Zabory – Niezłomni.com https://niezlomni.com Portal informacyjno-historyczny Sun, 03 Dec 2023 21:00:15 +0000 pl-PL hourly 1 https://wordpress.org/?v=4.9.8 https://niezlomni.com/wp-content/uploads/2017/08/cropped-icon-260x260.png Zabory – Niezłomni.com https://niezlomni.com 32 32 Dziewiętnastowieczny Lwów, ruchy niepodległościowe i powikłane losy wielopokoleniowej rodziny. Ciepła i barwna powieść Ewy Bauer https://niezlomni.com/dziewietnastowieczny-lwow-ruchy-niepodleglosciowe-i-powiklane-losy-wielopokoleniowej-rodziny-ciepla-i-barwna-powiesc-ewy-bauer/ https://niezlomni.com/dziewietnastowieczny-lwow-ruchy-niepodleglosciowe-i-powiklane-losy-wielopokoleniowej-rodziny-ciepla-i-barwna-powiesc-ewy-bauer/#respond Sat, 21 Mar 2020 07:03:32 +0000 https://niezlomni.com/?p=50944

Michael opuszcza dom w Łanach, chcąc znaleźć szczęście w mieście. Zdobywa tytuł mistrza cechu piekarzy, bierze za żonę córkę znanego potentata i wiedzie na pozór szczęśliwe życie w Kołomyi, jednak w sercu wciąż czuje niepokój. Czy wstydliwe tajemnice, które skrywa, wyjdą kiedyś na jaw? Dlaczego przez lata nie ma kontaktu z rodziną i nie potrafi spojrzeć w oczy najlepszemu przyjacielowi?

Mieszanka narodowości w dziewiętnastowiecznym Lwowie, walki o władzę i ruchy niepodległościowe sprawiają, że także Michael będzie musiał odpowiedzieć sobie na pytanie: kim tak naprawdę jest.

Fragment powieści Ewy Bauer zatytułowanej "Kiedyś Ci wybaczę" z cyklu "Tułacze życie Tom 2", która ukazała się nakładem wydawnictwa Replika, Poznań 2020. Książkę można kupić na stronie internetowej wydawnictwa Replika.

Zainteresowanym twórczością pisarki polecamy jej blog, który można śledzić pod adresem ewabauer.pl.

Rozdział 1

Mieszkając w Łanach, Michael nie był do końca świa­dom sytuacji politycznej swojego regionu. W jego do­mostwie największym zmartwieniem było to, by żar­na dalej mieliły i ojciec mógł z pracy młyna wyżywić trzech młodzieńców, a nie spory o władzę czy przebieg odległych granic. W przekonaniu starego Josepha to właśnie ciężka praca fizyczna we młynie miała służyć krajowi, bo, jak wielokrotnie mawiał, tam, gdzie chleb jest, jest i pokój. Taką teorię wyznawał więc i młody Michael, daleko mu było do politycznych sporów, któ­re gdzieś tam się toczyły. Nauka natomiast nie była już taka ważna. Jako koloniści mieli zagwarantowa­ne szkoły założone w każdej wsi, w której osiedlili się przybysze z zachodu, jednak poziom nauczania był niski, a dostęp do źródeł wiedzy ograniczony. Ojciec, niegdyś kształcony w Bad Landeck, przez lata, kiedy zajmował się produkcją mąk i kasz, zdążył wiele zapo­mnieć, a i tak głosił, że te nauki na nic mu się nie zda­ły, bo to, co ważne, to hart ducha i mocny kręgosłup. Zupełnie nie interesował się tym, co się dzieje trochę dalej niż do pierwszego miasteczka, i tak też wycho­wywał synów.

Kiedy więc Michael zdał sobie sprawę, jaka przy­szłość czeka go, gdy pozostanie na wsi, mocno się przeciwko temu zbuntował. Kiedy tylko otworzyła się możliwość kształcenia w szkole w Kamionce Strumiłowej, chętnie z tego skorzystał. Na nauki przyjeżdżała młodzież z sąsiednich wsi, nie tylko niemieckojęzyczna, ale także polska. Był to pierw­szy bezpośredni kontakt młodego Neubinera z miej­scową kulturą i zwyczajami. Szczególnie polubił się z pochodzącym z Kamionki Kubą Muranem, które­go starszy brat mieszkał we Lwowie i terminował tam na cukiernika.

