23 sierpnia 1939 w Moskwie zawarty został układ Ribbentrop-Mołotow. Do oficjalnej umowy dołączono tajny protokół przewidujący rozbiór Polski oraz podział strefy wpływów w Europie Wschodniej.
Punkt 1 tajnego protokołu stanowił: „Na wypadek przekształcenia terytorialno-politycznego obszaru należącego do państw bałtyckich (Finlandia, Estonia, Łotwa, Litwa), północna granica Litwy stanowiłaby zarazem granicę między strefą interesów Niemiec i ZSRR, przy czym obie strony uznają pretensje Litwy do terytorium wileńskiego”.
Przy lekturze cytowanego zapisu rodzi się pytanie:
[quote]Jak to się stało, że w supertajnej umowie dwaj bezwzględni grabieżcy, nieliczący się z nikim i z niczym, postanowili uczynić podarunek terytorialny małemu, niewiele znaczącemu państwu, które nie było stroną kontraktu? Czy istniała jakaś ukryta przyczyna powodująca taki stan rzeczy?[/quote]
Próbując odpowiedzieć na to pytanie, warto byłoby zajrzeć do dokumentów pewnego śledztwa, toczącego się w Polsce w latach 1948-1949. Otóż w lecie 1948 roku, w ramach skoordynowanej akcji policyjnej, aresztowano na terenie całego kraju kilka tysięcy byłych żołnierzy wileńskiej AK. Wśród zatrzymanych znaleźli się trzej byli oficerowie kontrwywiadu Okręgu Wileńskiego AK, działający w utworzonej w roku 1944 specjalnej komórce zajmującej się zwalczaniem wpływów komunistycznych na tym terenie. Komórka miała kryptonim organizacyjny „Cecylia”, pochodzący od pseudonimu jej szefa Mirosława Głębockiego.
[caption id="attachment_966" align="alignleft" width="150"] Sergiusz Piasecki[/caption]
Jednym z trzech zatrzymanych oficerów „Cecylii” był 32-letni wówczas podporucznik Witold Milwid. Zanim został skierowany do „Cecylii” był członkiem Kedywu wileńskiej AK, gdzie posługiwał się pseudonimem „T-9”. To on razem z Sergiuszem Kościałkowskim ps. „Czaruś” dokonał w marcu 1943 skutecznego zamachu na redaktora wileńskiej gadzinówki Czesława Ancerewicza w kruchcie kościoła św. Katarzyny. Instruktorem członków Kedywu z ramienia Dowództwa Okręgu był znany pisarz o bujnej przeszłości Sergiusz Piasecki. Po latach na emigracji w Wielkiej Brytanii opisał akcje Kedywu wileńskiej AK w powieści „ Dla honoru organizacji”. Sportretował tam m. in. Milwida pod postacią chemika o pseudonimie „R-7”.
W dniu 1 listopada 1948 w ramach toczącego się śledztwa w sprawie działalności „Cecylii” Witold Milwid złożył do protokołu ciekawe zeznania na temat prawdopodobnego zawarcia w roku 1939 przez rządy Niemiec i Litwy tajnej umowy dotyczącej przyłączenia Wileńszczyzny do Republiki Litewskiej. Według zaprotokołowanej przez funkcjonariusza UB Adama Kujawę wersji Milwida, w roku 1942 lub 1943 dowiedział się on od Sergiusza Piaseckiego, że ówczesny administrator apostolski diecezji wileńskiej biskup Mečislovas Reinys, były minister spraw zagranicznych Litwy, przechowuje w kancelarii biskupiej albo w skarbcu katedry wileńskiej egzemplarz tajnej umowy pomiędzy Niemcami a Litwą, zawartej w okresie przejęcia Kłajpedy przez III Rzeszę, na mocy której rząd niemiecki obiecał w możliwie najbliższej przyszłości przyłączenie Wilna do Litwy w zamian za zainstalowanie na jej terytorium niemieckich baz wojskowych.
[caption id="attachment_967" align="alignleft" width="150"] Józef Mackiewicz[/caption]
Piasecki miał się dowiedzieć o tym od Józefa Mackiewicza, który w latach 1939-1940 wydawał koncesjonowaną przez władze „Gazetę Wileńską” i z tego względu utrzymywał dobre kontakty z wieloma prominentami litewskimi.
Mackiewicz w rozmowie z Piaseckim twierdził, że o istnieniu tajnej umowy dowiedział się od samego Reinysa. Członkowie wileńskiego Kedywu AK postanowili zdobyć ten dokument. W tym celu wysłali do kancelarii biskupiej zamieszkałą w Wilnie przy ulicy Wielkiej 22/11 łączniczkę AK o imieniu Lucyna, która pod pretekstem zasięgnięcia informacji na temat kościelnego unieważnienia małżeństwa miała rozejrzeć się po pomieszczeniach. Następnie Sergiusz Piasecki miał dokonać profesjonalnego włamania do sejfu z przechowywanym dokumentem.
Plan spalił na panewce, gdyż Lucyna nie potrafiła znaleźć pretekstu, by dostać się również do prywatnego mieszkania biskupa i w tej sytuacji Piasecki nie podjął się przedsięwzięcia dalszych kroków.
[caption id="attachment_968" align="alignleft" width="183"] Antanas Smetona[/caption]
Pokazowy proces członków grupy „Cecylia” odbywał się na przełomie sierpnia i września 1949 w Bydgoszczy. Wszyscy trzej podsądni zostali skazani na karę śmierci. Wyroki wykonano. Pomimo że proces był szeroko relacjonowany przez wszystkie gazety ogólnopolskie, żadna z nich nie zamieściła wzmianki na temat zeznań Milwida dotyczących paktu Hitler-Smetona. Ujawnienie ich treści z miejsca nasunęłoby skojarzenia z zapisami punktu 1 tajnego protokołu do paktu Ribbentrop-Mołotow.
Treść tego protokołu została upubliczniona na Zachodzie w roku 1946, jednakże Związek Sowiecki do roku 1989 konsekwentnie zaprzeczał jego istnieniu. Jedynie „Gazeta Pomorska”, organ KW PZPR w Bydgoszczy, z uwagi na to, że sprawa ta wypłynęła incydentalnie w czasie rozprawy sądowej, zamieściła w dniu 24 sierpnia 1949 pełen niedomówień i zafałszowań odredakcyjny komentarz następującej treści:
[quote]Siatka wywiadowcza ustaliła, że w skarbcu katedry wileńskiej biskup katolicki Wilna Reinys przechowuje »cenny« dokument, w którym Niemcy zaciągnęli szereg zobowiązań wobec litewskiego faszystowskiego rządu Smetony. Agenci »Cecylii« próbowali ten dokument wydobyć ze skarbca katedry. Jednak na rozkaz Piaseckiego »akcja« ta została przerwana.[/quote]
W dalszej części komentarza pada twierdzenie, że Piasecki jako agent polskiego kontrwywiadu wojskowego uczynił to na rozkaz przełożonych, którzy współpracowali z hitlerowcami i nie chcieli ich kompromitować. Do roku 1946 na temat istnienia tajnego protokołu do paktu Ribbentrop-Mołotow wiedziały tylko kręgi przywódcze Niemiec i ZSRR oraz przedstawiciele najwyższych władz kilku innych państw, które pozyskały informacje na drodze wywiadowczej.
