opętanie – Niezłomni.com https://niezlomni.com Portal informacyjno-historyczny Sun, 03 Dec 2023 21:00:15 +0000 pl-PL hourly 1 https://wordpress.org/?v=4.9.8 https://niezlomni.com/wp-content/uploads/2017/08/cropped-icon-260x260.png opętanie – Niezłomni.com https://niezlomni.com 32 32 Obecność, historia opętania. Kolejna mrożąca krew w żyłach sprawa. [WIDEO] https://niezlomni.com/obecnosc-historia-opetania-kolejna-mrozaca-krew-w-zylach-sprawa-wideo/ https://niezlomni.com/obecnosc-historia-opetania-kolejna-mrozaca-krew-w-zylach-sprawa-wideo/#respond Tue, 29 Jun 2021 05:32:01 +0000 https://niezlomni.com/?p=51309

Bill Ramsey bawił się w ogródku, kiedy nagle poczuł przenikliwy chłód, a jego nos wypełnił się nieznośnym mdłym zapachem. Ogarnęła go niewytłumaczalna agresja, zaczął gryźć drucianą siatkę ogrodzenia i wyrywać ją z ziemi. Po tym incydencie życie Ramseya wróciło do normy. Minęło wiele lat, w trakcie których założył rodzinę. Wtedy ataki powróciły.


Kilka razy trafiał do szpitala, gdzie nieludzko warczał i zachowywał się jak zwierzę. Zmieniła się jego mimika i postawa ciała. Zaczął miewać koszmary. Twierdził, że został opętany przez demona.

Sprawą zainteresowali się Ed i Lorraine Warrenowie, którzy wraz z biskupem Robertem McKenną rozpoczęli rytuał egzorcyzmów… Bardzo szybko zrozumieli, że to najdziwniejszy i zarazem najbardziej nietypowy przypadek, z jakim się zetknęli.

Fragment książki Ed i Lorraine Warrenowie, Robert David Chase, Obecność. Historia opętania, Wyd. Replika, Poznań 2021. Książkę można nabyć na stronie wydawnictwa Replika. 

Wieczorem 5 grudnia 1983 roku w Essex, robotniczym mieście Southend-on-Sea, pielęgniarka z SOR-u właśnie miała wyjść na zewnątrz, żeby zapalić trzeciego papierosa tego dnia.

To była nieco rozpaczliwa umowa, którą zawarła sama ze sobą. Jako pielęgniarka wiedziała, jak niszczycielskie są papierosy. Jednak jako dwudziestodziewięcioletnia istota ludzka, wykonująca bardzo stresującą pracę, była od nich całkowicie uzależniona.

Więc w ciągu ostatnich trzech miesięcy zawarła ze sobą układ. Trzy papierosy dziennie – jeden rano, jeden po południu i jeden wieczorem – będzie stopniowo je ograniczać, aż do chwili, gdy w ogóle przestanie palić. A przynajmniej żywiła taką nadzieję.

Teraz, tuż przed dziesiątą wieczorem, miała puścić ostatniego dymka tego dnia. Ponieważ w szpitalu obowiązywał bezwzględny zakaz palenia, musiała wychodzić na zewnątrz.

Szybkim krokiem przemierzała korytarz w kierunku drzwi wyjściowych, wdzięczna, że chociaż wieczorem znalazła trochę czasu dla siebie. Tej nocy pogotowie było ludzkim zoo, z trzema wrakami samochodów, bardzo gwałtowną awanturą, w wyniku której biedna gospodyni domowa została ciężko pobita, i z jednym małym chłopcem, który miał gorączkę tak wysoką, że prawdopodobnie będzie miał jakieś stałe uszkodzenie mózgu. Miał gorączkę od dwóch dni, ale jego matka dopiero teraz go przywiozła. Czasami pielęgniarka żałowała, że nie może wsadzić niektórych rodziców do więzienia. Sposób, w jaki traktowali swoje dzieci, był zbrodnią.
Teraz, na szczęście, trochę się uspokoiło.