– Mówię ci, to inny świat. Kontakt z możnymi ludźmi, wielkie perspektywy! – opowiadał młody Po­lak z wypiekami na twarzy. Wszystko, czego nie znali, wydawało im się bardzo ciekawe.

Neubiner chłonął nowinki z wielkiego świata. Roz­marzył się:

– Też chciałbym zamieszkać w mieście… Wy­kształcić się, może nawet zostać urzędnikiem! A ty co planujesz po zakończeniu szkoły?

– Ojciec obiecał, że pójdę w ślady brata, jak tylko skończę szkołę. Pojadę do Lwowa! Otworzymy ra­zem cukiernię i wszystkie panny z okolicy będą do nas przychodzić po wypieki.

– Ee, kto kupuje ciasta? Przecież każdy w domu piecze. – Michael był sceptyczny, jednak przyjaciel wiedział, o czym mówi.

– Może na wsi, ale tam, w mieście, to mają pienią­dze. Chodzą eleganckie damy i robią zakupy. Mówię ci! Raz, jak pojechałem do Maćka, to oczu oderwać nie mogłem.

– Od tych panien? Tobie w głowie chyba amory, a nie cukiernictwo. To jest prawdziwy powód, dla któ­rego chcesz tam jechać.

Poprzekomarzali się jeszcze trochę, dopóki nauczy­cielka nie przerwała im rozmowy, by prowadzić lekcję algebry.

Tego dnia Michael wrócił do domu zamyślony. Nie miał ochoty pomagać przy obejściu ani we młynie, w związku z czym napotkał karcące spojrzenie ojca. Wieczorem Joseph wezwał jego i braci, by przedsta­wić plan przekazania gospodarstwa jednemu z synów. Dla Michaela była to okazja, by ujawnić swoje plany, by jasno powiedzieć ojcu, co chciałby w życiu robić, a jeśli nie było to jeszcze wystarczająco sprecyzowa­ne, przynajmniej dobitnie zaznaczyć, czego z pewno­ścią nie chce. Jego starszy o cztery lata brat, Johann, uwielbiał ogrodnictwo. Całe dnie spędzał w polu, a ogród kwiatowo-warzywny przed młynem pod jego nadzorem rozrósł się do nieplanowanych rozmiarów. Albo rośliny trafiły na podatny grunt, albo Johann miał do nich dobrą rękę.

– Ojcze, wiesz o tym, jak bardzo pragnę zamieszkać w mieście – odezwał się Michael, gdy Joseph zapropo­nował mu przyuczenie do zawodu młynarza. – Tam nie przyda mi się znajomość pracy we młynie.

– Tego nie wiesz, nie przewidzisz…

Na twarzy rodziciela zauważył zawód. Pewnie gdy­by matka żyła, stanęłaby w jego obronie, ale ojciec był inny; najważniejsze było jego zdanie, zawsze przeko­nany, że tylko on ma rację. Michael postanowił jednak być nieprzejednany. Tłumaczył, że marzy, by zostać urzędnikiem w mieście, ale przed tym musiał jeszcze przebyć długą drogę i kilka lat nauki z najwyższymi stopniami. Nie chciał rezygnować ze szkoły na rzecz pracy we młynie, zresztą w ogóle nie uśmiechał mu się zawód, jaki z pasją wykonywał ojciec.

Chwilę jeszcze rozmawiali, aż Joseph w końcu od­puścił i do pracy we młynie zaczął namawiać pozosta­łych synów.

Michael urodził się jako drugi, po nim, kilka lat póź­niej, na świat przyszedł Augustin. Kiedy przyjechali do Królestwa Galicji i Lodomerii, życie wywróciło się im do góry nogami. Najpierw zmarła matka, nie wytrzy­mawszy trudów podróży i ciężkich warunków. Potem, wraz z ojcem, który choć był obrotny i postarał się o dach nad głową, a następnie uruchomił młyn, to jed­nak nie miał pojęcia o potrzebach młodych chłopców, zamieszkali na odludziu. Przez kilka lat żyli odseparo­wani od innych dzieci, bez zabawek, nauki czy nawet dostatecznej opieki. Dobrze, że mieli choć siebie. Jo­hann z zamiłowaniem sadził warzywa, w uprawie ro­ślin odnajdując pasję. Ogród szybko zaczął przynosić korzyści, co znacznie ułatwiło im byt.

Mały Augustin był za to bardzo ruchliwym dziec­kiem, więc Michael głównie jego pilnował, żeby nie zrobił sobie krzywdy. Mieszkali nad Bugiem, rzeką w tym miejscu dziką, jednak dzięki wytężonej pracy ojca i kilku pomocników wartką i zdolną poruszyć koła młyńskie. Otoczenie było niebezpieczne dla kilkuletnie­go dziecka, które nie potrafiło przewidzieć, co też może je spotkać, gdy wykona jeden nierozważny krok. Sam Michael nie zbliżał się do rzeki, jeśli tylko nie musiał. Bał się wody, choć nie potrafił wytłumaczyć sobie źró­dła tego lęku. Nigdy nie nauczył się pływać, może dlate­go, że wysiłek fizyczny, a w szczególności gimnastyka nigdy go nie interesowały. Jako nastolatek był chudy, niedożywiony, przygarbiony, o bladej cerze. Ojciec długo tego nie zauważał, przyjmując, że pajda chleba, garść orzechów, kwaterka mleka i micha kaszy to wy­starczające pożywienie dla dojrzewających chłopców. Po kilku latach od przeprowadzki sytuacja dzieci się poprawiła, gdyż w ich domu pojawiła się Margare­tha, dwujęzyczna opiekunka mieszkająca na co dzień w sąsiedniej wsi. Od tej chwili miały zawsze wszystko przygotowane; i ciepłe posiłki, i czyste ubrania, i po­moc w nauce oraz gorące mleko przed snem. Sam Jo­seph korzystał na tym, mogąc cały swój czas poświęcić pracy we młynie bez wyrzutów sumienia, że pozosta­wia synów bez opieki. Praca dawała mu poczucie, że coś w życiu osiągnął, nadawała sens ich przeprowadz­ce, ale także budowała jego pozycję społeczną i posza­nowanie wśród mieszkańców Łanów oraz okolicznych wsi, którzy początkowo bardzo nieufnie podchodzili do przybywających z zachodu kolonistów. Niektórzy całymi latami pracowali na zaufanie lokalnej społecz­ności. Miejscowi obawiali się, że zostaną przez no­wych mieszkańców pozbawieni dóbr albo będą zmu­szeni przyjąć obcą kulturę i zwyczaje.

Neubinerowie tacy nie byli. Trzymali się raczej na uboczu, a jeśli już dochodziło do kontaktów z miej­scowymi, zawsze odnosili się do nich z szacunkiem. Dla dzieci to w ogóle nie był problem, one nie zważały ani na pochodzenie, ani na status społeczny współto­warzyszy zabaw. Pewne utrudnienie stanowiły począt­kowo różnice językowe, ale jako że dzieci posiadają niezwykłą zdolność adaptacji i przyswajania obcych języków, ta bariera szybko zniknęła. Michael często wyrywał się z domu, by włóczyć się z przyjacielem po łąkach i gawędzić o różnych chło­pięcych sprawach. Ciekawiły go wszystkie nowinki, które przynosił od brata. Żaden z nich nigdy nie miesz­kał w mieście, więc mogli sobie jedynie wyobrażać, jak wygląda tam życie. Ich młodzieńcze marzenia co­raz bardziej nabierały kształtów.

Gdy pewnego dnia do wsi przyjechał brat Kuby i opowiedział osobiście o swojej pracy, młody Neu­biner nie wytrzymał i poszedł do ojca prosić go o po­zwolenie na wyjazd. Zastał go we młynie na rozkręca­niu żaren, które w ostatnim czasie zacinały się podczas mielenia.

