Krzysztof Bondaryk – Niezłomni.com https://niezlomni.com Portal informacyjno-historyczny Sun, 03 Dec 2023 21:00:15 +0000 pl-PL hourly 1 https://wordpress.org/?v=4.9.8 https://niezlomni.com/wp-content/uploads/2017/08/cropped-icon-260x260.png Krzysztof Bondaryk – Niezłomni.com https://niezlomni.com 32 32 Wyciekł najpilniej strzeżony dokument w sprawie Amber Gold. Poseł: ,,Komorowski i Rostowski muszą stanąć przed komisją śledczą” https://niezlomni.com/wyciekl-najpilniej-strzezony-dokument-w-sprawie-amber-gold-posel-komorowski-i-rostowski-musza-stanac-przed-komisja-sledcza/ https://niezlomni.com/wyciekl-najpilniej-strzezony-dokument-w-sprawie-amber-gold-posel-komorowski-i-rostowski-musza-stanac-przed-komisja-sledcza/#respond Sun, 02 Jul 2017 14:02:22 +0000 http://niezlomni.com/?p=40939

Dziennikarze tygodnika „wSieci” dotarli do tajnej notatki byłego szefa ABW Krzysztofa Bondaryka z 2012 roku. Informował w niej premiera Donalda Tuska o zagrożeniu, które stanowi Amber Gold. Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego miała dowody, że spółka Marcina P. to „piramida finansowa”, a linie OLT Express służyły do wyprowadzania pieniędzy z Amber Gold.

Oprócz Tuska notatkę otrzymał Bronisław Komorowski oraz kilka innych osób, których kompetencje dotyczyły sprawy: Jacek Cichocki, Jan Vincent Rostowski, Sławomir Nowak i przewodniczący KNF Andrzej Jakubiak.

W tytule notatki użyto sformułowania ,,piramida finansowa". Pojawiła się informacja, że skrytki bankowe, które wynajmowało Amber Gold, nie były w stanie pomieścić takiej ilości złota, którą powinna posiadać spółka. Bondaryk informował, że resort gospodarki wydał spółce zakaz prowadzenia działalności składowej ze względu na wyroki Marcina P. Z kolei o OLT pisano, że działalność tej spółki ,,może być nieuzasadniona ekonomicznie”.

Bondaryk pisał:

„Działalność Amber może być prowadzona nie tylko z naruszeniem prawa bankowego (...), ale także może być ukierunkowana na wyłudzenia finansowe” i jednocześnie dawał do zrozumienia, że pokrzywdzonych może być kilkadziesiąt tysięcy osób.


Nawet po notatce ABW o działalności Amber Gold, dano Marcinowi P. 2-3 miesiące po to, żeby te pieniądze wyprowadził

- mówi dziennikarz wSieci Marcin Wikło, który notatkę nazywa ,,przez lata najpilniej strzeżonym dokumentem w sprawie Amber Gold".

- Po jej treści wiemy dlaczego

- podkreśla.

Poseł Tomasz Rzymkowski z Kukiz'15 dodaje w rozmowie z wPolityce.pl, że ,,będzie konieczność zweryfikowania przed Komisję ds. Amber Gold, co funkcjonariusze, do których adresowana była ta notatka zrobili ws. biznesu Marcina P.".

Nie ma wątpliwości, że Bronisław Komorowski, Jacek Cichocki i Jacek Vincent Rostowski będą musieli stanąć przed Komisją ds. Amber Gold. ABW wiedziała już wtedy praktycznie wszystko nt. funkcjonowania piramidy finansowej, wiedziała również wiele nt. przemysłu lotniczego, wiedział o wszystkim również sam Donald Tusk. Pytanie zasadnicze brzmi: dlaczego pozwolono na takie działanie Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego? Funkcjonariusze państwa nie zareagowali w żaden sposób właściwy, a ta notatka, to najlepszy na to dowód

- mówi.

Artykuł Wyciekł najpilniej strzeżony dokument w sprawie Amber Gold. Poseł: ,,Komorowski i Rostowski muszą stanąć przed komisją śledczą” pochodzi z serwisu Niezłomni.com.

]]>
https://niezlomni.com/wyciekl-najpilniej-strzezony-dokument-w-sprawie-amber-gold-posel-komorowski-i-rostowski-musza-stanac-przed-komisja-sledcza/feed/ 0
Nieznany epizod z kariery Pawła Grasia. ,,Rozumiałem już, dlaczego historia niemieckiej siatki szpiegowskiej w Polsce nie mogła znaleźć swojej pointy” https://niezlomni.com/nieznany-epizod-kariery-pawla-grasia-rozumialem-juz-dlaczego-historia-niemieckiej-siatki-szpiegowskiej-polsce-mogla-znalezc-swojej-pointy/ https://niezlomni.com/nieznany-epizod-kariery-pawla-grasia-rozumialem-juz-dlaczego-historia-niemieckiej-siatki-szpiegowskiej-polsce-mogla-znalezc-swojej-pointy/#respond Tue, 06 Jun 2017 12:56:02 +0000 http://niezlomni.com/?p=39629

"Wolna Polska" czyli - kim jest Paweł Graś? Fragment książki „ABW – Nic nie jest tym, czym się wydaje” Wojciecha Sumlińskiego.

"Na przełomie lat 80 i 90 niemiecki wywiad BND za pośrednictwem CDU finansował rozwój kilku partii na polskiej scenie politycznej. O niektórych z nich pamiętają już tylko historycy, bo dawno temu zniknęły ze sceny. W polityce pozostali jednak wywodzący się z nich ludzie, zwłaszcza przedstawiciele jednej, sprzyjającej niemieckim interesom w Polsce. Mowa o Kongresie Liberalno - Demokratycznym, utworzonym na początku lat 90 siłami działaczy gdańskiej opozycji solidarnościowej, m.in. Donalda Tuska i Jacka Merkla. Wspierały ich „tuzy” polskiej myśli ekonomicznej, Jan Krzysztof Bielecki i Janusz Lewandowski, a także kilku znaczących TW Służby Bezpieczeństwa vide Michał Boni, którzy „godnie” i aktywnie reprezentują dziś Polskę w strukturach Unii Europejskiej, domagając się nałożenia sankcji na swój kraj.

