Nowy Targ – Niezłomni.com https://niezlomni.com Portal informacyjno-historyczny Sun, 03 Dec 2023 21:00:15 +0000 pl-PL hourly 1 https://wordpress.org/?v=4.9.8 https://niezlomni.com/wp-content/uploads/2017/08/cropped-icon-260x260.png Nowy Targ – Niezłomni.com https://niezlomni.com 32 32 Andrzej Brenner trafia do Kosowa, w sam środek „bałkańskiego kotła”. TYLKO U NAS „Smak Wojny” Witolda Gadowskiego. [WIDEO] https://niezlomni.com/andrzej-brenner-trafia-do-kosowa-w-sam-srodek-balkanskiego-kotla-tylko-u-nas-smak-wojny-witolda-gadowskiego-wideo/ https://niezlomni.com/andrzej-brenner-trafia-do-kosowa-w-sam-srodek-balkanskiego-kotla-tylko-u-nas-smak-wojny-witolda-gadowskiego-wideo/#respond Sat, 15 Dec 2018 05:30:43 +0000 https://niezlomni.com/?p=50420

Fabuła powieści Smak wojny rozgrywa się kilka lat przed wydarzeniami znanymi czytelnikom z bestsellerowej Wieży komunistów. Andrzej Brenner, niezależny dziennikarz i awanturnik, jako korespondent wojenny zostaje wysłany wraz ze swoim przyjacielem do Kosowa, gdzie osobiście doświadcza chaosu będącego konsekwencją działań militarnych na południu Europy. Jest świadkiem krwawych starć między Albańczykami i Serbami, a przy tym niespodziewanie wplątuje się w rozprzestrzenioną na całe Bałkany niebezpieczną aferę.

Puste mieszkania są jak płytki oddech, wystarczy go na to, by żyć, i niewiele więcej.
To mieszkanie było puste bardziej niż inne. Nikt nie otwierał w nim okien ani nie przesuwał ubogich sprzętów. Kurz wielomiesięczną warstwą pokrył parapet, poplamiony parkiet, a nawet dwa nieumyte talerze leżące w zlewie.
Mieszkania, w których od dawna nikt nie oddychał, stają się obce dla każdego, kto przekroczy ich próg.
To mieszkanie wyglądało tak, jakby właściciel pozostawił je na pastwę losu. Jakby nagle zniknął albo w pewnym momencie te ciasne pomieszczenia przestały go interesować. Było tak puste, że nawet nie zalęgły się w nim insekty.
Było puste i suche – kaloryfery wciąż grzały w nim jak wściekłe. Tylko ciężkie od kurzu powietrze i głuche pomruki miasta, tłumione nieco przez brudne szyby, sprawiały, że odbijały się w nim blade oznaki życia.

Żelazne łóżko, przypominające te, które zwykle można znaleźć w powiatowych szpitalach, niepasujące do siebie sztućce w kredensie i dawno niemalowane ściany.
To mieszkanie wyglądało tak, jakby kiedyś mieszkał w nim samotny mężczyzna.

Ktoś nie mógł, albo nie chciał, już tu mieszkać, a może tego kogoś już nie było?

Drrrryńńń dryń dryń – coś sprawiało mu ból, niepokoiło, czuł, jak obcy dźwięk wdziera się w jego mózg.
Naraz rozmyły się kontury oświetlonego słońcem budynku, zniknęły zbudowane ze stali i szkła ściany. Budynek stał naprzeciw niego. Dostrzegał go z wysokiego dachu, skąd napawał się widokiem rozedrganej panoramy wielkiego miasta.
Stał na dachu i z lubością wystawiał twarz na smagnięcia ciepłego wiatru.
Aż tu nagle ten podstępny, nieprzewidziany jazgot…
Brenner z trudem uniósł powieki i uderzeniem dłoni uciszył wyjący budzik. Nakrył się kołdrą. Skulił się przy tym tak, aby uniknąć światła, które przez brudne okno wdzierało się do jego pokoju.
Uwielbiał zwijać się w kłębek i leżeć z kolanami podciągniętymi pod brodę. Napełniało go wtedy poczucie spokoju. Czuł, że zwinięty potrafi odgrodzić się od wszystkich problemów.


Naraz z przedpokoju dobiegł go dźwięk domofonu.
Zrezygnowany wyskoczył spod kołdry i kilkoma susami dopadł do skrzeczącego głośnika.
– Andrzej, czekam pod twoim blokiem. Jesteś gotowy? – zniecierpliwiony głos Witka przywrócił go do rzeczywistości.
Spojrzał na stół, na którym stał niewielki, odrapany budzik, i zrozumiał, że najzwyczajniej w świecie zaspał. Piąta trzydzieści – o tej porze mieli razem z Witkiem wyjechać do Nowego Targu.
Pospiesznie odszukał bieliznę i niedbale obandażował kolana. Robił tak już od kilku tygodni, czując, jak kolejne skoki coraz mocniej naruszają mu stawy. Właściwie już dawno powinien był odwiedzić porządnego lekarza.
Szybko włożył luźne, sportowe spodnie i ciepłą polarową kurtkę. W biegu złapał wysokościomierz i ulubioną skórzaną pilotkę, wyłuskał z niej okulary, zamknął drzwi i wciskając stopy w czarne adidasy, pognał schodami w dół. Przeskakiwał po kilka stopni naraz.
Witek czekał na niego przy swoim samochodzie. Niebieski fiat tempra był jedyną wartościową rzeczą, jaką posiadał. Przyjaciel Brennera palił papierosa. Kiedy zobaczył, że z odrapanej klatki schodowej wyłoniła się szczupła postać w pilotce, teatralnym gestem stuknął palcem w zegarek.


– Co, zapomniałeś o naszej randce? Dziesięć minut po czasie. Już mnie nie kochasz? – warknął modulowanym głosem, naśladując sposób mówienia Bogusława Lindy.
Patrząc na jego minę, Andrzej nie mógł powstrzymać uśmiechu. Poza filmowego twardziela zbyt jaskrawo kontrastowała z pogodną, okrągłą twarzą. Zwalista sylwetka przyjaciela wzbudzała sympatię i zaufanie. Brenner często miał ochotę klepnąć go w wiecznie trzęsące się od rechotania brzuszysko.
Wielki jak drwal, prawie dwumetrowy Witek na pewno w niczym nie przypominał neurotycznego Franza Maurera z filmu Psy. Brenner wiedział jednak, że ta chodząca pogodność i gargantuiczny sposób bycia to tylko pozory, które często okazywały się niebezpieczną pułapką. Flegmatyczny i dobroduszny z natury Witek w sytuacji zagrożenia przemieniał się w niesłychanie szybką i sprawną maszynę do walki. Jego sto pięćdziesiąt kilogramów żywej wagi potrafiło poruszać się z dynamiką i zwinnością wprawnego zapaśnika.
– Czołem, niedźwiadku. – Rozbawiony Andrzej klepnął wielkoluda w zarośnięty policzek. – Zerwałeś mnie z łóżka, to teraz za karę będziesz całą drogę prowadził – mruknął, udając głos rozkapryszonej panienki.
– Jak wreszcie nauczysz się powozić czymś, co ma więcej niż dwa koła, to chyba umrę z rozpaczy. – Wielkolud westchnął i wtłoczył swoje cielsko na przednie siedzenie fiata.


Samochód ostrzegawczo zakołysał się i jęknął.
– No to batem go, panie woźnico, i w drogę! – fuknął Brenner.
– Jakoś marnie dziś wyglądasz, drobinko. – Witek zmarszczył brwi, położył wielkie łapska na kierownicy i sprawnie manewrując pomiędzy wiosennymi kałużami, wyjechał na drogę.
Pół godziny później pędzili już zakopianką w stronę Nowego Targu. Na trasie panował jeszcze względny spokój. Dzięki wczesnej porze wyjazdu mieli szansę dotrzeć na miejsce przed siódmą rano.
Na nowotarskim lotnisku umówili się na spotkanie z Andrzejem Palenikiem, szefem „Fabryki Spadochroniarzy”.
To był dzień skoków. Plan lotów przewidywał delikatny rozruch o ósmej rano, potem filiżankę kawy i od dziesiątej pierwsze wyloty. Andrzej i Witek mieli zamiar wykonać trzy skoki.
Planowali poćwiczyć loty w parze, co przy różnicy wagi, jaka dzieliła obu przyjaciół – Brenner, nawet gdy intensywnie ćwiczył, nigdy nie przekraczał wagi osiemdziesięciu kilogramów – wcale nie było łatwe.
Dotychczasowe próby kończyły się zwykle tym, że Brenner jak odważnik pikował w dół, ściągany przez – zachowujące nawet najbardziej klasyczną pozycję „deski” – sto pięćdziesiąt kilogramów przyjaciela.
Długo wymyślali technikę chwytów i lotu, tak aby sprawić, że będą mogli razem swobodnie spadać. Obaj wierzyli w te same magiczne reguły, więc nie ogolili się przed wyjazdem do Nowego Targu.


Witek co chwila rzucał na Brennera badawcze spojrzenie. Od jakiegoś czasu martwił się o przyjaciela – ten stał się melancholijny, nieobecny, a bruzdy pod oczami były wyraźniejsze niż zwykle.
Silnik samochodu mruczał miarowo. Brenner szybko zapadł w drzemkę. Kiedy Witek odrywał wzrok od drogi i spoglądał na jego prawie czterdziestoletnią twarz, widział, jak ten marszczy brwi i nerwowo porusza głową. Wyglądało na to, że spiera się z kimś we śnie. Kilka razy się budził. Nie żartował jednak z ocierającego się prawie o kierownicę brzuszyska, nie próbował nawet, jak zwykle, wmotać Witka w kolejną, wymyśloną przez siebie, historię romansową.
– No a ta… – tu padało zwykle imię kolejnej dziewczyny, na którą aktualnie zwrócona była uwaga kompana. – Ostatnio tylko o tobie mówi – kusił i nieodmiennie wciągał Witka w krąg sercowych wynurzeń.
Czynił tak wiele razy i zawsze udawało mu się wprowadzić go w stan duchowej nieważkości. Twarz mu kraśniała i zasypywał Brennera dziesiątkami pytań, dotyczących okoliczności, w jakich miały paść przychylne dla niego słowa.