– Ojcze? – zagadnął, ale stary zbył go ruchem ręki. Nie miał czasu na pogawędki, robota stała, a tuzin wo­rów pszenicy czekał na zmielenie. Michael jednak się nie poddawał, stał obok i wpatrywał się w rodziciela.

– Czego? A wiesz co? Idź, zagrzej wodę, ziół się napiję, wtedy porozmawiamy.

Syn skinął posłusznie głową i zostawił ojca mocu­jącego się z ciężkim sprzętem. Przez myśl przeszło mu nawet, że mógłby mu pomóc, ale zaraz potem się wy­cofał. W końcu Joseph poprosił o zioła, nie o pomoc we młynie, więc to powinien dla niego zrobić. Chwilę później stary Neubiner wszedł do izby cały obsypany mąką, na jego czole widać było krople potu. Uwalane smarem ręce wytarł w kawałek szmaty i usiadł przy ławie, na której parzyły się zioła. Michael usiadł naprzeciwko. Tym razem nie zamierzał dać się zbyć i od razu przeszedł do sedna:

– Ojcze, chciałbym terminować w cechu piekarzy i cukierników.

Stary spojrzał na niego z zainteresowaniem. Nie spodziewał się, że syn wytrwale będzie obstawał przy wyjeździe do miasta. Założył, że jeszcze wiele razy zmieni zdanie, a wobec trudności, które się z tym wią­żą, odsunie marzenia na dalszy plan. Nawet mu się spodobała ta stanowczość, ale nie dał niczego po sobie poznać.

– Jednak nie zostaniesz na wsi, co? Ciągnie cię coś do miasta, oj ciągnie…

Michael się zaczerwienił, komentarz ojca sugero­wał, że coś przed nim ukrywa, a przecież nic takie­go nie było. Może myślał, że jakaś dziewczyna tam na niego czeka? Zaprzeczył szybkim ruchem głowy, jakby odpowiadał na swoje myśli. Zaraz jednak posta­nowił się wytłumaczyć, żeby nie było żadnych niedo­mówień.

– Wiesz, ojcze, że tak. W szkole w Kamionce po­znałem takiego jednego, co we Lwowie mieszka i tam terminuje. – Trochę to uprościł, bo w rzeczywistości chodziło o brata kolegi ze szkoły. Joseph zresztą nie dopytywał. – Zadowolony jest. Praca ciężka, ale jakie możliwości! Chciałbym spróbować. Starał się, żeby jego ton był poważny, a on pewny siebie. Tylko w ten sposób mógł przekonać ojca, od którego potrzebował właściwie nie tylko pozwolenia, ale przede wszystkim pieniędzy, bez których byłoby mu bardzo ciężko.

– A nie boisz ty się, że nie podołasz? W domu taki delikatny jesteś, a tam nikt nie będzie się tobą przej­mował. Przecież chciałeś się uczyć z książek, skąd na­głe zainteresowanie piekarstwem?

Ojciec pokpiwał sobie z niego, ale on nie dał się sprowokować. Sam nie wiedział, skąd taka zmiana za­interesowań. Duży wpływ miały opowieści brata Kuby, który odradzał mu zostanie urzędnikiem, za to mocno zachwalał pracę w cechu. W związku z tym, że Micha­el spodziewał się podobnych argumentów, przygotował się do tej rozmowy i dlatego nie dał się zbić z tropu.

– Dam sobie radę, ojcze – odpowiedział twardo i się wyprostował, by zademonstrować, jaki jest pew­ny swojej decyzji.

Joseph długo na niego patrzył i się zastanawiał. Fach w ręku to nie był zły pomysł, lepsze to niż urzęd­nik nie wiadomo jakiego urzędu. Ale biorąc pod uwagę dotychczasowe zaangażowanie, a właściwie jego brak, w prace fizyczne w gospodarstwie i we młynie, nie był do końca pewien, czy Michael podoła wyzwaniu.

– Proszę, zgódź się. – Syn zaczynał tracić rezon, ale jeszcze tego po sobie nie pokazał. Joseph upił łyk ziółek i wzdrygnął się, wypluwając fragmenty rośliny, które zostały mu na ustach.

– Wiem, że cię tu nie utrzymam. Tyś już miastowy jest. Jeśli tak właśnie chcesz, to się zgadzam.

Michael aż podskoczył z radości. Obszedł ławę i do­padł do ręki ojca. Chwycił ją oburącz, po czym schylił głowę, by ucałować, oddając w ten sposób należny mu szacunek. Joseph zabrał rękę i ponownie podniósł ku­bek. Wychylił napar na tyle, na ile pozwoliły mu na to pływające tam zioła, i wstał od stołu. Zamierzał wracać do roboty. Syn dostał, co chciał, a w związku z tym, że na jego pomoc nie można było już liczyć, Neubiner musiał sam się zatroszczyć o młyn. Michael jednak nie odstępował go, zagradzając mu drogę. Jak się wkrótce okazało, jednak nie był to koniec rozmowy.

– Ojcze… Tam potrzebna opłata do cechu, żeby mnie przyjęli. Ja ci wszystko zwrócę, jak będę zara­biał…

Artykuł Dziewiętnastowieczny Lwów, ruchy niepodległościowe i powikłane losy wielopokoleniowej rodziny. Ciepła i barwna powieść Ewy Bauer pochodzi z serwisu Niezłomni.com.

]]>
https://niezlomni.com/dziewietnastowieczny-lwow-ruchy-niepodleglosciowe-i-powiklane-losy-wielopokoleniowej-rodziny-ciepla-i-barwna-powiesc-ewy-bauer/feed/ 0
,,Gdyby nie zaborcy, do dziś polowalibyśmy na zające”. Reżyser m.in. ,,Kilera” uderza w Polskę, Polaków i prezydenta Dudę. Przyznaje rację słowom: ,,Wy to jesteście tacy Ruscy, tylko uważacie się za Francuzów” https://niezlomni.com/gdyby-nie-zaborcy-do-dzis-polowalibysmy-na-zajace-rezyser-m-in-kilera-uderza-w-polske-polakow-i-prezydenta-dude-przyznaje-racje-slowom-wy-to-jestescie-tacy-ruscy-tylko-uwazacie-sie-za/ https://niezlomni.com/gdyby-nie-zaborcy-do-dzis-polowalibysmy-na-zajace-rezyser-m-in-kilera-uderza-w-polske-polakow-i-prezydenta-dude-przyznaje-racje-slowom-wy-to-jestescie-tacy-ruscy-tylko-uwazacie-sie-za/#respond Fri, 30 Jun 2017 12:06:30 +0000 http://niezlomni.com/?p=40845

Reżyser „Kilera” innych znanych filmów Juliusz Machulski ostro zaatakował prezydenta Andrzeja Dudę. Oznajmił, że ,,nikt nie zmusi go, by miał do niego szacunek”. W rozmowie z Gazeta.pl nie oszczędzał także Polski i Polaków.

Wywiad miał dotyczyć najnowszego filmu ,,Volta", ale szybko głównym tematem stał się Prezydent.

A niby czym sobie zapracował na mój szacunek? Nie żywię szacunku wobec kogoś, kto okłamał tyle osób. Przecież publicznie powiedział niedawno, że nie jest prezydentem wszystkich Polaków, chociaż w kampanii obiecywał, że będzie

- wyjaśniał. Nie bał się takich określeń jak ,,polityczna wydmuszka" czy ,,antyprezydent".

Zachowuje się jak tchórz, człowiek bez właściwości. Z coraz większym poparciem Polaków, co jest dla mnie jakimś tragicznym paradoksem…

- nie może się nadziwić reżyser. Wygłosił również zaskakujące słowa o Polsce i o Polakach:

