Zapowiedzi wydawnicze – Niezłomni.com https://niezlomni.com Portal informacyjno-historyczny Sun, 03 Dec 2023 21:00:15 +0000 pl-PL hourly 1 https://wordpress.org/?v=4.9.8 https://niezlomni.com/wp-content/uploads/2017/08/cropped-icon-260x260.png Zapowiedzi wydawnicze – Niezłomni.com https://niezlomni.com 32 32 Podczas tego śledztwa będzie trzeba nagiąć wiele przepisów… