Henryk Sienkiewicz – Niezłomni.com https://niezlomni.com Portal informacyjno-historyczny Sun, 03 Dec 2023 21:00:15 +0000 pl-PL hourly 1 https://wordpress.org/?v=4.9.8 https://niezlomni.com/wp-content/uploads/2017/08/cropped-icon-260x260.png Henryk Sienkiewicz – Niezłomni.com https://niezlomni.com 32 32 „Gdy bolszewicy byli blisko Warszawy, niemal każdy więzień twierdził to samo: ‚Będę bronił ojczyzny do ostatniej kropli krwi’”. Wspomnienia żydowskiego złodzieja, którymi zachwycił się Melchior Wańkowicz. [WIDEO] https://niezlomni.com/gdy-bolszewicy-byli-blisko-warszawy-niemal-kazdy-wiezien-twierdzil-to-samo-bede-bronil-ojczyzny-do-ostatniej-kropli-krwi-wspomnienia-zydowskiego-zlodzieja-ktorymi-zachwycil-sie-melc/ https://niezlomni.com/gdy-bolszewicy-byli-blisko-warszawy-niemal-kazdy-wiezien-twierdzil-to-samo-bede-bronil-ojczyzny-do-ostatniej-kropli-krwi-wspomnienia-zydowskiego-zlodzieja-ktorymi-zachwycil-sie-melc/#respond Tue, 12 Mar 2019 06:51:42 +0000 https://niezlomni.com/?p=50727

Żywe Grobowce po raz pierwszy ukazały się nakładem wydawnictwa „Rój” w 1934 roku i są kontynuacją Życiorysu własnego przestępcy – wspomnień Żyda i złodzieja występującego pod pseudonimem Urke Nachalnik. 

W pierwszej części – Życiorysu własnego przestępcy wspomniany złodziej i recydywista opisał swoje dzieciństwo, młodość oraz przedstawił wszystko to, co go sprowadziło na złą drogę. Urke Nachalnik, a właściwie Icek Boruch Farbarowicz, bo tak brzmiało jego prawdziwe nazwisko, zanim przybrał złodziejski pseudonim, sporą część swojego życia spędził w paserskich melinach albo w więzieniach. Życiorys własny przestępcy napisał w jednym z nich, w którym odsiadywał wyrok 8 lat za napad. Część druga powstała już na wolności. W Żywych grobowcach Nachalnik wraca do momentu, gdy siedzi w łomżyńskim „Czerwoniaku”, a Polska odzyskuje niepodległość. Tę doniosłą chwilę tak wspominał:
Radość moja i kolegów po rozkuciu z kajdan była bezgraniczna. Ściskaliśmy się wzajemnie i śmieliśmy się na poły głupkowato. Maniek w uniesieniu krzyczał na całe gardło: „Psia jego mać, niech żyje Polska!”.
Władza, stojąc na korytarzu i widząc naszą radość, śmiała się wraz z nami.
Z nastaniem niepodległości w łomżyńskim więzieniu zmienił się język klawiszy, zelżał więzienny dryl i poprawiło się jedzenie. Początkowo polska administracja czyniła wszystkim więźniom nadzieję na szybkie zwolnienie. Jednak tak się nie stało. Amnestia objęła zwłaszcza więźniów politycznych i przestępców z drobnymi wyrokami. Dla zawodowych kryminalistów takich jak Nachalnik, Rzeczpospolita nie miała taryfy ulgowej i w końcu musieli się oni pogodzić z tym, że pierwsze lata wolnej Polski spędzą za kratami. Prawdę mówiąc, taki obrót sprawy Nachalnikowi wyszedł tylko na dobre. W więzieniu mógł nauczyć się pisać i czytać po polsku, co miało kluczowy wpływ na jego późniejsze losy. Ta zdolność odkryła przed nim całe piękno literatury, a w przyszłości przyczyniła się do zmiany sposobu zarabiania na życie. Nachalnik tak polubił książki, że był gotów dla ich zdobycia złamać więzienny regulamin i trafić do karceru.
Jedynem mojem zajęciem w błogosławionym Mokotowie przez długie dni samotności w celi było czytanie książek, których dawano na tydzień dwie na celę. Wychodząc na spacer, starałem się zamienić przeczytane książki ze starszym więźniem z innej celi. Za to „przestępstwo według regulaminu groził mi karcer. Byłem łakomy wiedzy i dlatego kara nie odstraszała mnie, toteż wciąż na lewo brałem nowe książki.
Urke Nachalnik czytał wszystko, co mu wpadło w ręce. Jak sam przyznał, najbardziej lubił tych autorów, którzy znali życie.
Pamiętam, z jakim to zachwytem czytałem książkę Londona: Martin Eden. Byłem zachwycony. Do dziś pamiętam cały utwór, tak mi się podobał.
Nachalnik, jak wielu przed nim, przygodę z pisarstwem zaczął od wierszy, które początkowo wydrapywał na ścianach celi, jak to było w zwyczaju. Kiedy został przeniesiony do więzienia mokotowskiego, jego poezję zaczęto drukować w gazetce „Głos Więźnia”. W końcu zaczął pisywać opowiadania inspirowane swoim życiem, a może i kumpli spod celi. Odsiadując w rawickim więzieniu ośmioletni wyrok za napad, nawiązał kontakt z wydawnictwem „Rój”, do którego wysłał próbkę swej twórczości. Melchior Wańkowicz zauważył w nim, tak jak później w Sergiuszu Piaseckim, talent i namówił do napisania autobiografii. Życiorys własny przestępcy – pierwsza część jego wspomnień trafiła do księgarń w 1933 roku, jednak ich wydawcą nie był Wańkowicz, tylko Towarzystwo Opieki nad Więźniami „Patronat”. Stało się tak za sprawą Stanisława Kowalskiego, nauczyciela w rawickim więzieniu, który zainteresował się Nachalnikiem. Jego wspomnienia wysłał do USA słynnemu socjologowi Florianowi Znanieckiemu, który ocenił je bardzo wysoko. Przede wszystkim jako materiał obrazujący życie przestępców i ich środowisko, co mogło być wyjątkowo cennym źródłem dla psychologów, kryminologów i socjologów badających ten aspekt ludzkiego życia. Książka ta odbiła się szerokim echem, budząc wiele skrajnych emocji. Nachalnik na swój sposób stał się sławny, ale nie bogaty, na co zapewne liczył. Jednak odkąd zaczął pisać, już nigdy nie wrócił do więzienia i zamiast wytrychem, na życie zarabiał piórem. Urke nie miał farta w złodziejskim rzemiośle, bo mając 35 lat, piętnaście z nich spędził w więzieniach, zatem bilans zysków i strat był bardzo mizerny. Można odnieść wrażenie, że Nachalnik został przestępcą tylko po to, żeby później mieć o czym pisać i z czego żyć.
Jeszcze przed ukazaniem się Żywych grobowców – drugiej części wspomnień, nakładem wydawnictwa M. Fruchtman wyszedł zbiór nowel, noszący tytuł Miłość przestępcy.


Mogłoby się wydawać, że Żywe grobowce to tylko kilka kolejnych lat z życia złodzieja, ale w tym czasie, kiedy Nachalnik siedział w więzieniu, odrodziła się Rzeczpospolita i doszło do wojny z bolszewikami oraz bitwy Warszawskiej. Oba te jakże ważne wydarzenia znalazły swoje odzwierciedlenie we wspomnieniach Nachalnika. Niepodległość Polski przywitał za murami łomżyńskiego „Czerwoniaka”i panujący wówczas nastrój uwiecznił na łamach zarówno Życiorysu własnego przestępcy, jak i w Żywych grobowcach.
Natomiast wojnę z bolszewikami oglądał zza krat mokotowskiego więzienia, do którego został przeniesiony w 1919 roku. Tu opisuje bardzo ciekawy epizod. Mianowicie 16 sierpnia do mokotowskiego więzienia przywieziono kilka wagonów pieniędzy, miano je spalić w tamtejszej kotłowni, żeby nie dostały się w ruskie łapy. Kiedy ta informacja rozeszła się wśród więźniów, ci od razu zaczęli kombinować jak taką okazję wykorzystać z pożytkiem dla siebie. Kilku skazanych wtajemniczyło Nachalnika w swoje plany, widząc w nim osobę niezbędną do realizacji takiego przedsięwzięcia.
– Jak to, nie rozumiesz? Bolszewicy są blisko Warszawy, nasi chcą spalić pieniądze, aby nie wpadły im w ręce.
– Teraz rozumiem, ale powiedz, skąd ty wiesz o tem?
– Palacze mówili. Dzisiejszej nocy palili już forsę, a nawet udało im się przynieść kilka banknotów po tysiąc marek. – Tu obejrzał się na wszystkie strony i wyciągnął kilka papierków, wymachując niemi w powietrzu.
Nie dowierzałem własnym oczom. Były to nowe banknoty tysiąc-markowe spod prasy; aż dusza śmiała się do nich. Uradowany zawołałem:
– Dobrze, mów, co mam zrobić, wszystko zrobię.


Jednak głównym tematem Żywych grobowców nie są wydarzenia historyczne, a życie codzienne i obyczaje panujące w więzieniach, które wówczas gościły w swoich murach ich autora. Urke Nachalnik, tak jak w pierwszej części wspomnień, tak i tu przedstawił mnóstwo obserwacji mających dziś walor wyjątkowego świadectwa. Ma się wrażenie, że z niemal fotograficzną dokładnością odzwierciedlił panujące tam zwyczaje, choć niektóre opisane przez niego epizody mogą wydawać się zbyt podkoloryzowane czy wręcz niewiarygodne. Ale jest to praktycznie nie do zweryfikowania.
Urke zdradza nam tajemnice świata więziennego, w którym egzystował. Opisuje zasady jego funkcjonowania, normy zachowania, przepisy, jak wyglądał dzień i noc skazanych, za co można było trafić do karceru. Kto był frajerem, a kto fetniakiem, czym się różnił doliniarz od klawisznika, kto stał na szczycie więziennej hierarchii i jak ważną rolę w życiu złodzieja odgrywał jego honor.
Nachalnik bez ogródek dzieli się wszystkim tym, co działo się za więziennymi murami, począwszy od bójek, w których brał udział, a które miały pokazać, kto jest kim w szeregu, kwitnący pokątny handel ze zblatowanymi strażnikami, po pederastię, której się brzydził. Z tego też powodu sam sobie zadawał retoryczne pytanie, dlaczego władze nie sprowadzą raz w miesiącu kobiet lekkich obyczajów, by zaspokoić seksualne potrzeby więźniów?
Brak kobiet doskwierał mu bardziej niż głód, tęsknił za damskim towarzystwem.
Miły Boże, cóż to za rozkosz być najedzonym w więzieniu i marzyć słodko! W takich dobrych chwilach, których w więzieniu miałem niewiele, więzień zawsze marzy o kobietach. Kobieta wprowadza więźnia w inny świat. Ileż to razy ukradkiem, po dwie godziny i więcej, stałem przy oknie, nie bacząc na karę, która mnie czekała, by tylko ujrzeć przechodzącą za murami więzienia kobietę.
Ale w końcu i ten problem udało mu się rozwiązać na pewien czas. Pracując w więziennej piekarni, miał kontakt z więzienną kuchnią, w której pracowały skazane kobiety. Jedna z nich została jego kochanką. Miała na imię Adela i kończyła odsiadywać wyrok za współudział w morderstwie.
W sierpniu 1923 roku Urke Nachalnik opuścił mury mokotowskiego więzienia z mocnym postanowieniem poprawy. Chciał zerwać z przeszłością, a swój dotychczasowy świat pozostawić za więzienną bramą. Jednak rzeczywistość okazała się być brutalniejsza, niż mu się zdawało.
Po ukazaniu się Żywych grobowców, Nachalnik zaniechał kontynuowania swojej biografii. Możliwe, że czuł się zawiedziony niskimi nakładami, małymi pieniędzmi, i że nie odniosły takiego sukcesu, na jaki liczył, a może tak postąpił z pobudek osobistych? Dopiero rok przed wojną, w 1938 roku, nakładem N. Szapiro wydał książkę, będącą opowieścią o jego życiu: Moja droga życiowa. Od jeszewytu i więzienia do literatury.
Jedni widzieli w nim zwykłego złodzieja, drudzy ofiarę losu, a jeszcze inni literata. Urke Nachalnik, a raczej Icek Baruch Farbarowicz, był chyba wszystkim po trochu.