Władze polskie pozostawały niestety w zupełnej nieświadomości. W związku z tym nieprawdopodobne jest, aby Milwid i inni konspiratorzy z wileńskiej AK znali w roku 1942 lub 1943 treść punktu 1 tegoż protokołu. Można oczywiście założyć, że Milwid wymyślił wszystko dopiero w roku 1948, gdy już znał te ustalenia. Taki krok z jego strony byłby jednakże wielce ryzykowny. Gdyby bowiem komuniści z jakichś przyczyn zdecydowali się na nagłośnienie tej sprawy, wówczas przebywający na Zachodzie Piasecki i Mackiewicz mogliby fantazje Milwida skutecznie zdezawuować.
Sergiusz Piasecki już w trakcie trwania procesu grupy „Cecylii” na łamach emigracyjnego „Dziennika Polskiego i Dziennika Żołnierza” zabrał głos w sprawie innych zeznań Milwida przed bydgoskim sądem, opisywanych przez prasę ogólnopolską. Całkowicie niewiarygodne byłoby założenie, że treść omawianych zeznań podsunęli potwornie skądinąd torturowanemu Milwidowi sami funkcjonariusze UB. Gdyby to uczynili, komunistyczne media nagłośniłyby sprawę we wszystkich mediach.
[caption id="attachment_969" align="alignleft" width="155"] Juozas Urbšys[/caption]
W sprawie tej warto prześledzić szczegółowo wydarzenia związane z przejęciem Kraju Kłajpedzkiego przez III Rzeszę w marcu 1939. W dniu 22 marca 1939 korespondent Polskiej Agencji Telegraficznej donosił z Kowna, że dzień wcześniej wrócił z Berlina minister spraw zagranicznych Litwy Juozas Urbšys i zdał sprawozdanie z toczonych tam rozmów w sprawie Kłajpedy. Zaraz po powrocie Urbšysa poseł niemiecki w Kownie dr Zechlin wręczył władzom litewskim notę z żądaniem przekazania Kraju Kłajpedzkiego Niemcom drogą legalnej uchwały Sejmu litewskiego.
Jeszcze tego samego dnia odbyła się zamknięta narada posłów na Sejm przy udziale członków rządu, a po jej zakończeniu zwołano posiedzenie rady ministrów pod przewodnictwem prezydenta Smetony. Bezpośrednio po zakończeniu tej narady odbyło się zamknięte posiedzenie Sejmu. Według uzyskanych przez dziennikarzy informacji Urbšys referował posłom, że jeśli zwrot Kłajpedy nastąpi w drodze porozumienia, Rzesza uwzględni w szerokim zakresie interesy gospodarcze Litwy. Postanowiono wysłać niezwłocznie do Berlina delegację rządową gwoli zawarcia stosownej umowy. Podpisana została już 22 marca 1939. Ze strony niemieckiej podpis złożył Joachim von Ribbentrop, natomiast w imieniu Litwy uczynili to Juozas Urbšys oraz poseł pełnomocny w Berlinie Kazys Škirpa.
Artykuł 4 umowy stanowił:
[quote]Dla wzmocnienia swej decyzji co do zapewnienia przyjaznego rozwoju stosunków między Niemcami a Litwą, obie strony zobowiązują się nie uciekać wzajemnie do stosowania przemocy ani nie popierać użycia przemocy, skierowanej przeciwko jednemu z kontrahentów przez stronę trzecią.[/quote]
Ostatecznie, w dniu 30 marca 1939 litewski Sejm na specjalnym posiedzeniu poświęconym wyłącznie tej sprawie, jednomyślnie ratyfikował umowę o przekazaniu Niemcom Kłajpedy. Posiedzenie Sejmu trwało, według różnych źródeł, od 5 do 15 minut.
W dniu 28 września 1939 nastąpiła korekta tajnej umowy pomiędzy Hitlerem a Stalinem. W zamian za Lubelszczyznę i wschodnie Mazowsze ZSRR przejął protektorat nad Litwą. 10 października 1939 zawarto w Moskwie oficjalną umowę, na mocy której Litwa miała przejąć władanie nad Wileńszczyzną oraz wyrażała zgodę na utworzenie na jej terytorium baz wojskowych Armii Czerwonej.
W roku 1973 ukazała się w Wilnie książka „Czerwiec 1940” pióra V. Kancevičiusa. Autor opierając się na źródłach sowieckich podawał, że pod koniec roku 1939 prezydent Smetona szukał możliwości zmiany protektora. W tym celu wysłał w poufnej misji do Berlina dyrektora departamentu bezpieczeństwa A. Povilaitisa.
Wysłannik Smetony spotkał się z szefem RSHA Heydrichem oraz z szefem Gestapo Müllerem. Przekazał Niemcom informacje na temat tajnych polskich organizacji działających na Wileńszczyźnie oraz na temat działalności komunistów na Litwie, popieranych przez ZSRR. Po powrocie Povilaitisa do Kowna zawarto utajnioną umowę litewsko-niemiecką o współpracy policyjnej.
W związku z tymi wydarzeniami nasuwa się pytanie, czy wymierzona w Polaków i w komunistów poufna oferta wymiany usług policyjnych nie była jedynie pretekstem do skierowania przez Litwę prośby o zmianę protektora ? Czy przy tej okazji Smetona nie przypomniał Hitlerowi o jakichś utajnionych zobowiązaniach Niemiec wobec Litwy, podjętych w niedalekiej przeszłości? Późniejsze wydarzenia dowiodły, że starania Smetony stanowiły już tylko przysłowiową musztardę po obiedzie.
Jeremi Sidorkiewicz, artykuł "Tajny pakt Hitler-Smetona?" ("Kurier Wileński")
Artykuł Nie tylko pakt Ribbentrop – Mołotow? Litwini mieli dogadać się z Hitlerem w sprawie przyłączenia Wileńszczyzny pochodzi z serwisu Niezłomni.com.
]]>[...] Wieczorem wprowadziłem się ja do swego pokoju. Nauczycielka (ta co po rosyjsku mówi) drzwi mnie otworzyła i pokój pokazała.
– Możecie być pewni, że tu czysto – powiedziała. – A myć się można w łazience.
Zaprowadziła mnie do pokoju obok kuchni. Tam jest piękna umywalka i duża wanna.
Popatrzyłem ja na to wszystko i tak sobie pomyślałem: „Zabić by ciebie trzeba na miejscu za to wszystko! Iluż naszych braci, chłopów i robotników, z głodu pozdychało, abyś ty, pasożytko, mogła w takiej wannie rozkoszować się!” Lecz nie powiedziałem jej tego. A ona trajkocze, krany kręci i pokazuje mnie, jak to działa. To ja jej wtedy powiedziałem:
– W porządku. Karabin maszynowy więcej ma chytrości i to dajemy sobie radę. A wasza wanna to głupstwo!
No, przychodzę ja do tej ich wanny. Rozebrałem się i kocioł pomacałem, gorący jak czort!
