nazizm – Niezłomni.com https://niezlomni.com Portal informacyjno-historyczny Sun, 03 Dec 2023 21:00:15 +0000 pl-PL hourly 1 https://wordpress.org/?v=4.9.8 https://niezlomni.com/wp-content/uploads/2017/08/cropped-icon-260x260.png nazizm – Niezłomni.com https://niezlomni.com 32 32 Wyśmienita powieść autora wojennych bestsellerów! Mroczny, szokujący wgląd w okrucieństwo nazistowskiego reżimu. https://niezlomni.com/wysmienita-powiesc-autora-wojennych-bestsellerow-mroczny-szokujacy-wglad-w-okrucienstwo-nazistowskiego-rezimu/ https://niezlomni.com/wysmienita-powiesc-autora-wojennych-bestsellerow-mroczny-szokujacy-wglad-w-okrucienstwo-nazistowskiego-rezimu/#respond Sun, 31 Jul 2022 17:05:55 +0000 https://niezlomni.com/?p=51408

Sven Hassel i jego towarzysze zostają rzuceni w wir walk na froncie fińskim. Stawiają czoło arktycznej zimie, okrutniejszej niż wszystko, z czym przyszło im się do tej pory zmagać. Zdają sobie sprawę, że śmierć depcze im po piętach.

Ceną przetrwania będzie jednak odsiadka w surowym więzieniu Torgau – centrum hitlerowskiego systemu karnego. Trafiają tam dezerterzy i właściwie każdy, kto wykazuje „uczucia antynazistowskie”. Pobyt tam może przynieść wszystko, w tym sąd wojskowy i egzekucję albo głód i tortury. Sąd wojenny to historia zmagań wojennych na niemal wszystkich frontach II wojny światowej. Oparta w dużej mierze na osobistych przeżyciach autora, doskonale skonstruowana, zapadająca w pamięć powieść, od której trudno się oderwać!

Sven Hassel, Sąd Wojenny, Wyd. Replika, Poznań 2022. Książkę można nabyć na stronie wydawnictwa Replika.

Fragment rozdziału „Grupa Bojowa”

„(…) Dwa, trzy, w sumie pięć T-34 z rumorem parło przez śnieg w naszą stronę. Ześlizgnęły się bokiem po stromym, oblodzonym brzegu rzeki. Przez chwilę mieliśmy naiwna nadzieję, że zrezygnują. Jednak kontynuowali natarcie z ogłuszającym zgiełkiem, wyrzucając spod gąsienic tumany śniegu. Sylwetki tych czołgów są wręcz przepiękne. Atakujące w otwartym terenie T-34 to naprawdę imponujący widok – wyglądają jak wielkie, zgrabne drapieżniki.
Wszystkie krawędzie pancerza mają zaokrąglone i wygładzone. Człowiek patrzy na nie z dumą, gdy zda sobie sprawę, że to dzieło ludzkich rąk. Chwyciliśmy granaty i związaliśmy je po kilka sztuk razem. To w zasadzie jedyna broń, jaką mieliśmy przeciwko tym potworom.
Podłożyłem jedną nogę pod pośladki, aby łatwiej mi było wyskoczyć w górę. Sztuka polega na tym, aby podskoczyć w odpowiednim momencie – kiedy znajdziesz się w martwym
polu widzenia załogi czołgu. Napiąłem się jak dzikie zwierzę zagonione w narożnik i szykujące się do śmiertelnej walki. To nie ma nic wspólnego z odwagą. Czysty strach, obawa przed śmiercią – to właśnie pchnęło nas do desperackiego ataku na T-34 za pomocą granatów i pistoletów maszynowych. Czołowy czołg radziecki otworzył ogień w naszą stronę. Grupka żołnierzy, która próbowała uciec, padła w koncentrycznym ogniu karabinów maszynowych. Nie wszyscy zginęli od razu. Wysoki Feldfebel zatrzymał się, podniósł ręce w błagalnym geście do nieba, by po chwili potoczyć się po śniegu i znieruchomieć. Następna grupka ludzi biegła zygzakiem po śniegu. Czołgi rozgniatały ich szerokimi gąsienicami. Słyszeliśmy
chrzęst łamanych kości i zgniatanego metalu oraz przeraźliwe krzyki. Stalowe pudła obracały się w miejscu i wgniatały naszych towarzyszy w lód i śnieg. Krew tryskała we wszystkie
strony.
– Pochylić łby! – darł się Stary.
Na szycie pagórka znajdującego się przed nami kołysały się dwa T-34. Bliższy z nich skierował lufę swego karabinu maszynowego lekko w lewo, w naszą stronę.
– Te świnie nas widzą – powiedziałem do siebie cicho.
Wydawało mi się, że ich strzelec patrzy na mnie.
– Jeśli strzeli, to po mnie.
Wiem, jak to jest siedzieć w takim „samowarze”, jak nazywaliśmy T-34. Strzelec czołowy musi być doświadczonym czołgistą, który wie, że nie powinno się zbyt dużo myśleć.
Lepiej działać.. „Rób cokolwiek i rób to szybko” – to jego
główna myśl. „Strzelaj do wszystkiego, co jest przed tobą
– nieważne, co to jest” – to podstawowy rozkaz wyryty
w mózgu każdego czołgisty.
Jeśli chcesz przeżyć, zapomnij, że jesteś człowiekiem. Je-
śli nie możesz zastrzelić, to rozjedź gąsienicami!” .Wyskoczyłem z ukrycia, ześlizgnąłem się po oblodzonym stoku
i wylądowałem w miękkiej zaspie. Po chwili obok mnie pojawił się Porta.
– To diabeł – dyszał mi w ucho, przygotowując wiązkę
granatów. – Tu wszystko śmierdzi Walhallą i krótkim życiem.


Prowadzący czołg zatrzymał się gwałtownie. Wstrzymaliśmy ze strachu oddechy. Taki potwór zatrzymuje się tylko
po to, aby wystrzelić z działa. Z napięciem na twarzach czekaliśmy na krótki, groźny grzmot, a potem huk eksplozji,
który mógłby rozerwać nas na kawałki. Na pewno nie spudłują, jeśli nas zauważyli. T-34 ma bardzo dobre pole obserwacji. O wiele lepsze niż w naszych czołgach. Odgłos z lufy zatkał nam uszy i pojawiły się płomienie. Gorący podmuch gazów prochowych niemal nas przewrócił. Usłyszeliśmy głuche stuknięcie w śnieg parę centymetrów od nas, ale nie było wybuchu. Spudłowali, pomyślałem i zesztywniałem jak zwierzak na widok grzechotnika. Eksplozja nie nastąpiła.
– Niewypał– mruknął Porta i patrzył z fascynacją na
dziurę pozostawioną w śniegu przez pocisk.
– Święta Agnieszko! Bubel! Może pastor miał rację i germański bóg dba o swoich!
– Zwiewajmy stąd – powiedziałem i zacząłem się czołgać
w kierunku czołgu, którego silniki ponownie ryknęły.
– Święta Matko Kazańska! – zawołał Porta. – Załatwimy
go! Kładź się, bo jedzie prosto na nas!
Rosyjski czołg ruszył na najwyższych obrotach. Wyglądało to, jakby kot podrywał się do skoku. We wnętrzu śmierdzącego olejem pojazdu, porucznik Pospielow przyciskał czoło do gumowej osłony wizjera.
– Wieża na godzinę drugą! – zakomenderował.
Mniej niż trzysta metrów przed czołgiem niewielka grupka ludzi walczyła z porywami burzy śnieżnej. Pospielow uśmiechnął się z satysfakcją, po czym rozkazał podległym mu czterem czołgom ustawić się w linii. Taki szyk dawał szerokie pole ostrzału. Nawet przez chwilę nie odrywał oczu od szkieł. W szczelinie obserwacyjnej. Ogarnęła go gorączka łowów – marzenie każdego czołgisty. Cele są świetnie rozmieszczone, jakby miała za chwilę odbyć się egzekucja. I tak właśnie będzie. Przeciwpancerne 20-milimetrowe działko szczeknęło
gniewnie i wypluło niewielki pocisk, aby rozerwać skórę radzieckiego potwora. Zaraz potem odezwały się karabiny maszynowe. Kierowca czołgu, kapral Barycz, roześmiał się
głośno.
– Czy te tępe Niemiaszki myślą, że zatrzymają nas za pomocą karabinów maszynowych?
– Job twoju mać! – zawołał strzelec czołgowy.
– Zaraz im zagramy piękną melodię na naszych fujarkach.
– Odłamkowym – rozkazał zimnym głosem porucznik
Pospielow. Pocisk zadźwięczał w komorze zamkowej, a potem
szczęknęły zamykane rygle. Ręka porucznika na chwilę zawisła w powietrzu tuż nad
czerwonym przyciskiem, jakby ogarnęły go wątpliwości, po
czym powoli opadła na spust. Działo zawyło i wyrzuciło
z siebie pocisk wraz z czerwoną strugą ognia. Czołg się pochylił. Gorąca łuska wypadła na podłogę wieżyczki. Kolejny szczęk zamka armatniego i nowy pocisk utkwił w komorze
działa. Raz po raz strzelały działa czołgowe. Śnieg przed nimi poczerniał od sadzy i prochu, zaś trzysta metrów dalej był czerwony od krwi. Wyglądało to tak, jakby wariat porozlewał wiadra z dżemem. Przed oczami porucznika pokazały się miliony gwiazd.
Otrzymał potężne uderzenie w pierś i zsunął się w głąb wieżyczki. Jego kierowcę, kaprala Barycza, odrzuciło do tyłuz wielką siłą. Ładowniczy uderzył potężnie czołem w kolbę
karabinu maszynowego, co spowodowało głęboką ranę. Powietrze wyleciało z płuc zaskoczonych czołgistów, a to odebrało im na chwilę świadomość.
– Cholerna banda sodomitów! – krzyczał Mały, waląc ze wściekłości pięściami w śnieg.
Mina, której użył, była za słaba, aby zniszczyć pancerz czołgu. Jego załoga ocalała cudem.
– Szybciej, szybciej! – krzyczał porucznik Pospielow do kierowcy, który niezdarnie chwytał za drążki sterownicze i naciskał na pedały. W głowach szumiało im jak w ulu. Pospielow ledwie był w stanie pojąć, co się działo i cieszył się, że mogą się poruszać.
Czołg poderwał się do przodu, aby wyrwać się z objęć Niemców, bo ci już pewnie przygotowywali kolejną minę. Nieprzewidywalni desperaci są niebezpieczni dla każdego
czołgu. Albo ty ich gonisz, albo oni ciebie. Porucznik Pospielow postanowił uciekać.
– Szybko! – krzyknął z furią dowódca i kopnął kierowcę w plecy. Kapral, klnąc siarczyście, nacisnął pedał gazu, nie patrząc, gdzie jedzie, byle tylko wyrwać się ze śmiertelnej pułapki.
Porta i ja leżeliśmy w śniegu, ściskając wiązki granatów. Czekaliśmy tylko na odpowiedni moment, aby zaatakować potwora, który rozrzucał na boki tumany śniegu.
Jeden z włazów na wieżyczce został otwarty i pokazał się w nim skórzany hełmofon.
– Zabić ich! – wrzeszczał porucznik w śnieżną biel. Był to jednak raczej okrzyk strachu, a nie zachęty.
– W takim razie w porządku, Iwanie Wasilewiczu – za-
śmiał się demonicznie Porta, biegnąc krótkimi skokami
w stronę burty czołgu, który zatrzymał się ponownie, aby
wystrzelić z armaty. To zadziwiające, ale porucznik siedzący na wieżyczce nie zauważył go.
Wiązka granatów wylądowała u nasady wieżyczki. Długim skokiem Porta schował się za wielką zaspą, aby uchronić się przed wielką burzą kawałków stali, która za chwilę miała pojawić się w powietrzu. Dwa inne T-34 działały razem. Najpierw zganiały żołnierzy w grupy, a potem, gdy już były pewne łupu, rozjeżdżały ich gąsienicami czołgów. Nieraz cofały się lekko, potem obracały czołami do siebie i zgniatały przerażonych żołnierzy znajdujących się pomiędzy nimi jak szczęki imadła.
– Poddajmy się – powiedział podoficer z obrony przeciwlotniczej ze łzami w oczach. – Inaczej urządzą rzeź.
Porta spojrzał na niego, by po chwili głośno się roześmiać.
– Nie zapominaj, synku, że to jest wojna i obydwie strony
traktują ją poważnie.
– Prawdopodobnie gramy w jakimś filmie. Cisza Verdun, opuszczone ruiny albo coś podobnego – zakpił Gregor,
rzucając błyskawicznie ładunek wybuchowy w tylny właz silnika przejeżdżającego z rykiem czołgu.
– Uważajcie, do diabła! – krzyknął, nurkując śniegu.
Pokrywa włazu odskoczyła, jakby uderzył w nią wielki młot. Porucznik Pospielow zawył jak rodząca kobieta, przyszpilony resztkami pokrywy do krawędzi włazu.
Krzyczał jeszcze długo, gdy powoli obejmowały go płomienie.
Ładowniczy rzucił się do drugiego otwartego włazu. Wyskoczył i wpadł w morze płomieni otaczające czołg. Zaraz potem zaczął skwierczeć jak bekon na patelni, by zamienić
się w błyszczącą mumię. – Z wozu! – krzyknął kapral Barycz, odrzucając klapę
przed sobą. Zaczął biec, gdy tylko poczuł grunt pod nogami. Jego śladem natychmiast poleciała ulewa pocisków z karabinu maszynowego. Strzelec czołowy był już w połowie drogi na zewnątrz, kiedy czołg poleciał w powietrze jak piłka futbolowa. Potem
opadł na ziemię z paskudnym zgrzytem, nim potężna eksplozja wewnątrz rozdarła go na kawałki. Niewiele dalej następny pojazd jeździł w kółko. Coraz szybciej i szybciej. Z otwartych włazów buchały czerwone płomienie i gęsty oleisty dym. Z tej rozgrzanej do czerwoności stalowej trumny zdołał uciec tylko jeden człowiek. Biegł po śniegu jak płonąca żywa pochodnia, krzycząc przeraźliwie. Do miejsca, w którym leżeliśmy, docierał żar płonącego czołgu. Legionista podniósł empi i posłał długą serię w stronę płonącego Rosjanina, który próbował ugasić ogień, tarzając się w śniegu.
– Spasajcie! Spasajcie! – wołał, wyciągając ręce w naszą
stronę. Natychmiast odezwały się kolejne pistolety maszynowe. Rosjanin opadł na ziemię, a jego ciało zaczęło skwierczeć pod wpływem płomieni Dowódca cały czas próbował uwolnić się z wieżyczki T-34. Nie krzyczał, nie błagał. Usiłował o własnych siłach wydostać się z płonącej pułapki. Twarz miał popaloną i pełną pęcherzy, usta były zwęglone, tylko oczy mu dziko błyszczały. Nos przypominał surowy kawałek mięsa, włosy miejscami spłonęły. Ale ręce były w najgorszym stanie. Poczerniałe grudy mięsa, które desperacko próbowały odrzucić klapę i wydźwignąć ciało ponad zdradziecki właz.

