Kocham Polskę – Niezłomni.com https://niezlomni.com Portal informacyjno-historyczny Sun, 03 Dec 2023 21:00:15 +0000 pl-PL hourly 1 https://wordpress.org/?v=4.9.8 https://niezlomni.com/wp-content/uploads/2017/08/cropped-icon-260x260.png Kocham Polskę – Niezłomni.com https://niezlomni.com 32 32 Jak poznać, że szatan zaczyna interesować się człowiekiem? Jak bronić się przed demonem? Wywiad z najsłynniejszym egzorcystą. [WIDEO] https://niezlomni.com/jak-poznac-ze-szatan-zaczyna-interesowac-sie-czlowiekiem-jak-bronic-sie-przed-demonem-wywiad-z-najslynniejszym-egzorcysta-wideo/ https://niezlomni.com/jak-poznac-ze-szatan-zaczyna-interesowac-sie-czlowiekiem-jak-bronic-sie-przed-demonem-wywiad-z-najslynniejszym-egzorcysta-wideo/#respond Tue, 13 Sep 2022 02:32:05 +0000 https://niezlomni.com/?p=51430

Przejmująca, szokująca, a nade wszystko fascynująca rozmowa z najbardziej znanym egzorcystą na świecie. Jak poznać, że szatan zaczyna interesować się człowiekiem? Jak mocno złe duchy potrafią wpływać na nasze życie? Jak się bronić przed demonem? Wreszcie – kto może zostać egzorcystą?

Włoski paulista, ksiądz Gabriele Amorth, przez ponad 30 lat pełnił funkcję oficjalnego egzorcysty Watykanu. W niniejszej książce zdradza kulisy swej posługi, szczerze opowiadając o sprawach, które przez lata owiane były tajemnicą lub znane jedynie połowicznie. Przybliża czytelnikowi szczegóły wielu przypadków opętań, ujawnia przebiegłość diabła, prezentuje także problem oddziaływania złych mocy na duchowieństwo.

Wspomnienia egzorcysty to poruszający wywiad z księdzem, który niejednokrotnie wypędzał demony, stawał oko w oko z samym szatanem, pomagając dręczonym i opętanym. To lektura zmuszająca do zastanowienia nad wydarzeniami znanymi z horrorów, które niekiedy przenikają do prawdziwego życia.

Gabriele Amorth, Marco Tosatti, Wspomnienia egzorcysty, Moje życie w walce z szatanem, Wyd. Replika, Poznań 2022. Książkę można nabyć na stronie Wydawnictwa Replika.

Życiowy zwrot

W 1986 roku otrzymał Ksiądz od kardynała Polettiego nominację na egzorcystę. Minęło ponad dwadzieścia lat, odkąd toczy Ksiądz tę walkę. Jak bardzo zmieniło się Księdza życie?

Moje życie uległo radykalnej zmianie. Wcześniej dużo pisałem, byłem dyrektorem maryjnego czasopisma Madre di Dio (Matka Boża), miesięcznika wydawanego przez Towarzystwo Świętego Pawła. Pracowałem w nim wiele lat. Mogę powiedzieć, że zakres mojej specjalizacji obejmował właśnie dziedzinę mariologii. W każdym razie od tego pamiętnego roku 1986 moje życie zmieniło się radykalnie, gdyż teraz całkowicie poświęcam się egzorcyzmom. A ponieważ widzę, że potrzeby są ogromne, a egzorcystów jest niewielu, pracuję siedem dni w tygodniu, rano i popołudniu, włączając w to święta Bożego Narodzenia i Wielkanocy. Tak więc praktycznie nie zajmuję się niczym innym, za wyjątkiem jakichś sporadycznych kazań, które głoszę dla grup czy wspólnot – tylko dużych wspólnot, zwłaszcza dla Odnowy Charyzmatycznej albo grup związanych z Medjugorje (to są dwa ruchy, którymi się zajmuję). Następnie raz w miesiącu prowadzę konferencję w Radio Maria oraz udzielam odpowiedzi na pytania od 18.00 do 19.30, przez półtorej godziny, w każdą drugą środę miesiąca. Ta seria konferencji liczy sobie już szesnaście lat, a ja widzę, że ludzie jeszcze się nie znudzili, chociaż poruszam wciąż ten sam temat, jakim są egzorcyzmy. Wiadomo, ludziom podobają się takie tematy, ponieważ do czegoś im służą. Otrzymuję wiele listów i telefonów z podziękowaniami, pytań jest zawsze dużo i wiele osób mi mówi: „Nigdy nie udaje mi się dodzwonić i zadać księdzu pytanie…”. Mówię przez 45 minut, a potem dostaję telefon i ludzie zadają mi pytania. A ja jedno po drugim staram się na nie odpowiedzieć. Za każdym razem spostrzegam, że wielkiemu milczeniu na temat diabła, które panuje nawet wewnątrz Kościoła, towarzyszy ogromne pragnienie wiedzy ze strony wiernych.

Tak więc rzeczywiście w moim życiu nastąpił radykalny zwrot, tak radykalny, że bardziej już nie można sobie wyobrazić! Nie jestem znany jako mariolog, którym byłem kiedyś – albo jako teolog „maryjny”… – lecz jako egzorcysta. Również dlatego, że później, zważywszy na fakt, jak mało jest egzorcystów, przyszło mi na myśl, aby pisać książki. Odniosły one tak duży sukces, że myślę, że to Matka Boża pobłogosławiła to dzieło. Moja pierwsza książka Un esorcista racconta (Wyznania egzorcysty) doczekała się we Włoszech 21 wydań i została przetłumaczona na 23 języki. To sukces na poziomie światowym, który sprawił, że jestem znany w wielu krajach. Zapraszają mnie wszędzie, m.in. do Polski… – Mówią mi: „W Polsce jesteś bardzo znany” – albo do Brazylii, gdzie też jestem bardzo znany, albo do Stanów Zjednoczonych itd. Jestem znany w tych krajach z powodu książek, ponieważ nigdy wcześniej nie byłem w tych miejscach i nie zamierzam być. Mam zbyt wiele do zrobienia tutaj.

Później pomyślałem, żeby założyć Stowarzyszenie Egzorcystów, i tak uczyniłem. Na początku miało ono charakter lokalny, następnie zyskało zasięg międzynarodowy. Proszę pomyśleć, że na pierwszym spotkaniu w 1991 roku w Rzymie, w kościele Świętych Piotra i Pawła, było nas dwunastu. Miałem nadzieję, że na to pierwsze zebranie przybędzie ojciec Candido Amantini, ponieważ jeszcze wtedy żył. Jednak nie przybył, nie czuł się na siłach. W każdym razie było nas dwunastu. Ale już w następnym roku było nas znacznie więcej, a potem przybywało nas z każdym rokiem, aż nastał rok 1994, w którym Stowarzyszenie zyskało wymiar międzynarodowy, jako że było coraz więcej księży pochodzących z zagranicy. Obecnie jestem emerytowanym przewodniczącym Stowarzyszenia, ponieważ po kilku latach i dziesięciu zorganizowanych kongresach pomyślałem sobie: lepiej wprowadzić rotację, niech pokaże się ktoś inny. Obecnie Stowarzyszeniu przewodniczy ksiądz Giancarlo Gramolazzo. Ale członkowie mianowali mnie honorowym przewodniczącym ad vitam. Tak więc po kilku latach posługi egzorcysty przyszła mi myśl, aby założyć międzynarodowe Stowarzyszenie. Sądząc po tym, jak się rozwija, a także po rosnącej liczbie członków, mogę wnioskować, że Pan Bóg rzeczywiście udzielił swego błogosławieństwa tej inicjatywie, uznając ją za swoją.

Fragment
Walka miłości

Biorąc pod uwagę fakt, że zaczął Ksiądz sprawować posługę egzorcysty w pewnym wieku i obecnie przekroczył Ksiądz 80 lat, nie mogę powstrzymać się od pytania, czy z fizycznego punktu widzenia ten obowiązek nie jest zbyt uciążliwy?

Oczywiście, że jest, tym bardziej że zdarza mi się rzecz dziwna: co roku jestem o rok starszy… Obecnie mam 84 lata, które skończyłem 1 maja. Nie jest to dzień przypadkowy. Uważam, że urodziłem się pierwszego dnia miesiąca poświęconego Maryi właśnie na cześć Matki Bożej. Wracając do uciążliwości mojej szczególnej posługi, muszę stwierdzić, że największy ciężar wypływa z faktu, że widzę potrzeby ludzi, którzy wywołują u mnie głębokie współczucie. Spotykam bowiem przypadki ogromnego cierpienia, trwającego całe lata. I widzę, jak poprzez egzorcyzm można pomóc, a czasem nawet osiągnąć całkowite uwolnienie. Święty Alfons Liguori, który dość dobrze znał tę problematykę, mówił: „Nie zawsze może dojść do całkowitego uwolnienia, ale zawsze można zyskać jakąś korzyść”. I tak się dzieje. Dlatego co jakiś czas mam kogoś, kto nie został jeszcze całkowicie uwolniony, ale osiągnął taką autonomię, że nikt nie jest w stanie dostrzec jego szczególnych uwarunkowań. Może prowadzić normalne życie w rodzinie i w pracy. Czasem może czuć potrzebę przyjścia raz, dwa razy do roku, aby otrzymać egzorcyzm. Ale raz czy dwa razy w roku to nic w porównaniu do tego, jak było wcześniej, kiedy zaczynało się od jednego spotkania w tygodniu i jeszcze trzeba było przytrzymywać osobę albo przywiązywać do łóżka. Natomiast teraz osoby bliskie całkowitego uwolnienia przychodzą tutaj same i spokojnie siadają na fotelu. Jednak zazwyczaj, w trudniejszych przypadkach, kiedy jesteśmy na początku procesu uwalniania, dochodzi do objawów tak wielkiej agresji, że potrzebuję sześć, siedem osób, aby pomogły mi opanować reakcje i wyładowania osoby opętanej. Pomoc fizyczna współpracowników jest potrzebna, aby trzymać nieruchomo szaleńców, ale również żeby wycierać im twarz albo ubranie, kiedy się pienią i ślinią, jak to często ma miejsce. Ich pomoc polega także na modlitwie, która nieustannie towarzyszy działaniom podczas egzorcyzmu. Oprócz świeckich pomocników oczywiście często przychodzi wielu kapłanów, którzy pragną zdobyć doświadczenie i czynić postępy w swojej posłudze egzorcystów.

Artykuł Jak poznać, że szatan zaczyna interesować się człowiekiem? Jak bronić się przed demonem? Wywiad z najsłynniejszym egzorcystą. [WIDEO] pochodzi z serwisu Niezłomni.com.

]]>
https://niezlomni.com/jak-poznac-ze-szatan-zaczyna-interesowac-sie-czlowiekiem-jak-bronic-sie-przed-demonem-wywiad-z-najslynniejszym-egzorcysta-wideo/feed/ 0
Czyhały na rozstajach dróg, przemierzały mokradła, zajmowały opuszczone młyny i zamczyska. Diabeł w kulturze polskiej. https://niezlomni.com/czyhaly-na-rozstajach-drog-przemierzaly-mokradla-zajmowaly-opuszczone-mlyny-i-zamczyska-diabel-w-kulturze-polskiej/ https://niezlomni.com/czyhaly-na-rozstajach-drog-przemierzaly-mokradla-zajmowaly-opuszczone-mlyny-i-zamczyska-diabel-w-kulturze-polskiej/#respond Mon, 13 Dec 2021 05:08:12 +0000 https://niezlomni.com/?p=51363

Diabeł w kulturze polskiej zajmuje bardzo ważne miejsce. W podaniach ludowych oraz legendach czartów nie brakuje – włóczyły się po pustkowiach, czyhały na rozstajach dróg, przemierzały mokradła, zajmowały opuszczone młyny, domy, a nawet całe dwory i zamczyska. Nie pogardzały też wiatrakami i wiekowymi wierzbami.


Jak pisze Michał Rożek, w niniejszej książce koncentrujący się na różnych aspektach istnienia wysłannika piekieł: Diabły, lęgnące się na polskiej ziemi z przeróżnych opowieści i podań, zawsze napawały pobożny lud przerażeniem. Zło, którego symbolem jest szatan, zawsze ekscytowało, a czasem też przerażało.

Autor pokazuje, jak mocno postać i motyw diabła zakorzenione są w kulturze śródziemnomorskiej i w tradycji judeochrześcijańskiej, z elementami zapożyczonymi z Persji. Przedstawia historię czarta dosłownie, począwszy od ustaleń kulturowych, historię diabła „na etacie”, a także dzieje motywów diabelskich i postawy czarciej w wyobrażeniach życia społecznego.

Diabeł w kulturze polskiej to książka, która dokładnie wyczerpuje temat, a przy okazji pochłania bez reszty.

Fragment książki Michał Rożek, Diabeł w kulturze polskiej, Wyd. Replika, Poznań 2021. Książkę można nabyć na stronie Wydawnictwa Replika.

Wyśmienity znawca teologii Steven Runciman, analizując pojęcie grzechu, a co za tym idzie kategorie dobra i zła, postawił raz jeszcze Tertulianowe pytanie: „skąd pojawiło się zło i dlaczego istnieje?”. Skąd w każdym ludzkim stworzeniu skłonności do czynienia zła? Już Ojcowie Kościoła, tak dokładni i ostrożni, pozostali niezdecydowani w kwestiach teologii fundamentalnej. A obserwacje, choćby powierzchowne, skłaniały do sceptycyzmu. Skupiając swą uwagę na wybawieniu istoty człowieczej od grzechu, przemilczano problem jego praprzyczyny. Świat nie skąpił nigdy okrucieństwa. Stawiano pytanie – jeżeli Stwórca jest stwórcą wszechmocnym i miłosiernym, to dlaczego dopuścił, by świat stał się takim, jakim jest? Otchłanią zła. Biblijny upadek człowieka tłumaczono jego skłonnością do grzechu, ale upadek nie stworzył przecież grzechu, a raczej to grzech był praprzyczyną upadku.

Przyczyny zła poszukiwał człowiek odwiecznie. Tworzył Boga Światła i Boga Ciemności, starając się w prosty i logiczny sposób wytłumaczyć wszechobecne zło, które stawało się mrocznym przeciwieństwem Boga Miłości i Światłości. Ufano, że po gigantycznej walce Bóg zniszczy siłę zła. W tym miała streszczać się historia świata. Za ojczyznę dualizmu religijnego przyjmuje się na ogół zgodnie starożytny Iran, choć ludy pierwotne – o czym świadczą badania – przyjmowały również odwieczny dualizm dobra i zła. Nie były to teorie dualistyczne, lecz niesystemowe jego pierwiastki. W Mezopotamii, aby wyjaśnić istnienie zła, wymyślono demony, choć mitologia mezopotamska była zdecydowanie teocentryczna; zło w tej religii nigdy nie pochodziło od bogów. Od czasów prehistorycznych istniał rodzaj podłoża dualistycznego o szerokim zasięgu, przyczyniając się do powstania wielkich dualistycznych religii. Pierwszą była perska doktryna Zaratustry, wyrażona w „gathach”, czyli pieśniach ze świętej księgi Awesty. Dla Zaratustry istnieje tylko jeden prabóg – Ahura Mazda, który w swej mądrości stworzył wszystko, będąc absolutnie dobroczynnym i sprawiedliwym. On uczynił Światłość i Ciemność. On też wedle swej woli zsyła pomyślność i nieszczęście. Przeciwnikiem Ahura Mazdy było Zło. Z upływem czasu mitologia irańska uporządkowała tradycję demiurgiczną, wytwarzając dualizm ujęty systematycznie. Odnieść go można nie tylko do sfery moralnej, ale także do płaszczyzny ontologicznej i kosmogonicznej. Stworzono serię przeciwieństw: Dobro – Zło, Ormuzd – Aryman, Światło – Ciemność, stworzenie świata – kontrstworzenie, zastępcy dobrych duchów (Amahraspanidów) – zastępcy arcydemonów. Istnienie zła jako zasady bytu jest absolutnie niepodważalnym i bezdyskusyjnym założeniem filozoficznym.

W kanonicznych tekstach czytano: „Na wysokościach – Światło, mieszka tam Ormuzd, na dole – Ciemność, mieszka tam Aryman. Pomiędzy nimi próżnia. Ormuzd wie o istnieniu swego wroga. Aryman nie wie o istnieniu Ormuzda i błądzi w mrokach; dostrzega przebłysk światła i wznosi się ku granicy. Ormuzd, przykazaniem Prawa, wypędza go do Ciemności. Potem stwarza świat idealnych bytów i przez trzy tysiące lat trzyma Arymana w oddaleniu. Po upływie tego czasu Aryman przypuszcza na nowo szturm. Ormuzd wie, że może go pokonać tylko ograniczając czas konfliktu. Za pośrednictwem Czasu, bezstronnego sędziego, proponuje Arymanowi określenie kresu ich walki i dzieli czas na trzy tysiącletnie okresy. Aryman zgadza się. Ormuzd zdaje sobie również sprawę, iż trzeba otoczyć Arymana, po to by nie mógł powrócić do swej ciemności. Właśnie dlatego przenosi świat idealnych bytów w sferę materialną, gdzie pozostaje on nieożywiony przez trzy tysiące lat. Potem, z pomocą Spihra (firmament) i Zurwana (czas), ożywia dzieło stworzenia: wtedy właśnie Aryman uprzedzony przez Zurwana o tym, iż jego czas jest ograniczony, przypuszcza szturm do nieba, porywa jego część i wlecze ją ku ciemnościom, a przez dziurę wdziera się do środka ziemi. Raz wprowadzony do dzieła stworzenia z powodzeniem atakuje jego różne części: zniekształca niebo, wodę, roślinność, pierwszego wołu […] pierwszego człowieka”.

Wyznawców tej koncepcji uczono, że świat stworzył Ormuzd. Jego przeciwnikiem jest Aryman. Ten zły duch wytwarza z ciemności swą własną istotę, ucieleśnienie swego czarnego dzieła. Tworzy wszelkie pożądliwości, istotę demonów – kłamstwo i nieszczęście. Tak jak Ormuzd tworzy dobre duchy, tak Aryman odpowiada mu wyzwaniem, kreując arcydemony. Ormuzd i Aryman są zawsze przedstawiani jako wiecznie antagonistyczne byty. Dualizm z płaszczyzny moralnej przeniesiony w sferę kosmogoniczną. Zatem stworzenie świata zostało uzasadnione koniecznością skrępowania Arymana i zniszczenia jego siły. Bieg dziejów określa swoją wiedzą Ormuzd. Z umowy, wedle której kreację świata podzielono pomiędzy dwie zasady, wynika, że Aryman, skoro mu nie pozwolono zwyciężyć, zostanie zniszczony. Świat demonów dokona autozniszczenia, ponieważ jest skłócony ze sobą: „złośliwość demona szkodzi i czyni zło nie tylko jego wrogom, ale także swoim, kusi ich, niszczy i każe im zniknąć”. W mitologii irańskiej Ahura Mazda staje się pierwszą nieokreśloną zasadą. Świat jest przeto dziełem bliźniaczych demiurgów – Ormuzda i Arymana. Bogowie dobra i zła są bliźniakami, dziećmi praboga. To z monizmu praboga i wszechwiedzy zrodził się odwieczny dualizm dobra i zła. Koncepcja ta jeszcze nieraz odezwie się w kulturze śródziemnomorskiej, o czym niżej .

 

Artykuł Czyhały na rozstajach dróg, przemierzały mokradła, zajmowały opuszczone młyny i zamczyska. Diabeł w kulturze polskiej. pochodzi z serwisu Niezłomni.com.

]]>
https://niezlomni.com/czyhaly-na-rozstajach-drog-przemierzaly-mokradla-zajmowaly-opuszczone-mlyny-i-zamczyska-diabel-w-kulturze-polskiej/feed/ 0
„Hetman Chrystusa” Książką Roku! „Jest to dla mnie ogromnie ważne, kiedy trwa obrzydliwa nagonka na świętego Papieża”. https://niezlomni.com/hetman-chrystusa-ksiazka-roku-jest-to-dla-mnie-ogromnie-wazne-kiedy-trwa-obrzydliwa-nagonka-na-swietego-papieza/ https://niezlomni.com/hetman-chrystusa-ksiazka-roku-jest-to-dla-mnie-ogromnie-wazne-kiedy-trwa-obrzydliwa-nagonka-na-swietego-papieza/#respond Sat, 06 Mar 2021 06:20:34 +0000 https://niezlomni.com/?p=51257

Czterotomowa, monumentalna biografia wielkiego Polaka św. Jana Pawła II autorstwa Jolanty Sosnowskiej pt. „Hetman Chrystusa” (wyd. Biały Kruk) otrzymała laur Nagrody Roku, przyznawany przez Magazyn Literacki KSIĄŻKI. Gala odbyła się już po raz dziewiętnasty, choć z wiadomych przyczyn w tym roku po razy pierwszy tylko w wydaniu online.


– Bardzo serdecznie dziękuję kapitule za wyróżnienie „Hetmana Chrystusa” nagrodą Książka Roku. Jest to dla mnie ogromnie ważne szczególnie w dzisiejszych czasach, kiedy trwa tak podła, obrzydliwa nagonka na osobę świętego Papieża. Dlatego cieszy mnie to w dwójnasób – powiedziała autorka Jolanta Sosnowska.

– Cieszy mnie również dlatego, że pisałam tę książkę z wielką radością i z wielką satysfakcją mając cały czas wrażenie, że święty Jan Paweł II towarzyszy mi podczas pracy nad jego biografią. Zawarłam przecież w czterech tomach „Hetmana Chrystusa” również obszerne fragmenty jego wypowiedzi i dokumentów. Chciałam zaprezentować nie tylko jego postać, ale również jak najwięcej wątków z jego nauczania. Ogromnie ważne jest dla mnie również to, że udało mi się te cztery tomy napisać w czasie, który sobie wyznaczyłam, a ostatni ukazał się dokładnie w stulecie urodzin świętego Jana Pawła II. Cieszę się, że książka ta otrzymała tak wspaniałą szatę graficzną i opracowanie redaktorskie. Bardzo dziękuję również wszystkim tym, którzy do wydania tej książki się przyczynili i pomogli mi uzyskaniu tej wspaniałej nagrody, jaką jest Książka Roku - mówiła Sosnowska.

I rzeczywiście snując literacką opowieść o arcybogatym w wydarzenia pontyfikacie św. Jana Pawła II przybliża miejsca i osoby, z którymi kontaktował się Papież, objaśnia kontekst historyczny oraz sytuacje społeczne i polityczne w danych krajach, omawia trudności albo niebezpieczeństwa wynikłe z wyznawania wiary w Chrystusa w różnych regionach świata. Ale najważniejsze być może jest to, że w dobie nasilających się ataków na Ojca Świętego ta książka daje odpór kłamstwom i manipulacjom. Dostrzegła to również Kapitała Nagrody decydując się na to, aby uhonorować „Hetmana Chrystusa” tytułem Książki Roku.

Więcej na https://bialykruk.pl/ksiegarnia/ksiazki/hetman-chrystusa-biografia-sw-jana-pawla-ii-jolanty-sosnowskiej

Artykuł „Hetman Chrystusa” Książką Roku! „Jest to dla mnie ogromnie ważne, kiedy trwa obrzydliwa nagonka na świętego Papieża”. pochodzi z serwisu Niezłomni.com.

]]>
https://niezlomni.com/hetman-chrystusa-ksiazka-roku-jest-to-dla-mnie-ogromnie-wazne-kiedy-trwa-obrzydliwa-nagonka-na-swietego-papieza/feed/ 0
Historia najsłynniejszych egzorcyzmów, jakie kiedykolwiek przeprowadzono! Co tak naprawdę działo się z młodą kobietą. [WIDEO] https://niezlomni.com/historia-najslynniejszych-egzorcyzmow-jakie-kiedykolwiek-przeprowadzono-co-naprawde-dzialo-sie-z-mloda-kobieta-wideo/ https://niezlomni.com/historia-najslynniejszych-egzorcyzmow-jakie-kiedykolwiek-przeprowadzono-co-naprawde-dzialo-sie-z-mloda-kobieta-wideo/#respond Sun, 20 Dec 2020 09:42:46 +0000 https://niezlomni.com/?p=51242

Dziewczyna spożywała węgiel, wkładała głowę do muszli klozetowej, biegała nago po domu, opychała się pająkami i muchami, posługiwała dawnymi językami, a jej twarz potrafiła w sposób odrażający zmienić wygląd…


W 1976 roku młoda Niemka Anneliese Michel została poddana serii egzorcyzmów. Problem wydawał się niezwykle poważny.

Obrzędy prowadziło dwóch kapłanów Kościoła Katolickiego, którzy uznali, że Anneliese została opętana przez sześć demonów. W trakcie egzorcyzmów dziewczyna zmarła. Wkrótce potem jej rodzice, a także obaj księża stanęli przed sądem i zostali skazani za zabójstwo w wyniku zaniedbania…

W oparciu o rozmowy z odpowiedzialnymi za egzorcyzmy księżmi, a także rodzicami dziewczyny i jej znajomymi, Felicitas Goodman napisała fascynującą książkę na temat tego, co naprawdę stało się Anneliese Michel. Zgłębiła przy tym pradawną tajemnicę opętania przez demony…
Sprawa Anneliese Michel do dziś budzi wiele wątpliwości, ale i napawa lękiem. Na jej podstawie powstał zarówno film dokumentalny pod tym samym tytułem, jak i film fabularny – Egzorcyzmy Emily Rose.

Felicitas D. Goodman, Egzorcyzmy Anneliese Michel. Historia prawdziwa, Wyd. Replika, Poznań 2020. Książkę można nabyć na stronie wydawnictwa Replika.

WPROWADZENIE

Latem 1976 roku w wiejskiej społeczności Klingenberg w Bawarii, we współczesnym, dwupiętrowym domu przy Mittlerer Weg, na skutek ciężkiego pobicia i zagłodzenia zmarła uczennica, Anneliese Michel. Miała obrażenia na twarzy, rękach, ramionach i nogach i była przerażająco wychudzona. Lekarz poproszony przez jej ojca o wystawienie aktu zgonu odmówił, ponieważ nie miał pewności, czy śmierć dziewczyny nastąpiła z przyczyn naturalnych. Ksiądz, który tego samego dnia zatelefonował do prokuratury okręgowej w Aschaffenburgu, mówił o opętaniu przez demony i egzorcyzmach. Do wiadomości publicznej wkrótce przedostały się inne szczegóły. Jej lekarze, mówiło się, podejrzewali, że cierpiała na epilepsję. Jednak rodzice dziewczyny uważali, że została opętana przez demony. Na ich prośbę i z oficjalnym pozwoleniem od biskupa Würzburga, dr. Josefa Stangla, dwóch księży przeprowadziło rytuał egzorcyzmu. Odbywał się w całkowitej tajemnicy i trwał wiele miesięcy, aż do zgonu Anneliese. Pomimo ewidentnego pogorszenia się jej stanu fizycznego prawdopodobnie żadna z wtajemniczonych osób nie próbowała nawet sprowadzić dla niej pomocy medycznej, która przypuszczanie pozwoliłaby uratować jej życie.

Niemieckie media szybko podchwyciły tę historię. W Niemczech znano amerykański film Egzorcysta. Opinię publiczną poruszyła także debata, która nastąpiła po tezach opublikowanych przez znanego profesora teologii z Tybingi, Herberta Haaga: „Czy diabeł to symboliczna reprezentacja koncepcji zła, czy może siły demoniczne istnieją obiektywnie?”. Oba te poglądy były szeroko argumentowane. Tymczasem pojawił się autentyczny przypadek, przy którym starły się te dwa, przeciwne punkty widzenia. Kościół katolicki wyraźnie zderzył się z nowoczesną nauką i stanął na stanowisku broniącym obiektywnego istnienia rogatych diabłów i całej reszty tej piekielnej hordy. W tajnych pomieszczeniach, ukrytych za jedwabnymi zasłonami Matki Kościoła, odbyły się magiczne obrzędy, w wyniku których zmarła niewinna, młoda dziewczyna. Pogoni za sensacją nie było końca.

Mimo upływu czasu zainteresowanie tą sprawą nie malało. W sierpniu – niemal dwa miesiące po śmierci Anneliese – Bavarian Radio Service donosiło, że epizod nadal rozpala wyobraźnię. Niewielu ludzi wie, czym właściwie jest egzorcyzm, powiedział komentator, skoro w dwudziestym wieku rzadko udzielano na niego pozwolenia. To znaczy niewielu wiedziało, póki nie wypłynęła sprawa Anneliese Michel. „Wydaje się, że przy jej łóżku odbywały się nie tylko modlitwy mające zwalczyć zło. Księża próbowali raczej magicznego wypędzania demonów w stylu religijnych fanatyków z czasów wczesnego średniowiecza”, ocenił spiker. Księża jednak nie byli czarownikami. Niemiecki Kościół katolicki dobrze by zrobił, idąc za przykładem biskupa Essen i wprowadzając jasne rozróżnienie między magią a religią. Pytany o egzorcyzm biskup twierdził, że nigdy nie udzielił pozwolenia na ten rytuał i nie zrobi tego w przyszłości, ponieważ „Wiara chrześcijańska jest zbyt świętym dobrem i musi być chroniona przed wszelkimi zabobonami”.

Zaledwie tydzień przed tą audycją i wyraźnie bez wiedzy Bavarian Radio Service, ten „zabobon” raz jeszcze uderzająco dowiódł swojej mocy. Mieszkaniec Bretzingen, leżącego nieopodal Klingenbergu, zatelefonował do władz Aschaffenburga. Nie przedstawił się, ale poinformował, że katolicki proboszcz miasteczka, pastor Hermann Heim, puszczał jakieś nagrania przez głośnik w Zum Ross, miejscowej gospodzie. Przypuszczał, że taśmy te zostały nagrane podczas sesji egzorcyzmów z Anneliese Michel. „Wrzaski i gardłowe przekleństwa demonów niemal doprowadziły w Bretzingen do paniki”, powiedział. Prokurator okręgowy nakazał ich konfiskatę jako prawdopodobnych dowodów w sprawie Anneliese Michel. Zarządził także przeszukanie – rzecz niespotykana w przypadku duchownego – mieszkania i rzeczy księdza. Biskup Würzburga, zaskoczony bardzo negatywną reakcją władz i nastrojami społeczeństwa domagającego się polowania na czarownice, zaprzeczył teraz, jakoby udzielił jakiegokolwiek wsparcia temu, co radiowy komentator określił jako „elementy prymitywnej kultury”. Jednak było za późno. Świeccy z całego kraju, z Monachium, Norymbergi, Ludwigshafen, Remscheid, Karlstadt i innych miejsc, pośród nich wielu prawników, złożyli przeciwko niemu pozew.

Po długim i bardzo starannym śledztwie rodzice Anneliese i dwóch księży, którzy przeprowadzali egzorcyzm, zostali oskarżeni o nieumyślne zabójstwo. Proces zaczął się na wiosnę 1978 roku w Sądzie Okręgowym w Aschaffenburgu. Media miały pole do popisu. Bawaria w nagłówkach była opisywana jako „kraina, w której rozlega się wycie demonów”. „Takie nonsensy muszą zostać wykorzenione”, domagano się. Rodziców i księży musi spotkać zasłużona kara. Biskup Stangl ponosił częściowo winę za śmierć tej dziewczyny. Mimo to sąd w Aschaffenburgu ostatecznie oddalił zarzuty przeciwko niemu. Jednak ataki zrobiły swoje. Biskup zrezygnował ze stanowiska, a wkrótce potem miał wylew spowodowany, według jego przyjaciół, żalem, który budziła w nim ta sprawa. Stracił mowę i nie odzyskując jej, zmarł 8 kwietnia 1979 roku.

Surowość wyroków wydanych wobec czworga oskarżonych, znacznie przekraczających to, o co wnioskowała prokuratura, zaskoczyła nawet najgłośniejszych wyrazicieli gniewu społeczeństwa w stosunku do „zaściankowego demonicznego obłędu”. Po części z tego właśnie powodu, a po części ze względu na bardzo fundamentalne kwestie religijne, debata o tym przypadku nie skończyła się po dziś dzień – przeszło rok po procesie. Wyszło wiele książek pryncypialnie traktujących o istnieniu demonów. W pracach tych szeroko cytowano oświadczenie papieża Pawła VI, wygłoszone podczas audiencji generalnej 15 listopada 1972 roku, gdy powiedział między innymi: „Grzech, ze swojej strony, daje mrocznemu, agresywnemu złoczyńcy, Diabłu, możliwość działania w nas i w naszym świecie… Każda osoba, która neguje istnienie tej rzeczywistości umieszcza się poza nawiasem nauczania Biblii i Kościoła”. Jeszcze w styczniu 1979 roku katolicki reporter, Leo Waltermann, przygotował program w radiu Westdeutscher Rundfunk, w którym naświetlił dylemat kościoła katolickiego. Uznał, że znalazł się on pomiędzy tym, co określił jako nonsensowną wiarę w diabła, a tradycyjnym nauczaniem o nim.

W trakcie tej debaty wyraźnie zapomniano o głównej ofierze tego dramatu, o młodej dziewczynie, która straciła życie. Lekarze określili ją jako chorą psychicznie. Sąd pomścił jej śmierć. Co więcej można zrobić?

O wiele więcej, uznałam, gdy przeczytałam o jej przypadku w „Newsweeku” (23 sierpnia 1976). Krótki artykuł pod tytułem Egzorcysta opisywał sprawę dwudziestotrzyletniej, cierpiącej na epilepsję Anneliese Michel, która zmarła w Niemczech podczas egzorcyzmów. Istniały taśmy, na których nagrano „bezładne wrzaski i wściekłe przekleństwa”, przypuszczalnie miotane przez jej demony, pośród których znalazły się takie niesławne postacie, jak Lucyfer, Judasz, Neron i Hitler. Jej rodzice oraz dwóch zaangażowanych w przypadek księży przyjęli diagnozę opętania przez demony, kontynuował „Newsweek”, ale „bardziej liberalni katolicy ją zakwestionowali”. „Opętanie to kwestia wiary, nie fakt empiryczny”, powiedział teolog Ernst Veth, wykładowca Michel na Uniwersytecie w Würzburgu. „Powinni byli wezwać lekarza”.
Moje żywe zainteresowanie wzbudziły szczególnie trzy elementy tej historii. Pierwszym był związek między epilepsją i tym, co ewidentnie było doświadczeniem religijnym. Zachodni obserwatorzy, co wiem doskonale z wczesnej literatury antropologicznej, często opisywali, że „całe plemiona” miały „ataki epileptyczne” podczas obrzędów religijnych. Wydawać się może, że cała populacja mogłaby na rozkaz wpaść w konwulsje padaczkowe, a następnie w stanie ataku grand mal dopełnić skomplikowanych rytuałów. To założenie było absurdalne. Czy z podobnie błędnym przekonaniem mieliśmy do czynienia w tym przypadku?

Drugą kwestią było domniemane „opętanie” przez złe duchy. W przeciwieństwie do tego, co twierdzi cytowany Ernst Veth, „opętanie” to zdecydowanie „fakt empiryczny”, a konkretnie doświadczenie dotyczące milionów ludzi na świecie. W toku mojej pracy dla kościołów apostolskich w tym kraju, w Mexico City i pośród majańskich wieśniaków na Jukatanie, widziałam wielu ludzi, którzy we własnym kontekście religijnym doświadczyli poczucia bycia zawłaszczonymi przez byt z królestwa nadprzyrodzonego, z miejsca, które Carlos Castaneda nazywa „odrębną rzeczywistością”. Niektórych, w ich doświadczeniu, wypełnił Duch Święty, innych Szatan. Charyzmatycy katoliccy w tym kraju mieli coś, co nazywali „mocą uwolnienia” mającą wypędzać „złe duchy”. I członek wydziału opowiedział mi o sesjach egzorcyzmów we Wspólnocie Luterańskiej mieszczącej się w mieście na środkowym zachodzie, do której należał. „Powinnaś usłyszeć, jak demony broniły się przed opuszczeniem swoich ofiar”, powiedział wyraźnie roztrzęsiony, „i jakie sprośności z siebie wyrzucały”.

Trzecim elementem były te taśmy, zapis sesji egzorcyzmów. Przeprowadziłam obszerne badania nad wzorcami mowy jednostek utrzymujących, że zostały opętane; badania te opierały się nie tylko na moim zbiorze taśm w językach angielskim, hiszpańskim i majańskim, lecz także na materiałach z Brazylii, Malezji, Borneo i Afryki. Odkryłam, że niezależnie od języka rodzimego wszyscy ci ludzie mieli kilka bardzo charakterystycznych cech. Czy takie wspólne ogniwa udałoby się znaleźć również na nagraniach niemieckojęzycznych? Ogromnie chciałam to sprawdzić, jednak najpierw trzeba było się zająć innymi projektami i poniekąd zapomniałam o tej sprawie.

Wiosną 1978 roku telewizja nieoczekiwanie znowu wyciągnęła sprawę Anneliese Michel. Okazało się, że trwało śledztwo kryminalne, które doprowadziło do procesu. Czworgu oskarżonym, rodzicom Anneliese i dwóm księżom, którzy przeprowadzali egzorcyzm, postawiono zarzut nieumyślnego zabójstwa i skazano ich na karę więzienia w zawieszeniu oraz poniesienie kosztów sądowych. To była niezwykle interesująca decyzja. Czy faktycznie istniał dowód, że spowodowali jej zgon? Żadna z osób, które widziałam, czy o których czytałam, które doświadczyły „opętania”, nigdy nie zmarła. Czym się różnił ten przypadek?

Napisałam do swojej bratanicy w Niemczech, młodej prawniczki, i poprosiłam o dodatkowe informacje. Artykuły dotyczące tego procesu z niemieckich gazet, jakie mi przysłała, przekonały mnie, że warto tej sprawie przyjrzeć się bliżej. Z materiałów tych wynikało jasno, że rodzice po prostu zrobili to, czego chciała ich córka. Anneliese powiedziała, że nękają ją demony, a jej rodzice, jako wierzący katolicy, wezwali księży. Księża z kolei próbowali jej pomóc, za wiedzą i pozwoleniem swojego biskupa. Jednak cała czwórka nie tylko została skazana przez sąd, lecz także skrytykowana, wyśmiana i potępiona przez opinię publiczną za swoją wiarę w opętanie. Być może sąd nie wezwał żadnego psychiatry, który mógłby coś wiedzieć o tego rodzaju ludzkim zachowaniu. Można było się zwrócić, przykładowo, do profesora Wolfganga Pfeiffera z Akademii Medycznej Uniwersytetu w Münster. W swojej książce o psychiatrii transkulturowej [Transkulturelle Psychiatrie (Stuttgart, 1971)] mówi o „opętaniu” jako o jednym z podstawowych ludzkich doświadczeń religijnych. Zamiast tego sąd powołał ekspertów nie z dziedziny psychiatrii transkulturowej, ale klinicznej. Ewidentnie nie mieli świadomości – pożałowania godny rezultat specjalizacji zawodowej – że na całym świecie miliony ludzi regularnie doświadczają „opętania” w kontekście najróżniejszych rytuałów. Być może samą wiarę, a już na pewno przeświadczenie, że obcy byt mógłby przejąć ciało człowieka i przemawiać jego ustami, eksperci owi uznali za dowód szaleństwa. Sąd najwyraźniej był tak przytłoczony oświadczeniami ekspertów wyrażonymi najbardziej skomplikowanym, fachowym językiem, że nie wpadł nawet na to, żeby je porównać. Gdyby członkowie sądu zadali sobie ten trud, bez wątpienia odkryliby, że ich eksperci pod wieloma względami zaprzeczają sobie nawzajem.

Wczesnym latem 1978 roku miałam okazję zatelefonować do profesora Pfeiffera. On również śledził tę sprawę, ale był tak zajęty obowiązkami wykładowcy, że nie miał już czasu się nią zajmować. Czułam jednak, że trzeba coś zrobić dla zaangażowanych w nią ludzi. Zostali nie tylko osądzeni na podstawie opinii klinicznych, które w moim odczuciu nie były adekwatne do sprawy, lecz także pod naciskiem opinii publicznej nawet kościół katolicki się ugiął i ich porzucił. Było mi ich ogromnie żal.

Na moją prośbę bratanica zdobyła dla mnie adres Frau Marianne Thory, jednej z adwokatek. Po sprawdzeniu moich referencji naukowych Frau Thora zdecydowała się ze mną współpracować. W swojej uprzejmości udostępniła mi całą posiadaną dokumentację, w sumie blisko osiemset stron raportów, listów, oświadczeń świadków, zeznań lekarzy Anneliese i psychiatrów wezwanych przez sąd. W skrócie, dzięki całemu dochodzeniu przeprowadzonemu przez sąd znalazłam się w godnej pozazdroszczenia pozycji, ponieważ dostałam gotowe wyniki ogromnej pracy badawczej, obejmujące większość aspektów mających związek z tą sprawą.

W celu oceny skali osobistego zaangażowania różnych uczestników nawiązałam korespondencję z oboma egzorcystami, którzy chętnie odpowiedzieli na moje liczne pytania. Ojciec Renz, który prowadził zdecydowaną większość sesji egzorcyzmów, pożyczył mi swoje nagrania z tych działań. Bazując na tym materiale, napisałam przeszło czterdziestostronicowy „raport mniejszości”, że tak to nazwę. Zaprezentowane tam idee stanowią podstawę części teoretycznej niniejszej książki. Opinia ta krążyła szeroko pośród przyjaciół i osób wspierających obie strony. Frau Thora napisała, że gdyby sąd miał możliwość przeczytania jej, zanim wydał wyrok, oskarżeni nie zostaliby skazani. Jej optymizm nie został wystawiony na próbę. Zachęcała całą czwórkę oskarżonych, by opierając się na nowych argumentach, wnieśli apelację do sprawy, jednak odmówili. Zostali skrzywdzeni tak bardzo, że trudno się dziwić, że nie chcieli się narażać na kolejną rundę ataków ze strony społeczeństwa, niezależnie od ostatecznej decyzji sądu apelacyjnego.