 

 

Fragment książki Urke Nachalnika pt. Żywe grobowce:

Przypominam też sobie, jak czytał Ogniem i mieczem i Potop. Każde jego słowo utkwiło mi po prostu w pamięci, tak mi się podobało. Kmicic i pan Wołodyjowski tak mi zaimponowali, że w dzień i w nocy o nich myślałem. Mógłbym nawet wtedy dokładnie określić ich wygląd zewnętrzny. Raz nawet Oleńka mi się przyśniła… Zagłoba zaś śnił mi się tylko wtedy, kiedy byłem głodny. Stał wówczas zawsze przede mną z wielkim salcesonem w jednej, a butelką wódki w drugiej ręce. Nieraz przez tego opoja zasnąć nie mogłem, gdyż z jego ukazaniem się głód zawsze się zwiększał.
Ach, jaki wtedy zły byłem na Zagłobę. Życzyłem mu, aby on się dostał do „Czerwoniaka”, choćby na jakieś sześć miesięcy, i popróbował, co znaczy głód. Wtedy na pewno przestałby kpić z głodnych.

Miałem też żal do autora tego dzieła: po co jeszcze tego grubasa i opoja w swoim opowiadaniu ku mojemu utrapieniu umieścił?
Prócz szkoły i bohaterów powieści, którzy zajmowali mi czas w nudnym życiu w więzieniu, miałem też pewnego przyjaciela, który także przyczyniał się nieraz w smutnych chwilach do odzyskania lepszego humoru. Owym przyjacielem był nie kto inny, tylko marna mała myszka. Wiele przyjemnych chwil spędziłem razem z nią. Kiedy drzwi celi zamykały się po podaniu mi jedzenia, zawsze razem z miską na stole zjawiała się i myszka, i skakała wokoło miski. Podsuwałem jej skwarki i najlepsze kąski mego skromnego pożywienia. Nie obawiała się mnie wcale. Tak ją wytresowałem, że wdrapywała mi się na głowę i schodziła z powrotem na stół. Dla lepszego poznania jej, pomalowałem jej ogonek na żółto. Zrobiłem to po to, by się przekonać, gdy mnie przetranslokują do innej celi, czy ona także za mną podąży.
Dłuższy czas rozmyślałem nad tym, czy nie udałoby się posługiwać myszką do jakichś poważniejszych celów? Celem moim – czytelnik na pewno się domyśla – było zawsze to samo: jakim sposobem wydostać się stąd na wolność? Nosiłem się z zamiarem, w który sam nie wierzyłem, by nauczyć myszkę wynosić grypsy do innych cel, abym mógł się porozumiewać z tymi kolegami, na których mogłem polegać. Fantazja unosiła mnie coraz dalej i nawet już myślałem, że myszka tak się udoskonali, że nawet za bramę będzie grypsy wynosiła. Budowałem zamki na lodzie. Chwytałem się jak tonący brzytwy: w nic nieznaczącej małej myszce pokładałem całą nadzieję, nadzieję odzyskania wolności. W mojej wyobraźni, gdy o tym myślałem, myszka wyrastała do rozmiarów słonia.
Nadzieja moja jednak rozprysła się jak sen po kilku nieudanych próbach w tym kierunku. Zostałem wkrótce, nie wiedząc z jakiej przyczyny, przeprowadzony do innej, gorszej celi. Rozstałem się z myszką na zawsze…

*

Nigdy ten dobry, nabożny wychowawca nie oddał żadnej przysługi więźniowi, także gdy ta przysługa według regulaminu więziennego była dozwolona, a nawet wskazana. Jednym słowem, był to typ, jakiego wymaga zaszczytna służba w więzieniu. Niejednemu więźniowi dopomógł w szybszym ukończenia kary tym, że ułatwił mu przeniesienie się na łono Abrahama. Bił więźniów nie gorzej od Rola. Różnica była tylko w tym, że Ról, prócz bykowca, nic podczas egzekucji w ręku nie trzymał, a ten jedna ręką bił bykowcem, a w drugiej ściskał modlitewnik.
Nic więc dziwnego, że gdy ten nabożny człowiek ujrzał pod swoją opieką przy pracy takich ludzi „dobrych”, jak była nasza zacna trójka, z miejsca zaopiekował się nami. Wciąż prawił nam morały.
– Synu – mówił do Staśka – trzeba pracować, by Polskę odbudować, a nie tracić czas na rozmowy.
– Panie dozorco – odrzekł Stasiek – jak Polska ma takich dobrych jak pan ludzi, to i tak się odbuduje, a nasza praca jest zbyteczna.
Dozorca sam nie zmiarkował, jak wciągnięto go do rozmowy. Muszę tu zaznaczyć, że lubił prowadzić rozmowy z więźniami, starając się w toku rozmowy prawić nam morały, które zapewne wyczytał w modlitewniku.
Widząc go w dobrym humorze, począłem żartować i zagadnąłem:
– Panie dozorco, pamiętam dobrze, jak pan za Rosji ku…y łapał po ulicach. Niech pan tak powie, co było lepiej: za Rosji ku…y łapać i pakować do labaja, czy teraz za Polski pilnować i bić złodziejów?
Dozorca widać nie spodziewał się tak urągliwego pytania, zaczerwienił się jak sztandar bolszewicki i odparł nie bez złości:
– Synu, ty nie bądź taki mądry. Teraz nie jest Rosja, kiedy złodzieje prowadzili rej w więzieniu. Ty siedź cicho, synu, a lepiej na tym wyjdziesz.
Widząc, jak moje pytanie ośmieszyło go w oczach więźniów, którzy śmiali się na głos, zaryzykowałem jeszcze:
– O, panie dozorco, gdybym to ja miał takiego dobrego ojca jak pan, nie siedziałbym teraz w więzieniu za kradzież.
– A za co byś ty siedział, synu? – zaciekawił się dozorca.
– Za ojcobójstwo, panie dozorco.
Dozorca zbladł jak płótno, jednakże nie zdążył nic odpowiedzieć, bowiem zawołano go na centralę. Rzucił tylko, odchodząc, straszne, nienawistne spojrzenie w moim kierunku, tak że w duchu zaczynałem już żałować, wiedząc, że on się na pewno na mnie zemści.
Stasiek odezwał się do mnie:
– Zobaczysz, że klawisz na tobie się odegra. Ja dobrze znam tego chama. Po co ci było z psem zaczynać? Zdaje mi się, że do pracy więcej cię już nie puści. Już on znajdzie na ciebie sołdacką pretensję, by ci czym „nagolić”.

*

Nieraz słyszałem wówczas w celi, gdy bolszewicy byli blisko Warszawy, spory i rozmowy, niemal każdy twierdził to samo: „Będę bronił ojczyzny do ostatniej kropli krwi”. Co innego jest ojczyzna, a co innego społeczeństwo, to że społeczeństwo napiętnowało ich jak zbrodniarzy, nie obniża wcale poziomu ich miłości do ojczyzny.
W więzieniu rozeszła się wówczas pogłoska, że jest rozkaz w kancelarii, aby wybrać z więźniów ochotników na front. Prawie wszyscy jak jeden mąż postanowili nadstawić własne piersi najeźdźcom. Pragnęli stanąć w szeregach armii choćby w najgorszym ogniu, by pokazać społeczeństwu, że nie są tak podli, za jakich ich uważają.
Żaden przestępca moim zdaniem nie ma takiego żalu do wymiaru sprawiedliwości, który pozbawia go wolności na określony przeciąg czasu, jak do społeczeństwa, które skazuje go po odbyciu kary na całe życie, nie chcąc mu dać pracy. Społeczeństwo jest gorsze, gdyż swoją srogością i nieufnością skazuje go na głodową śmierć. Tym samym społeczeństwo samo przeciw sobie wpycha mu do rąk narzędzia zbrodni i – co za tym idzie – przestępca musi powrócić, skąd przybył.

*

– Słuchaj, brachu! Wczoraj o północy przywieziono na kotłownię szesnaście wagonów pieniędzy do spalenia. Słyszysz, szesnaście wagonów forsy! Całą noc nie spałem, myśląc, jak się dostać na kotłownię i do forsy. Cały dzień myślałem nad tym i doszedłem do przekonania, że wszystko się da zrobić.
– Skąd ty wiesz o tym? – przerwałem mu. – Może to bujda. Kto będzie palił pieniądze?
– Jak to, nie rozumiesz? Bolszewicy są blisko Warszawy, nasi chcą spalić pieniądze, aby nie wpadły im w ręce.
– Teraz rozumiem, ale powiedz, skąd ty wiesz o tym?
– Palacze mówili. Dzisiejszej nocy palili już forsę, a nawet udało im się przynieść kilka banknotów po tysiąc marek.
Tu obejrzał się na wszystkie strony i wyciągnął kilka papierków, wymachując nimi w powietrzu.
Nie dowierzałem własnym oczom. Były to nowe banknoty tysiąc-markowe spod prasy, aż dusza śmiała się do nich. Uradowany zawołałem:
– Dobrze, mów, co mam zrobić, wszystko zrobię.
– Więc słuchaj. Za dwa, trzy dni zapewne nas zwolnią. Jutro w nocy staraj się za wszelką cenę dostać na podwórko kotłowni. Wiesz, tam gdzie sypią popiół z kotłowni. Wszystko już jest zrobione. Palacze postarają się zepsuć światło elektryczne w całym więzieniu, wtedy będziesz miał znak, że masz natychmiast tam być. Palacze są po pracy rewidowani do naga i nic ze sobą nie mogą zabrać. Ale umówiłem się z Julkiem, on jest cwany i wszystko zrobi. Pieniądze są w paczkach po tysiąc banknotów w jednej. On zrobi tak, że podczas wrzucania paczek do pieca, wrzuci kilka z nich do popielnika, po czym zabierze je razem z popiołem na taczki i wysypie to na podwórku, a ty wpadniesz z workiem, zabierzesz i zamelinujesz w piekarni. Czy twój majster jest blatny czy nie?
– To być nie może, mój majster za kawałek chleba zabija ludzi. Ja za żadne skarby nie mogę z nim nic zrobić. To się na nic nie zda.
– Głupi jesteś, spróbuj go zblatować, a zobaczysz. Gdyby on sam nie był blatny, to nie biłby tak więźniów. Sam udaje, że jest srogi i uczciwy, a kradnie, co się da. Ja się znam dobrze na tym. Wszyscy „klawisze”, którzy są źli, są największymi złodziejami. Spróbuj, a zobaczysz, że uda ci się go zblatować.

