i nieodpowiedzialności lokalnych władz.

Został rok do wyborów parlamentarnych. Jak KNP zamierza wykorzystać ten czas?

Promowaliśmy, promujemy i zamierzamy nadal promować zdrowy rozsądek w zachowaniach politycznych, a szczególnie w polityce gospodarczej. Jeżeli partia nie zostanie zniszczona od wewnątrz to powinniśmy być trzecią, lub czwartą siłą w polskim parlamencie. Nasze poparcie byłoby bardzo potrzebne partiom od nas większym, więc za cenę poparcia zgodziliby się też poprzeć wiele naszych projektów uwolnienia gospodarki od omnipotentnej kontroli państwa i fiskalnego wyzysku. Efekt byłby widoczny bardzo szybko: im więcej wpływów politycznych Kongresu Nowej Prawicy na treść praw i na decyzje rządu tym wyższy poziom życia obywateli.

[quote]Państwo w wydaniu KNP byłoby państwem przyjaznym obywatelom: byłoby państwem małym, silnym, stanowczym i sprawiedliwym. A Polacy odzyskiwaliby szybko kondycję materialną, intelektualną i moralną. Zdajemy sobie sprawę z siły i brutalności naszych politycznych przeciwników, ale robimy to co robiliśmy zawsze – promujemy normalność. Ludzi rozumiejących gospodarkę i politykę są już miliony. Kongres Nowej Prawicy może zostać pokonany, ale tych milionów ludzi pokonać się nie da. Siłę państwa i dostatek obywateli zbudować można tylko na poszanowaniu wolności, własności i sprawiedliwości.[/quote]

 

 

 

Artykuł „To próba wywołania konfliktu metodą zorganizowanego działania mediów”. Oraz o tym, czy Kongres Nowej Prawicy jest partią prorosyjską pochodzi z serwisu Niezłomni.com.

]]>
https://niezlomni.com/to-proba-wywolania-konfliktu-metoda-zorganizowanego-dzialania-mediow-oraz-o-tym-czy-kongres-nowej-prawicy-jest-partia-prorosyjska/feed/ 1
„Europarlament służy do ogłaszania zakulisowych decyzji jako demokratycznych postanowień. Ale to socjalistyczna międzynarodówka ma absolutny dyktat” https://niezlomni.com/nasz-wywiad-uwolnic-europe-od-unijnej-okupacji-unia-narzucila-juz-tyle-bzdurnych-przepisow-ze-opor-przed-dalszym-zalewem-tego-legislacyjnego-chlamu-jest-powszechny/ https://niezlomni.com/nasz-wywiad-uwolnic-europe-od-unijnej-okupacji-unia-narzucila-juz-tyle-bzdurnych-przepisow-ze-opor-przed-dalszym-zalewem-tego-legislacyjnego-chlamu-jest-powszechny/#respond Fri, 08 Aug 2014 10:48:31 +0000 http://niezlomni.com/?p=16823

– Chcemy uwolnić Europę od biurokratycznej okupacji Unii Europejskiej – mówi Michał Marusik, eurodeputowany Parlamentu Europejskiego z ramienia Kongresu Nowej Prawicy w rozmowie z Mateuszem Rawiczem.

MATEUSZ RAWICZ: - Odbył pan pierwszą podróż do Brukseli jako eurodeputowany. Jakie są pańskie wrażenia?
MICHAŁ MARUSIK (Kongres Nowej Prawicy): - To wszystko co jest rzeczą ważną w funkcjonowaniu unijnych instytucji nie zaskoczyło mnie w najmniejszym stopniu. Potwierdziła się tylko po raz kolejny prosta konstatacja, że żadna demokracja nie istnieje, bo istnieć nie może. Zarówno sesja plenarna, jak też inne spotkania konstytuujące potwierdziły moje przeświadczenie, że te spotkania są tylko spektaklem medialnym, miejscem komunikowania decyzji.

[quote]Natomiast pytanie: „gdzie te decyzje zapadają?” pozostaje skrzętnie skryte za tym teatrem. Wszystko co niewtajemniczeni mogą zauważyć to fakt, że liczebność kilku grup politycznych (partii parlamentarnych) służy do ogłaszania zakulisowych decyzji jako „demokratycznych postanowień parlamentu”. Mówiąc trywialnie: najważniejsi macherzy tego eurobajzlu mają liczne gromady swoich popleczników (bardzo godziwie wynagradzanych), służących do podnoszenia rąk i naciskania klawiszy, czyli do demokratycznego legitymizowania ich postanowień liczbą głosów. Tym sposobem wąska grupa biurokratycznej, socjalistycznej międzynarodówki ma zapewniony absolutny dyktat. Pozostałymi deputowanymi nikt sie nie przejmuje: mogą być „za, a nawet przeciw”. Ciekawostką jest natomiast ten pomnik pychy i megalomanii, jakim są unijne budowle. Istne piramidy XXI wieku. Najwidoczniej mali ludzie chcą w swoich oczach uchodzić za wielkich. Wyszedł król do toalety, więc wskoczył błazen na tron i myśli sobie: ja tu rządzę. Przerażające zjawisko![/quote]