Więc kran otwieram. A stamtąd jak lunie wrzątek! Ani mi w głowie w coś takiego leźć. Skóry by na mnie nie zostało. Zakręciłem ja kran. Wrzątek do cholery spuściłem z wanny. Potem drugi kran zauważyłem. Otwieram go, a stamtąd zupełnie zimna woda wali. Też, człowieku, nie wleziesz, bo choroby dostaniesz. Zakręciłem ja kran, do wanny naplułem, włosy zimną wodą namoczyłem, żeby wiedziały zarazy, że kąpałem się.
A tamta żmija burżujska, Maria Aleksandrowna, jak przez ich pokój na korytarz przechodziłem, zapytała:
– Przyjemna kąpiel była?
– Bardzo – powiedziałem. – Żebym dużo wolnego czasu miał, to nawet co miesiąc korzystałbym. My w Związku Radzieckim też higienę uwielbiamy nadzwyczajnie.
A swoją drogą ciekawe, jak te babcie taką gorącą wodą wytrzymują, bo chyba w zimnej nie kąpią się? Przypuszczam, że od dzieciństwa są przyzwyczajone we wrzątku pluskać się! Też przyjemność!
[...] Tutejsze burżujki naznosiły mi kwiatów i zasłały cały pokój dywanami. A to wszystko ze strachu. Codziennie pływam w wannie. Wanna to są duże niecki, zrobione z żelaza, do których nalewa się wody i cały człowiek, nawet z nogami, może w nich się zmieścić. (z listu do narzeczonej - red.)
[...] Otóż zacząłem ja o wannie nauczycielek myśleć i nagle przyszła mi do głowy genialna myśl. Przecież ja niekoniecznie muszę myć się w gorącej wodzie lub całkiem zimnej. Można nalać do wanny jednocześnie gorącej wody i zimnej, i tak ją wymieszać, żeby była dobra do mycia się... Usnąłem ja jakoś. A rano nawet nie ubierałem się, bo i tak trzeba będzie do kąpieli się rozebrać, tylko wprost do Marii Iwanowny walę i powiadam:
– Proszę mi natychmiast gorącą wodę przygotować, bo takie jest moje życzenie, żeby całemu się wymyć. No, żywo, bo ja potrafię was przyspieszyć!
Naturalnie dodałem jeszcze parę mocniejszych słów, do słuchu im, żeby mnie lepiej zrozumiały i niedługo z robotą się koszkały.
Słyszę ja, nauczycielki po schodach biegają, drzewo ze składzika na górę noszą, piłują je, rąbią... Dobrze ja te babska wytresowałem. Umiem z burżuazją obchodzić się.
Za pół godziny Maria Iwanowna do moich drzwi zapukała.
– Kąpiel gotowa!
– Dobrze – powiedziałem.
Chciałem nawet podziękować, ale pomyślałem sobie, że za dużo będzie dla nich honoru. To ona musi cieszyć się i dziękować, że ma zaszczyt czerwonemu oficerowi usłużyć.
No, nic. Poszedłem ja do kąpielowego pokoju. Napuściłem pół wanny gorącej wody i zacząłem zimnej dolewać. Wreszcie tak wymiarkowałem, że woda była ciepła i przyjemna. Tylko gorzej, że wanna była pełna. Ale ja tak się ucieszyłem, że na taki drobiazg i uwagi nie zwracałem.
Przysunąłem taboret do wanny, stanąłem na nim, krzyknąłem „hura!” i skoczyłem. Połowa wody z wanny aż pod sufit wyleciała, ale jeszcze dość zostało, żeby wymyć się.
Otóż wyszorowałem się ja pierwszorzędnie. Dwa razy nawet namydliłem się i spłukałem. Bardzo było przyjemnie.
Wylazłem ja z wanny i zamierzałem brudną wodę spuścić, ale była aż czarna i wprost gęsta, więc nie chciałem do niej czystej ręki wsadzać. Ale to było najgorsze, że ręcznika ze sobą z pokoju nie wziąłem, żeby po kąpieli wytrzeć się. Można by obeschnąć, ale długo czekać. Więc ja mokry do swego pokoju poszedłem, a brudną bieliznę w ręku niosłem.
Nauczycielki i Andzia były w kuchni i herbatę piły. Jak zobaczyły mnie gołego i mokrego, to oczy pospuszczały. Po prostu śmiech i głupota. Żadnej cywilizacji w sobie nie posiadają.
fragment powieści Sergiusza Piaseckiego "Zapiski oficera Armii Czerwonej"
INNE FRAGMENTY:
Artykuł „Wanny to są duże niecki, zrobione z żelaza”, czyli jak czerwonoarmista dbał o higienę – piórem Sergiusza Piaseckiego. „Przysunąłem taboret do wanny, stanąłem na nim, krzyknąłem „hura!” i skoczyłem” pochodzi z serwisu Niezłomni.com.
]]>[...] Poszedł on do szafki i wyjął dużą papierową torbę. Przyniósł ją i wyrzucił zawartość na stół. Było to coś podobnego do strąków dużego bobu, albo do małych ogórków.
– Co to jest? – spytałem.
– Banany – powiedział Dubin. – Nasze chłopaki z NKWD tu u pewnego burżuja, który miał dawniej owocarnię, rewizję robili i dużo tego specjału znaleźli. Więc i mnie trochę dali.
– Dawać tu banany! – krzyczy Jegorow. – Dość burżujom tym się obżerać. Teraz nasza kolej!
No, nic. Dubin banany porządnie w umywalce wymył i kilka z nich plasterkami na talerzu pokrajał, potem, oczywiście, odpowiednio posolił i każdemu wódki nalał.
– Zdrowie piechoty! – powiedział.
Wypiliśmy i bananami zagryzamy. Ale, cholera go wie, jakoś niesmaczne było. Ja nawet wypluć chciałem. A Sinicyn wówczas powiedział:
– Do tych bananów trzeba octu i tak samo pieprzu.
Pieprz był, ale po ocet Dubin do gospodyni poszedł pożyczyć. Zaprawialiśmy banany octem, no i, rzecz jasna, pieprzem. I zupełnie inny smak wyszedł. Ale wszystko jedno nie podobały mi się. Wolę kiszone ogórki, a nawet cebulę. Ale nic, pod wódkę to nawet i banany pójdą.
Tylko to było najgorsze, że kapitan Jegorow, nieco za wcześnie, chorować zaczął. Sinicyn do pianina go poprowadził, przykrywkę u góry instrumentu otworzył i powiedział:
– Walcie, towarzyszu do środka, bo szkoda podłogę zanieczyszczać. A w tym głupim instrumencie miejsca dość. Wszystko się zmieści.
Widzę ja z drugiej strony pianina Maślannikow przysposobił się, i też naloty na Rygę robi. Ale ja dobrze się trzymałem i dalej wódkę pod banany chlastałem. A potem posłyszałem jak Dubin powiedział:
– Te banany to najlepiej z olejem jeść i cukrem. Ale szkoda, że nie mam.
Nie zdążył on tego wypowiedzieć, jak kapitan Jegorow od pianina oderwał się, do stołu zbliżył się, jeden banan (jeszcze nie pokrajany) wziął i Dubina nim w zęby jak zajedzie.
