Marek A. Koprowski – Niezłomni.com https://niezlomni.com Portal informacyjno-historyczny Sun, 03 Dec 2023 21:00:15 +0000 pl-PL hourly 1 https://wordpress.org/?v=4.9.8 https://niezlomni.com/wp-content/uploads/2017/08/cropped-icon-260x260.png Marek A. Koprowski – Niezłomni.com https://niezlomni.com 32 32 Członkowie polskiej konspiracji na Wołyniu bronili zagrożonej ludności. Nie wolno pozwolić, aby ich imiona zatarły się w pamięci. [WIDEO] https://niezlomni.com/czlonkowie-polskiej-konspiracji-na-wolyniu-bronili-zagrozonej-ludnosci-nie-wolno-pozwolic-aby-ich-imiona-zatarly-sie-w-pamieci-wideo/ https://niezlomni.com/czlonkowie-polskiej-konspiracji-na-wolyniu-bronili-zagrozonej-ludnosci-nie-wolno-pozwolic-aby-ich-imiona-zatarly-sie-w-pamieci-wideo/#respond Fri, 16 Sep 2022 02:40:43 +0000 https://niezlomni.com/?p=51415

Członkowie polskiej konspiracji na Wołyniu występowali w obronie zagrożonej ludności, przeciwko mordom i masowej eksterminacji. O polską rację walczyło wielu bohaterów. Nie wolno pozwolić, aby ich imiona zatarły się w pamięci.


Zorganizowany opór wobec okupanta pojawił się na Wołyniu już w kilka tygodni po zajęciu tego terenu przez Sowietów. Samodzielne grupy konspiracyjne składały się najczęściej z młodych, niedoświadczonych zapaleńców, dlatego Sowieci rozbijali je bez trudu.
Kierownictwo polskiego podziemia nie pozostawiło biegu spraw samemu sobie. Związek Walki Zbrojnej skierował na Wołyń oficera mającego zmontować tam siatkę organizacyjną. Ją również rozbito bardzo szybko, a Sowieci dokonali masowych aresztowań, zatrzymując ponad dwa tysiące osób. Utrudniło to niezmiernie zbudowanie struktur konspiracyjnych po wkroczeniu Niemców. Brakowało zwłaszcza osób mających jakiekolwiek doświadczenie wojskowe.

Co prawda Komenda Główna ZWZ-AK powołała tam do istnienia struktury „Wachlarza”, miał też powstać Okręg AK, ale wszystko skończyło się gigantyczną „wsypą” i aresztowaniem kolejnych dwustu członków konspiracji, co ponownie ogromnie ją osłabiło.

Funkcjonująca na tych terenach administracja cywilna pozbawiona była zaplecza wojskowego. W efekcie, wobec narastającej agresji ze strony Ukraińców, niektórzy Wołyniacy zaczęli tworzyć samorzutne oddziały samoobrony. Były one zalążkiem legendarnej 27. Wołyńskiej Dywizji Piechoty AK – formacji stanowiącej absolutny fenomen nawet w skali Polskiego Państwa Podziemnego.

Pamiętając, że historia poznawana przez pryzmat indywidualnych ludzkich losów, jest ciekawsza od narracji ogólnej, niniejsza książka przybliża kilkunastu bohaterów, którzy trwale zapisali się w dziejach Wołynia. Praca ta oparta jest na ich osobistych wspomnieniach i relacjach, a także na dokumentach i innych opracowaniach. Są to zarazem dzieje polskiego oporu wobec trzech wrogów: Sowietów, Niemców i Ukraińców.

Fragment książki Marek A. Koprowski, Obrońcy Wołynia, Wyd. Replika, Poznań 2022. Książkę można nabyć na stronie Wydawnictwa Replika.

Działalność polskiej konspiracji na Wołyniu podczas okupacji sowieckiej w latach 1939–41 jest mało znana i popada w zapomnienie. Warto więc przypomnieć postać Kazimierza Tadeusza Majewskiego, który był pierwszym komendantem Okręgu Wołyń w Równem i za polskość Wołynia oddał życie. Nie przewidział, że sowieckie organy bezpieczeństwa będą aż tak sprawne. Do końca był wierny swoim ideałom.

Urodził się w 1894 r. we wsi Słoboda Komarowce, położonej na terytorium ówczesnego Księstwa Bukowiny. Ukończył Seminarium Nauczycielskie we Lwowie. Od 1910 r. należał do Polskich Drużyn Strzeleckich. Ukończył Szkołę Podchorążych i objął funkcję dowódcy plutonu, posługując się pseudonimem „Wallenrod”. Przed I wojną światową został komendantem Polskich Drużyn w Brodach. Po wybuchu wojny wyjechał z ośmioma „drużyniakami” do Krakowa, gdzie wstąpił do legionów. Walczył w I, a następnie w IV Baonie I Brygady.

W lipcu 1915 r. został mianowany chorążym, a w kwietniu 1916 r. był już podporucznikiem. Jako kadet-aspirant ukończył kurs oficerski w XXIII Korpusie Austriackim w Borowicy. W 1918 r. działał bardzo aktywnie w Polskiej Organizacji Wojskowej. W Kijowie był kurierem i oficerem do zleceń specjalnych. Następnie został dowódcą okręgu Równe („F”) POW. Po mobilizacji POW został kierownikiem posterunków wywiadowczych na tyłach armii ukraińskiej, kierował też działalnością dywersyjną. Dowodził między innymi akcją wysadzenia mostu pod Nimowiczami, na linii Sarny – Kowel. Następnie pracował w Oddziale Informacyjnym Dowództwa Okręgu Lublin. Następnie w wojnie polsko-bolszewickiej dowodził baonem w 35 Pułku Piechoty. Wyróżnił się zwłaszcza w bitwie pod Kalenkowiczami.

W następnych latach służby był zastępcą dowódcy i dowódcą pułku. W 1939 r., u progu wojny, powierzono mu dowództwo Pomorskiej Brygady Obrony Narodowej. Miał znakomitą opinię, w której podkreślano, że jest wybitnym oficerem, który świetnie sobie radzi jako dowódca powierzonych mu jednostek. W wojnie obronnej w 1939 r. dowodził Oddziałem Wydzielonym ze Zgrupowania „Chojnice”, a także innymi jednostkami, które organizował z różnych rozbitych oddziałów. Udało mu się uniknąć niewoli i zaraz potem zaangażował się w konspirację. W 1939 r. został członkiem podziemnej organizacji Służba Zwycięstwu Polski, założonej przez generała Michała Tokarzewskiego-Karaszewicza. 26 września 1939 r. przyprowadził go do niego pułkownik Stefan Rowecki z propozycją wysłania Majewskiego na Wołyń. Pułkownik Majewski był Tokarzewskiemu doskonale znany. Jak zapisał we własnoręcznie złożonych uzupełnieniach do zeznań po aresztowaniu przez NKWD, znał go jeszcze z I Brygady Legionów Polskich, i potem jako dowódcę pułku w Przemyślu.

Wtedy, we wrześniu, rozmowa była krótka. Zorientował się tylko, że Majewski chce jechać na Wołyń, ponieważ ma tam krewnych i zna tamtejsze stosunki. Tokarzewski kazał Roweckiemu przyjąć Majewskiego do organizacji i w ciągu dwóch, trzech tygodni zapoznać z jej działalnością. Był jednak przeciwnikiem wysłania Majewskiego na Wołyń. Zapisał, że ze względów konspiracyjnych uważał za niewskazane wysyłanie go do sowieckiej strefy okupacyjnej, ponieważ kierownictwo organizacji nic nie wiedziało o sytuacji panującej na tym terenie. Uważał, że należy skierować tam najpierw jakiegoś młodego oficera, aby rozeznał się w terenie. Dopiero po jego powrocie i złożeniu raportu zostałaby podjęta decyzja o wyjeździe (lub nie) Majewskiego. Uważał, że nie należy szafować krwią pułkowników, których w organizacji nie było zbyt wielu.

Fragment rozdziału Kazimierz Tadeusz Majewski „Szmigiel” • Służył zwycięstwu Polski

Artykuł Członkowie polskiej konspiracji na Wołyniu bronili zagrożonej ludności. Nie wolno pozwolić, aby ich imiona zatarły się w pamięci. [WIDEO] pochodzi z serwisu Niezłomni.com.

]]>
https://niezlomni.com/czlonkowie-polskiej-konspiracji-na-wolyniu-bronili-zagrozonej-ludnosci-nie-wolno-pozwolic-aby-ich-imiona-zatarly-sie-w-pamieci-wideo/feed/ 0
Wołyń zapomniany. Tragiczne losy Polaków na sowieckiej Ukrainie. [WIDEO] https://niezlomni.com/wolyn-zapomniany-tragiczne-losy-polakow-na-sowieckiej-ukrainie-wideo/ https://niezlomni.com/wolyn-zapomniany-tragiczne-losy-polakow-na-sowieckiej-ukrainie-wideo/#respond Sun, 11 Sep 2022 11:54:35 +0000 https://niezlomni.com/?p=51413

Dzieje Polaków na Wołyniu to nie tylko historia ukraińskich rzezi. To zdecydowanie dłuższa i bogatsza epopeja pisana potem i łzami. Pisana krwią zamordowanych przez władze sowieckie w podziemiach odebranego wiernym kościoła w Połonnem.

Tych, którzy podczas zesłania trudzili się w kazachskich kopalniach, i łzami tych, którzy potracili rodziny w wyniku Wielkiego Głodu oraz licznych represji. Dzieje Wołyniaków to historia heroizmu prostych ludzi i cichego bohaterstwa duchownych, którzy w czasach sowietyzacji i ateizacji, ryzykując życie za rodaków i wiarę, umacniali na Ukrainie Kościół katolicki i poczucie przynależności do narodu polskiego.


Od Wielkiego Głodu lat trzydziestych i przymusowej kolektywizacji, przez zsyłki do łagrów i wywózki na Daleki Wschód, aż po bestialstwa banderowców oraz represje ze strony Sowietów, Polacy na Wołyniu robili wszystko, by ocalić własną tożsamość narodową oraz wychować w wierze katolickiej i poszanowaniu polskich tradycji następne pokolenia, które także nie powinny zapomnieć o swoich korzeniach.
Choć po upadku ZSRR represje ustały, dla Polaków mieszkających na Wołyniu batalia o polskość i Kościół katolicki na Ukrainie się nie zakończyła. Nadal walczą o swobodne kultywowanie tradycji, nauczanie języka ojczystego czy jego obecność w liturgii. Robią, co mogą, by ocalić od zapomnienia tragiczną opowieść o poległych. Opowiadają o przeszłości, gdyż wiedzą, że w obliczu historii każdy, kto milczy na ten temat, jest po prostu zdrajcą.

Marek A. Koprowski, Wołyń zapomniany. Tragiczne losy Polaków na sowieckiej Ukrainie, Wyd. Replika, Poznań 2022. Książkę można kupić na stronie wydawnictwa Replika.

Fragment rozdziału Was Polakiw skoro ne bude

Posterunek policji mieścił się w budynku, w którym teraz znajduje się w Dowbyszu rada wiejska. Wszyscy omijali go z daleka. Sam widok policjanta z tryzubem na czapce budził strach. W grupie pochodowej OUN do Dowbysza przyszli także Ukraińcy z Zachodu, przejęli radę wiejską i zaczęli uczyć w szkole. Chodziłem wtedy do siódmej klasy. Pamiętam takiego nauczyciela nacjonalistę, który na pierwszej lekcji zaczął tłumaczyć nam, że teraz będzie tu wolna Ukraina i musimy sprzyjać Niemcom, którzy nam w tym pomogą. Sami jak najszybciej musimy zrobić porządek z Polakami, Żydami i kacapami. Dopiero, jak się oczyści ukraińską ziemię z tych nacji, będzie ona naprawdę wolna. Ponadto wszyscy Ukraińcy muszą zacząć kochać i cenić swój język i w żadnym innym nie rozmawiać. Był bardzo zdziwiony, że tylu uczniów w klasie przyznało się do tego, że są Polakami. Zaśmiał się tylko i oświadczył: Polakiw skoro ne bude! Po zakończeniu nauki zawołał swoich kolegów, żeby pomogli mu „Polaczkiw wybiraty!”. Spędzili nas na plac przed szkołą. Nie wiedzieliśmy, co z nami będzie, wszystko mogło się zdarzyć. Wyprowadzili nas na ten plac przed szkołą, na którym była taka wielka kałuża, bo w nocy padał deszcz; zbliżała się jesień. Ten nauczyciel, Ukrainiec w czapce z tryzubem, kazał wszystkim Polakom stanąć właśnie w tej kałuży, a następnie uklęknąć w niej. Później wziął kij do ręki, żeby walnąć nim pierwszego, który ośmieli się wstać.

Klęczeliśmy bardzo długo. Kiedy wreszcie ten cyniczny nacjonalista pozwolił nam wstać, nie mogliśmy wyprostować nóg, by normalnie iść do domu. Czołgaliśmy się. Tymczasem oprawca nie wziął pod uwagę tego, że wśród nas były, jak się później mówiło w Dowbyszu, tzw. partyzanckie dzieci, których ojcowie wstąpili do tworzącego się w pobliskich lasach oddziału. Ten zaś od razu postanowił zrobić porządek z grupą pochodową OUN. To jednak trochę potrwało. Na drugi dzień znów poszliśmy do szkoły, ale wtedy przyszedł do nas już nie ten nacjonalista, tylko nasz miejscowy, dowbyski nauczyciel, który ze łzami w oczach oświadczył: Didki dobre, idite po domach, bo szkoła zakrywajetsa, ne bude tej szkoły!