Wyglądało na to, że pomimo wielokrotnych wpadek Witek wciąż z łatwością dawał się przenosić w krainę własnych marzeń o kobietach i prawdziwej miłości. Skłonność do bujania w obłokach i słodkiego rozmyślania o prawdziwym, platonicznym uczuciu, której ulegał Witek, stała się nawet tematem wielu środowiskowych anegdot.
Tym razem Brenner nie miał jednak najmniejszej ochoty na przekomarzania.
Półtorej godziny jazdy do Nowego Targu minęło im więc w ciszy. Wewnątrz samochodu słychać było jedynie urywane chrapnięcia i świszczenie drzemiącego Brennera. Jego oddech budził podejrzenie o rozwijające się schorzenia o podłożu astmatycznym. Ciężki, często chrapliwy odgłos sprawiał wrażenie, jakby oddychanie było nieustanną, ciężką
walką.
Przypadłość ta miała jednak prozaiczną przyczynę. Była wynikiem kilku bijatyk, po których Brennerowi pozostał wielokrotnie złamany nos. Nie był to jednak płaski, bokserski nochal. Zachował swój wyrazisty, lekko garbaty kontur – prawdziwe spustoszenie kryło się jednak pod niewinnie wyglądającą powłoką. Nastąpiło tam skomplikowane pokręcenie korytarzy, którymi z trudem przeciskało się
powietrze.
Dawno powinien to zoperować, ale kto by mu kazał iść do lekarza – pomyślał Witek i skierował samochód w stronę murawy okalającej nowotarskie lotnisko. (…)

Fragment pierwszego rozdziału książki Witolda Gadowskiego Smak Wojny, Wyd. Replika, Zakrzewo 2018. Książkę można nabyć TUTAJ

Smak wojny to uderzająco prawdziwa, pełna przemocy, ale również poruszająca powieść, od której nie sposób się oderwać.
Fabuła powieści Smak wojny rozgrywa się kilka lat przed wydarzeniami znanymi czytelnikom z bestsellerowej Wieży komunistów. Tym razem Andrzej Brenner, niezależny dziennikarz i awanturnik, jako korespondent wojenny zostaje wysłany wraz ze swoim przyjacielem do Kosowa, gdzie osobiście doświadcza chaosu będącego konsekwencją działań militarnych na południu Europy. Jest świadkiem krwawych starć między Albańczykami i Serbami, a przy tym niespodziewanie wplątuje się w rozprzestrzenioną na całe Bałkany niebezpieczną aferę. Jego dziennikarski zmysł pcha go coraz głębiej w rzeczywistość, którą rządzą krwawe porachunki i handel bronią, a jednocześnie pozwala mu poznać wojnę z perspektywy pojedynczego człowieka, który próbuje odnaleźć swoje miejsce w opisywanym konflikcie.
Wśród wystrzałów i wybuchów, cierpienia i śmierci – Brenner ma również szansę odnaleźć miłość. Piękna Serbka Vesna okazuje się promieniem słońca w tym ogarniętym ciemnością świecie.

Kołysanka Vesny, słowa Witold Gadowski:

Artykuł Andrzej Brenner trafia do Kosowa, w sam środek „bałkańskiego kotła”. TYLKO U NAS „Smak Wojny” Witolda Gadowskiego. [WIDEO] pochodzi z serwisu Niezłomni.com.

]]>
https://niezlomni.com/andrzej-brenner-trafia-do-kosowa-w-sam-srodek-balkanskiego-kotla-tylko-u-nas-smak-wojny-witolda-gadowskiego-wideo/feed/ 0
Mieszkańcom której części Polski zawdzięczamy pogrzeb PRL https://niezlomni.com/glosowanie-w-wyborach-1989-kto-przeciw-komunistom/ https://niezlomni.com/glosowanie-w-wyborach-1989-kto-przeciw-komunistom/#respond Sat, 04 Jun 2016 15:58:16 +0000 http://niezlomni.com/?p=27960 głosowanie w wyborach 1989

W wyborczym plebiscycie z czerwca 1989 roku każdy głosujący, oprócz karty zawierającej nazwiska kandydatów do Sejmu i Senatu, miał także do dyspozycji listę krajową. Tą drogą trzydziestu pięciu wysokich funkcjonariuszy z instytucji skupionych w PRON miało mieć zagwarantowane miejsca na Wiejskiej.

[...] Promocja kandydatów z listy krajowej przebiegała, podobnie jak w przypadku koalicyjnych list sejmowych i senackich, wyjątkowo mało sprawnie i efektywnie. Pierwszy i ostatni spin doctor PRL – Stanisław Ciosek, wraz z licznym gronem eksperckim, nie stanęli na wysokości zadania. Zresztą nie mieli łatwego zadania. Pomimo przewagi finansowej i dominacji w mediach w maju, czy czerwcu 1989 roku, trudno było oczekiwać entuzjazmu dla starych, zgranych PRL-owskich kart. Ten „towar” z listy krajowej okazał się nieświeży, co potwierdzili wyborcy w pierwszej turze głosowania. Lekturze oficjalnych wyników w partyjnych gabinetach PZPR, ZSL, czy SD musiał towarzyszyć wyjątkowo „wisielczy” nastrój. Tylko 3 z 264 kandydatów koalicji uzyskało mandaty w pierwszym podejściu. Niemal całą wolną pulę do Sejmu i Senatu wzięli kandydaci KO „S”. Na domiar złego szczególnie interesująca nas lista krajowa, z wyjątkiem dwóch szczęśliwców, przepadła. Adam Zieliński, PZPR-owski prezes NSA prześliznął się przez próg uzyskując nieco mniej niż 51 proc. głosów, podobnie jak profesor Mikołaj Kozakiewicz z ZSL. Najbardziej polegli komuniści: Barcikowski, Czyrek, Kania i Ciosek (od 39 do 42 proc. głosów). Niewiele lepiej wypadł Miodowicz, Siwicki i Kiszczak. W środku stawki znaleźli się zwykle kandydaci sojusznicy z innych niż PZPR ogniw wchodzących w skład PRON-u.

Jednak w ujęciu regionalnym, zwanym geografią wyborczą, skala akceptacji dla listy krajowej, była zróżnicowana. Zdecydowana większość głosujących mieszkańców dawnego zaboru austro-węgierskiego, zwanych potocznie Galonami (od Galicji) głosowała na „nie”. Podobnie uczyniła nieco ponad połowa wyborców z byłego zaboru rosyjskiego (Kongresówki). Zdecydowanie korzystniej „krajówka” wypadła na Górnym Śląsku i na tzw. ziemiach odzyskanych, gdzie skreślenia kandydatów w całości dokonał tylko co czwarty głosujący. Największy odsetek głosujących „bez skreśleń” wystąpił w części dawnego zaboru pruskiego (Wielkopolska i Pomorze), które weszły w skład odrodzonej Polski po 1918 roku.

Prosty rachunek matematyczny wskazuje, że gdyby nie determinacja Galonów do odrzucenia „PRL-owskich kwiatków” z listy krajowej, jej kandydaci prawdopodobnie w komplecie, zasiedliby w ostatnim Sejmie Polski Ludowej. To, że nie oglądaliśmy z mównicy w roli posłów: Rakowskiego, Kani, Barcikowskiego, czy Kiszczaka, a więc to, co najlepsze do zaproponowania Polakom miała w czerwcu 1989 roku PZPR, zawdzięczamy mieszkańcom Krakowa, Stalowej Woli, Nowego Targu, czy Krosna. Silny antykomunizm mieszkańców dawnej Galicji, wyrażony w kontraktowych wyborach, nie był jednak dziełem przypadku. W okresie międzywojennym tereny te pozostawały bastionem centroprawicowego PSL „Piast”. W czasie II wojny światowej znaczący był antynazistowski opór. Po jej zakończeniu to tu, obok Lubelszczyzny i zachodniego Podlasia, koncentrował się główny opór wobec władzy ludowej. Kontestacja „moskiewskich porządków” do 1989 roku, połączona z dużą religijnością, dały efekt (do dziś) w postaci najwyższego odsetka wyborców odrzucających lewicę w jakiejkolwiek postaci.

Marcin Palade, „Do Rzeczy”, sierpień 2013

cały artykuł TUTAJ

Artykuł Mieszkańcom której części Polski zawdzięczamy pogrzeb PRL pochodzi z serwisu Niezłomni.com.

]]>
https://niezlomni.com/glosowanie-w-wyborach-1989-kto-przeciw-komunistom/feed/ 0
Tak wyglądała powódź stulecia z 1934 r. Zakopane, zamiast zasypane śniegiem, zalane wodą… [foto] https://niezlomni.com/tak-wygladala-powodz-stulecia-z-1934-r-zakopane-zamiast-zasypane-sniegiem-zalane-woda-foto/ https://niezlomni.com/tak-wygladala-powodz-stulecia-z-1934-r-zakopane-zamiast-zasypane-sniegiem-zalane-woda-foto/#respond Mon, 14 Jul 2014 10:28:39 +0000 http://niezlomni.com/?p=14249

Powódź z 1934 roku była jedną z największych powodzi ubiegłego wieku. W połowie lipca w Małopolsce wystąpiły bardzo obfite opady deszczu. 16 lipca osiągnięty został polski rekord wysokości opadów w ciągu jednej doby, kiedy to na Hali Gąsienicowej spadło 255 mm deszczu na 1 metr kwadratowy. Wylały Dunajec, Raba, Poprad i Wisłoka. 22 lipca fala powodziowa dotarła do Warszawy. Powódź dotknęła 23 powiaty. Pod wodą znalazły się m.in. Zakopane, Nowy Sącz, Nowy Targ, Rzeszów i wiele wsi - przypomina Nowahistoria.interia.pl.