Artykuł Wyśmienita powieść autora wojennych bestsellerów! Mroczny, szokujący wgląd w okrucieństwo nazistowskiego reżimu. pochodzi z serwisu Niezłomni.com.

]]>
https://niezlomni.com/wysmienita-powiesc-autora-wojennych-bestsellerow-mroczny-szokujacy-wglad-w-okrucienstwo-nazistowskiego-rezimu/feed/ 0
Jak Peron sprowadził niemieckich zbrodniarzy do Argentyny. Prawdziwe oblicze Odessy, tajnej organizacji niosącej pomoc nazistom! [WIDEO] https://niezlomni.com/jak-peron-sprowadzil-niemieckich-zbrodniarzy-do-argentyny-prawdziwe-oblicze-odessy-tajnej-organizacji-niosacej-pomoc-nazistom-wideo/ https://niezlomni.com/jak-peron-sprowadzil-niemieckich-zbrodniarzy-do-argentyny-prawdziwe-oblicze-odessy-tajnej-organizacji-niosacej-pomoc-nazistom-wideo/#respond Mon, 09 Aug 2021 03:29:14 +0000 https://niezlomni.com/?p=51330

Niezwykłe śledztwo argentyńskiego dziennikarza ujawnia prawdę o ucieczce nazistów do przyjaznej im Argentyny. Prawdziwa Odessa to książka oparta na dogłębnej kwerendzie obszernych materiałów dokumentalnych, pochodzących z archiwów rządowych Argentyny, Szwajcarii, USA, Wielkiej Brytanii i Belgii. Przy jej pisaniu autor przeprowadził także osobiście wiele wywiadów.


W oparciu o dokumenty wywiadu krajów europejskich i amerykańskich Uki Goñi rysuje złożoną sieć międzynarodowych powiązań, która umożliwiła pod koniec wojny wyjazd do Argentyny setkom hitlerowców. Wśród nich znaleźli się zbrodniarze, tacy jak Klaus Barbie, Adolf Eichmann, Josef Mengele czy Erich Priebke.

Goñi dowodzi, iż po 1946 roku kwatera główna operacji przerzutu nazistów za ocean mieściła się w pałacu Juana Perona. Samego prezydenta Argentyny oskarża o przychylność i zaangażowanie w ten proceder. Dalsze ślady szlaków przerzutowych wiodą go ku Skandynawii, Szwajcarii i do Włoch, tropy odnajduje także w argentyńskim Kościele Katolickim i w samym Watykanie.


Prawdziwa Odessa przetłumaczona została na wiele języków, m.in. na: hiszpański, włoski, słoweński, portugalski i niemiecki. Odbiła się przy tym szerokim echem. Włoscy parlamentarzyści zażądali od urzędującego wówczas premiera Berlusconiego śledztwa w sprawie włoskiego kanału przerzutowego. Dochodzenia wszczęli także arcybiskup Genui Tarcisio Bertone oraz linie lotnicze KLM. Skazany na dożywocie SS-man Erich Priebke domagał się sądowego zakazu rozpowszechniania włoskiego przekładu książki i zadośćuczynienia za zniesławienie. Choć wielokrotnie wygrywał z mediami, tym razem przegrał.

Goñi skutecznie zdemaskował fałszerstwa oraz tajemne układy i przełamał to, co on sam określa mianem „ściany milczenia”.
„Sunday Times”

Dokonana przez Goñiego analiza napływu fali nazistów i kolaborantów do Argentyny jest imponująca i w pełni wiarygodna.
„Times Literary Supplement”

Niezwykły przykład dziennikarstwa śledczego oraz wielki przełom w dziedzinie badań historycznych.
„Time”

Uki Goñi ‒ argentyński autor zaangażowany w badania nad ucieczkami niemieckich zbrodniarzy z Europy. Koncentruje się przy tym na roli, jaką w przerzutach nazistów i ich kolaborantów odgrywały Watykan oraz władze Szwajcarii i Argentyny. Goñi urodził się w Waszyngtonie w 1953 roku, a wychowywał się w USA, Meksyku oraz Irlandii. Od 1975 roku mieszka w stolicy Argentyny, Buenos Aires.

W latach 1976‒83 pracował dla gazety „The Buenos Aires Herald”, z ramienia której tropił zbrodnie popełniane przez autorytarne rządy Argentyny. Jest także autorem książki na ten temat oraz opracowania dotyczącego związków Juana Peróna z Niemcami podczas II wojny światowej. Obecnie pisuje dla „The New York Timesa”, „The Guardiana” oraz magazynu „Time”, a także rozmaitych wydawnictw w Argentynie.

Uki Goñi, Prawdziwa Odessa. Wyd. Replika, Poznań 2021. Książkę można nabyć na stronie wydawnictwa Replika.

Fragment przedmowy

Od czasu zakończenia drugiej wojny światowej kwestia istnienia tajnej organizacji zajmującej się pomocą nazistowskim zbrodniarzom wojennym była tematem niezliczonych artykułów, filmów dokumentalnych, powieści i filmów. Niekiedy twierdzono, że przemierzając Atlantyk w łodziach podwodnych, główni przedstawiciele Trzeciej Rzeszy uniknęli sprawiedliwości. W Argentynie, gdzie mieszkam, istnieje wiele doniesień na temat nerwowych mężczyzn w nazistowskich uniformach, wysiadających z pontonów u wybrzeży Patagonii tuż po zakończeniu wojny. Nocami z wietrznych plaż zabierano spore skrzynie rzekomo wyładowane złotem (zrabowanym przez nazistów) i tajnymi dokumentami Hitlera, po czym przewożono je w głąb lądu do odizolowanych od świata kryjówek położonych w Andach. Według tych (najczęściej zmyślonych) rewelacji Hitler dożył swoich ostatnich dni w południowej Argentynie, gdzie został pochowany, zaś jego zastępca Martin Bormann osiedlił się nieopodal jako bogaty właściciel ziemski, najpierw na terenie Chile, potem w Boliwii, a w końcu w Argentynie.

Żadne z tych mało prawdopodobnych doniesień nie przykuło zbiorowej uwagi w takim stopniu, jak powieść Akta Odessy brytyjskiego pisarza Fredericka Forsytha.Autor ten opisał grupę byłych esesmanów związanych z tajną organizacją o nazwie Odessa (Organisation der ehemaligen SS-Angehöringen), której celem było nie tylko ratowanie nazistów przed wymiarem sprawiedliwości, ale także ustanowienie Czwartej Rzeszy zdolnej do zrealizowania niespełnionych marzeń Hitlera. Dzięki intensywnym pracom badawczym oraz własnemu doświadczeniu w pracy korespondenta agencji Reuters we wczesnych latach 60.XX wieku, Forsyth napisał powieść nie tylko wiarygodną, lecz zawierającą wiele istotnych faktów. Od czasu jej publikacji 30 lat temu dziennikarze wciąż spierają się o to, czy „prawdziwa” Odessa faktycznie istniała, choć szanowani badacze bardzo często rozwiewają te wątpliwości.


Mimo to w ciągu ostatnich dziesięciu lat stopniowe odtajnianie dokumentów w USA i Europie pozwoliło nam dotrzeć do faktów umożliwiających sprawdzenie autentyczności zarówno historii o przeżyciu Hitlera, jak i elementów o wiele bardziej przekonującej opowieści Forsytha. Historie wyłaniające się z analizy tych dokumentów nie przedstawiają podstarzałego Führera żyjącego spokojnie u podnóży Andów i usługujących mu wiernych nazistów. W aktach nie ma też nawet śladu organizacji o nazwie Odessa, ale obraz rzeczywistości jest w istocie ponury i wskazuje na istnienie prawdziwego zorganizowanego korytarza tranzytowego. Z dokumentów wynika, że „prawdziwa” Odessa była czymś więcej niż tylko wąską grupą nostalgicznych nazistów. W rzeczywistości chodziło o wiele powiązanych ze sobą frakcji nienazistowskich: instytucji watykańskich, alianckich agencji wywiadowczych oraz tajnych stowarzyszeń argentyńskich. Grupy te w kluczowych miejscach łączą się z francuskojęzycznymi zbrodniarzami wojennymi, chorwackimi faszystami, a nawet esesmanami z fikcyjnej Odessy. Wspólnym celem tej siatki było zapewnienie bezpieczeństwa poplecznikom Hitlera.


W Argentynie jednak trop odeski zanikał i istniało ryzyko, że ulegnie on całkowitemu zapomnieniu. Ślady prowadziły do biura prezydenckiego generała Juana Peróna; mogły więc zszargać dobre imię ukochanej przez Argentyńczyków żony Peróna, Evity, która po dziś dzień otaczana jest w kraju niemal religijną czcią. W świetle nieco spóźnionych odkryć dotyczących roli, jaką Szwajcaria odegrała w procederze ukrywania złota zrabowanego przez nazistów, nikogo nie zdziwił fakt, że Argentyna starała się zatrzeć niewygodne fakty. W 1992 r.w błysku fleszy peronistyczny rząd, kierowany wówczas przez prezydenta Carlosa Menema, wyraził zgodę na udostępnienie badaczom argentyńskich akt dotyczących nazistów. Dziennikarze z całego świata zjechali się do Buenos Aires w nadziei na odkrycie prawdy kryjącej się za plotkami o tajemnym pakcie między Perónem a Hitlerem, ale żadnych tego typu rewelacji nie ujawniono.