Choć KLD zniknął tak szybko, jak się pojawił – wchodząc w międzyczasie w skład Unii Demokratycznej i Unii Wolności Leszka Balcerowicza – to jego czołowi przedstawiciele w osobach Bieleckiego czy Lewandowskiego zdążyli doprowadzić do zapaści polską gospodarkę i sprywatyzować większość przedsiębiorstw. Mechanizm był prosty: doprowadzić przedsiębiorstwo do upadłości decyzjami administracyjnymi, a potem oddać za bezcen komu trzeba. Powstanie KLD do dziś owiane jest tajemnicą, a politycy tej partii z niechęcią wspominają postać Wiktora Kubiaka, nieżyjącego już polsko-szwedzkiego biznesmena, w latach 80 TW Wojskowej Służby Wewnętrznej i kooperanta gangsterów z „Pruszkowa”, a przy okazji menedżera kilku gwiazd estrady z Edytą Górniak na czele. To w apartamencie Wiktora Kubiaka w hotelu Marriott w Warszawie politycy KLD spotykali się przy najlepszej szkockiej whisky i kubańskich cygarach, snując polityczne wizje. To także tam przedstawiciele CDU dostarczali w „reklamówkach” – o czym mówił m.in. Paweł Piskorski – niemieckie marki niezbędne politykom KLD na rozwój działalności partyjnej.

W tamtych czasach w Kongresie Liberalno Demokratycznym nie było jeszcze pewnej ważnej postaci, której rola nie została spozycjonowana do dziś – jej czas dopiero miał nadejść. Przyszły rzecznik rządu PO - PSL oraz minister koordynator do spraw służb specjalnych, Paweł Graś – bo o nim mowa – działalność opozycyjną rozpoczął podczas studiów na Uniwersytecie Jagiellońskim. Studiował prawo i dziennikarstwo. Jeszcze w czasie studiów został dyrektorem w polsko-niemieckiej spółce informatycznej ABW Pro-Holding GmbH, należącej do Paula Roglera, z którym poznał się w RFN w 1989. Rogler, to typowy przykład kariery w iście amerykańskim stylu – „od pucybuta do milionera”. Do 1987 prowadził skromny punkt ksero w bawarskiej mieścinie Selb, położonej na pograniczu Czechosłowacji, NRD i RFN, by niedługo później pojawić się w Polsce, już jako właściciel prężnej informatycznej firmy Rotronik EDV- -Entwicklungen i założyć jej filię: Pro-Holding. Rogler i Graś prowadzili wspólnie szereg interesów, ale bez szczęścia. Firmy Roglera notorycznie notowały straty, wydawałoby się, że zgodnie z logiką i zdrowym rozsądkiem niemiecki biznesmen powinien wycofać się z nierokującego rynku. Ale biznesmen działał wbrew logice. Po sprzedaży jednej firmy notującej straty, lokował pieniądze w kolejne przedsiębiorstwo notujące straty i tak nieomal bez końca.

W 1998 Graś zniechęcił się do biznesu, co jednak nie zraziło go do pogłębiania znajomości z niemieckim biznesmenem. Paweł Graś znał elitę polityczną Krakowa z czasów w NZS-ie i postanowił wykorzystać ten fakt do zrobienia kariery politycznej. Należał do Unii Polityki Realnej, Ruchu Stu i Akcji Wyborczej Solidarność, z której dostał się do Sejmu. Karierę polityczną kontynuował w Stronnictwie Konserwatywno-Ludowym, a następnie w powstałej z inspiracji generała Gromosława Czempińskiego Platformie Obywatelskiej. Jego działalność polityczną cechowała jedna ciekawa kwestia – od początku kariery interesowały go przede wszystkim służby specjalne i zagadnienia tzw. „bezpieczeństwa narodowego”. Był uczestnikiem szkoleń z dziedziny bezpieczeństwa i obronności w Stanach Zjednoczonych, Kanadzie i w Niemczech, doradzał w sprawach bezpieczeństwa premierowi Jerzemu Buzkowi, zasiadał w Komisji Obrony Narodowej oraz Komisji Nadzwyczajnej ds. Rządowego Projektu Ustawy o ABW i AW. Przewodniczył stałej Podkomisji do spraw Współpracy z Zagranicą i NATO, Komisji ds. Służb Specjalnych, a od listopada 2007 do stycznia 2008 pełnił funkcję pełnomocnika rządu ds. bezpieczeństwa i był nieformalnym koordynatorem do spraw służb specjalnych w randze sekretarza stanu. Z tej ostatniej funkcji został odwołany w 2008 i powierzono mu funkcję rzecznika rządu.

Obserwatorzy mylili się sądząc, że było to spowodowane utratą zaufania do niego przez premiera. Przeciwnie. Donald Tusk chciał chronić Grasia i chciał chronić siebie – i wolał dmuchać na zimne. Chodziło o sprawę kontaktów koordynatora ds. służb specjalnych z niemieckim biznesmenem, która mogła zaszkodzić rządowi. Tusk, zręczny PR-owiec, zrobił po prostu krok do przodu i wytrącił argumenty z rąk przeciwników. Był to bowiem jeszcze czas, gdy miał w PO ograniczoną władzę i gdy jego błędy mocno punktował Grzegorz Schetyna. Pod wpływem doradców premier przesunął Grasia z newralgicznej funkcji na mniej decyzyjne, za to rządowe stanowisko. Uniknął w ten sposób zarzutów, że człowiek mający niejasne związki biznesowo-towarzyskie z potencjalnym przedstawicielem Bundesnachrichtendienst (BND) ma „pod sobą” wszystkie możliwe służby specjalne. W tamtym czasie było już bowiem tajemnicą poliszynela, że Paul Rogler „wychodził” w czynnościach operacyjnych ABW, jako powiązany z niemieckim wywiadem BND, ale przez wzgląd na Grasia sprawie „ukręcano łeb”. Dlaczego?