Ta sprawa jest tak złożona, tak dobrze udokumentowana, że byłoby prawdziwą stratą, gdyby nie trafiła do szerszego grona odbiorców w czasach, gdy takie okoliczności budzą wielkie zainteresowanie, ale jednocześnie opierają się na wynikających z niewiedzy spekulacjach. Zatem zapytałam oskarżonych, czy zgodzą się na omówienie jej w książce. Rodzice Anneliese, z którymi skontaktował się ojciec Alt, niespecjalnie chcieli otwierać rany, które ledwie zaczęły się zabliźniać. Jednakże nie sprzeciwiali się, bym cytowała ich słowa z posiadanych przeze mnie dokumentów. Dwaj zaangażowani w sprawę księża byli ogromnie pomocni. Ojciec Renz przysłał mi odpowiednie publikacje, dodatkowe materiały pochodzące z dzienników Anneliese i odpowiedzi na pewne pytania do rodziców. Dostałam od niego fotografie i ścieżkę dźwiękową z programu telewizyjnego o „Fall Klingenberg” – sprawie z Klingenberg, jak obecnie mówi się o niej Niemczech. Jednakże jego najważniejszym wkładem są kompletne kopie wszystkich czterdziestu dwóch kaset, które nagrał podczas sesji egzorcyzmów. Są starannie ponumerowane i opatrzone datami, i zostały nagrane przy użyciu wysokiej jakości sprzętu. Bez nich historia Anneliese byłaby po prostu kolejną straszną opowiastką. Mając je, byłam w stanie przeprowadzić dogłębne badania. Są przypuszczalnie nawet lepsze, niż gdybym sama tam była i nagrywała, ponieważ jakikolwiek zewnętrzny obserwator w pewien sposób „skaziłby” scenę. Tymczasem mamy do czynienia wyłącznie z osobami zaangażowanymi.

Od ojca Alta nadeszły listy, które pisała do niego Anneliese, dodatkowe publikacje, nagrania komentarzy do procesu i inne uwagi, w tym opis wizyty w sanktuarium w San Damiano w północnych Włoszech, dokąd Anneliese pojechała kilka razy. Obaj księża cierpliwe odpowiadali na moje pytania w bogatej korespondencji. Dodatkowo chłopak Anneliese, Peter, oraz jej najmłodsza siostra, Roswitha, podzielili się osobistymi wspomnieniami. Przyjaciele z Niemiec i Austrii przysyłali mi artykuły prasowe. Miałam także nadzieję na informacje od tych psychiatrów, którzy zajmowali się leczeniem Anneliese, doktora Lüthy’ego i doktor Schleip, jednak moje telefony nie były przyjmowane, a listy pozostały bez odpowiedzi.

By uzupełnić ten obraz, w listopadzie 1979 roku pojechałam do Niemiec i miałam możliwość porozmawiać ze wszystkimi głównymi uczestnikami, odwiedzić kościoły, w których bywała Anneliese i zobaczyć jej grób. Jestem ogromnie wdzięczna za współpracę i wspaniałą gościnność, z jakimi się spotkałam.

Na podstawie bogatego materiału byłam w stanie poskładać to, co uważam za wiarygodny obraz życia Anneliese i przebieg egzorcyzmu. Skrupulatnie selekcjonowałam, oceniałam i dopasowywałam do siebie niezliczone strzępki i fragmenty, układając obraz bardziej kompletny niż w czasie, gdy to wszystko się działo, mógł mieć którykolwiek z uczestników wydarzeń. Czasami musiałam nieco rozwinąć opisy, co mogłam zrobić dzięki temu, że znam Niemcy i uczęszczałam na Uniwersytet w Heidelbergu, leżący niedaleko regionu, w którym wszystko to miało miejsce. Jednakże w tej prezentacji nic nie zostało wymyślone. Wydarzenia są opisane tak, jak wynikało to z dokumentacji, sporadycznie rozwinięte o narrację z taśm albo wywiadów. Innymi słowy, wszystko ma swoje oparcie, wszystkie oświadczenia, zaprzeczenia i dwuznaczności odnoszące się do poszczególnych aktorów tego dramatu. Każdorazowe odnoszenie się do źródeł sprawiłoby, że lektura stałaby się nużąca, jednak wzmianki o dokumentacji są częste, a przynajmniej jasno wynikają z kontekstu.

Punkt widzenia narracji jest, w miarę możliwości, zgodny z punktem widzenia uczestników wydarzeń, którzy podzielali pewne, często niewypowiedziane, założenia wobec świata. Do tej tragedii przyczyniło się to, że nie były podzielane przez członków tej samej społeczności. I kompromisy, które próbowali wypracować, doprowadziły do katastrofy.

W ostatnich dwóch rozdziałach podjęłam próbę przedstawienia analizy tego, co się wydarzyło. W tym celu należy wziąć pod uwagę dwa różne aspekty: medyczny i antropologiczny. Z szacunkiem do tego pierwszego przyjęłam rolę reportera śledczego. Nie jest to dziedzina całkiem mi obca. Jako wielojęzyczna tłumaczka naukowa przez wiele lat pracowałam z materiałami medycznymi, zwłaszcza z dziedziny hematologii i biochemii. Podczas studiów doktoranckich zajmowałam się neurofizjologią i psychiatrią. Swoje domniemania sprawdziłam w odnośnej literaturze, wiele rozmawiałam z doradcami z Epilepsy Association, a najbardziej istotne kwestie tej sprawy przedyskutowałam z zaprzyjaźnionym lekarzem. Co do antropologicznej strony tej sprawy występuję z pozycji wykwalifikowanego naukowca z dwunastoletnim doświadczeniem w badaniu tematu transu religijnego. Mając na uwadze to wszystko ostatecznie proponuję inną hipotezę tego, co przydarzyło się Anneliese Michel niż ta, która posłużyła jako podstawa wyroku Sądu, hipotezę alternatywną, która uwzględnia ogólną wiarygodność i prawdziwość doświadczenia opętania.

Artykuł Historia najsłynniejszych egzorcyzmów, jakie kiedykolwiek przeprowadzono! Co tak naprawdę działo się z młodą kobietą. [WIDEO] pochodzi z serwisu Niezłomni.com.

]]>
https://niezlomni.com/historia-najslynniejszych-egzorcyzmow-jakie-kiedykolwiek-przeprowadzono-co-naprawde-dzialo-sie-z-mloda-kobieta-wideo/feed/ 0
Gdzie w kraju nad Wisłą znajdują się wrota do piekieł? Bogate w legendy i podania źródło wiedzy na temat polskich diabłów. [WIDEO] https://niezlomni.com/gdzie-w-kraju-nad-wisla-znajduja-sie-wrota-do-piekiel-bogate-w-legendy-i-podania-zrodlo-wiedzy-na-temat-polskich-diablow-wideo/ https://niezlomni.com/gdzie-w-kraju-nad-wisla-znajduja-sie-wrota-do-piekiel-bogate-w-legendy-i-podania-zrodlo-wiedzy-na-temat-polskich-diablow-wideo/#respond Tue, 03 Nov 2020 17:51:24 +0000 https://niezlomni.com/?p=51177

Jakie sposoby wymyślano, aby pokonać diabła Borutę? Do czego zdolny był najsłynniejszy spośród polskich czartów – Rokita? Z czego tak naprawdę słynął Fugas?

W "Żywotach diabłów polskich" spisanych przepięknym językiem, istoty piekielne zaprezentowane zostały ze swadą i kunsztem. To przebogate kompendium wiedzy na temat polskich czartów poparte ogromną wiedzą autora, a nadto okraszone wybornym humorem. Witold Bunikiewicz przedstawia legendy i podania, zarówno te bardziej, jak i mniej znane, wzbogacając je o charakterystykę poszczególnych diabłów. Mądre, głupie, złośliwe, naiwne, niemiarkujące w jedzeniu czy piciu – wszystkie znane są nam od zarania dziejów, a opowieści na ich temat krążą po całym świecie. „Żywoty diabłów polskich” – przekonaj się, czy naprawdę są takie straszne, jak je malują?

Witold Bunikiewicz, Żywoty diabłów polskich. Legendy i podania, Wyd. Replika, Poznań 2020. Książkę można nabyć na stronie wydawnictwa Replika.

WSTĘP

Pełne uroku, humoru i dowcipu „Żywoty diabłów polskich” Witolda Bunikiewi­cza (1883-1946) przenoszą nas w tajemni­czy świat ludowej demonologii i dawnych wiejskich wierzeń. Pokazują, jak mieszkań­cy wsi postrzegali diabły. A widzieli je jako stworzenia niebezpieczne, złośliwe, prze­biegłe, ale i takie, które dzięki chłopskiemu sprytowi można było pokonać, a niekiedy i wykorzystać do swoich celów.

„Powieści naszego ludu pokazują, że nasz diabeł w rozumie zawsze ustępuje chłopkowi. Czy tym chcieli okazać chłopski rozum, który jest jednym z najdzielniejszych przymiotów naszego narodu” – tak pisał znakomity badacz folkloru Kazimierz W. Wójcicki (1807-1879) w „Klechdach starożyt­nych podaniach i powieściach ludowych”, które po raz pierwszy ukazały się w 1837 r. I dodawał: „Tak chłop oszukał diabła, bo sprzedał mu duszę za pie­niądze, ale pod warunkiem, aż wszystko liście zie­lone opadnie z drzewa. A gdy diabeł przyszedł po dusze jak po swoją, pokazał mu sosny zawsze zie­lone i zadrwił sobie z głupca. Tak drugi wieśniak brał złoto na miarę ćwierci bez dna, pod którą był dół głęboki, a w terminie oddał tą ćwiercią, ale dno wyprawiwszy. Tak wreszcie stracił diabeł na spółce z innym znowu chłopem”.

Ale nie zawsze chłopski spryt dawał sobie radę z rozeznaniem diabelskich poczynań. Nie zawsze był w stanie im przeciwdziałać i przechytrzyć bie­sa. Tak jest w opowiadaniu „Diabla parafia”, gdzie zwycięską walkę ze złem przeprowadził dopiero uczony scholastyk, którego dziś nazwalibyśmy katolickim filozofem. A czarci pomysł był niezwy­kle udany, parafia prowadzona przez diabły do­skonale trafiała w ludzkie oczekiwania.

„Nic też dziwnego, że pleban bardzo się podobał wiernym, więc wędrowali do niego ludzie nie tylko z pobliża, ale nawet z dalekich okolic, bo nigdzie nie można było dostać szybciej odpuszczenia grzechów jak w Niepustowie, nigdzie łatwiej nie przebaczano wiarołomstwa, kłamstwa oszustwa i łamania po­stów jak w nowym kościele, a o pokucie nikt na­wet nie myślał, gdyż proboszcz nie obarczał nią grzeszników i nie domagał się zadośćuczynienia za popełnione winy” – czytamy u Bunikiewicza. Zło często przyjmuje pozór dobra, aby zwodzić i to się nie zmieniło.

Nieprzypadkowo pojawia się na kartach żywotów diabelski wojewoda Boruta, którego legenda łączy z zamkiem w Łęczycy. Był to diabeł znany nie tylko w tamtych okolicach, ale w różnych ziemiach roz­ległej terytorialnie I Rzeczypospolitej. „Podania o Borucie, który zajęty był straszeniem ludzi nocą po groblach i lasach i płataniem psot przez spro­wadzanie ich z dobrej drogi, a ukazywał się nie­raz w postaci psa czarnego, krążyły w całym kraju, zarówno u ludu, jak szlachty, z tą różnicą, że lud w nie wierzył, a szlachta z nich się śmiała” – pisze Zygmunt Gloger (1845-1910) w pierwszym tomie „Encyklopedii Ilustrowanej Staropolskiej”.

Ety­mologię polsko-słowiańskiego imienia Boruta wy­wodzi wybitny badacz folkloru od borów iglastych: „Że zaś w dawnych pojęciach narodu, przechowa­nych dotąd przez lud wiejski, istniał zły duch czyli czart borowy, leśny, borowiec, borowik, skutkiem więc podobieństwa w brzmieniu i związku z poję­ciem boru, lud przeniósł nazwisko ludzkie Boruta (jak to potwierdza i Karłowicz) na diabła, zwane­go także borowym, rokitą, rokickim, wierzbickim, łozińskim, jako na ducha, mieszkającego w boru, rokitach, łozach i suchych wierzbach”.

Stare, spróchniałe wierzby miały być miejscem zamieszkania demona, któremu Bunikiewicz po­święca „Opowieść o nieprzyjemnym diable Roki­cie”. Diabeł ten swe imię przyjął od wierzby, któ­rą w dawnych czasach nazywano rokitą. „W wielu województwach Polski i na Rusi, lud powszechnie uważa, że najulubieńszym pomieszkaniem diabła jest stara i spróchniała wierzba. W niej przemie­niwszy się w puszczyka (strix ulula), lubi śmierć ludziom przepowiadać. Stąd wieśniak wierzby stojącej, choć spróchniałej, nie ścina, aby nie ob­razić diabła, co w niej przesiaduje i w rozmaitych postaciach okazuje się ludziom” – wyjaśnia Kazi­mierz W. Wójcicki w „Klechdach starożytnych po­daniach i powieściach ludowych”. Rokita uchodził za niezwykle złośliwego ducha, który mścił się na chłopach, bo nie mógł od nich kupić ziemi. „Jed­nego wepchnie w bagno, innemu gnaty przetrąci w sprzeczce, są tacy, na których spuści taki tuman, iż błądzą po ostępach i nie mogą trafić do domu. Niejednemu upuścił krwi lub zamroził na zimnie, i tak czyniąc łajdactwa, raduje piekło i gubi dusze ludzkie” – pisze Bunikiewicz w „Opowieści o nie­przyjemnym diable Rokicie”.

Wśród diabłów polskich, podobnie jak w ówcze­snym społeczeństwie I Rzeczypospolitej, wystę­powały różnice stanowe. Wojewoda Boruta repre­zentował magnaterię. Rokita, chociaż złośliwy dla chłopów, jest przedstawicielem stanu włościań­skiego – bo jak pisze autor „Żywotów..” – „pań­skich diabłów nie znosi, a gdy go zagadną wykręca się do nich zadem i takie brzydkie słowa mówi, iż lepiej nie słuchać”. Na kartach książki pojawiają się też paradujące w kontuszach diabły szlachec­kie. Nie brak i diabłów zagranicznych, charakte­ryzujących się cudzoziemskim strojem, ale one nie cieszą się sympatią krajowych pobratymców.