Kiedy skończyły się godziny odwiedzin, szpital zaczął przygotowywać się na noc. Światła były przyciemnione. Pielęgniarki w wygodnych czarnych butach przemykały z pokoju do pokoju z pigułkami i zastrzykami. A pacjenci, którzy przeszli operacje i chcieli być w domu z bliskimi, godzili się na jeszcze jedną noc w szpitalnym łóżku. Wszędzie zapadła cisza, nawet w izbie przyjęć, gdzie jedynym czekającym pacjentem był teraz niechlujny, żałosny ćpun, który cierpiał na paranoiczne urojenia, twierdząc, że jego ostatnia działka była trująca. Jeden ze stażystów był na praktykach w szpitalu psychiatrycznym i teraz szukano go, aby zajął się tym ćpunem.
Właśnie miała przejść przez próg.

Noc była chłodna i deszczowa. Znad morza unosiła się skłębiona mgła, otaczająca wszystkie budynki szpitalne. Widoczność była praktycznie zerowa. Odgłosy miasta – o tej porze wciąż dosyć głośne – były dziwnie stłumione i odległe. Pielęgniarka zapaliła papierosa. Jak zwykle smakował znacznie lepiej, niż by sobie życzyła.

I po chwili usłyszała kroki.

W pierwszym momencie nie potrafiła określić, co to za dźwięk. Coś jakby skrobanie. Ale potem uświadomiła sobie, że te odgłosy dochodzą z zasnutego mgłą chodnika przed nią.
Po chwili zdała sobie sprawę, że to zwykłe kroki kogoś, kto tamtędy przechodził. Nic nadzwyczajnego. Stała i rozkoszowała się zarówno papierosem, jak i świeżym powietrzem, ale te kroki wkrótce zaczęły ją denerwować.
Pielęgniarka należała do kobiet, które nigdy nie oglądały horrorów. Za bardzo ją przerażały. A te kroki przywodziły na myśl właśnie coś z horroru.

I proszę, oto ona, całkowicie współczesna i inteligentna młoda kobieta, stała przed wejściem do dużego szpitala, w którym przebywały dziesiątki ludzi, i się bała.
Może wszystko byłoby w porządku, gdyby widziała, kto szedł. Ale te dźwięki były zupełnie bezcielesne, zagubione w kłębowisku mgły – jednak coraz bliższe i bliższe. Wzdrygnęła się.
Obejrzała się na szklane drzwi. Szpitalny korytarz był długi i pusty. Dźwięk kroków stał się teraz głośniejszy, i jeszcze to dziwne skrobanie, jakby ktoś wlókł coś po betonowym chodniku.

Znowu zerknęła przez ramię na pusty korytarz. Jakiś rok temu na pobliskim parkingu jedna z pielęgniarek została zgwałcona i nikt nie słyszał jej krzyków, aż było za późno. Zastanawiała się, czy ktoś by ją usłyszał.

Z mgły zaczęła się wyłaniać jakaś postać. W pierwszej chwili uznała, że to człowiek, ale to, jaki był przygarbiony i dziwny sposób, w jaki trzymał ręce (jakby były to pazury), kazały jej zwątpić. Postać się zatrzymała, ledwie majacząc w nocnej mgle.
Była oddalona o nie więcej niż trzy metry. Kobieta słyszała teraz walenie własnego serca. Czuła, że pachy i podeszwy stóp pokryły jej się zimnym potem.
– Halo! – wykrzyknęła.
Żadnej odpowiedzi.
– Halo!
Zmrużyła oczy w nadziei, że uda jej się rozpoznać, co ma przed sobą.
Stworzenie postąpiło jeden krok w przód.
Pielęgniarka rzuciła się do ucieczki.
Całe jej wykształcenie, cała inteligencja mówiły, że powinna zostać, ale tego nie zrobiła. Nie mogła. Za bardzo się przestraszyła. Szarpnęła drzwi i wbiegła do holu.
Nie obejrzała się, póki nie była w połowie pustego holu i miała już skręcić na Oddział Doraźny. Tam podbiegła prosto do drugiej pielęgniarki, Carol Peeler.
– Dobrze się czujesz? – spytała Peeler, widząc, jak roztrzęsiona jest jej koleżanka.
– Tak – zdołała wydusić w odpowiedzi.
Myślała o tym, żeby powiedzieć Peeler o dziwnie brzmiących krokach i osobliwym kształcie we mgle, ale zdecydowała, że jeśli wyjawi, jak bardzo się przestraszyła, ucierpi na tym jej reputacja. Pielęgniarki szczycą się swoją praktyczną naturą. A praktyczna natura wykluczała widzenie straszydeł we mgle.
– Na pewno? – upewniła się Peeler.
– Tak – potwierdziła tamta, zmuszając się do śmiechu. – Lepiej już wrócę do pracy.
Szybko odeszła, ciesząc się, że umknęła badawczemu spojrzeniu Peeler. Zatrzymała się w łazience, gdzie spryskała twarz wodą. Próbowała wypłukać zapach dymu z ust i długimi, wprawnymi palcami odgarnęła rude włosy z powrotem na miejsce.
Kiedy wróciła na izbę przyjęć, odkryła, że do paranoicznego ćpuna dołączył wielki mężczyzna z rozkwaszonym, najpewniej podczas knajpianej bójki, nosem.
Pomijając stworzenie, które dostrzegła we mgle, dla pielęgniarki był to bardzo typowy weekendowy wieczór. Natychmiast zabrała się do pracy, próbując zapomnieć o dziwnym kształcie oraz dźwiękach we mgle i mroku.

