Grzegorz Piotrowski – Niezłomni.com https://niezlomni.com Portal informacyjno-historyczny Sun, 03 Dec 2023 21:00:15 +0000 pl-PL hourly 1 https://wordpress.org/?v=4.9.8 https://niezlomni.com/wp-content/uploads/2017/08/cropped-icon-260x260.png Grzegorz Piotrowski – Niezłomni.com https://niezlomni.com 32 32 Kuriozalna sytuacja na marszu byłych esbeków. Pomylił ks. Popiełuszkę z… jego mordercami. ,,Czy pan myśli, że ja Popiełuszkę bronię?!” [WIDEO] https://niezlomni.com/kuriozalna-sytuacja-marszu-bylych-esbekow-pomylil-ks-popieluszke-mordercami-pan-mysli-ze-ja-popieluszke-bronie-wideo/ https://niezlomni.com/kuriozalna-sytuacja-marszu-bylych-esbekow-pomylil-ks-popieluszke-mordercami-pan-mysli-ze-ja-popieluszke-bronie-wideo/#respond Sun, 30 Apr 2017 12:49:39 +0000 http://niezlomni.com/?p=37801

Jerzy Stańczyk, który swoją służbę w MO zaczynał w roku 1959, nie ma najlepszej passy. Były Komendant Główny Policji tym razem pomylił księdza Popiełuszkę z jego... mordercami!

Ja nie bronię morderców. Czy pan myśli, że ja Popiełuszkę bronię?!

- oburzył się w rozmowie z reporterem TVP. Po chwili zreflektował się, że pomylił ofiarę ze zbrodniarzami i gorliwie zapewniał, że powinni trafić na długie lata do więzienia.

Stańczyk ostrzega także w rozmowie z Gazetą Wyborczą przed rzeszą tych, którzy muszą teraz żyć za 2052 złotych brutto emerytury.

Chodzi o nasze bezpieczeństwo. Ja w swojej policyjnej karierze poznałem wielu desperatów, więc wiem, do czego są zdolni. A rząd PiS właśnie funduje nam rzeszę desperatów, którzy tracą pieniądze na utrzymanie. Mają natomiast wiedzę. Policjanci na temat agentury w środowiskach gangsterskich. A jaką wiedzę mają byli oficerowie wywiadu i nie tylko z UOP, którym też odbiera się pieniądze? Niektórym może przyjść do głowy, aby tę wiedzę sprzedać, żeby się jakoś utrzymać. Wiadomo, że kupcy będą.

 

Artykuł Kuriozalna sytuacja na marszu byłych esbeków. Pomylił ks. Popiełuszkę z… jego mordercami. ,,Czy pan myśli, że ja Popiełuszkę bronię?!” [WIDEO] pochodzi z serwisu Niezłomni.com.

]]>
https://niezlomni.com/kuriozalna-sytuacja-marszu-bylych-esbekow-pomylil-ks-popieluszke-mordercami-pan-mysli-ze-ja-popieluszke-bronie-wideo/feed/ 0
„W celi nr 1 siedział Pietruszka, współodpowiedzialny za zamordowanie ks. Popiełuszki. Jego cela była otwarta”. Działacz Solidarności wspomina więzienie na Rakowieckiej https://niezlomni.com/w-celi-nr-1-siedzial-pietruszka-wspolodpowiedzialny-za-zamordowanie-ks-popieluszki-jego-cela-byla-otwarta-dzialacz-solidarnosci-wspomina-wiezienie-na-rakowieckiej/ https://niezlomni.com/w-celi-nr-1-siedzial-pietruszka-wspolodpowiedzialny-za-zamordowanie-ks-popieluszki-jego-cela-byla-otwarta-dzialacz-solidarnosci-wspomina-wiezienie-na-rakowieckiej/#respond Thu, 14 Jul 2016 07:25:45 +0000 http://niezlomni.com/?p=29013

Dla wielu czytelników szokującym będzie świadectwo Andrzeja Kralczyńskiego, więźnia na warszawskim Mokotowie

który w 1985 r. został osadzony za działalność podziemną w NSZZ „Solidarność” w celi nr 4 pawilonu nr 3.

W tym rozdziale będzie mowa o późniejszym okresie, w którym spotkał się z najbardziej bulwersującą sprawą.

Rajmund Pollak: – Dlaczego w 1985 r. znalazłeś się w tak ciężkim więzieniu?

Andrzej Kralczyński: – W listopadzie 1985 r. represyjnie wywieziono mnie do Warszawy za mój „List do Przyjaciół”, napisany w areszcie śledczym w Bielsku-Białej. Wzywałem w nim do bezwzględnego oporu moich przebywających na wolności kolegów z „Solidarności”. Później opublikowano ten apel w podziemnym czasopiśmie „Solidarność Podbeskidzia”.
– W jaki sposób apel przedostał się poza mury aresztu?
– Grypsem, który podałem mojej żonie Elżbiecie w trakcie widzenia.
– Zmiana miejsca osadzenia musiała być szokiem dla ciebie i całej rodziny.

– Napisałem wtedy do żony: „Jestem dumny, że przewieziono mnie do aresztu śledczego MSW na Rakowiecką na Mokotowie w Warszawie, gdzie tylu Polaków oddało życie za Ojczyznę. Przecież więzienie na Mokotowie to był „prezent” od Moskali dla Warszawy po powstaniu styczniowym 1863 r.! W czasie okupacji hitlerowskiej służyło jako katownia Gestapo, a po II Wojnie Światowej, w okresie stalinowskim, straciło tam życie setki, a może nawet tysiące patriotów z AK, NSZ i innych przeciwników komunizmu. Byłem dumny, że jestem w tak historycznym miejscu, broniąc wolności Polski.(…)
– Gdzie konkretnie cię uwięziono?
– W areszcie śledczym MSW na Mokotowie przebywałem w pawilonie nr 3 cela nr 4. Natomiast w celi nr 1 siedział Adam Pietruszka, współodpowiedzialny za zamordowanie ks. Jerzego Popiełuszki. Jego cela była otwarta – widzieliśmy to, kiedy wyprowadzano nas na „spacerniak”.
– Czy to oznacza, że pułkownik SB Adam Pietruszka skazany prawomocnym wyrokiem za uprowadzenie, tortury i morderstwo kapelana „Solidarności” mógł sobie swobodnie wychodzić z celi, kiedy tylko zechciał?
– Nigdy nie spotkałem go na „spacerniaku”. Jeden z więźniów stwierdził, że na spacery to ten esbek sobie chodził po zmroku poza więzienie! Starsi wiekiem, wieloletni kryminaliści twierdzili, że istnieje podziemne przejście pod ulicą Rakowiecką łączące areszt śledczy z budynkiem Ministerstwa Spraw Wewnętrznych, który jest oddalony o jakieś 200-300 m. Opowiadali mi, że za czasów stalinowskich tym właśnie tunelem prowadzono na przesłuchania do MSW polskich patriotów. Być może tym wychodził nim sobie do swoich mocodawców z MSW (których nie wydał na procesie toruńskim) pułkownik SB i morderca w jednej osobie, Adam Pietruszka.
– Co jeszcze było zaskakujące w celi nr 1 na Mokotowie?
– Dobiegały nas wieczorem dźwięki telewizji, a w ciągu dnia non stop grała wesoła muzyka. Piosenki puszczano tak głośno, że wystarczyło, iż otwarto naszą celę do kontroli albo by podać posiłki, a już czuliśmy się jak w studio nagrań.
– Czyli można powiedzieć, że w celi Pietruszki odbywały się dyskoteki.
– Tego nie wiem, bo nigdy nie byłem w środku, ale gdy otwierano moją celę lub wyprowadzano na spacer, z celi Pietruszki zawsze dobiegała nas głośna muzyka.
– Czy więźniowie skazani za działalność antykomunistyczną mogli też posiadać w celach radioodbiorniki i telewizory?
– Proszę, nie rób sobie głupich żartów! To było surowo zakazane! Jedyne, co nam dawali, to Trybuna Ludu z powycinanymi artykułami, abyśmy się nie mogli zorientować, co się dzieje za murami więzienia!
– A jak traktowali zbrodniarza Adama Pietruszkę?
– Zaufany kolega osadzony również na Mokotowie opowiadał mi, że ten esbek ma codzienną prasę, alkohol i inne rozrywki – nawet prostytutki na zamówienie! W takich warunkach siedział zasłużony oficer SB. Nasze warunki były nieporównywalne. Z tego, co pamiętam, w areszcie śledczym na Mokotowie przebywali również Bujak, Szaniawski, Bielecki. Niestety nie udało nam się spotkać. Tutaj była pełna izolacja. Kiedyś byliśmy na widzeniu w jednej sali z Józefem Szaniawskim. Rozmawiał z żoną, znaną piosenkarką Haliną Frąckowiak. W żaden sposób nie mogliśmy zbliżyć się do siebie – klawisze bez przerwy pilnowali. Kiedy widzenie się skończyło, przechodząc obok pokazałem mu uściśnięte dłonie. Był to znak, że jesteśmy razem.
– Kto jeszcze przebywał w tym więzieniu?
– Morderca ks. Jerzego Popiełuszki, sadysta, kapitan SB Grzegorz Piotrowski, jednak nie wiem, w którym pawilonie. Wiem natomiast na sto procent, że pracował w więziennej drukarni.
– Redagował i drukował „Trybunę Ludu”?
– Diabli tylko wiedzą, co on tam wtedy drukował! Prawdopodobnie kontaktował się z mocodawcami z MSW i być może też korzystał z podziemnego tunelu.
– Jak w więzieniach i aresztach traktowali cię pospolici kryminaliści?
– Z wielkim szacunkiem. Zabraniali mi sprzątać celę, a nawet słać pryczę, częstowali papierosami. Wykony¬wali pamiątki z pobytu w więzieniach i aresztach. Byli niezwykle uprzejmi, znacznie uprzejmiejsi od oficerów SB. Ja natomiast robiłem im wykłady z historii Polski i słuchali tego w dużym skupieniu. Raz, gdy chciałem z nudów posprzątać celę, surowo mi zabroniono słowami, które nie nadają się do zacytowania.
– Czy po tzw. „procesie toruńskim” cokolwiek zmieniło się w podejściu SB do więźniów politycznych?
– Absolutnie nic się nie zmieniło. Dla esbeków pułkownik Pietruszka, kapitan Piotrowski jak również
oficerowie SB Pękala i Chmielewski urośli do rangi „bohaterów MSW”! W grudniu 1985 r. założono mi kajdanki na ręce i w kajdanach przewożono mnie fiatem 125p z Warszawy do Bielska-Białej. To nie były takie zwykłe kajdany, tylko samozaciskowe. Przy każdym ruchu rąk coraz bardziej się zaciskały. Eskortowało mnie czterech esbeków: na przednich siedzeniach dwóch, z tyłu ja siedziałem w środku, a obok po każdej stronie oficer. Przystanęli gdzieś w lesie i jeden z nich powiedział do mnie: „Panie Kralczyński! Teraz moglibyśmy z panem zrobić to, co nasi koledzy zrobili z Popiełuszką. Napisalibyśmy tylko raport, że więzień zginął przy próbie ucieczki”. Do końca życia nie zapomnę tych słów młodego oficera SB, choć wcale nie zdołał mnie wtedy przestraszyć! Rozkuli mnie dopiero po sześciu godzinach. Miałem potem przez dwa dni zupełnie zdrętwiałe ręce, które leczyli mi współwięźniowie!
– Dlaczego Kasprzykowski i Grajewski nie zapytali Ciebie o tak istotne informacje?
– Oni w ogóle ze mną nie rozmawiali! Pisali historię „Solidarności” Podbeskidzia tak, jakbym nigdy nie istniał, a przecież byłem, jak wiesz, jednym z tych, którzy tworzyli ruch oporu przeciw komunie na Podbeskidziu.
– A może stosunek Grajewskiego do ciebie i kilku innych działaczy „Trzeciego Szeregu” Solidarności wynikał z faktu, że współpracował z WSI?
– O to sam go zapytaj, ale mam wątpliwości czy odpowie. Zasadniczą kwestią jest, w imię czego Andrzej Grajewski współpracował po 1989 r. z WSI i w jakim towarzystwie w tym WSI się obracał.