By odpowiedzieć na to pytanie, trzeba zanurzyć się w przeszłość.

Paweł Graś był przewodniczącym NZS-u Uniwersytetu Jagiellońskiego. A działo się to wówczas, gdy działali tam młodzieńcy stanowiący chwilę później awangardę nowych – starych kadr delegatury UOP w Krakowie, jednostki najeżonej esbekami, ale zarazem skupiającej działaczy NZS-u. Grupie tej przewodzili Maciej Hunia, absolwent szkoły wywiadu w Starych Kiejkutach, Grzegorz Reszka, Paweł Białek, późniejszy za-stępca Szefa ABW Krzysztofa Bondaryka, i Janusz Nosek. Dawnym studenckim opozycjonistom przewodził Tadeusz Rusak, dobry znajomy Bronisława Komorowskiego – a kilka lat później szef WSI zasłużony w „wyczyszczeniu” śledztwa CBŚ w sprawie fundacji „Pro Civili” – oraz szef krakowskiej delegatury Mieczysław Tarnowski, jego zastępca. Z warszawskiej Centrali delegaturze UOP w Krakowie patronowali posia-dający właściwie nieograniczony wpływ na pracę służb specjalnych Konstanty Miodowicz, Bartłomiej Sienkiewicz i Wojciech Brochwicz. Czy w tej sytuacji Graś mógł czuć się bezpiecznie? Mógł – i tak było. Liczył, że ze strony przyjaciół z czasów studenckich nie grozi mu niebezpieczeństwo odnoszące się do kontaktów z niemieckim biznesmenem podejrzewanym o związki z niemieckim wywiadem BND – i tak się stało. Paweł Graś odwdzięczył się później kolegom z nawiązką, ułatwiając im awanse na najwyższe stanowiska. Było to już w czasach, gdy miał duży i coraz większy wpływ na Donalda Tuska. Zwłaszcza w materii służb specjalnych.

Koniec końców w tej sytuacji kontrwywiad krakowski jedynie markował „monitorowanie” działalność Paula Roglera, od czasu do czasu zlecając swoim źródłom mało aktywne działania operacyjne i realizując działania obserwacyjne, z których wiele nie wynikało – bo najzwyczajniej w świecie wiele wyniknąć nie mogło. Przy okazji jednak wyszło na jaw, że tak naprawdę Roglerem kontrwywiad interesował się aktywnie już w latach 90, a nawet wcześniej. Punktem wyjścia były jego kontakty z personelem konsulatu niemieckiego w Krakowie – kontrwywiad szybko wyłapuje takie osoby poprzez obserwację prowadzoną ze Stałych Punktów Zakrytych oraz przez Osobowe Źródła Informacji, werbowane pod kątem operacyjnego zabezpieczenia personelu placówek dyplomatycznych w RP, a do takich zaliczają się konsulaty.

Okazało się, że jednostki kontrwywiadu weszły w posiadanie informacji, że Paul Rogler, wspólnik w interesach Pawła Grasia, kontaktował się w Polsce z jednym z obywateli Niemiec ”przechodzących” – jak mówi się w języku służb specjalnych - w sprawie Ryszarda Tomaszka, a ten fakt w kontekście potwierdzonych informacji o szpiegostwie Tomaszka i o budowaniu przez niego niemieckiej siatki szpiegowskiej w Polsce był co najmniej zastanawiający. Wagę tej informacji zwiększał inny fakt - wiele danych potwierdzało związki Roglera z BND, a wszystkie te wątki układały się w logiczną całość. Wystarczyło tylko połączyć kropeczki. Kto miał to jednak zrobić, skoro „grupa krakowska” wszystkie zmiany przetrwała w miarę bezboleśnie – no, może jedynie z krótką przerwą w latach 2005-2007. W owym czasie parasol ochronny nad Grasiem rzeczywiście na moment został zwinięty i sprawa od razu nabrała tempa. Funkcjonariusze kontrwywiadu z miejsca uzyskali sporo danych dotyczących związków Grasia z niemieckim biznesmenem podejrzewanym o kooperację z BND. Najbardziej interesująco wyglądały wątki dotyczące wątpliwości w sprawie bezinteresowności działalności Roglera w Polsce w kontekście Grasia. Potwierdzały je niepokojące informacje odnoszące się zwłaszcza do początków tej znajomości, sięgającej lat 80. Sprawa rozwijała się dynamicznie, ale ostatecznie nie znalazła operacyjnego epilogu z jednej prostej przyczyny: po kryzysie rządowym w 2007 wybory wygrała PO.

Jesienią 2007 p.o. szefa ABW został Krzysztof Bondaryk, za którego kandydaturą stali Wojciech Brochwicz, Konstanty Miodowicz i Bartłomiej Sienkiewicz, przedstawiciele „grupy krakowskiej”. Graś został zaufanym doradcą premiera Donalda Tuska, najbliższym współpracownikiem, i tym samym na kierownicze stanowiska w służbach wrócili jego koledzy z czasów studenckiej opozycji: Macieja Hunię mianowano szefem Służby Wywiadu Wojskowego, a następnie Agencji Wywiadu, z kolei Janusza Noska – Szefem SKW. Ostatecznie sprawa kontaktów Pawła Grasia z obywatelem Niemiec podejrzanym o związki z BND została zamieciona pod dywan, co było o tyle łatwe, że była to sprawa operacyjna. Ostatnią nadzieję na powrót do tej historii stanowił Ryszard Tomaszek, który po wyjściu z więzienia i wyjeździe do Niemiec na stare lata z powrotem zamieszkał w Polsce z dożywotnią pensją ponad 10 tysięcy złotych od niemieckiego rządu za działalność szpiegowską dla BND w naszym kraju – ale Niemcy skutecznie zamknęli mu usta…

Wracając do domu myślałem o sytuacji naszego kraju, w którym jedno przestępstwo ludzi na wysokich stołkach zacierało poprzednie, aż wreszcie wszystkie te popełnione przestępstwa połączyły się w jeden wielki system przestępstw, których nikt nie był już w stanie zliczyć, a co dopiero – rozliczyć. I rozumiałem już, dlaczego historia niemieckiej siatki szpiegowskiej w Polsce nie mogła znaleźć swojej pointy. Rozumiałem, dlaczego przez ostatnich kilkanaście lat setki osób zginęły w tajemniczych okolicznościach, a mimo to nie wykryto ani jednego sprawcy żadnego z licznych spektakularnych morderstw i nie wyjaśniono ani jednego przypadku z wielu głośnych „samobójstw”. Rozumiałem już, dlaczego takie sprawy, jak śmierć Andrzeja Leppera nie mogły zostać pokazane opinii publicznej w prawdzie, dlaczego zniszczono Tylickiego, Gruszkę, tylu innych i żadna z tych historii nie została wyjaśniona. I dlaczego Małgorzata Wierchowicz z Komendy Głównej Policji usiłująca na przekór wszystkim dojść do sprawców zamordowania generała Marka Papały od początku nie miała szans. Na rynku jest blisko siedem tysięcy teczek z operacji kryptonim „Hiacynt”, materiały z nielegalnych podsłuchów i tajnych przeszukań, zbieranych w każdym czasie i przez wszystkie opcje, setki wspaniałych haków wszystkich na wszystkich, a całość podlana sosem nacisków i szantaży. I trzeba by to wszystko zaorać, a następnie zbudować od początku, by wreszcie z tym skończyć. Pozostało pytanie: kto się na to odważy? I nie mniej ważne – kto na to pozwoli?"

Artykuł Nieznany epizod z kariery Pawła Grasia. ,,Rozumiałem już, dlaczego historia niemieckiej siatki szpiegowskiej w Polsce nie mogła znaleźć swojej pointy” pochodzi z serwisu Niezłomni.com.

]]>
https://niezlomni.com/nieznany-epizod-kariery-pawla-grasia-rozumialem-juz-dlaczego-historia-niemieckiej-siatki-szpiegowskiej-polsce-mogla-znalezc-swojej-pointy/feed/ 0
Szef ABW pisywał w gazecie kierowanej przez Giertycha https://niezlomni.com/szef-abw-pisywal-w-gazecie-kierowanej-przez-giertycha/ https://niezlomni.com/szef-abw-pisywal-w-gazecie-kierowanej-przez-giertycha/#respond Tue, 19 Jul 2016 09:46:02 +0000 http://niezlomni.com/?p=29044

Krzysztof Bondaryk (ur. 1959 r.) w latach osiemdziesiątych działał w opozycji antykomunistycznej.

Pracował też jako nauczyciel, a w latach 1988–1990 jako asystent w Instytucie Historii PAN. W latach 1990–1996 pełnił funkcję szefa białostockiej delegatury UOP. Szefem ABW był w latach 2008-2013. Wikipedia.pl

Pismo "Słowo Narodowe", którego redaktorem naczelnym był Maciej Giertych ukazywało się w latach 1989-1991.

20160716_144522

20160716_144547

20160716_144645

20160716_144640

20160716_144631

Artykuł Szef ABW pisywał w gazecie kierowanej przez Giertycha pochodzi z serwisu Niezłomni.com.

]]>
https://niezlomni.com/szef-abw-pisywal-w-gazecie-kierowanej-przez-giertycha/feed/ 0
Farsa w TVP. Jak poseł PO zareagował na słowa Wojciecha Sumlińskiego https://niezlomni.com/wojciech-sumlinski-w-tvp-posel-zareagowal-slowa-wojciecha-sumlinskiego/ https://niezlomni.com/wojciech-sumlinski-w-tvp-posel-zareagowal-slowa-wojciecha-sumlinskiego/#comments Sun, 15 May 2016 18:26:45 +0000 http://niezlomni.com/?p=27597 Wojciech Sumliński w TVP

Po ponad 8 latach nieobecności dziennikarz śledczy Wojciech Sumliński w mediach publicznych, został zaproszony do programu, na żywo, "Studio Polska", gdzie bez ogródek opowiada o tym, jak próbowano zniszczyć jego i jego rodzinę.

Sumliński mówił o nieznanych dotąd zeznaniach sądowych Tomasza Budzyńskiego, byłego szefa Delegatury ABW w Lublinie.

Nie miałem z tym człowiekiem kontaktu 7 lat. Próbowano go zabić na wiele sposobów. Tylko za to, że próbował mnie ostrzec. (…) Co on zeznaje? Kontaktuje się ze mną tylko dlatego, że Komorowski nie jest już prezydentem. Z otwartą przyłbicą mówi że płk Jacek Mąka, z-ca Bondaryka, żądał od niego, by zmusił mnie do działania przeciw komisji weryfikacyjnej WSI. Że jeżeli zmusi mnie do udziału w tej prowokacji, to dostanie udział w spółce Skarbu Państwa. (…) Pytany przez sąd, czy Jacek Mąka mógł to zrobić sam, odpowiada, że to niemożliwe - że musiał działać za zgodą Bondaryka i Tuska

Poseł Michał Szczerba z Platformy Obywatelskiej ograniczał się głównie do słów "proszę nie obrażać prezydenta".