Reporterzy i badacze natknęli się jedynie na stos starych dokumentów „wywiadowczych”, zawierających głównie wyblakłe wycinki z gazet, wśród których nie było praktycznie żadnych nowych informacji. Akta dotyczące Bormanna, który tak naprawdę nie przetrwał upadku Berlina, zawierały artykuł prasowy informujący o jego rzekomym przetransportowaniu do Argentyny na pokładzie łodzi podwodnej. Brakowało dokumentów odnoszących się do Adolfa Eichmanna – architekta tzw. ostatecznego rozwiązania kwestii żydowskiej, najbardziej osławionego nazistowskiego zbrodniarza wojennego spośród wszystkich, którzy w istocie przybyli do Argentyny (z pomocą zarówno Kościoła katolickiego, jak i stworzonej przez Peróna grupy ratującej nazistów). Dziennikarze byli wyraźnie rozczarowani udostępnionymi aktami, lecz badacze po cichu (acz z zadowoleniem) przyznawali, że brak dowodów zdaje się potwierdzać coraz powszechniejszą wśród naukowców teorię o nieistnieniu Odessy i o indywidualnym organizowaniu sobie ewakuacji przez nazistów, którzy poszukując dróg do Argentyny, nie korzystali z żadnej zorganizowanej pomocy.

W 1996 roku, nieprzekonany jakże wygodnym brakiem dowodów, właśnie w takiej atmosferze rozpocząłem poszukiwania śladów nazistowskiej przeszłości Argentyny. Sądziłem (słusznie, jak się później okazało), że olbrzymia ilość materiałów czeka na odkrycie. Jeżeli „prawdziwa” Odessa kiedykolwiek istniała, bardzo chciałem znaleźć jakiekolwiek jej ślady.

Większość kluczowych dla sprawy dokumentów została rzekomo zniszczona w 1955 roku w Buenos Aires w ostatnich dniach rządów Peróna, a potem w 1996 r., kiedy to podobno nakazano spalenie poufnych akt imigracyjnych dotyczących przybycia do Argentyny nazistowskich zbrodniarzy wojennych. Mimo to intrygujące poszlaki odkryte w innego rodzaju argentyńskich aktach, które jakimś cudem przetrwały tamten okres, zaprowadziły mnie do Belgii, gdzie trafiłem na istotne informacje związane z ukrywaną przez rząd organizacją przypominającą Odessę, które uchowały się przed przeprowadzającymi informacyjną czystkę Argentyńczykami. Ze Szwajcarii otrzymałem setki stron rządowych dokumentów, w których szczegółowo opisano udział antysemickich oficjeli szwajcarskich w organizowanych przez Peróna akcjach ratowania nazistów. Natomiast cierpliwe poszukiwania w brytyjskich archiwach powojennych w Londynie zaowocowały odkryciem, że w ochronę tych zbrodniarzy wojennych bezpośrednio zaangażowała się także Stolica Apostolska. Dokumenty, o które poprosiłem rząd Stanów Zjednoczonych, powołując się na ustawę Freedom of Information Act, pomogły dowieść, że najważniejszy urzędnik w rządzie Peróna, zajmujący się wywożeniem nazistów do Argentyny, był w istocie tajnym agentem SS wysłanym z Berlina w 1945 r.w celu rozpoczęcia tajnej misji po zakończeniu wojny. Odtajnione dokumenty CIA pomogły mi też odkryć, w jaki sposób złoto zrabowane serbskim i żydowskim ofiarom chorwackiego nazistowskiego rządu marionetkowego trafiło w latach 50.XX wieku do Argentyny.

To zaskakujące, że czasami łatwiej było mi uzyskać dostęp do zagranicznych archiwów (w USA i w Europie), niż do dokumentów krajowych. W Argentynie proces badawczy postępował wyjątkowo wolno. Pracę spowalniał opór rządowych oficjeli oraz niechęć do udzielania wywiadów ze strony pozostałych przy życiu osób biorących udział w operacji ratowania nazistów. Jedno stało się jasne: proces wymazywania informacji był tak skuteczny, że w poszczególnych krajach zachowały się jedynie pojedyncze elementy całej układanki. Zmuszony byłem kompilować i porównywać informacje dostępne w Brukseli, Bernie, Londynie, Maryland i Buenos Aires. Było to gigantyczne przedsięwzięcie, w trakcie którego musiałem uzyskać kopie tysięcy stron dokumentów i indeksować je wszystkie, pracując jednocześnie w czterech językach (francuski, niemiecki, angielski i hiszpański), zanim dało się zrozumieć całość. Nawet takie wysiłki okazały się jednak niewystarczające, ponieważ uzyskana w ten sposób dokumentacja miała niezliczone luki, które udało mi się wypełnić dopiero po przeprowadzeniu blisko dwustu wywiadów. Wszystko zajęło sześć lat wytężonej pracy, ale w końcu – po raz pierwszy – rozproszone fragmenty układanki przedstawiającej operację pomocy nazistom zaczęły się układać w przerażającą całość.

Artykuł Jak Peron sprowadził niemieckich zbrodniarzy do Argentyny. Prawdziwe oblicze Odessy, tajnej organizacji niosącej pomoc nazistom! [WIDEO] pochodzi z serwisu Niezłomni.com.

]]>
https://niezlomni.com/jak-peron-sprowadzil-niemieckich-zbrodniarzy-do-argentyny-prawdziwe-oblicze-odessy-tajnej-organizacji-niosacej-pomoc-nazistom-wideo/feed/ 0
Niewidzialny wróg, który potrafi zniszczyć narody i cywilizacje. Epidemie chorób. [WIDEO] https://niezlomni.com/niewidzialny-wrog-ktory-potrafi-zniszczyc-narody-i-cywilizacje-epidemie-chorob-wideo/ https://niezlomni.com/niewidzialny-wrog-ktory-potrafi-zniszczyc-narody-i-cywilizacje-epidemie-chorob-wideo/#respond Mon, 30 Nov 2020 08:09:15 +0000 https://niezlomni.com/?p=51223

Epidemie w dziejach ludzkości potrafiły niszczyć całe imperia, dziesiątkować narody. Przyczyniały się do konsekwencji, które zmieniały losy świata. Skutków wirusa COVID-19 nie jesteśmy jeszcze w stanie poznać. Bez względu na to czy ktoś w niego wierzy czy nie, już widzimy, że koronawirus zmienił świat.

Znany m.in. z łam "Do Rzeczy Historia" publicysta Maciej Rosalak pokazuje w swojej najnowszej książce, jak epidemie chorób wpływały na rozwój naszej cywilizacji, jak zmieniały stosunki polityczne, gospodarcze i społeczne. Epidemie chorób, czyli niewidzialny wróg cywilizacji jest w stanie podstępnie zniszczyć jej zdobycze. Przykładnym tej prawdy, opisywanym w książce jest ospa, która trafiła z konkwistadorami do Ameryki Południowej i zabiła w połowie XVI stulecia 3,5 miliona (!) Indian.

Autor poświęca też jeden z rozdziałów równie zbrodniczym zarazom co choroby, komunizmowi i nazizmowi, który stworzył szalejącą do dziś pod różnymi postaciami eugenikę.

Maciej Rosalak, Wielkie zarazy ludzkości, Wyd. Fronda, Warszawa 2020. Książkę można nabyć na stronie wydawnictwa Fronda.

Z okładki:

Hiszpańska grypa zabrała więcej istnień niż I Wojna Światowa, uważana za okrutną
i krwawą. Wymiotła w niektórych regionach średniowiecznej Europy ponad 60 proc. populacji.

Historia powszechna tłumaczy, że konkwistadorzy łatwo podbili Amerykę Południową, ponieważ dysponowali lepszym uzbrojeniem. Ale nie wspomina, że ospa, którą przynieśli, zabiła w połowie XVI stulecia 3,5 miliona Indian, niszcząc zaawansowaną cywilizację.

Dżuma – jak to możliwe, że tak szybko opanowała średniowieczny świat? Nic nie zapowiadało, że Czarna śmierć postawi cywilizację europejską na krawędzi zagłady, dlaczego jednak ominęła polskie ziemie i nie imała się haplogrupy R1A1, do której należą Polacy?

Jak trąd wpłynął na dzieje Ziemi Świętej? Czy islam pokonał krzyżowców dzięki niepozornym zarazkom trądu?

W lipcu 1518 r. Frau Troffea zaczęła tańczyć na jednej z ulic Strasburga. Po miesiącu na ulicach miasta tańczyło już około 400 osób. Niektóre z tych osób zmarły na atak serca, udar mózgu czy z wycieńczenia. Skąd się wzięła choreomania, najbardziej tajemnicza i nigdy niewyjaśniona epidemia świata?

Syfilis – kiła, zwana w Polsce „francuską chorobą”, a przez Rosjan „polską przypadłością”, siała spustoszenie w Europie w XV wieku. Czy znana z portretów wysoka łysina Elżbiety I to efekt leczenia kiły rtęcią?

Jak choroby wpływały na rozwój i upadek państw i narodów?
Malaria, grypa, tyfus – czy ludzkość może je wreszcie ostatecznie pokonać?
Bo pytanie nie brzmi, czy się kiedyś powtórzą, tylko – kiedy nastąpi ich śmiertelny powrót.

Artykuł Niewidzialny wróg, który potrafi zniszczyć narody i cywilizacje. Epidemie chorób. [WIDEO] pochodzi z serwisu Niezłomni.com.

]]>
https://niezlomni.com/niewidzialny-wrog-ktory-potrafi-zniszczyc-narody-i-cywilizacje-epidemie-chorob-wideo/feed/ 0
Amerykański historyk obala mity o Wrześniu ’39. Swoją książkę dedykuje ostatniemu Żołnierzowi Wyklętemu: „dowiódł, że nieprzyjacielska okupacja nie zdołała złamać ducha Polski” https://niezlomni.com/amerykanski-historyk-obala-mity-o-wrzesniu-39-swoja-ksiazke-dedykuje-ostatniemu-zolnierzowi-wykletemu-dowiodl-ze-nieprzyjacielska-okupacja-nie-zdolala-zlamac-ducha-polski/ https://niezlomni.com/amerykanski-historyk-obala-mity-o-wrzesniu-39-swoja-ksiazke-dedykuje-ostatniemu-zolnierzowi-wykletemu-dowiodl-ze-nieprzyjacielska-okupacja-nie-zdolala-zlamac-ducha-polski/#respond Sun, 18 Oct 2020 16:35:13 +0000 https://niezlomni.com/?p=51173

„Nic nie zniekształciło bardziej pamięci o działaniach niemieckich w Polsce niż używanie przez historyków sztucznego terminu „blitzkrieg”, który przedkładał znaczenie techniki nad doktryną, taktykę, organizację i samo dowodzenie na polu walki”.

„Kampania polska, mimo że była krótka, była niezwykle brutalna i ciężka. Choć Niemcy mieli inicjatywę, Polacy kontratakowali przy każdej nadarzającej się okazji” – pisze Robert Forczyk w książce „Fall Weiss. Najazd na Polskę 1939”, która niedawno ukazała się nakładem poznańskiego wydawnictwa Rebis.

Praca jednego z najlepszych współczesnych historyków wojskowości, konsultanta w Waszyngtonie, autora kilkudziesięciu książek, byłego oficera armii amerykańskiej obala wiele mitów dotyczących kampanii polskiej 1939 r. Przede wszystkim burzy opowieść o błyskawicznym „blitzkriegu” armii III Rzeszy na ziemiach polskich we wrześniu 1939 r.: „Nic nie zniekształciło bardziej pamięci o działaniach niemieckich w Polsce niż używanie przez historyków sztucznego terminu „blitzkrieg”, który przedkładał znaczenie techniki nad doktryną, taktykę, organizację i samo dowodzenie na polu walki”.

Nie była to dla Niemców błyskawiczna operacja militarna. Wehrmacht popełnił w niej liczne błędy i znaczące błędy operacyjne, które wynikały z braku doświadczenia bojowego. Kwestiami nierozstrzygniętymi był sposób użycia czołgów, czy mają być niezależną siłą uderzeniową czy wsparciem ataku piechoty. Dywizje pancerne były w fazie przejściowej, ponieważ nie zachowano równowagi między ilością czołgów a żołnierzami piechoty. Do tego należy dodać słabą współpracę sił lotniczych z wojskami lądowymi.

Dowództwo niemieckie obawiało się również o morale żołnierzy i nie informowało ich o ostatecznych celach. „Większość żołnierzy niemieckich biorących udział w Fall Weiss nie wiedziała prawie do ostatniej chwili, że idzie na wojnę; powiedziano im, że czekają ich rozszerzone manewry. Kampania piechoty morskiej wyznaczona do zdobycia placówki Westerplatte w porcie gdańskim zabrała ze sobą ćwiczebne granaty moździerzowe” – wskazuje Forczyk.

Autor obala również fałszywe mity o zniszczeniu polskiego lotnictwa przez Niemców już w pierwszym dniu wojny, o polskiej doktrynie wojskowej, która miała opierać się na szarżach kawaleryjskich na czołgi, przestarzałości naszego uzbrojenia. Pisze również o polskich błędach w kampanii wrześniowej.