 

Dla mnie informacje najbardziej wiarygodne to takie, które pochodzą bezpośrednio od uczestników tamtych wydarzeń i tych działaczy NSZZ „Solidarność”, którzy osobiście tworzyli struktury rodzącego się Niezależnego Samorządnego Związku Zawodowego, a ponadto od związkowców, którzy w stanie wojennym stanowili trzon podziemnych struktur „Trzeciego Szeregu” „Solidarności” Podbeskidzia - Rajmund Pollak, fragment ze wstępu do książki.

Rajmund Pollak, Polacy wyklęci z FSM, Editions Spotkania, Warszawa 2016. 

Książkę można nabyć TUTAJ.

Artykuł „W celi nr 1 siedział Pietruszka, współodpowiedzialny za zamordowanie ks. Popiełuszki. Jego cela była otwarta”. Działacz Solidarności wspomina więzienie na Rakowieckiej pochodzi z serwisu Niezłomni.com.

]]>
https://niezlomni.com/w-celi-nr-1-siedzial-pietruszka-wspolodpowiedzialny-za-zamordowanie-ks-popieluszki-jego-cela-byla-otwarta-dzialacz-solidarnosci-wspomina-wiezienie-na-rakowieckiej/feed/ 0
Konformizm, autocenzura – stare grzechy w nowych dekoracjach. O tajnych współpracownikach wśród dziennikarzy https://niezlomni.com/konformizm-autocenzura-stare-grzechy-w-nowych-dekoracjach-o-tajnych-wspolpracownikach-wsrod-dziennikarzy/ https://niezlomni.com/konformizm-autocenzura-stare-grzechy-w-nowych-dekoracjach-o-tajnych-wspolpracownikach-wsrod-dziennikarzy/#respond Wed, 20 Nov 2013 11:07:56 +0000 http://niezlomni.com/?p=1825

niewiarygodneALDONA ZAORSKA: - Zajmował się Pan szczegółowo Stowarzyszeniem Dziennikarzy Polskich (SDP) i Stowarzyszeniem Dziennikarzy PRL (SD PRL), które po 89 roku zmieniło nazwę na Stowarzyszenie Dziennikarzy RP. Zadziwiły Pana dokumenty, do których Pan dotarł, pisząc książkę „Załamanie na froncie ideologicznym. Stowarzyszenie Dziennikarzy Polskich między Sierpniem ’80 a stanem wojennym”?
DR DANIEL WICENTY: - Większość raczej nie. Jeśli chodzi o ogólny obraz środowiska dziennikarzy, były to informacje, których się spodziewałem. Powiedzieć tu można raczej o odkryciach; te najbardziej oczywiste dotyczyły konkretnych współpracowników SB ze środowisk dziennikarskich. Poza tym powiedziałbym tu także o dokumencie z odprawy Departamentu II (który kontrolował wtedy dziennikarzy) z marca 1981 r., gdzie mowa jest o „niewykluczaniu pozyskań członków PZPR”. Oficjalnie możliwość werbowania członków partii była proceduralnie utrudniona, tu jednak SB wyraźnie do tego zachęcała. Nieznane dotąd były też kulisy rozwiązania SDP i powołania proreżimowego SD PRL – odnalezione dokumenty partyjne i esbeckie pozwalają opisać ten proces dość precyzyjnie.

- Jaki był udział samych dziennikarzy, którzy przyczynili się do zmiany frontu SDP w jego zrujnowaniu i następnie powołaniu nowej organizacji, pozostającej pod pełną kontrolą władz?

[caption id="attachment_1828" align="alignleft" width="300"] Kazimierz Koźniewsk Kazimierz Koźniewsk[/caption]

 

[caption id="attachment_1829" align="alignright" width="120"]Klemens Krzyżagórski Klemens Krzyżagórski[/caption]

DANIEL WICENTY: - Dziennikarze odegrali rolę narzędzi władzy – mieli dać nowemu stowarzyszeniu twarze i dobre nazwiska, zorganizować struktury i legitymizować twórców stanu wojennego. Część z nich zresztą była autentycznie zaskoczona rozwojem sytuacji – jednego dnia oficjalnie rozwiązane jest SDP, a następnego zawiązuje się komitet założycielski SD PRL. Do SD PRL nie weszli znaczący działacze rozwiązanego SDP, a z szerzej znanych postaci znaleźli się tam m.​in. Kazimierz Koźniewski i Klemens Krzyżagórski. Organizacyjnie SD PRL nie odniosło jakichś spektakularnych sukcesów – kierownictwo partii liczyło na więcej, przede wszystkim jeśli chodzi o liczbę członków, zwłaszcza tych, którzy wcześniej należeli do SDP.

- Czy SDP od początku było skazane na porażkę?
DANIEL WICENTY: - Według dokumentów jeszcze pod koniec 1981 r. rozwiązanie SDP nie było przesądzone. Dopiero na początku lutego 1982 r. los Stowarzyszenia był już przypieczętowany. Dużo wcześniej SB z partią doszła do wniosku, że nie do zaakceptowania jest kierownictwo SDP, zwłaszcza jego prezes Stefan Bratkowski. Bezpośrednim znakiem tej zdecydowanej dezaprobaty było wyrzucenie Bratkowskiego z partii w październiku 1981 r.

- Stąd bierze się opór części dziennikarskiego środowiska przeciwko lustracji?
DANIEL WICENTY:

[quote]- Opór ten ma kilka przyczyn. Najbardziej oczywiste są przypadki tych dziennikarzy, którzy pełnili także funkcje informatorów SB. Jakaś część z nich aktywnie kształtowała debatę wokółlustracyjną po 1989 r. Można to nazwać problemem „sędziów we własnej sprawie”, a jego skala nie jest jeszcze dobrze rozpoznana. Dla innych niechęć wobec lustracji wynika z niechęci do krytycznego spojrzenia na własne kariery, których głębokie korzenie tkwią w PRL. Przy czym nie chodzi tu o ukrywanie delatorstwa, a raczej postaw serwilistycznych, wiążących się z pełnieniem funkcji żołnierzy „frontu ideologicznego”. Jeszcze inni ulegają odruchom stadnym i idą za głosem większości.[/quote]

- Czy Pana zdaniem dziełem przypadku jest, że do szczególnie zajadłych przeciwników prawej strony sceny politycznej, lustracji czy w ogóle rozliczania lat PRL-u należą dziennikarze, którzy zakładali „Gazetę Wyborczą”?
DANIEL WICENTY: - Obrona pewnej określonej wizji przeszłości jest jednym z konstytutywnych elementów polityki redakcyjnej „Gazety Wyborczej”. Można tu zresztą powiedzieć także o polityce jako takiej, oznaczającej m.​in. rehabilitację czy wręcz nobilitację ludzi dawnego reżimu (vide gen. Kiszczak, „człowiek honoru”) oraz równolegle dowartościowywanie postkomunistów z SLD. W tym sensie zdecydowane odrzucenie lustracji to tylko jeden z elementów systematycznej i w zasadzie niezmiennej linii „Wyborczej”.

- Bardzo często jest w takich przypadkach wymienia osoba Stefana Bratkowskiego. Bratkowski to postać złożona, czy jak to czasem jest mu zarzucane – po prostu karierowicz, który dbał, żeby się za bardzo nie wychylać, kiedy było to jeszcze ryzykowne, a teraz przyjął postawę „moralisty”? Jak wyglądała ścieżka jego kariery?

[caption id="attachment_1830" align="alignleft" width="200"]Stefan bratkowski Stefan bratkowski[/caption]

DANIEL WICENTY: - Z pewnością nie pasuje do niego kategoria karierowicza. Bratkowski był przez całe swoje dorosłe życie człowiekiem ideowym, komunistą czy socjalistą, jak kto woli, w takim wydaniu partyjnego liberała-rewizjonisty. W 1949 r. zapisuje się do ZMP, w 1954 r. staje się członkiem PZPR. Zaczyna karierę dziennikarską w tygodniku „Po prostu”. W latach 60-tych wychwala ZMS-owców, w latach 70-tych legitymizuje politykę Gierka. W 1978 r. inicjuje Konwersatorium „Doświadczenie i Przyszłość”, które dziś pielęgnuje swoją reformatorską legendę, ale w tamtym czasie było także narzędziem frakcyjnych walk partyjnych. Moralizuje przez całą swoją karierę, a czasem (ostatnio częściej?) te jego zapędy moralizatorskie mają znamiona megalomaństwa.

- Wierzy Pan w zapewnienia, że dziennikarze, nawet ci z „akowską” przeszłością, figurujący na listach ubeckich czy esbeckich jako TW, nie donosili, a ich nazwiska zostały tam wpisane z „nadgorliwości” esbeków czy ubeków, którzy liczyli na donosy? Niektórzy, tak jak Bohdan Tomaszewski, przekonywali, że ich zeznania nie miały żadnej wartości…
DANIEL WICENTY: - W zasadzie nie ma przypadków rejestrowania Bogu ducha winnych ludzi jako informatorów.
Istnieją wcale liczne historie, gdy współpracownik po jakimś czasie (paru miesiącach, paru latach) odmawiał dalszej współpracy. Są też i takie, gdy esbek nieprofesjonalnie podchodził do rozpracowania kandydata na TW, po czym dochodziło do rejestracji, a następnie współpraca szła bardzo opornie lub wcale. Okazywało się wtedy, że zgoda na współpracę traktowana była przez werbowaną osobę jako swego rodzaju rytuał. Poza tym osoba zwerbowana, jeśli przekazywała jakiekolwiek informacje na temat innych osób, w zasadzie nie mogła wiedzieć, czy były to rzeczy szkodliwe, czy też bezwartościowe. Nie mogła też podejmować gier z SB – te były mało prawdopodobne, bo mamy tu do czynienia z relacją człowiek-instytucja. Instytucja, zwłaszcza taka, jest zwykle górą. Stąd traktuję tego rodzaju współczesne wypowiedzi trochę jako racjonalizowanie post-factum. Czasem zresztą mamy do czynienia z notorycznymi kłamcami, zaprzeczającymi nawet w obliczu oczywistych dowodów współpracy. Czasem są to niezwykłe przypadki amnezji.

[caption id="attachment_1831" align="alignleft" width="300"]Jan Fijor Jan Fijor[/caption]

- Jak wielka była skala współpracy dziennikarzy z UB, a potem SB? Dużo było takich osobników, jak Jan Fijor, czyli TW „Bereta”?
DANIEL WICENTY: - Nie jestem w stanie podać precyzyjnych liczb, co najwyżej możemy szacować to w odniesieniu do konkretnych redakcji. Wiemy jednak, że w swoim szczytowym momencie w latach osiemdziesiątych SB posiadała ponad 100 tys. TW. Ostrożnie rzecz biorąc, daje to współczynnik infiltracji społeczeństwa na poziomie 1:200 (1 TW na 200 dorosłych obywateli PRL). Dziennikarze z wielu względów byli środowiskiem wyjątkowym dla władzy, więc można spokojnie założyć, że w ich przypadku nasycenie agenturą musiało być kilka razy większe. Mało jednak zwraca się uwagę na jeszcze jeden problem – jakości agentury. Z tego punktu widzenia jeden dobrze uplasowany agent znaczył więcej niż kilku, kilkunastu innych. Takim wieloletnim, bardzo operatywnym współpracownikiem był m.​in. wspominany przeze mnie Koźniewski.

- Jan Fijor wytoczył Panu proces z art. 212 kk. Jak tłumaczył ten absurd?
DANIEL WICENTY: - Akt oskarżenia napisany był niedbale i niezrozumiale. W każdym razie Fijor zarzucał mi m.​in. brak kontaktu z nim przed publikacją oraz to, że w zasadzie pisząc artykuł o nim nie miałem dostępu do materiałów SB. Przy czym brak tam było zarzutów o kłamstwo na temat jego statusu jako TW. Były też żale wobec kierownictwa IPN, co z punktu widzenia formy aktu oskarżenia było już jakąś totalną pomyłką.

- Dlaczego on i inni dziennikarze szli na współpracę z SB?
DANIEL WICENTY: - Motywacje i okoliczności wiązania się z SB zmieniały się przez dekady PRL. W latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych były to głównie kwestie osiągania własnych korzyści. Chodziło o zgodę na wyjazd za granicę oraz paszport, odbiór zatrzymanego przez drogówkę prawa jazdy i uniknięcie kolegium. Jakaś część przypadków godzenia się na współpracę wynikała też z takiego konformistycznego nastawienia, że zgodzić się trzeba, a potem jakoś się to ułoży. Informatorów-ideowców niemal nie było.

- Nie sądzi Pan, że społeczeństwo ma prawo wiedzieć, którzy z obecnie działających dziennikarzy to byli TW?
DANIEL WICENTY: - Oczywiście, jeśli traktujemy serio model czwartej władzy, zakładający możliwość autonomicznego funkcjonowania dziennikarzy kontrolujących inne władze. Posłużę się tu taką oto metaforą. Gdy kupujemy używany samochód, chcemy dowiedzieć się o jego stanie technicznym możliwie dużo. Czy nie był zalany w wyniku powodzi? Czy jest powypadkowy, czy nie? Jeśli tak, to co uległo uszkodzeniu? Jak pracuje silnik, skrzynia biegów, zawieszenie, układ kierowniczy? Co mówi jego historia serwisowania, jeśli jest dostępna? Dopiero taka wiedza pozwala nam na racjonalne podjęcie decyzji o kupnie bądź nie.

[quote]Analogicznie, w przypadku dziennikarza – jeśli ma być godny zaufania – też powinniśmy te elementy jego biografii, które stawiają pod znakiem zapytania autonomię zawodową, poznać. Współcześnie zresztą, w związku ze znaczącą wymianą pokoleniową dziennikarzy, ważne są też inne zagrożenia. Przykładowo, kwestia konfliktu interesów, gdy dziennikarz bierze dodatkowe wynagrodzenie od koncernów za (często fikcyjne) szkolenia lub daje się korumpować w taki czy inny sposób (długie testowanie samochodów, sprzętu elektronicznego, tanie wyjazdy w atrakcyjne miejsca etc.).[/quote]

monika- Współpraca dziennikarzy to jedno, a przedzierzgnięcie się w dziennikarzy samych esbeków to drugie? Według Pana wiedzy ilu dawnych esbeków dziś wykonuje zawód dziennikarza? Czy może Pan podać jakieś nazwiska?
DANIEL WINCENTY: - Losy esbeków po 1989 r. są w zasadzie znane tylko bardzo fragmentarycznie. Wiadomo, że część kontynuowała kariery w UOP, część zakładała z sukcesem własne biznesy (m.​in. w branży ochroniarskiej). Nie znam żadnego takiego przypadku poza silnym podejrzeniem w stosunku do Grzegorza Piotrowskiego, byłego oficera Departamentu IV i mordercy ks. Popiełuszki. Miałby on pisać pod pseudonimem dla „Faktów i Mitów”.

- Trudno nie zauważyć powiązań rodzinnych części dziennikarskiego środowiska. Mam tu na myśli takie osoby, jak Piotr Kraśko – wnuk komunistycznego cenzora, Bartosz Węglarczyk – wnuk stalinowskiego zbrodniarza, Monika Olejnik, uparcie nazywana TW Stokrotką i inni. Odziedziczyli poglądy i teraz dają temu wyraz?
DANIEL WICENTY:

[quote]- Wiedza o historiach rodzinnych dziennikarzy w niektórych przypadkach pozwala całkiem dobrze zrozumieć ich współczesne wybory, działania etc. Przykładowo, porządne wyjaśnienie genezy linii programowej „Gazety Wyborczej” wobec relacji polsko-żydowskich, idei tożsamości narodowej czy tradycji katolickich jest wręcz bez tej wiedzy niemożliwe. Zazwyczaj nie są to proste schematy kulturowego dziedziczenia, a czasami wręcz mamy do czynienia z zerwaniem ciągłości. Na pierwszy rzut oka jest to, jak się zdaje, przypadek Jacka i Wojciecha Maziarskich, ojca (nieżyjącego już) i syna o zupełnie odmiennych światopoglądach i systemach wartości.[/quote]

- Widzi Pan dziś jakąś analogię w postawach współczesnych dziennikarzy z tymi działającymi w czasach PRL-u?
DANIEL WICENTY: - Konformizm, autocenzura, niezdolność do odgrywania roli czwartej władzy. Stare grzechy w nowych dekoracjach.

[caption id="attachment_1827" align="alignleft" width="275"]Daniel Wincenty Daniel Wincenty[/caption]

Mamy szansę na uczciwy, obiektywny osąd dziennikarskiego środowiska czasów Polski Ludowej?
DANIEL WICENTY: - Praca dziennikarzy w PRL od kilku już lat jest przedmiotem projektu badawczego Instytutu Pamięci Narodowej. Powstało już kilkanaście, jeśli nie więcej, monografii, opracowań zbiorowych oraz wyborów dokumentów. Nasza wiedza o tym środowisku ciągle jest uzupełniana i aktualizowana, choć jako czytelnik chciałbym, aby powstały opracowania dotyczące czołowych redakcji prasowych tamtym czasów, np. „Polityki”, bądź biografie wybranych dziennikarzy. Jako badacz tylko o takim „osądzie” mogę mówić. To według mnie uczciwie i dobrze wykonana praca badawcza i analityczna.

Dr Daniel Wicenty (ur. 1977) - jest pracownikiem Uniwersytetu Gdańskiego oraz gdańskiego oddziału IPN. Współautor książki „Zagubiona rzeczywistość. O społecznym konstruowaniu niewiedzy” (2005) analizującej m.in. debatę lustracyjną w Polsce na początku lat 90. Autor monografii „Załamanie na froncie ideologicznym. Stowarzyszenie Dziennikarzy Polskich między Sierpniem ’80 a stanem wojennym” (2012). Aktualnie pracuje nad książką poświęconą patologiom organizacyjnym w Służbie Bezpieczeństwa.

Wywiad ukazał się w tygodniku „Warszawska Gazeta”

Artykuł Konformizm, autocenzura – stare grzechy w nowych dekoracjach. O tajnych współpracownikach wśród dziennikarzy pochodzi z serwisu Niezłomni.com.

]]>
https://niezlomni.com/konformizm-autocenzura-stare-grzechy-w-nowych-dekoracjach-o-tajnych-wspolpracownikach-wsrod-dziennikarzy/feed/ 0
Zabić niewygodnego księdza – o komunistycznej akcji trwającej od lat 80. do dzisiaj https://niezlomni.com/zabic-niewygodnego-ksiedza-o-komunistycznej-akcji-trwajacej-od-lat-80-do-dzisiaj/ https://niezlomni.com/zabic-niewygodnego-ksiedza-o-komunistycznej-akcji-trwajacej-od-lat-80-do-dzisiaj/#respond Sat, 19 Oct 2013 10:10:05 +0000 http://niezlomni.com/?p=344

Jerzy PopieluszkoNIEWYGODNA PRAWDA O ŚMIERCI KSIĘDZA

Sprawa zamordowania ks. Jerzego Popiełuszki – kapelana podziemnej „Solidarności” – największego ruchu wolnościowego w powojennej Europie pozostaje nadal nie wyjaśniona. Pomimo upływu ponad 20 lat od tamtego jakże dramatycznego dla wszystkich Polaków wydarzenia, nadal nie znamy pełnej prawdy o kulisach tej zbrodni i jej głównych zegarmistrzach. Dwukrotne próby wyjaśnienia okoliczności tej zbrodni i ustalenia rzeczywistych sprawców morderstwa księdza przez prokuratora Andrzeja Witkowskiego niestety nie zakończyły się całkowitym sukcesem. Prokurator Witkowski dwukrotnie odsuwany był od tego śledztwa, zazwyczaj wtedy gdy udawało mu się zebrać nowy materiał dowodowy. Jednak pomimo niedokończenia śledztwa, A. Witkowskiemu udało ustalić wiele nowych faktów dotyczących przebiegu zdarzeń w wyniku których doszło do śmierci księdza.

[quote]Wszystkie ustalone przez Witkowskiego fakty w sposób fundamentalny podważają  całą dotychczasową wiedzę na temat śmierci ks. Jerzego.[/quote]

OBRAZ ZNIEKSZTAŁCONY PRZEZ PROPAGANDĘ KOMUNISTYCZNĄ

czeslaw-kiszczakZ zebranego przez prokuratora materiału wyłania się pierwszoplanowa rola w całej sprawie kierownictwa MSW i gen. Czesława Kiszczaka. Tym samym ustalone przez Witkowskiego fakty wskazują nieodparcie, że sprawę morderstwa ks. J. Popiełuszki należy wyjaśnić ponownie i w sposób całościowy. Śledztwo jest nadal prowadzone przez prokuratorów IPN, jednak nadal nie jesteśmy w stanie oficjalnie poznać prawdy na temat tej zbrodni. Przez wiele lat obraz tego zdarzenia kształtowany był przez komunistyczną propagandę, w rezultacie czego, nieprawdziwy obraz zdarzeń w wyniku których miał zginąć ksiądz Popiełuszko, został głęboko zakorzeniony w świadomości polskiego społeczeństwa jako obraz prawdziwy. Nic zresztą dziwnego, skoro za propagandowym obrazem tej zbrodni stały ustalenia przeprowadzonego przez aparat ścigania śledztwa i wyrok Sądu Wojewódzkiego w Toruniu wobec czterech zatrzymanych funkcjonariuszy Departamentu IV MSW. Opinia publiczna do końca istnienia PRL poprzez zaplanowane działania MSW, pozbawiona była możliwości zweryfikowania oficjalnej wersji na temat tego zdarzenia.  Tymczasem oficjalna wersja śmierci ks. J.Popiełuszki była wersją całkowicie skonstruowaną przez aparat władzy a ściślej, jego zbrojne ramię czyli Ministerstwo Spraw Wewnętrznych.

Zacznijmy jednak od scenariusza zdarzeń, a w szczególności od motywów uprowadzenia i zamordowania księdza. Na scenie politycznej PRL ks. J. Popiełuszko pojawił się w latach 1981-1982 jako duszpasterz wyjątkowo aktywnie wspierający strajkujących robotników „Solidarności”. Swoim prostym  pasterskim słowem elektryzował tłumy, które przybywały na odprawiane przez niego msze za ojczyznę. Niebawem kościół św. Stanisława na Żoliborzu stał się prawdziwą „mekką” patriotyzmu.

SŁOWA MOCNIEJSZE OD CZOŁGÓW I PAŁEK

ksiadz-jerzyJednak na celowniku Służby Bezpieczeństwa ks. J. Popiełuszko znalazł się dopiero we wrześniu 1982 r., gdy Wydział IV Stołecznego Urzędu Spraw Wewnętrznych (SUSW) w Warszawie zaczął prowadzić sprawę o krypt. „POPIEL” w ramach której zaczęto operacyjnie rozpracowywać jego osobę. Jednak początkowe efekty prowadzenia sprawy były mizerne. SB-kom nie udawało się zdobyć „interesujących” informacji na temat działalności księdza. Było lato 1983 r., msze za ojczyznę – odprawiane w kościele na Żoliborzu stały się już na dobre kanonem manifestacji patriotycznych. Kazania księdza Popiełuszki coraz mocniej ukazywały obłudę i zakłamanie komunistycznego systemu.

Gdy w lipcu 1983 r. zrelacjonowano gen. W. Jaruzelskiemu jedno z kazań księdza, wygłoszone przez niego w trakcie mszy za ojczyznę, gen. W. Jaruzelski, zazwyczaj opanowany, wpadł w istną furię. Zrozumiał bowiem, że społeczeństwa nie można zdobyć za pomocą „dywizji” uzbrojonych w czołgi i karabiny, pałki i gaz łzawiący. Uświadomił sobie, że od takiego oręża znacznie bardziej skuteczne jest słowo, a taką właśnie bronią dysponuje ks. J. Popiełuszko. Z perspektywy gen. W. Jaruzelskiego należało zatem księdza albo zneutralizować, albo odsunąć od wpływu na „masy”. Gen. W. Jaruzelski natychmiast wezwał do siebie szefa MSW – gen. Cz. Kiszczaka i w trakcie ożywionej rozmowy na temat księdza oznajmił mu wprost:

[quote]Zrób  coś z nim, niech przestanie szczekać.[/quote]

jaruzelski-kiszczakJest to  udokumentowane w aktach sprawy  ”TRAWA” jakie znajdują się w IPN. Kiszczak potraktował te słowa jako służbowe polecenie przełożonego. Natychmiast po powrocie do MSW zwołał naradę z udziałem m.in. gen. Z. Płatka, gen. Ciastonia i innych wysokich funkcjonariuszy swojego ministerstwa. Poinformowany o małej efektywności dotychczasowych działań w prowadzonej wobec księdza sprawie POPIEL natychmiast polecił opracowanie planu  operacyjnego „dotarcia” do bezpośredniego otoczenia księdza i wypracowania dogodnej sytuacji operacyjnej do dalszych działań wobec ks. J. Popiełuszki. W trakcie wspomnianej narady zebrani uznali także, że istnieje konieczność podjęcia wobec księdza wspomagających działań dezintegracyjnych, licząc na jego ewentualne nerwowe załamanie.

Od tego momentu sprawa działań operacyjnych wobec ks. J.Popiełuszki jako priorytetowa dla resortu znalazła się pod bezpośrednim nadzorem szefa MSW  gen. Cz. Kiszczaka, który na bieżąco miał być informowany o wszystkich szczegółach. Taki cele  wyłaniają się ze szczegółowej  analizy dokumentów  archiwalnych w archiwach IPN, jakie zostały odnalezione przez zespół kierowany przez Prokuratora Witkowskiego.

Formalnie sprawę działań wobec księdza przejęła wówczas od SUSW w Warszawie grupa kpt. G. Piotrowskiego z Wydziału VI Departamentu IV MSW, odpowiadającego za dezinformację i dezintegrację w kościele.

ANIOŁ STRÓŻ KSIĘDZA

[caption id="attachment_349" align="alignleft" width="300"]Waldemar Chrostowski Waldemar Chrostowski[/caption]

Poza operacyjnymi działaniami nękającymi księdza jak np. podrzucenie mu nielegalnej literatury i amunicji do prywatnego mieszkania oraz wielu innymi tego typu akcjami, znacznie ważniejsze było ulokowanie informatora w bezpośrednim otoczeniu księdza. Gdy w lutym 1984r. funkcjonariuszom SB udało się zarejestrować jako „Desperata” w ewidencji operacyjnej osobistego kierowcę księdza Waldemara Chrostowskiego, sprawa zaczęła rokować jakiś postęp. W. Chrostowski mógł bowiem dać SB to czego od dawna oczekiwała, czyli „świeżych” informacji o działalności księdza, a przede wszystkim mógł pomóc w realizacji strategicznych planów jakim był werbunek księdza. Nikt bowiem nie przyjął w MSW prostego i nie wymagającego skomplikowanych działań planu zabicia księdza natychmiast.

Idea realnego zwerbowania ks. J. Popiełuszki jako informatora SB pojawiła się dopiero wiosną 1984 r. Gen. Cz. Kiszczak jako „spec” od pracy operacyjnej, wszak w przeszłości był szefem wywiadu wojskowego był przekonany, że zwerbowanie księdza, o ile zakończyłoby się sukcesem, zneutralizuje go, a być może dzięki werbunkowi uda się go skanalizować w kierunku wykorzystania jego osoby w rozgrywkach z opozycją w przyszłości. Latem 1984 r. w trakcie spotkań z przedstawicielami Episkopatu Polski gen. Cz. Kiszczak uznał, że inną koncepcją rozwiązania problemu ks. J. Popiełuszki, która mogła by zostać zaakceptowana zarówno przez stronę rządową jak i przez Episkopat było wysłanie księdza za granicę. I tutaj właśnie w naturalny sposób pojawiła się koncepcja wyjazdu księdza na studia do Rzymu.

GENERAŁ KISZCZAK NA TROPIE

Jednak gen. Cz. Kiszczak uznał, że optymalnym rozwiązaniem „operacyjnym” byłoby połączenie obu koncepcji dotyczących księdza w jedną koncepcję  bardzo perspektywiczną dla resortu. Taki obraz "filozofii"  działania resortu wyłania się zwłaszcza z dokumentacji powstałej w wyniku inwigilacji skazanych na procesie toruńskim SB-eków i ich rodzin.

Rodzi się w tym miejscu jedno zasadnicze pytanie. Co dla szefa MSW dawało zwerbowanie księdza?

Otóż wysłanie zwerbowanego uprzednio księdza do Rzymu dawało gen. Cz. Kiszczakowi bardzo wiele. Po pierwsze byłby to rzeczywiście ogromny sukces operacyjny – ważny polski duchowny – kapelan „Solidarności” w najważniejszym wówczas miejscu dla wszystkich wywiadów komunistycznego bloku – w samym centrum kościoła katolickiego. I nieważne byłyby jego rzeczywiste możliwości operacyjne w Rzymie i to, czy ks. J. Popiełuszko miałby rzeczywisty dostęp do Jana Pawła II lub do jego najbliższego otoczenia. Ważne było przede wszystkim to, że taki sukces operacyjny na pewno wzmacniałby pozycje polskich służb w komunistycznym bloku. Gen Cz. Kiszczak mógłby się pochwalić się nim przed towarzyszami radzieckim, co niewątpliwie umacniałoby również jego pozycję na Kremlu, na czym mu niezmiernie zależało. Pamiętać trzeba, że gen. Cz. Kiszczak rywalizował z nadzorującym aparat bezpieki z ramienia BP KC PZPR – gen. J. Milewskim, którego pozycja na Kremlu nadal wydawała się mocna. Werbunek ks. J. Popiełuszki przed jego wyjazdem do Rzymu był strategiczny także dlatego, że KGB pomimo podejmowania usilnych starań nie posiadało wartościowej agentury w Watykanie, a problem ten ujawnił się w szczególności, w trakcie roboczych rozmów strony radzieckiej z przedstawicielami polskiego MSW, jakie miały miejsce na przełomie 1982-1983. W archiwach IPN istnieje dokumentacja na ten temat.

PRYMAS GLEMP UZNAJE POMYSŁ GENERAŁA ZA SWÓJ

[caption id="attachment_350" align="alignleft" width="300"]prymas-glemp Prymas Glemp[/caption]

Te wszystkie aspekty były niesłychanie ważne dla szefa MSW w planowaniu wszystkich działań wobec osoby ks. J. Popiełuszki.  Niezależnie od działań SB zmierzających do wypracowania „pozycji werbunkowej” gen. Cz. Kiszczak postanowił sam zainspirować możliwość wysłania księdza do Rzymu. W jednej z rozmów z arcybiskupem warszawskim B. Dąbrowskim gen. Cz. Kiszczak „niezobowiązująco” wyszedł z pomysłem wysłania ks. Popiełuszki do Rzymu jako projektem najlepszego rozwiązania problemu księdza, sugerując, że taki ruch ze strony kościoła na pewno polepszyłby atmosferę wokół relacji rząd - episkopat. Kiszczak świadomie nie  naciskał w tej sprawie a przedstawił swój pomysł  jako jedną z możliwych dróg. Abp. B. Dąbrowski pomysł ten przedstawił prymasowi J. Glempowi, który nie zaakceptował go, ale i nie odrzucił. Jednak z biegiem czasu sam zaczął rozważać takie posunięcie. Efektem subtelnej „inspiracji” gen. Cz. Kiszczaka było to, że jesienią 1984 r. zarówno abp. Dąbrowski jak i prymas J. Glemp zaczęli skłaniać się ku decyzji o wysłaniu ks. J. Popiełuszki do Rzymu. Wyrażony przez ks. J. Popiełuszkę opór w przeprowadzonych z nim przez hierarchów rozmowach na ten temat, a przede wszystkim złożona przez księdza deklaracja pozostania ze swoją „owczarnią”, w relacjach kościelnych mogły być jedynie potwierdzeniem, ze rzeczywiście należy go wysłać za granicę. Polski kościół w relacjach z państwem zakładał raczej bierny opór niż otwarte demonstrowanie politycznego sprzeciwu wobec tego państwa. Stąd wielu „radykalnych” politycznie księży naraziło się swoim hierarchom, uważającym bierność wobec oporu za najlepszą formę przetrwania komunistycznej dyktatury.

