PRL – Niezłomni.com https://niezlomni.com Portal informacyjno-historyczny Sun, 03 Dec 2023 21:00:15 +0000 pl-PL hourly 1 https://wordpress.org/?v=4.9.8 https://niezlomni.com/wp-content/uploads/2017/08/cropped-icon-260x260.png PRL – Niezłomni.com https://niezlomni.com 32 32 Nieznana strona komunistycznej bezpieki. Wywiad Wojsk Ochrony Pogranicza. [WIDEO] https://niezlomni.com/nieznana-strona-komunistycznej-bezpieki-wywiad-wojsk-ochrony-pogranicza-wideo/ https://niezlomni.com/nieznana-strona-komunistycznej-bezpieki-wywiad-wojsk-ochrony-pogranicza-wideo/#respond Sun, 10 May 2020 18:20:22 +0000 https://niezlomni.com/?p=51066

O bezpiece cywilnej, znanej jako UB (Urząd Bezpieczeństwa) i SB (Służba Bezpieczeństwa) – słyszał każdy Polak. Zwiad WOP był kolejną bezpieką, tym razem w strukturach Ludowego Wojska Polskiego (LWP), tuż obok zbrodniczej Informacji Wojskowej (IW) i jej następczyni Wojskowej Służby Wewnętrznej (WSW).

Bezpieczniackie służby cywilne zostały po roku 1989 poddane weryfikacji, natomiast wojskowe zwartym szykiem, spokojnie i bez strat, przemaszerowały ku nowej – jak sądziliśmy, niepodległej – już rzeczywistości.

Niniejsza monografia obejmująca lata 1945-1989, wiedzie od kołyski bezpieczniackiej po resortową emeryturę, wszechstronnie dokumentując działalność WOP Polski Ludowej. Ukazuje zasady funkcjonowania formacji, przedstawia kadrę dowódczą i motywy jej postępowania, ułatwiając zrozumienie pozornie niezwiązanych ze sobą mechanizmów transformacji po roku 1989.

Lech Kowalski, Bezpieka pogranicza. Wywiad Wojsk Ochrony Pogranicza, Wydawnictwo Fronda, Warszawa 2020. Książkę można zamówić na stronie wydawnictwa Fronda.

Fragment książki:

Kto więc mógł zostać bezpieczniakiem w Wojskach Ochrony Pogranicza? By ułatwić rekrutację, kadrowcy tej formacji stworzyli nawet model osobowości pracownika operacyjnego służby zwiadu WOP. Chodziło więc o osobę, którą musiała cechować przede wszystkim wysoka ideowość  i odpowiednie wartości moralne (komunistyczne). Takie zauroczenie bolszewizmem przełożeni doktrynerzy nazywali patriotyzmem socjalistycznym. W tak wyselekcjonowanym środowisku profesjonalizm zawodowy bywał zawsze na drugim planie, psychopatów  i pospolitych bandytów z nizin społecznych przyjmowano bez większych zahamowań, podobnie półanalfabetów, ale „błądzących ideologicznie” już z pewnością nie. W brzmieniu urzędowym wytyczne przybrały następującą formę: „Każdego oficera zwiadu WOP powinno cechować oddanie ideom socjalizmu, muszą oni brać aktywny udział w walce o wcielanie ich w życie i być gotowym do ich obrony”. Niezbędne były również stosowne cechy intelektu, niestety nie wyjaśniono jakie, a ponadto dojrzałość emocjonalna, która polegała na bezkompromisowości w walce z wrogiem zewnętrznym i wewnętrznym, oraz opanowanie w sytuacjach trudnych i niebezpiecznych. Liczyły się także umiejętności i sprawności praktyczne.

Bezpieczniacy ze zwiadu mieli być twardzi niczym skała, odporni na korupcję i nieżądni dóbr materialnych przejmowanych na granicach. Nie mieli prawa załamywać się w niepowodzeniach, a jednocześnie powinno ich cechować głębokie poczucie odpowiedzialności za wykonywane zadanie. Kandydat na bezpieczniaka musiał także opanować „zespół podstawowych wiadomości ogólnych, społeczno-politycznych, a w ich ramach wiedzę o prawach i prawidłowościach rozwoju społecznego”. Ostatnie stwierdzenie to typowy resortowy żargon, chodziło w nim o hołdowanie światopoglądowi materialistycznemu (komunistycznemu), co miało bezpieczniaków uchronić przed wszelkim złem i pokusami. Mało kto jednak wiedział, co kryło się pod tym pojęciem, jego egzegezę przeprowadzali po kres PRL.

Poza tym wymagana była lojalność wobec przełożonych i kolegów, uczciwość w pracy operacyjnej i gotowość podporządkowania własnych spraw interesom społecznym i potrzebom służby w zwiadzie. Oczekiwano również samodzielnego myślenia, umiejętności poprawnego wnioskowania oraz przewidywania problemów i zdarzeń, a także dociekliwości w poszukiwaniu nowatorskich i twórczych rozwiązań problemów operacyjnych, jak również spostrzegawczości i szybkości orientacji oraz zdolności poznawania ludzi. Analizując zbiór cech wymaganych od kandydata na bezpieczniaka WOP, można dojść do wniosku, że miał to być bolszewicki cyborg, któremu wystarczyłoby tylko wskazać cel i ofiarę, a on by ją bez większego wysiłku dopadł.”

Artykuł Nieznana strona komunistycznej bezpieki. Wywiad Wojsk Ochrony Pogranicza. [WIDEO] pochodzi z serwisu Niezłomni.com.

]]>
https://niezlomni.com/nieznana-strona-komunistycznej-bezpieki-wywiad-wojsk-ochrony-pogranicza-wideo/feed/ 0
Takiej historii nie da się wymyśleć, mogło napisać ją tylko życie. Niezwykłe dzieje polskiego sportowca z Auschwitz. [WIDEO] https://niezlomni.com/takiej-historii-nie-da-sie-wymyslec-moglo-napisac-ja-tylko-zycie-niezwykle-dzieje-polskiego-sportowca-wideo/ https://niezlomni.com/takiej-historii-nie-da-sie-wymyslec-moglo-napisac-ja-tylko-zycie-niezwykle-dzieje-polskiego-sportowca-wideo/#respond Mon, 27 Jan 2020 05:52:11 +0000 https://niezlomni.com/?p=50849

Wojenna zawierucha uczyniła życie utalentowanego sportowca Henryka Zgudy pasmem tragicznych i szczęśliwych zdarzeń, które złożyły się na niezwykłą epopeję.

Wojenna zawierucha uczyniła życie utalentowanego sportowca Henryka Zgudy pasmem tragicznych i szczęśliwych zdarzeń, które złożyły się na niezwykłą epopeję. Zguda zaczyna swą opowieść od przedwojennego Krakowa. Mówi o życiu w ubogim domu koło dworca, o beztroskiej młodości i o sportowym współzawodnictwie. Był bowiem zapalonym pływakiem i waterpolistą, osiągając w tych dyscyplinach bardzo dobre wyniki.

A potem wybuchła wojna i Zguda, oskarżony o działalność polityczną, rozpoczął więzienną wędrówkę po obozach Auschwitz, Buchenwald, Flossenbürg i Dachau. Podkreśla, że mógł zginąć wielokrotnie i że przeżył cudem, często dzięki napotkanym przyjaciołom. Jednak nie skupia się tylko na tym. Nawet chętniej wspomina epizody, które pozwalały oderwać się od upiornej, obozowej rzeczywistości.

Życie sportowca we wczesnym PRL-u nie było złe, ale gdy system zaczął zaciskać pętlę, lepiej było uciec. I tak zaczął się ostatni, amerykański etap historii Henryka. Do nowego świata Zguda przypłynął, nie znając zupełnie języka angielskiego, jednak w odnalezieniu swego miejsca pomogło mu znów pływanie. No i przyjaciele – w ich gronie Jerzy Kosiński. Dzieje Henryka spisała Katrina Shawver – dziennikarka, która poznała go przypadkiem. Na podstawie wspomnień i szeregu rozmów z samym Zgudą, a po jego śmierci – z jego żoną, stworzyła portret człowieka nietuzinkowego i opis jego równie barwnych i zagmatwanych losów, jakie stały się w XX wieku udziałem wielu Polaków.

Fragment książki Katriny Shawver „Od Auschwitz do Ameryki. Niezwykła historia polskiego pływaka”, wyd. Replika, Poznań 2019. Książkę można nabyć TUTAJ.

Gdy weszliśmy, zabrali nam nasze nazwiska, nadali numery i poszliśmy do umywalni, gdzie dostaliśmy ubrania więzienne – koszule, spodnie i buty, które natychmiast nam ukradziono. Musieliśmy je ukraść z powrotem. Buty składały się z drewnianej podeszwy ze skórzanym paskiem na górze. Nie było skarpetek. Ogolili nam głowy. Potem poszliśmy do fotografa. Głowa oparta o pręt wystający ze ściany. Z lewej. Z prawej. Z przodu. Bach, bach, bach, załatwione w trzydzieści sekund.

Wiesz, wtedy jeszcze nie robili tatuaży. Dlatego robili zdjęcia. Kiedyś myślałem o tym, by wydać dziesięć dolarów, by mieć wytatuowany numer – ładny i schludny. Wiesz, ludzie chcą je zobaczyć. Zawsze są zawiedzeni, kiedy pokazuję pusty nadgarstek, tak jakbym faktycznie tam nie był. Ale zmieniłem zdanie. Zapomnijmy o tym. Nie potrzebuję tatuażu, by wiedzieć, gdzie byłem. Powiem ci zabawną historyjkę o esesmanach i ich tatuażach.

Niemcy myśleli, że są bardzo sprytni. Wielu esesmanów i innych Niemców miało wytatuowaną pod lewą pachą grupę krwi, by w razie zranienia można było przetoczyć nieprzytomnemu żołnierzowi właściwą krew. Ale po wojnie żałowali tych tatuaży. Gdy Amerykanie albo Rosjanie zatrzymali jakiegoś Niemca i podejrzewali, że był w SS, wystarczyło, że kazali mu podnieść rękę, aby się upewnić. Rosjanie przeważnie od razu ich zabijali.

Wszystko dzieje się z jakiegoś powodu. Wiesz, historycznie ich podziwialiśmy, ale oni nami pogardzali. Gdy golili głowę, bolało piekielnie, bo nie przejmowali się tym. Powiedziałem – golili, ale golarki zużywały zbyt dużo prądu, więc zamiast nich używali nożyczek. Bycie fryzjerem w obozie to była dobra robota – pasowałaby mi.

Po wykonaniu zdjęć poszliśmy prosto do bloku 11 na kwarantannę. Nie wiedzieliśmy jeszcze, że to blok śmierci.

Blok 11 znajdował się naprzeciwko bloku 10, jakby po drugiej stronie dziedzińca. Bloki te były dwukondygnacyjnymi budynkami z cegły. Okna wychodzące na dziedziniec były zasłonięte – zamurowane cegłami albo zabite deskami, więc nie było nic widać. Blok 10 był blokiem eksperymentalnym. Przez te okna usłyszałem żydowskie dziewczynki wołające matkę i babcię. Otwór w osłonie okna był skierowany w górę, widać było tylko niebo.