[caption id="attachment_14250" align="aligncenter" width="597"]1 Jeden ze zniszczonych domów na Kamieńcu pod Gubałówką, Zakopane, 16.07.1934[/caption]

[caption id="attachment_14251" align="aligncenter" width="593"]2 Mieszkańcy Zakopanego przyglądają się wezbranym wodom potoku Bystra na ulicy Sienkiewicza, 16.07.1934[/caption]

[caption id="attachment_14252" align="aligncenter" width="421"]3 Zniszczone przez wody Bystrego Potoku domy w Zakopanem, 16.07.1934[/caption]

[caption id="attachment_14253" align="aligncenter" width="589"]4 Zniszczone domy na Kamieńcu, zalane przez potok Bystry, Zakopane, 16.07.1934[/caption]

[caption id="attachment_14254" align="aligncenter" width="599"]5 Nowy Targ, Zerwany most na Białym Dunajcu, 1934[/caption]

[caption id="attachment_14255" align="aligncenter" width="603"]6 Porządkowanie mostu na Dunajcu w Krościenku po powodzi. Grupa ludzi oczyszcza most z gałęzi i pni drzew, które naniosła fala powodziowa, 1934[/caption]

[caption id="attachment_14256" align="aligncenter" width="596"]7 Nowy Sącz. Ruiny domów zniszczonych przez wody Dunajca, 1934[/caption]

więcej zdjęć na: Nowahistoria.interia.pl

Artykuł Tak wyglądała powódź stulecia z 1934 r. Zakopane, zamiast zasypane śniegiem, zalane wodą… [foto] pochodzi z serwisu Niezłomni.com.

]]>
https://niezlomni.com/tak-wygladala-powodz-stulecia-z-1934-r-zakopane-zamiast-zasypane-sniegiem-zalane-woda-foto/feed/ 0
Syn „bandyty” Józefa Kurasia mówi: My, Polacy, nie szanujemy naszej historii https://niezlomni.com/syn-bandyty-jozefa-kurasia-mowi-my-polacy-nie-szanujemy-naszej-historii/ Mon, 21 Oct 2013 17:05:00 +0000 http://niezlomni.com/?p=555

[caption id="attachment_556" align="alignleft" width="300"]Józef Kuraś "Ogień" Józef Kuraś "Ogień"[/caption]

Zbigniew Kuraś urodził się 1 lutego 1947 roku. Kiedy zginął jego ojciec, major Józef Kuraś "Ogień", jeden z najbardziej znanych polskich dowódców partyzanckich z czasów II wojny światowej i okresu powojennego, miał zaledwie trzy tygodnie. Nie mógł więc pamiętać ojca, ale komunistyczne władze nigdy nie dały mu zapomnieć, że jest synem "bandyty". - Do dziś reakcje ludzi bywają bardzo niemiłe - mówi w rozmowie z reporterem RMF FM Maciejem Pałahickim.

Maciej Pałahicki: Pana ojciec był żołnierzem wyklętym, a pan dzieckiem przeklętym?

Zbigniew Kuraś: Tak to wychodzi. Ja się urodziłem w Krakowie, a potem mama zapakowała mnie do wagonu towarowego i przy minus 30 stopniach zajechaliśmy do Warszawy. Tam dotarła do nas wiadomość o śmierci ojca. No i tam matka ujawniła na UB nasze istnienie. Po tym już śmiało wróciliśmy do domu w Nowy Targu. Do domu, to może za dużo powiedziane, bo mieliśmy tu tylko jeden mały pokoik, a naokoło byli przyjezdni lokatorzy i funkcjonariusze UB. Były momenty nieprzyjemne, bo nas od bandytów wyzywali i w takiej pogardzie mieli. Mieli do tego prawo, mieli takie przyzwolenie. To było przykre i smutne.

Pamiętam taki epizod. Mieszkał u nas taki ubowiec, bardzo zły - tak mówili, był też drugi, który tam kończył bić (na UB - red.) a potem przychodził do domu i bił jeszcze żonę. Kiedyś w jakimś takim "amoku" dobroci, wziął mnie za rękę i zaprowadził do sklepu, a w sklepie taka długa kolejka była. On krzyczy na cały głos: tu dla syna "Ognia" czekoladę proszę. Taki zdziwiony stałem, a on mnie trzymał za rękę. Tę czekoladę dostałem, do domu pobiegłem i pomyślałem: "no nie są przecież tacy źli". A wieczorem, jak się napili, to zaczęli strzelać, a u nas są drewniane sufity, więc kule leciały. Mama mnie przykryła pierzyną i jeszcze nakryła mnie swoim ciałem, żeby mnie chronić. Takie to były różne niemiłe niespodzianki. Czekolada okazała się gorzką, bardzo.