Tak więc należy jeszcze raz podkreślić, że polskie MSW samo w sobie nie przyjęło planu zabicia księdza. W jego interesie było jedynie zwerbowanie księdza i wysłanie go do Rzymu. Oczywiście kierownictwo MSW zdawało sobie sprawę z tego, ze zwerbowanie ks. J.Popiełuszki może być niezwykle trudne. Wiedział to też sam gen. Cz. Kiszczak, stąd dopuszczał w planowanych działaniach werbunkowych sytuację, w której ksiądz zostanie doprowadzony do stanu „bliskości śmierci”, ale mimo wszystko zachowa życie. Fakt ten został potwierdzony w zeznaniach funkcjonariuszy byłego Departamentu IV,  gdy po raz  pierwszy podjęto śledztwo.

GŁOWA KSIĘDZA NA URODZINY KISZCZAKA

[caption id="attachment_351" align="alignleft" width="300"]Grzegorz Piotrowski Grzegorz Piotrowski[/caption]

Zbliżał się październik 1984 rok. Realizująca pierwszoplanowe zadania operacyjne grupa kpt. G. Piotrowskiego z Wydziału VI Departamentu IV MSW jest coraz bardziej zdeterminowana.

 

 

 

[quote]Wszystkie zrealizowane wobec księdza działania dezintegracyjne nie „zmiękczyły go”. Jego hart ducha i odwaga zadziwiły nawet esbeków. Nie potrafili zrozumieć źródła jego „nadprzyrodzonej” siły. [/quote]

Zbliżały się urodziny ministra Kiszczaka – 19 października.  Kpt G. Piotrowski wiedział doskonale, że sfinalizowanie werbunku księdza byłaby znakomitym prezentem urodzinowym dla szefa MSW - Cz.Kiszczaka. Przełożony kpt G. Piotrowskiego – gen. Z. Płatek w odnalezionym przez prokuratora Witkowskiego swoim kalendarzu służbowym zapisał wówczas: Nadchodzi 19, a oni chcą.

Był to język, który był  doskonale rozumiany przez  kierownictwo MSW - nikt już nie pytał o co chodzi, sprawa ks. J. Popiełuszki była priorytetowa.  Kpt. G. Piotrowski wybrał tą właśnie datę, on sam i jego ludzie poczuli, że nadchodzi dla nich  czas próby.

GRA W CHOWANEGO SŁUŻB: PIOTROWSKI ŚLEDZI POPIEŁUSZKĘ, A KISZCZAK PIOTROWSKIEGO

Nie zdawali sobie sprawy, że ich ulubiony minister nakazał już kilka tygodni temu inwigilowanie całego zespołu przez grupy operacyjne WSW.

Gen. Cz. Kiszczak już od dawna nie miał zaufania do kpt. G. Piotrowskiego, nie bez podstaw podejrzewając go o konsultowanie swojej „działalności” operacyjnej z KGB, zwłaszcza po jego spotkaniach z przedstawicielami KGB w Bułgarii i we Lwowie. Dla gen. Cz. Kiszczaka szczególnie podejrzane były kontakty z gen. Michajłowem, rezydentem KGB w Warszawie, odpowiedzialnym za sowieckie działania w Polsce. Kpt. G. Piotrowski co prawda wiedział od swojego kolegi Kościuka z Biura Techniki MSW, że jest śledzony, jednak nie bardzo chciał dać wiarę informacjom swojego kolegi, który niebawem właśnie za tą informację zakończy swoją karierę w polskiej bezpiece i zostanie skazany za ujawnienie tajemnicy państwowej.

KRĄG WOKÓŁ KSIĘDZA ZACIEŚNIA SIĘ...

Wreszcie nadszedł 19 października 1984. Grupa kpt. G. Piotrowskiego wiedziała kilka dni wcześniej, że ksiądz zamierza pojechać do Bydgoszczy, gdzie odprawi mszę w intencji ojczyzny w Kościele Braci Męczenników Polskich.

[caption id="attachment_352" align="alignleft" width="300"]Zenon Płatek Zenon Płatek[/caption]

W ostatniej chwili kierowcę księdza J. Popiełuszki Jacka Lipińskiego zamienił„Desperat”, który bardzo chciał jechać razem z księdzem. Od kilku miesięcy pomimo różnych „zgrzytów” pomiędzy nim a księdzem nie odstępował go na krok. Od momentu wyjazdu z Warszawy kpt. G. Piotrowski był informowany o miejscu znajdowania się księdza i na bieżąco kontaktował się z Dyrektorem Departamentu IV – gen. Zenonem Płatkiem, który z kolei na bieżąco informował ministra Kiszczaka o sytuacji.

Gdy wieczorem Ks. Jerzy odprawiał mszę,  kpt. G. Piotrowski z kompanami siedzieli w stojącym w pobliżu kościoła wysłużonym służbowym Fiacie 125p czekając na podróż powrotną księdza do Warszawy. Decyzja o podjęciu akcji wobec księdza została przekazana Piotrowskiemu przez gen. Z. Płatka, co zresztą potwierdził później Piotrowski. Kilkadziesiąt metrów od kościoła, w którym ks. Jerzy odprawiał swoją ostatnią mszę, znajdowały się samochody z ubranymi po cywilnemu żołnierzami WSW prowadzącymi inwigilację grupy kpt. G. Piotrowskiego. Fakt ten na początku lat 90 -tych potwierdził jeden z szefów WSI prokuratorowi A. Witkowskiemu udostępniając dzienniki prowadzonych przez WSW inwigilacji.

SB UDERZA W POPIEŁUSZKĘ, "DESPERAT" "CUDOWNIE" OCALONY

Gdy ks. Jerzy po zakończeniu mszy wsiadł do swojego Volkswagena Golfa, za kierownicą którego siedział „Desperat”, miał realną szansę uciec czyhającym na niego SB-kom. Tak się jednak nie stało. Na trasie do Warszawy Volkswagen księdza pomimo jego sprzeciwu zatrzymał się przed jadącym za nim Fiatem 125p. Poszturchiwania księdza i uderzenia pałką przez kpt. G. Piotrowskiego i jego kolegów doprowadziły do wepchnięcia księdza do bagażnika samochodu SB- eków. Tymczasem „Desperat” z założonymi kajdankami wsiadł do środka samochodu sprawców, lokując się obok kierowcy. Po drodze w trakcie jazdy udało mu się nie ponosząc żadnych obrażeń „wyskoczyć” z pędzącego samochodu, pomimo, że jak później zeznał, był szarpany za połę marynarki. Według ustaleń dokonanych prok. A. Witkowskiego kajdanki były spiłowane i umożliwiały wyzwolenie się z nich , zaś uszkodzona w trakcie skoku z samochodu poła marynarki jaki ustalili biegli, została odcięta ostrym narzędziem. Sam skok z samochodu po przeprowadzeniu wizji lokalnej przez prokuratora Witkowskiego okazał się niewykonalny przy prędkości wskazanej na procesie toruńskim przez „Desperata”. Kaskader biorący udział w wizji lokalnej złamał rękę i odniósł poważne potłuczenia.

ESBECY "ROZMIĘKCZAJĄ" KSIĘDZA

Tymczasem auto SB-eków z szamocącym się w bagażniku księdzem jechało dalej. Pierwszy postój zaplanowano w ruinach zamku, gdzie w trakcie śledztwa odnaleziono różaniec jakim posługiwał się ksiądz, jednak ten jakże ważny dowód ukryto w śledztwie. Tutaj rozpoczęło się „zmiękczanie” księdza za pomocą pałki przez głodnego operacyjnego „sukcesu” kpt. G. Piotrowskiego. Następny większy postój zaplanowano w jednym ze starych bunkrów wojskowych w rejonie Kazunia. Tutaj grupa G. Piotrowskiego kontynuowała swoje działania, jeszcze bardziej brutalnie. Nad ranem półprzytomnego księdza przejęła inna grupa operacyjna. Kpt. G. Piotrowski ze swoimi kompanami wracał do Warszawy wściekły z powodu „operacyjnego” niepowodzenia i pełen obaw co do dalszych losów przedsięwzięcia. Tymczasem ksiądz znalazł się w rękach drugiej grupy operacyjnej. Czy była to jakaś grupa z kontrwywiadu l wojskowego, czy była to inna grupa operacyjna MSW? Poszlaki uzyskane w śledztwie wskazują na „wojskowych”, którzy na prośbę gen. Cz. Kiszczaka śledzili wszelkie działania grupy kpt. Piotrowskiego i od momentu mszy w kościele pilotowali G. Piotrowskiego i jego kompanów.

DZIAŁANIA POZOROWANE WŁADZ ZE ŚLADEM KGB W TLE

Jak wyglądały losy księdza w dniach następnych i kto dalej się nim „zajmował”? Na pewno kontynuowano brutalny proces werbunku księdza nie stroniąc od bicia i szantażowania go śmiercią. Poszlaki śledcze wskazują także, że w dniach 20 – 25 października ksiądz mógł przebywać na terenie jednej z sowieckich jednostek w rejonie Kazunia, gdzie była m.in. ekspozytura KGB. W tym czasie kilkadziesiąt tysięcy ludzi resortu przeczesywało okoliczne tereny, mając do dyspozycji wszelkie środki, jakimi dysponowało wówczas MSW. Trwały akcje poszukiwawcze o krypt. „Przeszukanie” i „Sutanna”. Gęste kordony Milicji i ZOMO uniemożliwiały przedarcie się „przysłowiowej myszy”. Komunikaty radiowe i telewizyjne informowały o zaginięciu księdza i trwających poszukiwaniach, tak jakby władza całkowicie nie wiedziała, co się stało. W dniu 20 października organa ścigania szukały księdza i sprawców jego porwania, gdy tymczasem późniejsi skazani poruszali się w gmachu MSW przy ul. Rakowieckiej. Był to pierwszy element kłamstwa ze strony MSW i gen. Cz. Kiszczaka.