Na koniec warto zwrócić na jeszcze jedną rzecz. Na niezwykłą dedykację umieszczoną przez Roberta Forczyka na początku książki:

„Józefowi Franczakowi, ostatniemu z „żołnierzy wyklętych”, który walczył z radziecką okupacją Polski od 1945 roku aż do śmierci w walce 21 października 1963. Franczak, zwykły żołnierz, kontynuował walkę długo po tym, jak inni jej zaprzestali, i dowiódł, że nieprzyjacielska okupacja nie zdołała złamać ducha Polski”.

Robert Forczyk, „Fall Weiss. Najazd na Polskę 1939”, Wydawnictwo Rebis, Poznań 2020. Książkę można nabyć m.in. na stronie Wydawnictwa Rebis.

tp

Artykuł Amerykański historyk obala mity o Wrześniu ’39. Swoją książkę dedykuje ostatniemu Żołnierzowi Wyklętemu: „dowiódł, że nieprzyjacielska okupacja nie zdołała złamać ducha Polski” pochodzi z serwisu Niezłomni.com.

]]>
https://niezlomni.com/amerykanski-historyk-obala-mity-o-wrzesniu-39-swoja-ksiazke-dedykuje-ostatniemu-zolnierzowi-wykletemu-dowiodl-ze-nieprzyjacielska-okupacja-nie-zdolala-zlamac-ducha-polski/feed/ 0
„Wielki Grafoman” w doskonałej formie. „Upiór w ruderze” Andrzeja Pilipiuka. RECENZJA https://niezlomni.com/wielki-grafoman-w-doskonalej-formie-upior-w-ruderze-andrzeja-pilipiuka-recenzja/ https://niezlomni.com/wielki-grafoman-w-doskonalej-formie-upior-w-ruderze-andrzeja-pilipiuka-recenzja/#respond Sat, 12 Sep 2020 05:38:45 +0000 https://niezlomni.com/?p=51130

Najnowsza książka publikującego m. in. na łamach pch24.pl Andrzeja Pilipuka to prawdziwa petarda i świetna rozrywka!

Charakterystyczna lekkość stylu połączona ze znajomością epoki, doskonałym poczuciem humoru, barwnie zarysowanymi postaciami i umiejętnością pisania o trudnych dziejach Polski w XX wieku sprawia, że od lektury trudno się oderwać. Najmocniejsze jest zakończenie, gdyż pokazuje do czego prowadzi tolerowanie lewackich pomysłów, także tych promowanych przez środowiska LGBT.

A tu mały przykład „pilipiukowego” humoru: Kierownik przyszłego PGR-u i działacz PZPR towarzysz Kociuba „ostatnie pół godziny każdego dnia poświęcał na rozwój intelektualny. Zaczął od obowiązkowej lektury z dzieł Lenina, potem pozwolił sobie na chwilę relaksu przy lżejszej literaturze. Wyjął spod poduszki ulubioną broszurę Pod przewodem towarzysza Stalina do walki z syfilisem”.

Ale Pilipiuk nie tylko dowcipkuje, pokazuje, jak wyglądała okupacja niemiecka i czasy komunizmu. Mało kto wie, o czym pisze autor w książce, że komuniści tworząc Państwowe Gospodarstwa Rolne zdobywali do nich zwierzęta hodowlane kradnąc je rolnikom. W sumie logiczne, przecież w komunizmie wszystko jest wspólne…

Autor pisze, opierając się na faktach, o tworzeniu przez sowiecką i krajową komunistyczną propagandę mitu o bohaterskich żołnierzach Gwardii i Armii Ludowej, co to walczyli o „wyzwolenie narodowe i społeczne”. „Cały ten oddział Kukuły to bujda na resorach. Wymyślił go ten debil Kabanow, jeszcze podczas ekshumacji w pałacowym parku. Oj, dobrze pamiętam tego szczura z NKWD”.

Krytyk może wzruszając ramionami powiedzieć, że mimo wszystko, ale to tylko literatura rozrywkowa. A co w tym złego?! Żaden zarzut, jedynie zaleta. Lektura uzmysłowi większej liczbie czytelników, że wszystkie lewicowe ideologie, bez względu jaką przyjmują, zawsze uderzają w cywilizację i naturalny porządek, i niszczą człowieka.

Zachęcam do lektury i czekam na kolejną książkę „Wielkiego Grafomana”.

Andrzej Pilipuk, Upiór w ruderze, Wyd. Fabryka Słów, Warszawa 2020. Książkę można nabyć na stronie wydawnictwa Fabryka Słów.

TP

Artykuł „Wielki Grafoman” w doskonałej formie. „Upiór w ruderze” Andrzeja Pilipiuka. RECENZJA pochodzi z serwisu Niezłomni.com.

]]>
https://niezlomni.com/wielki-grafoman-w-doskonalej-formie-upior-w-ruderze-andrzeja-pilipiuka-recenzja/feed/ 0
Miejsce, do którego trafia chłopiec nie jest zwykłym domem. To Berghof, rezydencja Adolfa Hitlera. [WIDEO] https://niezlomni.com/miejsce-do-ktorego-trafia-chlopiec-nie-jest-zwyklym-domem-to-berghof-rezydencja-adolfa-hitlera-wideo/ https://niezlomni.com/miejsce-do-ktorego-trafia-chlopiec-nie-jest-zwyklym-domem-to-berghof-rezydencja-adolfa-hitlera-wideo/#respond Wed, 05 Aug 2020 17:34:46 +0000 https://niezlomni.com/?p=51109

Kiedy mały Pierrot zostaje sierotą, zmuszony jest opuścić rodzinny dom w Paryżu i rozpocząć nowe życie ze swoją ciotką Beatrix – służącą w zamożnej austriackiej rodzinie. Jest rok 1935, a druga wojna światowa zbliża się wielkimi krokami. Miejsce, do którego trafia chłopiec nie jest zwykłym domem. To Berghof, rezydencja Adolfa Hitlera.


Pierrot szybko zostaje wzięty pod skrzydła Hitlera i wrzucony do coraz bardziej niebezpiecznego nowego świata: świata terroru, tajemnic i zdrady, z którego nigdy nie będzie w stanie uciec…

John Boyne, Chłopiec na szczycie góry, Wyd. Replika, Poznań 2020. Książkę można nabyć na stronie wydawnictwa Replika.

John Boyne to autor doskonale przyjętych przez czytelników powieści Chłopiec w pasiastej piżamie i Zostań, a potem walcz!

Fragment

Czasami Papa budził się w środku nocy, jego krzyki niosły się w ciemnych i pustych korytarzach mieszkania, a D’Artagnan, piesek Pierrota, wyskakiwał w strachu ze swego koszyka, gramolił mu się do łóżka i drżąc, przytulał się do niego. Chłopiec naciągał koc aż po uszy i słuchał przez cienkie ściany, jak Maman próbuje uspokoić Papę, tłumacząc mu stłumionym głosem, że nic złego się nie dzieje, że jest w domu ze swoją rodziną i że to był tylko zły sen.

– Ale to nie był sen – usłyszał kiedyś słowa ojca, wypowiedziane głosem drżącym z przerażenia. – To było gorsze niż sen. To było wspomnienie.
Niekiedy Pierrot budził się, aby pobiec do łazienki za potrzebą, i natrafiał na ojca, który siedział przy kuchennym stole, z głową na jego drewnianym blacie, tuż obok opróżnionej i przewróconej na bok butelki, i mamrotał coś sam do siebie. Ilekroć się tak zdarzało, chłopiec zbiegał na bosaka na dół i wyrzucał butelkę do podwórzowego kubła na śmieci, aby Maman nie znalazła jej następnego ranka. Zwykle, gdy wracał na górę, w kuchni nikogo już nie było, bo Papa zdążył dźwignąć się jakoś i odnaleźć powrotną drogę do łóżka.
Ani ojciec, ani syn nigdy nie wspominali o tym następnego dnia.

Pewnego razu jednak wszystko wyszło inaczej, bo Pierrot, zbiegając na dół, poślizgnął się na mokrych zewnętrznych schodach i przewrócił, wprawdzie nie tak pechowo, by zrobić sobie krzywdę, ale wystarczająco, by potłuc butelkę, którą trzymał, a kiedy wstawał, kawałek szkła wbił mu się w podeszwę lewej stopy. Krzywiąc się, wyciągnął go, ale wtedy cieniutka strużka krwi zaczęła mu się sączyć ze skaleczonego miejsca. Gdy przykuśtykał do mieszkania, aby poszukać bandaża, Papa ocknął się i stwierdził, że to jego wina. A po zdezynfekowaniu rany i starannym jej zabandażowaniu posadził chłopca przy sobie i przeprosił go za swoje opilstwo. Ocierając łzy, powiedział Pierrotowi, że bardzo go kocha, i obiecał, że nigdy już nie zrobi niczego takiego, co mogłoby znów narazić go na niebezpieczeństwo.


– Ja też cię kocham, Papo – powiedział Pierrot. – Ale najbardziej kocham cię wtedy, kiedy trzymasz mnie na ramionach i udajesz, że jesteś koniem. A nie lubię, kiedy przesiadujesz w fotelu i nie chcesz rozmawiać ze mną ani z Maman.
– Ja też nie lubię tych chwil – rzekł cicho Papa. – Ale czasami jest tak, jakby oplątała mnie czarna chmura, a ja nie jestem w stanie się z niej wydostać. Dlatego piję. To mi pomaga zapomnieć.
– Zapomnieć o czym?
– O wojnie. O tym, co widziałem. I o tym, co robiłem – dodał ojciec szeptem, przymknąwszy oczy.
Pierrot przełknął ślinę i niemal z lękiem wykrztusił pytanie:
– A co robiłeś?
Papa smutno uśmiechnął się do niego.
– Cokolwiek robiłem, robiłem to dla mojego kraju – stwierdził. – Potrafisz to zrozumieć, prawda?
– Potrafię, Papo – przytaknął Pierrot, który wprawdzie nie był pewien, co ojciec ma na myśli, ale miał wrażenie, że w ten sposób dowodzi, jaki jest dzielny. – Też zostanę żołnierzem, jeśli to sprawi, że będziesz ze mnie dumny.
Papa spojrzał na syna i położył mu rękę na ramieniu.
– Daj mi tylko pewność, że staniesz po właściwej stronie – powiedział.

Potem przez kilka tygodni nie pił. Ale w końcu zaczął, tak samo nagle, jak przestał, bo czarna chmura znowu go oplątała.
Papa pracował jako kelner w pobliskiej restauracji, znikał z domu około dziesiątej rano, przychodził o trzeciej, aby o szóstej wyjść do pracy znowu, na wieczorną zmianę. Pewnego razu wrócił w złym nastroju i stwierdził, że ktoś, kogo nazywano Papa Joffre, był w restauracji na obiedzie i siedział przy jednym z jego stolików; on zaś wzbraniał się przed obsłużeniem go, dopóki pracodawca, monsieur Abrahams, nie powiedział mu, że jeśli tego nie zrobi, to może iść do domu i więcej nie wracać.


– Kto to jest ten Papa Joffre? – zapytał Pierrot, który nigdy wcześniej o takiej osobie nie słyszał.
– On był wielkim generałem podczas wojny – odpowiedziała mu Maman, wyciągając z koszyka stertę świeżo upranej odzieży i kładąc ją przy desce do prasowania. – Bohaterem dla naszego narodu.
– Dla twojego narodu – rzekł z naciskiem Papa.
– Pamiętaj, że ożeniłeś się z Francuzką – rzuciła zdenerwowana Maman.
– Bo ją kochałem – odparł Papa. – Pierrot, czy ja ci kiedyś opowiadałem o tym, jak zobaczyłem twoją matkę po raz pierwszy? To było w kilka lat po zakończeniu Wielkiej Wojny, umówiłem się na spotkanie z moją siostrą Beatrix podczas jej przerwy obiadowej i kiedy przyszedłem do domu towarowego, gdzie pracowała, to ona akurat rozmawiała z jedną z nowych ekspedientek, z takim onieśmielonym stworzeniem, dopiero co przyjętym w tym tygodniu. Wystarczyło, że tylko raz na nią spojrzałem, i od razu wiedziałem, że to jest dziewczyna, z którą się ożenię.
Pierrot uśmiechnął się, bo uwielbiał, gdy jego ojciec opowiadał takie historie.
– Otworzyłem usta, żeby się odezwać, ale żadnego słowa jakoś nie mogłem znaleźć. Było tak, jakby mój mózg po prostu przysnął. No, to stałem tam, gapiąc się, ale nic nie mówiąc.
– Pomyślałam, że coś z nim jest nie tak – stwierdziła Maman, uśmiechając się do wspomnień.
– Beatrix musiała szarpnąć mnie za ramię, żebym oprzytomniał – rzekł Papa, śmiejąc się ze swojej własnej głupoty.
– Gdyby nie ona, to nigdy nie zgodziłabym się wtedy z tobą wyjść – dodała Maman. – Powiedziała mi, żebym dała ci szansę. Że nie jesteś takim tumanem, na jakiego wyglądasz.
– Dlaczego nigdy nie spotykamy się z ciocią Beatrix? – zapytał Pierrot, który słyszał parę razy imię siostry ojca, ale nigdy jej nie widział, bo nie odwiedzała ich ani nawet nie przysyłała listów.
– Bo nie – uciął krótko Papa, już bez cienia uśmiechu.
– Ale dlaczego nie?
– Zostaw to, Pierrot – mruknął ojciec.
– Tak, zostaw to, Pierrot – powtórzyła jego słowa Maman, również pochmurniejąc. – Bo właśnie tak robimy w tym domu. Odpychamy ludzi, których kochamy, nie rozmawiamy o rzeczach, które są ważne, i nie pozwalamy nikomu nam pomóc.
I w ten sposób było po radosnej rozmowie.
– On żre jak świnia – odezwał się kilka minut później Papa, kucając i spoglądając Pierrotowi w oczy, wyginając palce tak, by udawały pazury. – Znaczy ten Papa Joffre. Jak szczur, który rozgryza pałkę kukurydzy.