Przykładem jest niemiecki czart Mefistofeles, któ­ry został pobity i wypędzony z naszych ziem przez rodzime diabły. „(…) zdążał jak mógł najspieszniej do swego kraju, obawiając się, że w razie zwłoki może jeszcze po raz drugi wpaść w ręce polskich diabłów” – czytamy w „Pokaraniu Mefista”.

Warto również wspomnieć o autorze opowiadań, postaci współcześnie praktycznie nieznanej, o któ­rej informacji trudno szukać w słownikach pisarzy pisarzy czy encyklopediach. Witold Kazimierz Bu­nikiewicz urodził się 21 lipca 1883 r. w Dobrkowie (Małopolska), zmarł w kwietniu 1946 r. w Pro­boszczewicach (Mazowsze).

Był absolwentem rzeszowskiego gimnazjum (1904), zastępcą nauczyciela w VII (1910/11-1912/13), a następnie w VIII Gimnazjum (1910/11-1911/12) oraz w VI Gimnazjum we Lwowie (1913/14). We Lwowie, Berlinie, Monachium i Paryżu studiował filozofię, historię literatury i sztuki. W 1913 r. uzy­skał doktorat z filozofii. Podczas I wojny światowej jako mieszkaniec zaboru austriackiej zmobilizo­wany do armii austriackiej, ranny na froncie czar­nogórskim. Nie wrócił już do armii, ponieważ do zakończenia wojny przebywał na rekonwalescencji w Pradze. Tam poznał miejscowy język i twórców literackich, co zaowocowało wydaniem w 1924 r. dobrze ocenianego przez krytyków tomiku przekła­du pt. „Współczesna liryka czeska”. Oficer rezerwy piechoty w stopniu kapitana ze starszeństwem od dniem 1 czerwca 1919 r. Obrońca Lwowa, w 1920 r. walczył w wojnie z bolszewikami. Później praco­wał w dyplomacji odrodzonego państwa polskiego. W 1926 r. zajął się dziennikarstwem, był redakto­rem czasopisma „Panowa” i stałym recenzentem artystycznym związanej ze Stronnictwem Chrze­ścijańsko-Narodowym gazety codziennej „Kurier Warszawski”. Okupację spędził w resztówce ma­jątku ziemskiego w Proboszczewicach pod Płoc­kiem, gdzie osiadł z żoną Marią pod koniec lat 30. Majątek został rozparcelowany w 1945 r. w wyni­ku reformy rolnej przeprowadzonej przez władze komunistyczne. Maria, również literatka, przeżyła męża o dwa lata. Zmarła w 1948 r. i spoczęła obok męża na cmentarzu w Proboszczowicach Starych.

Zadebiutował w 1909 r. tomikiem wierszy „Kome­dia olimpijska”. Autor m.in. tomików poetyckich: „Wiosna” (1910), „Ballady” (1920), „Rapsod ma­zowiecki”, „Rycerz śmierci” (1930); komedii po­etyckich i legend dramatycznych pisanych w for­mie balladowej: „Ostatni husarz Króla Jegomości”, „Zet” (1910),„Złote czasy” (1912), „Piosenki ułań­skie” (1917), „Sowizdrzały” (1918), „Wazon i róża” (1922), „Cud miłości” (1928); misterium bożona­rodzeniowego „Wesoła nowina (1934) oraz zbioru opowiastek anegdotyczno-fantastycznych „Magia drogich kamieni” (1932). spod jego pióra wyszły powieści: „Żywoty polskich diabłów” (1930), „Ży­cie w kolorach” (1936, przedstawiające szkołę ga­licyjską na przełomie stuleci) i „Czarny karnawał” (1938). Był również autorem kilku studiów z hi­storii sztuki. Jego utwory były wystawiane na war­szawskich scenach teatralnych.

W krótkim biogramie Bunikiewicza, który zamy­ka wydanie „Żywoty diabłów polskich” z 1960 r. anonimowy autor podkreślił, że jego twórczość po­etycka i dramaturgiczna to „epigońskie kontynu­owanie poetyki Młodej Polski”, a największy wpływ literacki na nią mieli czołowi pisarze epoki: Artur Górski (1870-1959), Antoni Lange (1862-1929) i Stanisław Przybyszewski (1868-1927). Wierność trendom epoki, zdaniem cytowanego autora spra­wiła, że większość dzieł, które wyszły spod pióra Bunikiewicza zostały po jego śmierci zapomniane. „Pozostała po nim jedynie zaczęta w późniejszych latach życia twórczość prozatorska, z czego na­joryginalniejszym i pełnym swoistego uroku jest właśnie nasz tomik humorystycznych opowiadań, napisanych na podstawie rozproszonych podań i klechd ludowych oraz literackiej tradycji, cykl jednolitej w rubasznym tonie i dowcipnej demo­nologii polskiej” – wskazano w pierwszym powo­jennym wydaniu książki, którą dziś Państwo trzy­macie w rękach.

 

Artykuł Gdzie w kraju nad Wisłą znajdują się wrota do piekieł? Bogate w legendy i podania źródło wiedzy na temat polskich diabłów. [WIDEO] pochodzi z serwisu Niezłomni.com.

]]>
https://niezlomni.com/gdzie-w-kraju-nad-wisla-znajduja-sie-wrota-do-piekiel-bogate-w-legendy-i-podania-zrodlo-wiedzy-na-temat-polskich-diablow-wideo/feed/ 0
Życie nie kończy się po śmierci! Sensacyjne, teologiczne śledztwo ks. Wiktora Szponara. [WIDEO] https://niezlomni.com/zycie-nie-konczy-sie-po-smierci-sensacyjne-teologiczne-sledztwo-ks-wiktora-szponara-wideo/ https://niezlomni.com/zycie-nie-konczy-sie-po-smierci-sensacyjne-teologiczne-sledztwo-ks-wiktora-szponara-wideo/#respond Wed, 07 Oct 2020 10:00:24 +0000 https://niezlomni.com/?p=51150

Współczesne zlaicyzowane społeczeństwa doszły do punktu, w którym śmierć nie jest częścią życia. Jest to jednak fałszywy stereotyp, o czym przekonujemy się w przypadku śmierci kogoś bliskiego. Na szczęście dla katolików, śmierć nie jest końcem życia. Czasem trudno to przyjąć do świadomości, ale to sens naszej Wiary i o tym przypomina nam ks. Wiktor Szponar w swojej świetnej książce.

Ks. Wiktor Szponar, Życie po śmierci. Teologiczne śledztwo, Wyd. Fronda, Warszawa 2020. Książkę można na stronie Wydawnictwa Fronda.

Obudziłam się pod białym prześcieradłem w szpitalnym prosektorium. Wiedziałam, że urodziłam żywe dziecko i znałam dokładną godzinę swojej śmierci.

Według ankiet przeprowadzonych w ciągu ostatnich 40 lat, do Doświadczenia Śmierci Klinicznej, near death expierience, (NDE) przyznaje się od 4,2 do 5% społeczeństwa.

Czy to możliwe, aby kilka tysięcy przebadanych ludzi, w różnym wieku, na przestrzeni kilkudziesięciu lat, z pięciu kontynentów, o różnych wierzeniach i światopoglądach, miało tę samą halucynację albo byli ze sobą w spisku?

Badania dra Pima van Lommela przeprowadzone w latach 1988-1992 opublikowane w prestiżowym piśmie medycznym „The Lancet”, objęły 344 pacjentów z grupy 509, które przeżyły reanimację po zawale serca. Na świecie istniały jeszcze trzy programy badawcze nad Doświadczeniem Śmierci Klinicznej: jeden w USA i dwa w Wielkiej Brytanii, objęły one 562 pacjentów. Wszystkie dały podobne wyniki, ale żaden nadal naukowo nie wytłumaczył zadziwiającego zjawiska.

Bo najważniejszy wniosek z tych programów badawczych jest taki, że Doświadczenia Śmierci Klinicznej, pochodzą z chwili, gdy funkcje mózgowe są całkowicie zatrzymane. Pacjenci pamiętali dokładnie treść rozmów lekarzy i podejmowane czynności w czasie, kiedy ich elektroencefalogram (EEG) był płaski. Żadne halucynacje nie mogłyby być zapamiętane, gdyż kora mózgowa w tym momencie była nieaktywna.

Będąc z „drugiej strony”, widziałem moment, kiedy lekarz wyszedł z sali i zakomunikował moim bliskim, że umarłem i teraz trwa tylko procedura odłączania. Słyszałem, jak rodzina rozmawia o moim pogrzebie. Żona mówiła, żeby pochować mnie w ślubnym garniturze.

Podczas swojego teologicznego śledztwa korzystałem z najbardziej znanych relacji pacjentów po NDE. Pod lupę wziąłem takie światowe bestsellery jak Trafiona przez piorun Glorii Polo, Niebo istnieje naprawdę Coltona Burbo, Dowód Ebena Alexandra, Przejście Piotra Kalinowskiego, Byłem w niebie Richarda Sigmunda oraz wielu innych. Korzystałem także z badań autorstwa Raymonda Moody’ego (Życie po życiu), Pima van Lommela (Wieczna świadomość) oraz opracowań Antoniego Socciego (Ci, którzy wrócili z zaświatów) oraz Johna Burkego (Zobaczyć niebo).

Osobiście spotkałem się także z pacjentami, przeprowadziłem wywiady oraz zebrałem dokumentację medyczną. Czy świadkowie życia po śmierci mówią prawdę?

Ks. Wiktora Szponar urodził się w 1991 roku w Sosnowcu, obecnie jest wikariuszem w parafii św. brata Alberta w Gdańsku. Przed wstąpieniem do seminarium był reporterem w TVP Gdańsk, wcześniej współpracował ze Studencką Agencją Radiową na Politechnice Gdańskiej. Studiował na Uniwersytecie Gdańskim administrację i dziennikarstwo, które przerwał, żeby zostać księdzem. Jako kleryk IV roku był redaktorem prowadzącym książkę „Księża bez cenzury. Rozmowy pod koloratką”, która okazała się bestsellerem. Interesuje się teologią moralną, jest miłośnikiem liturgii i Pisma Świętego.

Artykuł Życie nie kończy się po śmierci! Sensacyjne, teologiczne śledztwo ks. Wiktora Szponara. [WIDEO] pochodzi z serwisu Niezłomni.com.

]]>
https://niezlomni.com/zycie-nie-konczy-sie-po-smierci-sensacyjne-teologiczne-sledztwo-ks-wiktora-szponara-wideo/feed/ 0
„Taki i tylko taki jest Kościół katolicki”! Przyjaciel Chestertona obala mity i kłamstwa wrogów Wiary. [WIDEO] https://niezlomni.com/taki-i-tylko-taki-jest-kosciol-katolicki-przyjaciel-chestertona-obala-mity-i-klamstwa-wrogow-wiary-wideo/ https://niezlomni.com/taki-i-tylko-taki-jest-kosciol-katolicki-przyjaciel-chestertona-obala-mity-i-klamstwa-wrogow-wiary-wideo/#respond Sun, 05 Jul 2020 07:14:46 +0000 https://niezlomni.com/?p=51088

Hillaire Belloc, wybitny obrońca Kościoła i Wiary katolickiej, przyjaciel Gilberta K. Chestertona rozprawia się z kłamliwymi mitami na temat religii. Przytacza argumenty wrogów Kościoła, a następnie za pomocą chłodnej logiki rozprawia się z kłamstwami i precyzyjnie wyjaśnia, jaka jest Prawda.

"Zasadniczo chodzi tu tylko o bardzo proste i bezpośrednie "tak" albo "nie" - odpowiedź na stare, odwieczne pytanie: "czy religia pochodzi od Boga, czy od człowieka?", a od odpowiedzi na to pytanie zależy przyszłość naszej cywilizacji" - pisze Hillaire Belloc.

I podkreśla z mocą: "Taki i tylko taki jest Kościół katolicki. Gdyby nie był tym, czym twierdzi, że jest, wówczas wszystko jest pustką".

Hilaire Belloc (1870-1953) - przyjaciel i współpracownik G.K. Chestertona, jeden z najwybitniejszych pisarzy katolickich - podejmuje rzeczową polemikę z oskarżeniami wymierzonymi przeciwko Kościołowi katolickiemu.

Demaskuje fałsz przeciwników Kościoła, którzy starają się posługiwać zmanipulowanymi argumentami historycznymi.

Belloc streszcza argumentację przeciwników Kościoła, a następnie rozprawia się z nią w oparciu o najbardziej typowe przykłady (jak np. słynna sprawa Galileusza). Z argumentacji Belloca wyłania się obraz Kościoła jako rzeczywistości absolutnie wyjątkowej na tle innych instytucji i organizacji istniejących na przestrzeni dziejów. Katolicyzm nie jest po prostu jedną z wielu religii, ale jest nieporównywalny z niczym innym na świecie.

Hillaire Belloc, Mity i fakty o historii Kościoła, Wyd. AA, Kraków 2017. Książkę można zamówić na stronie religijna.pl.

 

Artykuł „Taki i tylko taki jest Kościół katolicki”! Przyjaciel Chestertona obala mity i kłamstwa wrogów Wiary. [WIDEO] pochodzi z serwisu Niezłomni.com.

]]>
https://niezlomni.com/taki-i-tylko-taki-jest-kosciol-katolicki-przyjaciel-chestertona-obala-mity-i-klamstwa-wrogow-wiary-wideo/feed/ 0
„Kiedy kurtyna naszego życia opadnie, nie spytają się nas, jakie role odgrywaliśmy”. „W co wierzymy”, czyli kompendium nauczania abpa Sheena. [WIDEO] https://niezlomni.com/kiedy-kurtyna-naszego-zycia-opadnie-nie-spytaja-sie-nas-jakie-role-odgrywalismy-w-co-wierzymy-czyli-kompendium-nauczania-abpa-sheena-wideo/ https://niezlomni.com/kiedy-kurtyna-naszego-zycia-opadnie-nie-spytaja-sie-nas-jakie-role-odgrywalismy-w-co-wierzymy-czyli-kompendium-nauczania-abpa-sheena-wideo/#respond Thu, 11 Jun 2020 09:06:14 +0000 https://niezlomni.com/?p=51076

Porywająca treść, przemawiająca do Czytelnika współczesnym językiem, głębią i jasnością przemyśleń osadzonych w Tradycji katolickiej. Abp Fulton J. Sheen dzieli się z nami wskazówkami jak dobrze i po chrześcijańsku przeżywać swoje życie.