NIE TYLKO PIOTROWSKI I KOMPANI TORTUROWALI KSIĘDZA

Jak wyglądała styczność księdza z radzieckimi towarzyszami z KGB, tego nie wiemy i prawdopodobnie się już nie dowiemy. Odnalezione a następnie ujawnione ciało księdza jednoznacznie wskazywało, ze ks. Jerzy był fizycznie maltretowany znacznie dłużej, niż mógłby to robić kpt. G. Piotrowski ze swoimi kompanami. A więc zdecydowanie nie mógł tego robić kpt. Piotrowski i jego dwaj kompanii. Dotychczasowe ustalenia wskazują, że 25 października 1984 r. ks. jeszcze żył. W tym właśnie dniu u lekarza leczącego ks. Jerzego pojawiło dwóch osobników z MSW z zapytaniem, jakie leki brał ksiądz i jakie dawki, sugerując zarazem, że wszystko jest w porządku z księdzem. Przerażona pani doktor zaskoczona wieczorową porą udzieliła niezbędnych informacji tajemniczym osobnikom.

Kiedy więc ksiądz zakończył życie? Wiele poszlak wskazuje, że miało to miejsce w 25 października 1984 r.

trumna-z-ksiedzemWątpliwości mogą dotyczyć jedynie godziny zgonu. Prof. Andre Horve z jednego uniwersytetów paryskich sugeruje również datę po 25 października 1984 r. opierając swój pogląd na podstawie zdjęć z oględzin zwłok księdza, sprzedanych później francuskiemu „Paris Match”. Prof. A. Horve wskazuje jednocześnie na wiele innych obrażeń księdza, których nie podano w oficjalnych komunikatach z przeprowadzonych oględzin. Krótko mówiąc jego opinia kwestionuje ustalenia prof. Marii Byrdy, która prowadziła oględziny medyczne zwłok księdza. Prof. A. Horve swoje niezwykle cenne spostrzeżenia publikuje we francuskiej prasie.

JAK SŁUŻBY "ZNAJDUJĄ" I "GUBIĄ" CIAŁO KSIĘDZA

26 października ludzie gen. Kiszczaka lokalizują zwłoki w Wiśle po raz pierwszy.  Fakt ten  potwierdza zeznanie jednego z prokuratorów, któremu wydano polecenie wyjazdu i przeprowadzenia czynności na miejscu zdarzenia. W dniu 26  października zwłoki księdza zostają wydobyte z wody i poddane oględzinom przez medyka, czego nie ujawniono na procesie toruńskim, następnie z powrotem wrzucone do Wisły. Szef Biura Śledczego MSW – płk Z. Pudysz konsultuje sprawę publicznego ujawnienia zwłok księdza i dalszych szczegółów związanych z kierunkiem śledztwa. W dniu 30 października gen. Kiszczak przylatuje helikopterem na tamę we Włocławku wraz ze swoim orszakiem i buńczucznie oznajmia do zebranych ekip poszukiwawczych: Dziś musi się znaleźć.

Do akcji ruszają płetwonurkowie, którzy mają ujawnić i wydobyć zwłoki. Lokalizacja i wydobycie zwłok księdza w dniu 30 października 1984 r. są również scenariuszem skonstruowanym przez MSW nawet w detalach. Wystarczy wspomnieć, że inna ekipa nurków ujawniła zwłoki księdza w wodzie, a inna je wydobyła. Jeszcze przez wiele lat biorący udział w akcji płetwonurkowie będą poddawani naciskom ludzi gen. Cz. Kiszczaka. Nawet po 1989 r. wielu z nich będzie się bało złożyć zeznania przed prokuratorem prowadzącym śledztwo obawiając się o swoje życie. Wersję odnalezienia zwłok księdza uzupełnia fakt, że ani Piotrowski ani jego koledzy nie byli w stanie na procesie toruńskim precyzyjnie określić miejsca ich porzucenia.

SZUKANIE KOZŁA OFIARNEGO

[caption id="attachment_354" align="alignleft" width="220"]Adam Pietruszka Adam Pietruszka[/caption]

Równolegle do akcji poszukiwań księdza i przygotowań do ujawnienia jego zwłok w wąskim kierownictwie MSW prowadzone były intensywne rozmowy sztabowe z udziałem gen. Kiszczaka w sprawie „sprecyzowania” osób winnych śmierci księdza. Gen. Cz. Kiszczak miał świadomość tego, że w odbiorze społecznym to kierowane przez niego MSW faktycznie odpowiada za mord księdza i że ta sprawa może w konsekwencji doprowadzić do niepokojów społecznych i destabilizacji w kraju. Z perspektywy MSW należało zatem sprawę winy odpowiednio „ukierunkować”. Było to o tyle możliwe,że to MSW „produkowało” dowody zbrodni dla prokuratury i nieuchronnego procesu sprawców. Zatem MSW nie mogło oskarżać samego siebie. Zdecydowano się na ograniczenie winnych do jedynie grupy kpt. Piotrowskiego wzmacniając ją osobą wicedyrektora Departamentu IV MSW – płk Adama Pietruszki. Poświęcenie czterech funkcjonariuszy mogło w przekonaniu Kiszczaka uratować cały resort. Takie założenie, z jego punktu widzenia wydawało się najbardziej racjonalne.

Grzegorz Piotrowski, Leszek Pękala i Waldemar Chmielewski nie mieli w zasadzie wyboru, jednak ich wiedza i potencjalna możliwość jej ujawnienia przed sądem była zagrożeniem dla MSW. Co by się bowiem stało, gdyby zeznali pod rygorem odpowiedzialności karnej, ze przekazali księdza innej ekipie i nic nie wiedzą o jego dalszych losach. Sam kpt. Piotrowski po zatrzymaniu go w MSW napisał 70-stronicowy elaborat szczegółowo opisujący bieg zdarzeń, wskazując w nim na wiele faktów kompromitujących gen. Kiszczaka. Jednak Kiszczak

[caption id="attachment_355" align="alignleft" width="205"]Leszek Pękala Leszek Pękala[/caption]

za obietnicę pomocy oskarżonym „gdy się sytuacja uspokoi” zażądał od nich by w trakcie procesu „nie brnęli w głąb”. Kpt. G.Piotrowski uwierzył w zapewnienie Kiszczaka  i zgodził się z sugestiami Kiszczaka  i jego śledczych. Pękala i Chmielewski przyjęli podobny  kierunek w śledztwie. Najtrudniejszym orzechem do zgryzienia był płk A.Pietruszka, który nie mógł pogodzić się ze statusem oskarżonego. Kiszczak w osobistej rozmowie z nim obiecał mu nawet szlify generalskie, o ile zgodzi się na status bycia oskarżonym. Zwrócił się do niego wówczas wprost: Generale Pietruszka trzeba się dać chwilowo zamknąć.

Pietruszka jednak nie mógł do końca pogodzić się z mianowaniem go wykonawcą zbrodni na księdzu i to on będzie wymagał po procesie największej „opieki” ze strony MSW.

OSKARŻONYCH JUŻ MAMY, PORA NA ZNALEZIENIE ODPOWIEDNIEGO SĘDZIEGO

Koncepcja czterech oskarżonych, działających poza wiedzą i wbrew interesom MSW zwyciężyła z czterema innym koncepcjami, jakie opracowały zespoły Biura Śledczego MSW.

Teraz należało przekuć spreparowany pod kątem przyjętej koncepcji materiał dowodowy w projekt aktu oskarżenia.

[caption id="attachment_356" align="alignleft" width="211"]Waldemar Chmielewski Waldemar Chmielewski[/caption]

W trakcie jednego posiedzeń Biura Politycznego KC PZPR gen. Kiszczak oznajmił wprost towarzyszom, że sprawa jest już na ukończeniu i że w chwili obecnej trwają prace nad „doszlifowaniem” aktu oskarżenia, tak aby jak to określił, „nie popełnić politycznego błędu”. Problemem było jedynie znalezienie odpowiedniego składu sędziowskiego, który podobnie jak akt oskarżenia nie poszerzałby sprawy „w głąb”. Jednak i tutaj Kiszczak był dobrej myśli. Zakładano, ze proces zakończy się przed końcem roku i sprawa zostanie odsunięta od MSW. Resort naciskał aby jak najszybciej skierować akt oskarżenia do sądu i jak najszybciej wyznaczyć termin pierwszej rozprawy . Kiszczak był tak pewien swojego scenariusza, że na kolejnym posiedzeniu BP KC PZPR odnosząc się do sprawy ks. J. Popiełuszki trywialnie oznajmił zebranym: Nie ma tu żadnych nowych rewelacyjnych danych.[...] Na razie sprawa kończy się na płk Pietruszce.

Rozpoczęty w grudniu 1984 r. proces G. Piotrowskiego, Pękali, Chmielewskiego i Pietruszki był transmitowany przez telewizję i szeroko nagłaśniany w reżimowej prasie. O ile udało się dość łatwo zneutralizować prokuraturę, serwując jej spreparowany w MSW szkielet aktu oskarżenia, o tyle trudniej było w sądzie. Jednak presja resortu na skład orzekający zrobiła swoje. Przewodniczącym składu orzekającego sędzią Arturem Kujawą zajął się osobiście sam szef Biura Śledczego MSW – płk Zbigniew Pudysz. Naciski wywierano także na sędziego Juranda Maciejewskiego, który swoją rolę na procesie ciężko odchoruje popadając po latach w alkoholizm. Ludzie Kiszczaka skrupulatnie zajęli się również rolą pełnomocników – oskarżycieli posiłkowych reprezentowanych przez znanych

[caption id="attachment_357" align="alignleft" width="290"]Edward Wende Edward Wende[/caption]

adwokatów Jana Olszewskiego, Edwarda Wendego, Krzysztofa Piesiewicza i Andrzeja Grabińskiego. Operacyjna kontrola wymienionych przez MSW w trakcie trwania procesu przyniosła wiele strategicznych informacji, pozwalających na przygotowanie „obrony resortu MSW” na sali sadowej.

ODDECH ULGI GENERAŁA

Gdy w lutym 1984 r. zapadł wreszcie wyrok Kiszczak odetchnął w poczuciu przejścia najgorszego etapu sprawy. Sąd Wojewódzki w Toruniu skazał sprawców na kary : G. Piotrowskiego na 25 lat, A. Pietruszkę na 25 lat Pękalę i Chmielewskiego na 12 lat pozbawienia wolności. Pozostawało jeszcze zatwierdzenie wyroku przez Sąd Najwyższy, ale tutaj obawy resortu były znacznie mniejsze.

Co zyskał generał Kiszczak doprowadzając do procesu toruńskiego? Zyskał bardzo wiele. Przede wszystkim doprowadził do procesu i ukarania sprawców. Oddalił podejrzenia od kierownictwa MSW a tym samym pokazał „praworządność” w komunistycznym państwie przynajmniej w pozorach. Sam publiczny proces mógł dla wielu niezaangażowanych politycznie Polaków być przykładem jawności w komunistycznym państwie o którą walczyli ludzie „Solidarności”. Koszta nie były wielkie, tylko 4 ludzi dla liczącego sto kilkadziesiąt tysięcy aparatu MSW. A przede wszystkim uniknięto na kanwie tego wydarzenia zamieszek i destabilizacji kraju.