Artykuł Obecność, historia opętania. Kolejna mrożąca krew w żyłach sprawa. [WIDEO] pochodzi z serwisu Niezłomni.com.

]]>
https://niezlomni.com/obecnosc-historia-opetania-kolejna-mrozaca-krew-w-zylach-sprawa-wideo/feed/ 0
Szokujący, dogłębnie przebadany przypadek opętania przez demony! Historia chłopaka, który błagał o pomoc szatana. [WIDEO] https://niezlomni.com/szokujacy-doglebnie-przebadany-przypadek-opetania-przez-demony-historia-chlopaka-ktory-blagal-o-pomoc-szatana-wideo/ https://niezlomni.com/szokujacy-doglebnie-przebadany-przypadek-opetania-przez-demony-historia-chlopaka-ktory-blagal-o-pomoc-szatana-wideo/#respond Wed, 07 Apr 2021 04:15:17 +0000 https://niezlomni.com/?p=51285

Maurice Theriault miał trudne dzieciństwo. Ciężko pracował na farmie agresywnego i niechętnego mu ojca. Zdarzało się, że umęczony chłopak błagał w duchu o pomoc samego szatana…


Z czasem Theriault zaczął dostrzegać zachodzące w nim zmiany. Stał się niebywale silny i posiadł nagle wiedzę, której nigdy nie przyswajał. Kiedy przejął farmę ojca w Nowej Anglii, nastąpiły zjawiska o wiele bardziej przerażające. Między innymi samoistnie krwawił, potrafił pojawić się w kilku miejscach naraz, a w domu z niewytłumaczalnych przyczyn zaczęły wybuchać pożary. Mając świadomość, że dzieje się coś złego, Maurice zwrócił się o pomoc do Eda i Lorraine Warrenów – autorytetów w dziedzinie demonologii, którzy bardzo szybko zorientowali się, że został opętany przez siły nieczyste. Do pomocy w nierównej walce ze złem sprowadzili uznanego egzorcystę Roberta McKennę. Znękany. Przypadek Maurice’a Theriaulta to książka przerażająco prawdziwa, ukazująca w szczegółach ingerencję demonów w ludzki umysł i ciało. Postać Thieraulta pojawiła się w kasowych produkcjach kinowych: Obecność oraz Zakonnica.

Fragment książki Znękany Przypadek Maurice’a Theriaulta, Ed i Lorraine Warren, Michael Lasalandra, Mark Merenda, Maurice i Nancy Theriault, Wyd. Replika, Poznań. Książkę można nabyć na stronie wydawnictw Replika.

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Szef policji, Jerry Siebert, zastanawiał się, dlaczego w ten upiornie zimny poranek odmraża sobie tyłek, zamiast wrócić na komendę i wypić gorącą kawę.