Poszliśmy do domów, a nacjonaliści kontynuowali swoją robotę. Odwiedzali miejscowych Ukraińców i mobilizowali ich do rozprawy z Polakami. Zwracali się przede wszystkim do młodych. Usiłowali zorganizować z nich oddział UPA. Wieczorem nagle wpadli do Dowbysza radzieccy partyzanci i zaczęli polować na tych banderowców. Kolejno dopadali wszystkich. Ci bohaterowie, którzy chcieli walkę o wolną Ukrainę zaczynać od robienia porządku z Polakami, uciekali, gdzie pieprz rośnie. Ostatnich dwóch partyzanci dopadli w lesie aż pod Nowym Zawodem. W samym Dowbyszu na ulicach leżało trzynaście trupów. Ukraińscy policaje nie spieszyli się, żeby pomóc. Siedzieli na posterunku i nie strzelali. Rano kazali tylko pozbierać i pochować trupy.

— Niemcy zorganizowali posterunki przy jednym z najstarszych piętrowych budynków w Dowbyszu, zbudowanym jeszcze w 1902 r. — kontynuuje Samuel Arabski. — Otoczyli teren płotem, postawili jakieś baraki i spędzili wszystkich Żydów, nie tylko z Dowbysza, lecz także z okolicznych miejscowości. Ciasnota tam panowała straszna, bo na małym obszarze zgromadzono ich około czterystu: dzieci, starców, kobiety, mężczyzn. Ja, mimo iż byłem młodym chłopakiem, umiałem prowadzić samochód ciężarowy, bo nauczyłem się tego w kołchozie; był tam stary grat, ja umiałem go prowadzić, a mój brat, mechanik, naprawić. Dlatego też stałem się świadkiem wymordowania Żydów z dowbyskiego getta. Kazali mi podjechać samochodem pod posterunek, gdzie wsiadło do niego czterech policjantów. Nakazano wsiąść na samochód grupie Żydów. Gdy ci spytali, dokąd jadą, usłyszeli, że do Iwanówki, kopać kartofle. Kiedy przyjechaliśmy na miejsce, gdzie Żydzi zobaczyli żółty piasek na pryzmach i wykopane doły, już wiedzieli, że przyjechali na własną śmierć.

Na miejscu było kilkunastu innych policjantów. Żydom kazano się rozebrać, ale nie do naga, tylko do bielizny. Ich ubrania i rzeczy wrzucano następnie do ciężarówki. Później ukraińscy policjanci obszukiwali jeszcze wszystkich, odbierając pierścionki, kolczyki i inne kosztowności. Tymi precjozami dzielili się między sobą. Gdy już uznali, że zabrali wszystko, co wartościowe, przeganiali ich do dołów i kazali siadać. Żydzi nie protestowali i wykonywali polecenia policjantów. Ci, po przygotowaniu jednej grupy do rozstrzelania, kazali mi z czterema funkcjonariuszami jechać po następnych Żydów. Najpierw odwoziłem zrabowane Żydom rzeczy do magazynu, a później podjeżdżałem pod getto. Do 14:00 wszyscy Żydzi siedzieli już w bieliźnie nad dołami. Policjanci nie mieli rozkazu i czekali na jakiegoś wyższego przełożonego, a ponieważ nie nadjeżdżał, usiedli na trawie i czekali razem z Żydami. Aż do końca nie rozumiałem tej sytuacji. Nie chciałem uwierzyć, że policjanci wymordują wszystkich Żydów. Kiedy jednak łazikiem przyjechał z Marianówki ich przełożony, zaczęła się rzeź. Oficer stanął w samochodzie, coś krzyknął i machnął ręką. Wtedy się zaczęło. Policjanci kazali stawać nad dołami kolejno całym żydowskim rodzinom i jednych po drugich ich rozstrzeliwali. Nie sprawdzali, czy ofiara padająca do dołu była zabita, czy tylko ranna. Jak zapełnili już dwa duże doły, przypędzili ludzi z wioski i kazali zasypać. Później chcieli zrobić to samo z trzecim dołem, ale policjanci nie pozwolili. Jeden z nich oświadczył: Z Żydami się rozprawiliśmy, ale na Polaków przyjdzie jeszcze kolej!

Zbrodniarze ci nie zdążyli jednak zacząć rozprawy z Polakami. Nie przewidzieli, że wkrótce sowieccy partyzanci wybiją ich co do jednego.

Artykuł Wołyń zapomniany. Tragiczne losy Polaków na sowieckiej Ukrainie. [WIDEO] pochodzi z serwisu Niezłomni.com.

]]>
https://niezlomni.com/wolyn-zapomniany-tragiczne-losy-polakow-na-sowieckiej-ukrainie-wideo/feed/ 0
Pozbawiony skrupułów ludobójca Polaków. Roman Szuchewycz, działacz OUN i dowódca UPA. [WIDEO] https://niezlomni.com/pozbawiony-skrupulow-ludobojca-polakow-roman-szuchewycz-dzialacz-oun-i-dowodca-upa-wideo/ https://niezlomni.com/pozbawiony-skrupulow-ludobojca-polakow-roman-szuchewycz-dzialacz-oun-i-dowodca-upa-wideo/#respond Sun, 20 Feb 2022 22:21:16 +0000 https://niezlomni.com/?p=51379

Autor poszukuje odpowiedzi na pytanie, jak doszło do tego, że członek znanej, inteligenckiej rodziny, stał się ukraińskim terrorystą zwalczającym państwo polskie, a następnie współpracownikiem niemieckiego wywiadu. Przybliża jego działalność na Rusi Podkarpackiej, będącej poligonem doświadczalnym OUN. Omawia współudział w tworzeniu batalionu „Nachtigall”, który w zamyśle ukraińskich nacjonalistów miał stanowić zalążek ich armii.

Podczas służby w batalionie policyjnym SS na Białorusi Szuchewycz nauczył się niemieckiej metody pacyfikacji wsi – wszystkich mieszkańców uznawano za bandytów i mordowano. Sam rozwinął ją potem „twórczo” w Małopolsce Wschodniej, nazywając ludobójstwo Polaków „wysiedleniami”.

Szybko podporządkował sobie zarówno OUN, jak i UPA. Jako faktyczny dyktator starał się działać tak, by za nic nie odpowiadać. Decyzje podejmował formalnie ktoś inny, jak na przykład fikcyjna Ukraińska Główna Rada Wyzwoleńcza.

Jak bardzo zakłamanie i zbrodnia towarzyszyły Szuchewyczowi, autor dowodzi na przykładzie czystki etnicznej w Małopolsce Wschodniej. Jest ona zarazem świadectwem realizowanej przez niego polityki fałszowania rzeczywistości i obarczenia winą kogoś innego.

Dyktator do końca wierzył w wybuch III wojny światowej. Zakładał naiwnie, że mocarstwa zachodnie potraktują OUN-UPA jako sojusznika. Wskutek tego doszło praktycznie do zagłady ukraińskiego ruchu nacjonalistycznego. Sowiecka sprawiedliwość dosięgła wszystkich, których ręce unurzane były w polskiej krwi…

Autor oparł swą prace na wszelkich dostępnych źródłach – dokumentach, wspomnieniach i relacjach, zwłaszcza ukraińskich. Głównym jego celem jest ukazanie prawdziwego, zbrodniczego oblicza Romana Szuchewycza i wyjaśnienie, dlaczego traktowanie go dziś na Ukrainie jako bohatera musi w Polakach budzić sprzeciw.

Marek A. Koprowski, Rozkaz mordować Polaków. Roman Szuchewycz – krwawy dyktator OUN-UPA, Wyd. Replika, Poznań 2022. Książkę można nabyć na stronie wydawnictwa REPLIKA.

Fragment rozdziału: W walce z II Rzeczpospolitą

Szuchewycz chciał zamordować Czechowskiego z wielu względów. Przede wszystkim decyzję o jego likwidacji podjęło kierownictwo OUN. Miała to być zemsta organizacji za skuteczne działania polskich władz bezpieczeństwa przeciwko OUN. Zamach miał wstrząsnąć polską opinią publiczną, dać jej do zrozumienia, że wbrew informacjom pojawiającym się w mediach organizacja ukraińska nie została rozbita i kontynuuje swą walkę z państwem polskim. Szuchewycz i kierownictwo OUN zakładali, że w Polsce nie będzie gazety, która zabójstwu komisarza Czechowskiego nie poświęci choćby wzmianki. Szuchewycz chciał też ukarać Czechowskiego, ponieważ na każdym kroku odnosił się do OUN z pogardą, traktując jej członków jak zwykłych rzezimieszków, i podkreślał przy tym, że za nim stoi państwo polskie, które reprezentuje. Szuchewycz chciał poprzez zamach na Czechowskiego pokazać, że w konfrontacji z państwem polskim te rzezimieszki ukraińskie, jak pisze Sergij Michajłenko, mają swoje atuty: „fanatyzm, brak strachu przed śmiercią, zdolność do poświęcenia dla własnej sprawy”.

Szuchewycz miał też z komisarzem Emilianem Czechowskim swoje porachunki. Domyślał się, że ma on w środowisku nacjonalistów swojego agenta i wkrótce rozszyfruje, kto kazał zamordować Tadeusza Hołówkę. Obawiał się, że Czechowski rozpracuje jego środowisko i dobierze mu się do skóry. Mordując Czechowskiego, chciał nie tylko pozbyć się potencjalnego zagrożenia, ale podnieść swoje akcje wewnątrz organizacji i przy okazji wylansować w niej swojego szwagra ‒ Jurkę Berezynskiego. Planował zlecić mu zabicie komisarza. Gdyby mu się to udało, szwagier mógłby chodzić w aureoli bohatera. Zastrzelenie komisarza kierującego wydziałem ukraińskim policji było przecież wielkim wyczynem. W gronie terrorystów taki „cyngiel” byłby otoczony szacunkiem. Część tego uznania z pewnością przeszłaby i na Szuchewycza. Berezynsky należał do grupy bojowej „Bogdaniwka”. Został zwerbowany przez Szuchewycza, był jego podopiecznym i wychowankiem. Nie jest wykluczone, że chciał przekształcić kierownictwo OUN w „rodzinny interes”. Chciał najważniejsze sprawy podziemia załatwić przy pomocy ludzi, z którymi łączyły go więzy rodzinne, a którzy o podziemiu niczego nie wiedzieli. Mieli tylko pełnić rolę „cyngli”, czyli morderców. Jurko Berezynsky, zafascynowany szwagrem, rwał się do czynu i Szuchewycz chciał wykorzystać jego zapał.

Na początku Szuchewycz, formalnie jako referent bojowy Krajowej Egzekutywy OUN o pseudonimie „Dzwon”, kazał śledzić Czechowskiego i ustalić, gdzie mieszka, którędy się porusza, jakimi ulicami chodzi. Berezynsky miał zwłaszcza ustalić, o której godzinie komisarz wychodzi z domu i jaką drogą udaje się do pracy. Przydzielono mu do tego pomocników z bojówki „Bogdaniwka”, którzy od grudnia 1931 r. do lutego 1932 r. rozpracowali tryb życia Czechowskiego. Komisarz nie zorientował się, że jest śledzony. Zachowywał się trochę nonszalancko i odmawiał korzystania z ochrony, co ukraińskim bojówkarzom znakomicie ułatwiało zadanie. Najbardziej przydatna dla Jurija Berezynskiego w obserwacji komisarza miała być według Mychajłenki młoda dziewczyna – członek OUN – „Mira”. Podczas śledzenia Czechowskiego ukraińscy obserwatorzy ustalili, że komisarz każdego ranka między godzinami 7.10 a 7.35 szedł do pracy tą samą drogą: ulicą Stryjską, potem alejką Parku Stryjskiego, wracał na Stryjską, gdzie na przystanku wsiadał do tramwaju. Rano ta okolica była wyludniona. Szuchewycz uznał, że jest to teren idealny do dokonania zamachu. Zamachowiec, czekając w pobliżu przystanku na ulicy Stryjskiej, mógł zaobserwować, czy śledzony wyszedł z domu sam i czy ktoś za nim nie idzie. W alejce parkowej idący komisarz policji był widoczny jak na dłoni. Szuchewycz polecił działać swojemu szwagrowi samodzielnie, bez wsparcia ze strony innych bojówkarzy. Miał strzelić Czechowskiemu w tył głowy z pistoletu o kalibrze 6,35, którego strzał był ledwo słyszalny. Do obrony przed ewentualnym pościgiem otrzymał dodatkowo drugi pistolet o kalibrze 9 mm. Na dzień zamachu Szuchewycz wybrał wtorek, bo uważał ten dzień za szczęśliwy dla siebie. Wynika z tego, że Szuchewycz był człowiekiem zabobonnym. W poniedziałek przed zamachem Berezynsky przebywał u rodziców w Ogladowie. Po północy wstał z łóżka i pieszo udał się na stację w Pawłowie. Przeszedł piechotą jedenaście kilometrów i na stacji wsiadł do pociągu jadącego do Lwowa. Przyjechał do niego o szóstej czterdzieści pięć, wysiadając na stacji Podzamcze, przez którą jak zawsze przewalały się tłumy ludzi jadących do pracy czy na targ. Nikt na młodego bojówkarza nie zwrócił najmniejszej uwagi. Na stacji czekała na niego przydzielona mu do operacji wspomniana wcześniej „Mira”. Wręczyła Berezynskiemu dwa pistolety. Następnie oboje wsiedli do tramwaju i udali się w pobliże miejsca, w którym Berezynsky miał zastrzelić komisarza. „Mira” miała zaczekać na niego na przystanku.

Czechowski niefrasobliwie szedł sam, z rękami w kieszeniach. Gdy wyszedł z parku, Berezynsky ruszył za nim i strzelił mu w tył głowy. Czechowski ugiął się w kolanach i padł na ziemię. Berezynsky rzucił się natychmiast do ucieczki i nieścigany przez nikogo dobiegł do przystanku, gdzie oczekiwała go „Mira”, której oddał broń, a ona wręczyła mu bilet powrotny do stacji Pawłów.

Szuchewycz siedział w tym czasie w domu i słuchał radia. Można wyobrazić sobie jego radość, gdy już o siódmej trzydzieści Polskie Radio podało komunikat, że nieznany osobnik zastrzelił komisarza policji Emiliana Czechowskiego. A także, że prawdopodobnie zabójstwa dokonano z powodów politycznych.