– Mamo! Mamo! Pomóż mi! Pomóż mi!

Tu Henryk wzruszył ramionami i rozłożył ręce.

– Ale co mogłem zrobić?

Kapo stojący na czele bloku 11 był wielkim facetem. Był mistrzem bokserskim wagi ciężkiej z Holandii, był mistrzem bokserskim Poznania. Był też pływakiem… Nie najlepszym, ale znał mnie. Jego obowiązkiem było trzymanie nas z dala od okien. Rozmawialiśmy trochę.

Co kilka godzin kapo Jakub mówił:

– Wszyscy razem na środek sali, nie podchodzić do okien. Zostańcie tam .

Wraz ze strażnikami pilnował nas z kijem w ręku, byśmy tam pozostali. Słyszeliśmy esesmanów chodzących lub śmiejących się na dziedzińcu. Wtedy właśnie dowiedziałem się, że na dziedzińcu jest ściana, przy której rozstrzeliwują więźniów.

Esesmani przychodzili i krępowali ręce więźniów drutem za ich plecami. Inny esesman też tam stał, choć nieraz chodził, śmiał się i rozmawiał z innymi esesmanami. Nie słyszeliśmy wystrzałów – brzmiało to bardziej jak spfft. Kapo Jakub wyjaśnił mi, że używali czegoś w rodzaju pistoletu do wstrzeliwania gwoździ – tak Niemcy oszczędzali amunicję. Strzelali w tył głowy. Czasem skazańcy krzyczeli. Niektórzy ginęli w milczeniu, niektórzy zdołali wykrzyknąć: „Niech żyje Polska!”.

– Więc jak się stąd wydostaniemy? – zapytałem Jakuba.

– Czy wiesz, co to za blok? To blok śmierci. Na zewnątrz zabijają więźniów. Zabijają ich każdego ranka i wieczora przed tą ścianą na dziedzińcu. Zabijają za każdym razem dziesięciu, pięciu, jednego, dwóch lub trzech.

Udało mi się jakoś zachować złote pióro w drodze z Montelupich. Powiedziałem mu, że mam złote pióro. Chcesz? Dam ci je.

Kapo Jakub podszedł ze mną do okna i wskazał na komin krematorium, który piekielnie dymił. – To jest jedyny pewny sposób wydostania się stąd – powiedział.

– Pewnie, że chcę. Teraz słuchaj, coś ci powiem. Zawsze kiedy kierownik komanda pyta o robotników, obojętnie jakich, mów mu, że jesteś najlepszy. Zapamiętałem to.
Po kwarantannie zostaliśmy przeniesieni do innych bloków. Pierwszego dnia na stałym bloku najstarszy Niemiec z tego bloku wygłasza przemówienie do nowych więźniów.

Dwustu nas stało na baczność. Musieliśmy sprawiać wrażenie, że słuchamy i rozumiemy, tak jakby sam Bóg stał przed nami i przemawiał. Więźniowie i wieśniacy, którzy nie znali niemieckiego potrząsali tylko głowami, stojąc z założonymi rękami.

Nadzorca zaczął przemowę od słów: „Jest tylko jedna droga do wolności. Musicie podążać za tymi kamieniami milowymi.” Wyszczekiwał numer, nim wymienił każdy z kamieni milowych. „Jeden! Posłuszeństwo.” Bang! Walnął kijem w pryczę. Gdy Henryk powiedział „bang”, uderzył w stół ogrodowy, aż wszystko, co na nim leżało, natrzęsło się. Podskoczyłam od nagłego hałasu, tak jak zrobiliby to po przerażeni ludzie w baraku. „Dwa! Pilność.” Bang! Walnął znów kijem w stół. Liczył dalej. „Trzy! Uczciwość.”
Łup! Walnął kogoś kijem w głowę. Mocno. „Cztery! Porządek.”

Łup! Ktoś inny dostaje po głowie. Po wymienieniu każdego kamienia milowego uderza albo kopie kogoś nowego. „Pięć! Czystość. Sześć! Poświęcenie. Siedem! Prawdomówność. Osiem! Trzeźwość”. Mówiąc, chodził po baraku z długim kijem w rękach, zadowolony z siebie. Te kamienie milowe były słynne. Na każdym bloku wisiała tablica z nimi. Gdy zrobiło się coś nie tak, esesmani kazali je powtarzać. Wieśniacy tylko potrząsali głowami i stali z założonymi rękami. Nie rozumieli po niemiecku. Dostawali po łbie za to, że byli głupi. Pamiętam te kamienie milowe bardzo wyraźnie. Następnie rozkazuje: Macie być czyści. Możecie korzystać z toalety przez godzinę dziennie. Bez wody, tylko godzinę dziennie. Wylicza kolejne zasady. Niemcy nie zapewniają możliwości, by się umyć. Potem nauczyłem się, że im czystszym się jest, tym dłużej się żyje. Niemcy lubią czystość.

Rano esesmani budzą nas. „Schnell, schnell, raus, raus”. Wychodzić, szybko, szybko.

Mamy pięć minut na to, by trzystu facetów skorzystało z latryny i stanęło na zewnątrz w równej formacji. Apele, były wcześnie, przed szóstą rano. Każdego ranka strażnik liczy: Eins, zwei, drei, vier… Scheiber (pisarz blokowy) woła: Mam dwustu więźniów na
liście. Rapportführer (raportowy) odpowiadał: Mam tylko stu siedemdziesięciu ośmiu. Brakuje dwudziestu dwóch. Kapo brał kilku więźniów i wracał do bloku. Kazał więźniom po kolei wyciągać brakujących dwudziestu dwóch – wszystkich zmarłych w ciągu nocy – i układali ich zwłoki na stosie. Każdego ranka leichenträger (tragarze zwłok) przychodzili z wózkami i wywozili poranny stos trupów. Wiesz, Niemcy nigdy nie dotykali trupów. Więźniowie chwytali zwłoki za nogi i ciągnęli je w stronę wózka. Drugi więzień chwytał je pod ramiona i wrzucali je na stos trupów na wózku. Potem słyszeliśmy, jak pisarz meldował raportowemu: „Stan się zgadza”. Dopiero wtedy mogliśmy się rozejść do wyznaczonych prac.

Fragment książki Katriny Shawver „Od Auschwitz do Ameryki. Niezwykła historia polskiego pływaka”, wyd. Replika, Poznań 2019. Książkę można nabyć TUTAJ. 

Katrina Shawver – dziennikarka z ponad dwudziestoletnim stażem. Przez pierwsze jedenaście lat pracowała dla „The Arizona Republic”. Przygotowując cykl artykułów dla tej gazety poznała Henryka Zgudę, jego historia na tyle ją zafascynowała, że postanowiła napisać książkę, za którą otrzymała wiele prestiżowych nagród:
2018 Polish Heritage Award from Polish American Congress of Arizona
2018 Arizona Authors Association Literary Contest – First Place for Published Nonfiction
2018 IBPA Benjamin Franklin Award – Silver for Biography
2017 The Wishing Shelf Book Awards (UK) – Gold for Adult Non-Fiction
2018 Reader Views Literary Awards – Winner in Four categories:
First Place Biography, First Place Regional, Best Nonfiction Book of the Year,
Best Regional Book of the Year
2018 Feathered Quill Book Award – Second Place for Historical
2017 Advice Books (Italy) – Voted Best of 2017

Artykuł Takiej historii nie da się wymyśleć, mogło napisać ją tylko życie. Niezwykłe dzieje polskiego sportowca z Auschwitz. [WIDEO] pochodzi z serwisu Niezłomni.com.

]]>
https://niezlomni.com/takiej-historii-nie-da-sie-wymyslec-moglo-napisac-ja-tylko-zycie-niezwykle-dzieje-polskiego-sportowca-wideo/feed/ 0
W czasach PRL jego książki wycofano z bibliotek, a dzieła poddano cenzurze. „Historia Żydów w Polsce” Teodora Jeske-Choińskiego https://niezlomni.com/w-czasach-prl-jego-ksiazki-wycofano-z-bibliotek-a-jego-dziela-poddano-cenzurze-historia-zydow-w-polsce-teodora-jeske-choinskiego/ https://niezlomni.com/w-czasach-prl-jego-ksiazki-wycofano-z-bibliotek-a-jego-dziela-poddano-cenzurze-historia-zydow-w-polsce-teodora-jeske-choinskiego/#comments Tue, 07 Jan 2020 06:51:12 +0000 https://niezlomni.com/?p=50893

Po „Historię Żydów w Polsce” autorstwa Teodora Jeske-Choińskiego (1854-1920) warto sięgnąć z kilku powodów. Przede wszystkim książka wyszła spod pióra jednego z najwybitniejszych pisarzy swojej epoki. Dziś zapomniany, ale w czasach kiedy tworzył, umiejętnościami literackimi i popularnością rywalizował z Henrykiem Sienkiewiczem.

Jeske-Choiński jest autorem wielu świetnych, ale niestety dziś już niesłusznie zapomnianych, świetnych powieści historycznych. Nie ma tu miejsca na wymienienie długiej listy jego dzieł literackich. Warto wymienić te wybitniejsze, „Ostatni Rzymianie”, „Gasnące słońca”, „Tiara i korona”.

 

Autor oparł się na źródłach i publikacjach, które ukazały się nie tylko w języku polskim. Sięgnął  do materiałów żydowskich, niemieckich, francuskich.

 

Autor wnikliwie prowadzi nas przez kręte dzieje Żydów, którzy mieszkali na ziemiach polskich. Pokazuje, jak zachowywali się w sytuacji zagrożenia naszej ojczyzny, jak układali swoje życie społeczne polityczne, religijne, gospodarcze i społeczne żyjąc wśród Polaków.

 

Praca może budzić kontrowersje. Ale należy jednak pamiętać, że wpływ na nią miał duch epoki, powstała, u progu odradzającej się po latach zaborów Polsce, w pierwszej połowie 1918 r. Jej celem nie było i nie jest zachęcanie do nienawiści wobec kogokolwiek. Można i należy na nią spojrzeć jako na przyczynek do dziejów mniejszości, która odegrała ważną rolę w dziejach Polski. Również jako na głos w debacie publicystycznej, w której brali udział najwybitniejsi ówcześni pisarze i publicyści.

 

Teodor Jeske-Choiński, „Historia Żydów w Polsce”, Wyd. Ostoja, Kraków 2015. Książkę można nabyć TUTAJ.

 

Teodor Józef Fryderyk Jeske-Choiński — intelektualista, pisarz i historyk, publicysta konserwatywny, krytyk teatralny i literacki urodził się 27 lutego 1854 r. w Pleszewie (Wielkopolska). Uczęszczał do gimnazjów klasycznych w Śremie i Poznaniu. Studia inżynierskie odbywał na politechnice we Wrocławiu, filozoficzne na uniwersytecie w Pradze, a literaturoznawcze w Wiedniu.