Siedział za kierownicą radiowozu i było mu niewygodnie, bo miał na sobie dwie warstwy odzieży, przez co nie mógł się swobodnie poruszać. Wyciągnął długie nogi i wygiął plecy. Fotel zaskrzypiał, gdy się przeciągnął. Zastanawiał się, jak teraz jest na Florydzie.
Nie czuł palców u stóp. Utytłane solą buty nadal miał mokre od brei, która od ubiegłego wtorku zalegała na ulicach Warren. Oprócz raportowania wypadków, które zdarzały się za każdym razem, gdy ktoś zjechał ze stromego zbocza Coy Hill i nie zatrzymał się na znaku stop, ostatnio niewielkie siły policyjne Warren nie miały zbyt wiele do roboty.

Seibert był prawie pewien, że wieczorem jeden z jego ludzi zostanie wezwany do Depot, obskurnego baru na Main Street, żeby przerwać bójkę. Grali Bruins, a na stałych bywalców baru, głównie bezrobotnych pracowników fizycznych i motocyklistów, można było liczyć, że wezmą przykład z graczy w hokeja i spróbują sobie przemodelować facjaty.


Utrzymanie spokoju w Warren nie było trudne. Zazwyczaj najtrudniejsze chwile zdarzały się podczas dorocznego festynu, pomyślał Seibert. Wyciągnięcie dodatkowego tysiąca dolarów od skąpych urzędników bywało dobrą okazją do zrobienia prawdziwej zadymy.
Warren, z populacją trzy tysiące osiemset mieszkańców, nie dawało policjantom wielu okazji, żeby się wykazać. Obfitowało za to w masę małomiasteczkowej polityki. W Radzie Miejskiej, która rządziła miastem, zwykle zasiadało trzech miejscowych przedsiębiorców, z których każdy miał własne interesy, osobiste sympatie i wrogów. Seibert określał ich w myślach jako Moe, Larry i Curly. To, że jeden z jego czterech patrolowych był siostrzeńcem Curly’ego, nie pomagało.

Dać bandzie niedoświadczonych ludzi milion dolarów budżetu i kazać im rządzić małym miastem, a spieprzą to za każdym razem, myślał z goryczą Seibert.
Ten były żołnierz marines był szefem policji od prawie pięciu lat; i za każdym razem, gdy wybierano go na kolejną kadencję, rozpoczynała się wojna. Seibert nie mógł doczekać się dnia, gdy będzie mógł rzucić tę robotę i pracować na własny rachunek jako prywatny detektyw. Przeganianie znudzonych nastolatków z miejskiego placu po skardze właściciela sklepu obuwniczego nie należało do wybitnych zasług.
Tak czy inaczej, Seibert tego poranka nie miał ochoty spędzać u Frenchiego Thieraulta, którego podejrzewał o bycie podpalaczem i który ostatnio zaczął ludziom wciskać opowieści dziwnej treści.
Theriault był miejscowym rolnikiem i uprawiał pomidory. Znany był głównie dzięki małemu, drewnianemu stoisku, na którym jesienią sprzedawał swój produkt turystom przejeżdżającym tamtędy co roku, aby podziwiać eksplozję listowia w Berkshire Mountains w zachodnim Massachusetts.

Niestety aktualnie facet handlował również bredniami, pomyślał szef policji. Ostatnio Frenchy opowiadał w mieście, że jego dom jest opętany, a jego rodzina nawiedzana przez ducha matki Nancy, jego żony.
Seibert, który miał własną teściową, bardzo chętnie uwierzyłby w tę historię – gdyby matka Nancy Theriault żyła. Tyle że zmarła ponad piętnaście lat temu.


Seibert, pomimo irytacji, uśmiechnął się wbrew sobie na myśl o własnym raporcie sprzed tygodnia.
„24 lutego 1985 roku”, napisał, „na posterunek policji w Warren przyjechał Maurice «Frenchy» Theriault z prośbą, by przechowano mu kilka strzelb, których jest właścicielem. Na pytanie, czy jest jakiś problem, pan Theriault odpowiedział, że był u medium, a medium mu zakomunikowało, że jest opętany i powinien całą swoją broń zostawić na posterunku. Towarzyszyła mu żona, Nancy Theriault, która poinformowała funkcjonariuszy, że broń może odebrać wyłącznie ona, nie jej mąż. Pan Theriault powtórzył nam, że pod żadnych pozorem nie może dostać strzelb, ponieważ może nie być sobą. Może wyglądać jak on, ale to może nie być on”.
Seibert stłumił śmiech, całkiem w sumie zadowolony z tego, że Frenchy zdeponował broń. Skrupulatnie odnotował zdanie dwóch karabinów Winchester i strzelby.