*

Na piekarni powodziło mi się nieźle. Aresztantka, o której wspomniałem i która mnie tak zainteresowała, okazała się bardzo dobrą dziewczyną. Nazywała się Adela. Siedziała w więzieniu wraz ze starszą siostrą, jeszcze w śledztwie, za udział w zabójstwie jej męża. Była ona starszą kucharką. Nic więc dziwnego, że dbała o to, abym nie był głodny. „Odpalała” mi zawsze to kawał słoniny, to mięsa i przechowywała je w pończochach przed okiem chytrej dozorczyni.
Na kuchnię wstęp miałem wzbroniony. Jednakże przy okazji – to po obiad, to po wodę gorącą do ciasta – wchodziłem tam. Później zaś, gdy pozyskałem zaufanie dozorczyni, która była czterdziestoletnią panną o wyglądzie Ksantypy, a której prawiłem komplementy, co jej bardzo pochlebiało, miałem już tam wstęp dozwolony.
Zaufanie mego dozorcy zdobyłem także. Miał on pod sobą i kuchnię, a także magazyn żywnościowy. Codziennie po obiedzie wydawał prowianty do kuchni na następny dzień. Po prowianty przychodziła dozorczyni z Adelą i dwie aresztantki. Ja zawsze pomagałem w wydawaniu prowiantów. Wraz z Adelą kradliśmy to cukier, to słoninę, wreszcie, co do ręki wpadło. Jedna z aresztantek zagadywała dozorcę, który lubił poflirtować, a my tymczasem robiliśmy swoje.
Taki stan rzeczy trwał dość długo, aż wreszcie gdy nastąpiła kontrola i okazało się, że brak do wagi pewnej ilości produktów, wstępu do magazynu stanowczo nam zabroniono.
Do pomocy wziąłem sobie więźnia, którego znałem z wolności. Miał on tylko sześć miesięcy za to, że w piekarni, w której pracował, skradł trochę mąki.
Pomocnik mój znał fach piekarski lepiej ode mnie. Wiedziałem też, że potrafi trzymać język za zębami, i dlatego wskazałem na niego, będąc pewny, że on mnie nie zdradzi.
Mimo wszystko byłem ostrożny. Nie zwierzałem mu się z moich planów ucieczki. Wszystko, co mogłem, czyniłem tak, aby on o tym nie wiedział, tylko w wyjątkowych wypadkach, gdy już coś nie mogło ujść jego uwagi, wyjaśniałem mu, że robię to wszystko dla naszego wspólnego dobra.
Ja, jako majster, mogłem przychodzić z celi do piekarni, kiedy tylko chciałem. Pomocnika puszczano z celi tylko wtedy, kiedy ja kazałem go wypuścić do pracy. Urządzałem się zawsze tak, że dyżurny oddziału wypuszczał mnie czasami już o świcie i jeszcze wcześniej, motywowałem to koniecznością, twierdząc, że w przeciwnym razie kwas na chleb byłby do niczego.
O tej samej porze Adela, jako starsza kucharka, przychodziła do kuchni, by zacząć pracę około śniadania dla więźniów. Dyżurny zamykał nas i oddalał się na oddział.
Pewnego dnia stanąłem przy drzwiach, nasłuchując. Gdy przekonany już byłem, że dozorca pozamykał za sobą drzwi prowadzące do kuchni, i gdy kroki jego zupełnie ucichły, prędko wyciągnąłem z ukrycia dorobiony przeze mnie wytrych do drzwi piekarni i kuchni. Adela na to tylko czekała, gdyż działałem za jej zgodą. Z początku nie chciała się na to zgodzić, obawiając się skutków i kary. Jednakże zgodziła się. Czyż mogła ona jako młoda kobieta, i to będąc w więzieniu, oprzeć się takiej pokusie?
Zabawialiśmy się w ten sposób nie więcej jak kilka minut. Wprawdzie ciężko nam było się rozstać, cóż było jednak robić? Byliśmy więźniami, a dyżurny często do nas zaglądał.
Tego rodzaju uciechy, które w więzieniu są rzadkością lub są zupełnie niemożliwe, urządzaliśmy sobie dwa lub trzy razy tygodniowo. Nie chcąc ściągać na siebie uwagi dozorców, byłem ostrożny, bardzo ostrożny. Nieraz miałem kłopot z Adelą, gdyż nie chciała mnie puścić od siebie. Gdy tylko otwierałem drzwi kuchni, padała mi prosto w objęcia niemal nieprzytomna. Zapominała o wszystkim, nawet o tym, gdzie nasze spotkanie się odbywa. Nieraz musiałem użyć siły woli, by z jej rozkochanych ramion się wydostać.

*

Jak się później przekonałem, we wszystkich więzieniach w celach ogólnych więźniowie dzielą się na cztery kategorie. Pierwsza – to zawodowcy, tych jest znikoma ilość. Jak już poprzednio zaznaczyłem, ci prowadzą rej po więzieniach i są tu panami położenia. Kategoria druga, to tak zwane cwaniaki, fetniaki. Składają się przeważnie z alfonsów, drugorzędnych nożowców, pijaków, którzy przychodzą do więzienia tylko „sezonowo”. Najwięcej tych sezonowców spotyka się po więzieniach w wielkich miastach stołecznych. W Warszawie większa część sezonowców – to murarze, strycharze, którzy na zimę przychodzą tu na odpoczynek. Sezonowcy są awanturniczego usposobienia, co stawia ich niżej od zawodowców.
Alfonsi, drugorzędni nożowcy i tym podobna arystokracja tej branży należą do sezonowców dlatego, że latem jako tako mogą się utrzymać z marnych zarobków swych ofiar i nie potrzebują opłacać za nich komornego. Uprawiają swój zawód za Dworcem Gdańskim, pod gołym niebiem, pod mostami i w tym podobnych kryjówkach, co nie wymaga ani komornego, ani lokalowego. Zimą jest inaczej i dlatego są oni zmuszeni przychodzić do „Mokotowa”.
Taki „cwaniak” nigdy nie przynosi większego wyroku niż sześć miesięcy, popełniają takie tylko wykroczenia, za które kara, nawet gdy nie jest po raz pierwszy, nie przekracza tego terminu.
Kategorię trzecią stanowią bandyci, którzy mają wyroki od ośmiu lat do bezterminowego, dożywotniego więzienia. Złodzieje pogardzają nimi, gdyż robią przeważnie na mokro. Prawdziwy złodziej czuje wstręt do mokrej roboty. Rozumuje on w ten sposób: jeśli ukradnę „po cichu”, nie wyrządzam tym swoim ofiarom śmiertelnej krzywdy. Mogą się oni na nowo dorobić, i nawet po raz drugi mogę do nich zawitać, nieraz się zdarza, że się składa wizytę po raz trzeci. Ale gdy zabiję, tamten już nigdy się nie dorobi i mogę być na tym tylko stratny.
Rozumują też i tak: po co mam chodzić na „stój” i dostawać od razu duży ochłap albo „koło” i już więcej wolności nie ujrzeć, kiedy mogę kraść i dostać kilka miesięcy, a w najgorszym wypadku parę lat, gdy wpadnę. Pozostaje jednak zawsze nadzieja, że gdy wyjdę, mogę jeszcze raz spróbować szczęścia – i mogę trafić i zabastować.
Każdy złodziej myśli zawsze, że ta robota, na którą właśnie się udaje, jest już ostatnia. Zawsze liczy na to, że trafi na większą sumę i zbastuje. Jest to marzenie każdego zawodowca: raz trafić i zostać porządnym człowiekiem. I tak długo chodzi na tą „ostatnią” robotę z myślą, że tu właśnie znajdzie ukryty skarb, aż na nowo trafia prosto do ula.
Bandyci rekrutują się, jak się przekonałem, przeważnie z chłopów ze wsi, byłych wojskowych. Zapewne skosztowali oni na wojnie światowej ludzkiej krwi, tanich zabaw z prostytutkami – i zapachniało im pijaństwo i rabunek. Toteż po zwolnieniu ich z wojska, gdy powrócili do domu na nudną wieś, praca na roli po takim wesołym, beztroskim życiu nie mogła już smakować […]
Dużo bandytów rekrutuje się też z bezrobotnych. Pracy nie ma, ukraść nie wie jak – to jest fach, który trzeba dobrze umieć. Żołądek wkłada mu do ręki broń – a w braku broni nóż, pałkę lub zwyczajny kij. Zresztą czy trzeba wielkich narzędzi do zabicia człowieka? Rezultat jest ten sam: wieczne więzienie jak w banku.
Kategoria czwarta – to ofiary losu. Przypadkowe zabójstwo, nieszczęśliwa miłość, podłość ludzka i tym podobne. Ci są w więzieniu najnieszczęśliwsi z nieszczęśliwych. Chodzą po celach cicho jak cienie. Rzadko kiedy z kategorii czwartej wychodzi się na wolność. Gruźlica powiększa karę, wymierzoną przez sprawiedliwość ludzką, nieporadność w więzieniu również przyczynia się do prędszej śmierci tych ofiar.
Wszystkie te kategorie, z wyjątkiem czwartej, trzymają się w więzieniu razem.

*

Na kartoflarnię pchano największych niedołęgów, a także największych cwaniaków, tak zwane „Czterdziechy”, „Ojratyrera”, „Usiasiusia”, kapusiów, półwariatów albo symulujących wariatów – wszystko pchano do mojego państewka. Miałem zadanie nie lada, by utrzymać porządek między mymi poddanymi. Jako starszy celi godziłem spory i kłótnie. Czasami też trzeba było wystąpić namacalnie i zrobić „dyplomatyczny ruch”. Dzięki temu tylko, że szanowano mnie jako dobrego urka, a ferajna, która stale była w celi, trzymała ze mną sztamę, mogłem panować nad resztą nieposłusznych w celi.
Mimo to zdarzało się, że musiałem stoczyć bitwę z kilkoma cwaniakami naraz. Muszę tu powiedzieć bez pochwały dla siebie, że zawsze z tej „dyplomatycznej” walki wychodziłem wygrany. Po każdym takim wypadku szanowano mnie jeszcze więcej. Moja siła fizyczna, która była znana w całym „Mokotowie”, musiała im zaimponować. Bywało, pobijemy się, a za chwilę, jakby nigdy nic nie zaszło, już w najlepsze rozmawiamy i dzielimy się wszystkim, jak najserdeczniejsi przyjaciele. Bójki trzeba było staczać o lada słowo, które się nie spodobało koledze po fachu. Frajer cham nigdy nie stawia oporu i zawsze jest posłuszny, choćby nie chciał. Wie, że tu złodziejowi wszystko wolno i woli przemilczeć swoją krzywdę. Skarżyć się przed władzą jest jeszcze gorzej – ogłoszą go kapusiem i w każdej celi, do której go wsadzą, jest przegrany. Za każdym świeżym więźniem, skądkolwiek by przybył – czy z innego więzienia, czy też z drugiej celi – idzie telegram co do jego osoby.