Po studiach zamieszkał w Warszawie, gdzie przez krótki okres współpracował ze środowiskiem pozytywistów. W tym czasie zamieszczał artykuły m.in. w „Przeglądzie Tygodniowym”, „Ateneum” i „Nowinach”. Na początku lat osiemdziesiątych XIX wieku dokonał wyraźnego zwrotu w poglądach, stając się czołowym publicystą obozu młodych konserwatystów. Pisał w takich gazetach, jak „Niwa”, „Słowo”, „Wiek”, „Rola”. W 1889 r. zamieszkał w Paryżu, pisując stamtąd artykuły do warszawskiego pisma „Wędrowiec”. W 1910 r. przeprowadził się do Lwowa i tam do 1914 r. redagował „Kronikę Powszechną”, a także był redaktorem serii wydawniczej „Biblioteki Dzieł Wyborowych” przybliżającej polskiemu czytelnikowi dorobek literatury światowej. W latach 1914-1915 przebywał w Wiedniu, po czym powrócił do Warszawy. Zmarł w Warszawie 14 kwietnia 1920 r.

Teodor Jeske-Choiński jest autorem około trzydziestu powieści, dramatów i nowel o tematyce historycznej i współczesnej. W swoich dziełach zwracał uwagę na więzi łączące starożytną cywilizację antyczną z cywilizacją chrześcijańską, natomiast przemiany w życiu społecznym i kulturalnym XIX i XX wiecznej Europy porównywał do czasów upadku starożytnego Imperium Rzymskiego.

W poglądach politycznych był konserwatystą, którego światopogląd ewoluował ku nacjonalizmowi, pozostając w wyraźnej opozycji do dominującej wówczas opcji konserwatywno-ugodowej. Jak sam napisał po latach, jego program był tożsamy z tym, który prezentowała prawica narodowo-demokratyczna.

Był jednym z pierwszych polskich intelektualistów, którzy zwrócili uwagę na problematykę żydowską. Podejmował tę tematykę w książkach: Poznaj Żyda (1912), Historia Żydów w Polsce (1919) i in. Jego stosunek do Żydów był zdecydowanie niechętny, wyrażający się w przekonaniu o konieczności obrony cywilizacji chrześcijańskiej przed rozkładową działalnością społeczności żydowskiej.

W 1951 r. wszystkie jego utwory zostały wycofane z polskich bibliotek oraz objęte cenzurą.

Teodor Jeske-Choiński pozostaje nadal pisarzem w Polsce niemal zapomnianym.

Artykuł W czasach PRL jego książki wycofano z bibliotek, a dzieła poddano cenzurze. „Historia Żydów w Polsce” Teodora Jeske-Choińskiego pochodzi z serwisu Niezłomni.com.

]]>
https://niezlomni.com/w-czasach-prl-jego-ksiazki-wycofano-z-bibliotek-a-jego-dziela-poddano-cenzurze-historia-zydow-w-polsce-teodora-jeske-choinskiego/feed/ 1
Polski Hannibal Lecter, seryjny kanibal czy kozioł ofiarny władz PRL-u? Prawdziwa historia Józefa Cyppka, okrzykniętego szczecińskim ludożercą. [WIDEO] https://niezlomni.com/polski-hannibal-lecter-seryjny-kanibal-czy-koziol-ofiarny-wladz-prl-u-prawdziwa-historia-jozefa-cyppka-okrzyknietego-szczecinskim-ludozerca-wideo/ https://niezlomni.com/polski-hannibal-lecter-seryjny-kanibal-czy-koziol-ofiarny-wladz-prl-u-prawdziwa-historia-jozefa-cyppka-okrzyknietego-szczecinskim-ludozerca-wideo/#comments Mon, 25 Nov 2019 21:49:49 +0000 https://niezlomni.com/?p=50864

„Ktoś musiał zrobić doniesienie na Józefa C., bo mimo że nic złego nie popełnił, został pewnego wieczora po prostu aresztowany”. Tak można by – fragmentem Procesu Franza Kafki – sparafrazować wydarzenia, jakie miały miejsce 11 września 1952 roku w jednej ze szczecińskich kamienic. Wtedy to około 22.30 oczom milicjantów wezwanych przez męża zaginionej Ireny Jarosz ukazał się makabryczny widok – poćwiartowane i bezgłowe zwłoki kobiety w mieszkaniu Józefa Cyppka.


Władza ludowa w obawie przed wybuchem niepokojów sprawę załatwiła szybko, błyskawiczne śledztwo, jeszcze szybszy proces, potem wyrok i egzekucja. Józef Cyppek zabrał swoje tajemnice do grobu. Nie sprawdzono, czy mógł mieć na sumieniu jakieś inne zbrodnie. Z przecieków ze śledztwa narodziła się legenda, według której Cyppek zabił kilkadziesiąt osób, a ludzkie mięso po przemieleniu sprzedawał niemieckim handlarzom na bigos. Odcięte głowy topił w jeziorku Rusałka (przynajmniej tak zrobił z ostatnią ofiarą).

Do dziś nie wiadomo, ile jest prawdy w opowieściach o serii przypisywanych mu zabójstw, ale zastanawia, po co wyciął swojej ofierze wnętrzności? W prośbie o ułaskawienie skierowanej do Bolesława Bieruta twierdził, że zabił jego sąsiad, z którym brał udział w libacji i któremu towarzyszyła kochanka. Milicja Obywatelska nawet ich nie przesłuchała, nie zbadano odcisków palców na narzędziach zbrodni: młotku, nożu i pile. Dlaczego? Oparta na aktach sprawy rekonstrukcja najpotworniejszej zbrodni w powojennej historii Szczecina. W 2020 roku na ekranach kin ma zagościć inspirowany tą historią film Miasto nocą. Książka zawiera około 100 czarno-białych fotografii.

 

Fragment książki Jarosława Molendy „Rzeźnik z Niebuszewa. Seryjny kanibal czy kozioł ofiarny władz PRL-u?”, wyd. Replika, Poznań 2019. Książkę można nabyć TUTAJ.

Po wejściu do mieszkania milicjantom ukazał się makabryczny widok. Rozczłonkowane ciało, mnóstwo krwi, ludzkie organy na talerzu przygotowane niczym posiłek czekający na głodnego domownika. Jeszcze raz fragment raportu starszego sierżanta Czesława Krupeckiego:
„Po wejściu do mieszkania zauważyłem na stoliku 5. butelek piwa porteru i ¼ litra wódki, w pierwszym pokoju zauważyłem leżące na krześle ubranie Jarosza Józefa, wszedłem do drugiego pokoju z ob. Jaroszem, [gdzie] zauważam pierzynę, która leżała na leżance, w tem czasie ob. Jarosz podszedł do drugiej leżanki i zauważył w prześcieradle zawinięte ciało zamordowanej jego żony”.

Gdy milicja upewniła się, że zamordowana kobieta to poszukiwana Irena Jarosz, Józef Cyppek został natychmiast zakuty w kajdany i odwieziony do aresztu. Opis miejsca zbrodni znalazł się w protokole oględzin, sporządzonym o godzinie 14.30 dnia 12 września 1952 roku:

„ (….) Tuż obok kuchni stoi drewniana półka z czterema przegródkami i na wierzchni[ej] półce znajduje się: miseczka emaliowana obietąścią około pół litra, w której to w środku jest lejek i około pół miseczki cieczy o zabarwieniu czerwonym [–] wygląda to na pozostałości kawy lub płukaniu krwi. Przy dotyku ciecz ta jest lepka. Na dole tejże półki znajduje się maszynka do mielenia mięsa, która posiada znaki po przemielonym jakimś tłuszczu. Obok tejże półeczki stoi kredens kuchenny kompinowany, gdzie na samej podstawie tego kredensu znajdują się cztery ogórki surowe w łupinie, pół chleba z piekarni Stanisława Kotkowiaka zam. Wilsona nr 5., na dole tej etykiety jest dopiska chleb łódzki jeden kilogram, następnie obok stoi pięć torebek z cukrem i kawami częściowo rozsypane. Następnie na pomocniku w kredensie […] na talerzu fajansowym znajduje się wątroba 1 kg., na drugim talerzyku znajduje się kawałek masła i serce ludzkie [ostatnich kilka wyrazów podkreślone na czerwono – dop. J.M.], na dalszych górnych półkach znajdują się szklanki. Obok kredensu znajduje się stolik kuchenny, na którego wierzchu porozrzucane w nieładzie jest pięć butelek po piwie porter, jedna butelka ¼ l. po wódce zwykłej, w której znajdują się resztki po zaprawie, obok tego na patelni znajduje się resztka niedojadłej jajecznicy na łyżeczce z jakimś tłuszczem. Jajecznicą to zabezpieczono celem zbadania chemicznego, następnie na stole znajdują się dwa kieliszki i szklaneczka 50 gr, trzy łyżeczki od cherbaty, nóż stołowy i szpilorek prawdopodobnie służący do otwierania wódki i piwa, talerz białej pasty z resztkami pomidorów i cebuli, spodeczek, na którym znajduje się kawałek chleba posmarowany szmalcem (...)na przestrzeni pół metra kwadrat., na drugiej kanapie znajdują się zwłoki kobiety z odciętymi rękami i nogami oraz głową z wyjętymi wnętrznościami [ostatnia część zdania podkreślona czerwono – dop. J.M.].

W środku znajduje się lewa nerka, przy tym z lewej strony wejścia do pokoju przy szafie znajdują się dwoje rąk ludzkich przeciętych w okolicy łokci oraz 1. udzie bez goleni i stopy [cała fraza podkreślona na czerwono – dop. J.M.], za drzwiami pod oknem znajduje się wiadro napełnione wnętrznościami i krwią, obok wiadra znajduje się wanienka poplamiona krwią, postawiona obok okna znajduje się półka, na której znajduje się książka w języku niemieckim.

„GDY TA WYKRĘCIŁA SIĘ TWARZĄ DO ŚCIANY, ZŁAPAŁEM OBOK LEŻĄCY MŁOTEK”

Józef Cyppek indagowany o motywy swego czynu tłumaczył:

„Wyjaśniam, iż morderstwa tego dokonałem dlatego, ponieważ chciałem mieć z Jarosz Ireną stosunek płciowy, a ona mi odmawiała, wobec czego upatrzyłem moment, gdy ta wykręciła się twarzą do ściany i złapałem obok leżący młotek […]. Po zadaniu jej ciosu upadła ona na podłogę, wówczas zadałem jej jeszcze dwa ciosy, gdy zauważyłem, że jeszcze żyła. Moim celem było zamordowanie Jarosz Ireny po to, aby następnie ją pokochać, to zn. mieć z nią stosunek [całe zdanie podkreślone na czerwono – dop. J.M.]. Dawno już myślałem o Jarosz, gdyż od momentu, gdy zamieszkałem przy ulicy Wilsona i zobaczyłem ją, to od razu mi się spodobała”.

Dlaczego nikogo – oprócz medyków – nie zastanowiła fachowość poćwiartowania zwłok (bo sam fakt pocięcia ciała, co ułatwiało przeniesienie i ukrycie, jest zrozumiały) i po co podejrzany oddzielał organy wewnętrzne ofiary? I na koniec, dlaczego utajniono proces? Nie na wszystkie te pytania znalazłem odpowiedź, bo w życiorysie „Rzeźnika” jest mnóstwo luk i nieścisłości. Ba, w toku studiowania archiwaliów miałem coraz więcej zastrzeżeń co do pracy organów zarówno ścigania, jak i sprawiedliwości. Przeanalizowałem również przerażającą legendę, która zaczęła żyć swoim życiem na ulicach i podwórkach Szczecina. Mówi ona o makabrycznym kanibalu, który miał handlować ludzkim mięsem. Ile w niej prawdy? Aby to zrozumieć, należy zacząć od historii Niebuszewa, gdzie doszło do zbrodni. (...)