Artykuł Pozbawiony skrupułów ludobójca Polaków. Roman Szuchewycz, działacz OUN i dowódca UPA. [WIDEO] pochodzi z serwisu Niezłomni.com.

]]>
https://niezlomni.com/pozbawiony-skrupulow-ludobojca-polakow-roman-szuchewycz-dzialacz-oun-i-dowodca-upa-wideo/feed/ 0
Subiektywna historia Łemków. Zawsze uważali się za „Rusinów”. [WIDEO] https://niezlomni.com/subiektywna-historia-lemkow-zawsze-uwazali-sie-za-rusinow-wideo/ https://niezlomni.com/subiektywna-historia-lemkow-zawsze-uwazali-sie-za-rusinow-wideo/#respond Fri, 06 Aug 2021 03:06:32 +0000 https://niezlomni.com/?p=51324

Przez całą wiosnę i lato 1945 r. trwało intensywne przesiedlenie Łemków razem z Ukraińcami do ZSRR. Część Łemków wyjechała dobrowolnie. Wśród nich dominowali ci, którzy w wyniku walk o Przełęcz Dukielską utracili cały majątek.

Do lipca 1945 r. przesiedlono, według oficjalnych danych, z powiatu jasielskiego 91,2 proc., z gorlickiego 70 proc. i z nowosądeckiego 55,6 proc. Łemków, którzy się zarejestrowali na wyjazd. W powiecie sanockim, najbardziej ukrainizowanym, wyjechało na Ukrainę tylko 27 proc. Łemków, którzy się zgłosili98. Tam już zaczęły działać struktury Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów i UPA, zdecydowanie przeciwstawiające się przesiedleniom ludności ukraińskiej, które jednocześnie nie uznawały jurysdykcji państwa polskiego na terytorium Zakerzonia i bezwzględnie zwalczały jego struktury.

Fragment części Subiektywna historia Łemków z książki Marek A. Koprowski, Łemkowie. Losy zaginionego narodu, Wyd. Replika, Poznań 2021. Książkę można nabyć na stronie wydawnictwa Replika. 

Gdy Łemkowie ze środkowej i zachodniej Łemkowszczyzny nie chcieli dobrowolnie wyjeżdżać na Wschód, zaczęto ich zmuszać, przeciwko czemu oni się buntowali, traktując to jako wielką historyczną niesprawiedliwość. Pisali petycje do władz cywilnych i wojskowych z prośbą o pozostawienie ich na ojcowiźnie. Tłumaczyli, że są Łemkami, a nie Ukraińcami i nie zostali ujęci w umowie między władzami Rzeczypospolitej i USRR o wymianie ludności. W obronie wysiedlanych Łemków stanęli też mieszkańcy Krosna, którzy 29 marca 1946 r. skierowali list zbiorowy do wicepremiera i sekretarza generalnego Komitetu Centralnego Polskiej Partii Robotniczej, Władysława Gomułki, w związku z przymusowym wysiedlaniem Łemków do USRR! List ten był bardzo obszerny i bolesny. Jego autorzy starali się wpłynąć na tow. Wiesława, by wstrzymał dalsze przesiedlenie Łemków, pisząc, że niczym sobie na to nie zasłużyli. Pisali w nim m.in., że każdy Łemko był i jest lojalnym naszym bratem, dawał nieraz ostatnie ubranie cywilne żołnierzowi polskiemu, gdy przed Niemcami uciekał, a w okresie partyzantki chata jego stała otworem dla polskich bojowców, z którymi się dzielił ostatnim kęsem chleba, narażając się za na to srogie kary. […] Łemko inaczej nie potrafiłby, on nie umie nic odmówić bliźniemu, nie zna kradzieży, pijaństwa ani oszustwa. Ma zwykle liczną rodzinę, dużo dzieci dorodnych, dobrze wychowanych, od małego przyzwyczajonych do ciężkiej pracy.

1 kwietnia 1946 r. główny przedstawiciel rządu RP do spraw ewakuacji ludności ukraińskiej z Polski, J. Bednarz, zwrócił się do Polskiej Akademii Umiejętności w Krakowie z prośbą o wypowiedzenie się na temat pochodzenia Łemków, czy są oni odrębnym narodem, który istotnie nie powinien być przesiedlany. Zrobił to na własną rękę, co nie spodobało się wiceministrowi administracji publicznej Władysławowi Wolskiemu. W specjalnym piśmie adresowanym do Bednarza stwierdził:

Zwrócenie się do Polskiej Akademii Umiejętności było wystąpieniem wykraczającym poza uprawnienia obywatela jako powołanego do czuwania nad techniczną stroną akcji ewakuacyjnej. Ewakuację Łemków należy przeprowadzić według zasad ogólnych.
Stanowisko Wolskiego wynikało zapewne z tego, że główny pełnomocnik rządu USRR do spraw ewakuacji uznał, że „Łemkowie na równi z Ukraińcami i Rusinami podlegają ewakuacji.


Strona polska w tej sprawie najzwyczajniej do powiedzenia nic nie miała. Odpowiedź PAU też do sprawy nic nowego nie wniosła. Dolała tylko oliwy do ognia. Jej autorzy stwierdzali:

Co do pochodzenia Łemkowie są taką samą ludnością ruską, jak rdzenna ludność b. Galicji Wschodniej, jeszcze dawniejszych województw ruskich, przyszli tu jednak później, w XV w. i to zmieszani po trosze z Rumunami, a osiedli w kraju słabo zaludnionym przez Polaków, przymieszki te były widocznie dość= słabe, skoro zwyciężył język małoruski, co prawda z silnymi wpływami polskimi. Wobec tego Łemkowie mówią dialektem nieco odrębnym od literackiego języka ukraińskiego, ale znacznie bliższym niż polskiemu. Narodowo zawsze uważali się za „Rusinów”, a kiedy przed półwieczem cała ludność ruska b. Wschodniej Galicji uświadomiła się i zadeklarowała jako naród „ukraiński”, konserwatywni Łemkowie pozostali przy starej nazwie Rusinów czy Rusnaków i okazywali przychylność partii staroruskiej, wzdychając do połączenia z jednym wielkim nierozdzielnym narodem rosyjskim, stąd też przyszła pewna podatność na agitację prawosławną, o wiele silniejsza niż u „Ukraińców”. Z tego wynikało, że choć w stosunku do Polaków mniej szowinistyczni od nacjonalistycznych Ukraińców, mimo to wcale nie uważali się za Polaków, ale za część nierozdzielnego narodu ruskiego: w ostatnich czasach jednak wpływy ukraińskie rosły. Nigdy też przy wyborach Łemkowie nie głosowali na kandydatów polskich, nawet chłopskich, a w czasie okupacji nigdy się jej nie narażali. Jeżeli więc teraz „uważają się za Polaków”, to wyłącznie dlatego, że chcą zostać w Polsce. Jest to polskość najzwyczajniej koniunkturalna, szczera chyba u nielicznych tam rzymskich katolików.


Pod opinią jest podpisany sekretarz generalny Tadeusz Kowalski, ale wątpić należy, by profesor orientalista Uniwersytetu Jagiellońskiego, specjalista od krajów islamskich, faktycznie ją sporządzał. PAU, wydając ją, nie stanął na wysokości zadania. Opinia była tylko częściowo słuszna i zawierała szereg błędnych ocen, dotyczących m.in. stosunku Łemków do II Rzeczypospolitej, ich postawy w czasie II wojny światowej i powodu, dla którego chcieli pozostać w Polsce. Nie uważali się za Polaków, ale za Łemków, którzy nie są Ukraińcami.
Opinia ta i tak nie miała żadnego realnego znaczenia dla władz komunistycznych i nie sprawiła, jak pisze Bohdan Halczak, że „wyzbyły się one ostatnich wątpliwości związanych z wysiedleniem Łemków do USRR”. W tej sprawie, jak wcześniej to zostało zaznaczone, liczył się przede wszystkim głos głównego pełnomocnika rządu USRR do spraw ewakuacji. Opinię PAU odłożono ad acta i nikt najprawdopodobniej poza wiceministrem Wolskim jej nie przeczytał.

Spis treści

Marek A. Koprowski
Subiektywna historia Łemków 7
Teodor Gocz
Łemkowska dola 107
Maria Gocz
Wygnaniec ze Smerecznego 181
Bogdan Gambal
Ruska Bursa wróciła do życia 217
Przypisy 239
Źródła fotografii 249
Bibliografia 251

Artykuł Subiektywna historia Łemków. Zawsze uważali się za „Rusinów”. [WIDEO] pochodzi z serwisu Niezłomni.com.

]]>
https://niezlomni.com/subiektywna-historia-lemkow-zawsze-uwazali-sie-za-rusinow-wideo/feed/ 0
Czy musiało dojść do ukraińskiego ludobójstwa Polaków? Bandera, Szeptycki i rzeźnicy z OUN-UPA. [WIDEO] https://niezlomni.com/czy-musialo-dojsc-do-ukrainskiego-ludobojstwa-polakow-bandera-szeptycki-i-rzeznicy-z-oun-upa-wideo/ https://niezlomni.com/czy-musialo-dojsc-do-ukrainskiego-ludobojstwa-polakow-bandera-szeptycki-i-rzeznicy-z-oun-upa-wideo/#respond Sun, 28 Feb 2021 07:41:50 +0000 https://niezlomni.com/?p=51250

Czy na Wołyniu i w Małopolsce Wschodniej musiało dojść do ukraińskiego ludobójstwa ludności polskiej? Pytanie to wciąż pasjonuje historyków i badaczy, którzy wciąż nie potrafią lub nie chcą udzielić na nie jednoznacznej odpowiedzi.

Wśród ukraińskich badaczy są też i tacy, którzy twierdzą, że żadnego ludobójstwa Polaków nie było. Co najwyżej, to Polacy mordowali Ukraińców, a nie na odwrót.

Poszukując odpowiedzi, autor prezentuje działania Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów oraz losy i poglądy Stepana Bandery i metropolity Andreja Szeptyckiego. W okresie sowieckiej i niemieckiej okupacji stali się oni głównymi aktorami ukraińskiej sceny politycznej. OUN zaś stała się jedyna organizacją mającą realny wpływ na społeczeństwo, zdradzającą ambicje wpływania na wszystkie dziedziny życia Ukraińców w okupowanym kraju.

I choć Bandera i Szeptycki stali na przeciwstawnych biegunach, a zestawienie ich razem wydaje się nawet niestosowne, to jednak łączył ich cel – obaj dążyli do zbudowania niepodległego państwa ukraińskiego. Dla jego realizacji byli w stanie poświęcić wiele. Nawet sprzymierzyć się z Hitlerem.

Niniejsza książka ukazuje wiele mało znanych mechanizmów ukraińskiego ludobójstwa, ginących często w cieniu zbrodni i stosów ich ofiar.
Fragment:

3 lipca do Kołomyi weszli Węgrzy. Należało wysprzątać koszary, myć podłogi, czyścić klozety. Zaczęła się na ulicach dzika łapanka do pracy. Łapali Ukraińcy. Była nawet specjalna milicja z opaskami – siedzibę mieli w „Sokole” polskim. Mężczyzn przy tej okazji bili – jeśli jest okazja, należy ją wykorzystać. Kobiety żydowskie poszły czyścić klozety w Narodowym Domu Ukraińskim i w Czerwonych Koszarach. Kazano im to robić rękoma. Po co brudzić łopaty i kubły, skoro są żydowskie ręce?

Część mężczyzn spędzono na dawny plac Piłsudskiego (wtedy Lenina), a część do parku miejskiego. Na placu stał posąg Lenina. Założono na posąg sznury, końce ich dano Żydom do ręki i kazano go ściągnąć. Przy tym fest bito sznurami, laskami, biczami i nahajami. Po ściągnięciu Juliusz Bodnar (jak mi się zdaje) musiał siąść na szyję posągu, a reszta, dobre dwie – trzy setki ludzi, ciągnęła Lenina po mieście, naokoło wszystkimi ulicami, dla hańby żydokomuny. Wzdłuż ulic stali Ukraińcy i Polacy – z zadowoleniem obserwowali tę procesję. Węgrzy fotografowali całą scenę, bo to coś z folkloru ukraińskiego, coś typowego – bestialstwo i dzicz.

Z parku w ten sposób wywleczono posągi Stalina i Lenina. Po „objechaniu” całego miasta, gdzieś na ulicy Smolki, rozbito je. Że przy tym rozbito masę głów, szczęk, podbito oczy, że ciekła krew, że wyrwano kilkadziesiąt bród wraz ze skórą – to nic, to były nieznaczące dodatki do tego uroczego święta. Zorganizowali to ci sami osobnicy, którzy po wkroczeniu Armii Czerwonej wyszli naprzeciw przystrojeni czerwonymi wstęgami. To te mołodyce dziś klaskały, które wczoraj kurwiły się z Sowietami. To ci sami, którymi Sowieci rozdzielali żydowskie majątki rolne i nadawali żydowskie krowy i konie. Czy to coś szkodzi? Inny wiatr – inna czapka. Chłop przekręcił daszek w tył i już jest kimś innym.”
Ukraińska milicja uczestniczyła oczywiście w pogromach nie tylko na terenie Małopolski Wschodniej, ale również na Wołyniu. Według Samuela Spektora na Wołyniu pogromy odbyły się w dwudziestu sześciu miasteczkach i dwunastu wioskach. Największy z nich miał miejsce w Krzemieńcu. Także tutaj jego pretekstem stała się ekshumacja więźniów zamordowanych przez NKWD. Ukraińcy, podjudzani przez ukraińską milicję, pałkami, kijami i siekierami zamordowali około stu trzydziestu Żydów, a według relacji żydowskich aż ośmiuset!
Nie wiadomo dlaczego badacze czasów zagłady pomijają pogrom w Klewaniu, którego Ukraińcy dokonali razem z Niemcami, gdzie zamordowali około siedemset osób. Jak piszą Władysław i Ewa Siemaszkowie, Ukraińcy wskazywali domy żydowskie i ofiary do zamordowania. Szczególnie aktywny był masarz, czyli rzeźnik Sercow, który przedstawiał wszystkich Żydów jako komunistów. Chciał po prostu w ten sposób pozbyć się konkurentów.