*
Po kilkuletnim pobycie w więzieniu w najłagodniejszych nawet więźniach rodzą się dzikie instynkty. Jedyne ich rozrywki – to bójki i kłótnie, które nie ustają. A wobec przymusowego życia bez kobiet krzewią się zboczenia seksualne. Tu także w sposób nieopisany kwitła pederastia. Zdarzały się pary łączące się – że się tak wyrażę – z prawdziwego wzajemnego uczucia. W większości wypadków była to prawdziwa prostytucja, ponieważ „kochanki” kupowano za tytoń, dolewki, „klamoty” lub coś w tym rodzaju,
Czy nie lepiej byłoby sprowadzić do więzienia raz na miesiąc pewną liczbę piękności lekkiego prowadzenia się, by zaspokoić panujący tu głód seksualny? […]

-Siostra żądała połowy majątku i straszyła, że jak nie dam, wyda mnie policji. Udałem, że zgadzam się na wszystko i kombinowałem teraz, jak jej się pozbyć… Ale ona widać zrozumiała, co się święci, i poleciała do żandarmerii. Aresztowali mnie, dali „koło”. Mam teraz ziemię, żonę, wszystko – zakończył, śmiejąc się idiotycznie.
Zapytałem go, czy nie żałuje tego, co uczynił, a on mi odparł:
– Zgadł pan, ja bardzo żałuję. Ale szkoduję, że i siostry nie posłałem tam, gdzie matkę.
Był to czysty typ zwyrodnialca. Zaczepiał każdego w celi, mówiąc:
– Ty, chcesz kichy odgrzać?
„Kichy odgrzać” każdy tu chciał, więc nie brakowało mu gości. Nie mogłem patrzeć na tego więźnia, na próżno mu tłumaczyłem, aby tego nie czynił – nic nie pomogło. Tłumaczył się, że przyzwyczaił się do tego i bez tego żyć już nie może.
Nie było rady. Kapować, że to robi, nie mogłem, więc dłuższy czas był w celi, aż wreszcie zachorował. Wzięto go na towarową stację i „kasztan” położył koniec jego nędznemu życiu.
Drugim, który zajmował się tym samym w celi z zamiłowania, był niejaki Steik, Niemiec. Był to piękny chłopiec o wyglądzie dwudziestoletniej dziewczyny. Miał on, jak mi opowiadał, szesnaście lat, gdy dostał się do domu poprawczego w Studzieńcu. Tam zmusili go do tego rówieśnicy. Po opuszczeniu tego domu nie mógł już żyć bez tego. Ponieważ na wolności amatorów na coś podobnego trudno znaleźć, starał się, jak sam mówił, dostać na krótko do więzienia. Omylił się jednak i zamiast spodziewanych kilku miesięcy dostał osiem lat.
Środa była dla niego najlepszym dniem. Więźniowie, którzy otrzymywali podania z wolności, dawali mu wieczorem coś zarobić. Cała kolejka była do niego. Żartowałem z niego, ale on sobie z tego nic nie robił i zgarniał do torby zarobki. Palił tytoń, którym go obdarowywano. Nieraz dostał ode mnie w szyję za swoje postępki, wiele razy musiałem jednak milczeć, gdyż największe cwaniaki byli jego gośćmi. Chcąc go się koniecznie pozbyć, postarałem się wypchnąć go na funkcję. Zabrano go na korytarzowego na drugi oddział pod numer dwudziesty czwarty. Jak się dowiedziałem, tam czynił to samo.
Po wszystkich celach ogólnych homoseksualizm panuje w sposób straszliwy. Władza więzienna jest bezsilna wobec tej zarazy. Dlatego też w niemieckich więzieniach i w wielu innych państwach więźniowie w dzień są w wielkich salach, a na noc każdy z osobna udaje się na spoczynek do pojedynczej celi.
Więzień taki, przezywany „gliną”, pogardzany jest tak samo jak kapuś. Przy stole nie wolno mu usiąść do jedzenia razem ze wszystkimi. Nie wolno też „glinie” dotknąć się czyjejś miski, chleba czy w ogóle, wszystkiego, co jest przeznaczone do jedzenia. Różnica między kapusiem a gliną jest tylko ta, że kapusiowi odbierają zdrowie, a tego nie biją. Przeważnie jednak kapuś i „gliny” mieszczą się w jednej osobie.
Bardzo ciekawa jest etyka i prawo panujące w celach więziennych między więźniami. Złodziej może być nie wiem jak głodny, ale nie wolno mu przyjąć od kapusia ani od „gliny” nic do jedzenia. Złodziej musi się podporządkować temu prawu, inaczej nie jest uważany za
„charakternego” złodzieja. Nie wolno mu też utrzymywać stosunków koleżeńskich z frajerami. Największą obelgą dla złodzieja jest, gdy mu powiedzą: glina, kapuś. Za taką obelgę rżną się nożami. Natomiast k…. twoja mać jest przyjęte i nikt nie ma prawa się obrazić. Frajer znów odwrotnie, obraża się, gdy mu mówią k…. twoja mać, a na słowa kapuś, glina – wcale nie reaguje.

Fragment książki Urke Nachalnika, Żywe grobowce, Wyd. Replika, Poznań 2018. Książkę można nabyć TUTAJ

Żywe grobowce są kontynuacją wspomnień autora, zapoczątkowanych w książce Życiorys własny przestępcy. Urke Nachalnik to złodziej recydywista, który dużą część swojego życia spędził w towarzystwie przestępców bądź to na wolności, bądź za kratami. Akcja książki zaczyna się w momencie, w którym siedząc w więzieniu, Nachalnik dowiaduje się, że Polska odzyskała niepodległość. Początkowo łudzi się, że wkrótce wyjdzie na wolność, ale dla takich jak on nie było wówczas taryfy ulgowej.

Główną płaszczyzną Żywych grobowców jest życie codzienne w więzieniach, w których przebywał Nachalnik. Początkowo siedział w Łomżyńskim „Czerwoniaku”, później został przeniesiony do warszawskiego więzienia na Mokotowie. Dzięki Nachalnikowi możemy poznać wiele tajemnic, które skrywają zarówno więzienne mury, jak i świat przestępczy w nich osadzony. Poznajemy więzienną hierarchię, dowiadujemy się, kto jest „frajerem”, a kto „fetniakiem”, czym się różnił „doliniarz” od „klawisznika” i jak ważną rolę w życiu złodzieja odgrywał jego honor.

Po odsiedzeniu całego wyroku, w 1923 roku Nachalnik wyszedł na wolność. Miał zamiar zacząć nowe życie, jednak szara rzeczywistość, która czekała na niego poza murami więzienia, nie pozostawiła mu wiele złudzeń. Mimo szczerych chęci, aby być uczciwym człowiekiem, wciąż ciągnęło wilka do lasu.

Artykuł „Gdy bolszewicy byli blisko Warszawy, niemal każdy więzień twierdził to samo: ‚Będę bronił ojczyzny do ostatniej kropli krwi’”. Wspomnienia żydowskiego złodzieja, którymi zachwycił się Melchior Wańkowicz. [WIDEO] pochodzi z serwisu Niezłomni.com.

]]>
https://niezlomni.com/gdy-bolszewicy-byli-blisko-warszawy-niemal-kazdy-wiezien-twierdzil-to-samo-bede-bronil-ojczyzny-do-ostatniej-kropli-krwi-wspomnienia-zydowskiego-zlodzieja-ktorymi-zachwycil-sie-melc/feed/ 0
Francuski historyk nie oszczędza polskiej historii. Najpierw porównał Kresy do kolonii Francuzów i Anglików, a teraz zaatakował Henryka Sienkiewicza. ,,To trucizna” (wideo) https://niezlomni.com/francuski-historyk-nie-oszczedza-polskiej-historii-najpierw-porownal-kresy-do-kolonii-francuzow-i-anglikow-a-teraz-zaatakowal-henryka-sienkiewicza-to-trucizna-wideo/ https://niezlomni.com/francuski-historyk-nie-oszczedza-polskiej-historii-najpierw-porownal-kresy-do-kolonii-francuzow-i-anglikow-a-teraz-zaatakowal-henryka-sienkiewicza-to-trucizna-wideo/#respond Wed, 30 May 2018 09:14:49 +0000 https://niezlomni.com/?p=48553

Prof. Daniel Beauvois, francuski historyk i slawista, specjalizujący się w dziejach Ukrainy, zabrał głos na temat jednego z najwybitniejszych polskich pisarzy. - Sienkiewicz to jest trucizna dla młodzieży - oznajmił na antenie TOK FM.

Trzeba dojrzeć do pewnej skromności i umiarkowaniu w wyrażaniu dumy. Historia nie jest po to, aby być z niej dumnym, aby mieć swoich bohaterów czy utożsamiać się z rycerzami. To może być dla dzieci. Historia ma rolę pedagogiczną, ma kształtować świadomość obywatelską. Trzeba dostarczać uczniom, młodzieży przykłady, które zmuszają do refleksji

- pouczał historyk. Jego zdaniem na wychowawcę młodzieży Sienkiewicz się nie nadaje.

Sienkiewicz to jest trucizna dla młodzieży, bo to co on pokazuje, to są historie w stylu naszego Alexandre Dumas o Trzech Muszkieterach. (…) To są ładne opowiadania, które niestety nie znajdują potwierdzenia w rzeczywistości historycznej

- ubolewał.

Nie taka dawno Jacek Żakowski mówił na tej samej antenie, że „W pustyni i w puszczy” to książka napisana przez rasistę Sienkiewicza.

https://www.youtube.com/watch?time_continue=33&v=n25tckDKjbU

Beauvois wyznaje pogląd, że Polska prowadziła politykę kolonialną na Wschodzie, nazywając ją ,,formą feudalnej ekspansji". Jego zdaniem, taka polityka Rzeczypospolitej przyniosła takie same owoce jak tej słynnej na świat kolonizacji.

Chodziło o to, żeby zawładnąć pewnym obszarem na Wschodzie – kosztem ludności miejscowej. Pewne elementy tej ludności się zgodziły, polonizowały się. Ale większość nie bardzo. Trzeba było więc im wszystko narzucić – polską kulturę i katolicyzm. To jest polityka, która miała potem odpowiedniki u Francuzów czy u Anglików w ich koloniach zamorskich

- mówił w rozmowie z ,,Newsweekiem".