Artykuł Farsa w TVP. Jak poseł PO zareagował na słowa Wojciecha Sumlińskiego pochodzi z serwisu Niezłomni.com.

]]>
https://niezlomni.com/wojciech-sumlinski-w-tvp-posel-zareagowal-slowa-wojciecha-sumlinskiego/feed/ 3
„Komorowski postarał się, żebyś poszedł siedzieć. To nie koniec”. Fragment nowej książki Wojciecha Sumlińskiego https://niezlomni.com/wojciech-sumlinski-pogorzelisko-komorowski-postaral-sie-zebys-poszedl-siedziec-to-nie-koniec/ https://niezlomni.com/wojciech-sumlinski-pogorzelisko-komorowski-postaral-sie-zebys-poszedl-siedziec-to-nie-koniec/#respond Sun, 08 May 2016 17:14:30 +0000 http://niezlomni.com/?p=27392 Wojciech Sumliński "Pogorzelisko"

Byłem współpracownikiem Centralnego Biura Śledczego i – chcę to podkreślić – nie robiłem tego dla pieniędzy. Nie uchroniło mnie to od poważnych kłopotów i wyniku prowokacji 16 miesięcy spędziłem w „sanatorium”.

To czas, którego nie zapomnę do końca życia. Zaliczyłem 12 cel z najbardziej bezwzględnymi bandytami, mordercami, gwałcicielami, handlarzami narkotyków, handlarzami bronią. Próbowano mnie złamać na różne sposoby, nie żałowano mi żadnych „atrakcji”, nikomu nie życzę czegoś podobnego, ale koniec końców nie złamali mnie. W międzyczasie zastraszano moich obrońców, świadków, zniszczono mnie, zniszczono moją rodzinę. Długo nie rozumiałem, dlaczego stało się to wszystko. I dopiero dużo później dowiedziałem się, że za tym wszystkim stoi Bronisław Komorowski, odnośnie którego dysponowałem olbrzymim dossier i olbrzymią wiedzą – służbową i prywatną. Wiedział, że ja wiem, bo o pewnych sprawach z nim związanych sam pisemnie go poinformowałem. Długo po tym, gdy wyszedłem na wolność, powiedziano mi: „Nie wiedziałeś, na co się porywasz. Wszedłeś na odcisk Komorowskiemu. Twoje problemy, to jego robota”. Potem połączyłem swoją dawną wiedzę o Komorowskim z Fundacją Pro Civili i Aneksem do Raportu WSI, o którym chciał on uzyskać za wszelką cenę wszelkie informacje. By to wyjaśnić, trzeba wrócić do 2007 roku, do naszego spotkania, które zainicjowała poseł PO Jadwiga Zakrzewska. To jego zaufana osoba, która, że tak to ujmę, była pod Komorowskim – a jak bardzo zaufana, to może temat na przyszłość. Powszechnie wiadomo, że była dawną podwładną Bronisława Komorowskiego, wiceszefem MON w czasie, gdy Komorowski był ministrem. I tu się zatrzymam. Inicjatywa Zakrzewskiej wzięła się z informacji otrzymanej od oficerów WSI, według których miałem dysponować wiedzą na temat tajnego Aneksu do Raportu WSI i o Fundacji Pro Civili. Po drodze, nim dojechaliśmy samochodem do biura poselskiego Komorowskiego, Zakrzewska upewniała się, czy mam wiedzę na interesujące ich tematy. Potwierdziłem. I teraz z kolei ja zapytałem, skąd jej wiedza o mnie. „Tak mówią oficerowie, uważają, że warto z panem rozmawiać” – odparła krótko. Nie oponowałem.

W tamtym czasie rzeczywiście miałem świetne rozeznanie, koneksje i szeroko rozbudowane kontakty. Rozeszła się wieść, że poza wszystkim mam na przykład kontakty z kapelanami Wojska Polskiego, z Tadziem Głódziem, ale też z generałami i dowódcami żandarmerii – i tak było naprawdę. Z jego ekscelencją biskupem Głódziem znamy się od 15 lat, „od zawsze” byliśmy w bardzo dobrych stosunkach. Jego także skrzywdzono. W moich wspomnieniach i pamięci jego obraz jest bardzo pozytywny, ciepły obraz biskupa, człowieka bardzo zaradnego i mnie przychylnego. Najlepsi przyjaciele wieszali na nim psy, ale ja jestem świadkiem, że za swoje pieniądze zorganizował w Bieszczadach cztery wakacyjne turnusy dzieciom, sierotom i półsierotom. Na 50 hektarach kazał wybudować namiotowe miasteczko, wyposażył je w łazienki, ściągnął kuchnie polowe i wszystko inne, co potrzebne. A że mówi się, iż lubi wypić? To poproszę o wskazanie 10 osób z Sejmu, które wypić nie lubią. Może być z tym trudność. Ataki na Głódzia, to ataki na Kościół, tak uważam.