W sumie na całej Zachodniej Ukrainie Andrzej Żbikowski doliczył się trzydziestu jeden pogromów. Hasła zemsty za udział Żydów we władzach komunistycznych, a także na sowieckich zbrodniarzach, pełniły rzecz jasna rolę zastępczą. Główną rolę odgrywały nastroje antysemickie podsycane przez Organizację Ukraińskich Nacjonalistów. Zwłaszcza przez banderowców, dla których eksterminacja Żydów była wręcz realizacją politycznego programu. Z badań Grzegorza Motyki i Rafała Wnuka wynika, że miejscowi Żydzi mieli w czasach sowieckich niewiele do powiedzenia. Piszą oni, że władza na Zachodniej Ukrainie w czasie pierwszej sowieckiej okupacji należała do tzw. „wostoczników”, przysłanych przez Kijów. Podkreślają również, że:

„Żydzi, obywatele II RP, mogli zatem zajmować jedynie stanowiska średniego i niskiego szczebla. Olbrzymiej nadreprezentacji Żydów w strukturach nie potwierdzają także znane dane statystyczne. I tak, na 559 235 członków Komunistycznej Partii (bolszewików) Ukrainy 1 stycznia 1941 r. stanowili oni 12,9 proc. Największą grupę w KP (b) U stanowili Ukraińcy (354 269 członków – 63,3 proc.) oraz Rosjanie (109 345 członków – 19,6 proc.). W obwodzie stanisławowskim, gdzie Żydzi stanowili 8,1 proc. wszystkich mieszkańców 10 kwietnia 1940 r. na 1824 członków partii i 662 kandydatów było 103 członków i 54 kandydatów Żydów. Największą grupą narodowościową w stanisławowskiej organizacji partyjnej byli Ukraińcy (1 226 członków i 431 kandydatów) […]. W tymże obwodzie wśród 869 nowo przyjętych komsomolców było 661 Ukraińców, 182 Żydów, 13 Rosjan, 11 Polaków i 2 innych […]. W zarządach sielsowietów (rad wiejskich) na 5928 osób Ukraińcy stanowili 5629 osób, Żydzi 126, Polacy – 220, a inni – 23.”

Fragment rozdziału VIII: Szlakiem pierwszych pogromów

Marek A.Koprowski, Rzeźnicy z OUN-UPA. Bandera, Szeptycki i ludobójstwo Polaków. Wyd. Replika, Poznań 2021. Książkę można nabyć na stronie wydawnictwa Replika.

Spis treści
Wstęp 9
Rozdział I: Bandera na wolności 14
Rozdział II: Szeptycki pragnął męczeństwa 49
Rozdział III: OUN kontra NKWD 70
Rozdział IV: Jak zniszczyć Cerkiew, czyli precz z Watykanem 107
Rozdział V: Chomyszyn jak dżuma 131
Rozdział VI: Bandera zaczyna marsz 155
Rozdział VII: Szeptycki karmił się złudzeniami 176
Rozdział VIII: Szlakiem pierwszych pogromów 202
Rozdział IX: Polaków też mordowali 221
Rozdział X: Pisze Szeptycki do Hitlera 232
Rozdział XI: Jak nie zastrzelił Żyda, to nie siadał do śniadania 266
Rozdział XII: Uczenie nienawiści i wpajanie żądzy krwi 281
Rozdział XIII: Wyrok na Małopolskę 313
Rozdział XIV: Szeptycki chciał mieć dywizję 341
Rozdział XV: „Przyspieszyć likwidację elementu polskiego” 366
Bibliografia

Artykuł Czy musiało dojść do ukraińskiego ludobójstwa Polaków? Bandera, Szeptycki i rzeźnicy z OUN-UPA. [WIDEO] pochodzi z serwisu Niezłomni.com.

]]>
https://niezlomni.com/czy-musialo-dojsc-do-ukrainskiego-ludobojstwa-polakow-bandera-szeptycki-i-rzeznicy-z-oun-upa-wideo/feed/ 0
Zbrodniarze nie są już anonimowi! Bestie Bandery, kaci Małopolski Wschodniej. [WIDEO] https://niezlomni.com/zbrodniarze-nie-sa-juz-anonimowi-bestie-bandery-kaci-malopolski-wschodniej-wideo/ https://niezlomni.com/zbrodniarze-nie-sa-juz-anonimowi-bestie-bandery-kaci-malopolski-wschodniej-wideo/#respond Sat, 11 Jul 2020 04:14:09 +0000 https://niezlomni.com/?p=50989

Małopolska Wschodnia i Lubelszczyzna były kolebką ukraińskich nacjonalistów. Stąd pochodziło najwięcej morderców, którzy z ogromnym sadyzmem dawali upust swym zbrodniczym instynktom, uczestnicząc w rzeziach Polaków, Żydów i Ormian.


Oto członkowie OUN-UPA, którzy wydawali rozkazy mordowania Polaków, jak i ci, którzy z azjatyckim okrucieństwem je wykonywali. Ich nazwiska nie powinny ulec zapomnieniu. W świetle prawa międzynarodowego są zbrodniarzami winnymi ludobójstwa ludności cywilnej.
Niniejsze opracowanie bazuje na bogatym materiale źródłowym. Przytacza dokumenty OUN-UPA, zeznania ukraińskich morderców ujętych przez sowieckie organy bezpieczeństwa, a także ich wspomnienia i zapiski dostępne w innych źródłach. Przeplata się z nimi treść dokumentów sporządzonych przez polskich świadków ich zbrodni, zwłaszcza sprawozdań lokalnych Polskich Komitetów Opieki, wysyłanych do Rady Głównej Opiekuńczej.

Bestie Bandery zadają kłam oficjalnej propagandzie ukraińskiej, kreującej ukazanych tu osobników na bohaterów narodowych. Lektura tej książki pozwoli czytelnikowi zrozumieć, kim byli naprawdę. Zbrodniarze nie powinni zostać anonimowi

Fragment rozdziału Wasyl Andrusiak. „Rizun” ze Śniatynia z książki Marka A. Koprowskiego „Bestie Bandery. Kaci Małopolski Wschodniej”, Wydawnictwo Replika, Poznań 2020. Książkę można nabyć na stronie Wydawnictwa Replika.

Wiosną 1944 r. „Rizun” dostał już rozkaz do rozpoczęcia nie likwidacji członków AK, ale ludności polskiej jako takiej i podjęcia wszelkich działań na rzecz jej usunięcia z Małopolski Wschodniej. W Dżurowie podwładni „Rizuna” najpierw zamordowali 25 marca 1944 r. w czasie powrotu z młyna Franciszka Glazera, który przed wojną był prezesem Związku Strzeleckiego „Strzelec”. Mordercy spalili także jego dom, w którym zostało wystawione w trumnie jego ciało. Główny napad na Polaków w Dżurowie nastąpił 26 marca 1944 r. Józef Matusiak tak wspomina akcję „rizunowców”:

„Dzień był ponury, mglisty, a pole pokryte było jeszcze cienką warstwą śniegu. Nabożeństwo w naszej kaplicy nie odbyło się, bo proboszcz parafii nie zezwolił księdzu na wyjazd do Dżurowa z obawy przed bandami ukraińskimi. Żandarmeria niemiecka opuściła wieś. Pozostała jedynie policja ukraińska współpracująca z bandami(…). Tego dnia zauważyłem późnym popołudniem maszerującą kolumną młodzież ukraińską w okolicy Domu Ludowego. Widać było, że nieśli ukrytą pod kożuchami i płaszczami broń. Wieczorem ojciec zauważył uzbrojone patrole Ukraińców chodzące po wsi. W rodzinie naszej pojawiła się obawa napadu na polskie zagrody. Mnie i siostrze ojciec zlecił ukrycie się u zaufanej sąsiadki Ukrainki w stodole na sianie i tam przespać tę noc. Uważałem, że powinniśmy wszyscy razem na noc opuścić nasz dom.

Stało się jednak inaczej. Pozostaliśmy w domu, gotowi i ubrani do ucieczki. Około godziny 23 zmęczeni wyczekiwaniem, zasnęliśmy. Nagle obudziłem się, usłyszałem strzały karabinowe. Zobaczyłem przez okno łunę pożaru. To paliły się budynki dworskie i sterty słomy na polu. Uzmysłowiłem sobie, że ten pożar to chyba sygnał do napadu na polskie domostwa. I nie pomyliłem się. Zobaczyłem biegnących od strony ulicy w kierunku naszego domu uzbrojonych mężczyzn. Obudziłem natychmiast ojca, matkę i siostrę. Napastnicy zastrzelili najpierw szczekającego naszego psa, uwiązanego przy budzie. Następnie wybili szyby w oknach naszego domu i zaczęli strzelać do środka naszego mieszkania. W oknach zauważyłem kilkanaście luf karabinowych. Ojciec został zabity strzałem od razu. Wtedy matka wyszła spod stołu i zapytała znajomego Ukraińca: „Hryciu, za co ty jego zabiłeś?” wtedy on ze złością odpowiedział „Ja Ne Hryćko, ja was ne znaju! Ja z Bukowyny”. Był to syn sąsiada H. Hrywaczuk, który chodził ze mną do szkoły. W tym momencie drugi banderowiec strzelił do matki prosto w głowę. Mama ciężko ranna, rzęziła w agonii”.
Napad na Dżurów był częścią akcji „oczyszczającej” z ludności polskiej powiat śniatyński. W tym samym czasie banderowcy napadli na inne miejscowości. Zaatakowali m.in. wieś Tuczapy, Rudniki i Rybne. W tej ostatniej miejscowości upowcy dorżnęli rodzinę Matusiaków, której wielodzietna gałąź mieszkała w tej miejscowości. Dorosłych zakłuto nożami, dzieciom roztrzaskano głowy o ściany budynków. Z rodziny Matusiaków uratował się tylko dziesięcioletni Stanisław, ranny zdołał się wydostać spod sterty martwych ciał.
Ludność polska była w tym czasie pozbawiona wszelkiej obrony. Nieliczne oddziały AK dopiero organizowały samoobronę. „Rizun” usiłował te samoobrony likwidować. W kwietniu 1944 r. jego kureń, szacowany wówczas przez wywiadowców AK na 450 ludzi, zaatakował samoobronę w Bitkowie. Wywiad AK na szczęście dowiedział się o zamia¬rach ataku kurenia „Rizuna”, znajdując jego plany u Ukraińca Maćkowskiego. Atak „rizunowców” nie stanowił więc zaskoczenia. W Bitkowie przebywało, jak podaje Grzegorz Mazur, 3000 Polaków. Samoobrona była wspomagana przez uzbrojoną straż kopalnianą. Strzegła ona ważnej dla Niemców kopalni ropy naftowej. Jak podaje Grzegorz Mazur, obrońcy mieli do dyspozycji 105 ludzi. Z tego dwudziestu pięciu z oddziału S. Kosiby, dwudziestu dwóch z oddziału Z. Muchy, a resztę z samoobrony. Siły te były niewystarczające jednak do odparcia ataku całego kurenia „Rizuna”. Ukraiński watażka wybrał też na moment ataku czas, kiedy Niemcy pod naporem ofensywy Armii Czerwonej wycofali się i gdy na drogach panowały bałagan i zamieszanie.

„Rizunowcy” uderzyli na Bitków w momencie, gdy ostatni Niemcy wyjechali na Zachód. Wpadli oni oczywiście w zastawioną przez Ukraińców zasadzkę. Trzech z nich zginęło, a czterech, salwując się ucieczką, wróciło do Bitkowa. Jeden z nich wskazał Polakom, gdzie Niemcy ukryli broń i amunicję, która znacząco wzmocniła siłę ogniową obrońców. Fantazję „Rizunów”, dyszących chęcią wyrżnięcia Bitkowa, skruszył zwłaszcza ogień moździerzy. Nie¬spodziewanie do walki włączył się oddział radziecki, który samochodami dotarł do Nadwórnej. Ukraińcy z „Rizuna” go ostrzelali, zabijając pięciu żołnierzy. Sowieci wysłali do Bitko¬wa większy oddział z czołgiem, co przesądziło o klęsce „Rizuna”. Oddział sowiecki śmiało wszedł w lasy i ujął dwie grupy upowców, bezlitośnie je rozstrzeliwując. Ponadto podczas ataku na Bitków „Rizun” utracił od trzydziestu do czterdziestu osób, które zostały zabite w trakcie walk. Miał również kilkudziesięciu rannych.

Oczywiście „Rizun”, jako spec od „riezania Lachiw”, nie działał tylko w okolicy swego matecznika. Razem ze swoim kureniem wyruszał także w rajdy na dalsze terytoria Mało¬polski Wschodniej, na których UPA nie radziła sobie z wypełnianiem zadań, a głównie z wyrzynaniem polskiej ludności. W czerwcu 1944 r. „Rizun” z kureniem wyruszył na Zachód. Miał pobudzić nacjonalistów na Drohobyczczyźnie, gdzie Polacy stanowili jeszcze dość spore i mało jeszcze naruszone skupisko. Kolumna poruszała się bardzo wolno, bo była obciążona taborem, liczącym dwadzieścia pięć wozów. Na górze Łopata drogę zagrodzili jej Niemcy i Węgrzy. Źródła ukraińskie twierdzą, że „Rizun” ten bój wygrał. Tylko Niemcy mieli stracić 120 zabitych. Dane te wydają się jednak mocno zawyżone. Niemcy nie uciekli i mocno kontratakowali. Gdy „Rizun” ruszył z pod¬władnymi naprzód, Niemcy znowu zagrodzili mu drogę. Do¬szło do walki wręcz. Ukraińscy historycy nie wspominają, czy „Rizun” kontynuował swój marsz, czy też zawrócił do Czarnego Lasu. Raczej zawrócił, bo front przybliżał się błyskawicznie i kureń w każdej chwili mógł zostać odcięty od swojego zaplecza i znaleźć się na obcym terenie.