Z podobnymi poglądami mocno polemizował m.in. dr Hironim Grala, który zarzucał nieznajmość realiów historycznych i ahistorycyzm (polemika z poglądami prof. Sowy po angielsku na stronie PISM). 

Artykuł Francuski historyk nie oszczędza polskiej historii. Najpierw porównał Kresy do kolonii Francuzów i Anglików, a teraz zaatakował Henryka Sienkiewicza. ,,To trucizna” (wideo) pochodzi z serwisu Niezłomni.com.

]]>
https://niezlomni.com/francuski-historyk-nie-oszczedza-polskiej-historii-najpierw-porownal-kresy-do-kolonii-francuzow-i-anglikow-a-teraz-zaatakowal-henryka-sienkiewicza-to-trucizna-wideo/feed/ 0
„Panie, Ty wiesz, co jest boleść, boś sam na krzyżu za grzechy ludzkie cierpiał… nie wołam na Cię: weź mój ból, ale wołam: dodaj mi mocy, abym go przeniósł…”. Piękna modlitwa napisana przez Henryka Sienkiewicza https://niezlomni.com/panie-ty-wiesz-co-jest-bolesc-bos-sam-na-krzyzu-za-grzechy-ludzkie-cierpial-nie-wolam-na-cie-wez-moj-bol-ale-wolam-dodaj-mi-mocy-abym-go-przeniosl-piekna-modlitwa-napisana-przez-henr/ https://niezlomni.com/panie-ty-wiesz-co-jest-bolesc-bos-sam-na-krzyzu-za-grzechy-ludzkie-cierpial-nie-wolam-na-cie-wez-moj-bol-ale-wolam-dodaj-mi-mocy-abym-go-przeniosl-piekna-modlitwa-napisana-przez-henr/#respond Thu, 29 Mar 2018 08:41:19 +0000 https://niezlomni.com/?p=48192

I umocnij mnie, Panie, w siodle moim, abym przeciw poganom czyniąc, zajechał do chwalebnej śmierci i do nieba... Przez Twoją koronę cierniową – wysłuchaj mnie! Przez ranę w boku Twoim – wysłuchaj mnie! Przez przebite gwoźdźmi ręce i nogi – wysłuchaj mnie!

- Panie, Ty wiesz, co jest boleść, boś sam na krzyżu za grzechy ludzkie cierpiał... ...Więc oto przynoszę Ci krwawe serce moje i u stóp Twoich przebitych błagam, abyś miał miłosierdzie nade mną... ...A zaś nie wołam na Cię: weź mój ból, ale wołam: dodaj mi mocy, abym go przeniósł...

...Bom ci jest żołnierz na Twoim ordynansie, o Panie, i chciałbym Tobie i matce mojej, Rzeczypospolitej służyć... ...A jakoż to uczynię, gdy mdleje serce moje i osłabła prawica moja?!... ...Przeto spraw, abym o sobie samym zabaczył, a tylko o chwale Twojej i o zbawieniu matki pamiętał, które to sprawy są większe niż boleść lichego jak ja robaka... ...I umocnij mnie, Panie, w siodle moim, abym przeciw poganom czyniąc, zajechał do chwalebnej śmierci i do nieba... Przez Twoją koronę cierniową – wysłuchaj mnie! Przez ranę w boku Twoim – wysłuchaj mnie! Przez przebite gwoźdźmi ręce i nogi – wysłuchaj mnie! Po czym klęczeli jeszcze przez dłuższą chwilę, ale już w połowie modlitwy widać było, że ból załamał się Jackowi w piersiach, bo nagle zakrył twarz rękoma i począł szlochać.

Więc gdy wstali i przeszli do pierwszej izby, westchnął głęboko ksiądz Woynowski i tak mówił: – Mój Jacku, siła ja w życiu za moich żołnierskich czasów przeszedłem i cięższa od twojej przygoda mnie spotkała, o której nie chcę opowiadać, ale to ci tylko powiem, że w chwili najsroższego bólu ułożyłem tę oto właśnie modlitwę i że ratunek jej zawdzięczam. Nieraz odtąd ją powtarzałem w każdym nieszczęściu, a zawsze z ulgą wielką. Dlatego odmówiłem ją i teraz.

Fragment książki Henryka Sienkiewicza "Na polu chwały".

Artykuł „Panie, Ty wiesz, co jest boleść, boś sam na krzyżu za grzechy ludzkie cierpiał… nie wołam na Cię: weź mój ból, ale wołam: dodaj mi mocy, abym go przeniósł…”. Piękna modlitwa napisana przez Henryka Sienkiewicza pochodzi z serwisu Niezłomni.com.

]]>
https://niezlomni.com/panie-ty-wiesz-co-jest-bolesc-bos-sam-na-krzyzu-za-grzechy-ludzkie-cierpial-nie-wolam-na-cie-wez-moj-bol-ale-wolam-dodaj-mi-mocy-abym-go-przeniosl-piekna-modlitwa-napisana-przez-henr/feed/ 0
Henryk Sienkiewicz: Tylko nikczemne i złośliwe indywidua lub absolutni głupcy mogą porównywać nacjonalizm polski z nacjonalizmem niemieckim lub rosyjskim… https://niezlomni.com/henryk-sienkiewicz-nikczemne-zlosliwe-indywidua-lub-absolutni-glupcy-moga-porownywac-nacjonalizm-polski-nacjonalizmem-niemieckim-lub-rosyjskim/ https://niezlomni.com/henryk-sienkiewicz-nikczemne-zlosliwe-indywidua-lub-absolutni-glupcy-moga-porownywac-nacjonalizm-polski-nacjonalizmem-niemieckim-lub-rosyjskim/#respond Wed, 24 Jan 2018 20:29:38 +0000 https://niezlomni.com/?p=46337

Tylko nikczemne i złośliwe indywidua, lub absolutni głupcy mogą porównywać nacyonalizm polski z hakatystycznym nacyonalizmem niemieckim lub z czarnosecinnym rosyjskim - pisał Henryk Sienkiewicz w 1912 r.

Nacyonalizm polski nie tuczył się nigdy cudzą krwią i łzami, nie smagał dzieci w szkołach, nie stawał pomników katom. Zrodził się z bólu, największej tragedyi dziejowej. Przelewał krew na rodzinnych i na wszystkich innych polach bitew, gdzie tylko chodziło o wolność. Wybuchnął i rozgorzał w niewoli, jako poryw ku wolności. Wypisał na swych chorągwiach najszczytniejsze hasła miłości, tolerancyi, oswobodzenia ludu, oświaty, postępu — i w imię tych haseł przechodził wraz z całą ojczyzną w osobach swych bojowników przez takie cierpienia, przez jakie, od czasów chrześcijaństwa, nie przechodzili bojownicy żadnej innej idei.

Kto go inaczej pojmuje — płytko i źle go pojmuje; kto mu inaczej służy — błądzi.

Będzie on zawsze najszlachetniejszym splotem myśli i uczuć narodu, i dlatego pod jego sztandarem stanąć może każde prawdziwie, nie zaś pozornie tylko, polskie, stronnictwo i każdy pojedyńczy człowiek, w którym, wedle słów starej patryotycznej pieśni »polska dusza wre«.

Henryk Sienkiewicz, Pisma Henryka Sienkiewicza tom XXXV

Artykuł Henryk Sienkiewicz: Tylko nikczemne i złośliwe indywidua lub absolutni głupcy mogą porównywać nacjonalizm polski z nacjonalizmem niemieckim lub rosyjskim… pochodzi z serwisu Niezłomni.com.

]]>
https://niezlomni.com/henryk-sienkiewicz-nikczemne-zlosliwe-indywidua-lub-absolutni-glupcy-moga-porownywac-nacjonalizm-polski-nacjonalizmem-niemieckim-lub-rosyjskim/feed/ 0
Usiądźcie: znany dziennikarz ogłasza, że ,,W Pustyni w Puszczy” to… rasistowska książka. Żąda ingerencji w jej treść [WIDEO] https://niezlomni.com/usiadzcie-znany-dziennikarz-oglasza-ze-pustyni-puszczy-rasistowska-ksiazka-zada-ingerencji-tresc-wideo/ https://niezlomni.com/usiadzcie-znany-dziennikarz-oglasza-ze-pustyni-puszczy-rasistowska-ksiazka-zada-ingerencji-tresc-wideo/#comments Wed, 24 Jan 2018 13:19:40 +0000 https://niezlomni.com/?p=46331

Jacek Żakowski na antenie TOK FM zdradził, że aktualnie wraz z dzieckiem czyta ,,W Pustyni i w Puszczy". - Po prostu włosy dęba stają, jak to jest rasistowska książka - załamywał ręce na antenie radia Agory.

Dodawał także, że jest strasznie źle napisana, a inna z obecnych w studiu dziennikarek dopowiadała, że także nudna. Podzielił się również swoim pomysłem: umieszczenie odpowiednich przypisów o treści, ostrzegającej dzieci:

Sienkiewicz był rasistą, ale w tamtych czasach ludzie nie wiedzieli, że to jest złe

Henryk Sienkiewicz nie należy do ulubieńców mediów Agory. Redaktor Roman Pawłowski pisał w jednym z artykułów na łamach ,,Gazety Wyborczej", że Sienkiewicz propagował następujące wartości: „bezkrytyczne uwielbienie przeszłości, utożsamianie katolicyzmu z nacjonalizmem, ksenofobia i zaściankowość, mitomania i megalomania”.

Przecież to zupełne niezrozumienie Henryka Sienkiewicza! Było dokładnie odwrotnie. „Nacjonalistyczna, ksenofobiczna i zaściankowa” Polska była dla Sienkiewicza czymś całkowicie obcym. „Trylogia” wcale nie opiewa nacjonalistycznej Polski dla Polaków, tylko szeroką, wielonarodową Rzeczpospolitą. Na kartach epopei Sienkiewicza roi się od Litwinów, kozaków, Żydów, Rusinów, Tatarów i przedstawicieli tuzina innych narodowości Rzplitej Obojga Narodów. Akcja rozgrywa się na Dzikich Polach, w Wielkim Księstwie Litewskim i innych mieszanych narodowościowo częściach naszej starej ojczyzny. W miejscach gdzie obok siebie stały kościoły, cerkwie, synagogi i meczety. Taką Polskę kochał Sienkiewicz

- punktował Piotr Zychowicz.

Artykuł Usiądźcie: znany dziennikarz ogłasza, że ,,W Pustyni w Puszczy” to… rasistowska książka. Żąda ingerencji w jej treść [WIDEO] pochodzi z serwisu Niezłomni.com.