Wracając do spotkania z Bronisławem Komorowskim w jego poselskim biurze – na początek przeprosił mnie za spóźnienie tłumacząc, że był na rozmowie u premiera. A później zapytał o Sumlińskiego, konkretnie – czy znam Wojciecha Sumlińskiego. Zgodnie z prawdą odpowiedziałem, że nie znam, i na tym skończyła się kwestia tego tematu. Komorowski był wyraźnie zawiedziony, jakby oczekiwał zupełnie innej odpowiedzi. Zaraz potem przeszedł do wątku „kwitów na PIS”, na Jarosława Kaczyńskiego, Antoniego Macierewicza i Zbigniewa Ziobro, a nawet na Donalda Tuska i PO – i to już było naprawdę ciekawe. Na koniec zapytał mnie, czy mam dostęp do informacji na temat Fundacji Pro Civili i tajnego Aneksu do Raportu WSI. Zachowywał się tak, jakby chciał mnie wysondować, sprawdzić, co wiem, a czego nie wiem, jaka jest wiedza na rynku. Odpowiedziałem, że w kwestii Aneksu nie mam wiedzy, ale o Fundacji Pro Civili – i owszem. Na tym wątku zatrzymaliśmy się dłużej i rozmawialiśmy o Manfredzie Holletschku. Komorowski był dobrze zorientowany w temacie. Potrafię to ocenić, bo w moich dokumentach o Pro Civili przewinęło się około 50 osób, w tym właśnie Manfred Holletschek oraz Igor Kopylow, Rosjanin, który miał kilka paszportów wystawionych na kilka nazwisk. Dokumenty dotyczące Pro Civili zostały mi odebrane przez służby specjalne i dziś pozostały mi tylko notatki. Nie wiedziałem, że tak szybko zareagują, ale mimo to te najważniejsze materiały schowałem, tak na wszelki wypadek. Są za granicą i jeśli znajdą się w Polsce odważni i uczciwi prokuratorzy, chętnie je przekażę. Zanotowałem nazwiska, fakty i związki łączące ludzi z kręgu Pro Civili, a także informacje o interesach Fundacji i przemycie broni. Nie poskąpiłem szczegółów. I rzecz najważniejsza – mam cały zapis rozmowy z Bronisławem Komorowskim. To nie żarty.

O szczegółach tego spotkania oraz innych faktach powiadomiłem Prokuraturę Warszawa - Śródmieście i od tamtej pory zapadła głucha cisza. Moje zawiadomienie o popełnieniu przestępstwa przerzucano z jednej prokuratury do drugiej i żadna nie miała odwagi zająć się sprawą. Skończyło się niczym. Z Bronisławem Komorowskim jest tak, jak z kamieniem wrzuconym do wody: kręgi rozchodzą się bardzo szeroko, to co mówię, to tylko wierzchołek góry lodowej. Za moją wiedzę o nim próbowano mnie później dobić. Prokurator Jolanta Mamej, ta sama, która oskarżała pana Sumlińskiego, wezwała mnie na przesłuchanie i wręczyła do przeczytania dokument, który nazwała Aneksem. Od razu wiedziałem, że to podpucha, bezczelna prowokacja. Bardzo zresztą nieudolna. Powiedziała: „proszę to wziąć i zapoznać się z poszczególnymi kartami”. Poprosiłem o jakiś plastik, bym mógł te kartki przewertować nie zostawiając śladów linii papilarnych. Wtenczas prokurator, wyraźnie zawiedziona, schowała materiały do szafki. Twierdziła, że był to Aneks do Raportu WSI, rzekomo znaleziony u mnie. Prowokacja na całego! Po chwili wszedł drugi prokurator, krótka narada i przesłuchanie zostało zakończone. Dopiero wtedy zrozumiałem, po co w 2013 nawiedzili mnie ludzie z ochrony prezydenta Komorowskiego, którzy proponowali duże pieniądze za udostępnienie materiałów z Aneksu. Po wyjściu z prokuratury spotkałem się z byłymi, zaprzyjaźnionymi oficerami BBN, UOP i ABW, od których dowiedziałem się, że od dawna jest „cena” za moja głowę – szukają tylko pretekstu. „Zagrałeś z Komorowskim, to postarał się, żebyś poszedł siedzieć. A to nie koniec. Uważaj!” I tak mniej więcej to wyglądało, kiedy przez te wszystkie lata chciałem pomagać państwu w załatwieniu mafii, a tymczasem stało się inaczej – mafia państwowa załatwiła mnie.