Artykuł Miejsce, do którego trafia chłopiec nie jest zwykłym domem. To Berghof, rezydencja Adolfa Hitlera. [WIDEO] pochodzi z serwisu Niezłomni.com.

]]>
https://niezlomni.com/miejsce-do-ktorego-trafia-chlopiec-nie-jest-zwyklym-domem-to-berghof-rezydencja-adolfa-hitlera-wideo/feed/ 0
Niemcy i Austria nie chcą o tym pamiętać! Zakłady opiekuńcze, które służyły jako centra eutanazji. [WIDEO] https://niezlomni.com/niemcy-i-austria-nie-chca-pamietac-o-tej-niewygodnej-prawdzie-zaklady-opiekuncze-ktore-sluzyly-nazistom-jako-centra-eutanazji-wideo/ https://niezlomni.com/niemcy-i-austria-nie-chca-pamietac-o-tej-niewygodnej-prawdzie-zaklady-opiekuncze-ktore-sluzyly-nazistom-jako-centra-eutanazji-wideo/#respond Mon, 20 Apr 2020 17:49:58 +0000 https://niezlomni.com/?p=51020

Badając sprawę pewnej paczki ze złotem, wysłanej przez jednego z techników z obozu koncentracyjnego Auschwitz do żony, Konrad Morgen przekonał się, że tego typu praktyki to codzienność. Przechwycona przesyłka okazała się wierzchołkiem góry lodowej nielegalnego procederu kradzieży, korupcji i przemytu, mającego miejsce w obozach.

Na miejscu, w Auschwitz, Morgen zaobserwował także, iż załoga obozu regularnie dopuszcza się samowolnych zbrodni na więźniach. W cieniu pracujących pełną parą komór gazowych postanowił więc tropić owe „nielegalne” morderstwa.

Przenosząc się na kolejne placówki z rozkazu Reichsführera SS Heinricha Himmlera, Morgen wizytuje także inne obozy, na obszarach mu podległych: Hertogenbosch/Vught, Kraków Płaszów, Majdanek.

Bada przypadek aresztowanego w KL Buchenwald Karla Kocha i jego zboczonej żony Ilse. Za jego sprawą Karl zostaje ostatecznie skazany na śmierć i trafia przed pluton egzekucyjny na tydzień przed zajęciem obozu przez Amerykanów.

Z 800 wszczętych przez Morgena spraw, 200 kończy się wyrokami skazującymi, 5 wniosków o wszczęcie sprawy wobec komendantów umorzono.

Po wojnie Morgen występuje jako świadek w głośnych procesach zbrodniarzy wojennych, m.in. w procesach norymberskich i w drugim procesie oświęcimskim we Frankfurcie nad Menem. W czasie procesu w Norymberdze określa SS jako praworządną organizację, która nie miała nic wspólnego z zagładą Żydów…

 

Fragment rozdziału "Samotna krucjata przeciw „Endlösung”?" z książki Kevina Prengera pod tytułem "Sędzia w Auschwitz. Sędzia SS Konrad Morgen i jego walka z korupcją oraz „nielegalnymi” morderstwami w obozach koncentracyjnych", Wyd. Replika, Poznań 2020 r. Książkę można nabyć na stronie wydawnictwa Replika. 

Eutanazja stosowana wobec więźniów oznaczana była kodem 14f13, i w większości przypadków była wykonywana w zakładach opiekuńczych, używanych poprzednio do „eutanazjowania” osób upośledzonych w ramach operacji „Aktion T4”. W sumie od 10 000 do 20 000 więźniów stało się ofiarami akcji 14f13. Istot­nie, operacja ta została oficjalnie wstrzymana w 1943 roku, ale w tym również nie było udziału Morgena. Himmler zakończył tę akcję, uważając, że uśmiercanie zdolnych do pracy więźniów jest nieodpowiedzialne. Od tej pory tylko psychicznie upośledzeni więźniowie byli nadal poddawani „eutanazjowaniu”. Wszystkie centra eutanazyjne zostały zamknięte z wyjątkiem Hartheim w Austrii, gdzie w 1944 roku uśmiercono około 3 000 więźniów z obozów koncentracyjnych Mauthausen i Gusen. Chociaż Morgen twierdził co innego, jego dochodzenia w żadnym momencie nie miały wpływu na realizację programu zagłady i euta­nazji.

W jego późniejszym wywiadzie udzielonym The World of War, Morgen był nieco bardziej realistyczny, opisu­jąc swoją rolę w czasie wojny. Opowiedział wówczas, że Auschwitz „[był] dla niego tak strasznym doświad­czeniem, że rozmyślał nad planem prześlizgnięcia się przez granicę, do Szwajcarii”. Ostatecznie postanowił tego nie robić, gdyż obawiał się, że nikt mu nie uwie­rzy w jego opowieści o komorach gazowych. „Z trud­nością mogłem uwierzyć moim oczom i uszom, kiedy po raz pierwszy to zobaczyłem”. Ponadto bał się, że zostanie uznany za „agenta-prowokatora, szpiega lub szaleńca”. „Mogło to doprowadzić tylko do tego, że ja lub moi rodzice bardzo by ucierpieli. A i tak nie miało to sensu, gdyż nie byłem w stanie niczego zmienić”.

Potem obmyślił inny plan:

„Jakkolwiek nie mogłem nic zrobić tym, którzy ponosili odpowiedzialność za zagładę milionów ludzi, mogłem przynajmniej posta­wić przed sądem tych spośród wykonawców owych zbrodni, którzy zboczyli z tak zwanej legalnej ścieżki i z własnej inicjatywy działali dla własnego wzbogace­nia się, próbowali zakamuflować swoje przestępstwa, których pobudką do działania była żądza władzy, lub mieli inne motywy brutalnego traktowania więźniów. Za takie czyny mogłem ich postawić w stan oskarże­nia, umieścić te potwory w zamknięciu za kratami i położyć kres ich zbrodniom”.

Rozumiał dobrze, że nie był w stanie zmienić całego systemu, „zwłaszcza w czasie wojny”. To oświadczenie jest znacznie bar­dziej wiarygodne niż jego zeznania w Norymberdze. Można z pewnością założyć, że było ono oparte na prawdzie.

W zeznania, które Morgen złożył w Norymberdze, niektórzy ludzie jednak uwierzyli, i nie był to byle kto. Jednym z nich był amerykański pisarz historyczny i laureat nagrody Pulitzera – John Toland. W swojej biografii Adolfa Hitlera, opublikowanej w 1976 roku, pisał o Morgenie: „samotnie usiłował powstrzymać «Endlösung»” i doszedł do wniosku, że „samotna krucjata Morgena […] miała druzgocący skutek dla kompleksu obozów zagłady w Lublinie. Kriminalkom­missar Wirth otrzymał polecenie zlikwidowania bez zostawienia śladu trzech z czterech obozów, które sam zbudował – w Treblince, Sobiborze i Bełżcu”.

Toland pisał dalej, że 24 listopada 1944 roku Himmler wydał rozkaz zamknięcia centrów masowej zagłady, „zmu­szony do tego szybkim zbliżaniem się Armii Czerwo­nej i nieustającymi dochodzeniami upartego Konrada Morgena […]”. Toland opierał się przy tym na wy­wiadzie, jaki przeprowadził z Morgenem, i którego zapis dźwiękowy się zachował. Można tam usłyszeć fascynację Tolanda dochodzeniami prowadzonymi przez Morgena w obozach koncentracyjnych. Wyrażał też zdumienie faktem, że była tam mowa o „jedynym [prawdziwym] wymiarze sprawiedliwości” w Trzeciej Rzeszy. „Wielu ludzi na Zachodzie nie dałoby temu wiary”, zapewniał Morgena.

Pisarz okazywał zdziwienie, że Morgen nigdy nie został uhonorowany po wojnie za swoją pracę, którą wykonywał w obozach jako sędzia SS, przy czym, we­dług niego, ryzykował za nią swoim życiem. Amery­kanin pozwalał sobie na zbyt wielką fascynację opo­wiadaniami Morgena i prawie wcale nie zadawał mu krytycznych pytań. Nie było mowy o żadnej jednooso­bowej krucjacie, gdyż Morgen pracował z zespołem sę­dziów śledczych, a orzekanie wyroków należało do za­dań sądów SS i Policji pod nadzorem Gerichtsherren, z Himmlerem i Hitlerem jako najwyższymi sędziami. Toland nie podbudował żadnymi dowodami przedsta­wionego przez siebie związku pomiędzy działalnością Morgena a zakończeniem programu zagłady Żydów. Podobnie jak zamknięcie obozów, „Aktion Reinhard” nie miało nic wspólnego z działalnością Morgena, tak i zamknięcie Auschwitz w rzeczywistości nie było z nim związane. Fabryka śmierci w Auschwitz została unieruchomiona dopiero w listopadzie 1944 roku. Je­dynym powodem, dla którego Himmler wydał rozkaz zniszczenia krematoriów w Birkenau, była jego chęć ukrycia śladów masowej zagłady przed coraz bardziej zbliżającą się Armią Czerwoną. Krótko przed wyzwo­leniem obozu 27 stycznia, esesmani dokonali egzeku­cji kilkuset więźniów, ale nie mieli wystarczająco dużo czasu, by wymordować wszystkich pozostałych309. Ocaleli z Auschwitz zawdzięczali swoje życie szybko nacierającej sowieckiej armii, a nie sędziemu z SS.

Artykuł Niemcy i Austria nie chcą o tym pamiętać! Zakłady opiekuńcze, które służyły jako centra eutanazji. [WIDEO] pochodzi z serwisu Niezłomni.com.

]]>
https://niezlomni.com/niemcy-i-austria-nie-chca-pamietac-o-tej-niewygodnej-prawdzie-zaklady-opiekuncze-ktore-sluzyly-nazistom-jako-centra-eutanazji-wideo/feed/ 0
Wykłady online, wystawy, promocja płyty „Sprawa Katynia”. IPN upamiętni rocznicę komunistycznej zbrodni na polskich oficerach https://niezlomni.com/wyklady-online-wystawy-promocja-plyty-sprawa-katynia-ipn-upamietni-rocznice-komunistycznej-zbrodni-na-polskich-oficerach/ https://niezlomni.com/wyklady-online-wystawy-promocja-plyty-sprawa-katynia-ipn-upamietni-rocznice-komunistycznej-zbrodni-na-polskich-oficerach/#respond Fri, 10 Apr 2020 04:33:46 +0000 https://niezlomni.com/?p=51001

Wystawy, wydawnictwa i wykłady online oraz infografiki, czy promocja płyty ​z wykładem prof. S. Swianiewicza „Sprawa Katynia” – te i wiele więcej przedsięwzięć IPN przygotował i opublikuje na swoich stronach internetowych w ramach obchodów 80. rocznicy Zbrodni Katyńskiej dokonanej przez NKWD na zlecenie najwyższych władz ZSRS.

13 kwietnia będziemy obchodzić Dzień Pamięci Ofiar Zbrodni Katyńskiej. Z tej okazji już 10 kwietnia 2020 r. na stronach oraz kanałach mediów społecznościowych IPN odbędzie się promocja płyty (w j. polskim i j. angielskim) „Sprawa Katynia” z wykładem prof. Stanisława Swianiewicza, wybitnego sowietologa i świadka sowieckiej zbrodni z kwietnia 1940 r.