]]>
https://niezlomni.com/usiadzcie-znany-dziennikarz-oglasza-ze-pustyni-puszczy-rasistowska-ksiazka-zada-ingerencji-tresc-wideo/feed/ 4
Wspomnienia Walijczyka, który walczył u boku Polaków. Jones: ,,Nigdy nie miałem okazji spotkać ludzi bardziej lojalnych, odważnych i honorowych ludzi” https://niezlomni.com/wspomnienia-walijczyka-ktory-walczyl-u-boku-polakow-jones-nigdy-nie-mialem-okazji-spotkac-ludzi-bardziej-lojalnych-odwaznych-i-honorowych-ludzi/ https://niezlomni.com/wspomnienia-walijczyka-ktory-walczyl-u-boku-polakow-jones-nigdy-nie-mialem-okazji-spotkac-ludzi-bardziej-lojalnych-odwaznych-i-honorowych-ludzi/#comments Fri, 22 Dec 2017 04:46:58 +0000 https://niezlomni.com/?p=45605

"Wkrótce potem moją grupę przeniesiono do pracy w inne miejsce, do piaskowego kamieniołomu po drugiej stronie Labandu, niedaleko Adolf Hitler Kanal"- wspomina John Elwyn Jones.


Był maj 1942 r. i już od dwóch lat znajdowałem się w niewoli. Ogólna sytuacja przedstawiała się bardzo ponuro. Co prawda, Rosjanie nadal się trzymali i w czasie zimy zdołali odepchnąć armię niemiecką w kilku miejscach, ale Brytyjczycy wciąż przegrywali z Rommlem w Afryce Północnej, a na Dalekim Wschodzie armia japońska posuwała się od zwycięstwa do zwycięstwa. Zanosiło się na to, że moja niewola potrwa jeszcze całe lata. Była to bardzo posępna perspektywa.

Od Celinki wiedziałem, że sytuacja w Polsce jest potworna. Niemcy niszczyli cały naród: setki tysięcy ludzi wysyłano do obozów koncentracyjnych, młodych Polaków brano w niewolę i transportowano na roboty do Niemiec, zastraszano każdego, kto ośmieliłby się wystąpić przeciwko okupantom.

Jedyną nadzieją Polaków była Armia Krajowa. Należeli do niej byli żołnierze, którym udało się zbiec do lasów po klęsce jesienią trzydziestego dziewiątego. Teraz postawili sobie za cel przygotowanie się na dzień, w którym powstaną przeciw Niemcom i wyzwolą swój kraj.

Razem z Celinką pragnęliśmy uciec w głąb Polski i dołączyć do Armii Krajowej. Powstrzymywała nas jednak jedna rzecz. Otóż ojciec Celinki służył w Feldgendarmerie, żandarmerii polowej, której głównym zadaniem była walka z Armią Krajową.

Celinka urodziła się w 1922 r. w Będzinie na Śląsku. Region ten należał w tamtym czasie do Polski, była więc polską obywatelką, ale przed pierwszą wojną światową, kiedy urodzili się jej rodzice, okolica należała wciąż do Niemiec, zostali więc zarejestrowani jako obywatele niemieccy. Mimo że w 1918 r. ziemie stały się częścią Polski, władze niemieckie sklasyfikowały wszystkich tam urodzonych jako Niemców. Po ataku Hitlera w trzydziestym dziewiątym Śląsk ponownie przyłączono do Niemiec i chociaż ludzie tacy jak rodzice Celinki byli Polakami czystej krwi, zaliczeni zostali w poczet Niemców i zmuszono ich do służenia w niemieckich formacjach zbrojnych. Natomiast Celinkę, która urodziła się po roku 1918, uznano za Polkę i wbrew jej woli wywieziono z rodzinnych stron do pracy w Niemczech. Celinka zamartwiała się tą sytuacją i nie mogła znieść myśli, że jej ojciec musi służyć przeciwko rodakom walczącym za ojczyznę. Odmówić przecież nie mógł. Gdyby tak zrobił, władze zatrzymałyby wszystkich członków jego rodziny i wywiozły ich do obozów koncentracyjnych. A stamtąd nikt nie wracał.

Przyszłość też malowała się w czarnych barwach. Co się stanie z ojcem Celinki, jeśli Polska odzyska niepodległość? Jako były członek Feldgendarmerie nie będzie miał wielkich szans. Jak miałem pocieszyć Celinkę? Nie było innego sposobu, aby dodać jej otuchy, tylko nadal ją kochać. Gdy nadszedł czerwiec, sprawa ucieczki przyschła na tyle, że odważyliśmy się znów się spotykać, ale tylko w ciągu dnia.

Celinka nadal pracowała na nocną zmianę. Kończyła pracę o ósmej rano i od razu szła spać. Wstawała około czternastej i szła na spacer brzegiem Adolf Hitler Kanal aż do odludnego miejsca koło kamieniołomu, w którym pracowaliśmy.

Kiedy wydawało mi się, że nadchodzi czas jej przyjścia, wymykałem się z kamieniołomu i przepływałem do niej przez kanał. Chowaliśmy się w chaszczach i przez jakąś godzinę leżeliśmy przytuleni, a potem znów przepływałem kanał i wracałem do pracy.

Choć wiele razy wykryto moją nieobecność i byłem dokładnie przesłuchiwany, koniec końców za każdym razem udawało mi się oszukać żołnierzy i naczelnika. Wiedziałem jednak, że mi nie dowierzają i z każdym dniem obserwują bardziej uważnie.

W tych dniach Celinka była bardzo smutna. Dużo płakała, chociaż z całych sił starała się ukryć przede mną swoje łzy i zgryzotę.

Ostatni raz widziałem ją pewnego upalnego dnia na początku czerwca. Leżeliśmy objęci w krzakach nad brzegiem kanału. Celinka płakała, aż serce mi się krajało i nie potrafiłem jej pocieszyć. Po raz pierwszy zobaczyłem, że jest bardzo chora i załamana. Miała sińce pod ślicznymi oczami, a cała jej zwyczajna energia zupełnie gdzieś uleciała. Nie mogłem jej tak zostawić i powiedziałem, że zostanę z nią i ucieknę tej nocy, ale kazała mi wrócić przez kanał. Usiłowała mnie przekonać, że wszystko z nią w porządku, że to tylko przygnębienie. Lecz wiedziałem dobrze, że dręczy ją coś o wiele gorszego.

Fragment książki: John Elwyn Jones, Uciekałem pięć razy. Walijski gwardzista w szeregach Armii Krajowej, Wyd. Replika, Zakrzewo 2017.

Wspomnienia Walijczyka, który po ucieczce z niewoli walczył u boku Polaków

John Elwyn Jones podczas II wojny światowej trafił do niemieckiego obozu jenieckiego na terenie dzisiejszej Polski. Stąd podejmował kolejne próby ucieczki, z których dopiero ostatnia ‒ piąta ‒ zakończyła się powodzeniem.

Autor opowiada o swoich przeżyciach językiem żywym i dynamicznym, przywodzącym na myśl powieść przygodową. Jako nieustraszony młody człowiek nie poddaje się sytuacji, uparcie dążąc ku wolności oraz walce w obronie bliskich mu wartości.

Szczególnie interesujący jest obszerny wątek polski – romans i potajemne małżeństwo z Polką, decyzja o wstąpieniu do Armii Krajowej, udział w potyczce pod Bichniowem, a wreszcie kolejne próby ucieczki zakończone przedostaniem się na szwedzki statek oraz powrót do Polski w latach osiemdziesiątych.

Do pięciu razy sztuka to bowiem nie tylko wciągająca historia osobista, ale jedyne w swoim rodzaju świadectwo zafascynowanego Polską Brytyjczyka, który przybliża wojenne losy Polaków swoim rodakom. Na koniec stawia im niewygodne pytanie: Co my, Brytyjczycy, tak naprawdę wiemy o cierpieniu i okrucieństwach II wojny światowej?

W 1997 r. książka Jonesa została sfilmowana przez TVP w koprodukcji z walijskim kanałem S4C. Miniserial "Wojenna narzeczona" był wielokrotnie emitowany na polskiej antenie. W roli Johna Elwyna wystąpił Huw Garmon, znany z nominowanego do Oscara filmu Hedd Wyn (1992). W marcu 2015 r. wystawiono w Walii adaptację teatralną książki, która w języku polskim ukazuje się obecnie po raz pierwszy.

John Elwyn Jones (1921‒2008) urodził się w Dolgellau na północy Walii. W wieku osiemnastu lat wstąpił do Gwardii Walijskiej. W 1940 r. podczas walk we Francji dostał się do niewoli niemieckiej i po nieudanej próbie ucieczki trafił do obozu na terenie Polski. Tam wziął potajemny ślub z Cecylią Grygier („Celinką”), która wkrótce zaginęła. Po udanej w końcu ucieczce postanowił walczyć u boku Polaków, by następnie przez Szczecin przedostać się do Szwecji. W 1944 r. powrócił do Wielkiej Brytanii, gdzie został odznaczony medalem DCM. W latach 1957-1964 służył w siłach powietrznych, a po odejściu na emeryturę pracował jako nauczyciel w rodzinnym Dolgellau.

W latach siedemdziesiątych rozpoczął działalność literacko-tłumaczeniową. Przełożył na walijski m.in. nowele Bolesława Prusa i Henryka Sienkiewicza, Popiół i diament Jerzego Andrzejewskiego oraz wiersze Zbigniewa Herberta. Spisał również swoje wspomnienia wojenne.

Życie dopisało do historii Jonesa niezwykły epilog: w 1997 r., po wyemitowaniu opartego na Do pięciu razy sztuka serialu, TVP otrzymała list od syna „Celinki”…

Nigdy nie miałem okazji spotkać ludzi bardziej lojalnych, odważnych i honorowych ludzi - John Elwyn Jones o Polakach.

Artykuł Wspomnienia Walijczyka, który walczył u boku Polaków. Jones: ,,Nigdy nie miałem okazji spotkać ludzi bardziej lojalnych, odważnych i honorowych ludzi” pochodzi z serwisu Niezłomni.com.

]]>
https://niezlomni.com/wspomnienia-walijczyka-ktory-walczyl-u-boku-polakow-jones-nigdy-nie-mialem-okazji-spotkac-ludzi-bardziej-lojalnych-odwaznych-i-honorowych-ludzi/feed/ 2
„Mały rycerz” z 720 żołnierzami kontra 40-tysięczny Korpus Pancerny Guderiana, czyli polskie Termopile. [WIDEO] https://niezlomni.com/maly-rycerz-z-720-zolnierzami-kontra-40-tysieczny-korpus-pancerny-guderiana-czyli-polskie-termopile-wideo/ Sat, 14 Oct 2017 11:26:02 +0000 http://niezlomni.com/?p=931

Ruiny małego betonowego bunkra w okolicach Wizny są grobem jego dowódcy, kapitana Władysława Raginisa i pomnikiem bitwy, która jako jedna z czterech w historii Polski znana jest jako polskie Termopile.

Dziewięciokilometrowy odcinek fortyfikacji był fragmentem linii obrony SGO – Samodzielnej Grupy Operacyjnej „Narew”. Blokował strategicznie ważny kierunek uderzenia niemieckiego z Prus Wschodnich. Blokował jedynie małymi, żelbetonowymi bunkrami, wyposażonymi tylko w broń maszynową – bez jakiejkolwiek artylerii.