***

Wyszedłem z sądu i zatrzymałem się, nie wiedząc, co z sobą począć. Gdy tak stałem, podszedł do mnie mój obrońca, mecenas Waldemar Puławski, porządny człowiek, który, w przeciwieństwie do innych mecenasów, zawsze był względem mnie fair. Nasze oczy spotkały się na ułamek sekundy. – Przez wiele lat byłem prokuratorem – zagadnął. – A potem jako obrońca reprezentowałem wielu ludzi, w wielu głośnych sprawach. Od „Inki”, kobiety oskarżanej w sprawie o zabójstwo ministra Jacka Dębskiego, po wielu łotrów – popatrzył na mnie uważnie, po czym wrócił do przerwanego wątku. – Tak więc, panie Wojtku, z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że wiele rzeczy w życiu widziałem i wiele już słyszałem, ale to? – Pokręcił głową, jakby wciąż nie mógł uwierzyć, że to się dzieje naprawdę. – Jedno wiem na pewno: to nie pan powinien siedzieć na tej ławie oskarżonych, ale ktoś zupełnie inny. I wszyscy na tej sali wiedzą, kto. Nie odpowiedziałem, bo podobnie jak mój obrońca, zastanawiałem się, czy Bronisław Komorowski odpowie kiedyś za to wszystko, co stało się przy jego wydatnym udziale. Wracając samotnie z sądu do domu myślałem o tym, co przed chwilą zeznał kolejny świadek. Mówiono, że był agentem Centralnym Biurem Śledczym, a dziś on sam potwierdził swoja współpracę z CBŚ. Słyszałem wcześniej, że skutecznie rozpracowywał mafię paliwową i najgroźniejsze grupy przestępcze w Polsce. Mówiono, że na tyle skutecznie, iż zbierał nagrodę za nagrodą, i pewnie tak było. Wiele spośród postaci, które przywołał dziś w sądzie, nie była mi obcych. Nie to, by moje ścieżki przecięły się kiedykolwiek z ich ścieżkami. Bardziej to, że działalność tych ludzi, ich kariery, bywały szalenie interesujące. Oczywiście dla kogoś, kto interesował się miliardowymi wyłudzeniami, niewyjaśnionymi samobójstwami czy innymi historiami, o których można powiedzieć wszystko, tylko nie to, że przywracają wiarę w człowieka. Najprzód Austriak Manfred Holletschek. Wiedziałem o nim sporo. Obok Wolfganga Kasco był głównym założycielem Pro Civili, znanym polskiej policji. Jak to więc możliwe, że dopuszczono, by Holletschek rozwijał w Polsce współpracę z byłymi oficerami Północnej Grupy Wojsk Radzieckich, stacjonującymi w Legnicy, zorganizowanymi grupami przestępczymi z Ukrainy oraz z Leszkiem Danielakiem, przywódcą „Pruszkowa”? Pośrednikiem w kontaktach pomiędzy Pro Civili a mafią pruszkowską był między innymi Jarosław Sokołowski pseudonim „Masa”. Po uzyskaniu statusu świadka koronnego, „Masa” bez obaw składał zeznania o tym, jak „Pruszków” wchodził w różne przedsięwzięcia publiczne. W zamian za obciążenie gangsterów Sokołowski otrzymał prawo do zachowania milczenia w sprawach, których ujawnienie byłoby dla niego bardziej niebezpieczne niż zeznania o działalności szefów „Pruszkowa” i skorzystał z tego prawa w jednym obszarze: w sprawie interesów mafii na WAT oraz kooperacji z Fundacją Pro Civili. Nie zrobił tego bez powodu. „Masa” doskonale wiedział, że Fundacja to w rzeczywistości przykrywka dla dobrze zakonspirowanej międzynarodowej organizacji przestępczej założonej przez ludzi WSI, którzy doprowadzili do wielomiliardowych wyłudzeń i do śmierci wielu osób. Podstawą działania Pro Civili była kooperacja z Wojskową Akademią Techniczną, dlatego też podstawy te zabezpieczono solidnie. Według informacji CBŚ specyficzny rodzaj zainteresowania elementami działalności Fundacji – na styku jej kooperacji z WAT – wykazywał, jako szef MON, Komorowski, który według oficerow CBŚ zachowywał się tak, jakby prowadził dla Fundacji działania osłonowe. Gdy śledztwo szło pełną parą i gdy w jego toku zamierzano przesłuchać Komorowskiego, właśnie wtedy do Komendy Głównej Policji wkroczyli przedstawiciele generała Tadeusza Rusaka, szefa WSI i zarazem znajomego Komorowskiego. Dokumenty zabrano, śledztwo przekierowano w ślepą uliczkę – i koniec! Sprawa dotycząca wielomiliardowych wyłudzeń i zagadkowych „samobójstw” nigdy nie została wyjaśniona. Zeznania świadka były kolejnym potwierdzeniem niewidzialnych więzi, jakie miały łączyć byłego szefa MON, przyszłego prezydenta Polski, z założycielami Pro Civili i innymi przedstawicielami tej organizacji. Funkcjonariusze CBŚ ustalili też, że tajemniczy Rosjanin, posługujący się personaliami „Igor Kopylow”, o którym mówił świadek, był organizatorem procesu wyłudzania ogromnych kredytów bankowych na rzecz Pro Civili we współpracy z WSI oraz grupą pruszkowską i miał niezbędne pełnomocnictwa wydane przez MON do zapoznawania się z pracami badawczymi na WAT, sięgającymi tajemnic państwowych. Świadkowie potwierdzili, że Kopylow kontaktował się z kapitanem Piotrem Polaszczykiem i był inicjatorem factoringu, zwanego systemem satelitarnym, który polegał na zakładaniu fikcyjnych spółek na fałszywe tożsamości lub na „ludzi-słupy”. Kwota wyłudzeń dokonanych w ten sposób przekroczyła sto milionów złotych, a był to drobny zakres działalności Pro Civili. Pieniądze transferowano za pośrednictwem kilku korporacji zarejestrowanych na Cyprze, do Rosji. Niezależnie od skutków finansowych, jakie wynikały z takich kontraktów, umowy zawierały klauzule umożliwiające kontrahentowi dostęp do informacji stanowiących tajemnicę służbową. Oznaczało to, iż posługujący się kilkoma tożsamościami, powiązany z obcym wywiadem Igor Kopylow mógł otrzymywać informacje o stopniu zaawansowania ściśle tajnych prac badawczych oraz o procesach ich wdrażania na potrzeby sił zbrojnych Rzeczypospolitej Polskiej. Tuż przed odebraniem śledztwa przez WSI oficerom Centralnego Biura Śledczego – czyli tuż przed przerwaniem śledztwa – prowadzący je policjanci próbowali dociec, jak to możliwe, że Komorowski, który o działalności Kopylowa był informowany na bieżąco i miał w tej kwestii pełne rozeznanie, nie zrobił nic, by położyć jej kres. Odbierając śledztwo policji WSI nie dopuściły do pełnego zrealizowania tego wątku śledztwa. Konkluzja oficerów CBŚ była jednoznaczna: WSI, które odpowiadały za kontrwywiadowczą osłonę technologii rozwijanych w ramach projektów badawczych na Wojskowej Akademii Technicznej, same przekazały je w obce ręce. Zdaniem prowadzących śledztwo oficerów CBŚ jedną z kluczowych postaci, których działania, bądź zaniechanie działań, doprowadziły do takiej sytuacji, a nadto do wyłudzenia z WAT setek milionów złotych, był kierujący resortem szef MON, Bronisław Komorowski.