Jarosław Molenda – absolwent filologii klasycznej UAM w Poznaniu, autor prawie 40 książek, dziennikarz magazynu podróżniczego „Dookoła Świata”. Zajmuje się szeroko rozumianą publicystyką popularnonaukową i historyczną, jego teksty ukazywały się między innymi na łamach takich pism jak: „Focus Historia”, „Gazeta Wyborcza. Ale Historia”, „Kombatant”, „Miejsca Święte”, „Mówią Wieki”, „Newsweek Slow”, „Odkrywca”, „Rzeczpospolita”, „Wiedza i Życie”, oraz „Zew Północy”. Odznaczony przez Prezydenta Rzeczypospolitej Srebrnym Krzyżem Zasługi za propagowanie historii Polski, a przez Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego medalem „Zasłużony dla Kultury Polskiej”.

Artykuł Polski Hannibal Lecter, seryjny kanibal czy kozioł ofiarny władz PRL-u? Prawdziwa historia Józefa Cyppka, okrzykniętego szczecińskim ludożercą. [WIDEO] pochodzi z serwisu Niezłomni.com.

]]>
https://niezlomni.com/polski-hannibal-lecter-seryjny-kanibal-czy-koziol-ofiarny-wladz-prl-u-prawdziwa-historia-jozefa-cyppka-okrzyknietego-szczecinskim-ludozerca-wideo/feed/ 1
Lokomotywa i pięć pierwszych wagonów minęły budynek stacji. I wtedy stało się coś, czego nikt przewidzieć nie mógł. [WIDEO] https://niezlomni.com/lokomotywa-i-piec-pierwszych-wagonow-minely-budynek-stacji-i-wtedy-stalo-sie-cos-czego-nikt-przewidziec-nie-mogl-wideo/ https://niezlomni.com/lokomotywa-i-piec-pierwszych-wagonow-minely-budynek-stacji-i-wtedy-stalo-sie-cos-czego-nikt-przewidziec-nie-mogl-wideo/#respond Fri, 10 May 2019 09:42:00 +0000 https://niezlomni.com/?p=50764

O 12:25 „Barbakan”, z prędkością 116 kilometrów na godzinę, wjechał na stację w Reptowie. Lokomotywa i pięć pierwszych wagonów minęły budynek stacyjny, mknąc w kierunku Stargardu. I wtedy stało się coś, czego nikt przewidzieć nie mógł.

Pod pędzącym pociągiem, a ściślej pod szóstym w kolejności wagonem, przestawiła się zwrotnica, kierując wagony: barowy „Warsu” i pierwszej klasy na tor zajęty przez pociąg towarowy 84386. Huk i zgrzyt rozdzieranej blachy zlały się w jedno. Zanim opadł kurz, do uszu reptowskich kolejarzy ze zniszczonych wagonów dobiegły ciche jęki i wołania o pomoc - pisze Leszek Adamczewski w książce "Katastrofy
Zapomniane i przemilczane tragedie w powojennej Polsce", wyd. Replika, Poznań 2019. 

Minęły kolejne minuty. Na miejsce katastrofy przyjechały wozy strażackie i karetki pogotowia ratunkowego ze Stargardu, a tuż za nimi pędziły kolejne, tym razem ze Szczecina. Ze stolicy Pomorza Zachodniego przyjechała też ekipa Telewizji Polskiej SA.

Rozcinając blachy zmiażdżonych części dwóch ostatnich wagonów „Barbakanu”, barowego i pierwszej klasy, ratownicy natknęli się na potwornie zmiażdżone zwłoki pasażerów i obsługi „Warsu”. Te wydobyte, zrazu układano obok siebie na peronie reptowskiej stacji, co wkrótce w dalekim Poznaniu obejrzałem na ekranie redakcyjnego telewizora.

„Jak mało brakowało, żeby tam leżało moje zmasakrowane ciało” – pomyślałem, gdy wreszcie dotarło do mnie, że tym pociągiem planowałem wracać do Poznania.
Widok zmasakrowanych ofiar katastrofy odebrał głos Piotrowi Dziemiańczukowi ze szczecińskiego Oddziału TVP, który ze stacji Reptowo połączył się z widzami głównego wydania Wiadomości o godzinie 19:30. Słuchając go, odniosłem wrażenie, że red. Dziemiańczuk jest pijany. A był to skutek szoku po obejrzeniu ofiar katastrofy, bo na taki widok tylko nieliczni są uodpornieni.
W katastrofie w Reptowie zginęło jedenaście osób, dwunasta zmarła w szpitalu. Do stargardzkich i szczecińskich szpitali przewieziono też trzydziestu rannych.

Winnego katastrofy nie trzeba było długo szukać. Była nim zwrotnica rozjazdu numer 23, która, gdy przejechał nad nią szósty wagon pociągu „Barbakan”, samoczynnie przestawiła się, kierując resztę składu na tor 4, zajęty przez pociąg towarowy.

W następnych dniach do feralnej zwrotnicy „pielgrzymowali” eksperci kolejnictwa i naukowcy, próbując ustalić przyczynę. „Wypadek wydarzył się na skutek niezwykle rzadkiego nałożenia się szeregu czynników, które samoistnie nie stanowią zagrożenia” – napisali członkowie specjalnej komisji w raporcie końcowym. Komisja ustaliła, że przestawienie się zwrotnicy pod pociągiem „Barbakan” nastąpiło w wyniku drgań o charakterze rezonansowym taboru i zwrotnicy oraz napędu zwrotnicowego. „Z posiadanych informacji wiadomo, że podobnego zjawiska nie notowano na innych kolejach europejskich, gdzie eksploatowane są takie same rozjazdy i napędy zwrotnic” – napisano w raporcie.

Gdy zabierałem się za pisanie tej książki, przypomniał mi się tamten wyjazd do Świnoujścia, z którego do Poznania mogłem wrócić w trumnie. I po raz kolejny uświadomiłem sobie, jak cienka granica dzieli życie od śmierci.

Katastrofy są książką o tej granicy. Wybierając kilkadziesiąt zdarzeń – katastrof i wypadków lądowych, klęsk żywiołowych, a nawet jedną epidemię – z lat powojennych aż do końca XX wieku, starałem się na podstawie zgromadzonego materiału pokazać moc przypadku. Ktoś, kto na turystycznym szlaku wyprzedził maruderów, po chwili zginął w lawinie, a maruderzy ocaleli. Ktoś, kto wsiadł do ostatniego wagonu, przeżył najtragiczniejszą w powojennych dziejach Polski katastrofę kolejową. Ale ten sam człowiek mógł zginąć w innej katastrofie, gdy siła zderzenia zmiażdżyła ostatni wagon. Ktoś jeszcze inny mógł urwać się z „winogrona” wiszącego na zewnątrz tramwajowych drzwi i wsiąść do jadącego tuż za nim prawie pustego pociągu. A jednak został i zginął w największej po wojnie katastrofie tramwajowej. Gdyby jedna starsza pani przed udaniem się do kościoła na mszę świętą nie miała zwyczaju schodzenia do piwnicy i karmienia kotów, przeżyłaby tamten wielkanocny poniedziałek. A wraz z nią prawdopodobnie przeżyliby i inni mieszkańcy domu, bo zaalarmowano już pogotowie gazowe. Nieposłuszeństwo wobec kategorycznych poleceń matki wybrał nastoletni uczeń, który ze szkoły miał jechać prosto do domu. A tego dnia znowu poszedł do pracującej w cukierni matki, która – jak to matka – poczęstowała syna słodkościami. W tym czasie tramwaj, którym by wracał do domu, przewrócony sunął po bruku jezdni, aby z całą siłą uderzyć w cieszącą się złą sławę restaurację…

O tych i wielu innych zdarzeniach piszę w tej książce. Wybrałem je z setek innych, kierując się podstawową zasadą, że nie mogłem pominąć najtragiczniejszych w skutkach katastrof w powojennej Polsce: kolejowej pod Otłoczynem i tramwajowej w Szczecinie oraz równie tragicznego wybuchu gazu w Gdańsku. A ponadto przedstawiam tu zdarzenia na ogół mało znane lub wręcz zapomniane, warte – moim zdaniem – przypomnienia.

Fragment Ocierając się o śmierć, czyli zamiast wstepu z książki Leszka Adamczewskiego pt.
KATASTROFY. Zapomniane i przemilczane tragedie w powojennej Polsce, wyd. Replika, Poznań 2019. Książkę można nabyć TUTAJ. 

Kto, poza mieszkańcami Wapna, wie o zagładzie tej górniczej osady?
Dlaczego na komendzie MO w Krośnie Odrzańskim chciano zastrzelić szeregowca Armii Radzieckiej?
Dlaczego ZOMO-wiec z Warszawy, który wiele na służbie widział, w Osiecku przeżył szok?
Między tragicznym wypadkiem tramwajowym w Wałbrzychu z 1945 roku, o którym wiadomo niewiele, a powodzią tysiąclecia, która 7 lipca 1997 roku zalała Kłodzko, wydarzyło się w Polsce tysiące katastrof lądowych. Były to zarówno wypadki, jak i klęski żywiołowe czy epidemie.
Leszek Adamczewski wybrał i opisał w swej książce kilkadziesiąt z nich. Obok zdarzeń znanych i dobrze pamiętanych przedstawia również te mało znane, całkowicie zapomniane bądź oficjalnie przemilczane, bo swego czasu politycznie bardzo niewygodne.

Leszek Adamczewski – poznański pisarz i dziennikarz. Autor blisko trzydziestu książek. Od 2009 roku współpracuje z Wydawnictwem Replika.

Począwszy od debiutanckich Złowieszczych gór, aż do tej pory pozostawał wierny tematyce zagadkowych i tajemniczych wydarzeń z lat drugiej wojny światowej, w tym nieznanych losów skarbów kultury.
Katastrofy są pierwszą jego książką poświęconą tematom innym niż wojna. Niemniej są to kwestie nadal bardzo mu bliskie, bowiem podczas pracy w prasie poznańskiej wielokrotnie pisał o największych katastrofach.

Artykuł Lokomotywa i pięć pierwszych wagonów minęły budynek stacji. I wtedy stało się coś, czego nikt przewidzieć nie mógł. [WIDEO] pochodzi z serwisu Niezłomni.com.

]]>
https://niezlomni.com/lokomotywa-i-piec-pierwszych-wagonow-minely-budynek-stacji-i-wtedy-stalo-sie-cos-czego-nikt-przewidziec-nie-mogl-wideo/feed/ 0
Znakomita opowieść o problemach, z jakimi zmagali się ludzie w latach 90. TYLKO U NAS „Nowe Czasy. Nie pora na łzy”. [WIDEO] https://niezlomni.com/znakomita-opowiesc-o-problemach-z-jakimi-zmagali-sie-ludzie-w-latach-90-tylko-u-nas-nowe-czasy-nie-pora-na-lzy-wideo/ https://niezlomni.com/znakomita-opowiesc-o-problemach-z-jakimi-zmagali-sie-ludzie-w-latach-90-tylko-u-nas-nowe-czasy-nie-pora-na-lzy-wideo/#respond Sun, 14 Apr 2019 05:01:43 +0000 https://niezlomni.com/?p=50750

Nowa Huta lat dziewięćdziesiątych ubiegłego stulecia zaczyna podupadać gospodarczo. Coraz trudniej o stabilne zatrudnienie, prywatni przedsiębiorcy wyzyskują pracowników, w obywateli uderzają zarówno wielkie afery gospodarcze, jak i drobni oszuści poszukujący łatwego zarobku. W tym chaotycznym otoczeniu bohaterowie powieści Nowe czasy szybko dorośleją i tracą młodzieńcze złudzenia.