Niczego takiego w naszej historii nie znalazłem. Nawet w nowożytność wprowadzili nas zaborcy. Gdyby nie Austriacy czy Prusacy, tobyśmy ciągle z podgolonymi głowami, w kontuszach siedzieli w tych naszych dworkach i polowali na zające. A ponieważ geograficznie byliśmy gdzieś w centrum, to lepiej zorganizowane kraje się nami zajęły. Zawsze powtarzam, że w środku miasta nie może stać pole niczyje, bo jakiś deweloper natychmiast je zagospodaruje. Tak było z rozbiorami. Gdybyśmy byli tacy dobrzy i umieli się rządzić, to my byśmy podbili Rosję czy Niemcy, a nie oni nas. I pokazalibyśmy, że rzeczywiście jesteśmy najlepsi w regionie [...] Najlepsze określenie Polaków stworzył mój znajomy Bułgar. Powiedział: "Wy to jesteście tacy Ruscy, tylko uważacie się za Francuzów". I coś w tym jest. Mamy wschodnią mentalność, żebyśmy nie wiem jakie zachodnie ciuchy nosili. Jednak bliżej nam do Moskwy niż Brukseli.

Nie zabrakło rytualnej krytyki kościoła:

mamy nieco inną odmianę bolszewizmu z krucyfiksem, namaszczoną przez polski Kościół. Wiara jest prywatną sprawą każdego nas, ale Kościół się obecnie panoszy we wszystkich możliwych zakątkach władzy świeckiej. A państwo powinno być sekularne. Owszem, istnieją też państwa wyznaniowe, ale wtedy trzeba to jasno powiedzieć. I nie udawać, że jest świeckie, jak głosi konstytucja. Ale za chwilę i to się zmieni. Władza zmieni konstytucję i będzie porządek.

Skąd takie poglądy? Reżyser w poniższym wywiadzie zdradził, że ,,nie ma innej gazety do czytania niż Wyborcza":

https://youtu.be/479kxebrlOM?t=23m33s

źródło: Gazeta.pl

Artykuł ,,Gdyby nie zaborcy, do dziś polowalibyśmy na zające”. Reżyser m.in. ,,Kilera” uderza w Polskę, Polaków i prezydenta Dudę. Przyznaje rację słowom: ,,Wy to jesteście tacy Ruscy, tylko uważacie się za Francuzów” pochodzi z serwisu Niezłomni.com.

]]>
https://niezlomni.com/gdyby-nie-zaborcy-do-dzis-polowalibysmy-na-zajace-rezyser-m-in-kilera-uderza-w-polske-polakow-i-prezydenta-dude-przyznaje-racje-slowom-wy-to-jestescie-tacy-ruscy-tylko-uwazacie-sie-za/feed/ 0
Mapa Europy z 1810 roku w okresie wojen napoleońskich https://niezlomni.com/mapa-europy-1810-roku-okresie-wojen-napoleonskich/ https://niezlomni.com/mapa-europy-1810-roku-okresie-wojen-napoleonskich/#respond Sun, 11 Sep 2016 20:09:18 +0000 http://niezlomni.com/?p=31211

Jak wyglądał podział polskich ziem w 1810 roku - 15 lat od ostatniego rozbioru Polski. Zachęcamy do kliknięcia na mapę prawym przyciskiem myszy, aby zobaczyć ją w większej rozdzielczości.

mapa

źródło

Artykuł Mapa Europy z 1810 roku w okresie wojen napoleońskich pochodzi z serwisu Niezłomni.com.

]]>
https://niezlomni.com/mapa-europy-1810-roku-okresie-wojen-napoleonskich/feed/ 0
„Rodzina Witolda Pileckiego” powiększa się. Wzruszająca uroczystość upamiętnienia Rotmistrza https://niezlomni.com/1635/ https://niezlomni.com/1635/#respond Sat, 16 Nov 2013 12:31:33 +0000 http://niezlomni.com/?p=1635

pileckiUlica rotmistrza Witolda Pileckiego w Wiązownie. Dzień 11 listopada 2013 r. przejdzie do historii...