Złożone dziś zeznania stanowiły domknięcie koła. Poza wszystkim dotykały także spraw pozornie mniej istotnych, a nawet pozornie quasi groteskowych – ale tylko pozornie. O zadziwiających relacjach dotyczących Bronisława Komorowskiego i posłanki PO, Jadwigi Zakrzewskiej – o których tylko mimochodem, za to w bardzo obrazowy sposób wspomniał w sądzie świadek– wiedziałem to i owo już wcześniej. Wiele osób o nich wiedziało. Wiedziałem, że to dzięki Komorowskiemu pracownica Spółdzielni Spożywczej „Społem” nieomal wprost ze spółdzielni trafiła do elitarnego grona polityków i to nie na byle jakie stanowisko: wiceszefa MON, zastępcy Komorowskiego - wtenczas szefa MON. Nigdy nie miałem nic przeciwko pracownikom Spółdzielni „Społem”, bo niby dlaczego miałbym mieć, ale taki awans, przy którym mit kariery od pucybuta do milionera był błahostką, jawił się, jako coś irracjonalnego! Zwłaszcza że wskutek tego awansu Jadwiga Zakrzewska została przełożoną pułkowników oraz generałów Wojska Polskiego i de facto całej polskiej armii, a to już była czysta abstrakcja. Gdy podczas przesłuchania w toku mojego procesu spytałem Jadwigę Zakrzewską o kulisy jej kariery i o relacje łączące ją z Bronisławem Komorowskim, posłanka PO odpowiedziała z przestrachem malującym się na twarzy: „nie pamiętam jak zostałam wiceszefem MON, nie pamiętam też, jak poznałam Bronisława Komorowskiego”. Skleroza najważniejszych osób w państwie, która objawiła się podczas mojego procesu, nie była niczym nowym. Podczas składania zeznań prawie niczego nie pamiętał Paweł Graś, szef Sejmowej Komisji ds. Spraw Specjalnych, a potem rzecznik rządu Donalda Tuska, który na sto pytań zadanych w sądzie w siedemdziesięciu siedmiu przypadkach zasłonił się niepamięcią. Niczego nie pamiętał szef ABW, co akurat na jego stanowisku wydawało się nieco zaskakujące, ale nie takie rzeczy zdarzają się na świecie, prawda? Niczego nie pamiętał także prezydent Bronisław Komorowski, który przepytywany w toku procesu przebił rzecznika rządu, Pawła Grasia, i w odpowiedzi na pytania ponad osiemdziesiąt razy zasłonił się niepamięcią. Skoro najważniejsi ludzie w państwie mogli mieć sklerozę, to dlaczego nie mogła mieć jej Jadwiga Zakrzewska, w momencie składania zeznań już „tylko” przewodnicząca Sejmowej Komisji ds. kontaktów z NATO i posłanka PO w jednej osobie? Osobiście żałowałem, że chorobliwa niepamięć najważniejszych osób w kraju niosła ze sobą pewnego rodzaju procesowe komplikacje, bo np. w ich efekcie sędzia Stanisław Zdun został zmuszony – z nie swojej winy – do zamieszczania w sądowych aktach quasi kuriozalnych adnotacji: „nie można przeprowadzić konfrontacji z udziałem Pawła Grasia, bo świadek Graś niczego nie pamięta. Nie można przeprowadzić konfrontacji z udziałem Krzysztofa Bondaryka, bo świadek Bondaryk niczego nie pamięta. Nie można przeprowadzić konfrontacji z udziałem Bronisława Komorowskiego, bo świadek Komorowski niczego nie pamięta. I nie można przeprowadzić konfrontacji z udziałem Jadwigi Zakrzewskiej, bo świadek Zakrzewska niczego nie pamięta”. Taki zapis widnieje do dziś w procesowych aktach, kto ma ochotę, może zobaczyć go na własne oczy. Kuriozalnych sytuacji w toku procesu było więcej, bo taki to był proces, w którym ludzkie tragedie przeplatano farsą. Z tych ostatnich zapamiętałem zeznania żony pułkownika WSI, Leszka Tobiasza, najwyraźniej zmuszanej przez męża do łgarstw, co wyszło na sali rozpraw, niczym przysłowiowe szydło z worka. Zanim zrobiło się śmiesznie, było strasznie. Wdowa po pułkowniku, koledze Komorowskiego, i współautorze potwornej intrygi, który za udział w niej miał zagwarantowaną bezkarność od innych spraw i obiecany wyjazd na placówkę do Kazachstanu – podobnie jak inni uczestnicy procesu, niczego nie mogła sobie przypomnieć. Nie potrafiąc podać żadnego szczegółu rzekomego spotkania, które wraz ze swoim małżonkiem miała odbyć ze mną i które miało stać się zarzewiem przestępstwa, przyparta do muru i złapana na szeregu nieścisłości, przyznała ze łzami: „ tak naprawdę to ja pana Sumlińskiego znam… z telewizji”. Prokurator skulił się w sobie, publiczność zaczęła się śmiać. Ale mnie nie było do śmiechu. Ani wtedy, ani teraz, gdy wracając samotnie z sądu do domu myślałem o setkach i tysiącach innych osób niszczonych w oparciu o pomówienia i sfabrykowane „dowody” wytwarzane na pęczki przez służby specjalne III RP i przez takich, jak Komorowski, ludzi na wysokich stołkach. Nie było mi do śmiechu, bo przed oczami miałem, i już zawsze będę miał, obrazy pogorzeliska, jakie zgotowano mojej rodzinie i wielu innym rodzinom niewinnych ludzi. Ich „winą” było to, że znaleźli się w nieodpowiednim miejscu i czasie, albo uwierzyli, że świat nie musi być, jaki jest, ale jaki mógłby być. Mieli dość odwagi, by tej wiary bronić i stanąć na drodze łotrów pochodzących z innego świata – świata cieni, w którym nie liczy się prawda, uczciwość czy moralność, a tylko to, co praktyczne.

Artykuł „Komorowski postarał się, żebyś poszedł siedzieć. To nie koniec”. Fragment nowej książki Wojciecha Sumlińskiego pochodzi z serwisu Niezłomni.com.

]]>
https://niezlomni.com/wojciech-sumlinski-pogorzelisko-komorowski-postaral-sie-zebys-poszedl-siedziec-to-nie-koniec/feed/ 0