Przed Wiolettą rysuje się perspektywa samotnego macierzyństwa. Zespół muzyczny założony przez Adriana kończy działalność. Marek nie potrafi sobie poradzić z piętrzącymi się trudnościami po tym, jak jego ukochana padła ofiarą brutalnej napaści. Karol z bezsilnością obserwuje zmagania swoich dzieci z przeciwnościami losu i pomimo wielkiej determinacji nie jest w stanie im pomóc. W rodzinie Pawła Szymczaka również pojawiają się liczne zmartwienia – zaaferowani pogonią za pieniędzmi rodzice nie dostrzegają potrzeb własnej córki oraz tego, że dziewczynka popada w anoreksję.

Powieść Przeminą smutne dni jest historią o trudnym dojrzewaniu i problemach, z jakimi zmagali się młodzi ludzie tuż po okresie przemian ustrojowych w Polsce.

Ta historia opowiada o sile miłości i przyjaźni. O wyborach, których efekt zawsze stanowi dla nas wielką niewiadomą. O tym, jak ważna jest rodzina. Już dawno nie czytałam tak prawdziwej, emocjonalnej i wzruszającej powieści - Dorota Gąsiorowska, autorka m. in. Karminowego serca

Poruszająca historia o ludziach, którym przyszło żyć, kochać i marzyć w niezwykłych czasach. Polecam! - Krystyna Mirek, autorka m.in. Ceny szczęścia

 

Fragment powieści Edyty Świętek, Nowe czasy. Przeminą smutne dni, Wyd. Replika, Poznań 2019. Książkę można nabyć na stronie wydawnictwa Replika. 

Nowe Czasy. Nie pora na łzy
– Pogięło cię, stary? – Marek zdecydowanie nie był zainteresowany przystąpieniem do kapeli, którą zamierzał zorganizować Adrian. – Na cholerę mi to? Muzyka chodnikowa? No bez jaj!
– Serio ci mówię! Wiesz, jaka jest z tego kasiora? Człowieku! Całe życie chcesz sterczeć z kasetami na
placu? – pokpiwał bliźniak.
– Wiesz co? Ja tam nie narzekam. Handel mi się opłaca. Robię sam na siebie, stać mnie na samochód
wspomniał o wysłużonym dużym fiacie, którego nabył na potrzeby swej działalności. – Mam na piwo, fajki i panienki.
– No i dobra. U mnie też byś miał, tylko więcej. I bez sterczenia na placu przez cztery pory roku – wysunął nader przekonujący, jego zdaniem, argument.
– Mnie tam to nie przeszkadza. – Marek wzruszył ramionami. – Lubię przebywać na świeżym powietrzu.
– Tia… Świeżo zanieczyszczonym chyba – stwierdził
Adek.
– Odpowiada mi kontakt z ludźmi.
– Tego na pewno ci z nami nie zabraknie – zapewnił szybko amator muzyki chodnikowej.
– Człowieku, dejże se siana, okej? Popatrz na mnie! Czy ja wyglądam jak fan disko-klepisko?
Adrian obrzucił brata uważnym spojrzeniem. Fakt, różnili się niczym dzień i noc. Jedynie z twarzy
byli do siebie podobni, a i to tyle o ile. Marek był zdecydowanym wielbicielem ostro brzmiącej muzyki. W jego duszy rządziły rock i metal. Nosił się odpowiednio do swych upodobań. Miał długie włosy, które na co dzień wiązał w kucyk. Bez względu na stan pogody wkładał glany, czarne jeansy i takież koszulki z nadrukami nazw swoich ulubionych zespołów muzycznych. Z nastaniem nieco chłodniejszych dni narzucał ramoneskę, którą kupił za ciężkie pieniądze na placu żydowskim, a na szyi motał bandanę w swoim ulubionym kolorze. Jego ręce i szyję zdobiły skórzane rzemyki z jakimiś symbolami. Dużo palił, i to nie tylko papierosy, ale sięgał także po marihuanę, o czym oczywiście nie wiedział nikt z rodziny prócz bliźniaka i Wiolki. W przeciwieństwie do Marka, Adek był typem eleganta. Picuś-glancuś, tak nazywał go brat. Starannie ostrzyżony, zawsze gładko ogolony. Spodnie w kancik lub jasne wycierusy. Do tego porządnie odprasowana koszula, żadnych podkoszulków.


Mieli wspólny pokój, drugi co do wielkości w mieszkaniu – największy pełnił funkcję dziennego.
O wystrój swojego kąta wciąż darli koty, ponieważ Marek chciał wieszać na ścianach plakaty kapeli
rockowych wyjęte z zagranicznych magazynów lub kupione w sklepie muzycznym. Adrian zdecydowanie wolałby gładkie ściany lub tapetę o jakimś niewyszukanym wzorze. O muzykę nie musieli się sprzeczać, gdyż zazwyczaj mijali się w drzwiach. Rano Adrian studiował, a po południu, gdy zbierał się do pracy, Marek już wracał z Bieńczyc. W weekendy Marek zazwyczaj imprezował na mieście. Zresztą Adrian przeważnie pracował w piątkowe i sobotnie wieczory. A jak już się zdarzyło, że na siebie wpadali i musieli spędzić razem czas, to dla świętego spokoju każdy słuchał muzyki z walkmana. Tak. Marek zdecydowanie nie był typem, który pasował do dyskoteki, ale…
– Przecież nie musisz obcinać włosów i nosić kolorowych ciuchów. Możesz je ewentualnie wkładać jako kostium sceniczny, nie?
– Nie. To, że handluję kasetami z tą rąbanką, nie znaczy, że sam mam ją uprawiać.
– A co ci szkodzi?
– A to, że kumple zabiliby mnie śmiechem. Nie ta liga, Aduś. Koniec rozmowy – burknął brat, zapalając papierosa. Adrian wzruszył ramionami i sięgnął po słuchawki. Z walkmanem i książką wyciągnął się na swoim tapczanie. Nie przejął się odmową. W odwodzie miał jeszcze kilku kumpli, którzy mogliby być potencjalnie zainteresowani tematem zespołu. Tymczasem Marek z rozgoryczeniem pomyślał, że tak naprawdę nie miałby nic przeciwko zabawie w kapelę, bardziej dla zgrywy niż dla sławy. Problemem było Wojsko Polskie, które wyciągnęło po niego łapska.
Tym razem nie zdołał się odwołać. Nie pomogły żadne zaświadczenia z liceum, że niby wciąż szykuje
się do powtórzenia czwartej klasy oraz zdawania matury. Tej jesieni, zamiast imprez, czekała go zasadnicza służba wojskowa. Paweł opuścił niżej szybę w samochodzie.


– Dzień dobry, panie kierowco. Kontrola drogowa. Prawo jazdy i dowód rejestracyjny proszę.
Szymczak zaczął grzebać drżącymi dłońmi po kieszeniach w poszukiwaniu papierów. Było mu gorąco
z emocji. Jego zdenerwowanie potęgował fakt, że policjant na pewno widział trzęsące się ręce i być może kombinował, co ma na sumieniu kierujący pojazdem. Na szczęście po rutynowym zerknięciu w dokumenty funkcjonariusz pozwolił mu odjechać. Paweł odetchnął. Ja pierdolę! Jaki jest sens, by tak narażać dupę dla kilku banknotów? Resztę drogi przebył bez kolejnych przygód, jednak
jego zdenerwowanie sięgało apogeum. Dlatego gdy dotarł na posesję kolegi, poczuł wielką ulgę. Prawdopodobieństwo, że tam najadą ich gliniarze, było mikre. Wiktor nie należał do osób, które miałyby na pieńku z mundurowymi. Jego interesy były legalne, tak przynajmniej wydawało się Szymczakowi. Czyż polecił mu, by wjechał do przestronnego garażu, i dopiero tam opróżnili bagażnik golfa. Nowy posiadacz kałasznikowów z zadowoleniem oglądał nabytek.

– Uważaj, naładowany – przestrzegł Paweł. – Nie chcesz chyba ściągnąć sobie tu psów?
– Spokojna głowa! – prychnął Wiktor. – Mam ich w kieszeni. – Słuchaj, stary, ale tak właściwie po co ci te zabawki? Przecież nie pójdziesz z tym na ulicę. Na strzelnicę też nie pojedziesz, żeby poćwiczyć celowanie do tarczy. – No nie. Ale wiesz, jak jest. Człowiek robi biznesy i z różnymi ludźmi miewa do czynienia. Mam żonę i dzieci. Muszę im zapewnić bezpieczeństwo. Paweł pokiwał głową.
– Zrozumiałe. Pieniądz kłuje w oczy.
– Dobrze, że o mnie pomyślałeś – powiedział Wiktor, odkładając broń. – A przy okazji: znam kilka osób, które też mogłyby być zainteresowane zakupem. Więc jakby ten twój Rusek miał jeszcze jakiś fajny towar na zbyciu, to daj mi cynk, a ja powiem, komu trzeba.

Artykuł Znakomita opowieść o problemach, z jakimi zmagali się ludzie w latach 90. TYLKO U NAS „Nowe Czasy. Nie pora na łzy”. [WIDEO] pochodzi z serwisu Niezłomni.com.

]]>
https://niezlomni.com/znakomita-opowiesc-o-problemach-z-jakimi-zmagali-sie-ludzie-w-latach-90-tylko-u-nas-nowe-czasy-nie-pora-na-lzy-wideo/feed/ 0
Na podstawie tej książki, powstał film uznany przez ówczesne władze za „najbardziej antykomunistyczny w historii PRL-u”. [WIDEO] https://niezlomni.com/na-podstawie-tej-ksiazki-powstal-film-uznany-przez-owczesne-wladze-za-najbardziej-antykomunistyczny-w-historii-prl-u-wideo/ https://niezlomni.com/na-podstawie-tej-ksiazki-powstal-film-uznany-przez-owczesne-wladze-za-najbardziej-antykomunistyczny-w-historii-prl-u-wideo/#respond Thu, 22 Nov 2018 18:16:12 +0000 https://niezlomni.com/?p=50399

Na podstawie tej książki, będącej przejmującym świadectwem tamtych czasów, powstał najważniejszy film w karierze Ryszarda Bugajskiego, uznany przez ówczesne władze za „najbardziej antykomunistyczny w historii PRL-u”.