[caption id="attachment_16821" align="aligncenter" width="693"]Michał Marusik Michał Marusik[/caption]

- Dlaczego KNP nie znalazł się w żadnej frakcji parlamentarnej?
- Istniejące frakcje zdecydowanie były nam wrogie. Co jest rzeczą naturalną. Konstruktorzy nie lubią destruktorów. Francuscy nacjonaliści, jako najliczniejsi, podjęli inicjatywę utworzenia nowej frakcji. Chętnych do udziału w tej frakcji było wystarczająco wielu, ale w ostatnim dniu inicjatorzy zmienili zdanie. Przypuszczam, że zmienili swoje priorytety i za cel najważniejszy uznali walkę o władzę we Francji. Takie jest moje przypuszczenie, bo sam na ich miejscu dokonałbym takiego przesunięcia priorytetów. Pozostało więc liczne grono posłów niezależnych, między którymi relacje są bardzo dobre, którzy te nową frakcję mogą powołać.

- Czy eurosceptycy są potrzebni w Parlamencie Europejskim? Co mogą tam zdziałać?
MICHAŁ MARUSIK:

[quote]- Nie jesteśmy eurosceptykami. Życzymy Europie jak najlepiej, więc staramy się uwolnić ją od biurokratycznej okupacji realizowanej przez struktury Unii Europejskiej. Takiego celu nie da się zrealizować w ramach tych unijnych instytucji. Możemy jedynie dostarczyć Polakom rzetelnej wiedzy o skutkach istnienia tego nowotworu, jakim jest – na ciele Europy – Unia Europejska. Każde państwo powinno, w imię dobrze pojętego interesu własnego, jak najszybciej opuścić ten biurokratyczny dziwotwór. Będziemy się starali przeciwstawić kłamliwej propagandzie wychwalającej rzekome zalety naszej przynależności do UE. Póki o losach narodów i państw decydują plebiscyty popularności niczego więcej nie możemy zrobić. Mówiliśmy prawdę, mówimy prawdę i zamierzamy te prawdę mówic nadal licząc na rozsądek Polaków stających przed urnami wyborczymi.[/quote]

- Jak można zahamować negatywny wpływ regulacji i praw unijnych na Polskę?
MICHAŁ MARUSIK: 
- To jest chyba jedyny aspekt naszej działalności w PE, który ma – że tak powiem – dobre rokowania. Unia narzuciła już państwom i narodom tyle bzdurnych przepisów, że opór przed dalszym zalewem tego legislacyjnego chłamu jest w Europie powszechny. Będziemy starali się zablokować tę lawinę pseudoprawnego błota i będziemy mieli bardzo wielu zwolenników; nawet w największych frakcjach.

- Jakimi sprawami Pan i KNP będziecie się zajmować w Parlamencie Europejskim?
MICHAŁ MARUSIK: 

[quote]- Cała „produkcja legislacyjna” Unii to działalność Komisji. Jesteśmy obecni w tych komisjach, na których nam najbardziej zależało jesteśmy obecni. Jestem członkiem Komisji Ekonomicznej i Monetarnej oraz Budżetowej. Będziemy mieli dostęp do wielu ciekawych informacji. Liczymy, że polskie media zechcą tę wiedzę Polakom przekazać. Na obecne polskie władze państwowe raczej liczyć nie możemy. Liczymy na wyborców, bo to oni przecież płacą całą cenę za ten dziwaczny eksperyment.[/quote]

Źródło: Tygodnik "Nasza Polska".

Artykuł „Europarlament służy do ogłaszania zakulisowych decyzji jako demokratycznych postanowień. Ale to socjalistyczna międzynarodówka ma absolutny dyktat” pochodzi z serwisu Niezłomni.com.

]]>
https://niezlomni.com/nasz-wywiad-uwolnic-europe-od-unijnej-okupacji-unia-narzucila-juz-tyle-bzdurnych-przepisow-ze-opor-przed-dalszym-zalewem-tego-legislacyjnego-chlamu-jest-powszechny/feed/ 0