Czasem jest dowcipny, czasem poważny, ale zawsze wskazuje, że sensem życia każdego człowieka jest zbudowanie trwałej więzi z Jezusem Chrystusem, bo tylko to pozwala w pełni żyć.

"Twój monotonny, rutynowy, zwyczajny świat może zostać przemieniony i zmieniony tylko pod jednym warunkiem: że będziesz to wszystko robić w imię Chrystusa" - podkreśla abp Sheen we "W co wierzymy".

I dodaje:

"Nie jest ważne, co robisz na tym świecie, ale w jaki sposób to robisz. Szekspir powiedział: "Świat cały jest sceną" (Jak wam się podoba 2,7). Dlaczego ktoś, kto gra rolę króla, którego chwała tkwi w jego krzykliwej koronie i w blaszanym mieczu, miałby sądzić, że jest kimś lepszym niż ktoś, kto odgrywa rolę wieśniaka? Kiedy opada kurtyna, są jedynie aktorami! Kiedy kurtyna naszego życia opadnie, nie spytają się nas, jakie role odgrywaliśmy; spytają się nas jedynie, jak dobrze odegraliśmy rolę, którą nam wyznaczono". Piękne, przejmujące i prawdziwe słowa.

"W co wierzymy" to wszystko co najważniejsze w nauczaniu abpa Fultona J. Sheena!

Przez ponad cztery dziesięciolecia arcybiskup Fulton Sheen był twarzą katolicyzmu w Ameryce i otrzymywał z całego świata tysiące listów od ludzi szukających prawdy i duchowego kierownictwa. W tej książce słynny kaznodzieja zdobywca nagrody Emmy i kandydat na ołtarze odpowiada na najważniejsze pytania dotyczące wiary i życia chrześcijańskiego. Czerpiąc autorytet z Pisma Świętego arcybiskup Sheen przedstawia drogę Ewangelii we współczesnym świecie. W pełnych mądrości, prostych i zrozumiałych słowach wyjaśnia, w jaki sposób możemy odnaleźć sens i podążać ku pełni życia w Chrystusie. Zwraca się do nas bezpośrednim językiem, niepozbawionym humoru i barwnych anegdot, które sprawiły, że stał się on najsłynniejszą osobowością medialną swoich czasów!

„Wspaniałe, zintegrowane rozumienie tajemnic wiary chrześcijańskiej.”

bp Robert Barron

Abp Fulton J. Sheen, W co wierzymy, Wyd. AA, Kraków. Tę i inne książki abpa Fultona J. Sheena można kupić na stronie religijna.pl.

Artykuł „Kiedy kurtyna naszego życia opadnie, nie spytają się nas, jakie role odgrywaliśmy”. „W co wierzymy”, czyli kompendium nauczania abpa Sheena. [WIDEO] pochodzi z serwisu Niezłomni.com.

]]>
https://niezlomni.com/kiedy-kurtyna-naszego-zycia-opadnie-nie-spytaja-sie-nas-jakie-role-odgrywalismy-w-co-wierzymy-czyli-kompendium-nauczania-abpa-sheena-wideo/feed/ 0
Muzyka, która wyraża cały wachlarz bliskich każdemu uczuć, od nostalgii po radość, pasję i miłość. Portugalskie fado [WIDEO] https://niezlomni.com/muzyka-ktora-wyraza-caly-wachlarz-bliskich-kazdemu-uczuc-od-nostalgii-po-radosc-pasje-i-milosc-portugalskie-fado-wideo/ https://niezlomni.com/muzyka-ktora-wyraza-caly-wachlarz-bliskich-kazdemu-uczuc-od-nostalgii-po-radosc-pasje-i-milosc-portugalskie-fado-wideo/#respond Fri, 01 May 2020 06:14:50 +0000 https://niezlomni.com/?p=51039

„Historia Fado” Ruia Vieiry Nery’ego to najważniejsza i najbardziej znacząca pozycja wydawnicza dotycząca tego gatunku muzycznego. To nie tylko źródło wszechstronnej informacji, ale także punkt wyjścia do dalszej, pogłębionej refleksji i specjalistycznych studiów nad muzycznym i kulturowym zjawiskiem, jakim jest Fado.

Tekst ten niemal całkowicie wyczerpuje temat, tworząc niezwykłą monografię. „Historia Fado” zdobyła uznanie w środowisku akademickim, wśród praktyków Fado i w szerokich kręgach publiczności – wielbicieli melancholijnych, chwytających za serce pieśni, wywodzących się prosto z biednych, portowych dzielnic miast Portugalii. Czy można opowiedzieć muzykę, używając równocześnie języka faktu i ludycznych opowieści? Rui Vieira Nery udowadnia, że tak, i dopełniając tę historię barwnymi archiwami, zaprasza nas już na zawsze do świata Fado.
Czekałem na tę książkę lata całe. Nasze rozumienie Fado było do dziś powierzchowne. Praca Vieiry Nery’ego otwiera na oścież wszystkie drzwi i okna. Sięga do pradziejów, tłumaczy genezę, przytacza naręcza tekstów starych pieśni. Zawarta w niej ikonografia rzuca na kolana. W Lizbonie mieszkam obok Muzeum Fado, do którego często zaglądam. Od dziś wystarczy mi po prostu mieć zawsze pod ręką tę książkę.

Marcin Kydryński, radiowiec, autor, fotograf

Fado to cały wachlarz bliskich każdemu uczuć, od nostalgii, smutku, żalu, tęsknoty, po radość, pasję i miłość. Rui Vieira Nery z wielkim znawstwem i z głęboką wrażliwością przedstawia Fado, a ja z kolei mogę być wdzięczna za możliwość ,,śpiewania” Fado na strunach moich skrzypiec.
Natalia Juśkiewicz, skrzypaczka Fado

Książka Rui Vieiry Nery’ego jest najlepszym przewodnikiem dla wszystkich, którzy chcą zgłębić istotę wspaniałego świata Fado.
João de Sousa, artysta muzyk Fado. Patroni Honorowi: Ambasada Portugalii w Polsce, Instytut Camõesa, Muzeum Fado w Lizbonie.

https://www.youtube.com/watch?v=RY66q43G63Y

FRAGMENT książki Rui Vieira Nery "Historia Fado", Wydawnictwo Replika, Poznań 2015. Książkę można nabyć na stronie wydawnictwa Replika.

Studium Para uma História do Fado zrodziło się z wyzwania rzuconego mi przez João Pinto de Sousę. Znałem go już z innych projektów wydawniczych, książkowych i dyskograficznych, a mianowicie z Movimentos Perpétuos [Wieczne poruszenia], które kiedyś doprowadziły do publikacji serii wydawnictw autorstwa bardzo zróżnicowanej grupy portugalskich artystów i intelektualistów, poświęconych niezwykłej osobowości Carlosa Paredesa. Teraz pod pretekstem świętowania stu lat, które upłynęły od najstarszego z obecnie znanych dyskograficznego na-grania Fado, chodziło o nakreślenie zwięzłej panoramy historycznej ewolucji gatunku i o rozciągnięcie w czasie publikacji tego eseju na szesnaście tygodni (ostatecznie było tych tygodni dziewiętnaście) oraz o wydanie go w formie tyluż cotygodniowych zeszytów. Każdy z tomików miał zawierać również jedno CD z fadowym repertuarem, którego wyborem zajęli się rozmaici specjaliści, a wśród nich na szczególne wyróżnienie zasługuje José Manuel Osório.

Realizacji projektu podjął się prestiżowy dziennik „Público”. Tekst miał być w miarę możliwości przystępny dla czytelnika o przeciętnej zażyłości z kulturą, nieposiadającego specjalistycznego muzycznego wykształcenia. Takie założenie uprzywilejowywało bardziej ogólną wizję Fado jako fenomenu w szerszym kontekście historii kultury portugalskiej, bez dogłębnych analiz o charakterze techniczno-muzycznym. Właśnie niedawno ukończyłem redakcję obszernego artykułu stanowiącego syntezę tego samego tematu, a przeznaczonego do Enciclopédia da Música em Portugal no Século XX, znakomitego i cennego dzieła powstającego pod kierownictwem mojej koleżanki, Salwy El-Shawan Castelo-Branco i znajdującego się aktualnie w fazie finalnych przygotowań edytorskich w wydawnictwach Círculo de Leitores i Editorial Notícias.

https://www.youtube.com/watch?v=ARS7Zi-Zpkw

Aby zrealizować powierzone mi zadanie, musiałem dokonać systematycznego przeglądu całej podstawowej bibliografii o Fado, zorganizować i pogłębić moje własne, formułowane w ciągu wielu lat pomysły na temat tego fenomenu, zbudować oraz zaproponować spójny i logiczny model historycznej kontekstualizacji i wewnętrznej periodyzacji gatunku. Wyniki tej poważnej pracy były we mnie jeszcze zupełnie świeże, gdy pojawiło się to kolejne zaproszenie. Wydało mi się ono bardzo stymulującą okazją do tego, aby wykorzystać podjęty już wysiłek w celu zaprezentowania mojej własnej, historycznej lektury Fado – rozwiniętej wersji encyklopedycznej syntezy – w formie bogatszej i lepiej opracowanej oraz udostępnienia jej szerszemu gronu czytelników. Pokusa była tym silniejsza, że miałem pełną świadomość tego, że proponowana przeze mnie wizja Fado w wielu aspektach znacznie różniła się od tej prezentowanej na kartach wówczas dostępnej, bardzo ubogiej bibliografii tego gatunku. Zaczęła się więc prawdziwa przygoda, czyli redagowanie tekstu tydzień po tygodniu, że tak się wyrażę: „w czasie rzeczywistym”. Czasu wystarczało jedynie na tyle, by wywiązywać się z terminów wyznaczonych na finalizowanie designu, kompozycji i druku każdego z cotygodniowych tomików. Niebawem okazało się, że powstająca w odcinkach książka w dużej mierze przekracza ramy prostego i „neutralnego” rozszerzenia mojego pierwotnego artykułu i że wymaga ode mnie o wiele poważniejszej aniżeli poprzednia wersja pracy – zebrania historycznych danych, teoretycznego pogłębienia, wzbogacenia i rozbudowania problematyki. Fuzja osobistych zbiorów, a więc i wiedzy, nagromadzonych w ciągu wielu lat badań i refleksji nad tą tematyką – ze stymulującym zastrzykiem adrenaliny wywoływanej regularnie przez presję kolejnych terminów oddania cotygodniowych zeszytów – doprowadziła do stworzenia czegoś, co a posteriori nie przestaje mnie zadziwiać: powstał tekst z bazą dokumentalną i bibliograficzną niebudzącą we mnie najmniejszych zastrzeżeń, w którym nie ma jednak ambicji narzucenia płynności gotowego rozumowania ujętego w stopniowe konstruowanie modelu interpretacyjnego – jak to przypadkiem mogłoby się zdarzyć przy pisaniu w rytmie wolniejszym i poddanym późniejszej, bardziej starannej akademickiej obróbce. Przeciwnie, uważny czytelnik sam może śledzić w książce genezę tworzącego się schematu odczytywania dziejów gatunku.

https://www.youtube.com/watch?v=Ved_vBZSY2w

To przelewane na papier „myślenie na głos”, przypominające XIX-wieczne cotygodniowe dodatki do gazet w formie broszur, nadaje decydujący rytm mojemu wykładowi rozdział po rozdziale, przybliżając go w naturalny sposób, całkowicie zrozumiały u nauczyciela ze względu na jego zawodowy habitus, do tego, co mogłoby stanowić strukturę serii zajęć w wyimaginowanym minikursie akademickim poświęconym temu tematowi. W ostatecznej wersji tekstu rozpoznaję na przykład pewną narracyjną strategię spirali, którą z zamysłem stosuję na uniwersyteckich zajęciach, powracając na początku lekcji do esencji poprzedniego wykładu, by następnie przejść do kolejnego etapu trajektorii, którą proponuję studentom przebyć w trakcie całego kursu. To rzeczywiście dzieje się tu w formie pisemnej – każdy rozdział celowo powraca do poprzedniego, zanim przejdzie do nowych zagadnień. Być może nie zastosowałbym tego modelu w pracy przygotowywanej do publikacji jako jeden integralny tekst. Przyznaję jednak, że w tym przypadku zaaplikowany przeze mnie schemat wydaje się całkiem skuteczny, nawet przy retrospektywnej i krytycznej lekturze tekstu jako całości. W obecnej, nowej edycji zastosowałem ponownie tę samą sekwencję przedstawienia tematu, chociaż pogrupowałem pierwotnych dziewiętnaście rozdziałów w siedem. Starałem się uczynić jaśniejszym model periodyzacji zastosowany przeze mnie już w oryginalnym tekście. Uznałem jednak, że podział wynikający bardziej z formalnego, nieuniknionego rozczłonowania tekstu w serii broszur o ściśle określonym rozmiarze niż z oczywistych granic poszczególnych wielkich etapów historycznych dziejów Fado mógłby zaciemniać wyrazistość periodyzacji. Wybór cezur obecnego podziału został podporządkowany logicznemu kryterium pragmatyki: jedne z nich przypadają na konkretne wydarzenie z dziejów gatunku, inne na dany fakt historii powszechnej, który w decydujący sposób uwarunkował fadowe dzieje.

I tak rozdział I („Proces zaszczepiania”) prowadzi nas od przełomu XVIII i XIX wieku do początku roku 1840, czyli od afro-brazylijskich tańców do pierwszych wzmianek o Severze i do pierwszych, powtarzających się aluzji do wykonawczej praktyki Fado w stolicy.
Rozdział II („Dzielnicowe ukorzenienie”) rozpoczyna się w 1840 roku, portretuje pierwsze przejawy fadowej praktyki wykonawczej – ograniczonej jeszcze wyłącznie do ubogich dzielnic Lizbony – i doprowadza nas do roku 1869, w którym Fado wkracza do teatru rewiowego wraz z premierą Di-toso Fado [Szczęśliwe Fado] Manuela Roussado.