KGB TRZYMA RĘKĘ NA PULSIE

Wątek rosyjski nie zakończył się wraz z uprowadzeniem i śmiercią  księdza. Przedstawiciel radzieckiej rezydentury w Warszawie od początku interesowali się postępami MSW w prowadzeniu śledztwa. O dziwo, towarzysze radzieccy interesowali się nawet wynikami prac Laboratorium Kryminalistycznego zabezpieczającego i badającego ślady związane z uprowadzeniem i zamordowaniem śledztwa. Po latach potwierdzi to ówczesny szef tego laboratorium. Ludzie gen. Michajłowa [z- ca szefa rezydentury KGB w Warszawie] uspokoili się dopiero gdy pewne było, ze krąg osób oskarżonych został zamknięty i dowiedzieli się , ze resort MSW zrobi wszystko, aby nie poszerzać sprawy.

Jednak Centrala KGB w Moskwie była wściekła. W dzień pogrzebu księdza w podwarszawskim Zalesiu, w jednym z obiektów należących do MSW zorganizowano wspólną naradę przedstawicieli kierownictwa SB i przedstawicieli radzieckiego KGB pod roboczym tytułem: „Sprawa ks. J. Popiełuszki i jej skutki”, w której polska strona przedstawiła różne aspekty operacyjne całej sprawy towarzyszom radzieckim. Towarzysze radzieccy podsumowali całą sprawę jako „spartoloną robotę”. Nie znamy jednak szczegółów wszystkich prowadzonych na ten temat rozmów na linii MSW – KGB. Pełną wiedzę na ten temat zawiera z pewnością archiwum KGB na Łubiance. Pewne jest jednak, ze w latach 80. istniała bardzo bliska współpraca pomiędzy Departamentem IV MSW a Zarządem V KGB, co potwierdzają dokumenty archiwalne znajdujące się w zasobie IPN. Wiemy również, że wspólne działania na tzw. Kierunku  kościelnym nie ograniczały się jedynie do realizacji sprawy o krypt., „TRIANGOLO” i użyczania polskiej agentury ulokowanej w kościele katolickim towarzyszom radzieckim. Przedstawiciele KGB wielokrotnie spotykali się w tej sprawie z polskimi kolegami z Departamentu IV poza granicami Polski. To dotyczyło między innymi szefa Departamentu IV MSW – gen. Z. Płatka jak i jego zastępcy płk. A. Pietruszki.

Dzisiaj wiemy na pewno, że dla rosyjskiego KGB na początku lat 80-tych sprawa pozyskania wartościowej agentury w Rzymie bądź agentury, która miałaby naturalny dostęp do Kurii Rzymskiej była jednym z priorytetowych kierunków. Jednak w tym wypadku radzieckie KGB musiało liczyć na wsparcie służb z bratnich krajówPolska bezpieka wydawała się służbą która miała największe możliwości w tym zakresie. I z tej właśnie przyczyny działania KGB w sprawie ks. J.Popiełuszki mają swoje racjonalne uzasadnienie.

ZACIERANIE ŚLADÓW

Wyrok Sądu Wojewódzkiego na czterech funkcjonariuszach nie był końcem działań SB w sprawie ks. J. Popiełuszki. Scenariusz zdarzeń jaki został zarysowany na procesie toruńskim należało utrwalić w oczach opinii publicznej. Sprawić, aby większość Polaków uwierzyła w samowolny „wybryk”, jak to określił Kiszczak „młodych  nieodpowiedzialnych ludzi”. To również zostało skrupulatnie przygotowane przez MSW. Jeszcze w okresie trwania śledztwa, w ramach MSW powołano specjalną grupę operacyjną SGO II na czele która m.in. kierował ppłk Edward Janczura, która m.in. podjęła działania zacierające ślady wcześniejszej działalności SB wobec osoby ks. J. Popiełuszki. Przede wszystkim należało „zabezpieczyć” wszelkie akta operacyjne dotyczące sprawy, jakie znajdowały się w Departamencie IV, które mogłyby kompromitować resort.

W ten sposób zabezpieczono akta dotyczące zarejestrowanego w sprawie „Popiel” „Desperata”, które w końcu grudnia 1989 r. zostały bezpowrotnie zniszczone z powodu jak to określono w urzędowym zapisie „braku jakiejkolwiek wartości operacyjnej”. Podobny los spotkał akta dotyczące samego ks. J. Popiełuszki – jego akta operacyjne i śledcze w MSW zostały wybrakowane. Zniszczono także meldunki operacyjne dotyczące ks. Jerzego, jakie opracowano w Wydziale VI Departamentu IV – całościowo odpowiadającym za działania dezintegracyjne i dezinformacyjne wobec kościoła.

Dokumentacja Sprawy Operacyjnego Rozpracowania "POPIEL” poddana została skrupulatnej analizie. Z liczących ponad 450 kart wybrakowano ponad 200 kart – zawierających doniesienia. W tak wybrakowanej postaci akta te ocalały zawieruchę resortową z lat 1989-1990, jednak nie ma ich w zasobie IPN, który prowadzi śledztwo i  nie podjęto nawet ich poszukiwań. Dokonano również zafałszowania wszelkiej ewidencji operacyjnej MSW w odniesieniu do wszystkich osób związanych ze sprawa ks. J. Popiełuszki.Wystarczy wspomnieć jedynie o kartach ewidencyjnych „Desperata”, które były wielokrotnie kreślone i zmieniano naniesione wcześniej zapisy, co sprzeczne było z obowiązującymi w MSW przepisami w zakresie prowadzenia ewidencji operacyjnej.

TAJEMNICZE ZGONY

Ginęli uczestnicy prowadzonego przez MSW śledztwa, którzy posiadali cenną wiedzę na temat „kuchni” tego śledztwa jak płk Stanisław Trafalski i mjr Wiesław Piątek. Czyszczono Departament IV gen. Z. Płatek wyczerpany nerwowo, podejrzewał nawet Kiszczaka o próbę otrucia go – nie ufał nawet własnej sekretarce.  Gdy w maju 1985 r. szefem Departamentu IV został ściągnięty z Katowic płk. Zygmunt Baranowski, niebawem został znaleziony martwy za biurkiem po, jak to określone zostało w dokumentach, rozległym zawale, a jego ciało nigdy nie zostało wydane rodzinie. Po latach okaże się, że płk. Z. Baranowski nigdy nie był leczony na schorzenia mogące spowodować natychmiastowy rozległy zawał. Na  szczęście  zachowały się jego akta osobowe.

UTRWALANIE "PRAWDZIWEJ PRAWDY"

Jednak zasadnicze działania w związku ze sprawą śmierci ks. J. Popiełuszki prowadzone były przez MSW w ramach trzech spraw operacyjnych „ROBOT”, „TERESA”, „TRAWA”.

Ich zasadniczym celem było jak określono to w jednym z dokumentów źródłowych „ochrona interesu resortu spraw wewnętrznych”, a interesem tym było oczywiście utrwalenie scenariusza toruńskiego i uniemożliwienie przedostania się do opinii publicznej jakichkolwiek informacji mogących rzucić światło prawdy na rzeczywista rolę resortu w działaniach, które doprowadziły do śmierci księdza. Formalnie prowadzenie tych spraw przejął Zarząd Ochrony Funkcjonariuszy MSW czyli nowo powstała wewnętrzna komórka w MSW mająca uprawnienia kontrolne wobec funkcjonariuszy i kierowana przez ściągniętego przez Kiszczaka ze służb wojskowych płk Sylwestra Gołębiewskiego – jednego z najbardziej jego zaufanych ludzi. Okres prowadzenia tych spraw to listopad 1984 -kwiecień 1990.

W realizację wspomnianych spraw zaangażowanych było kilka pionów MSW. Poza realizującym sprawy bezpośrednio Zarządem Ochrony Funkcjonariuszy działania prowadziły także Biuro Techniki, Biuro „W”, Biuro Obserwacji, Biuro Śledcze oraz wojewódzkie Urzędy Spraw Wewnętrznych w Łodzi, Rzeszowie, Wrocławiu. Minister MSW - gen. Cz. Kiszczak zalecił stosowanie w ramach spraw TERESA, TRAWA i ROBOT „wszelkich możliwych środków i metod operacyjnych”. Należy podkreślić, że już w samym założeniu kierownictwa MSW wspomniane sprawy rysowały się jako niezwykle kluczowe. Nigdy bowiem resort MSW, nawet wobec działaczy z kierownictwa podziemnej „Solidarności”, nie angażował w takim stopniu swojego potencjału. Ale nie tylko to świadczyło o randze tych spraw w resorcie MSW.

[quote]Wszystkie działania, jakie były prowadzone w ramach sprawach TERESA, TRAWA i ROBOT, osobiście nadzorował sam szef gen. Cz. Kiszczak osobiście dokonując adnotacji na dokumentach i sugerując dalsze kierunki działań operacyjnych.[/quote]

Po co MSW po prawomocnym procesie sprawców mordu ks. J. Popiełuszki prowadziło tak szerokie działania i to osobiście nadzorowane przez samego Ministra?

W języku MSW zasadniczym celem wspomnianych spraw była „operacyjna ochrona interesu resortu spraw wewnętrznych przed wrogimi działaniami skazanych w procesie i ich rodzin”. Przekładając to na język bardziej zrozumiały, chodziło o zagrożenia związane z możliwością nagłośnienia rzeczywistego przebiegu zdarzeń, które doprowadziły do śmierci księdza i dokonaną przez MSW Manipulacją śledztwem i procesem sądu w Toruniu.

Kiszczak miał świadomości tego, że wersja zdarzeń dotycząca uprowadzenia księdza, jego zabójstwa i sprawców tego zabójstwa, jaka została utrwalona w wyniku procesu toruńskiego jest fikcją i wcale nie jest pewne, czy uda się ten scenariusz utrzymać przed opinia publiczną.

WROGOWIE Z REAKCYJNEGO ZACHODU

Jeszcze większe obawy miał szef MSW wobec dziennikarzy zachodnich akredytowanych w Polsce, których opinie i doniesienia prasowe w zasadniczej mierze kształtowały obraz Polski na arenie międzynarodowej. Kiszczak wielokrotnie stawiał problem przekazania informacji przez skazanych bądź ich rodziny właśnie dziennikarzom zachodnim. Problem ściśle kontrolowanych mediów krajów był bowiem bez znaczenia, tutaj była możliwość bezpośredniej ingerencji, inaczej było zaś w przypadku źródeł informacji przedstawicieli zachodniej prasy.

Wróćmy jednak do kontroli operacyjnej skazanych w procesie toruńskim i ich rodzin, jakiej dokonano w ramach spraw TERESA TRAWA i ROBOT.

NAJSŁABSZE OGNIWO - PŁK PIETRUSZKA

Kluczowe działania podejmowane były wobec płk. A. Pietruszki i kpt. G. Piotrowskiego.