"W pewnym momencie przyszło mi do głowy dziwne, ale jednak logiczne wytłumaczenie: to w ogóle nie wydarzyło się naprawdę. To tylko okropny sen. Leżę we własnym łóżku w objęciach Kostka, coś mi się roi i nie mogę się obudzić. Ktoś szarpnął mnie za ramię – obudź się! Wstawaj! – Chciałam otworzyć oczy, ale na próżno. – Co jej się stało? Może umarła? Zupełnie zimna, pulsu brak… – Nieśli mnie sztywną przez korytarz. – Tak, zdecydowanie nie żyje – powiedział głęboki baryton. – Wystąpił już nawet rigor mortis. Trzeba ją stąd usunąć. Zacznie się rozkładać i całe powietrze zatruje. Jeszcze jakaś zaraza wybuchnie. – Rzucono mnie z rozmachem na coś miękkiego. Szczur przebiegł mi po piersiach i otworzyłam oczy. Leżałam na górze śmieci. Ciemno. Koty drą się po kątach. Nadjechał autobus. Wstałam z trudem i wskoczyłam do środka. – Za bilety proszę – mówi konduktor. Chcę sięgnąć do kieszeni, ale nie mogę – ręce mam skute kajdankami. – Niech pan sam weźmie – mówię. – Tu, w prawej… – nadstawiam mu bok. Bierze całą złotówkę, kasuje bilet i wtyka mi w usta. Przygląda mi się podejrzliwie. Wysiadam przy Chmielnej, potem biegiem na przełaj – już brama, schody, zapach pościeli i wody kolońskiej, stukot maszyny do pisania, za moment obejmie mnie mocno… Na mój widok zrywają się z foteli Andrzej i Staszek. – Czekaliśmy na ciebie… – Wsadzają mnie do czarnego citroëna. – To gdzie jedziemy, obywatelu poruczniku? Na „Koszyki”? – zwraca się ku nam Kostek, siedzący za kierownicą.

Budziłam się w kucki pod ścianą, ustępowałam miejsca innym, spokojnie wynosiłam kibel do wychodka, gdy przyszła moja kolej, bez grymasów jadłam kruszący się chleb z kukurydzy, wodnistą, cuchnącą karbolem zupę. Byłam pewna, że Kostek już tam działa w mojej sprawie, że lada dzień wszystko się wyjaśni i zostanę zwolniona. Przecież to oczywista pomyłka. Człowiek chyba sam najlepiej wie, czy ma czyste sumienie. Moje współtowarzyszki znosiły to znacznie gorzej. Niektóre, przyzwyczajone do luksusu bądź starsze czy chore, nie mogły ani jeść, ani spać, płakały, zawodziły, jęczały lub popadały w zupełne otępienie. Jedna z nich, czterdziestoparoletnia, chuda, siwa jak gołąbek, któregoś ranka nie chciała wstać z podłogi. Gdy druga, która miała według kolejności zająć jej miejsce, popchnęła ją lekko, najpierw dostała w twarz, potem została pogryziona i podrapana. Wszystkie starałyśmy się obezwładnić siwą, ale wstąpiła w nią jakaś niezwykła siła i wkrótce na podłodze utworzył się kłąb wierzgających, wijących się i bijących kogo popadnie kobiet. Otworzyły się drzwi i spadły na nas lodowate bryzgi wody z kubłów.

W Wigilię zaczęłam nucić sobie kolędy. Po chwili dołączyły inne. Strażnik załomotał w drzwi, nakazując ciszę. Przerwałyśmy, a gdy się oddalił, zaczęłyśmy znowu, już ciszej i tylko we trzy. Załomotał ponownie. Obie kobiety ucichły i pozostałam sama. Wreszcie otworzył drzwi i obrzucił mnie najordynarniejszymi wyzwiskami, jakie mu przyszły do głowy. Zagroził, że nas wszystkie trzydzieści wsadzi do karceru. Nie zamierzałam go usłuchać, ale dostrzegłam strach w oczach innych. Nie śpiewałam więc już więcej.


Minęły święta Bożego Narodzenia i rozpoczął się nowy rok 1952. Połowę kobiet gdzieś zabrano, zrobiło się luźniej, ale wkrótce przyszły nowe. Któregoś dnia – był już chyba koniec stycznia albo luty, a ja ciągle siedziałam w tych samych niepranych majtkach i staniku – strażnik otworzył drzwi i wezwał osoby na literę „D”. Podeszły dwie kobiety, powiedziały swe nazwiska, ale tak, że nikt prócz strażnika nie słyszał. Jednak nie te.
– Na literę „D” – powiedział zniecierpliwiony. – Nazwisko? – zapytał pierwszą z brzegu kobietę.
– Sójka Leokadia – szepnęła.
– A wy? – zwrócił się do mnie.
– Ja?
– Tak, wy! Nazwisko! – wrzasnął.
– Dziwisz! – odwrzasnęłam co sił w płucach, aż echo poszło po korytarzu.
– Za mną. – Wyszłam na zewnątrz. – Nie wiesz, dziwko jedna, że tu nie wolno głośno mówić nazwisk? – Uderzył mnie w twarz. Upadłam, nie spodziewając się ciosu. – Wstawaj. Idź przede mną.
Zostałam wprowadzona do tego samego pomieszczenia co na początku. Oddano mi torebkę, pasek i inne drobiazgi. Wypuszczają mnie! Kostek zadziałał!


Milczący mężczyzna w trenczu wyprowadził mnie na podwórze, gdzie stał czarny samochód. Dokąd chcą mnie zawieźć? Czyżby tak elegancko do domu? W ramach przeprosin za fatalną pomyłkę?
Ale samochód skręcił nie w kierunku Śródmieścia, lecz na Mokotów – aleją Szucha do placu Unii i w Rakowiecką. Wtedy zrozumiałam – nie byłam już tak naiwna: więzienie śledcze… A więc to nie pomyłka, przynajmniej dla nich…
I tutaj, podobnie jak na Koszykowej, niewiele zmieniło się do dziś: te same korytarze, schody, drzwi, cele. Owszem, w celach wymieniono blaszane kible na porcelanowe muszle klozetowe bez desek. Wtedy, jeżeli kobieta chciała zrobić siusiu, musiała przykucać nad ohydnym żelaznym kubłem, starając się nie dotykać gołym ciałem ostrego, pordzewiałego od moczu brzegu. Choć otwór był szeroki, zdarzało się, że nie trafiała, i żeby nie śmierdziało, trzeba było wycierać podłogę szmatą, ale wtedy śmierdziała szmata… A przy menstruacji? Nikt żadnych podpasek ani waty nie dostarczał… Więźniarki poświęcały jakąś część swej garderoby i darły ją na kawałki. Codziennie prać nie było można, więc był smród, ciągły smród… Mężczyznom było łatwiej, zresztą jak we wszystkim…


Wprowadzili mnie do dużego pustego pokoju – prócz prostego biurka, krzesła i małego stołeczka tuż obok drzwi nie było żadnego innego sprzętu. Był dzień, ale za oknem nic nie było widać. Tuż za szybą dostrzegłam surowy mur z czerwonych cegieł. Mimo to, po kilkutygodniowym pobycie w obskurnej, wilgotnej, przepełnionej ludzkim mięsem norze wydało mi się, że słusznie nazywano ten pawilon „pałacem Różańskiego”. Strażnik zameldował doprowadzenie więźnia i wyszedł. Siedzący za pustym biurkiem mężczyzna ubrany był po cywilnemu. Miał około czterdziestki, czarne, lekko szpakowate włosy, mały brzuszek, sprytnie przymrużone oczy i mięsisty, porowaty nos. Nazywał się Franciszek Zawada, ale więźniowie mówili wtedy o nim – „Kąpielowy”. Dlaczego – wyjaśnię później.
– Siadajcie – mruknął, wskazując mi stołeczek pod przeciwległą ścianą. Przystąpił do wstępnych formalności: nazwisko, imię, wykształcenie, przynależność, miejsce pracy i tak dalej. Opowiedziałam dzieje mojej tułaczki po powstaniu i kariery artystycznej. Zapisał wszystko w krótkich zdaniach na dużym arkuszu papieru. Potem, jakby tym znudzony, spojrzał w zamurowane okno i wypowiedział kilka uwag na temat tegorocznej zimy. Z uprzejmości dodałam to i owo. Utrwalał się w ten sposób między nami nastrój spokoju i swojskości. Zaczęło nawet być nudno".

Fragment książki Ryszarda Bugajskiego, Przesłuchanie, Wyd. Replika, Zakrzewo 2018. Książkę można nabyć TUTAJ

Poruszająca historia prostej, naiwnej dziewczyny, Toni, która z bardzo niejasnych powodów zostaje zatrzymana przez UB. Po absurdalnym oskarżeniu o bycie dywersantką, przyjdzie jej spędzić na Rakowieckiej pięć długich lat, podczas których walczyć będzie nie tylko o swoje życie, ale – przede wszystkim – o swoją godność.

Bardzo realistyczne opisy więziennej rzeczywistości oraz zbrodniczych metod, jakimi posługiwali się śledczy w czasach stalinizmu, przeplatają się z doskonałymi kreacjami psychologicznymi bohaterów. Autor pragnął pokazać historię człowieka miażdżonego przez ekstremalną ideologię tak prawdziwie, tak przekonująco, jak tylko się da. Człowieka słabego, ani dobrego, ani złego, który pozostanie, jakim jest – jednocześnie wspaniałym i potwornym.

Na podstawie tej książki, będącej przejmującym świadectwem tamtych czasów, powstał najważniejszy film w karierze Ryszarda Bugajskiego, uznany przez ówczesne władze za „najbardziej antykomunistyczny w historii PRL-u”.

Do niniejszego wydania książki został dołączony specjalny wstęp Ryszarda Bugajskiego, w którym ceniony reżyser i pisarz opisuje, jak powstał film i powieść Przesłuchanie.

Artykuł Na podstawie tej książki, powstał film uznany przez ówczesne władze za „najbardziej antykomunistyczny w historii PRL-u”. [WIDEO] pochodzi z serwisu Niezłomni.com.

]]>
https://niezlomni.com/na-podstawie-tej-ksiazki-powstal-film-uznany-przez-owczesne-wladze-za-najbardziej-antykomunistyczny-w-historii-prl-u-wideo/feed/ 0
Prof. Rzepliński już w wieku 22 lat został członkiem PZPR. Należał też do ZNP. Maciej Marosz ujawnia kulisy kariery byłego prezesa TK https://niezlomni.com/prof-rzeplinski-juz-wieku-22-zostal-czlonkiem-pzpr-nalezal-tez-znp-maciej-marosz-ujawnia-kulisy-kariery-bylego-prezesa-tk/ https://niezlomni.com/prof-rzeplinski-juz-wieku-22-zostal-czlonkiem-pzpr-nalezal-tez-znp-maciej-marosz-ujawnia-kulisy-kariery-bylego-prezesa-tk/#comments Thu, 28 Sep 2017 06:32:06 +0000 http://niezlomni.com/?p=43669

Późniejszy prof. Rzepliński już w wieku 22 lat wolał rozpędzać swoją karierę w PRL-u jako członek PZPR-u. Przestał być partyjny w stanie wojennym. W partii kierującej reżimem totalitarnym nie był jedynie szeregowym członkiem - pisze Maciej Marosz w "Resortowych togach".