Później, w miarę upływu czasu, już sam wychodziłem na ulicę no i też się spotykałem z różnymi... Czasem mi dokuczali. A w szkole podstawowej to już wyraźnie widziałem różnicę między innymi uczniami a mną. W średniej miałem już zupełnie przechlapane. Był taki jeden nauczyciel, który mnie bardzo, bardzo nie lubił, no i miałem z tego przykre konsekwencje, wtórowali mu też inni. Nic nikomu nie zrobiłem, a tak jakoś się to wszystko nie układało.

Młody człowiek, to patrzy jak tego oceniają, jak innego oceniają i widzi, że się taka wielka niesprawiedliwość dzieje, a dlaczego...? To sobie sam musiałem pisać listy do Pana Boga ze skargą i tak żyć. Później poszedłem do wojska. Wojsko mi odpowiadało, chociaż jak jechałem to mi mówili "tam cię już wykończą". Ale ja też zrobiłem jeden numer, o którym nie chcę wspominać i po prostu wyszedłem zadowolony. Potem praca, ale tam też już wiedzieli...

W wojsku myślałem że jestem incognito. Zbigniew Kuraś i koniec. Ale spotkałem się z kolegami, jeden z nich był pisarzem sztabowym i mówi: Zbyszek ty tam w papierach coś masz. Udaję głupiego. Ale co? Nie przyszło mi nawet na myśl, że tam może być coś takiego. W wolnej chwili przyszedłem do niego, pokazał mi papiery i faktycznie było: "Zbigniew Kuraś syn bandyty Ognia". I to szło za mną cały czas, no ale to też trzeba było przeżyć. Potem pracowałem w Czarnym Dunajcu i Rabce jako technik weterynarii i tam też dało się bardzo odczuć, to moje pochodzenie. Bardzo mi w życiu zaszkodziło. Takie mieli dyrektywy, żeby dać mi w kość. To się odbiło na moim zdrowiu, na moim wyglądzie.

Maciej Pałahicki: Pan miał zaledwie trzy tygodnie, gdy stracił ojca, a tak naprawdę całe życie ciąży na panu jego przeszłość.

Co mam Panu odpowiedzieć? Jeden, jak mnie spotka, to jest to miłe i pogratuluje mi ojca, że wytrwałem, że się człowiek nie zbłaźnił. A drugi będzie patrzył na mnie i pytał w duchu dlaczego się jeszcze kręcę po tym świecie i się jeszcze jakoś trzymam. To jest bardzo przykre.

Często koledzy w pracy mnie pytali dlaczego "Ogień" drugi raz poszedł w góry ("Ogień" w 1945 tworzył Milicję Obywatelską w Nowym Targu, ale nie podporządkował się partyjnej władzy i zdezerterował, a wraz z nim wielu jego ludzi - red.). Dlaczego? Bo musiał. Do nich to jednak nie docierało, byli już na fali ormowskiej, takiego paskudnego donosicielstwa, to było najgorsze. Inni mogli kraść, mogli nie przychodzić do pracy, wystarczyło jednak, że ja raz nie przyszedłem i zaraz był krzyk i oskarżenia że coś kombinuję. No, a co ja mogłem kombinować? Ja chciałem normalnie żyć i pracować.

Maciej Pałahicki: A nie miał pan czasami tak w głębi ducha pretensji do ojca?

Jak można mieć do niego pretensje? Chociaż czasami widziałem jak przyjeżdżał inny ojciec, brał syna za rękę i szedł na spacer. Pewne problemy ojciec pomoże rozwiązać i wtedy jest dużo łatwiej. A ja byłem sam. Sam tylko z mamą. Ojczym też za mną nie przepadał. To również odczułem. No, ale przecież nie będę bez przerwy do mikrofonu narzekał. Miałem młodość, a w niej piękne chwile, i wzniosłe, i wspaniałe, i koniec. I cóż tu narzekać.

Maciej Pałahicki: To pomówmy o tych dobrych chwilach. Kiedy poczuł pan taką prawdziwą dumę z ojca?

Może było tych momentów wiele. Kiedy przychodzili nas partyzanci, którzy wychodzili z więzień. Może wtedy po raz pierwszy poczułem z ojcem taką bliskość. Jednak potem wszystko ustało.

[caption id="attachment_557" align="alignleft" width="717"]Pomnik Józefa Kurasia w Zakopanem Pomnik Józefa Kurasia w Zakopanem[/caption]

Wiele lat później (w 2006 roku - red.) w Zakopanem odsłonięto pomnik ojca. Przed tym wydarzeniem dzwonili do mnie znajomi i mówili, że w końcu doczekam się tej sprawiedliwości i ludzie poznają prawdę o tym, skąd się wzięło to nazwanie ojca "bandytą". To było dla mnie naprawdę wzruszające i piękne. Przy odsłonięciu pomnika w Zakopanem, to już była faktycznie taka pompa (w uroczystości uczestniczył prezydent RP Lech Kaczyński - red.).