Po zajęciu Małopolski Wschodniej przez Sowietów „Rizun” nie zaprzestał mordowania Polaków. Wręcz przeciw¬nie, sytuacja dla jego oddziałów była nawet korzystniejsza. Armia Krajowa w nowej sytuacji musiała zaprzestać działalności. Ośrodki samoobrony zostały zlikwidowane i Polaków nie miał kto bronić. Sowieci proponowali im tworzenie „Istriebitielnych Batalionów”, by te wzięły na siebie obronę skupisk polskich przed napadami UPA, ale wstępowali do nich szesnasto- i siedemnastoletni chłopcy, którzy z tym za¬daniem radzili sobie różnie. Banderowcy „Rizuna” działali zaś na bezczelnego. Na przełomie sierpnia i września 1944 r. uderzyli na centra rejonowe w województwie stanisławowskim. Zaatakowali m.in. Bohorodczany, Wojniłów, Lisiec, Bielszowce i inne miasta. Chcieli tym niewątpliwie pokazać, że dopóki oni działają, nikt nie może czuć się bezpieczny. Napadli też na szereg wsi, mordując Polaków m.in.: w Za¬woi, Majdanie, Mysłowie i innych wsiach przy drodze z Kałusza do Stanisławowa.

NKWD ściągnęło posiłki i ruszyło z obławą w góry. Kureniowi udało się wycofać, ale jedna z jego sotni została rozbita. W grudniu 1944 r. „Rizun” znów przypomniał o sobie i dokonał rajdu po wsiach, mordując Polaków, którzy nie uciekli jeszcze do dużych miast. Ukraińcy „odwiedzili” wówczas m.in.: Weleśnicę, Woronę, Pariszcze i Winograd.

Artykuł Zbrodniarze nie są już anonimowi! Bestie Bandery, kaci Małopolski Wschodniej. [WIDEO] pochodzi z serwisu Niezłomni.com.

]]>
https://niezlomni.com/zbrodniarze-nie-sa-juz-anonimowi-bestie-bandery-kaci-malopolski-wschodniej-wideo/feed/ 0
Po przeprowadzeniu Rzezi Wołyńskiej, Ukraińcy chcieli spacyfikować Lubelszczyznę. Krwawa wojna z OUN-UPA. [WIDEO] https://niezlomni.com/po-przeprowadzeniu-rzezi-wolynskiej-ukraincy-chcieli-spacyfikowac-lubelszczyzne-krwawa-wojna-z-oun-upa-wideo/ https://niezlomni.com/po-przeprowadzeniu-rzezi-wolynskiej-ukraincy-chcieli-spacyfikowac-lubelszczyzne-krwawa-wojna-z-oun-upa-wideo/#comments Sun, 01 Dec 2019 20:08:18 +0000 https://niezlomni.com/?p=50871

Głównym powodem konfliktu na wschodniej Lubelszczyźnie był fakt, że Ukraińcy uznawali ją za ukraińskie Kresy Zachodnie i swoją koncepcję wpisywali w różnorakie plany niemieckie popierające Ukraińców. Jako przykład popierania Ukraińców przez Niemców może służyć chociażby akcja wysiedleńcza Polaków o kryptonimie „Ukraineaktion”, przeprowadzona między 15 stycznia a 6 marca 1943 r., która pociągnęła za sobą wysiedlenie z 64 wsi ponad 12 tys. Polaków z powiatu hrubieszowskiego i osiedlenie na ich miejscu ponad siedem tysięcy Ukraińców.


Wkroczenie Sowietów po II wojnie światowej nie zakończyło trwającej tam cały czas wojny z OUN-UPA. Organizacje te ostro sprzeciwiły się przesiedleniu Ukraińców na Ukrainę, natomiast przesiedlanie Polaków do Polski traktowały jako przejaw sprawiedliwości dziejowej. Także Chruszczow chciał przyłączenia Chełmszczyzny do sowieckiej Ukrainy.

OUN-UPA prowadząc na Lubelszczyźnie bezwzględną walkę z państwem polskim, usiłowało nawiązać współpracę z polskim podziemiem niepodległościowym. Z jego pomocą chciało zalegalizować swoje istnienie i uzyskać akceptację rządu londyńskiego. Miał się on stać ich adwokatem na arenie międzynarodowej, który zdjąłby z niej odium ludobójczej formacji, która dopuściła się zbrodni wołyńskiej i współpracowała z Niemcami.

Działalność UPA doprowadziła do tego, że na wschodniej Lubelszczyźnie udało się pozostać sporej ilości ukraińskiej ludności, stanowiącej wciąż zaplecze dla jej funkcjonowania. Oficjalnie przesiedlenie ludności ukraińskiej na Ukrainę już się zakończyło i Chruszczow nie był skory do przyjmowania kolejnego kontyngentu. Najprawdopodobniej, co potwierdzają jego dalsze kroki, myślał o innym wariancie przyłączenia Chełmszczyzny, opartej na tzw. wymianie terytoriów.
W takiej sytuacji, by zakończyć krwawe zmagania z OUN-UPA, władze polskie podjęły decyzję o przesiedleniu ludności ukraińskiej na Ziemie Odzyskane. Pozbawiły podziemie ukraińskie zaplecza i bardzo szybko jego resztki zostały wytropione i rozbite. Do historii działania te weszły pod nazwą Operacji „Wisła”. Autor opisuje szczegółowo jej przebieg na Lubelszczyźnie. OUN-UPA w czasie jej trwania stawiała tutaj szczególnie zażarty opór w walkach, w których zginęło wielu żołnierzy. Jej ostateczne rozgromienie nastąpiło już po formalnym zakończeniu Operacji „Wisła”, jesienią 1947 r.

Książka, jak większość prac autora, jest oparta na obficie cytowanych dokumentach, relacjach i wspomnieniach. Nie tylko polskich, ale również ukraińskich, niemieckich, a także na całej dostępnej literaturze.

Poniżej fragment rozdziału pierwszego Gdzie są te tysiące zamordowanych Ukraińców? z książki Marek A. Koprowski - „Łuny na Wschodzie. Krwawa wojna z OUN-UPA o Lubelszczyznę”. Książka ukazała się ukazała się nakładem wydawnictwa Replika, Poznań 2019. Można ją nabyć TUTAJ.

Część ukraińskich historyków wciąż idzie w zaparte i twierdzi, że masowe mordy rozpoczęły się nie na Wołyniu, a na Lubelszczyźnie i rzeź wołyńska była tylko odwetem za mordy na ludności ukraińskiej, popełnione przez Polaków m.in. na Chełmszczyźnie. Jeden z nich – Orest Subtelny – w 1994 r. zasugerował, że już w 1942 r. Polacy zabili tysiące ukraińskich chłopów, głównie na obszarze Chełmszczyzny. Owe tysiące ukraińskich ofiar nie znajduje jednak potwierdzenia w źródłach. Dane na ten temat są różne, ale żadne nie potwierdzają owych tysięcy ofiar! W latach 1941-1942 zginęło 4 Ukraińców, w 1942 – 1943 – 34. Według innych danych na Zamojszczyźnie w 1942 r. zginęło 123 Ukraińców. Były to ofiary niemieckich akcji pacyfikacyjnych, mających być inspirowanymi przez polską policję granatową. Miała ona brać w nich aktywny udział. Była to jednak zemsta czy raczej odwet za udział ukraińskich policyjno-wojskowych formacji w służbie niemieckiej w pacyfikacji polskich wsi. Miało w nich zginąć w 1942 r. 119 Polaków, a w 1943 r. 325 osób. Kto więc jest tu pokrzywdzony i gdzie są te tysiące zamordowanych Ukraińców? Krwawa wojna na Lubelszczyźnie zaczęła się w 1944 r. już po wyrżnięciu przez Ukraińców Wołynia i przeniesieniu rzezi na obszar Małopolski Wschodniej, a raczej całego obszaru UPA-Zachód, w skład którego wchodził m.in. Wojskowy Okręg „Bug”, obejmujący Lubelszczyznę. Wtedy to oddziały ukraińskie nasiliły na tym terenie działalność terrorystyczną przeciwko ludności polskiej. W kwietniu 1944 r. Sztab Główny UPA skierował na Chełmszczyznę dwa kurenie z zagonu im. „Bohuna”, dowodzonego przez pułkownika Ostrożśkoho, który wchodził w skład OW „Turiw”. Jak wynika z zeznań Aleksandra Andrejewicza Łuckiego, członka Głównego Wojskowego Sztabu UPA Krajowego Prowodu OUN „Galiczyna”, a wcześniej komendanta „UPA-Zachód”, ówczesny główny komendant UPA Roman Szuchewycz przywiązywał do panowania przez OUN-UPA na tym terenie ogromną wagę. Na jego polecenie miał zostawić niedokończone prace i udać się na Chełmszczyznę.

Oto fragment protokołu z jego przesłuchania, które potwierdził swoim podpisem, a który sporządził naczelnik Śledczego Oddziału NKGB USRR Pawłowskij w asyście starszego śledczego NK USRR Pogrebnego:

W początku maja 1944 r. (…) otrzymałem od Szuchewycza zadanie wyjechać na Chełmszczyznę i stanąć na czele tamtejszych oddziałów UPA, aktywizować ich działalność i rozbudować szeregi UPA na bazie miejscowych możliwości.”
Pytanie: „Czym był podyktowany wasz wyjazd na Chełmszczyznę?”
Odpowiedź: „Polskie nacjonalistyczne podziemie w lasach Zamościa i Lublina sformowało tzw. Dywizję im. Kościuszki dla walki z kunowskim podziemiem i oddziałami UPA.

Wiosną 1944 r. dywizja ta przedostała się na Chełmszczyznę i w odpowiedzi na likwidację polskiej ludności przez oddziały UPA zaczęła zabijać Ukraińców. W związku z tym „Główny Prowod OUN” podjął decyzję, żeby posłać na Chełmszczyznę część oddziałów UPA z zadaniem rozgromienia polskiej dywizji, zlikwidowania lub wygnania całej polskiej ludności za granice Chełmszczyzny. Wcześniej na Chełmszczyznę z Wołynia i Galicji zostało skierowanych szereg oddziałów UPA, liczących 6 tysięcy ludzi, a oprócz tego w najbliższym czasie miało być przerzuconych jeszcze kilka dodatkowych oddziałów UPA. Ja udawałem się z rozkazu Głównego Prowodu, aby kierować działaniami tych oddziałów dla rozgromienia Dywizji im. Kościuszki i zlikwidowania polskiej ludności, następnie po tym miałem utworzyć nowe oddziały UPA.
Zadania swego Łucki nie wykonał, ponieważ nie zdołał dotrzeć na Chełmszczyznę. Po drodze w Kamionce Strumiłowej został aresztowany przez Niemców. Jego zeznania potwierdzają, że UPA planowała całkowite opanowanie Chełmszczyzny, likwidację polskiego podziemia i wymordowanie ludności polskiej. Nie było też tysięcy wymordowanych Ukraińców.

Głównym powodem konfliktu na wschodniej Lubelszczyźnie był fakt, że Ukraińcy uznawali ją za ukraińskie Kresy Zachodnie i swoją koncepcję wpisywali w różnorakie plany niemieckie popierające Ukraińców. Jako przykład popierania Ukraińców przez Niemców może służyć chociażby akcja wysiedleńcza Polaków o kryptonimie „Ukraineaktion”, przeprowadzona między 15 stycznia a 6 marca 1943 r., która pociągnęła za sobą wysiedlenie z 64 wsi ponad 12 tys. Polaków z powiatu hrubieszowskiego i osiedlenie na ich miejscu ponad siedem tysięcy Ukraińców. Zanim przejdziemy do omówienia szerzej wspierania etosu ukraińskiego na Lubelszczyźnie, trzeba podkreślić, że wcześniej takim adwokatem Ukraińców był carat i Rosyjska Cerkiew Prawosławna. Zostawiły one na Lubelszczyźnie dziedzictwo, z którym Polska międzywojenna nie potrafiła sobie poradzić… Dziedzictwem tym było prawosławie, które przymusowo zastępowały struktury likwidowanego Kościoła unickiego. Szczególnym terenem poddanym obróbce przez władze carskie, lansujące hasło: „jedna Rosja, jedna wiara, jeden car”, stała się Chełmszczyzna, która w 1912 r. stała się gubernią chełmską utworzoną z całych powiatów hrubieszowskiego i tomaszewskiego oraz części powiatów: chełmskiego, zamojskiego, krasnostawskiego i lubartowskiego. Ponadto do guberni chełmskiej włączono w całości powiat bialski oraz częściowo powiaty: włodawski, konstantynowski i radzyński. Ten teren w znacznej mierze pokrywał się z terytorium zlikwidowanej w 1875 r. unickiej diecezji chełmskiej. Parafie unickie zostały w niej zlikwidowane i zastąpione przez przymusowo zakładane prawosławne. Był to pierwszy etap ekspansji „carosławia”, jak określano rosyjskie prawosławie. Region ten szybko nabierał cech wschodnich. Uwieńczeniem tego procesu było odłączenie go od Królestwa Polskiego i przyłączenie bezpośrednio do Rosji. Gdyby Polska dłużej znajdowała się pod zaborami, proces ten z pewnością ruszyłby dalej na Zachód i dotarł co najmniej do Wisły. Przedłużeniem tego procesu było oddanie przez Niemców utworzonej pod ich patronatem Ukrainie na mocy traktatu brzeskiego w 1918 r. guberni chełmskiej zwanej Chełmszczyzną.,. Rozpoczęto tam wtedy antypolską agitację, która nasiliła się zdecydowanie od kwietnia 1918 r., gdy metropolita lwowski wznowił działalność unickiej diecezji chełmskiej i jej hierarchii. Społeczeństwo polskie potraktowało oderwanie Chełmszczyzny jako czwarty rozbiór Polski i solidarnie zareagowało wielkim oburzeniem i protestami. Ówczesne nastroje bardzo celnie oddał w swoich wspomnieniach Wincenty Witos, pisząc:

Dzień 18 lutego 1918 r. został wyznaczony jako termin ogólnego narodowego protestu. I rzeczywiście, w dniu tym stanęło zupełnie wszelkie życie na całym obszarze Galicji, a także częściowo i Śląska Cieszyńskiego. Mimo, że kraj pozostawał pod władzą wojskową, a koleje były zmilitaryzowane – stanęły one wszystkie, stanęła też praca w urzędach, fabrykach, zakładach. W wielu kościołach odbywały się nabożeństwa żałobne z odpowiednimi kazaniami, wygłaszanymi z bardzo dużą odwagą, przez młodszych szczególnie księży. W każdym mieście, miasteczku, wsi – odbywały się masowe wiece i demonstracje, na których przemawiali liczni mówcy, przedstawiając stan sprawy i piętnując otwarcie w słowach najostrzejszych postępowanie rządu austriackiego i niemieckiego.