– Otrułeś mnie, draniu! – krzyczy. – Nigdy ja od wódki tak prędko nie rzygałem. Banany należy się kiszone jeść, albo marynowane, a ty surowe dałeś!
I w mordę go, i w mordę. Więc Dubin zaczął bronić się. Chwycili się za włosy i po podłodze tatłają się. Kapitan Jegorow naszego gospodarza całego bananami zanieczyścił. Ale to drobiazg: ot, trochę śmiechu było i już. A potem my znów pili, ale na banany jakoś wszyscy apetyt stracili. Tylko Dubin dalej jadł, żeby nie zmarnowały się. przekąska. Tylko pewnie trzeba do nich chrzanu, albo musztardy dodawać.
– To niech sobie tę przekąskę burżuje i żrą! – powiedział kapitan Jegorow. – A ja za takie kpiny i śmiechy będę w mordę bił! Ale nie bił więcej. Pewnie bardzo osłabł, bo rzygał on długo. Bawiliśmy się tak chyba do trzeciej rano. Dobrze nie pamiętam, bo przytomność straciłem i tylko nad ranem z zimna obudziłem się. A zimno musiało być, bo kapitan Jegorow, w trakcie zabawy, wszystkie okna krzesłem powybijał i pół pieca uszkodził. Ciemnawo jeszcze było. Chłopaki śpią – kto gdzie... Sprawdziłem ja, czy zegarki mam? Ale były na miejscu. W dobrym towarzystwie się bawiłem. Więc poszedłem ja do domu. Takim to sposobem, bardzo wesoło i przyjemnie, spotkaliśmy Nowy Rok.
Sergiusz Piasecki, "Zapiski oficera Armii Czerwonej"
Artykuł Banany jako zakąska do wódki – z solą, octem i pieprzem. Sylwester w Armii Czerwonej piórem Sergiusza Piaseckiego pochodzi z serwisu Niezłomni.com.
]]>Kiedy w dzieciństwie dowiedziałem się, że moja grupa krwi oznaczona jest symbolem Rh+, pomyślałem: w porządku – jestem po dobrej stronie - pisze Witold Gadowski w książce "Krew nie woda. Polskie zapiski współczesne".
Ciągle jednak brakowało mi jakiegoś dopełnienia tego znaku.
Kolejne litery A, B, C… jakoś mnie satysfakcjonowały, aż wreszcie – wiele lat później – doszedłem do wniosku, że całkowity opis mojego wewnętrznego napędu powinien brzmieć: P.
Wiem, że z medycznego punktu widzenia wypisuję tu jakieś herezje, ale mniejsza o to. Ma być P i tyle….
Wyrosłem już z wieku, kiedy obchodziło mnie zdanie pieczeniarzy wyżerających tłuste kąski z pańskich spodków. Nie obchodzi mnie przy tym to, czy spodki mają biskupie czy też sekretarzowskie insygnia.
Od dawna szukam polskiego sensu. Zacząłem od siebie, stąd też wybaczcie osobisty ton.
Ta litera P z czasem wydała mi się najważniejsza w całym alfabecie.
Bo to litera utkana ze sztychów Grottgera, cudownego wieczornego szeptu „Trylogii”, pożółkłych fotografii dzieciaków tamtej Warszawy w za dużych hitlerowskich hełmach, powstańców z lat 1944, 1945..., 1953, bohaterów zamęczonych w piwnicach NKWD i UB, na Sybirze, brzemiennych jak krople liter „Solidarności” z 1980 roku.
Zbudowana z luźnej sieci cytatów Piłsudskiego, sejmowej godności socjalisty (z duszy), premiera Jana Olszewskiego, cichego, spokojnego uporu matek, których synowie biegli krzycząc – Polska?!
To litera zanurzona w strofach człowieka, który najpiękniej ujął gest wstawania z kolan – największego polskiego poety – Zbigniewa Herberta.
Ta litera nie uosabia zimnego rozsądku, wyrachowania, kalkulacji, strategii wyrafinowanego szachisty.
Ta litera nie pachnie „zmysłem bezwzględnej ekonomii”. Jest w niej za to dobra naiwność, gościnna tolerancja dla przybyszów, których wianem bogaciła się przez wieki. Jest też słodkie usypianie w momentach powodzenia i lenistwo, które sprawia, że czasem traci się wszystko.
Dodałem sobie do opisu krwi literę P, bo jestem Polakiem nie tylko z powodu miejsca urodzenia, mam wiele ważniejszych powodów, aby tak określać swoją krew.
Moją Polskość czerpałem z przedwojennych „Płomyków” i „Płomyczków”, którymi reakcyjnie (w czasach PRL) karmiła mnie babcia Hołyńska – Sybiraczka, z powieści Sergiusza Piaseckiego, z epickich reportaży Melchiora Wańkowicza, z czytanych przy latarce, pod kocem, książek Alfreda Szklarskiego (wtedy jeszcze nie znałem jego życiorysu) o przygodach Tomka, z cudownego poczucia humoru mistrza Edmunda Niziurskiego.
Malowałem ją sobie w myślach obrazami, które widziałem za oknem, a z okna mojego rodzinnego domu widać było wprost krzyż na Giewoncie.
Polska nie jest najważniejszym krajem świata, nie wzbudza postrachu, nie skłania do oddawania jej hołdu. Ona jest normalna jak jesienna szaruga i słodka jak wybuchająca nagle wiosna.
Polska ma kolor zachmurzonego nieba i błotnistych pól. Bywa chłodna i wilgotna, ale jest w nią wpisana też euforia niespodziewanego lata i pieszczota miękkiego języka, przyjemnego szeleszczenia swojskich, niepowtarzalnych zgłosek.
Taki mi się utkał emocjonalny kolaż... Tak wyobrażam sobie tętniącą w żyłach krew.
*
Kiedyś starsza aktorka opowiadała mi historię małego Frania.
Trwała wojna 1939 roku, Wybrzeże się broniło. Ginęli polscy żołnierze. Do wojskowej komisji codziennie przychodził mały, siedmioletni Franio. Niezmiennie łapał sanitariuszkę za rękaw i prosił, aby wzięła od niego krew. Kobieta uciekała przerażona.
Franiu wracał jednak i z uporem w dziecięcym spojrzeniu powtarzał swoje żądanie.
Pewnego dnia Franiu przyszedł wraz ze swoją mamą, która gorąco poprosiła, aby wzięli od synka choć kroplę krwi.
– On nie może w nocy zasnąć i ciągle płacze, że nie może oddać krwi dla polskich żołnierzy – matka prosiła, wyjaśniając, że boi się o to, że syn w końcu się załamie.
Krew oficjalnie pobrano i szczęśliwy Franiu odszedł wraz z mamą.
Teksty, które teraz zuchwale cisnę Państwu przed oczy, pisałem z myślą o naszym kraju, o tym, co czeka go w najbliższych latach.
Często pisane były szybko, z przeświadczeniem, że trzeba działać już, teraz! Bo ominie nas coś ważnego.
Staram się analizować miejsce mojego kraju we współczesnym świecie, jego realną siłę. Staram się też podpowiadać politykom (choć oni zwykle niewiele słyszą) ważne – moim zdaniem – rozwiązania.