Andrzej Rzepliński (1949) pochodzi ze wsi Prążewo niedaleko Ciechanowa. Rodzice Klemens i Helena byli rolnikami. Brat profesora Jan Rzepliński (1953) był technikiem w Biurze Projektów Budownictwa Wiejskiego w Ciechanowie. Sam Andrzej Rzepliński wybrał karierę prawniczą. Zanim został szefem TK, dał się poznać jako ostry krytyk Lecha Kaczyńskiego, ówczesnego prezydenta Warszawy, kiedy ten nie dopuścił do przejścia Parady Równości ulicami stolicy.

Przed kilkunastu laty prof. Andrzej Rzepliński, gdy ubiegał się o funkcję Rzecznika Praw Obywatelskich, zapewniał, że jego priorytetem podczas pełnienia funkcji będzie walka z korupcją i nepotyzmem. Rzepliński nie przekonał do siebie większości poselskiej, a stanowisko RPO objął prof. Janusz Kochanowski. Tymczasem prezes TK stanął na pierwszej linii frontu walki z IV RP.

Razem z tymi, którzy doprowadzili do uniewinnienia poseł PO Beaty Sawickiej, tymi, którzy wolą trwanie systemu prawnego zaniedbującego rozliczenie afer rządów PO-PSL czy tych wcześniejszych, za które odpowiadały rządy SLD-PSL.

Rzepliński swoją drogę prawnika rozpoczynał studiami na Uniwersytecie Warszawskim. Był na tym samym roku prawa, co późniejszy sędzia TK prof. Mirosław Wyrzykowski, późniejszy prezes Trybunału Marek Safjan i jego żona Dorota Safjan. Wśród absolwentów z 1971 roku byli także Jarosław i Lech Kaczyńscy. Rzepliński jednak wolał towarzystwo Safjanów niż braci Kaczyńskich. Może dlatego, że późniejszy prof. Rzepliński już w wieku 22 lat wolał rozpędzać swoją karierę w PRL-u jako członek PZPR-u. Przestał być partyjny w stanie wojennym. W partii kierującej reżimem totalitarnym nie był jedynie szeregowym członkiem. Powierzono mu funkcję II sekretarza podstawowej organizacji partyjnej w instytucie naukowym przy Uniwersytecie Warszawskim. W latach 70. był też członkiem Związku Nauczycielstwa Polskiego. W latach 80. zapisał się do Solidarności, jak wówczas wielu jego towarzyszy partyjnych.

Już po tzw. upadku komuny, w 1996 roku, Andrzej Rzepliński został pełnomocnikiem dyrektora ds. badań naukowych i współpracy międzynarodowej w instytucie naukowym, w którym w PRL-u był sekretarzem organizacji partyjnej. W latach 1995-1996 Rzepliński należał do Ruchu Stu, partii, w której przewodniczącym Rady Politycznej był jeden z późniejszych „tenorów" (współzałożycieli) PO - Andrzej Olechowski. W 2005 roku kandydat PO na RPO, od 2007 roku z rekomendacji PO członek TK, a od 2010 roku prezes TK. W ogniu sporu o TK, gdy próbowano umniejszać rolę Rzeplińskiego w PRL-u, były dyrektor w biurze TK Kamil Zaradkiewicz zauważył, że kandydat PO na sędziego Trybunału w życiorysie przedkładanym sejmowi w 2007 roku ukrył fakt swojego członkostwa w PZPR.

Gdy w styczniu 2015 roku z rąk kardynała Kazimierza Nycza prezes TK odbierał papieskie wyróżnienie - krzyż Pro Ecclesia et Pontifice, wiele znanych postaci życia publicznego potępiało g. Do wojny o Trybunał było jeszcze kilka miesięcy. I właśnie wtedy pośród wielu głosów krytycznych wobec prof. Rzeplińskiego wybrzmiało oburzenie konstytucjonalisty Wiktora Osiatyńskiego. Alarmował on, że przyjęcie przez prezesa Rzeplińskiego odznaczenia papieskiego jest najbardziej rażącym i niebezpiecznym złamaniem zasady bezstronności w stosunkach państwo-Kościół, wyrażonym w art. 25 konstytucji. Osiatyński domagał się ustąpienia prezesa. Co więcej, domagał się sprawdzenia, czy prezes TK nie złamał prawa. Byłoby tak, gdyby odebrał krzyż bez otrzymania uprzednio zgody od prezydenta Komorowskiego. Ostatecznie okazało się, że żadnych niejasności w sprawie nie było. W oczach Osiatyńskiego Rzepliński był mimo to ostatecznie skompromitowany. Po upływie roku z okładem od tego wydarzenia prezes TK został okrzyknięty ostoją demokracji. Kiedy w grudniu 2016 roku musiał żegnać się z urzędem, ponownie na temat Rzeplińskiego zabrał głos prof. Wiktor Osiatyński:

- Był wspaniałym prezesem. Jestem pełen ogromnego szacunku wobec niego. W niezwykle trudnych czasach wykazał się siłą, odwagą cywilną i poświęceniem w obronie wartości. To bardzo kompetentny prawnik, co także pozwalało mu radzić sobie w momencie, gdy stał się solą w oku obozu władzy. Gdy pyta pan o prof. Rzeplińskiego, to mogę jedynie wyrazić swój podziw wobec jego postawy - mówił ten sam profesor Wiktor Osiatyński.

Prawnikiem jest również żona prezesa TK w stanie spoczynku. Irena Rzeplińska pracowała w PRL-u w Instytucie Państwa i Prawa Polskiej Akademii Nauk. W latach 70. i 80. była, podobnie jak mąż, członkiem Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej. Również od lat 70. była związana z Komitetem Nauk Prawnych PAN.

Fragment książki Macieja Marosza, Resortowe togi, Editions Spotkania, Warszawa 2017. Książkę można nabyć TUTAJ.

Wywiad z Maciejem Maroszem przeczytasz TUTAJ.

[caption id="attachment_43652" align="aligncenter" width="700"] http://vod.gazetapolska.pl/Niezlomni.com[/caption]

Artykuł Prof. Rzepliński już w wieku 22 lat został członkiem PZPR. Należał też do ZNP. Maciej Marosz ujawnia kulisy kariery byłego prezesa TK pochodzi z serwisu Niezłomni.com.

]]>
https://niezlomni.com/prof-rzeplinski-juz-wieku-22-zostal-czlonkiem-pzpr-nalezal-tez-znp-maciej-marosz-ujawnia-kulisy-kariery-bylego-prezesa-tk/feed/ 1
NASZA ROZMOWA. Maciej Marosz o swojej najnowszej książce: „Resortowe togi” wzbudzą opór i reakcje obronne sędziów https://niezlomni.com/nasza-rozmowa-maciej-marosz-o-swojej-najnowszej-ksiazce-resortowe-togi-wzbudza-opor-reakcje-obronne-sedziow/ https://niezlomni.com/nasza-rozmowa-maciej-marosz-o-swojej-najnowszej-ksiazce-resortowe-togi-wzbudza-opor-reakcje-obronne-sedziow/#comments Mon, 25 Sep 2017 16:15:07 +0000 http://niezlomni.com/?p=43663

Kulisami niektórych sędziowskich karier czytelnicy będą mocno zaskoczeni - mówi współautor "Resortowych dzieci" Maciej Marosz o swojej najnowszej książce "Resortowe togi".

NIEZŁOMNI.COM: Pojawił się już fragment Twojej najnowszej książki. Mówi o nieznanym szerokiej opinii publicznej fakcie, o działalności pierwszej prezes Sądu Najwyższego Małgorzacie Gersdorf w Socjalistycznym Związku Studentów Polskich. Mocna rzecz. Czego jeszcze mogą się spodziewać czytelnicy po „Resortowych togach”?

MACIEJ MAROSZ, autor książki "Resortowe togi": W przypadku prawników, takich wpływowych jak prezes Gersdorf starałem się naświetlić całe ich otoczenie, nie tylko takie fakty, jak pełnienie wysokiej funkcji w komunistycznej organizacji na uczelni. Kieruję też uwagę na to, jak w wypromowaniu obecnych tuzów prawa liczył się cały układ powiązań sięgający PRL. Książka miała za zadanie ukazać prawdziwe korzenie elit prawniczych, które dziś pouczają, czym jest praworządność w demokratycznym państwie prawa. Mówiąc jeszcze bardziej ogólnie, „Resortowe togi” miały zedrzeć maskę z wizerunku establishmentu prawniczego, który odegrał najważniejszą rolę w utrzymaniu tzw. kompromisu okrągłostołowego. To prawnicy okazali się najistotniejszym gwarantem wpływów przeniesionych z komunistycznego państwa. Dziś zamiast uprzywilejowanej pozycji powinni odpowiadać za uniemożliwienie przecięcia więzów z PRL-em. Konkretne osoby tworzyły system prawny III RP i strzegły, by nie został naruszony. Stąd w książce roi się od nazwisk i błyskotliwych karier sędziów Sądu Najwyższego i innych sądów, Trybunału Konstytucyjnego i ministrów. Kulisami niektórych sędziowskich karier czytelnicy będą mocno zaskoczeni.

Wytykasz sędziom nieprawidłowości, piszesz o rodzinnych koteriach, sprzeniewierzaniu się etosowi zawodowemu i zwykłej uczciwości. Krótko mówiąc obalasz prawnicze autorytety. „Nadzwyczajna kasta” powinna się bać tego, o czym piszesz w książce?

Samozwańcze autorytety obalają się same przez swoją działalność. Stosują wszelkie chwyty, by nie dopuścić do tego, by było to naświetlone i dostrzeżone, jakie są naprawdę.

Nie obawiasz się, że książka będzie blokowana?

Na pewno „Resortowe togi” wzbudzą opór i reakcje obronne wśród prawników. Nawet jeśli książka będzie blokowana, należało zebrać i opublikować fakty, które nie mogą być zamilczane w interesie elit nie mających mandatu społecznego. Fakty zebrane w książce przekonują nie tylko o konieczności gruntownego zreformowania wymiaru sprawiedliwości ale także i o tym, że realne zmiany w państwie zajdą dopiero w jej następstwie.

Ktoś może zapytać, a jakie ma znaczenie, że sędzia był dyspozycyjny w czasach PRL i orzekał zgodnie z oczekiwaniami komunistycznej władzy?

To że tacy sędziowie ze swojej służby dla systemu totalitarnego płynnie przeszli do ról znawców prawa, autorytetów sędziowskich i akademickich III RP umożliwiło proces reprodukowania ich mentalności i moralności w kolejnych pokoleniach prawników. Dziś nierzadko młody sędzia, który teoretycznie nie powinien być skażony PRL-em, zasądza bardziej skandaliczne wyroki, niż jego starszy kolega, który dawniej skazywał mając legitymację partyjną w kieszeni. Dopiero prawdziwe potępienie takich postaw sędziowskich, pozbawienie wpływów na sądownictwo sędziów nie mających kręgosłupa, da szansę na uleczenie zdemoralizowanej nadzwyczajnej kasty.

Dziękujemy za rozmowę.

Maciej Marosz, Resortowe togi, Editions Spotkania, Warszawa 2017. Książkę można nabyć TUTAJ.

 

„Resortowe togi” przedstawiają funkcjonowanie Trybunału Konstytucyjnego, wskazują na jego historyczne uwikłanie i rolę jaką odegrał w sporze konstytucyjnym trwającym od 2015 roku. Obok Trybunału Maciej Marosz sportretował także Sąd Najwyższy, Krajową Radę Sądownictwa oraz instytucję Rzecznika Praw Obywatelskich.