Koło Polskie w parlamencie w Wiedniu wydało też odezwę, w której stwierdzało m.in.:

(…) Pierwszy traktat pokojowy zawarty dnia 9 lutego 1918 r. w Brześciu uderzył w naród polski, jak grom, jak zapowiedź złowroga, że militaryzm niemiecki wraz z chytrą i nieszczęśliwą dyplomacją staro austriacką zamierzają ziemie polskie okaleczyć i naród polski we własnym jego kraju uczynić niewolnikiem i nędzarzem. Przyjaźń niemiecko-ukraińska, mająca się ugruntować na trupie Polski i Litwy, chce zasiać nienawiść między polskim i ukraińskim narodem, chce Polsce odebrać wszelkie znaczenie narodowe, państwowe, gospodarcze i uczynić z niej niewolnika państwa, przemysłu i handlu niemieckiego, niewolnika strzeżonego od wschodu wspólnie przez Niemcy i ukraińskie państwo.

Ludność polska protestowała też na terenie samej Chełmszczyzny. Do masowych wystąpień doszło m.in. w 97 wsiach zamieszkałych przez Polaków w powiecie hrubieszowskim, 78 w chełmskim. W zamojskim protesty Polaków też były masowe. Odbyły się one w 14 gminach na 15 istniejących.

Zadowolenie z przyłączenia „prastarych ukraińskich ziem Chełmszczyzny i Podlasia” wyraziło natomiast zgromadzenie duchownych trzech diecezji greckokatolickich, które uznało to za akt: „oparty na historycznych tradycjach i rdzennej, etnicznej ukraińskiej większości”.
Już u zarania odbudowy państwa polskiego Wojsko Polskie tworzone ad hoc musiało odbijać także Chełmszczyznę, z której Ukraińcy ani myśleli rezygnować i chcieli ją przyłączyć do Zachodnioukraińskiej Republiki Ludowej. W sprawę włączył się aktywnie metropolita Andrzej Szeptycki , który nie ukrywał swojej radości, że Chełmszczyzna została oderwana od Polski. Zawarcie pokoju w Brześciu, jak pisze Kost Łewyckyj, adwokat i polityk, poseł do parlamentu austriackiego i sejmu galicyjskiego, a w latach 1918 – 1919 premier ZURL, traktował symbolicznie. W mieście tym sfinalizowano unię kościelną. Szeptycki zabiegał u władz niemieckich, zarówno cywilnych, jak i wojskowych, o poparcie działalności duszpasterskiej, a raczej misyjnej, księży greckokatolickich na terenie Chełmszczyzny i Podlasia. Jak pisze Maciej Mróz, Szeptycki w swoich memoriałach i petycjach do władz niemieckich: „wysuwał oskarżenia przeciwko duchowieństwu łacińskiemu, które utrudniało reaktywowanie Unii na Chełmszczyźnie i Podlasiu. Dotyczyły one m.in. konfliktów z duchowieństwem łacińskim o sporne świątynie pounickie w Szczebrzeszynie, Radecznicy, Kostobudach i Lipsku oraz profanacji cerkiewnych ikonostasów”.
Fragment rozdziału pierwszego Gdzie są te tysiące zamordowanych Ukraińców?

Marek A. Koprowski - „Łuny na Wschodzie. Krwawa wojna z OUN-UPA o Lubelszczyznę”.

Pamięci Stanisława Basaja „Rysia”, dowódcy I Batalionu Oddziałów Hrubieszowskich BCh, który pierwszy stanął do obrony mieszkańców polskich wsi, mordowanych przez nacjonalistów ukraińskich. Po wojnie oficera MO, walczącego z oddziałami UPA o polskość Ziemi Hrubieszowskiej, bestialsko zamordowanego przez oprawców „Jahody”.

Marek A. Koprowski. Pisarz, dziennikarz, historyk zajmujący się losami Polaków. Plonem jego wypraw i poszukiwań jest wiele książek, z czego kilkanaście ukazało się nakładem Wydawnictwa Replika.

Za serię książek pod wspólnym tytułem Wołyń otrzymał Nagrodę im. Oskara Haleckiego w kategorii „Najlepsza książka popularnonaukowa poświęcona historii Polski w XX wieku”. Jest też laureatem nagrody „Polcul – Jerzy Boniecki Foundation” za działalność na rzecz utrzymania kultury polskiej na Wschodzie.

Artykuł Po przeprowadzeniu Rzezi Wołyńskiej, Ukraińcy chcieli spacyfikować Lubelszczyznę. Krwawa wojna z OUN-UPA. [WIDEO] pochodzi z serwisu Niezłomni.com.

]]>
https://niezlomni.com/po-przeprowadzeniu-rzezi-wolynskiej-ukraincy-chcieli-spacyfikowac-lubelszczyzne-krwawa-wojna-z-oun-upa-wideo/feed/ 3
Akcja „Wisła”. Kres krwawych walk z OUN-UPA czy komunistyczna zbrodnia? [WIDEO] https://niezlomni.com/akcja-wisla-kres-krwawych-walk-z-oun-upa-czy-komunistyczna-zbronia-wideo/ https://niezlomni.com/akcja-wisla-kres-krwawych-walk-z-oun-upa-czy-komunistyczna-zbronia-wideo/#respond Mon, 22 Jul 2019 10:31:45 +0000 https://niezlomni.com/?p=50781

− Na tle praktyki międzynarodowej stosowanej po I i II wojnie światowej sprawa przesiedlenia ludności ukraińskiej w ramach Operacji „Wisła” nie jest więc odosobniona – mówi Władysław Filar.

− Wymuszone różnymi okolicznościami masowe przesiedlenia ludności miały miejsce także w innych krajach Europy. Była to po prostu zaakceptowana i przyjęta praktyka, która nie budziła niczyich zastrzeżeń. Takie podejście wynikało przede wszystkim z surowej oceny tragicznych wydarzeń, a także doświadczeń wojennych z okresu II wojny światowej i po jej zakończeniu. Nawiązywało do istniejącej wówczas sytuacji politycznej, społecznej i gospodarczej. Dlatego też nie można, w odniesieniu do podjętej przez władze polskie decyzji o przesiedleniu, stosować normy i oceny dnia dzisiejszego. Profesor Krzysztof Skubiszewski w artykule Akcja „Wisła” i prawo międzynarodowe opublikowanym w „Tygodniku Powszechnym” odrzucił tezę, że przesiedlając Ukraińców, strona polska złamała dwie konwencje międzynarodowe o ochronie ludności cywilnej podczas konfliktów wojskowych, a mianowicie konwencję haską z 1907 r. i genewską z 1947 r. Konwencja haska bierze w obronę ludność cywilną w konfliktach między państwami lub między państwami i organizacjami powstańczymi, a UPA nie była w tym czasie przez nikogo uznawana za stronę wojującą ani za organizację powstańczą. Konwencję genewską Polska podpisała po 1949 r. i ratyfikowała w 1955 r., a więc już po Akcji „Wisła”. Zdanie profesora w tej kwestii jest ważne nie tylko dlatego, że był on wówczas ministrem spraw zagranicznych, ale też
uznanym autorytetem w zakresie prawa międzynarodowego, sędzią Międzynarodowego Trybunału Sprawiedliwości w Hadze, przewodniczącym Trybunału Rozjemczego Iran−USA, a także wykładał na uczelniach we Francji, Wielkiej Brytanii i Szwajcarii. Napisał również wiele publikacji, w których zajmował się m.in. problematyką wysiedleń ludności. Jest autorem pracy Wysiedlenia Niemców po II wojnie światowej. Oczywiście oceniając całą sprawę, trzeba się zgodzić, że przesiedlenie ludności ukraińskiej było dla niej rozwiązaniem bolesnym, ale wymuszonym przez zbrodniczą działalność OUN-UPA, koniecznym dla zlikwidowania na południowo - wschodnich terenach Polski stanu niepokoju i wrzenia oraz przywrócenia normalizacji życia kraju po zniszczeniach wojennych. Rzecz jasna, można się zastanawiać, czy można było zgnieść ukraińskie podziemie bez wysiedlenia resztek ludności ukraińskiej. Moim zdaniem żadne inne rozwiązanie nie istniało. Dopóki ludność ta mieszkałaby w południowo– wschodniej Polsce, OUN-UPA działałaby, prowadząc w dalszym ciągu terrorystyczną działalność wymierzoną w struktury państwa polskiego i jego obywateli.

Jednoznacznie można to wnioskować z lektur wspomnień dowódców upowskich sotni, których ostatnio ukazało się bardzo dużo. Weźmy chociażby pod uwagę wspomnienia Stepana Stebelskiego „Chrina”, które są tym cenniejsze, że pisał on je w bunkrze na Ukrainie, a nie gdzieś na Zachodzie, gdzie miały służyć głównie propagandzie działalności ukraińskich nacjonalistów. Stebelski pisze w nich, że dzięki działalności OUN-UPA w południowo-wschodniej Polsce:
[…] świat dowiedział się, że naród ukraiński broni swoich zachodnich ziem, dążąc do niepodległego państwa, stawia czoło wszystkim okupantom jednocześnie. Przez dłuższy czas na terenach Zakerzonia autorytet polsko-bolszewickiej władzy był nadszarpnięty. I dopiero po porozumieniu trzech państw: ZSRR, czerwonej Polski i Czech − przy bezwarunkowym wysiedleniu ukraińskiej ludności Zakerzonia − nasze dalsze działania na jego terenach stały się politycznie niepotrzebne. W momencie wysiedlenia resztek ludności ukraińskiej nasze zadanie było zakończone". 

Takich wypowiedzi można cytować znacznie więcej. Wszyscy upowcy, którzy spisali swoje wspomnienia, zgodnie podkreślają, że wysiedlenie ludności ukraińskiej położyło kres działalności ich formacji na Zakerzoniu. Żadne inne rozwiązanie nie wchodziło w grę. Twierdzenia niektórych historyków, sugerujące, że można było rozbić ukraińskie podziemie bez wysiedlania ukraińskiej ludności, wynikają z politycznej poprawności, a nie z realnej oceny faktów. Odrzucić trzeba jako absurdalną tezę, że z ukraińskim podziemiem powinny rozprawić się władze bezpieczeństwa. Jak wcześniej mówiłem, UB wobec OUN-UPA był całkowicie bezradny. Nie potrafił rozpracowywać tego środowiska. Dysponował tylko ogólnym rozeznaniem na temat oddziałów UPA. Nie potrafił zdobyć żadnych konkretnych informacji dotyczących struktur, oddziałów czy osób. Nie przekazywał wojsku użytecznych informacji. Działał po omacku, uderzając w próżnię. Dopiero w trakcie samej Operacji „Wisła” zwiększył ilość informatorów w środowisku ukraińskim, werbując ich głównie spośród jeńców wziętych do niewoli i dezerterów. Wtedy jednak już los OUN-UPA stał się przesądzony. Informacje pozyskiwane od jeńców i dezerterów były przydatne w zasadzie
już w końcówce Operacji „Wisła” i po jej zakończeniu, do lokalizacji i niszczenia niewykrytych jeszcze bunkrów i schronów UPA. Najbardziej cennym współpracownikiem pozyskanym w OUN-UPA był, jak mówiłem, Jarosław Hamiwka − „Wyszyński”, „Meteor” i „UNRRA”. W sumie dobrowolnie do władz zgłosiło się tylko 35 członków cywilnej siatki OUN i UPA.

Był to więc bardzo nikły procent spośród tak dużej struktury. Nie można też zapominać, że ci „dobrowolcy” zaczęli się zgłaszać, kiedy zrozumieli, że z chwilą wysiedlenia ludności ukraińskiej gra stanie się skończona. Wcześniej UB nie był w stanie zdobyć informatora na żadnej ukraińskiej wsi czy wewnątrz UPA. OUN miał wyspecjalizowaną strukturę w postaci Bojówek Służby Bezpieczeństwa, które wykonywały zadania wywiadowcze i kontrwywiadowcze. Jednocześnie zajmowały się prowadzeniem śledztw, wykonywaniem wyroków i sprawowaniem funkcji policyjnych na danym terenie. Sprawowały też władzę sądowniczą wobec ludności zamieszkałej na podległym jej terytorium. BSB dzieliła się na rejony i nadrejony. W każdym Łuszczu, obejmującym kilka wsi, działali tajni informatorzy. Z kolei w każdej wsi był co najmniej jeden tajny współpracownik, a najczęściej dwóch lub trzech. Raz w miesiącu składali oni raporty rejonowemu referentowi SB. Ten analizował je, prowadził śledztwa, przesłuchania oraz wydawał wyroki. Jego organem wykonawczym była bojówka. Zatrzymywała ona podejrzanego i uprowadzała do lasu, jeżeli spodziewała się, że torturami wydobędzie z niego jakieś informacje. Po „przesłuchaniu” obwiniony bardzo rzadko był zwalniany i najczęściej od razu wykonywano na nim wyrok śmierci przez powieszenie albo mordowano go strzałem w tył głowy. Wyroki, choć nie zawsze, realizowano publicznie, by zastraszyć ludność. Bojówki Służby Bezpieczeństwa z równym okrucieństwem mordowały Polaków, jak i Ukraińców, zarówno mężczyzn, jak i kobiety, a nawet dzieci. Od lektury „sprawozdań z pracy” tej zbrodniczej formacji włosy się jeżą na głowie. W sprawozdaniu z pracy za okres od 10 października do 10 listopada 1945 r. Referaty SB Nadrejonu „Chołodnyj Jar” czytamy m.in.:

W okresie sprawozdawczym aresztowano i zatrzymano 83 osoby. Z tej liczby zlikwidowano 27 osób, protokolarnie przesłuchano 12 osób. Z liczby zatrzymanych zwolniono 56 osób, z czego 45 osób przed zwolnieniem ukarano kijami za prowadzenie agitacji przesiedleńczej, za zmianę metryk oraz niepodporządkowanie się władzom organizacyjnym. Prócz tego zlikwidowano również dwie podejrzane rodziny polskie z tego powodu, że gdy BSB weszła do ich domów, celem przesłuchania ich i aresztowania, wówczas na bojówkarzy posypały się strzały. Obydwie wspomniane rodziny w liczbie 15 osób zlikwidowano.