Seibert nic nie miał do Frenchiego. W sumie całkiem lubił tego kurdupla. Theriault miał zaledwie pięć i pół stopy wzrostu i nosił cienki wąsik. Twarz i dłonie miał pobrużdżone przez ciężką pracę, a oczy głęboko osadzone, przez co wyglądał na zmęczonego i ponurego, co wiele osób zniechęcało. Ale gdy się go już poznało, myślał Seibert, był całkiem miły. W poprzednie Święto Dziękczynienia Frenchy przyjechał na posterunek z indykiem dla każdego policjanta.

Ale od tego czasu Seibert wlepił Frenchiemu dwa mandaty, bo zdezelowana ciężarówka, którą woził pomidory, nawet z grubsza nie nadawała się do jazdy. A potem te pożary w ich gospodarstwie. Dan Prescott z biura komendanta stanowej straży pożarnej podejrzewał, że Frenchy sam rozniecał niewielki ogień, żeby dostać pieniądze z ubezpieczenia. Seibert był skłonny się z nim zgodzić.
Tak czy inaczej, dumał, to na pewno było bardziej wiarygodne niż tłumaczenie Frenchiego. Zgłaszając pożary, Theriault oświadczał, że wywołały je tajemnicze moce, które zaatakowały jego dom i powodowały, że przedmioty same latały z powietrzu. Ale gliniarze jakoś nie kupowali tej historii.

Też coś, pomyślał Seibert. Frenchy na bank wymyślił ten nonsens, żeby skierować śledztwo w sprawie podpalenia na zły trop. Jakkolwiek całkiem to oryginalne.
Theriault przynajmniej nadawał Warren lokalnego kolorytu.
Jednak dziś Seibert nie miał na to nastroju i nie był szczególnie zadowolony, musząc jechać do domu Theriaultów. Nancy, spanikowana, zadzwoniła na posterunek, wrzeszcząc, że potrzebuje pomocy. Powiedziała, że boi się nie tylko o siebie, lecz także o trójkę swoich wnucząt, które były u niej z wizytą. Seibert mógł sobie tylko wyobrażać, co się tam wyprawiało. Po miasteczku krążyły plotki dotyczące dziwnych zdarzeń w tym domu i z każdym powtórzeniem robiły się coraz bardziej pokręcone. Seibert uznał, że zabierze ze sobą aparat fotograficzny. Może dowód na zdjęciu uciszy te niedorzeczne historie, pomyślał.


Doszło do tego, że ludzie zaczęli unikać Frenchiego. Seibert dwa tygodnie wcześniej był w małej knajpce, gdy Frenchy przyszedł na swoją zwyczajową, przedpołudniową kawę. Pozostałych pięciu klientów wymieniło spojrzenia i podniosło się pospiesznie, żeby uregulować swoje rachunki. W ciągu dwóch minut drzwi zamknęły się z trzaskiem, uderzając w zawieszony nad nimi mały, mosiężny dzwoneczek. W knajpie został tylko gliniarz, hodowca pomidorów i Sam Davis, właściciel.