Chłostałem Donalda Tuska i Ewę Kopacz ile wlazło, ale nie z nienawiści, nie z powodu tępego resentymentu, nie z odruchu kibola, dla którego liczą się tylko ci, którzy myślą dokładnie tak samo jak ja. Uważam, że rządy PO i PSL były bardzo złe dla Polski, nie znaczy to jednak, że patrzę przez palce na ludzi Prawa i Sprawiedliwości.
Oni będą ważni tylko wtedy gdy realnie uczynią coś dla naszego kraju. I… przeminą, bo taka jest maszyna polityki – Polska jednak pozostanie.
Dopóki zatem krew obraca w piersi Naszą Gwiazdę, nikt nie zwolni nas z polskich obowiązków. Niemożliwa jest żadna „europejska transfuzja” – nikt z Was nie pozbędzie się polskiej krwi.
Nawet ci, którzy gwałtownie usiłowali ją barwić na bardziej czerwoną czy tęczową. Twoja krew zawsze Cię określi i zawsze powie Ci, gdzie masz iść i po co.
Chciałbym, aby dziś moja Polska wiedziała, jaki ma kierunek, co jest jej pożywieniem i jakie środowisko jest dla niej najbardziej sprzyjające.
Nikt z nas nigdy nie zostanie zwolniony z polskiego myślenia, nikomu nie zostanie odpuszczona dezercja, bezmyślność i zdrada.
Historia Polski tak mocno przyspieszyła, że na gwałt musimy współcześnie określić jej kształt, wartości i kierunek życia.
Polska może być niepotrzebna nikomu na świecie, jest jednak nieodzowna dla naszego życia i nawet po wielu latach upomni się o każdego z nas.
Jaka jest zatem ta polska krew? Jasna, bulgocząca w tętnicach czy też ciemna, wolno tocząca się przez żyły? Kto zna pełny skład tej biało-czerwonej substancji, kto potrafi określić jej idealną konsystencję i skład?!
Na pewno jest małopolska – lekko porywcza i pracowita, wielkopolska – zapobiegliwa, gospodarna, podlaska – dumna i przywarta do krzyża, świętokrzyska – zwariowana, impresyjna, kaszubska, trochę tatarska ze wschodnim zaśpiewem, ariańska, żydowska, niemiecka… Piwna, swarliwa, z grubym karkiem i… lekka jak palce Chopina. Gdyby polska krew nie była potrzebna Panu Bogu, to już dawno wypłukałby ją ze świata ruskimi i niemieckimi transfuzjami.
Jest więc tajemnicą naszego Stwórcy, dlaczego ta właśnie polska krew ma się toczyć w żyłach niedużego kraju.
I niech tak zostanie…
Byle tylko nigdy nie lała się już strumieniami tylko dlatego, że przez polską równinę wyznaczyły sobie przemarsz obce wojska.
Mamy sporo do zrobienia.
Witold Gadowski
Witold Gadowski, Krew nie woda. Polskie zapiski współczesne, Replika, Poznań 2016.
Książkę można nabyć TUTAJ.
Więcej o spotkaniu z W. Gadowskim na Targach Książki w Krakowie.
Artykuł Fragment najnowszej książki Gadowskiego: „Chciałbym, aby dziś moja Polska wiedziała, jaki ma kierunek” pochodzi z serwisu Niezłomni.com.
]]>W jednym miejscu patrzę ja – piekarnia. W oknie chleb i bułki zauważyłem. Nawet ciastka były. Nigdy w życiu czegoś takiego nie widziałem. Myślę sobie, albo to jest burżujska propaganda, albo specjalny sklep polskiego „Inturistu”. Stanąłem ja przy oknie i obserwuję.
Ludzie wchodzą, kupują, wychodzą. A ja tylko staram się zauważyć, czy specjalne stachanowskie „bony” mają czy zwykłe kartki? Ale trudno było to zrozumieć. Myślę ja sobie:
„Spróbuję i ja. A nuż sprzedadzą?” Wchodzę ja do środka, odkaszlnąłem i mówię, niby spokojnie:
– Proszę mi odważyć pół kilograma chleba.
Panienka, ładna taka i cycata, pyta:
– Jakiego?
Ja palcem pokazałem na najbielszy... jak bułka. I nic. Odważyła, nawet w papierek zawinęła i podaje mnie.
– Proszę pana – powiedziała.
Ja aż zdrętwiałem: panem mnie nazwała! Nie rozeznała się. Chyba tylko dlatego i chleb mi sprzedała. A może ślepawa trochę.
Pytam:
– Wiele płacę?
Mówi:
– Dziesięć groszy.
Dałem jej rubla, a ona mi całą kupę pańskich, kapitalistycznych pieniędzy reszty wydała. I o żadne „bony”, kwity czy „ordery” nie pytała nawet.
Wyszedłem ja ze sklepu. Chleb ciepły, biały, aż pachnie. Chciałem od razu zjeść, ale spostrzegłem, że na ulicy nikt nie je, tylko nasze chłopaki chodzą i pestki słonecznikowe gryzą. Wsadziłem ja chleb do kieszeni. Szkoda – myślę – że kilograma nie poprosiłem. Może by sprzedała. A sam liczę: toż wychodzi, że za naszego rubla mógłbym pięć kilo chleba kupić! Słodko żyło się burżujom, w tej dawnej Polsce, na krzywdzie roboczego narodu!
Idę ja dalej i widzę – znów piekarnia. Ludzie wchodzą, wychodzą, każdy coś tam kupuje.
Więc i ja się wziąłem na odwagę i jazda do środka. Tym razem już o kilo chleba poprosiłem.
Palcem też na biały pokazałem. I nic: odważyli, wzięli dwadzieścia groszy i chleb mi podali.
Szkoda – myślę – że dwóch kilogramów nie poprosiłem. Może by też sprzedali? Ale kto wie?
Lecz trochę dalej znów piekarnię dostrzegłem. Więc szoruję ja do środka i mówię... jakby całkiem nawet spokojnie i obojętnie:
– Poproszę o dwa kilogramy białego chleba.
A kapitalista, który chleb sprzedawał (nawet kołnierzyka i krawata nie zdjął, żeby klasowe pochodzenie ukryć) spytał:
– Może cały bochenek weźmiecie? Trzy kilo waży.
– Dawaj – powiedziałem.
Zapłaciłem ja 60 groszy, zabrałem chleb i wychodzę na ulicę. Idę ja i tak sobie rachuję: toż za dziewięćdziesiąt groszy, to znaczy mniej jak za rubla, kupiłem cztery i pół kilograma chleba i nawet w kolejce nie stałem. Nie mogę ja tego zrozumieć. Nie inaczej: kapitalistyczna propaganda. Tę sprawę będę musiał wyjaśnić.
[...] Do pokoju weszła dziewczynka lat dziesięciu. Sprytna taka. Widać od razu: burżujskie nasienie. Oczy po kątach latają. Pewnie na przeszpiegi ją przysłali, żeby zobaczyła, co ja robię.
– Mamusia – powiada – na herbatę was prosi.