Do dokumentu tego dołączono listę zamordowanych. Wszystkich zgładzono, jak głosi napis na dokumencie na „Chwałę Ukrainie!”. Działalność BSB-OUN rażąco odbiegała od norm prawnych obowiązujących w cywilizowanym świecie. W Armii Krajowej była ona nie do pomyślenia. Także w poakowskim podziemiu niepodległościowym skazać kogoś na śmierć mógł tylko sąd, a wyrok musiał być zatwierdzony na wyższym szczeblu. Często skazany dostawał pisemne ostrzeżenie, że jeżeli się poprawi, to wyrok nie zostanie na nim wykonany. Nie do przyjęcia było, żeby o czyimś życiu czy śmierci decydował referent lub jego pomocnik, i to po poddaniu podejrzanego torturom! BSB-OUN terroryzowała nie tylko ludność cywilną, ale także oddziały UPA. W każdym z nich SB miała swojego rezydenta, który obserwował
postawy żołnierzy, ich lojalność, morale itp. Jeżeli któryś z upowców wydawał się podejrzany, to SB też brała go na tapetę. Po ewentualnym skazaniu delikwent był rozstrzeliwany przez bojówkę przed frontem sotni. Zdarzało się też, że wyrok wykonywano przez powieszenie na szubienicy. Gdy 2 lutego patrol strażnicy z XXXVI Batalionu WOP odkryli w rejonie wsi Braniów 7 zamaskowanych bunkrów, zobaczyli w ich pobliżu szubienicę. W jednym z bunkrów odkryli też areszt na kilka osób. Bunkry te należały do sotni „Burłaki” i „Łastowki”. W miarę zaostrzającej się sytuacji SB-OUN doskonaliła swoje metody. „Dalnycz”, krajowy referent Służby Bezpieczeństwa Zakerzonia, wydał 16 marca 1947 r. instrukcję dla referentów SB nadrejonów, którą zaopatrzył w klauzulę: „Nie podawać na piśmie do rejonów”. Dwa punkty z tej instrukcji głosiły:

Pkt. 8. W każdym nadrejonie zbudować 1–2 kryjówki wyłącznie do prowadzenia śledztwa. Śledztwo prowadzone na wolnym powietrzu nie daje pełnego rezultatu.

Pkt. 9. Ważnym jest, by przy aresztowaniu i przesłuchiwaniu agenta występować w polskim mundurze. W takich przypadkach trzeba dobrze władać językiem polskim, aby siebie nie zdekonspirować przed otoczeniem i badanym, jeśli chcemy osiągnąć odpowiedni wynik.

CZYTAJ RÓWNIEŻ: Polacy mają prawo wiedzieć, kto stał za ludobójstwem na Wołyniu! Marek Koprowski pokazuje twarze katów [WIDEO]

Podkreślić też trzeba, że OUN-UPA nie wymuszała lojalności na ludności ukraińskiej wyłącznie terrorem. Prowadziła wśród niej intensywną pracę propagandową. Agitatorzy regularnie organizowali na wsiach zebrania, na których mamili cywilną ludność, że III wojna światowa wybuchnie lada dzień, Amerykanie pobiją Sowietów i ich polskich sługusów oraz wyzwolą Ukrainę, musi więc ona jeszcze trochę wytrwać! Nie można też zapominać, że UPA była bardzo związana z miejscową ludnością.

Fragment książki Marka A. Koprowskiego, "AKCJA „WISŁA”. Kres krwawych walk z OUN-UPA", Wyd. Replika, Poznań 2019. Książkę można nabyć TUTAJ

 

Wszystkim pasjonatom historii polskich kresów, Marka A. Koprowskiego nie trzeba przedstawiać. Za serię książek pod wspólnym tytułem „Wołyń” otrzymał Nagrodę im. Oskara Haleckiego w kategorii „Najlepsza książka popularnonaukowa poświęcona historii Polski w XX wieku”. Jest też laureatem nagrody „Polcul – Jerzy Boniecki Foundation” za działalność na rzecz utrzymania kultury polskiej na Wschodzie. „Akcja Wisła”, „Kaci Wołynia” oraz „Wołyń. Krwawa Epopeja Polaków” to trzy ostanie książki Koprowskiego poświęcone tematyce kresowej.

II RP przez całe swoje istnienie nie potrafiła sobie poradzić z problemem ukraińskiego terroryzmu, którego kulminacją było zamordowanie w czerwcu 1934 roku ministra spraw wewnętrznych Bronisława Pierackiego. W czasie II wojny światowej ukraińscy nacjonaliści sprzymierzyli się z III Rzeszą i brali czynny udział w mordowaniu polskiej ludności, kontynuując swoją zbrodniczą działalność zaraz po wojnie. Książka Marka A. Koprowskiego to ostatni akt krwawych zmagań polsko-ukraińskich.

W 1943 r. ukraińscy nacjonaliści rozpoczęli czystki etniczne na Wołyniu. Niniejsza książka dowodzi, że Organizacja Ukraińskich Nacjonalistów, podobnie jak ukraińscy komuniści, dążyła do opanowania części ziem, stanowiąc realne zagrożenie dla integralności Polski. W efekcie tuż po wojnie, na przełomie lat 1946-47, sytuacja w południowo-wschodniej Polsce daleka była od stabilizacji. Wsie ukraińskie w dalszym ciągu stanowiły zaplecze UPA. Najgorzej było w Bieszczadach i na Pogórzu Przemyskim. Działaniom OUN-UPA sprzyjał ponadto górzysty, silnie zalesiony teren, słabo rozwinięte sieci dróg, a w zasadzie ich brak, a także mała liczba ośrodków miejskich i garnizonów wojskowych.

UPA zbudowała tam sieć bunkrów, kryjówek, w których rozlokowano składy materiałowe oraz szpitale. Doraźne działania grupy operacyjnej wojsk WP i KBW nie przyniosły oczekiwanych skutków. By skończyć z OUN-UPA, postanowiono połączyć zmasowaną operację przeciwko oddziałom UPA z przesiedleniem ludności ukraińskiej na Ziemie Zachodnie i Północne. W tym celu powołano Grupę Operacyjną „Wisła”. Wokół jej działań, jak i samej akcji, narosło mnóstwo pytań i kontrowersji. Wciąż toczy się wiele polemik. Historycy ukraińscy dążą do wyizolowania operacji „Wisła” z całego procesu dziejowego lat czterdziestych i stosunków polsko-ukraińskich. Nazywają ją „zbrodnią komunistyczną”, „czystką etniczną”, a nawet ludobójstwem. Koncepcja akcji „Wisła” zbudowana została na bazie prawa przedwojennego, które zezwalało na wysiedlenie ze strefy przygranicznej każdego obywatela, którego władze uznały za „niepożądanego ze względu na bezpieczeństwo granic państwa”. Nie miała zatem nic wspólnego z komunizmem. Nie jest więc prawdą, że Polska złamała prawo międzynarodowe.

Akcja Wisła przeprowadzona w 1947 roku była szybką i humanitarną operacją antyterrorystyczną, która zakończyła banderowskie ludobójstwo, tym samym była operacją konieczną dla zapewnienia bezpieczeństwa ludności polskiej.

Artykuł Akcja „Wisła”. Kres krwawych walk z OUN-UPA czy komunistyczna zbrodnia? [WIDEO] pochodzi z serwisu Niezłomni.com.

]]>
https://niezlomni.com/akcja-wisla-kres-krwawych-walk-z-oun-upa-czy-komunistyczna-zbronia-wideo/feed/ 0
Polacy mają prawo wiedzieć, kto stał za ludobójstwem na Wołyniu! Marek Koprowski pokazuje twarze katów [WIDEO] https://niezlomni.com/polacy-maja-prawo-wiedziec-kto-stal-za-ludobojstwem-na-wolyniu-najkrwawsi-mordercy-polakow-wideo/ https://niezlomni.com/polacy-maja-prawo-wiedziec-kto-stal-za-ludobojstwem-na-wolyniu-najkrwawsi-mordercy-polakow-wideo/#respond Thu, 11 Jul 2019 04:52:31 +0000 https://niezlomni.com/?p=50768

Polacy mają prawo wiedzieć, kto stał za terrorem i bestialską rzezią, której w barbarzyński sposób dokonano na Wołyniu. Kto zaplanował tamtejsze pogromy i czystki etniczne, wydawał rozkazy i likwidował polskie skupiska, mordując ich mieszkańców.

W powszechnej świadomości Polaków oprawcy z Wołynia nie posiadają twarzy. Sytuację tę może zmienić książka Marka A. Koprowskiego, którą trzymają Państwo w rękach. Jej autor – znany popularyzator historii – udowadnia, że za ludobójstwem Polaków na Wołyniu stali konkretni ludzie. Znani z imienia i nazwiska działacze OUN i dowódcy sotni UPA. To oni zaplanowali, a następnie zrealizowali metodyczną operację wymierzoną w polskich cywilów. (…)

Zarąbywanie siekierą, rżnięcie piłą, rozbijanie czaszki młotem, palenie żywcem, podrzynanie gardła nożem, topienie w studni, szlachtowanie kosą, wycinanie płodów z brzuchów konających matek, ćwiartowanie, patroszenie, dekapitacja – to nie jest zestawienie makabrycznych średniowiecznych tortur ani wyliczenie metod stosowanych przez czerń kozacką w trakcie powstania chmielnickiego w połowie XVII wieku. W ten sposób członkowie Ukraińskiej Powstańczej Armii mordowali polskich cywilów w 1943 roku na Wołyniu. W ten sposób zadawano śmierć ludziom w Europie w połowie XX wieku.

Ludobójstwo dokonane przez ukraińskich szowinistów na polskiej ludności Wołynia przeraża nie tylko swoją skalą, ale również okrucieństwem oprawców. (…)

Największym atutem książki Marka A. Koprowskiego jest obfite wykorzystanie źródeł banderowskich. Przede wszystkich wspomnień i meldunków działaczy i żołnierzy tej formacji. Dzięki temu możemy spojrzeć na ludobójstwo Polaków z nowej perspektywy. Nie z perspektywy ofiar, ale z perspektywy katów. Banderowcy wcale bowiem nie ukrywali, że konflikt z Polakami rozwiązali „ogniem i mieczem”. Bez litości i bez pardonu. Z wprowadzenia Piotra Zychowicza.

Marek Koprowski jest jednym z najciekawszych polskich popularyzatorów historii.
„Do Rzeczy”

Marek A. Koprowski - pisarz, dziennikarz, historyk zajmujący się losami Polaków. Plonem jego wypraw i poszukiwań jest wiele książek, z czego  kilkanaście ukazało się nakładem Wydawnictwa Replika. Za serię książek pod wspólnym tytułem Wołyń otrzymał Nagrodę im. Oskara Haleckiego w kategorii „Najlepsza książka popularnonaukowa poświęcona historii Polski w XX wieku”. Jest też laureatem nagrody „Polcul – Jerzy Boniecki Foundation” za działalność na rzecz utrzymania kultury polskiej na Wschodzie.

Poniżej prezentujemy fragment książki Marka A. Koprowskiego "Kaci Wołynia. Najkrwawsi ludobójcy Polaków", Wyd. Replika, Poznań 2019. Książkę można nabyć TUTAJ

Niemcy w tym czasie od dawna wspierali nacjonalistyczny ruch, który był im potrzebny do walki ze Związkiem Radzieckim. Finansowali obie frakcje OUN. Tylko w 1940 r. otrzymały one około 5 mln marek. Tworzyli też ukraińskie oddziały złożone z najbardziej zażartych nacjonalistów. Niemcy przypomnieli sobie także o dawnym agencie. Chcąc mu wynagrodzić wydanie władzom polskim po aresztowaniu w Szczecinie, powierzono mu obowiązki ukraińskiego komendanta szkoły dywersyjno-szpiegowskiej w Zakopanem. O jej utworzenie zabiegała OUN, chcąca z absolwentów utworzyć własną służbę bezpieczeństwa. Niemcy zgodzili się i utworzyli placówkę.

Ze strony ukraińskiej jej komendantem mianowano właśnie Mykołę Łebedia, natomiast z niemieckiej szkołą dowodził SS-hauptsturmführer Hans Kruger. W placówce szkoliła się sotnia kunowskich działaczy, specjalnie przez Łebedia wyselekcjonowanych. To oni tworzyli zręby Służby Bezpieczeństwa OUN, zbrodniczej formacji gorszej od gestapo i NKWD razem wziętych.