Nie było to pierwszy raz, gdy Theriault wywołał masową ucieczkę z restauracji.
Davis zmarszczył brwi i ruszył do Frenchiego, żeby mu coś powiedzieć, ale Seibert zatrzymał go gestem.
– Frenchy, słuchaj, psujesz Samowi interesy – powiedział. – Musisz przestać opowiadać te brednie, że twój dom jest nawiedzony, albo będziesz musiał zrezygnować z przychodzenia tutaj. Rozumiemy się?
Farmer nie odpowiedział. Skinął tylko głową i z uporem wpatrywał się w kubek ze swoją kawą.
Seiberta z zadumy wyrwało trzeszczenie radia.
– Jerry, potrzebujesz pomocy przy tej awanturze domowej?
Seibert rozpoznał głos Colina Kernsa, policjanta stanowego służącego w pobliskim Brookfield. Miał tam dwóch rzetelnie pracujących ludzi. Często razem odpowiadali na pilne wezwania. Mieszkańcy, który widzieli ich w akcji, często zauważali uderzający fizyczny kontrast: Seibert, wysoki francuski Kanadyjczyk, i Kerns, wysoki, smukły Afroamerykanin.
Seibert podejrzewał, że to poranne wezwanie było raczej wynikiem wysiłków Theriaulta, żeby ukryć swoją rolę w pożarach w jego własnym domu, ale gdzieś z tyłu głowy był zaniepokojony tymi pogłoskami i rozmowami o wydarzeniach nadprzyrodzonych. Jakkolwiek był policjantem sceptycznym i zaprawionym w bojach, był również praktykującym katolikiem. Nie zaszkodzi mieć jakiegoś świadka oprócz aparatu, uznał.
Szef policji podniósł mikrofon radia.
– Taa, Colin, wpadnij – powiedział.


Nie minęła minuta, gdy zobaczył za sobą niebieskoszary radiowóz policji stanowej.
Gdy zbliżali się do ziemi Theriaultów, Seibert nie mógł przestać myśleć, że jeśli farma była nawiedzona, to mieściła się w idealnym punkcie na coś takiego. Dom, przycupnięty na wzgórzu przy cichej Brimfield Road, stał samotnie, bez innych zabudowań w zasięgu wzroku. Bezlistne dęby i szare chmury potęgowały wrażenie opuszczenia. Seibert aż się wzdrygnął.
Prosty, nowoangielski dom szkieletowy był zdewastowany i bardzo potrzebował remontu. Zwłaszcza po tych pożarach, pomyślał Seibert, które „tajemniczo” zaczęły wybuchać w ostatnich miesiącach.
Jakieś dwieście jardów od głównego budynku znajdowała się szklarnia pokryta blaszanym dachem. Pięćdziesiąt jardów dalej stał magazyn w kształcie wielkiej, aluminiowej beczki posadzonej na ziemi. Pola wokół poznaczone były krótkimi palikami, które za kilka miesięcy posłużą jako podpórki dla soczystych, czerwonych pomidorów Frenchiego Theriaulta. Pola otoczone były gęstym lasem sosnowym, odcinającym farmę od świata zewnętrznego.
Seibert ze smutkiem patrzył na to niegdyś wspaniałe gospodarstwo, które teraz chyliło się ku upadkowi. Jednak w obecnych czasach w Warren nie było to nic niezwykłego. Rolnictwo nie dawało takich środków do życia jak niegdyś, a to miasteczko w centralnym Massachusetts dobre dni miało już za sobą. Rewolucja technologiczna, która zainspirowała ekonomiczne odrodzenie Massachusetts, ominęła małe, rolnicze miejscowości jak Warren.

Seibert był w tym domu już kilkakrotnie. Frenchy Theriault dwa razy dzwonił w środku nocy na posterunek, żeby się poskarżyć na dziwne hałasy na zewnątrz.

Interwencja szefa policji nie dowiodła występowanie jakichkolwiek hałasów – ani też niczego, co mogłoby je powodować – i Seibert skłaniał się ku opinii, że ten problem też jest głównie w głowie Frenchiego.
Zapewnienia Seiberta nie uspokoiły farmera. Wciąż się upierał, że słyszy hałasy i ponuro opowiadał o innych rzeczach, które go miały „dręczyć”. Żona Theriaulta, Nancy, wyraźnie przestraszona, potwierdziła opowieść męża. Policjant pomyślał sobie, że bardziej bała się tego, co Frenchy mógłby jej zrobić, gdyby się z nim nie zgodziła.
Theriault faktycznie miał jakieś problemy. A jak miał się przekonać szef policji, nie były one tylko w jego głowie.

Artykuł Szokujący, dogłębnie przebadany przypadek opętania przez demony! Historia chłopaka, który błagał o pomoc szatana. [WIDEO] pochodzi z serwisu Niezłomni.com.

]]>
https://niezlomni.com/szokujacy-doglebnie-przebadany-przypadek-opetania-przez-demony-historia-chlopaka-ktory-blagal-o-pomoc-szatana-wideo/feed/ 0