Od 17 kwietnia w sieci Empik oraz w placówkach Poczty Polskiej do sprzedaży trafi najnowszy numer Biuletynu IPN, który poświęcony będzie 80. rocznicy Zbrodni Katyńskiej. W numerze została dołączona broszura pt.; „Katyń”, w której znajdą Państwo wiele pytań i odpowiedzi dotyczących Zbrodni katyńskiej.

Dla uczniów, nauczycieli, ale także innych pasjonatów naszych dziejów IPN przygotował wirtualną paczkę historyczną dotyczącą Zbrodni Katyńskiej przydatną szczególnie teraz, podczas pracy i nauki zdalnej. Znajdziemy w niej warsztaty, teki edukacyjne, publikacje, artykuły, wystawy, materiały filmowe oraz portale IPN zawierające m.in. listę osób zamordowanych w Charkowie, Katyniu i Twerze. Dodatkowym uzupełnieniem lekcji online na ten temat może być wystawa elementarna IPN „Zbrodnia Katyńska 1940. Zagłada polskich elit”, która również jest do pobrania w formie pdf. Wszystkie te informacje dostępne są na portalu edukacja.ipn.gov.pl.

Poza tym na stronie internetowej IPN zamieszczone są także wszystkie inne plany Instytutu związane z obchodami 80. rocznicy Zbrodni Katyńskiej w Warszawie oraz pozostałych regionach Polski. Wśród nich m.in. filmy, prelekcje i dyskusje online z udziałem specjalistów IPN, które publikowane będą na kanale IPNtv.

 

W wyniku Zbrodni Katyńskiej, do której doszło wiosną 1940 r., zamordowano ok. 22 tys. polskich obywateli, w tym oficerów Wojska Polskiego, policjantów i osób cywilnych należących do elit II Rzeczypospolitej Polskiej. Decyzja o wymordowaniu Polaków zapadła na szczycie władz Związku Sowieckiego, z Józefem Stalinem na czele. Masowych mordów NKWD dokonywało m.in. w Lesie Katyńskim, który stał się symbolem zbrodni. Przez wiele lat władze sowieckiej Rosji wypierały się odpowiedzialności za to ludobójstwo, przerzucając winę za jego dokonanie na III Rzeszę Niemiecką.​

IPN oddział Warszawa

Artykuł Wykłady online, wystawy, promocja płyty „Sprawa Katynia”. IPN upamiętni rocznicę komunistycznej zbrodni na polskich oficerach pochodzi z serwisu Niezłomni.com.

]]>
https://niezlomni.com/wyklady-online-wystawy-promocja-plyty-sprawa-katynia-ipn-upamietni-rocznice-komunistycznej-zbrodni-na-polskich-oficerach/feed/ 0
Co się stało z „Piękną Madonną” z Torunia? O tym, jak Niemcy z Rosjanami rabowali należące do Polski dzieła sztuki. [WIDEO] https://niezlomni.com/co-stalo-sie-z-piekna-madonna-z-torunia-o-tym-jak-niemcy-z-rosjanami-rabowali-nalezace-do-polski-dziela-sztuki-cwideo/ https://niezlomni.com/co-stalo-sie-z-piekna-madonna-z-torunia-o-tym-jak-niemcy-z-rosjanami-rabowali-nalezace-do-polski-dziela-sztuki-cwideo/#respond Thu, 23 Jan 2020 07:15:48 +0000 https://niezlomni.com/?p=50900

Doktor Michał Woźniak, który w latach 1990–2000 był dy­rektorem Muzeum Okręgowego w Toruniu, Włodzimierzowi Kalickiemu i Monice Kuhnke, autorom książki Sztuka zagra­biona. Uprowadzenie Madonny, powiedział: „Na temat wojen­nych i powojennych losów Pięknej Madonny słyszałem wiele często sprzecznych informacji. Niektóre wręcz sensacyjne. Ta dotycząca Szczecina wydaje się prawdopodobna, biorąc pod uwagę kierunki ówczesnej ewakuacji”.

Fragment książki Leszka Adamczewskiego pt. Zagrożone dziedzictwo, Zaskakujące losy zabytków na krętych ścieżkach XX wieku, wyd. Replika, Poznań 2019. Książkę można nabyć TUTAJ.

[caption id="attachment_50901" align="alignleft" width="420"] commons.wikimedia.org[/caption]

Autorzy książki dodają: „A jednak wydaje się, że Piękna Madonna raczej trafiła za Odrę”.

Przypomnę, że większa część Szczecina leży właśnie za Odrą, chociaż autorzy książki mieli na myśli powojenne Niemcy.

Podczas trwających tuż po wojnie poszukiwań rzeźby z to­ruńskiego kościoła świętych Janów zwrócono uwagę na fakt, że w połowie 1944 roku Niemcy, mając jeszcze sporo czasu i możliwości transportowych, wywieźli tylko samą Madonnę, w Gramtschen pozostawiając równie cenną konsolę. Czyżby łatwiej było komuś ukryć samą rzeźbę? Choćby w Szczeci­nie, w piwnicy jednego z domów na północ od skrzyżowania dwóch ulic: Ku Słońcu i alei Piastów.

To miejsce ukrycia unikatowej rzeźby z toruńskiego ko­ścioła świętych Janów, na krótko przed swą śmiercią, wska­zał jednemu z poszukiwaczy skarbów z Torunia Zbigniew Zbiegieni.

Wolne żarty – powie ktoś. To jest wskazanie całkowicie bezwartościowe, ponieważ wyszło spod ręki, a ściślej wahadeł­ka, radiestety posługującego się planem Szczecina. A jednak Zbigniewa Zbiegieniego (1923–1983) nie można lekceważyć. To był wybitny radiesteta polski, który w swym sześćdziesię­cioletnim życiu przeprowadził około 26.000 ekspertyz radie­stezyjnych, współpracując między innymi z zakładami medy­cyny sądowej, archeologami i lekarzami. Brał również udział w pracach związanych z teleradiestezyjną lokalizacją złóż mi­neralnych w Iranie, USA i Kanadzie.

„Opinii Zbiegieniego nie można a priori odrzucić, ale jest ona bardzo ogólna i nie może stanowić przesłanki do podję­cia poszukiwań” – napisał Włodzimierz Antkowiak w książce Podziemia i wody kryją skarby. Na północ od skrzyżowania, a właściwie od zbiegu ulicy Ku Słońcu z aleją Piastów, znajduje się – według planu miasta z 1982 roku – kilka krótkich ulic: Wilków Morskich, Księcia Witolda i Ojca Augustyna Kordec­kiego oraz fragmenty dłuższych ulic: Władysława Sikorskiego i Bohaterów Warszawy. Jeśli wskazanie Zbiegieniego potrak­tujemy poważnie, to piwnica z zakopaną Piękną Madonną po­winna znajdować się w tym rejonie Szczecina, ale nie można wykluczyć, że również dalej na północ.

Do osób, które mogły być zamieszane w rabunek Pięknej Madonny, dołączył niedawno wspomniany w liście Ericha Volmara doktor Adolf Schwammberger. W wojennym Thorn nie była to postać nieznana. Wręcz przeciwnie. We władzach miejskich sprawował on – o czym już wspomniałem – wpły­wowe stanowisko szefa Wydziału Kultury. Po mieście oprowa­dzał gauleitera Alberta Forstera i gości spoza okręgu Danzig-Westpreussen, pokazując im toruńskie zabytki. Organizował konferencje, wystawy i okolicznościowe uroczystości, choć­by te związane z 400. rocznicą śmierci Mikołaja Kopernika, którego jako Nikolausa Kopernikusa w Rzeszy uważano za Niemca.

To pod nadzorem Schwammbergera Piękną Madonnę po renowacji przewieziono z Torunia do Łążynia, a później do Grębocina, gdzie – jak już wiemy – latem 1944 roku przez niedalekie Bierzgłowo ruszyła w nieznane, by po miesiącu, w formie kryjącej rzeźbę skrzyni, odnaleźć się niedaleko Hal­le w Saksonii. Czy Schwammberger mógł wiedzieć więcej, niż Volmar napisał w liście do toruńskiego radcy budowlanego? Mógł. Okręgowy konserwator zabytków w tym czasie zajęty był przede wszystkim ewakuacją skarbów gdańskich na cze­le ze słynnych tryptykiem Hansa Memlinga Sąd ostateczny. W Toruniu zastępował go Schwammberger i tajemniczy szef lokalnego urzędu budowlanego (Reichsbauamt Thorn), wspo­mniany tu już radca budowlany Gonser.

Po wojnie, przez nikogo niepokojony, były szef Wydziału Kultury z Thorn wiódł spokojny żywot w swym rodzinnym Fürth w Bawarii, sprawując funkcję dyrektora Muzeum Hi­storii Fürth. Powszechnie szanowany, oprowadzał wycieczki turystów po tym 120-tysięcznym mieście, przy okazji sypiąc niezliczonymi anegdotami. Gdy Schwammberger zmarł, został patronem jednej ze staromiejskich uliczek.

Tym większy był szok, gdy z kilkuletnim opóźnieniem do­tarła do Fürth wydana w 2011 roku książka Piotra Bireckiego Sztuka w Toruniu w okresie okupacji hitlerowskiej 1939–1945, której jednym z negatywnych bohaterów był właśnie doktor Adolf Schwammberger. Od tej strony, strony żarliwego nazisty i gorliwego aparatczyka hitlerowskiej administracji okupacyj­nej w Polsce, w Bawarii go nie znano. Przestał być patronem ulicy, ale ani na jotę nie przybliżyło nas to do odnalezienia Pięknej Madonny z toruńskiego kościoła…

Co zatem stało się z Piękną Madonną, która od 1945 roku zaliczana jest w Polsce do ścisłej czołówki kulturalnych strat wojennych, obok Portretu młodzieńca Rafaela Santi?

Wyprawy śladami skarbów – historie, w których legenda bywa mniej fantastyczna niż rzeczywistość.

Skarby kultury od wieków kradziono, ukrywano, ale i odzyskiwano. Wiele z nich w mniej lub bardziej tajemniczych okolicznościach zaginęło bądź zostało zniszczonych i to nie tylko podczas wojny.

Kradzieże też nie zawsze kończyły się tragicznie. W niniejszej książce znalazły się również historie skarbów cudownie odnalezionych i ocalonych.

W 1955 roku w Warszawie przepadł obraz meksykańskiej artystki Fridy Kahlo, który dzisiaj byłby wart miliony dolarów. Dziewięć lat wcześniej w okupowanej przez Rosjan Saksonii ginie ślad po Pięknej Madonnie z Torunia.

Gdy jedne zabytki znikały, inne wracały na swe dawne miejsca. Dopiero w 1960 roku z rąk kanadyjskich antykomunistów udało się – przy pomocy kardynała Stefana Wyszyńskiego – wyrwać polskie skarby narodowe z arrasami wawelskimi na czele. A kilka lat po wojnie tylko przypadek sprawił, że w piwnicach Muzeum Wielkopolskiego natrafiono na zamurowany w schronie największy obraz Jana Matejki.

Leszek Adamczewski jak zwykle barwnie przedstawia owe zagmatwane, nierzadko tragiczne losy tych i innych polskich zabytków i skarbów kultury.

Leszek Adamczewski – poznański pisarz i dziennikarz. Autor blisko trzydziestu książek. Od 2009 roku współpracuje z Wydawnictwem Replika.
Począwszy od debiutanckich Złowieszczych gór, aż do tej pory pozostawał wierny tematyce zagadkowych i tajemniczych wydarzeń z lat drugiej wojny światowej, w tym nieznanych losów skarbów kultury.
Niedawno, w książce Katastrofy. Zapomniane i przemilczane tragedie w powojennej Polsce, po raz pierwszy wyszedł w swych dociekaniach poza ramy drugiej wojny światowej. Podobnie jest w Zagrożonym dziedzictwie, gdzie tropiąc pasjonujące dzieje zabytków, sięga w przeszłość zarówno tę dalszą, jak i bliższą.

Artykuł Co się stało z „Piękną Madonną” z Torunia? O tym, jak Niemcy z Rosjanami rabowali należące do Polski dzieła sztuki. [WIDEO] pochodzi z serwisu Niezłomni.com.