Chociaż wtedy również wielu się sprzeciwiało. Nawet Słowacy sprzeciwiali się i chcieli ingerować w decyzję polskich władz (Według Ludomira Molitorisa z Towarzystwa Słowaków, w Polsce podczas swej działalności na Spiszu i Orawie Kuraś nękał tam zamieszkujących Słowaków, dopuszczał się zbrodni i grabieży - red.).

[quote]I to jest właśnie bardzo przykre, że my Polacy nie szanujemy naszej historii. Bo to jest nasza prawdziwa, powojenna historia. Ładna historia i kawałek również mojego życia. Ojciec walczył przecież o Polskę, ale u nas nie wszyscy to potrafią uszanować...[/quote]

[caption id="attachment_558" align="alignleft" width="255"]Władysław Machejek Władysław Machejek[/caption]

Pamiętam, jak - jako chłopiec - stałem wśród ludzi w wielkiej kolejce przy kiosku ruchu, by kupić gazetę. Nie pamiętam już teraz nawet jaką. W niej były odcinki książki Machejka "Rano przyszedł huragan" (Władysław Machejek, sekretarz powiatowy PPR w Nowym Targu, brał udział w akcjach MO i KBW przeciw partyzantom Józefa Kurasia. W 1955 wydał powieść "Rano przeszedł huragan", w której opublikował rzekomy pamiętnik Kurasia, do dziś cytowany jako autentyk - red.).

To nie była ładna książka, ale władzom bardzo odpowiadała, bo w niej obrzucano fałszem i zakłamaniem działalność "Ognia". No i tak ludzie to kupowali, bo nie było innej wiedzy na ten temat. Kupowali, czytali i komentowali. Coś usłyszeli. A to, że kogoś napadł. A to się czasami ubowcy przebierali za partyzantów, a czasem ktoś inny się podszywał.

[quote]Znam taki przypadek kiedy siostrze zginął brat i przez trzydzieści lat miała pretensje do ogniowców. A dopiero po latach okazało się, że za śmiercią jej brata stali ubowcy. Innym razem znowu wyklinali, że nigdy "Ogniowi" nie wybaczą, bo ogniowcy przyszli do ich domu zabrać świnie i na to wpadli ubowcy. W wyniku wymiany ognia zginął ojciec - jedyny żywiciel rodziny. Po latach okazało się, że to brat rodzony ściągnął tych ubowców do domu i taka była prawda. Ale jak to ludziom wytłumaczyć, gdy często powielają tyle kłamstw i niesprawdzonych historii. Oni nadal nie wiedzą na czym polegała tamta walka, co się wtedy naprawdę działo i dlaczego.[/quote]

Teraz mamy komórki, przez które można kontrolować człowieka, a i tak to się często nie udaje, a co dopiero wtedy, gdy obszar walki był po Wadowice, po Kraków i nawet dalej? W jaki sposób mógł to wszystko utrzymać w ryzach jeden człowiek? Przecież inny element również działał na tym terenie, jednak wszystko co złe, zrzucili na niego.

Ja uważam że "Ogień" był taką wygodną choinką, na której można wieszać było wszystko: i mord Żydów, których nie zabił, mord Łatanków z Gronkowa, z którymi wcześniej byli kolegami. Oni byli kilkakrotnie ostrzegani. Ludzie ze wsi chodzili do ojca na skargi na nich, że kradli krowy, jak teraz kradnie się samochody. Prosili, by wymierzyć im sprawiedliwość. To byli złodzieje, zwykli bandyci.

[quote]I tak można oczerniać i fałszować historię. A to był przecież bohater i koniec. Partyzanci to byli młodzi chłopcy, często w wieku osiemnastu, dwudziestu lat, którzy zostawili rodziny i poszli walczyć o Polskę. Nie do końca wiadomo było właściwie, jaką Polskę. Tam była dyscyplina, było umundurowanie, złodziejstwo się karało, przestępstwa się karało. Była modlitwa, honor i polskość, a dziś się ich oczernia, stawia na równi z pijakami, gwałcicielami. No to czemu to UB i KBW ojca goniło przeszło dwa lata po górach goniło, jak oni byli tacy pijani?[/quote]

Takie łatki mu poprzyklejali. Ale to była walka polityczna, o której my nie mieliśmy pojęcia i dopiero po latach dowiedzieliśmy się jak ona wyglądała.

[caption id="attachment_559" align="alignleft" width="211"]Stanisław Wałach Stanisław Wałach[/caption]

Maciej Pałahicki: Co dla pana było gorsze: to, że do tej pory nie wie pan, gdzie ojciec jest pochowany, czy też to, że musiał pan spotkać się z jego oszczercą Stanisławem Wałachem, by wskazał to miejsce pochówku? (Stanisław Wałach, szef powiatowych UBP w Chrzanowie, Limanowej i Nowym Sączu, naczelnik Wydziału III WUBP w Krakowie, który również brał udział w akcjach przeciw "Ogniowi", w 1965 wydał książkę "Był w Polsce czas", a w 1976 - "Świadectwo tamtym dniom" - opisujące działania "Ognia")

Jechałem z nadzieją, ale czułem, że nic z tego nie wyniknie. Jednak w głębi ducha liczyłem, że mając władzę, może jednak coś powie... Ja, szary człowiek, nie byłem przecież dla niego zagrożeniem. To ciągnęło się przez długi czas, zadawałem sobie w duchu pytania: co ja im zrobiłem złego? Za co mnie karzą? Dlaczego ukrywają przede mną miejsce pochówku ojca? Przecież zarówno z jednej, jak i z drugiej strony spotykał się wtedy żołnierz z żołnierzem. Ale wtedy nikt tak tego nie pojmował, była wtedy inna siła polityczna, takie kreowanie niepodległości.