Kierownictwo MSW wiedziało, ze największe zagrożenie może wiązać się z postawą płk A. Pietruszki i jego rodziny, nie akceptujących roli jaka Kiszczak wyznaczył mu w śledztwie i na procesie toruńskim. Resort cały czas sprawował opiekę nad przebywającym w więzieniu na Rakowieckiej a następnie w ZK w Barczewie płk A. Pietruszką. Początkowo usiłowano wpłynąć na postawę płk A. Pietruszki poprzez jego żonę Różę Pietruszka oferując jej pomoc finansową MSW i syna – proponując mu kolei wyjazd do Szwajcarii. Propozycje te nie zostały przyjęte przez Pietruszków. Gdy ludzie Kiszczaka uzyskali poszlaki wskazujące, że rodzina płk. A. Pietruszki może być w posiadaniu ważnych kompromitujących resort dokumentów dotyczących sprawy ks. Jerzego, nie zawahano się nawet dokonać włamania i przetrząśnięcia mieszkania Pietruszków. Podsłuch, kontrola korespondencji, ograniczenie kontaktów

[caption id="attachment_358" align="alignleft" width="139"]Ewa Łętowska Ewa Łętowska[/caption]

z rodziną, wywieranie presji psychicznej na Pietruszkę i jego żonę, zwolnienie Jarosława Pietruszki z MSW to tylko niektóre elementy z bogatego wachlarza działań wobec Pietruszków. MSW chciało mieć wyprzedzające informacje odnośnie planowanych przez Pietruszków prób  nagłośnienia sprawy ks. J. Popiełuszki, rewizji wyroku toruńskiego i wznowienia procesu. W ten sposób Kiszczak wiedział o wysyłanych przez żonę pułkownika - Różę Pietruszka pismach do Prokuratury Generalnej, Rzecznika Praw Obywatelskich Ewy Łętowskiej czy próbach dotarcia w marcu 1989 r. do uczestników obrad „okrągłego stołu” i prof. Adama Strzembosza. MSW kontrolowało również kontakty R. Pietruszki z szefem powstałej we wrześniu 1989 r. Nadzwyczajnej Sejmowej Komisji do Zbadania Działalności MSW – posłem Janem Rokitą, chcąc wiedzieć, czy wspomniana komisja może zająć się sprawą rzeczywistej roli resortu w sprawie ks. J. Popiełuszki.

PIOTROWSKI PRZESTAJE UFAĆ OPIEKUNOM

O ile podejmowane przez MSW działania wobec płk A. Pietruszki cechuje destrukcja,, o tyle działania wobec skazanego kpt. G. Piotrowskiego są bardziej elastyczne, zmierzające do odpowiedniego ukształtowania zachowania Piotrowskiego i jego rodziny, zachowania określanego jako „zgodne z interesem resortu spraw wewnętrznych”. Początkowo skazany w Toruniu G. Piotrowski traktował swój pobyt w więzieniu jako tymczasowy, nadal głęboko wierząc w „opiekę” Resortu, z którym się nadal identyfikował. Nieprzypadkowy był również gryps Piotrowskiego do Pietruszki w więzieniu na Rakowieckiej „Jak długo zamierza Pan tu siedzieć”.

Problem kpt. Piotrowskiego zaczął się dopiero w następnych latach, gdy złożona wcześniej Piotrowskiemu przez Kiszczaka obietnica wyjścia z więzienia zaczęła się w przekonaniu Piotrowskiego oddalać.

W końcu 1988 r. w trakcie prowadzonej inwigilacji, MSW uzyskało informacje, że kpt. G. Piotrowski miał przygotować w więzieniu kilka dokumentów dotyczących sprawy ks. J. Popiełuszki i roli w sprawie kierownictwa MSW, które miał zdeponować u osób trzecich za pośrednictwem swojej żony – Janiny Pietrzak. MSW zdecydowało się wówczas na podjęcie z G. Piotrowskim specyficznego dialogu operacyjnego za pośrednictwem jego żony. Kiszczakowi chodziło o wysondowanie przede wszystkim tego, jak zamierza dalej zachowywać się G. Piotrowski, jak mógłby się zachowywać po ewentualnym wyjściu na wolność oraz jakiej ewentualnie pomocy spodziewa się od MSW. W takcie prowadzenia wspomnianego dialogu operacyjnego MSW z jednej strony usiłowało wpłynąć na jego w taki sposób, aby „nie wracać do spraw minionych”, z drugiej zaś strony w pełni kontrolowało jego plany i zamierzenia w zmieniającej się sytuacji politycznej.

Gen. Kiszczak liczył, że kształtując postawę Piotrowskiego wpłynie on również na postawę dwóch pozostałych skazanych czyli W. Chmielewskiego i L. Pękali, dla których Piotrowski nadal był autorytetem. Elastyczność tych działań była uzależniona od aktualnej sytuacji. Wystarczy wspomnieć, że MSW jednym razem oferowało pomoc w uzyskaniu paszportu dla żony Piotrowskiego, z drugiej zaś strony straszyło ją konsekwencjami ujawnienia tajemnicy państwowej przez nią lub jej męża w sytuacji, gdyby ujawnione zostały nowe informacje lub dokumenty odnośnie sprawy ks. J. Popiełuszki. Gama działań wobec płk Pietruszki i kpt. Piotrowskiego była szeroka.

Omówione działania MSW to tylko niektóre z nich. Resort MSW podejmował także działania wobec pozostałych skazanych w procesie toruńskim, czyli L. Pękali i W. Chmielewskiego, nad którymi roztoczono skrupulatnie „opiekę” nawet wówczas, gdy opuścili więzienie i trafili na wolność.

DŁUGIE MACKI MSW

[caption id="attachment_359" align="alignleft" width="257"]Andrzej Grabiński Andrzej Grabiński[/caption]

Kontrola MSW nie ograniczała się jedynie do skazanych w Toruniu funkcjonariuszy MSW i ich rodzin, ale objęła wszystkich którzy mieli bądź mogli mieć jakikolwiek związek ze sprawą ks. J. Popiełuszki. Krąg tych ludzi obejmował m.in. adwokatów – oskarżycieli posiłkowych na procesie czyli E. Wendego, J. Olszewskiego, A. Grabińskiego i K. Piesiewicza. Szczególną „opieką” otoczono mecenasa Grabińskiego, który już w trakcie procesu toruńskiego zapowiedział złożenie apelacji. Pewne poszlaki wskazują, że morderstwo tłumaczki literatury angielskiej Anny Grabińskiej w Warszawie na Saskiej Kempie, jakiego dokonali nieznani sprawcy, mogło mieć związek z działaniami resortu właśnie wobec mecenasa A. Garbińskiego i jego rodziny. Interesowano się również rodziną i bliskimi znajomymi księdza.

MSW WYNAGRADZA CHROSTOWSKIEGO

Z kierowcą księdza Waldemarem Chrostowskim zawarto w dniu 31 sierpnia 2007 r. [ugoda pomiędzy pomiędzy mecenasem E. Wende reprezentującym W. Chrostowskiego a Skarbem Państwa reprezentowanym przez MSW] ugodę, co nigdy nie było praktykowane w MSW. W świetle cytowanej ugody MSW wypłaciło W. Chrostowskiemu niebotyczną jak na owe czasy sumę 1 650 000 zł za straty materialne i w ramach jednorazowego odszkodowania, zamykając drogę do ewentualnych roszczeń w przyszłości, jak zostało to zaznaczone w tekście ugody. Kuriozalne jest to, że nawet gdyby MSW chciało naprawiać szkody, to w pierwszej kolejności tego typu ugodę powinno zawrzeć z rodziną ks. Jerzego pogrążoną na zawsze w bólu i cierpieniu po starcie ukochanego syna. Tymczasem propozycja rzekomego naprawienia szkód fizycznych i moralnych została wystosowana jedynie wobec kierowcy księdza.

Ocena takiego postępowania MSW może być tylko jedna, otóż zawarta pomiędzy Chrostowskim a MSW ugoda nie była ona forma zadośćuczynienia, ale nagrodą za milczenie w sprawie księdza. Zacieranie śladów przez ekipę gen. Kiszczaka trwało do ostatnich dni jego pobytu w MSW, czyli do lipca 1990 r.

PROKURATOR WITKOWSKI NIEWYGODNY POMIMO UPŁYWU LAT

[caption id="attachment_360" align="alignleft" width="300"]Andrzej Witkowski i Wojciech Sumliński Andrzej Witkowski i Wojciech Sumliński[/caption]

Gdy w 1990 r. prokurator Witkowski wraz z innymi prokuratorami podjął śledztwo dotyczące istnienia związku przestępczego w strukturach MSW, pojawiła się realna szansa na wyjaśnienie sprawy morderstwa księdza i roli w tym kierownictwa MSW. Jednak jego odsunięcie od sprawy zahamowało dalsze postępy w sprawie. Istniejący wówczas klimat polityczny i obowiązująca filozofia „grubej kreski” utopiły proceduralnie to śledztwo, podobnie jak wiele innych, w których przedmiotem były czyny przestępcze mające związek z działaniami resortu spraw wewnętrznych.

Gdy w 1999 zaczęto organizować IPN, ponownie pojawiły się szanse powrotu do sprawy ks. Jerzego. Jeszcze bardziej stało się to realne gdy w 2001 r. sprawę podjęli prokuratorzy Oddziałowej Komisji Ścigania Zbrodni w Lubelskim Oddziale IPN. Wszystko wskazywało, że tym razem sprawa zostanie doprowadzona do końca, zwłaszcza, ze merytoryczny nadzór nad nim sprawował prokurator A. Witkowski. Jednak i tym razem, podobnie jak w 1991 r., gdy ustalono szereg niezwykle istotnych faktów i rozważane było przedstawienie zarzutów Gen. Cz. Kiszczakowi, A. Witkowski został odsunięty a sprawę przekazano prokuratorom IPN z Katowic a następnie prokuratorom IPN

WA080313BWA_001w Warszawie. Nic nie wskazuje, że i tym razem uda się sprawę śmierci księdza wyjaśnić do końca. Czy i tym razem prawda przegra, a śledztwo utonie w proceduralnych zaułkach?

Bez tej prawdy nie będziemy mogli jednak zrozumieć istoty komunistycznego systemu, jego brutalności, zakłamania i deptania godności człowieka, a więc tak naprawdę nie będziemy mogli poznać tragicznej historii Polski doby komunizmu. Wreszcie tylko poprzez prawdę możemy oddać hołd człowiekowi który swoje życie poświęcił głosząc ją i za nią ginąc.

Leszek Pietrzak ("Polska The Times", 19 października 2008 r.)

 

Artykuł Zabić niewygodnego księdza – o komunistycznej akcji trwającej od lat 80. do dzisiaj pochodzi z serwisu Niezłomni.com.

]]>
https://niezlomni.com/zabic-niewygodnego-ksiedza-o-komunistycznej-akcji-trwajacej-od-lat-80-do-dzisiaj/feed/ 0