Rozdział III („Pierwsza ekspansja”) towarzyszy procesowi ekspansji Fado, manifestującej się jego obecnością w teatrze muzycznym, publicznymi spektaklami, publikacjami fadowych tekstów i partytur, co w konsekwencji wywołuje stopniowe przeobrażanie się gatunku, począwszy od końca lat 60. XIX wieku po kryzys świadomości obywatelskiej wywołany przez angielskie ultimatum z 1890 roku.
Rozdział IV („Rewolucyjna radykalizacja”) zaczyna się od momentu upowszechnienia się w fadowym środowisku republikańskiego i socjalistycznego dyskursu, w dekadach 1890 i 1900, przechodzi przez okres złudzeń i frustracji związanych z Pierwszą Republiką i dochodzi do wydarzeń 28 maja 1926 roku, analizując ze szczególną starannością nowe formy i wzorce metryczne przejmowane w tym okresie przez fadowy repertuar.

Rozdział V („Formalizacja «czystego»16 gatunku”) stara się przeanalizować „klasyczną” fazę profesjonalizacji gatunku oraz krystalizowania się jego praktyk wykonawczych i repertuaru w kontekście pragmatycznej, kontrolowanej tolerancji ze strony Nowego Państwa w jego najbardziej charakterystycznym ideologicznie okresie, trwającym do końca drugiej wojny światowej.
Rozdział VI („Kontynuacja i odnowienie”) rozprawia na temat konsolidacji zbioru konwencji przestrzeganych i praktykowanych w domach Fado w okresie późnosalazarowskim, kiedy to chwiejący się reżim próbuje przetrwać mimo międzynarodowych konsekwencji zwycięstwa aliantów, adaptując dla swych celów populistyczny dyskurs, w który włącza również Fado; traktuje także o dynamice poetycko-muzycznych transformacji, jakie równolegle przydarzyły się Fado od początku lat 60. Końcowy rozdział VII („Przełom i ponowne spotkanie”) rozpoczyna się od wydarzeń 25 Kwietnia i omawia proces zmian, jakie wywołały – również w łonie Fado – demokratyzacja i rozwój społeczno-kulturowy Portugalii ostatnich trzech dekad, od początkowych kryzysów do nagłego pojawienia się tzw. nowego/młodego Fado.

 

Z perspektywy całości studium inne wprowadzone do oryginalnej wersji zmiany – poza bardziej przejrzystym ustrukturyzowaniem tekstu – są raczej drobne, choć przekładają się na znaczące poszerzenie spektrum zebranych i przedstawionych informacji. Przeniosłem do niniejszego wstępu, nadając mu charakter uwag wstępnych dla czytelnika, metodologiczne objaśnienia, które w wersji pierwotnej stanowiły instrukcje końcowe, umieszczone bezpośrednio przed bibliografią i przypisami. W zamian zdecydowałem się obecnie dołączyć, jako ostatni punkt rozdziału VII, tuż po zakończeniu właściwej prezentacji historycznej gatunku, całościową syntezę rozwoju badań nad Fado w ostatnich latach, porównując ją z fundamentalnymi trendami wcześniejszej tradycji bibliograficznej na ten temat. Dodałem jeszcze na koniec indeks obejmujący dane z całej książki, ułatwiający czytelnikowi lokalizowanie bardziej specyficznych informacji, których w niej poszukuje. Poza tym starałem się przede wszystkim dokonać uważnej korekty tekstu pierwszej edycji: poprawiłem pojedyncze nieścisłości odnoszące się do przedstawianych faktów; poszerzyłem niektóre cytaty źródłowe, których wcześniej użyłem w formie bardziej okrojonej, szczególnie te o charakterze poetyckim, oraz dodałem wiele nowych; pogłębiłem podejście analityczne, szczególnie w zakresie poetyki i muzyki, do repertuaru Fado w każdej z faz ewolucji gatunku, choć w tej dziedzinie pozostałem wierny zasadzie zredukowania do niezbędnego minimum terminologii muzyczno-technicznej, aby zagwarantować większą przystępność tekstu; rozwinąłem prezentację pewnych bardziej skomplikowanych wywodów, które poprzednio zostały wprowadzone w formie zbyt skondensowanej i hermetycznej; starałem się w kilku fragmentach tekstu w sposób jaśniejszy przedstawić sekwencję pojawiających się informacji i prościej sformułować zaproponowane hipotezy interpretacyjne; przede wszystkim dążyłem do tego, by miarę swoich możliwości poprawić potoczystość i spoistość lektury.

2. Decyzja o wyborze tytułu dla niniejszego studium, a mianowicie: Para uma História do Fado [Przyczynek do Historii Fado], nie była przypadkowa. Nie istnieją żadne „skończone” historie jakiegoś procesu kulturowego, nie są nimi nawet te, które za takie się arbitralnie podają, szafując w obronie swego przeświadczenia przytłaczającym materiałem krytycznym i dokumentalnym. Byłoby więc zabiegiem zbędnym podkreślanie, już w samym tytule, tymczasowego i subiektywnego charakteru, który w żadnym stopniu nie odnosi się wyłącznie do tego lub innego pojedynczego studium, a wręcz przeciwnie, z definicji przynależy do natury – niezmiennie przygodnej – historiograficznego spojrzenia. Nie żywię pozytywistycznych iluzji do możliwości skutecznego uchwycenia absolutnej historycznej prawdy przez jakikolwiek jednostkowy, nawet najambitniejszy esej. Jednak wydaje mi się bezdysksyjny fakt, że kumulacja kolejnych, rozłożonych w czasie studiów po-święconych temu samemu tematowi doprowadza do stworzenia bazowego kapitału informacji, stanowiącego – niezależnie od wielości perspektyw badawczych zastosowanych w poszczególnych pracach – wyjściową spuściznę wiedzy, dostępną dla każdego nowego badania dedykowanego temu samemu zagadnieniu, jak również stanowi ramy i punkt odniesienia dla przyszłych studiów. W przypadku Fado konstruowanie takiego banku danych wymaga jeszcze wiele pracy.

Bardzo mało wiemy – odważę się nawet pokusić stwierdzenie, że w wielu przypadkach nie wiemy prawie nic – o niektórych podstawowych aspektach historii Fado. Musimy pilnie zabrać się za systematyczne kwerendy w XIX-wiecznych archiwach portugalskiej administracji publicznej, szczególnie za dokładne przestudiowanie dokumentacji sądowej i policyjnej, aby uzyskać więcej danych o początkowym, dzielnicowym kontekście lizbońskiego Fado, z jego niepodważalnymi asocjacjami ze światem społecznego marginesu i z czasów, w których powyższe dokumenty stanowiły uprzywilejowane źródło informacji. Musimy eksplorować niewyczerpaną kopalnię informacji, jaką stanowi prasa z XIX i XX wieku – zarówno te do dziś nieopracowane czasopisma wybitnie fadowe, jak i bardziej ogólne gazety oraz inne publikacje z tego samego okresu, które w miarę portretowania coraz to nowych aspektów portugalskiego społeczeństwa udzielały Fado coraz więcej miejsca na swoich łamach.

Nie poświęciliśmy jeszcze odpowiedniej i metodycznej uwagi korpusowi partytur Fado publikowanych do początku XX wieku – jedynemu zapisowi, jakim dzisiaj dysponujemy, niezbędnemu przy rekonstrukcji fadowego repertuaru sprzed epoki nagrań dźwiękowych. Gdy tego dokonamy (a jest to notabene jeden z projektów, którymi obecnie się zajmuję), z pewnością natkniemy się na wielką różnorodność formalnych rozwiązań poetycko-muzycznych i na wynikające z nich rozmaite praktyki interpretacyjne, które – jestem tego pewien – podważą wiele fałszywych przekonań, krążących nadal jako uświęcone prawdy o Fado, jak na przykład domniemana absolutna dominacja pierwotnej fadowej matrycy złożonej zaledwie z trzech fados: Menor [w moll/mniejsze], Corrido [opowiadające jakąś historię] i Mouraria [nazwa tradycyjnej dzielnicy Lizbony].

Należy również zająć się poważnie dyskografią Fado. Od pierwszych nagrań – być może nawet wcześniejszych od tradycyjnie przyjętej, zgodnie z najnowszymi badaniami José Moçasa daty 1904 roku – upłynęło więcej niż sto lat wypełnionych nagraniami fonograficznymi największych fadistów reprezentujących kolejne pokolenia. Musimy uważnie przesłuchać te nagrania, przeanalizować je, porównać, sklasyfikować według najważniejszych tendencji i etapów, które reprezentują, skonfrontować je ze świadectwami pisanymi, jakimi dysponujemy dzięki prasie, poświęconymi ich recepcji w poszczególnych epokach. Aby tego dokonać, musimy je zgromadzić w odpowiedniej instytucjonalnej przestrzeni, przechować je w sprzyjających warunkach technicznych, zdigitalizować. I nie odnoszę się wyłącznie do przesławnej kolekcji Brytyjczyka Bruce’a Bastina, której zakup z pewnością jest celem priorytetowym, zważywszy na wiek i wyjątkowość jej poszczególnych elementów pochodzących z początku XX stulecia. Włączenie jej do portugalskich zbiorów jest zadaniem wymagającym największego pospiechu. Prawdę mówiąc, choć może się to wydać dziwne, nawet dostęp do całkiem młodych zbiorów, takich jak np. fadowa dyskografia z lat 50.–70. jest współcześnie bardzo utrudniony. W większości, z wyjątkiem najsłynniejszych nazwisk, które doczekały się reedycji swoich nagrań, zdążyły one już zniknąć z rynku i nie istnieją niemal w żadnej z publicznych kolekcji dostępnych dla powszechnej konsultacji.

W przypadku gatunku muzycznego, którego rozwój od zarania opierał się głównie na przekazie ustnym i o którym pamięć przechowywana jest przede wszystkim w indywidualnych świadectwach twórców, wykonawców i współpracowników uczestniczących w poszczególnych momentach tego procesu, palącą potrzebę stanowi konieczność przeprowadzenia wyczerpujących wywiadów z najstarszymi protagonistami historii Fado, do których mamy jeszcze obecnie dostęp. To zbieranie informacji należy wykonać bardzo rzetelnie, podporządkowując je starannie wyselekcjonowanym kryteriom i celom – zupełnie nieodpowiednia jest tu metoda impresjonistycznych rozmów o charakterze na wpół dziennikarskim. Jak długo będziemy mieć jeszcze dostęp do tak cennych źródeł informacji, które sukcesywnie wykrada nam nieubłagalne prawo życia i śmierci?
Wobec tak fundamentalnych ograniczeń natury badawczej oraz przysłowiowo franciszkańskiej ubogości dostępnej bibliografii, jak w swoim czasie będziemy mieć okazję dowieść, bardzo nam daleko – mimo niefrasobliwości licznych, skrojonych w pospiechu konkluzji na temat interesującej nas materii – do zgromadzenia na tyle treściwej masy krytycznej historycznych informacji na temat Fado, abyśmy mogli zaproponować coś więcej niż tylko pierwszy interpretacyjny model rozwoju gatunku w czasie. Takiej eseistycznej pracy jak niniejsze studium nie można traktować inaczej niż tylko jako niewielki i wstępny przyczynek do tego, co – jeśli zabierzemy się wszyscy porządnie do roboty – w niedalekiej przyszłości może dać początek nie tej „jedynej” historii Fado, która już na zawsze pozostanie inspirującą utopią niemożliwą do zredukowania do konkretnego pojedynczego projektu, ale całej serii studiów bardziej pogłębionych, szczegółowych, bogatszych w informacje i o solidniejszych historycznych ramach.
3. Zająłem się przede wszystkim – a wydaje mi się, że takie systematyczne studium pojawiło się po raz pierwszy w literaturze tego tematu – próbą nakreślenia jak najobszerniejszej, transwersalnej panoramy rozwoju Fado jako gatunku, obejmującej nieomal dwieście lat jego historii (jeśli przyjmiemy, że jego faza embrionalna sięga schyłku Starego Reżimu19), krzyżując analizę wewnątrzgatunkowego procesu zmian poetycko-muzycznego repertuaru, praktyk wykonawczych i kontekstów recepcji Fado z jego globalizującym wszczepieniem w podstawowe wątki historii politycznej, społecznej, ekonomicznej i kulturowej Portugalii każdej z epok. Mimo że nie chciałbym się przyznawać do żadnych konkretnych metodologicznoteoretycznych etykiet, sądzę jednak, że nie jest bezpodstawne wskazanie na bliskość tego studium z modelem thick description Clifforda Geertza czy z propozycjami francuskiej i angloamerykańskiej historii kultury, w szczególności z takimi autorami jak Peter Burke i Roger Chartier.
By to osiągnąć, pisałem często o konkretnych grupach społecznych oraz ich specyficznych praktykach kulturowych, jednak w najmniejszym stopniu nie chciałem sugerować – jako perspektywy oglądu tematu – prymitywnego socjologizowania, które zatarłoby całe bogactwo indywidualnych rozwiązań spotykanych u poszczególnych autorów, śpiewaków i gitarzystów, przeplatających się między sobą i tkających zawsze złożoną i delikatną kanwę interakcji, której rzeczywiste istnienie odgrywa o wiele ważniejszą rolę w ostatecznym formowaniu gatunku niż jakiekolwiek domniemane klasowe pulsacje. I jeśli wielokrotnie odniosłem się do najważniejszych etapów współczesnej epoki naszego ekonomicznego rozwoju, uczyniłem to z rozmysłem, by oznaczyć słupy graniczne historycznych ram omawianych dziejów, zakładając jednak, że te cezury w żadnym wypadku nie determinują automatycznie twórczości artystycznej.
Starałem się wskazywać na to, co w danym momencie było specyficzne wyłącznie dla Fado i co Fado dzieliło z innymi, współczesnymi mu formami i gatunkami artystycznymi, czy to popularnymi, czy też należącymi do kultury wysokiej; portugalskimi czy zagranicznymi. Jednocześnie zależało mi na tym, by jasno pokazać wewnętrzną różnorodność, jaką te specyficzne treści w sobie zawierały w każdej fazie rozwoju gatunku i uparcie odrzucałem sztuczne odizolowanie domniemanych „czystych” elementów fadowego repertuaru. Próbowałem ukonkretnić Fado w jego poszczególnych historycznych formach i uciekałem jak diabeł od krzyża od konfabulacji, mniej lub bardziej lirycznych, odizolowujących abstrakcyjne pojęcia od praktyk i konkretnych przedmiotów, w których one się ucieleśniają i które obdarzają je wyjątkową, dotykalną egzystencją („tęsknota”, „melancholia”, „fatalizm”). Wiedziałem bowiem, że takie upoetycznianie to najprostsza droga do wielkiej puszki Pandory z mitami: pseudoceltyckimi, pseudoarabizującymi, pseudotrubadurskimi i im podobnymi, które od ponad stu lat zaciemniają rzetelne studium nad Fado.
Kierowany pragnieniem skonstruowania całościowej i historycznej charakterystyki gatunku podjąłem decyzję o zredukowaniu do reprezentatywnego minimum korpusu nazwisk protagonistów Fado. Celowo zminimalizowałem również informacje biograficzne, z wyjątkiem tych szczególnych emblematycznych nazwisk, w przypadku których odwołanie się do syntetycznej prezentacji ich drogi życiowej i artystycznej oraz do jej ogólnej charakterystyki wydawało mi się niezbędne dla sportretwania bardziej ogólnych tendencji.
W związku z powyższym pragnę podkreślić ze szczególną mocą, że Para uma História do Fado nie jest bezkrytycznym inwentarzem fadistów ani tym bardziej skatalogowanym Hall of Fame fadowego gatunku. Brakuje w tym tekście wielu – naprawdę bardzo wielu – znaczących osobowości Fado, zarówno z przeszłości, jak i współczesnych, a wśród nich i takich, których szczerze szanuję i podziwiam. Jednocześnie czytelnik natrafi na wiele list kluczowych nazwisk danej epoki, traktowanych jako jedna całość, bez zaznaczenia artystycznych indywidualizmów poszczególnych wykonawców. Te pominięcia i to niezróżnicowane traktowanie wynikają wyłącznie z ekonomii przedstawienia właściwej dla historiograficznego podejścia do tematu, które przyjąłem jako metodę i które pokrótce objaśniłem. Ta nieobecność w żadnym wypadku nie może więc być traktowana jako oznaka mniejszego osobistego lub artystycznego uznania wobec artystów, którzy w tej książce się nie pojawiają, tym bardziej że takie podejście byłoby czymś w rodzaju „Sądu Ostatecznego”, którego ewidentnie nie mam prawa wydawać i który z definicji nie jest celem historyka. Mam natomiast nadzieję, że równolegle do ogólnych wizji tematu, podobnych niniejszemu studium, posiadających swoją specyficzną funkcję, powstaną liczne studia monograficzne poświęcone poszczególnym fadistom, rzetelnie kreślące ich biografie i zgłębiające walory ich artystycznej spuścizny. Dla realizacji tego ostatniego, przełomowego celu niezwykłą pomocą okaże się z pewnością archiwistyczna praca wspomnianej już ekipy przygotowującej wydanie dzieła Enciclopédia da Música em Portugal no Século XX.
Wracając jeszcze do tematu prezentacji najwybitniejszych osobowości fadowego panteonu – gdy taki zabieg wydawał mi się niezbędny dla lepszego zrozumienia ich historycznej roli i zawartego w ich repertuarze kulturowego dyskursu, starałem się czasem pogrupować fadistów w duże „bloki” według orientacji polityczno-ideologicznej. Uporządkowania te należy rozumieć jako ogólne odniesienia do podstawowych linii światopoglądowych, a nie jako próbę opisu indywidualnych politycznych credo, a tym bardziej nie jako określenie konkretnych politycznopartyjnych afiliacji, które w łonie tego samego bloku mogły się bardzo między sobą różnić, a w wymiarze indywidualnym nie miały najmniejszego bezpośredniego znaczenia dla zrozumienia konkretnych propozycji artystycznych.