Maciej Pałahicki: Ciężko było siąść naprzeciwko Wałacha i spojrzeć mu prosto w oczy, wiedząc, że przyczynił się do śmierci pana ojca?

Tak się miało stać, jak się stało, a przyczynili się do tego agenci. Państwo polskie w tym czasie krzyczało, że jest chłopskie i robotnicze, a tu chłopi występowali przeciwko tej władzy, to znaczy, że coś się źle dzieje i po prostu to ich jakoś ubodło. Świadomość, że ludzie tak łatwo kupują tamte stare kłamstwa, bardzo boli.

Kiedyś przyniosłem znajomemu taką fajną książkę, nie zmyśloną, lecz pokazującą fakty z tego okresu. To, że AK miało na niego wyrok. Że "Zawisza" - ich dowódca - chciał go sprzątnąć z jakiś przyczyn. I stąd również wynikały ojca problemy z AK i z Machejkiem. A potem były ludowe służby bezpieczeństwa. Miał swoje uzbrojone wojsko. Była nadzieja i mieli chęć do walki, a potem gdy zgasła nadzieja, to tak trwali i trwali.

To byli młodzi ludzie, każdy chciał mieć rodzinę, dom. Kilku się takich znalazło. UB już wyjeżdżało w Ostrowską, ale któryś dał znać, że ojciec tam jest i wtedy właśnie zginął on, zginął "Zimny", "Kruk", a jeszcze dwóch innych się przedarło przez zasadzkę.

Gdy już można było, to przed domem gdzie zginął ojciec, zapaliliśmy świece w rocznicę jego śmierci. Jednak z domu wybiegł syn ówczesnego gospodarza i zgasił. Powiedział, że on tyle wycierpiał na skutek tych wydarzeń. A przecież nikt go specjalnie nie skrzywdził. Ogniowcy się bronili, a UB strzelało z czego popadnie. To są sprawy historyczne, które były i minęły dawno temu...

I tu właśnie mam pretensje do ludzi, którzy krytykują ojca, a nie zastanowią się nad faktami historycznymi. Mają pretensję, a sami się nieraz bronią, bo mieli w rodzinie mamy czy babki, którym ogolono głowę. A wtedy ogolona głowa była hańbą i świadczyła o tym, że się ktoś źle prowadził, donosił czy współpracował. Ci ludzie do dzisiejszego dnia nie zostali rozliczeni, a teraz rodziny się bronią, nie przyznają się do przeszłości i o wszystko co złe obwiniają "Ognia".

A ojciec przecież niósł swoje nieszczęście: stracił syna, żonę i ojca, których Niemcy mu zabili. Ludzie mówili, że w tym także jest wina ojca, że to stało się z powodu jego działalności. Twierdzili, że to na skutek wcześniejszej akcji, która okazała się prowokacją niemiecką, ale uważali, ze to również była wina ojca. Ludzie, którym nie chciało się dojść do prawdy obwinili go za wszystko.

Nikt już nie pamięta, że okres, gdy oni byli w górach, to nie był łatwy czas. Siedzieli ukryci w bunkrach, unikali oczu konfidentów, nie mogli zostawić po sobie śladów, a przecież jakoś trzeba było przetrwać, wyżywić oddział, pokonać różne przeszkody i trudności. Jeśli ktoś był w górach, to wie, jak łatwo jest w lecie - ale nie zimą. Trzeba wykazać duży hart ducha. Nie ma co więcej o tym opowiadać.

Maciej Pałahicki: Czy pana nie boli, że nie zna miejsca pochówku ojca, nie ma nawet gdzie świeczki mu zapalić?

Mam gdzie pójść, bo sobie idę na cmentarz, świeczkę zapalę i sobie pomyślę o nim. A mnie już od lat tak zwodzą. I tak się to ciągnie. Ja pewnie już tego nie doczekam. Pewnie, że to boli, ale jak nie ma, to nie ma, co zrobić... Już jestem zrezygnowany, żyję bez nadziei.

Maciej Pałahicki: Myśli pan, że oni nadal są żołnierzami wyklętymi? Czy jednak w świadomości ludzi coś się zmieniło?

Nie jest łatwo odpowiedzieć na takie pytanie. Na pewno coś się zmieniło. Na lepsze, ale co?... Trochę się zmieniło...

Artykuł Syn „bandyty” Józefa Kurasia mówi: My, Polacy, nie szanujemy naszej historii pochodzi z serwisu Niezłomni.com.

]]>