Myślę ja sobie: iść, nie iść? Ale poszedłem. Byłem ciekaw zobaczyć, jak burżujki herbatę piją. Otóż przychodzę ja do ich stołowego pokoju. Widzę, biały obrus na stole leży, a na nim pełno różnych drogocennych naczyń. Ser na talerzu położony, mleko w dzbanku, wędlina jakaś, cukier w cukiernicy. Tylko chleba było mało.
Więc ja powiedziałem: „Zaczekajcie chwileczkę”. I wyszedłem. Wróciłem do swego pokoju i myślę: „Czy kilo chleba wziąć, czy cały bochenek?” Ale może dużo zeżrą? I mnie też jeść się zachciało. Wziąłem ja duży bochenek, przyniosłem do nich i położyłem na stole. „To – powiedziałem – do wspólnego użytku”.
– Ale na co to? – mówi jedna. – Chleba u nas dużo, tylko nie krajamy wszystkiego, żeby nie sechł.
– Nic – powiedziałem. – Proszę się nie krępować i jeść ile tylko która chce. Mnie stać na to, żeby i dwa takie bochenki kupić!
Popatrzyły one po sobie. Widocznie zadziwiająca była moja hojność.
Sergiusz Piasecki, fragment książki "Zapiski oficera Armii Czerwonej"
INNE FRAGMENTY:
http://niezlomni.com/banany-jako-zakaska-do-wodki-z-sola-octem-i-pieprzem-sylwester-w-armii-czerwonej-piorem-sergiusza-piaseckiego/
http://niezlomni.com/jak-miszka-powiesil-sobie-portrety-dwoch-wodzow-stalina-i-hitlera-kochany-malarz-hitler-i-nasz-ojciec-stalin-razem-wymaluja-swiat-na-czerwono/
http://niezlomni.com/wanny-to-sa-duze-niecki-zrobione-z-zelaza-czyli-jak-czerwonoarmista-dbal-o-higiene-piorem-sergiusza-piaseckiego-przysunalem-taboret-do-wanny-stanalem-na-nim-krzyknalem-hura/
Artykuł Jak czerwonoarmista po raz pierwszy odwiedził piekarnię. „Nie inaczej: kapitalistyczna propaganda. Tę sprawę będę musiał wyjaśnić” pochodzi z serwisu Niezłomni.com.
]]>Gra na destabilizację Polski właśnie się rozpoczęła i nie będzie to gra prowadzona w rękawiczkach. (...) Nadszedł czas wyjątkowej przezorności i spokoju w kalkulacjach. Rosja nie śpi, Niemcy pomogą familii Tusk, Polsce niekoniecznie. Amerykanie są bardzo daleko.
---------
Nasze dyskusje o polityce zagranicznej przypominają zwykle wykłady pewnego szejka z Arabii Saudyjskiej, który za pomocą kubka i spodka udowadniał niedawno, że Ziemia wcale nie obraca się wokół Słońca.
-----------
Stoimy przed iście tatarską alternatywą: albo Polska stanie się kolejnym projektem na miarę „Krymskiej Kalifornii”, gdy komuś trzeba będzie kosztem Polski coś dać lub oddać; albo też znajdzie się ktoś, kto precyzyjnie zbuduje projekt „Polska”. To drugie jest znacznie trudniejsze.
--------------
Nie ma jednak takiego smrodu, którego nie dałoby się wyprać. Po co się przejmować tubylczą hołotą, kiedy można stanąć słupka i deutscheeuro do pyska dostać.
------------
Polska polityka zagraniczna ostatnich ośmiu lat to właśnie taki spacer durnej panienki w ciemnym tunelu. Jest tylko kwestią czasu, aż ktoś ją porządnie zgwałci. Donald Tusk i Bronisław Komorowski na co dzień wyglądają już zresztą jak poszkodowane ofiary „gry w gwałt”. (...) Rządzą nami właśnie takie międzynarodowe cioty, ideowe eunuchy wykastrowane z honoru i poczucia wstydu, które tylko patrzą, jak i gdzie wyświadczyć seksualną grzeczność komuś silniejszemu (w ich mniemaniu). (...)
Polski rząd i prezydenta należy błyskawicznie zmienić nie dlatego, że komuś się on nie podoba. Należy ich pognać, bo inaczej będziemy obywatelami narodu, który zostanie publicznie zgwałcony przez rosyjskie i niemieckie pomysły. Nie dość zresztą, że zostanie zgwałcony, to jeszcze będzie musiał za to słono zapłacić. Jeśli nie popędzimy ich teraz w wyborach, to zdeprawują nam Polskę do cna.
-------------
Nominalnie Polsce ma przypaść prawie 5 proc. emigrantów, którzy w ciągu roku zamarzą sobie przybyć do brzegów Europy. Nasz rząd zupełnie się w tym wszystkim pogubił, więc pewnie w praktyce trafią do nas tacy uchodźcy, jakich wyśle i wyselekcjonuje dla nas Berlin. (...) Zamiast ulegać niemieckiemu rozumieniu naszych powinności wobec emigrantów, możemy sobie sami wyznaczyć tych, którzy będą się nad Wisłą osiedlać. (...) Jeżeli już mamy emigrantów przyjmować, to róbmy to na swoich warunkach i dla własnego interesu.
----------
Kto zapanuje nad Bliskim Wschodem, ten będzie miał klucz do wielu innych drzwi.
---------------
Kiedy po katastrofie w Smoleńsku Rosjanie siłowo przejęli należący do natowskich generałów sprzęt z tajnym programem Elcrodat, stosowaną w NATO technologią szyfrowania produkowaną przez firmę Rohde und Schwartz, nikt w Polsce nawet się o tym nie zająknął. Ruscy bezczelnie rozłożyli sobie system i odbezpieczyli go. NATO musiało błyskawicznie zmieniać swoje kryptologie – z powodu działania polskich polityków, Organizacja została narażona na spore niebezpieczeństwo. Czy myślicie, że od tego czasu do Polski przekazywane są jakieś tajemnice?
----------
W kręgach natowskich panuje powszechna opinia, że zamiast nadawać coś do Warszawy, lepiej bezpośrednio wysłać to do Moskwy.
-----------
No, może i racja – stwierdzicie – ale co się znowu pokićkało Gadowskiemu z tym okrągłym stołem? Ano nie chcę drugi raz uczestniczyć w takiej parodii demokracji!
----------
Nie, żeby to wszystko było takie genialne czy przekonujące, ale mając taką moc propagandy (te tefaueny, ich klony), nawet z wetknięcia flagi narodowej w łajno można uczynić akt na wskroś patriotyczny i lud to łyknie.
---------
– Pan naturalnie rozumie, że nasza rozmowa musi pozostać tajemnicą?
– Pozostanie – zadeklarował kolega, a na jego twarzy pojawił się wieloznaczny uśmieszek.
Pozostała tajemnicą… przez kilka dni, do momentu spotkania Gadowskiego, he, he. Jeżeli nasze służby specjalne prezentują poziom pułkowników Jędrasów, to błagam – pozabierajcie im pistolety, bo niedługo sprokurują sobie nowe otwory w ciele, przez które będą wyciekały kipiąca inteligencja i fachowość. Durniów mamy w służbach, durniów niebezpiecznych dla samych siebie, durniów kierowanych przez oberdurniów.