Dzisiaj wymiar sprawiedliwości, sięgający korzeniami połowy lat 40-tych, ochraniają kasty prawnicze. System prawny i prawnicy wypełniają kluczową rolę w zapewnianiu trwałości całego rozkładu powiązań i wpływów ustalonego przez komunistów i koncesjonowaną opozycję przy Okrągłym Stole.

Dla kogoś, kto nie śledził pilnie, jak działało ministerstwo powołane do strzeżenia ładu prawnego, może wydać się zaskakujące, że jego obsada układa się w ciąg agentów bezpieki komunistycznego państwa.

Pierwszym ministrem sprawiedliwości w rządzie utworzonym po wyborach do sejmu kontraktowego został TW „Arnold” vel „Kamil”. Przekazał on pałeczkę TW „Spółdzielcy”. Po dwóch latach przerwy mi­nisterstwo wróciło we właściwe ręce – objął je KO „Carex”. Tekę mini­stra przejął od niego TW „Prym”, „Prymus”. Z tych jakże właściwych rąk resort został przekazany byłemu prominentowi prawniczemu PR­L-u, który doświadczenie pracy w resorcie sprawiedliwości nabywał w latach stalinowskich. „Resortowe togi”, rozdział „Ministrowie sprawiedliwości”.

Przeprowadzona w książce diagnoza wymiaru sprawiedliwości potwierdza konieczność wprowadzenia gruntownych zmian zasad jego funkcjonowania. Wskazuje na nieodzowność nie tylko zmian systemowych ale także wymiany całych składów instytucji prawnych państwa. Pozostawienie na szczytach władzy sądowniczej osób zdegenerowanych moralnie, skończyłoby się jedynie dalszym replikowaniem się takich kadr.

Podstawowymi źródłami informacji w książce są akta IPN, jak i 6-letnie doświadczenie z sal sądowych z setek procesów, jakie miały miejsce przed Sądem Najwyższym, sądami niższych instancji, czy Trybunałem Konstytucyjnym oraz zbierane przez wiele lat materiały dziennikarskie.

Wstęp do książki napisał Wiesław Johann, Sędzia Trybunału Konstytucyjnego w stanie spoczynku.

Maciej Marosz ukończył wydziały: matematyki PW, filozofii UW i grafiki ASP. Jest dziennikarzem „Gazety Polskiej”, „Gazety Polskiej Codziennie” (od jej powstania) oraz portalu Niezalezna.pl. Wraz z Dorotą Kanią i Jerzym Targalskim stworzył serię książkową „Resortowe dzieci”.

Rozmowa z autorem:

http://vod.gazetapolska.pl/16602-resortowe-togi-nowa-ksiazka-macieja-marosza

Patronami książki są: Gazeta Polska, Gazeta Polska Codziennie, portal internetowy www.niezalezna.pl, Telewizja Republika, Radio WNET, Kurier Wnet.

Artykuł NASZA ROZMOWA. Maciej Marosz o swojej najnowszej książce: „Resortowe togi” wzbudzą opór i reakcje obronne sędziów pochodzi z serwisu Niezłomni.com.

]]>
https://niezlomni.com/nasza-rozmowa-maciej-marosz-o-swojej-najnowszej-ksiazce-resortowe-togi-wzbudza-opor-reakcje-obronne-sedziow/feed/ 1
Nieznana historia Małgorzaty Gersdorf. Od działaczki Socjalistycznego Związku Studentów Polskich do I prezes SN. TYLKO U NAS fragment książki Macieja Marosza „Resortowe togi” https://niezlomni.com/malgorzata-gersdorf-socjalistycznego-zwiazku-studentow-polskich-prezes-sn-u-nas-fragment-ksiazki-macieja-marosza-resortowe-togi/ https://niezlomni.com/malgorzata-gersdorf-socjalistycznego-zwiazku-studentow-polskich-prezes-sn-u-nas-fragment-ksiazki-macieja-marosza-resortowe-togi/#comments Fri, 22 Sep 2017 21:02:05 +0000 http://niezlomni.com/?p=43650

Pierwsza prezes Sądu Najwyższego Małgorzata Gersdorf w latach 70. jako czynny prawnik była aktywnym działaczem Socjalistycznego Związku Studentów Polskich - pisze Maciej Marosz w książce "Resortowe togi".

Próżno szukać w życiorysach prezes informacji o jej zaangażowaniu w SZSP - młodzieżówkę partii komunistycznej. A jednak Gersdorf była w połowie lat 70. członkiem Komisji Nauki Rady Uczelnianej UW.

W 1984 roku Małgorzata Gersdorf wyjeżdżała do RFN do męża Tomasza Giaro, który przebywał na stypendium w Niemczech. Zwracała się z podaniem do biura paszportów o taki dokument z prawem wielokrotnego użytku. Deklarowała zamiar uczestniczenia w wycieczce do RFN organizowanej przez Fundację Humboldta.

[caption id="attachment_43654" align="alignleft" width="457"] Małgorzata Gersdorf, fot. youtube.com GP[/caption]

Matka pierwszej prezes SN, Alicja Nierychlewska-Gersdorf (1913-2009), również była sędzią. Od stycznia 1980 roku pracowała w Sądzie Najwyższym jako starszy specjalista. Było tak w stanie wojennym, jak i później, przez pozostałą część dekady. Przed zatrudnieniem w SN przez wiele lat Nierychlewska-Gersdorf orzekała w Sądzie Wojewódzkim w Warszawie. Za swoją pracę w wymiarze sprawiedliwości była doceniana przez władze. Już w 1955 roku na wniosek resortu sprawiedliwości uhonorowano ją Medalem X-lecia Polski Ludowej. Takie samo odznaczenie przyznano wtedy komunistycznemu zbrodniarzowi gen. Henrykowi Kostrzewie - zastępcy prokuratora generalnego, gen. Czesława Kiszczaka. Odznaczenie to odebrali też gen. Grzegorz Korczyński - „zasłużony" w pracy Rządowej Komisji Walki z Bandytyzmem (czyli m.in. z żołnierzami wyklętymi), gen. Florian Siwicki czy Jerzy Putrament. Kontrolowana przez PZPR organizacja wspierająca władzę - Front Jedności Narodu - przyznał też matce szefowej SN Odznakę Tysiąclecia Państwa Polskiego. Dostała też Medal XXX-lecia Wymiaru Sprawiedliwości w Polsce Ludowej 1944-1974. Nierychlewska-Gersdorf cieszyła się też uznaniem ówczesnych władz państwowych, dzięki któremu uzyskała w 1978 roku Krzyż Kawalerski Orderu Odrodzenia Polski.

Ojciec prezes SN, Mirosław Gersdorf (1915-1985), był w czasach PRL-u uznanym znawcą prawa spółdzielczego. Od 1951 roku przez niemal trzy dekady był doradcą naczelnych organów spółdzielczości polskiej.

Odegrał kluczową rolę w tworzeniu prawa spółdzielczego PRL-u. Był głównym redaktorem przepisów prawa spółdzielczego z 1961 i 1982 roku. Profesor Gersdorf był kierownikiem zakładu w Spółdzielczym Instytucie Badawczym, komórce naukowej najważniejszej polskiej instytucji zajmującej się spółdzielczością - Krajowej Radzie Spółdzielczej.

Maciej Marosz, Resortowe togi. Editions Spotkania, Warszawa 2017. Książkę można nabyć TUTAJ.

„Resortowe togi” przedstawiają funkcjonowanie Trybunału Konstytucyjnego, wskazują na jego historyczne uwikłanie i rolę jaką odegrał w sporze konstytucyjnym trwającym od 2015 roku. Obok Trybunału Maciej Marosz sportretował także Sąd Najwyższy, Krajową Radę Sądownictwa oraz instytucję Rzecznika Praw Obywatelskich.

Dzisiaj wymiar sprawiedliwości, sięgający korzeniami połowy lat 40-tych, ochraniają kasty prawnicze. System prawny i prawnicy wypełniają kluczową rolę w zapewnianiu trwałości całego rozkładu powiązań i wpływów ustalonego przez komunistów i koncesjonowaną opozycję przy Okrągłym Stole.

Dla kogoś, kto nie śledził pilnie, jak działało ministerstwo powołane do strzeżenia ładu prawnego, może wydać się zaskakujące, że jego obsada układa się w ciąg agentów bezpieki komunistycznego państwa.

Pierwszym ministrem sprawiedliwości w rządzie utworzonym po wyborach do sejmu kontraktowego został TW „Arnold” vel „Kamil”. Przekazał on pałeczkę TW „Spółdzielcy”. Po dwóch latach przerwy mi­nisterstwo wróciło we właściwe ręce – objął je KO „Carex”. Tekę mini­stra przejął od niego TW „Prym”, „Prymus”. Z tych jakże właściwych rąk resort został przekazany byłemu prominentowi prawniczemu PR­L-u, który doświadczenie pracy w resorcie sprawiedliwości nabywał w latach stalinowskich. „Resortowe togi”, rozdział „Ministrowie sprawiedliwości”

Przeprowadzona w książce diagnoza wymiaru sprawiedliwości potwierdza konieczność wprowadzenia gruntownych zmian zasad jego funkcjonowania. Wskazuje na nieodzowność nie tylko zmian systemowych ale także wymiany całych składów instytucji prawnych państwa. Pozostawienie na szczytach władzy sądowniczej osób zdegenerowanych moralnie, skończyłoby się jedynie dalszym replikowaniem się takich kadr.

Podstawowymi źródłami informacji w książce są akta IPN, jak i 6-letnie doświadczenie z sal sądowych z setek procesów, jakie miały miejsce przed Sądem Najwyższym, sądami niższych instancji, czy Trybunałem Konstytucyjnym oraz zbierane przez wiele lat materiały dziennikarskie.

Wstęp do książki napisał Wiesław Johann, Sędzia Trybunału Konstytucyjnego w stanie spoczynku.

Maciej Marosz ukończył wydziały: matematyki PW, filozofii UW i grafiki ASP. Jest dziennikarzem „Gazety Polskiej”, „Gazety Polskiej Codziennie” (od jej powstania) oraz portalu Niezalezna.pl. Wraz z Dorotą Kanią i Jerzym Targalskim stworzył serię książkową „Resortowe dzieci”.

Rozmowa z autorem:

http://vod.gazetapolska.pl/16602-resortowe-togi-nowa-ksiazka-macieja-marosza

Patronami książki są: Gazeta Polska, Gazeta Polska Codziennie, portal internetowy www.niezalezna.pl, Telewizja Republika, Radio WNET, Kurier Wnet.

Artykuł Nieznana historia Małgorzaty Gersdorf. Od działaczki Socjalistycznego Związku Studentów Polskich do I prezes SN. TYLKO U NAS fragment książki Macieja Marosza „Resortowe togi” pochodzi z serwisu Niezłomni.com.

]]>
https://niezlomni.com/malgorzata-gersdorf-socjalistycznego-zwiazku-studentow-polskich-prezes-sn-u-nas-fragment-ksiazki-macieja-marosza-resortowe-togi/feed/ 7