]]>
https://niezlomni.com/co-stalo-sie-z-piekna-madonna-z-torunia-o-tym-jak-niemcy-z-rosjanami-rabowali-nalezace-do-polski-dziela-sztuki-cwideo/feed/ 0
Wyprawy śladami ukrytych i skradzionych skarbów. Historie, w których legenda bywa mniej fantastyczna niż rzeczywistość! [WIDEO] https://niezlomni.com/wyprawy-sladami-ukrytych-i-skradzionych-skarbow-historie-w-ktorych-legenda-bywa-mniej-fantastyczna-niz-rzeczywistosc-wideo/ https://niezlomni.com/wyprawy-sladami-ukrytych-i-skradzionych-skarbow-historie-w-ktorych-legenda-bywa-mniej-fantastyczna-niz-rzeczywistosc-wideo/#comments Tue, 26 Nov 2019 16:29:47 +0000 https://niezlomni.com/?p=50867

Skarby kultury od wieków kradziono, ukrywano, ale i odzyskiwano. Wiele z nich w mniej lub bardziej tajemniczych okolicznościach zaginęło lub zostało zniszczonych i to nie tylko podczas wojny. Kradzieże też nie zawsze kończyły się tragicznie. W niniejszej książce znalazły się również historie skarbów cudownie odnalezionych i ocalonych.


W 1955 roku w Warszawie przepadł obraz meksykańskiej artystki Fridy Kahlo, który dzisiaj byłby wart miliony dolarów. Dziewięć lat wcześniej w okupowanej przez Rosjan Saksonii ginie ślad po Pięknej Madonnie z Torunia.

Gdy jedne zabytki znikały, inne wracały na swe dawne miejsca. Dopiero w 1960 roku z rąk kanadyjskich antykomunistów udało się – przy pomocy kardynała Stefana Wyszyńskiego – wyrwać polskie skarby narodowe z arrasami wawelskimi na czele. A kilka lat po wojnie tylko przypadek sprawił, że w piwnicach Muzeum Wielkopolskiego natrafiono na zamurowany w schronie największy obraz Jana Matejki.

Leszek Adamczewski jak zwykle barwnie przedstawia owe zagmatwane, nierzadko tragiczne losy tych i innych polskich zabytków i skarbów kultury.

Fragmenty książki Leszka Adamczewskiego pt.
”Zagrożone dziedzictwo. Zaskakujące losy zabytków na krętych ścieżkach XX wieku”, wyd. Replika, Poznań 2019. Książkę można nabyć TUTAJ.

Wyprawy śladami skarbów – historie, w których legenda bywa mniej fantastyczna niż rzeczywistość!

(…)W połowie czerwca 1945 roku podpułkownik Denisow zdobył informację, że w tajnym sejfie Miejskiej Kasy Oszczędności w Gdańsku ma znajdować się unikatowa kolekcja numizmatyczna. Wkrótce na ulicy, która dziś nosi nazwę Nowy Świat, pojawiła się ekipa wyposażona w kilofy, łomy i spawarkę. Próba sforsowania grubej na półtora metra ściany się nie udała i palnikami trzeba było wyciąć dziurę w stalowych drzwiach. Trud się opłacił. W nienaruszonym stanie w ręce brygady Denisowa wpadł cały zbiór Gabinetu Numizmatycznego zamku malborskiego wraz z dokumentacją kolekcji. W sejfie stały też dwie szafy pancerne, które – jak się okazało – były puste, oraz siedem maszyn do pisania. W magazynach trzeciej komendantury Gdańska przeliczono kolekcję. Składała się ona z 14.082 monet, medali, plakiet, pieczątek, odlewów gipsowych pieczęci, a także orderów i odznak. Major Charko, wybitny archeolog i numizmatyk, spłodził pseudonaukowe opracowanie, w którym udowadniał, że na zbiór malborski składały się niemal wyłącznie monety pruskie i niemieckie, gdy w rzeczywistości w skład kolekcji wchodziły przede wszystkim monety z mennic Prus Królewskich wchodzących w skład Rzeczypospolitej i Prus Książęcych związanych z Rzeczpospolitą oraz Zakonu Krzyżackiego, a sam malborski Gabinet Numizmatyczny był do 1939 roku jednym z najbogatszych warsztatów badawczych nad dziejami polskiego pieniądza. (…)

Poznań. Cud w katedrze
(...)
Wróćmy jednak do Posen lat wojny. Na co dzień katedra – jak się rzekło – służyła za magazyn. Zwożono doń zdobycze pochodzące z grabieży – od dzieł sztuki malarskiej i cennych przedmiotów kultu religijnego na początku okupacji po różne dobra wywożone z Warszawy podczas i po powstaniu 1944 roku przez podwładnych dowódcy policyjnej grupy bojowej, gruppenführera SS i generała Waffen SS Heinza Reinefartha, wysłanej w celu pacyfikacji Powstania Warszawskiego. Reinefarth był jednocześnie wyższym dowódcą SS i policji w Kraju Warty, więc nie gdzie indziej, ale do katedry poznańskiej trafiły zrabowane w Warszawie ubrania, futra, maszyny do szycia, bielizna i tym podobne łupy. W różnych publikacjach dotyczących wojennych dziejów poznańskiego Kaiser-Friedrich Museum, czyli Muzeum Cesarza Fryderyka, mowa jest i o tym, że przez jakiś czas w katedrze poznańskiej przechowywano niektóre bardzo cenne zbiory, zanim w drugiej połowie 1942 roku skarby te przewieziono do podziemi fortyfikacji międzyrzeckich. (…)

Szczecin. Zaginiona Sedina
(...)
Gdy na początku lipca 1945 roku administracja polska z prezydentem Piotrem Zarembą na czele przejmowała władzę w Szczecinie, Sediny nie było już na szczycie pomnika-fontanny. W splądrowanym przez czerwonoarmistów mieście, gdzie brakowało praktycznie wszystkiego, a zwłaszcza żywności, gdzie na porządku dziennym były podpalenia, grabieże, gwałty i zbrodnie, nikt nie przejmował się pustym cokołem. Pewnie stał tam jakiś pomnik, który zainteresował Rosjan, więc go ściągnięto z wykorzystaniem czołgu, a przy okazji poważnie uszkodzono – szeptano tu i ówdzie. I szybko o pomniku-fontannie zapomniano. Jeśli wierzyć znawcom dziejów Szczecina, wojenne losy Sediny zginęły w mrokach tajemnicy. Pomnik stał na cokole jeszcze we wrześniu 1939 roku, a nie było go w lipcu 1945 roku.

Gniezno. W marcową noc

Na początku trzeciej dekady marca 1941 roku ożyło wnętrze zabytkowej katedry w Gnesen (Gnieźnie). Zapalono światła, a w ławkach, odwróconych w kierunku kościelnych organów, zasiedli ludzie. Nie wierni uczestniczący w nabożeństwie, ale słuchacze niecodziennego koncertu. Na zamieszczonym 22 marca, przez wydawany w Posen hitlerowski dziennik „Ostdeutscher Beobachter”, zdjęciu widać głównie cywilów w zimowych płaszczach. Wielu mężczyzn ma na głowach kapelusze lub czapki kroju wojskowego. Na drugim zdjęciu można zobaczyć, że w fotelach, gdzie zwykle w prezbiterium świątyni zasiadali kanonicy katedralni, bliscy współpracownicy prymasa Polski, kardynała Augusta Hlonda, rozpierają się hitlerowscy dygnitarze. Widać namiestnika Rzeszy w Kraju Warty, gauleitera NSDAP Arthura Greisera, zastępcę gauleitera Kurta Schmalza oraz nadburmistrza Gnesen, kreisleitera NSDAP Juliusa Theodora Lorenzena. Wszyscy oni zjawili się w zamkniętej od miesięcy katedrze, by wysłuchać koncertu organowego profesora Heinricha Boella z Breslau (Wrocławia). „Była to doniosła godzina, gdy zbudowany niemiecką ręką Dom Boży wypełniony był dźwiękami wielkich mistrzów”– pisał „Ostdeutscher Beobachter”, w publikacji zatytułowanej Das Orgelkonzert im Dom zu Gnesen, informując, że Boell zagrał utwory Bacha, Regera i Händla.

 

Gdańsk. Kręta droga do sądu ostatecznego.

Zdobyty przez czerwonoarmistów Danzig płonął. Języki ognia i chmury czarnego dymu unosiły się nie tylko nad gdańskim Głównym Miastem i Starym Miastem, ale także nad kwartałami zabudowy mieszkalnej. Syk ognia i czasami rumor walących się ścian zagłuszały strzały i krzyki gwałconych kobiet. Cywilni gdańszczanie na własnej skórze doświadczali, czym jest piekło na ziemi… Gdy wkrótce do Gdańska przyjechała, od miesiąca krążąca na tyłach wojsk 2. Frontu Białoruskiego, brygada trofiejna Komitetu do spraw Sztuki przy Radzie Komisarzy Ludowych ZSRR, mury budynków dawnego klasztoru franciszkanów, w którym Niemcy urządzili Muzeum Miejskie (Stadtmuseum), były jeszcze gorące. Zabytkowy budynek muzeum uległ znacznemu zniszczeniu wskutek pożaru, który szalał od 20 do
29 marca 1945 roku, a więc podczas walk o Danzig, gdy miasto było bombardowane i ostrzeliwane przez artylerię radziecką. Spłonął całkowicie dach oraz wszystkie sale wystawowe na piętrze. Wybite były szyby, a piwnice zalała woda. Później obliczono, że pożar strawił 301 z pozostawionych w muzeum obrazów, a spośród zachowanych 128-u jedenaście było podziurawionych lub nosiło ślady ognia. (...)

Toruń. Na tropie Pięknej Madonny

Już na początku niemieckiej okupacji Torunia Piękną Madonną zainteresował się profesor Willi Drost z gdańskiej Technische Schule (Wyższej Szkoły Technicznej) i jednocześnie od 1937 roku dyrektor Stadtmuseum (Muzeum Miejskiego) w Danzig, które miało rangę najważniejszej placówki muzealnej w Prusach Zachodnich. Jako specjalny kurator do spraw zbiorów muzealnych w okręgu Danzig-Westpreussen (Gdańsk- -Prusy Zachodnie) profesor zapoznawał się z zabytkami, które w zajętych przez Wehrmacht miastach województwa pomorskiego wpadły w ręce Niemców. Nadburmistrz Thorn (Torunia) i jednocześnie miejscowy kreisleiter NSDAP Franz Jacob po przyjeździe do miasta nad Wisłą szybko się dowiedział, że profesor Willi Drost cieszy się zaufaniem i poparciem Alberta Forstera, namiestnika Rzeszy w okręgu Danzig-Westpreussen i gdańskiego gauleitera partii hitlerowskiej. Osobiście wolałby, by toruńskimi zabytkami zajmował się któryś z jego protegowanych, ale nie chciał zadzierać z wpływowym gauleiterem. Tak więc to Drost nadzorował drobiazgową renowację Pięknej Madonny, przeprowadzoną wiosną 1942 roku w toruńskim Ratuszu Staromiejskim. Podczas prac konserwatorskich Marii dorobiono utracony palec prawej ręki, a Jezusowi trzy z lewej i duży palec prawej stopy. Figury te straciły palce tuż przed wojną, gdy w kościele farnym świętych Janów przeprowadzano remont. Rzeźbę zdjęto wówczas z konsoli i postawiono na ołtarzu Niepokalanego Poczęcia, gdzie któryś z robotników ją potrącił. Piękna Madonna spadła na podłogę. Po raz drugi upuszczono ją na początku wojny podczas przenoszenia rzeźby. Ręka małego Jezusa w ogóle odpadła…
(…)

Elbląg. Anonimowa przesyłka

Co po 1945 roku udało się wyciągnąć spod gruzów tego kiedyś bogatego miasta, wyeksponowano w katedrze świętego Mikołaja lub w miejscowym muzeum. Poszukiwania innych zabytków trwają. I coraz mniejsze są nadzieje na znalezienie choćby unikatowej Księgi elbląskiej – najcenniejszego bodaj zabytku znajdującego się w wojennym Elbingu. Wiele wskazuje na to, że ten rękopis polskiego prawa zwyczajowego, na początku XV wieku spisanego przez krzyżackiego skrybę Petera Holcwesschera, został zniszczony albo podczas walk o Elbing, albo później w jakimś antyniemieckim szale Polaków usuwających wszelkie ślady pruskiej przeszłości miasta. Ale cuda się zdarzają. Być może ktoś kiedyś przyzna się, że wśród rupieci, które odziedziczył po dziadku czy jakimś wujku, znajduje się klocek starego rękopisu niemieckiego (Księga elbląska spisana została w języku niemieckim) i zapyta, za ile ma to sprzedać. W latach 70. XX wieku doszło do podobnego cudu. Oto do Muzeum Narodowego w Gdańsku nadeszła anonimowa paczka. Gdy ją rozpakowano, pracownicy muzeum zobaczyli….