-----------
W Polsce nie działa żadna sensowna procedura clearingowa, nie potrafimy uchronić się przed rosyjską ani niemiecką penetracją, bo na wielu eksponowanych stanowiskach wciąż mamy zwykłych agenciaków. Ludzie ci gotowi są sprzedawać ojczyznę za stosunkowo niewielkie pieniądze.
Władcy i słudzy przeszłości wciąż rządzą naszą teraźniejszością, nie wykończy ich biologia, bo – jak widać – reprodukują się z własnego nasienia. Komunistyczna kukułka wciąż rozpycha się w Gnieździe Orła.
-------------
Następnego dnia poradziłem moim Polaczkom, aby natychmiast wrzucili to wszystko do mediów, rozdmuchali, nadęli tak, aby wilk był syty i Manchester City. Narobili takiego jazgotu, że aż z Moskwy przysłali mi gratulacje. W tej Polsce to wszystko po prostu samo się robi, wystarczy czasem nacisnąć końcówki.
-----------
Jeśli ktoś w Państwie Islamskim chciałby znaleźć eldorado dla swoich działań, to śmiało może przyjeżdżać nad Wisłę. Tu służby zajmują się grą materiałami kompromitującymi, mieszaniem w politycznym kotle i szpiegowaniem polityków opozycji, ale żeby potrafiły zabezpieczyć kraj przed terroryzmem, to tak jakby kazać szwejkowskiemu Bretschneiderowi naraz stać się Jamesem Bondem.
-----------
Po ukazaniu się naszego wywiadu obu nas wezwano do warszawskiej siedziby ABW na przesłuchanie. Marsowe miny panów oficerów nie zrobiły na mnie jednak wrażenia, a ich wiedza na temat światowego terroryzmu o mało nie przyprawiła mnie o ból brzucha z rozbawienia. Kiedy jednak zastanowiłem się nad tym głębiej, uśmiech natychmiast zgasł mi na ustach. Tym ludziom powierzamy przecież nasze pieniądze po to, aby zawodowo strzegli naszego bezpieczeństwa. Jeśli w ABW nikt nie ma ochoty nawet czytać światowej prasy, to jak oni wszyscy zachowają się w momencie, gdy jakiś zwariowany islamista zechce jednak zrobić w Polsce coś głupiego?
----------
Najważniejszym zatem zadaniem, jakie stanie przed nowym rządem, będzie natychmiastowa i gruntowna przebudowa służb specjalnych. To tak jak z podmokłym domem: trzeba odkopać fundamenty, odciąć je od zamokłego gruntu, osuszyć i na nowo otynkować.
------------
Chodzi o to, że gdybyśmy przeprowadzili wiwisekcję mózgu generała [Kiszczaka - przyp. red.], to zapewne znaleźlibyśmy w nim wiedzę, która pozwoliłaby doskonale zrozumieć dzisiejsze niemożności, zahamowania i niezrozumiałe z pozoru kłamstwa współczesnej propagandy.
----------
Wycięto Sienkiewicza ze szkół, nie trafili do nich nigdy Józef Mackiewicz ani Sergiusz Piasecki, macoszo traktowany jest w nich Zbigniew Herbert. W III RP lansowany jest nowy typ twórcy – pieczeniarz, spocony w pogoni za groszem i nagrodami.
Te wszystkie Stasiuki, Kuczoki, Batory i inne stwory na wyścigi odmieniają zestawienia: „Polska – gnój”, „Polska – syf”, „Polska – obciach”. Michnikoidalna podróba literatury bezczelnie rozpasła się na salonach warsiawki i udaje sztukę, tak jak za czasów PRL „wyrób czekoladopodobny” imitował czekoladę, a PAX udawał niezależnych katolików. W teatrach panuje homosiokracja, w literaturze panoszą się jęki postmichnikoidalne, w sztukach plastycznych furorę robi pomiotło, które z waginy wyciąga sobie lalkę Barbie.
---------------
Utyskiwanie na młodzież jest oczywiście popisowym numerem każdego zgreda. Kiedy jednak młodzi ludzie uciekają, przychodzi mi do głowy proste pytanie: dlaczego oni nie chcą walczyć o swoje?
Na to odpowiedzią są codzienne ramówki TVN i jej podobnych „mediów”, od małego zakładają im na kark pęta, od małego uczą ich, że bunt nie ma szans, jest głupi, zacofany. Słyszeliście, do czego dziś doszliśmy? Buntowanie się jest passé. I to wśród młodej generacji. Wychowaliśmy pokolenie słabeuszy.
-----------
Do kompletu wyobraźcie sobie jeszcze, jak ci chłopcy w spodniach rurkach i damskich płaszczykach chwytają za karabin i bronią naszego kraju…
-----------
A więc już nawet bez szkiełka widzimy, że teraz nie liczą się wybory obywateli, nie liczy się wolne głosowanie, za to liczy się to, kto ma dostęp do maszynki liczącej głosy.
Ten, kto liczy, zdobywa władzę.
III RP stała się krajem, w którym dzieci esbeków i pezetpeerowców są natychmiast premiowane, a dzieci akowców mogą co najwyżej kupić sobie bilet lotniczy do Londynu i tam szukać swojej szansy.
-----------
Jak zrobić z człowieka bezwolną kukłę? Na to pytanie odpowiedź daje nam amerykański badacz Martin Seligman, który już w latach 70. stworzył pojęcie „wyuczonej bezradności”. Teorię oparł na doświadczeniu polegającym na tym, że psy zamykano w klatce, w której nie mogły uniknąć bolesnych wstrząsów elektrycznych. Po pewnym czasie zwierzęta kończyły walkę i bezradnie kładły się na podłodze. Przeniesione do innej klatki, z której łatwo mogły uciec przed bólem, nie podejmowały żadnych działań, tylko biernie leżały.
Przez cały okres PRL byliśmy tresowani, że każde działanie może się skończyć źle, potem 25 lat III RP jedynie wzmacniało w nas poczucie, że aktywność pogarsza naszą sytuację. „Wyuczona bezradność” w konsekwencji doprowadza do poczucia, że nie widzimy związku między działaniem a poprawą naszej sytuacji. Biernie znosimy kolejne wstrząsy i tłumimy agresję do wewnątrz. Polacy zostali, w wielkiej swojej części, wytresowani do bierności, do poległego oczekiwania na to, co się stanie. Na ludzi aktywnych ta „okuta masa” spogląda jak na szkodliwych awanturników. Rządzącym jurgieltnikom tylko w to graj.
-------------
[...] oto na murawę wybiegają dwie drużyny, ale tylko jedna jest słuszna i jedna tylko powinna wygrać. Początkowo słuszna drużyna góruje techniką i błyskotliwością kopniaków nad przeciwnikiem. Wygrywają…
Przeciwnicy szybko pojmują jednak ich taktykę i zaczynają się przedzierać na pole karne słusznej drużyny. Ale od czego jest sędzia (główne media naszej ojczyzny)? Wielogębny sędzia odgwizduje więc seryjnie spalone, a kiedy to nie wystarcza, zaczyna dopatrywać się fauli nawet tam, gdzie jeszcze Niesłuszniacy nie wyciągnęli nogi. Niesłuszniacy zaczynają być karani nawet za „agresywne stanie na boisku”. Olaboga! Wszystko na nic! Pod koniec pierwszej połowy Niesłuszniacy zaczynają jednak zdobywać przewagę, coraz częściej zapuszczają się pod bramkę Słuszniaków.