Załogę stanowiło 720 żołnierzy, których atakował ponad 40-tysięczny XIX Korpus Pancerny generała Heinza Guderiana. Dowódca polskiej obrony kapitan Władysław Raginis, oficer elitarnego KOP – Korpusu Ochrony Pogranicza – był jednym z tych, o których onegdaj pisał Stanisław Cat – Mackiewicz wskazując na wpływ Henryka Sienkiewicza na naszą mentalność:

„My wszyscy z niego”.

[caption id="attachment_934" align="alignleft" width="220"]wladyslaw-raginis Władysław Raginis[/caption]

Bez wątpienia „z niego” i jego ideału żołnierza bez skazy, pana Michała Wołodyjowskiego, był w ogromnej mierze także kapitan Władysław Raginis. Świadom beznadziejności sytuacji ślubował wraz z porucznikiem Brykalskim  – niczym „mały rycerz” – że żywy nie odda fortyfikacji.

W tej wojnie „na czas” maleńkie siły obrońców związały bojem potężną formację nieprzyjaciela. Ale otoczone, pozbawione amunicji, nie mogły dłużej walczyć. Kilkudziesięciu żołnierzy przedarło się przez niemieckie okrążenie. Kilkudziesięciu innym, którzy pozostali przy życiu, kazał dowódca oddać się do niewoli. Sam spełnił swą przysięgę, jakby żywcem wyjęta z kart Trylogii Henryka Sienkiewicza.

 


Wyświetl większą mapę

Gdy więc słyszę, że na łamach „Gazety Wyborczej” szkaluje się pamięć tego bohatera nad bohaterami, a ministrowie edukacji narodowej spod znaku Platformy zwanej dla niepoznaki „Obywatelską” wycofują z kanonu lektur szkolnych    powieści Sienkiewicza, to nie potrafię uniknąć refleksji, że deprecjonowanie bohaterów i odbieranie polskiej młodzieży najlepszych wzorców literackich są nie tyle efektem głupoty czy niewiedzy, co działaniami dobrze przemyślanami i realizowanymi metodycznie przez te właśnie środowiska. Jak długo jeszcze na to pozwolimy?

Wojciech Sumliński (za sumlinski.pl)

Artykuł „Mały rycerz” z 720 żołnierzami kontra 40-tysięczny Korpus Pancerny Guderiana, czyli polskie Termopile. [WIDEO] pochodzi z serwisu Niezłomni.com.

]]>
Gazeta Wyborcza zapytała ,,ekspertkę”, jakie lektury powinny czytać dzieci. Jej odpowiedź bezcenna… [WIDEO] https://niezlomni.com/gazeta-wyborcza-zapytala-ekspertke-lektury-czytac-dzieci-odpowiedz-bezcenna-wideo/ https://niezlomni.com/gazeta-wyborcza-zapytala-ekspertke-lektury-czytac-dzieci-odpowiedz-bezcenna-wideo/#respond Tue, 16 May 2017 15:17:06 +0000 http://niezlomni.com/?p=38557

Gazeta Wyborcza wzięła na celownik lektury, które będą obowiązywać w szkołach. Już wcześniej informowaliśmy, że zdaniem eksperta liczba sześciu-siedmiu książek jet ,,przytłaczająca". Szczególnie, że każe się dzieciom czytać wyjątkowo trudne pozycje. Tak twierdzi kolejna ekspertka Wyborczej.

Doborem archaicznych lektur z XIX wieku zniechęcimy dzieci do czytania

- twierdzi Aleksandra Korczak, nauczycielka języka polskiego w jednym z podwarszawskich gimnazjów (sic!).

Dzieci w klasach 4-6 będą musiały przeczytać Prusa, Sienkiewicza, Słowackiego. Archaiczne, nijak nieprzystające do współczesności

- narzeka, wymieniając ,,W pustyni i w puszczy" jako niewłaściwą lekturę dla dzieci. Twierdzi, że to teksty XIX-wieczne, by po chwili się zreflektować, że napisane też w XX-leciu międzywojennym (Akademia pana Kleksa została napisana już po wojnie - sic!). Żałuje, że nie ma książek Marcina Szczygielskiego (autora m.in. ,,powieści gejowskiej" Berek, która opowiada o perypetiach wielkomiejskiego geja Pawła).

Rafał Ziemkiewicz, z wykształcenia polonista, skomentował krótko:

Artykuł Gazeta Wyborcza zapytała ,,ekspertkę”, jakie lektury powinny czytać dzieci. Jej odpowiedź bezcenna… [WIDEO] pochodzi z serwisu Niezłomni.com.

]]>
https://niezlomni.com/gazeta-wyborcza-zapytala-ekspertke-lektury-czytac-dzieci-odpowiedz-bezcenna-wideo/feed/ 0
Fragment najnowszej książki Gadowskiego: „Chciałbym, aby dziś moja Polska wiedziała, jaki ma kierunek” https://niezlomni.com/fragment-najnowszej-ksiazki-gadowskiego-chcialbym-aby-dzis-moja-polska-wiedziala-jaki-ma-kierunek/ https://niezlomni.com/fragment-najnowszej-ksiazki-gadowskiego-chcialbym-aby-dzis-moja-polska-wiedziala-jaki-ma-kierunek/#respond Tue, 25 Oct 2016 22:06:57 +0000 http://niezlomni.com/?p=32920

Kiedy w dzieciństwie dowiedziałem się, że moja grupa krwi oznaczona jest symbolem Rh+, pomyślałem: w porządku – jestem po dobrej stronie - pisze Witold Gadowski w książce "Krew nie woda. Polskie zapiski współczesne".

Ciągle jednak brakowało mi jakiegoś dopełnienia tego znaku.

Kolejne litery A, B, C… jakoś mnie satysfakcjonowały, aż wreszcie – wiele lat później – doszedłem do wniosku, że całkowity opis mojego wewnętrznego napędu powinien brzmieć: P.

Wiem, że z medycznego punktu widzenia wypisuję tu jakieś herezje, ale mniejsza o to. Ma być P i tyle….

Wyrosłem już z wieku, kiedy obchodziło mnie zdanie pieczeniarzy wyżerających tłuste kąski z pańskich spodków. Nie obchodzi mnie przy tym to, czy spodki mają biskupie czy też sekretarzowskie insygnia.

Od dawna szukam polskiego sensu. Zacząłem od siebie, stąd też wybaczcie osobisty ton.

Ta litera P z czasem wydała mi się najważniejsza w całym alfabecie.

Bo to litera utkana ze sztychów Grottgera, cudownego wieczornego szeptu „Trylogii”, pożółkłych fotografii dzieciaków tamtej Warszawy w za dużych hitlerowskich hełmach, powstańców z lat 1944, 1945..., 1953, bohaterów zamęczonych w piwnicach NKWD i UB, na Sybirze, brzemiennych jak krople liter „Solidarności” z 1980 roku.

Zbudowana z luźnej sieci cytatów Piłsudskiego, sejmowej godności socjalisty (z duszy), premiera Jana Olszewskiego, cichego, spokojnego uporu matek, których synowie biegli krzycząc – Polska?!

To litera zanurzona w strofach człowieka, który najpiękniej ujął gest wstawania z kolan – największego polskiego poety – Zbigniewa Herberta.

Ta litera nie uosabia zimnego rozsądku, wyrachowania, kalkulacji, strategii wyrafinowanego szachisty.

Ta litera nie pachnie „zmysłem bezwzględnej ekonomii”. Jest w niej za to dobra naiwność, gościnna tolerancja dla przybyszów, których wianem bogaciła się przez wieki. Jest też słodkie usypianie w momentach powodzenia i lenistwo, które sprawia, że czasem traci się wszystko.

Dodałem sobie do opisu krwi literę P, bo jestem Polakiem nie tylko z powodu miejsca urodzenia, mam wiele ważniejszych powodów, aby tak określać swoją krew.

Moją Polskość czerpałem z przedwojennych „Płomyków” i „Płomyczków”, którymi reakcyjnie (w czasach PRL) karmiła mnie babcia Hołyńska – Sybiraczka, z powieści Sergiusza Piaseckiego, z epickich reportaży Melchiora Wańkowicza, z czytanych przy latarce, pod kocem, książek Alfreda Szklarskiego (wtedy jeszcze nie znałem jego życiorysu) o przygodach Tomka, z cudownego poczucia humoru mistrza Edmunda Niziurskiego.

Malowałem ją sobie w myślach obrazami, które widziałem za oknem, a z okna mojego rodzinnego domu widać było wprost krzyż na Giewoncie.

Polska nie jest najważniejszym krajem świata, nie wzbudza postrachu, nie skłania do oddawania jej hołdu. Ona jest normalna jak jesienna szaruga i słodka jak wybuchająca nagle wiosna.

Polska ma kolor zachmurzonego nieba i błotnistych pól. Bywa chłodna i wilgotna, ale jest w nią wpisana też euforia niespodziewanego lata i pieszczota miękkiego języka, przyjemnego szeleszczenia swojskich, niepowtarzalnych zgłosek.

Taki mi się utkał emocjonalny kolaż... Tak wyobrażam sobie tętniącą w żyłach krew.

*

Kiedyś starsza aktorka opowiadała mi historię małego Frania.

Trwała wojna 1939 roku, Wybrzeże się broniło. Ginęli polscy żołnierze. Do wojskowej komisji codziennie przychodził mały, siedmioletni Franio. Niezmiennie łapał sanitariuszkę za rękaw i prosił, aby wzięła od niego krew. Kobieta uciekała przerażona.

Franiu wracał jednak i z uporem w dziecięcym spojrzeniu powtarzał swoje żądanie.

Pewnego dnia Franiu przyszedł wraz ze swoją mamą, która gorąco poprosiła, aby wzięli od synka choć kroplę krwi.

– On nie może w nocy zasnąć i ciągle płacze, że nie może oddać krwi dla polskich żołnierzy – matka prosiła, wyjaśniając, że boi się o to, że syn w końcu się załamie.

Krew oficjalnie pobrano i szczęśliwy Franiu odszedł wraz z mamą.

lok

Teksty, które teraz zuchwale cisnę Państwu przed oczy, pisałem z myślą o naszym kraju, o tym, co czeka go w najbliższych latach.

Często pisane były szybko, z przeświadczeniem, że trzeba działać już, teraz! Bo ominie nas coś ważnego.

Staram się analizować miejsce mojego kraju we współczesnym świecie, jego realną siłę. Staram się też podpowiadać politykom (choć oni zwykle niewiele słyszą) ważne – moim zdaniem – rozwiązania.

Chłostałem Donalda Tuska i Ewę Kopacz ile wlazło, ale nie z nienawiści, nie z powodu tępego resentymentu, nie z odruchu kibola, dla którego liczą się tylko ci, którzy myślą dokładnie tak samo jak ja. Uważam, że rządy PO i PSL były bardzo złe dla Polski, nie znaczy to jednak, że patrzę przez palce na ludzi Prawa i Sprawiedliwości.

Oni będą ważni tylko wtedy gdy realnie uczynią coś dla naszego kraju. I… przeminą, bo taka jest maszyna polityki – Polska jednak pozostanie.