Podniosły przebieg uroczystości 11 listopada 2013 roku w Wiązownie zaskoczył mieszkańców i przybyłych gości. - Cieszę się, że należymy do coraz większej „Rodziny Pileckiego”. Trzymajmy się więc za ręce, a wtedy cały świat dowie się o Tym Wielkim Człowieku – pisała dyrektor szkoły noszącej imię Bohatera Narodowego do Małgorzaty Kupiszewskiej. Pani Małgosia poinformowała tych, którzy wychowują młodzież w szacunku do patrona, o tym że w małej miejscowości pod Warszawą, w Wiązownie, piaszczysta droga z jednej strony otwarta łąką a z drugiej zamknięta ścianą dębów – rycerzy wśród drzew – od 30 października 2013 roku nosić będzie nazwę Rotmistrza Witolda Pileckiego. Warto w tym miejscu podkreślić, że ten koncert to był wyraz czci miejscowych patriotów dla Żołnierzy Niezłomnych.


Wyświetl większą mapę

DZIEŃ 1

[quote]Już 24 szkoły w Polsce noszą imię Rotmistrza Witolda Pileckiego. Rozsiane są po całej Polsce: Białystok, Poznań, Opole, Wrocław, Zabrze, Katowice, Łódź, Warszawa. I te w maleńkich miejscowościach jak Przemiarów, Jodłówka, Przodków, Rękusy, Zakrzów, Orpiszew, Łączna.[/quote]

Zadzwoniłam do każdej ze nich, do tych w Ostrowi Mazowieckiej, Iwoniczu, Oświęcimiu, w Wodzisławiu Śląskim. Do najmłodszej w Radomiu także. Spotykałam się z niebywałą życzliwością: w sekretariatach i gabinetach dyrektorów. Uśmiech towarzyszył naszym rozmowom. Wszyscy żałowali, że uroczystość nazwania ulicy imieniem Rotmistrza w podwarszawskiej miejscowości odbywa się tak daleko. (Po raz pierwszy dotarło do mnie, że Warszawa choć leży w centrum Polski, nie jest w środku wszechświata). Serdeczność rozmówców sprawiła, że poczułam się zaproszona do wspólnego koła. Cudowna pani Dyrektor napisała do mnie później: Cieszę się, że należymy do coraz większej „Rodziny Pileckiego”. Trzymajmy się więc za ręce a wtedy cały świat dowie się o tym Wielkim Człowieku.

Dzień 2

Niosły się po rosie dźwięki pieśni „Pierwszej Brygady”, granej na trąbce przez Krzysztofa Laskowskiego, kiedy szliśmy w szyku na pobliski cmentarz. Chciało mi się aż zanucić:

O ileż mąk, ileż cierpienia
O ileż krwi, przelanych łez.
Pomimo to nie ma zwątpienia
Dodawał sił wędrówki kres…

Opuszczone drzewce sztandarów pochylały się nisko nad bohaterstwem poległych w walce o wolność Polski. Czcigodny ksiądz prałat, proboszcz Tadeusz Łakomiec, nawiązując do Syzyfowych prac Stefana Żeromskiego, przypomniał lata niewoli. Mówił, że posługiwanie się językiem polskim było zakazane. Zabroniono myśleć i czuć się Polakiem. Powaga i zaduma nad losem przodków towarzyszyła przemówieniom, apelowi poległych i składaniu kwiatów.

Dzień 11 listopada 2013 r. w Wiązownie przejdzie do jej historii. Gościem był Krzysztof Kosior, prawnuk Rotmistrza Witolda Pileckiego. Pełnił honory w imieniu rodziny. Jak niegdyś ułani cwałowali konno w asyście honorowej, tak teraz na wyjątkowego gościa czekały motocykle, kiedy wychodził z kościoła. Prowadziły go aż do drogi noszącej imię jego przodka. Po części oficjalnej robiono z nim pamiątkowe zdjęcia na tle portretu Pileckiego. Zdumiewało uderzające podobieństwo urody i wnikliwości spojrzenia. Córka Rotmistrza nie mogła nam towarzyszyć tego dnia, choć wiem, że duchem była w każdej chwili. Wiem także, że byłaby z niego dumna, bo dorósł, aby zostać strażnikiem pamięci pradziadka.

Widzowie premierowego pokazu filmu pt: „Tatusiu” dowiedzieli się tego od Zofii Pileckiej – Optułowicz, co jej wnuk słyszał od zawsze: „Mów prawdę”, ”Szanuj życie pod każdą postacią”.