W szkole tej, zorganizowanej i funkcjonującej według niemieckich regulaminów, uczono gestapowskich metod śledczych oraz mordowania przy użyciu wyrafinowanych sposobów. Wśród nich było m.in. duszenie przy pomocy „pęta Rubana”. Uczono także metodyki przesłuchań, zaznajamiano z propedeutyką szpiegostwa itp. Nocami „studenci” tej szkoły wyłapywali na ulicach Zakopanego Polaków i Żydów i ćwiczyli na nich metody śledcze.

Łebedʹ wszedł też do tzw. „siódemki”, która tworzyła Służbę Bezpieczeństwa OUN. Wstępowali do niej absolwenci szkoły nie tylko z Zakopanego, ale innych podobnych placówek, które zorganizowano jeszcze w Krynicy i Komańczy.

Po rozłamie w OUN w 1940 r. Łebedʹ został pierwszym szefem powstałej wówczas Służby Bezpieki i delegatem do pertraktacji z władzami III Rzeszy. Praktycznie już wtedy był w OUN drugą osobą po Banderze. Pomógł mu umocnić władzę we frakcji, mordując jego przeciwników. Podział wewnątrz OUN nie był bezbolesny. Służba Bezpieczeństwa OUN pod komendą Łebedia wymordowała około 400 melnykowców. Zaraz po ukonstytuowaniu się frakcji banderowskiej na tajnym posiedzeniu ścisłego jej kierownictwa został powołany Główny Trybunał Rewolucyjny – kapturowy sąd wydający wyroki, od których nie było odwołania. Trybunał ten już w dniu powstania skazał na śmierć Senyka, Sciborśkiego i Baranowśkiego oraz tych czołowych działaczy OUN, którzy nie przystąpili do „buntu” Bandery. Wykonywaniem tych wszystkich wyroków zajmował się Łebedʹ i jego podwładni z SB. Wówczas wymordowano wspomnianych 400 melnykowców. Ci oczywiście nie pozostali dłużni i w odwecie zlikwidowali 200 banderowców.

Łebedʹ zajmował się także przygotowywaniem instrukcji dla swoich podwładnych z SB, wytyczającej dla niej zadanie po wkroczeniu na Wołyń i Małopolskę Wschodnią. To on przygotował rozdział instrukcji zatytułowanej Walka i działalność OUN w czasie wojny (1941), traktujący o zadaniach dla Służby Bezpieczeństwa „ludowej milicji”. Głosiła ona, że owa formacja ma „zlikwidować wrogie Ukrainie elementy, które staną się na jej terytorium szkodnikami, a także będą mieć możliwość kontrolować całkowicie życie społeczno- -polityczne”.
W innym akapicie dokument stwierdzał, że „elementami wrogimi Ukrainie”, których „można pozwolić sobie zlikwidować”, są: „polscy, moskiewscy i żydowscy działacze”.

Dokument ten w innym miejscu mówi, że przy:

budowie nowego rewolucyjnego porządku na Ukrainie powinni być neutralizowani: Polacy na zachodnioukraińskich ziemiach, którzy nie odrzucili marzenia o zbudowaniu Wielkiej Polski kosztem ukraińskich ziem, choćby Polska stała się czerwoną.

Niektórzy badacze wiążą też osobę Łebedia i podległych mu członków SB z mordem dokonanym na profesorach lwowskich. Teza ta została sporządzona w myśl przytaczanej wcześniej instrukcji, mówiącej, że w pierwszej kolejności należy likwidować tych Polaków, którzy w czasie sowieckiej okupacji utrzymywali kontakty bądź nawet współpracowali z władzą radziecką. Spośród 168 profesorów autorzy listu wybrali.

Czołową osobą w tej grupie był prof. Kazimierz Bartel, kilkakrotny premier Rzeczypospolitej, człowiek obdarzony ogromnym międzynarodowym autorytetem. W lipcu 1940 r. w Moskwie Stalin przeprowadził z nim rozmowy polityczne. Mogło to dać asumpt ukraińskim nacjonalistom do ukucia teorii, że Stalin myśli o utworzeniu na Zachodniej Ukrainie „polskiej republiki” w ramach ZSRR, i postanowili zlikwidować wszystkich członków polskiej elity mogących współpracować z Sowietami i niebędących komunistami. Tych bowiem Niemcy likwidowali z urzędu.

Fragment rozdziału Mykoła Łebed’ • Od terroryzmu do ludobójstwa

Artykuł Polacy mają prawo wiedzieć, kto stał za ludobójstwem na Wołyniu! Marek Koprowski pokazuje twarze katów [WIDEO] pochodzi z serwisu Niezłomni.com.

]]>
https://niezlomni.com/polacy-maja-prawo-wiedziec-kto-stal-za-ludobojstwem-na-wolyniu-najkrwawsi-mordercy-polakow-wideo/feed/ 0
„Gdy znajdziecie się w walce z wrogiem, nie dajcie się za żadną cenę pojmać w niewolę żywym”. Legiony. Droga do legendy https://niezlomni.com/gdy-znajdziecie-sie-w-walce-z-wrogiem-nie-dajcie-sie-za-zadna-cene-pojmac-w-niewole-zywym-legiony-droga-do-legendy/ https://niezlomni.com/gdy-znajdziecie-sie-w-walce-z-wrogiem-nie-dajcie-sie-za-zadna-cene-pojmac-w-niewole-zywym-legiony-droga-do-legendy/#comments Sat, 03 Nov 2018 06:20:14 +0000 https://niezlomni.com/?p=50389

„…Nastrój w jednostkach był dobry, choć nie były one do końca umundurowane i uzbrojone. Żołnierze każdego batalionu zostali poinformowani przez swych dowódców o sytuacji i powodach, dla których musieli jechać w Karpaty Wschodnie.

Jak wspominał Henryk Tomza, na dzień przed odjazdem komendant 1. Batalionu, „Stanisław”, w swoim przemówieniu „mówił, abyśmy się otrząsnęli z naszej apatii i bezczynu, i że nie umiemy jeszcze poddać się karności wojskowej, jak na żołnierzy przystało. Zaznaczył przy tym w swojej mowie, że nie pójdziemy do Królestwa, ale gdziekolwiek bić się będziemy, to zawsze przeciwko odwiecznemu wrogowi naszemu, przeciwko Rosji. Musimy poddać się kierownictwu armii austriackiej, ponieważ znajdujemy się pod opieką Austrii i ta jest za nas odpowiedzialna. Musimy zapomnieć o naszej samodzielnej walce, ponieważ za mało nas jest i za słabi jesteśmy, abyśmy na własną rękę walczyć mogli z wielomilionowym wrogiem. Nie możemy mieć armii, jaką mają samodzielne państwa, musimy walczyć pod opieką Austrii. Starajmy się wywalczyć naszą samodzielność. Zaznaczył w końcu: »Gdy znajdziecie się w walce z wrogiem, nie dajcie się za żadną cenę pojmać w niewolę żywym«."

Oficerom i podoficerom nadano rangi, oficerom przyznano gażę, a szeregowym żołd w granicach obowiązujących w armii austriackiej. Dowódcą 2. Pułku Piechoty Legionów był płk Zygmunt Zieliński, a dowódcą 3. Pułku Piechoty został kpt. Józef Haller. 2. Szwadronem Kawalerii dowodził rotmistrz Zbigniew Dunin-Wąsowicz, a 3. Szwadronem Jan Brzeziński. Jednostki te z dworca w Krakowie odjeżdżały pociągami na południe. Dla wielu legionistów podróż ta stanowiła przygodę. Po raz pierwszy w życiu widzieli nieznane im strony. Henryk Tomza, gdy ich transport mijał Cieszyn, zanotował: „Widok Cieszyna mnie wprost olśnił. Jak dotąd nie widziałem tak pięknie położonego miasta, nad którym imponuje widoczny z dala zamek wzniesiony ongiś na mało dostępnej górze i dziś jeszcze otoczony zielenią starych drzew. Następnie pysznie podnoszą piękno miasta małe planty umieszczone wzdłuż toru kolejowego okrążającego półkolem miasto, no i wreszcie nie mniej wprawia w zachwyt część miasta położona w górach. Ludność, zauważywszy nas, co żywo wybiegła do kolei, witała i żegnała powiewając chustkami z okrzykami: »Czołem«, »Szczęść Boże« itp.”

Inny legionista, Marian Mysłakowski, żołnierz 14. Kompanii 4. Batalionu 3. Pułku Piechoty, tak zapamiętał swoją drogę do Karpat Wschodnich:

Drogą kolejową przez Suchą, Poprad, Słowację, Koszyce i Marmarosz Sziget – dowieziono nas do Huszt, a stamtąd do Tecso. Wrażenia z tej drogi opiszę w paru słowach: Tatry widziane z daleka robiły na nas monumentalne wrażenie: dumne, groźbą śmierci zbrojne. Słowacja słoneczna, śliczne stroje kobiet, dziewcząt i dzieci: stoki Karpat pokryte lasami więdnących buków, ale w Munkaczu okrutna niespodzianka: na wzniesieniu panującym nad okolicą rząd szubienic, a na nich powieszeni przez Węgrów „zdrajcy”, Rusini pomówieni o udzielenie pomocy Rosjanom.

Swoje klęski na wschodnim froncie władze austro-węgierskie usiłowały tłumaczyć zdradą Rusinów, a w Galicji także Polaków, i masowo wieszały dziesiątki często niewinnych ludzi. Ignacy Daszyński, kwitując tę praktykę, z którą zetknęli się legioniści w Karpatach, pisał: „Cesarz był już człowiekiem zgrzybiałym (miał 85 lat) i tracił wpływ z każdym dniem. A naczelna komenda austro-węgierska od września stawała się coraz bardziej niepoczytalną wobec ciężkich klęsk na polu bitew we wschodniej Galicji i w Serbii i wietrzyła w najgłupszy i w najnikczemniejszy sposób „zdradę” dookoła! Już wówczas rozpoczęły się straszliwe wieszania chłopów, księży Rusińskich, Żydów „za wskazywanie drogi” Moskalom. Najniewinniejszych ludzi wieszano na drzewach przydrożnych.”50 Widoki powieszonych Rusinów będą często towarzyszyć legionistom walczącym w Karpatach Wschodnich. Węgierscy dowódcy wychodzili bowiem z założenia, że lepiej powiesić o dziesięciu Rusinów za dużo, niż jednego za mało…

A tak drogę w Karpaty zapamiętał kapelan przyszłej II Brygady, ks. Józef Panaś. Urodził się on w 1887 r. w Odrzykoniu pod Krosnem w rodzinie chłopskiej. Po maturze w Przemyślu wstąpił do Seminarium Duchownego, które ukończył w 1911 r. i następnie przyjął święcenia kapłańskie. Później był wikarym w Dublanach i katechetą w Dobromilu. Związał się z ruchem ludowym, działał też w Towarzystwie Gimnastycznym „Sokół” i w Drużynach Bartoszowych. Przed wybuchem I wojny światowej wyjechał do Niemiec, gdzie jako duszpasterz służył polskim robotnikom. Po wybuchu wojny związał się z Legionem Wschodnim, z którego przeszedł do Legionów, obejmując funkcję kapelana 3. Pułku Piechoty w randze podporucznika. O drodze w Karpaty pisał w swym Pamiętniku kapelana Legionów Polskich, co następuje:

„„Jechałem w jednym przedziale z trzema podporucznikami: Stanisławem Starkiem, Giżyckim i Stefanem Pomirskim. Ja byłem mianowany kapelanem 3. Pułku Piechoty również w randze podporucznika. Znużeni zasnęliśmy twardo. Koło północy zbudził nas wielki hałas i jakiś radosny tumult. Wyszliśmy z wagonu, było to już za granicą galicyjską, na Węgrzech.

Po dawnym polskim Spiżu, po zamkach orawskich rozeszła się lotem błyskawicy wieść, że tamtędy mają przejeżdżać na front wschodni polscy legioniści, więc zebrała się fala ludu, który jeszcze nie zapomniał polskiej mowy i z proboszczem swoim na czele witał polskich żołnierzy chlebem, solą, papierosami, a przede wszystkim gorącym słowem. Podobnego przyjęcia doznały wszystkie nasze transporty na wszystkich stacjach dawnego Spiżu i doliny orawskiej, pełnej ślicznych zamków królewskich. Poprad, Felpa, Kassa-Hamor, chociaż na słowackiej ziemi położone, przedstawiały nam się dawniej jako kraj zupełnie obcy. Na niektórych stacjach, wśród strasznych nudów czekaliśmy beznadziejnie całymi godzinami, aż nareszcie przez Koszyce, Satoralja-Ujhely i Gsap przybywaliśmy 6 października do Kiralyhaza [Korołewo na Ukrainie Zakarpackiej – przypis M.A.K.].

Podczas transportu kolejowego odprawiłem dla wojska mszę świętą na stacji kolejowej Gsap. Kilka dni trwający transport kolejowy tak nam się sprzykrzył, że ulubione przez Władysława Warneńczyka miasteczko Kiralyhaza [zamek królewski] wydało nam się rajem, zwłaszcza że oprócz pięknych ruin zamku, posiada to, zresztą zaniedbane żydowskie miasteczko, mnóstwo winnic, a dojrzewające w tym czasie winogrona można było masowo zjadać za bezcen, mimo dużej obawy przed cholerą, która tu i ówdzie zaczęła się pokazywać

Fragment rozdziału Ciężkie boje w Karpatach z książki Marka A. Koprowskiego, Legiony – droga do legendy
Nie tylko I Brygada 1915-1916. Wyd. Replika, Zakrzewo 2018. Książkę można nabyć TUTAJ.

Artykuł „Gdy znajdziecie się w walce z wrogiem, nie dajcie się za żadną cenę pojmać w niewolę żywym”. Legiony. Droga do legendy pochodzi z serwisu Niezłomni.com.

]]>
https://niezlomni.com/gdy-znajdziecie-sie-w-walce-z-wrogiem-nie-dajcie-sie-za-zadna-cene-pojmac-w-niewole-zywym-legiony-droga-do-legendy/feed/ 1