Dopóki zatem krew obraca w piersi Naszą Gwiazdę, nikt nie zwolni nas z polskich obowiązków. Niemożliwa jest żadna „europejska transfuzja” – nikt z Was nie pozbędzie się polskiej krwi.

Nawet ci, którzy gwałtownie usiłowali ją barwić na bardziej czerwoną czy tęczową. Twoja krew zawsze Cię określi i zawsze powie Ci, gdzie masz iść i po co.

Chciałbym, aby dziś moja Polska wiedziała, jaki ma kierunek, co jest jej pożywieniem i jakie środowisko jest dla niej najbardziej sprzyjające.

Nikt z nas nigdy nie zostanie zwolniony z polskiego myślenia, nikomu nie zostanie odpuszczona dezercja, bezmyślność i zdrada.

Historia Polski tak mocno przyspieszyła, że na gwałt musimy współcześnie określić jej kształt, wartości i kierunek życia.

Polska może być niepotrzebna nikomu na świecie, jest jednak nieodzowna dla naszego życia i nawet po wielu latach upomni się o każdego z nas.

Jaka jest zatem ta polska krew? Jasna, bulgocząca w tętnicach czy też ciemna, wolno tocząca się przez żyły? Kto zna pełny skład tej biało-czerwonej substancji, kto potrafi określić jej idealną konsystencję i skład?!

Na pewno jest małopolska – lekko porywcza i pracowita, wielkopolska – zapobiegliwa, gospodarna, podlaska – dumna i przywarta do krzyża, świętokrzyska – zwariowana, impresyjna, kaszubska, trochę tatarska ze wschodnim zaśpiewem, ariańska, żydowska, niemiecka… Piwna, swarliwa, z grubym karkiem i… lekka jak palce Chopina. Gdyby polska krew nie była potrzebna Panu Bogu, to już dawno wypłukałby ją ze świata ruskimi i niemieckimi transfuzjami.

Jest więc tajemnicą naszego Stwórcy, dlaczego ta właśnie polska krew ma się toczyć w żyłach niedużego kraju.

I niech tak zostanie…

Byle tylko nigdy nie lała się już strumieniami tylko dlatego, że przez polską równinę wyznaczyły sobie przemarsz obce wojska.

Mamy sporo do zrobienia.

Witold Gadowski

Witold Gadowski, Krew nie woda. Polskie zapiski współczesne, Replika, Poznań 2016.

Książkę można nabyć TUTAJ.

Więcej o spotkaniu z W. Gadowskim na Targach Książki w Krakowie.

14690948_620554314782210_5566898835244874551_n

Artykuł Fragment najnowszej książki Gadowskiego: „Chciałbym, aby dziś moja Polska wiedziała, jaki ma kierunek” pochodzi z serwisu Niezłomni.com.

]]>
https://niezlomni.com/fragment-najnowszej-ksiazki-gadowskiego-chcialbym-aby-dzis-moja-polska-wiedziala-jaki-ma-kierunek/feed/ 0
Liczba laureatów Nagrody Nobla. Jak wypada Polska https://niezlomni.com/liczba-laureatow-nagrody-nobla-jak-wypada-polska/ https://niezlomni.com/liczba-laureatow-nagrody-nobla-jak-wypada-polska/#respond Thu, 13 Oct 2016 09:47:34 +0000 http://niezlomni.com/?p=32470

Poniższa mapa przedstawia liczbę laureatów Nagrody Nobla na 10 milionów mieszkańców.

Polscy laureaci Nagrody Nobla:
Czesław Miłosz
Władysław Reymont
Henryk Sienkiewicz
Marie Skłodowska-Curie (dwukrotnie)
Wisława Szymborska
Lech Wałęsa

Dla porównania kilka innych krajów na świecie: USA (10,8), Japonia (1,8), Indie (0,05), Chiny (0,02), Brazylia (0).

Warto również zwrócić uwagę na podobną mapę, ale uwzględniającą miejsce urodzenia (lub wychowania) danego laureata.

Kogo ona uwzględnia:

Georges Charpak - francuski fizyk urodzony 1 sierpnia 1924 r. jako Jerzy Charpak w rodzinie żydowskiej w Dąbrowicy koło Równego na Polesiu, wówczas w granicach II Rzeczypospolitej.

Roald Hoffmann - ur. 18 lipca 1937 w Złoczowie w województwie tarnopolskim, które wówczas znajdowało się w granicach II Rzeczypospolitej (obecnie zachodnia Ukraina). Chemik amerykański, pochodzenia żydowskiego.

Leonid Hurwicz - amerykański ekonomista polsko-żydowskiego pochodzenia, laureat Nagrody im. Alfreda Nobla w dziedzinie ekonomii w 2007. Urodzony w Moskwie, na początku 1919 wraz z rodziną powrócił do Warszawy, gdzie spędził dzieciństwo i młodość. W 1938 ukończył prawo na Uniwersytecie Warszawskim. W 1940 przeniósł się na stałe do USA.

Albert Abraham Michelson - ur. w Strzelnie w rodzinie żydowskiego kupca amerykański fizyk, laureat Nagrody Nobla z dziedziny fizyki w 1907 za konstrukcję interferometru.

Szimon Peres - 9. prezydent państwa Izrael w latach 2007–2014, premier Izraela w latach 1984–1986 i 1995–1996, urodzony w Wiszniawie jako Szymon Perski

Tadeusz Reichstein - urodzony 20 lipca 1897 r. w żydowskiej rodzinie we Włocławku. W dzieciństwie mieszkał też w Kijowie i w Jenie. Rodzina wyemigrowała do Zurychu, gdy miał osiem lat. Żonaty z arystokratką holenderską. Publikował po niemiecku i po niemiecku wygłosił przemówienie podczas uroczystości wręczania nagrody. Do końca życia dobrze rozumiał po polsku, gorzej mówił.

Józef Rotblat - polski fizyk i radiobiolog żydowskiego pochodzenia, laureat Pokojowej Nagrody Nobla w 1995. Współtwórca pierwszej bomby atomowej. Urodził się w 1908 r. w Warszawie. W 1932 zdobył tytuł magistra na Wolnej Wszechnicy Polskiej, a w 1938 obronił doktorat w dziedzinie fizyki na Uniwersytecie Warszawskim.

Andrew Schally - amerykański biochemik i lekarz pochodzenia polskiego, laureat Nagrody Nobla. Urodzony 30 listopada 1926 r. jako Andrzej Wiktor Schally w polskiej rodzinie w Wilnie. Syn Kazimierza Schally, generała Wojska Polskiego, szefa Gabinetu Wojskowego Prezydenta Mościckiego. Wśród swoich korzeni oprócz Polski, wymieniał też Austro-Węgry, Francję i Szwecję. W młodości mówił po polsku, ale później jak sam twierdził, utracił tę umiejętność (jak również znajomość wielu innych europejskich języków z dzieciństwa).

Isaac Bashevis Singer - laureat Nagrody Nobla w dziedzinie literatury za rok 1978. Urodził się jako Icek-Hersz Zynger w Leoncinie, wsi w pobliżu Nowego Dworu Mazowieckiego. Część jego twórczości jest związana z jego wspomnieniami z dzieciństwa i młodości w Polsce.

Warto dodać, że powyższe zestawienie, sporządzenie na podstawie artykułu w anglojęzycznej Wikipedii, nie uwzględniło następujących noblistów urodzonych na ziemiach polskich lub mających z Polską związek:

Walther Nernst - urodzony 25 czerwca 1864 r. w Wąbrzeźnie (zabór pruski). Mieszkał i pracował w Niemczech, uważał się za Niemca i mówił wyłącznie po niemiecku.

Henri Bergson - pisarz francuski urodzony 18 października 1859 r. w Paryżu w pochodzącej z Polski rodzinie żydowskiej. Jego ojcem był urodzony w Warszawie kompozytor i pianista Michał Bergson, wnuk warszawskiego bankiera Bera Sonnenberga, prawnuk Samuela (Szmula) Jakubowicza Sonnenberga, zwanego Zbytkowerem, żydowskiego bankiera, od którego wywodzi się nazwa jednego z osiedli Warszawy, Szmulowizny.

Irène Joliot-Curie - córka Marii Skłodowskiej-Curie, mówiła trochę po polsku, ale całe życie spędziła we Francji i uważała się za Francuzkę.

Isidor Isaac Rabi - naukowiec amerykański, urodzony 29 lipca 1898 r. w żydowskiej rodzinie w Rymanowie koło Krosna. Gdy miał rok, jego rodzina wyemigrowała do USA.

Robert Hofstadter - laureat w dziedzinie fizyki, syn polskich Żydów, którzy wyemigrowali do USA.

Menachem Begin - urodzony 16 sierpnia 1913 r. jako Mieczysław Biegun w Brześciu Litewskim na terenie zaboru rosyjskiego, które po I wojnie światowej znalazły się w granicach II Rzeczypospolitej. Ukończył prawo na Uniwersytecie Warszawskim.
Był żołnierzem w armii gen. Andersa, którą opuścił w Palestynie.

Piotr Kapica - fizyk urodzony 9 lipca 1894 r. w Kronsztadzie, dziadek ze strony matki był Polakiem

Eric Kandel - wyróżniony w dziedzinie medycyny. Jego rodzice pochodzili z Galicji. Ojciec urodził się w Olesku koło Lwowa a matka w Kołomyi.

John Maxwell Coetzee - Pisarz południowoafrykański urodzony 9 lutego 1940 w Kapsztadzie. Jego pradziadek ze strony matki Baltazar Dubiel był Polakiem, pochodził ze wsi Czarnylas, w województwie wielkopolskim (powiat ostrowski). Dubiel wyemigrował do Afryki w wieku kilkunastu lat, zmarł w 1929. Podczas wizyty w Polsce w roku 2006 pisarz odwiedził Czarnylas i pobliski Odolanów, gdzie jego pradziadek uczęszczał do szkoły.

Aaron Ciechanover - urodzony w Hajfie izraelski biolog. Jego rodzice wyjechali z Polski do Izraela w latach dwudziestych na fali syjonizmu.

Frank Wilczek - Fizyk amerykański urodzony w Nowym Jorku. Jego dziadkowie ze strony ojca pochodzili z Polski. Babcia Franciszka Żybura, do 1921 mieszkała w Babicach w powiecie przemyskim, a dziadek pochodził z okolic Warszawy.

Jack W. Szostak - Pradziadek Szostaka wyemigrował z Polski do Stanów Zjednoczonych na przełomie XIX i XX w.

Brian Kobilka - chemik, pochodzi z rodziny polskich emigrantów.

Robert Lefkowitz - jest wnukiem polskich Żydów, którzy wyemigrowali do USA.

źródło map: JakubMarian.com

Artykuł Liczba laureatów Nagrody Nobla. Jak wypada Polska pochodzi z serwisu Niezłomni.com.

]]>
https://niezlomni.com/liczba-laureatow-nagrody-nobla-jak-wypada-polska/feed/ 0