Na losach Rotmistrza, uosabiających losy Polaków I poł. XX w, oparty został scenariusz koncertu Cześć waszej pamięci żołnierze wyklęci. Ale mówił także o 200 tysiącach żołnierzy niezłomnych polskiej armii podziemnej. Płk. Kazimierz Skrzesiński, pasjonat polskiej historii 1939 r, opowiadał o próbie skazania na niepamięć Wołyńskiej Brygady Kawalerii i ich dowódcy gen. Juliana Przebóg Filipowicza.

Wspominaliśmy żołnierzy, których zdradziecko zabito a ciała beszczeszczono. Ich więzienne przeżycia rotmistrz Witold Pilecki krótko podsumował : „Oświęcim to była igraszka”

. Nieczęsto można spotkać wzajemnie koncertujących obydwu bardów: Leszka Czajkowskiego i Pawła Piekarczyka. Byli gośćmi koncertu w Zajeździe u Mikulskich w Wiązownie. Niebawem pojawi się ich wspólna płyta poświęcona żołnierzom wyklętym czyli rycerzom niezłomnym. Inny uczestnik spotkania Tadeusz Płużański, syn więźnia mokotowskiego piekła, książkami, w których pokazuje przede wszystkim bezlitosne „bestie” tamtych czasów, spłaca cały czas dług wobec ojca i tych, którzy cierpieli podobną gehennę. Wielu, jak Rotmistrz Pilecki, do dziś nie ma grobu. Powoli wychodzą z ziemi ich doczesne szczątki, żądając godziwego pochówku.

Zespół Pętli Ósemki z Łodzi pomagał we wspólnym śpiewaniu. Nasi goście przywykli do dorocznej tradycji przeżywania Święta Niepodległości w taki sposób. W tym roku nie zabrakło pieśni ułanów: Wojenko, wojenko, powstańców: Pałacyk Michla, żołnierzy II Korpusu: Czerwone maki spod Monte Cassino. Tak bowiem znaczyły się losy Rotmistrza.

Wzruszyłam się, kiedy goście, jeden po drugim, wstawali z miejsca przy słowach Modlitwy obozowej:

[quote]O Panie , któryś jest na niebie,
Wyciągnij sprawiedliwą dłoń !
Wołamy z wszystkich stron do Ciebie
O polski dom, o polską broń.
O, Boże, skrusz ten miecz,
Co siecze Kraj,
Do wolnej Polski nam
Powrócić daj !
By stał się twierdzą nowej siły
Nasz Dom – nasz Kraj.
O, Panie usłysz modły nasze,
O, usłysz nasz tułaczy śpiew !
Znad Warty, Wisły, Niemna, Sanu,
Męczeńska do Cię woła krew !
O, Boże, skrusz ten miecz…[/quote]

To wtedy poczułam, że ich śmierć nie była daremna. Nowa armia na pewno nie roztrwoni bohaterstwa żołnierzy wyklętych. Idąc słusznie obraną drogą, dochodzi się do prawdy i życia. Zrozumiałam zdanie wyryte 65 lat temu przez Rotmistrza na ścianie więzienia na Mokotowie: „Starałem się żyć tak, abym w godzinie śmierci mógł się raczej cieszyć, niż lękać”.

Dziękuję wszystkim, którzy zjechali się do Wiązowny z różnych stron Polski. Za ich bezinteresowną obecność. Przede wszystkim dziękuję przyjaciołom kapelmistrza Mariana Piwowarczyka, pięciu muzykom orkiestry dętej, którzy zadali sobie trud przybycia z daleka. Za to, że zjawili się z potrzeby serca, aby dać świadectwo.

Małgorzata Kupiszewska, fot. Weronika Wierzchowska

PS. Nie zapomnę uczucia, kiedy na ulicy rtm. Witolda Pileckiego w Wiązownie Krzysztof Kosior objął mnie i ze wzruszeniem przytulił.

Artykuł „Rodzina Witolda Pileckiego” powiększa się. Wzruszająca uroczystość upamiętnienia Rotmistrza pochodzi z serwisu Niezłomni.com.

]]>
https://niezlomni.com/1635/feed/ 0