Witold Gadowski, Lokal dla awanturnych, Replika, Poznań 2016.
Książkę można nabyć TUTAJ.
Pierwszy w dorobku znanego dziennikarza i reportera zbiór krótkich, publicystycznych migawek, w których przegląda się Polska na przestrzeni ostatnich kilku lat.
Autor o książce:
Pisałem te teksty dla pełnokrwistych facetów i kobiet. Nie bawię się w kotka i myszkę z wpływowymi salonami, za nic mam fochy mniemanych wielkości. Bo w ogóle – poza prawdą – niewiele mnie już obchodzi.
Nigdy z nikim się nie układałem i nie przedkładam dobrego wychowania ponad szczerość.
Pamiętajcie jednak, że czytacie na własną odpowiedzialność. Jeśli po lekturze zdejmie was gniew nieoczekiwany, melancholia, kolki trzewiowe albo śmiech do rozpuku, to będzie już tylko Wasza wina. Trza było nie zaczynać.
Lokal dla awanturnych nigdy nie będzie grzeczny. Nie zapraszam więc do niego pensjonarek i mężczyzn o mentalności wodnych liliji.
Najczęściej snują się po nim politycy, filozofowie (stare marudy) i niewiasty z temperamentem, nie brakuje także egzotycznych typów, po krakowsku zwanych „cudokami”.
Mam nadzieję, że teksty posmakują wam jak kawał krwistego befsztyka. Wcinajcie na zdrowie, a jeśli szukacie bardziej wysublimowanych klimatów, jadła z kuchni śródziemnomorskiej, to pewnie znajdziecie tu kilka smaczków, które trafią i w taki gust.
Jednego możecie jednak być pewni – nie znajdziecie tu pokrętnego mendzenia, które tak charakteryzuje współczesną, rodzimą „twórczość publicystyczną”.
Kraków, styczeń 2016 r.
Witold Gadowski o sobie:
Jestem człowiekiem w nieustannym ruchu. Uważam się za dziennikarza, reportera opisującego rzeczywistość taką jaka ona jest. Bywam pisarzem, poetą, autorem piosenek, zajmuję się także filozofowaniem i publicystycznym opisem otaczającego mnie świata. Staram się być niezależny i prawdomówny.
Więcej o autorze przeczytasz TUTAJ.
Artykuł Fragmenty najnowszej książki Witolda Gadowskiego! pochodzi z serwisu Niezłomni.com.
]]>
Artykuł Przemytnik, więzień Świętego Krzyża, wielki pisarz, ale przede wszystkim antykomunista. 113 lat temu urodził się Sergiusz Piasecki pochodzi z serwisu Niezłomni.com.
]]>Pasjonaci historii i twórczości Sergiusza Piaseckiego z Polski i Białorusi postanowili upamiętnić wybitnego pisarza w białoruskim Rakowie.
W skład Komitetu weszli:
prof. Mikołaj Iwanow (Uniwersytet w Opolu, Fundacja „Za wolność Waszą i Naszą”), prof. Zdzisław Julian Winnicki (Uniwersytet Wrocławski), Feliks Januszkiewicz (Raków), prof. Ryszard Demel (Tencarola, Włochy), prof. inż. Władysław Tomaszewicz (Politechnika Gdańska), dr Krzysztof Polechoński (Uniwersytet Wrocławski), Marek Bućko (Fundacja Wolność i Demokracja, portal Kresy24.pl), prof. Zbigniew Makarewicz (Akademia Sztuk Pięknych, Wrocław), Andrzej Kołodziej (Gdynia).
Komitet ogłasza, że rozpoczyna działania mające na celu upamiętnienie postaci oraz twórczości piewcy kresowej Wolności, gorącego Patrioty polskiego i Miłośnika Ziem Białoruskich, żołnierza białoruskich formacji „Zielonego Dębu”, Dywizji Litewsko-Białoruskiej Wojska Polskiego, współpracownika Armii Krajowej w okupowanym Wilnie, bezkompromisowego emigranta politycznego, twórcy niezapomnianych, w większości znanych szeroko w świecie dzieł literackich: „Kochanek Wielkiej Niedźwiedzicy”, „Piąty etap”, „Bogom nocy równi”, trylogii mińskiej: „Jabłuszko”, „Spojrzę ja w okno…”, „Nikt nie da nam zbawienia…”, dylogii wileńskiej (z cyklu Wieża Babel): „Człowiek przemieniony w wilka”, „Dla honoru organizacji”, ponadto autora „Żywota człowieka rozbrojonego”, „Adama i Ewy”, a także satyrycznych „Zapisków oficera Armii Czerwonej”, „7 pigułek Lucyfera” oraz kilku innych wybitnych utworów literackich.
Pomnik stanie w Rakowie, miejscu szczególnie związanym z życiorysem i niezwykłymi losami naszego Bohatera, który w swej twórczości rozsławił na cały świat to miasteczko na pograniczu Nowogródczyzny i Mińszczyzny. Miejsce pod ekspozycję i nadzór nad wykonaniem projektu, a następnie posadowienie Pomnika zapewnią Panowie Januszkiewiczowie na swojej prywatnej posesji w Rakowie, obok prowadzonego przez nich Muzeum Januszkiewiczów oraz Pracowni Plastycznej. Do udziału w inicjatywie Komitet zaprosi Mera miasteczka Raków.
Posadowienie Pomnika powinno stać się początkiem przywracania pamięci o Bohaterze w Jego stronach rodzinnych, organizowania merytorycznych konferencji naukowych i popularyzatorskich, promowania Rakowa jako kresowego miasteczka o wielkiej historii, związanej także z działalnością innego wielkiego rakowianina, historiozofa, rektora Uniwersytetu Wileńskiego prof. Mariana Zdziechowskiego, który w swoim tutejszym dworze zorganizował miejsce spotkań, nazwane później Akademią Rakowską. Pomnik uczyni z Rakowa atrakcyjne miejsce intelektualnych spotkań białorusko-polskich.
Komitet zwraca się o wspieranie jego działalności oraz wnoszenie datków na rzecz tej inicjatywy. Konta bankowego udzieliła Komitetowi Fundacja „Za Wolność Waszą i Naszą”. Datki z dopiskiem „Pomnik w Rakowie” można przekazywać na konto:
BZ WBK S.A. 2010 9028 5100 0000 0113 7218 72
Komitet liczy na życzliwość wszystkich, którym droga jest pamięć o osobie Sergiusza Piaseckiego oraz Jego Kraju lat dziecinnych i młodzieńczych. Także tym, którym bliska jest idea dialogu i współpracy polsko-białoruskiej. Informacji dodatkowych udzielają: prof. Mikołaj Iwanow i prof. Zdzisław J. Winnicki adresami e.mail: [email protected] , [email protected].
za Kresy24.pl
Artykuł Pisarz wyklęty – Sergiusz Piasecki doczeka się upamiętnienia. Pomnik stanie w białoruskim Rakowie pochodzi z serwisu Niezłomni.com.
]]>