Pomimo całej mojej dbałości o bezstronność narracji byłoby śmieszne udawać, że w moim tekście nie znalazły się wybory podyktowane osobistym gustem. Starałem się je kontrolować w imię kryteriów rzetelności i obiektywizmu, które wydają mi się fundamentalne dla zachowania postawy naukowej powagi i w celu jak najrzetelniejszego i najbardziej precyzyjnego zastosowania dostępnego mi teoretyczno-metodologicznego instrumentarium. Z reguły unikałem konfesyjnego rejestru, co skutkowało bolesnymi zaniechaniami, gdy te wydawały mi się najwłaściwszym sposobem trwania na pozycji bezstronnego obserwatora – muzykologa i historyka. Tytułem przykładu chciałem wspomnieć o głębokim wzru-szeniu, jakie wywołała we mnie wydana niedawno przepiękna płyta Aldiny Duarte, Apenas o Amor [Jedynie miłość], jednak nie znalazłem w tekście odpowiedniego momentu, w którym mógłbym to zrobić bez zakłócenia ogólnego schematu, który próbowałem zbudować. Zostawiam tu więc zapis tej intymnej reakcji jako świadka tylu innych przemilczeń własnych uczuć, których nie uważałem za stosowne wyjawić.
Najczęściej nie ukrywałem sytuacji, w których obiektywne historycznie wyróżnienie pokrywało się z moim osobistym osądem, tak samo jak nie wahałem się wyróżnić – czasami rozwodząc się bardziej szczegółowo – nazwisk tych twórców, z którymi nie łączy mnie żadna osobista empatia, którym jednak starałem się przyznać chwałę, jaka moim zdaniem obiektywnie im się należy. Uważny czytelnik z pewnością bez trudu odszyfruje między wierszami mojego dyskursu tę idiosynkratyczną grę sympatii i antypatii i sformułuje własne oceny.
4. Bardzo lubię – zawsze bardzo lubiłem – Fado, a fakt, że moje wykształcenie akademickie, moja działalność pedagogiczna i naukowo-badawcza oraz moje osobiste muzyczne doświadczenia życiowe w większości wiązały się z innym zakresem muzyki, w niczym nie umniejsza tej namiętności. Dlatego wielką radość sprawiło mi pisanie tej książki, jak również cały proces równoczesnego uczenia się i delektowania nową wiedzą, jaką ta praca mi sprezentowała. To jeszcze jeden powód, by zamieścić tu kilka końcowych podziękowań dla osób, które w bardziej lub mniej bezpośredni sposób przyczyniły się do sukcesu tego projektu: profesorowi Gérardowi Béhague za to, że otworzył mi oczy na bogactwo metodologiczno-teoretyczne wspólne dla etnomuzykologii i muzykologii historycznej, wprowadzając mnie w arkana interdyscyplinarnej refleksji, która – gdy po wielu latach praktyki we mnie dojrzała – natchnęła mnie odwagą do podjęcia tej tematyki; profesor Salwie Castelo-Branco, dzięki której tak wiele się nauczyłem, nieustannie wymieniając poglądy na tematy wspólne naszym naukowym specjalizacjom; profesorowi Manuelowi Moraisowi, mojemu wieloletniemu towarzyszowi badań nad zagadnieniami z historii muzyki portugalskiej; pułkownikowi José Anjosowi de Carvalho i Luísowi de Castro, którzy wielkodusznie oddali do mojej dyspozycji wyjątkowe źródła i informacje, odkryte przez nich samych przy badaniu historii Fado lub należące do ich niezmiernie bogatych prywatnych kolekcji dokumentów; wydawcy José Moçasowi, który wspaniałomyślnie zapoznał mnie z postępem swej pionierskiej pracy nad archiwizowaniem fonograficznych zbiorów Fado; antropologowi Paulo Limie za to, że ze szczodrości serca udzielił mi pozwolenia na zapoznanie się i cytowanie jego studium, wówczas jeszcze nieopublikowanego, na temat robotniczego Fado w Alentejo od początków XX wieku; magister Sarze Pereirze, dyrektor Domu Fado i Gitary Portugalskiej za niezwykle cenne wsparcie w dziedzinie dokumentacji Fado; wydawcy, João Pinto de Sousie, i autorce ilustracji, Marii João Ribeiro, za ogrom pracy i talentu, jaki włożyli w konkretyzację pierwszej edycji mojego studium oraz za bezcenne wsparcie, jakim kolejny raz mnie obdarzyli przy obecnej edycji, poprawionej i rozszerzonej.

Mam również specjalny dług wdzięczności wobec pamięci Amálii Rodrigues, która długo przed narodzinami niniejszego projektu wielokrotnie powtarzała mi, ze swoją naturalną delikatnością przemieszaną z równie naturalnym autorytaryzmem, że właśnie ja „mam obowiązek” napisać „tę” książkę (a jednocześnie wiele razy mnie namawiała, aż do ostatnich tygodni przed swoją śmiercią, do innego projektu, który nierozważnie odkładałem na później, aż zrobiło się zbyt późno na jego realizację – chodziło o zarejestrowanie serii naszych rozmów poświęconych jej drodze arty-stycznej). Ten sam „rozkaz” – ponownie brzmiący jak proroctwo – został mi wydany w sposób bardzo kategoryczny (a do tego jeszcze publicznie, przed kamerami podczas jednego z programów telewizyjnych) przez Carlosa do Carmo. W tych ostatnich latach, w których łącząca nas obecnie przyjaźń zadzierzgała się i nabierała mocy, znajdowałem w nim, jak również w moim drogim José Pracanie i nieodżałowanym, wspaniałym przyjacielu Carlosie Zelu pełną dyspozycyjność i bezgraniczną cierpliwość – wszyscy oni uczyli mnie części tego wielkiego bogactwa, które sami widzieli, którego się nauczyli i czego do-konali w historii Fado. Bezcennych i bezkresnych „lekcji” udzielali mi zawsze i wszędzie fadiści – ci wszyscy śpiewacy i instrumentaliści budujący nieprzerwanie codzienność tej historii i będący pierwotnymi kustoszami praktycznej muzykologicznej wiedzy na temat tego gatunku – których w ciągu wielu lat miałem okazję słuchać. Wszystkim im serdecznie dziękuję.
Myślę, że nikogo nie zaskoczę tym, że ostatnie podziękowanie skieruję do mojego Taty, Raula Nery’ego, wspaniałej osobowości historii Fado. On na zawsze pozostanie dla mnie Mistrzem i przykładem niezwykłego artysty, i to Jego nieustannie zarzucam pytaniami, a odpowiedzi osiemdziesięciotrzyletniego obecnie Ojca budzą we mnie niezmiennie bezgraniczny szacunek dla Jego mądrości i wiedzy.

Artykuł Muzyka, która wyraża cały wachlarz bliskich każdemu uczuć, od nostalgii po radość, pasję i miłość. Portugalskie fado [WIDEO] pochodzi z serwisu Niezłomni.com.

]]>
https://niezlomni.com/muzyka-ktora-wyraza-caly-wachlarz-bliskich-kazdemu-uczuc-od-nostalgii-po-radosc-pasje-i-milosc-portugalskie-fado-wideo/feed/ 0
Godność i potęga katolickiego kapłaństwa. Kazanie ks. prof. Stanisława Koczwary. [WIDEO] https://niezlomni.com/kosciol-miast-byc-obronca-normalnosci-praw-boskich-i-ludzkich-po-prostu-staje-sie-zaprzancem-duszy-ludzkiej-ktora-zdradza-jak-judasz-chrystusa-kazanie-ks-prof-stanislawa-koczwary-wideo/ https://niezlomni.com/kosciol-miast-byc-obronca-normalnosci-praw-boskich-i-ludzkich-po-prostu-staje-sie-zaprzancem-duszy-ludzkiej-ktora-zdradza-jak-judasz-chrystusa-kazanie-ks-prof-stanislawa-koczwary-wideo/#respond Wed, 29 Apr 2020 05:54:43 +0000 https://niezlomni.com/?p=51034

"Kościół miast być obrońcą normalności, praw boskich i ludzkich po prostu staje się zaprzańcem duszy ludzkiej, którą zdradza jak Judasz Chrystusa. W imię czego? Kolejnej utopii, która już na ziemi zgotuje ludziom piekło?" - mówi podczas kazania ks. prof. Stanisława Koczwara.

My kapłani mamy psi obowiązek przypominać światu o grzechu, bo Kościół nie jest pobłażliwą matką nieuznającą za grzech zachowań, które przez całe wieki spotykały się z oczywistą surową karą i surowym potępieniem. Nie pozwólmy - my, kapłani - by wiara chrześcijańska przebywała w Kościele jak w obcym kraju, bo on dziś duszy ludzkiej każe się zajmować zrównoważonym rozwojem, a nie przebaczeniem grzechów; higieną ekologiczną świata, a nie modlitwą; polityką, a nie Bogiem w Trójcy Jedynym. Nie dziwny się, że ludzie odchodzą od takiego Kościoła, który przystaje do świata, bo nie chcą jego imitacji. Nawet ci, którzy i dziś nienawidzą Kościoła, tak naprawdę nie nienawidzą autentycznego Kościoła lecz to co błędnie uznają za Kościół. Taka sytuacja, jaka ma obecnie miejsce w Kościele - a nad którą zwykli wierni boleją - wynika m.in. z tego, że niedorozwinięci kapłani zostali ważnymi personami w Koście, dostali władzę, choć wciąż nie wyrośli z pieluch. Ja ich nazywam osobiście smarkaczami - podkreśla kapłan.

https://www.youtube.com/watch?v=nKJNjvQ2-ak

https://www.youtube.com/watch?v=SoW47MQeLss

Artykuł Godność i potęga katolickiego kapłaństwa. Kazanie ks. prof. Stanisława Koczwary. [WIDEO] pochodzi z serwisu Niezłomni.com.

]]>
https://niezlomni.com/kosciol-miast-byc-obronca-normalnosci-praw-boskich-i-ludzkich-po-prostu-staje-sie-zaprzancem-duszy-ludzkiej-ktora-zdradza-jak-judasz-chrystusa-kazanie-ks-prof-stanislawa-koczwary-wideo/feed/ 0