 

Szczecinek. Karety z… ambony

(...)

Gdy życie w Szczecinku zaczęło się stopniowo normalizować, pomyślano o zabezpieczeniu tego, co można jeszcze było uratować z dóbr kultury znajdujących się w mieście i powiecie. A na terenie zajętego przez czerwonoarmistów pobliskiego majątku Raddatz znajdował się skarb nad skarbami, który już w XIX wieku Polacy mieszkający w tych okolicach otaczali kultem niemalże religijnym. Do malutkiego kościółka w Raddatz ciągnęły pielgrzymki, by zobaczyć… ambonę pamiętającą czasy świetności i potęgi Rzeczypospolitej Obojga Narodów. Podczas wojny prusko-austriackiej marszałek Henning von Kleist w 1742 roku z majątku Sobieskich na Śląsku zrabował złoconą karetę – jak głosiła legenda – dar mieszkańców Wiednia dla króla Jana III Sobieskiego w dowód wdzięczności za wyzwolenie w oblężenia przez Turków. Łup ten trafił do majątku Kleistów na Pomorzu, gdzie sam marszałek polecił przerobić karetę na ambonę i umieścić ją w miejscowym kościółku. To ładna historia, która podtrzymywała na duchu pomorskich Polaków mieszkających w państwie pruskim, ale nieprawdziwa. Sobieski nie otrzymał od mieszkańców Wiednia żadnej złoconej karety ani jakiegoś rydwanu zwycięzcy i w ogóle w 1683 roku nie było uroczystego wjazdu króla polskiego do tego miasta. Interesująca nas ambona została wykonana aż z trzech karet, które wojska pruskie pod dowództwem von Kleista w styczniu 1741 roku zdobyły w śląskiej Oławie. (…)

 

Świnoujście. Agonia kościoła Lutra

(...)
Gdy w marcu 1946 roku puściły lody, do Świnoujścia na kontrolę przyjechał chorąży Józef Zając z koszalińskiej komendy MO. To on wykrył, co działo się nad Świną w poprzednich miesiącach. Winni w następnym roku stanęli przed Wojskowym Sądem Rejonowym w Szczecinie. W dwóch procesach zapadły dość łagodne wyroki. Na osiem lat więzienia został skazany powiatowy komendant MO w Świnoujściu Jan Zientara, a na cztery lata – szef miejscowego UB Jan Sołtyniak. Tymczasem w Świnoujściu sztormowe wiatry z uszkodzonego dachu kościoła Lutra zdmuchiwały kolejne dachówki, a dzieci polskich osadników coraz częściej w świątyni bawiły się w wojnę. „To nie jest nasz kościół”– słyszały od rodziców, którzy ewangelicką świątynię nazywali niemiecką. Świnoujska parafia rzymskokatolicka była za biedna, by otoczyć opieką kościół Lutra, a zapewne także miejscowi księża nie chcieli zadzierać z lokalną władzą, która – co od jakiegoś czasu było wyraźnie widać – tę świątynię skazała na zagładę. Nie nasz kościół, nie nasz problem – zdawali się mówić księża. Nic zatem dziwnego, że polska dzieciarnia wyrywała cynowe piszczałki kościelnych organów, organizując na nich „koncerty”. Z proc strzelano też do witraży tak długo, aż je wszystkie zniszczono. Dwaj najstarsi stażem polscy mieszkańcy Świnoujścia wspominali po latach, że którejś nocy w 1950 roku obudził ich potężny huk. Rano okazało się, że pijani żołnierze radzieccy weszli na wieżę, wywalili dwa okna razem z filarami w jej północnej części i zrzucili na ziemię cztery cenne dzwony. Popękane leżały dość długo, a potem – jako złom – zapewne trafiły do huty.

 

Zgorzelec. Zdradzona tajemnica

Wiosną 1943 roku jego dyrektora Siegfrieda Asche, podobnie jak dyrektorów wszystkich niemieckich muzeów i archiwów,
polecenie Adolfa Hitlera zobowiązało do zabezpieczenia zbiorów przed skutkami alianckich nalotów bombowych. W Görlitz sale wystawowe zamknięto, a zbiory przygotowano do ewakuacji. Zgodnie z zarządzeniem dolnośląskiego konserwatora zabytków, doktora Günthera Grundmanna, zostały one przewiezione do kilku składnic urządzonych w małych miejscowościach Dolnego Śląska na obu brzegach Neisse. I tam spokojnie doczekały końca wojny. Do polskich Zgorzelic nie wróciło wiele eksponatów. Jak czytamy w piśmie z 16 sierpnia 1947 roku Referatu Kultury i Sztuki Starostwa Powiatowego w Zgorzelcu (a więc już po zmianie nazwy miasta) do Wydziału Kultury i Sztuki Urzędu Wojewódzkiego we Wrocławiu, „pewna część […] zbiorów, a zwłaszcza obrazów, została w pierwszym chaotycznym okresie po zajęciu miasta rozgrabiona przez wkraczające oddziały wojskowe”, czyli żołnierzy Armii Czerwonej, czego nie miał odwagi napisać autor dokumentu. Ponadto nie udało się odzyskać zgorzeleckich skarbów kultury, które trafiły do składnic urządzonych na lewym brzegu Neisse, czyli w późniejszej radzieckiej strefie okupacyjnej Niemiec. Z tego jednak, co zwieziono do Zgorzelic lub co zostało w samym Städtische Kunstsammlungen, udało się skompletować eksponaty, które pokazano publiczności w otwartym w1946 roku Muzeum Miejskim. Tym samym dawna Hala Chwały stała się placówką muzealno-wystawienniczą. Nie był to dobry ani dla Zgorzelic/Zgorzelca, ani dla Polski czas. Nadciągające czarne chmury stalinizmu zwiększyły czujność towarzyszy odpowiedzialnych za szeroko pojętą ideologię.

 

Lidzbark Warmiński. Zamek nieśmiertelnych

(...)
Był piątek, 27 sierpnia 1965 roku. Dochodziła godzina 9:40, gdy Komenda Powiatowa Milicji Obywatelskiej w Lidzbarku Warmińskim została poinformowana o kradzieży eksponatów muzealnych z wystawy w zamku. Przybyła na miejsce ekipa dochodzeniowa próbowała zabezpieczyć jakieś ślady, ale nocna ulewa wszystkie zatarła. Po wstępnym oszacowaniu strat natychmiast – via Olsztyn – poinformowano Komendę Główną MO, która do miasteczka przysłała wysokiej rangi oficera. Stanął on na czele specjalnej grupy dochodzeniowej. W nocy z 26 na 27 sierpnia – jak ustalili milicjanci – z wystawy w Wielkim Refektarzu skradziono jedenaście eksponatów o łącznej wartości 23 milionów ówczesnych złotych. Były wśród nich: hiszpański krzyż procesyjny z przełomu XV i XVI wieku wykonany ze srebra częściowo złoconego; kielichy mszalne biskupów Marcina Kromera i Jana Konarskiego z XVI wieku, pacyfikał biskupa Łukasza Watzenrode wykonany ze złoconego srebra. Wtedy prowadzący śledztwo wiedzieli tylko jedno – pod względem wartości dzieł sztuki, które zniknęły z wystawy, była to największa muzealna kradzież w Polsce. I przez ponad pół wieku opinia ta się nie zmieniła. Nikt później nie ukradł z jakiegokolwiek muzeum więcej niż nieznani jeszcze wtedy sprawcy, którzy obrabowali prowincjonalną, zaczynającą dopiero swą powojenną działalność placówkę muzealną w Lidzbarku Warmińskim. (…)

 

Kalisz. Ołtarz w płomieniach

Kalisz spał. W tamtą grudniową noc na ulicy Kanonickiej, dochodzącej do placu Bohaterów Stalingradu (obecnego Głównego Rynku), rzadko pojawiał się przechodzień. Czasami mignęły światła przejeżdżającej taksówki lub patrolującego śródmieście Kalisza radiowozu Milicji Obywatelskiej. Mury najstarszego w mieście kościoła pod wezwaniem świętego Mikołaja tonęły w ciemnościach. W ówczesnej Polsce, a zwłaszcza w Polsce powiatowej, nie było w zwyczaju oświetlania zabytkowych obiektów. Święty Mikołaj nie ucierpiał podczas artyleryjskiego ostrzału miasta w sierpniu 1914 roku, gdy major Hermann Preusker brał odwet za rzekome ostrzelanie oddziałów niemieckich wkraczających do Kalisza. Na wykonanych nieco później zdjęciach widać morze ruin, nad którymi góruje charakterystyczna wieża świątyni. Zarówno wierzący w Boga, jak i ateiści kaliscy wiedzieli, że kościół świętego Mikołaja zdobi bezcenny obraz Petera Paula Rubensa (1577–1640) Zdjęcie z krzyża. Co lepiej wykształceni dodawali, że jest to jedyne dzieło najgłośniejszego mistrza szkoły flamandzkiej, które posiadamy w Polsce. Wszyscy kaliszanie zaś wiedzieli, że ów niemały obraz (320 na 212 centymetrów) zdobi główny ołtarz w kościele przy ulicy Kanonickiej.

 

Kraków. Kradzione nie tuczy.

Państwo M., mieszkańcy Krakowa, postanowili odziedziczone po babci pani Joanny M. mieszkanie wynająć. Wcześniej trzeba było je posprzątać i wyrzucić różne, nikomu już teraz niepotrzebne szpargały i rupiecie, które przez lata zgromadziła babcia. Sprzątając, w jednym z kątów mieszkania któryś z małżonków natrafił na owinięty w gazety rulon. Gazety pochodziły z lat 60. XX wieku, a rulon miał przyklejoną kartkę z następującym tekstem: „Ten obraz zakupiłam od nieznajomej osoby (tęga blondynka), zapłaciłam 800 złotych, cała moja renta. Należy zwrócić Muzeum Narodowemu w Krakowie”. Po rozwinięciu rulonu okazało się, że krył on obraz Maksymiliana Gierymskiego Zima w małym miasteczku, namalowany w 1872 roku, dwa lata przed śmiercią artysty, który zmarł na gruźlicę w wieku zaledwie 28 lat. W momencie znalezienia obrazu, a był to rok 2008, małżeństwo M. nic o nim nie wiedziało. Wydawał im się stary i cenny. Ponoć dość szybko ustalili, a przynajmniej ustalił to pan Mariusz M., co to jest za obraz i że od 1945 roku znajduje się on na liście strat wojennych. Krakowscy historycy sztuki powiedzą, że w 1938 roku Muzeum Narodowe w Krakowie odkupiło „Zimę w małym miasteczku” od Franciszka Studzińskiego. Przez krótki czas obraz wisiał w galerii w Sukiennicach, by w pierwszych miesiącach wojny wpaść w ręce, znanego nam już z rozdziału o arrasach wawelskich, doktora Kajetana Mühlmanna.

Leszek Adamczewski – poznański pisarz i dziennikarz, urodzony w 1948 roku w Szczecinie. Absolwent Uniwersytetu imienia Adama Mickiewicza. Autor trzydziestu książek. Zadebiutował w 1992 roku Złowieszczymi górami i poruszonej w nich tematyce zagadkowych i tajemniczych wydarzeń z lat drugiej wojny światowej, a w szczególności losów zaginionych skarbów kultury, pozostaje wierny do dziś. Od 2009 roku współpracuje z Wydawnictwem Replika. W tym czasie ukazały się między innymi bestsellerowe pozycje o wojennych losach Prus (Dymy nad Gdańskiem, Prusy w ogniu), Śląska (Zejście do piekła, Na podbój świata) cykl książek o sensacjach z Kraju Warty oraz o hitlerowskich badaniach nad bronią atomową (Tajemnicza broń Hitlera). Ostatnio Adamczewski wyszedł po raz pierwszy poza ramy II wojny światowej w książce Katastrofy. Zapomniane i przemilczane tragedie w powojennej Polsce. Podobnym tropem podąża w Zagrożonym dziedzictwie.

Artykuł Wyprawy śladami ukrytych i skradzionych skarbów. Historie, w których legenda bywa mniej fantastyczna niż rzeczywistość! [WIDEO] pochodzi z serwisu Niezłomni.com.

]]>
https://niezlomni.com/wyprawy-sladami-ukrytych-i-skradzionych-skarbow-historie-w-ktorych-legenda-bywa-mniej-fantastyczna-niz-rzeczywistosc-wideo/feed/ 1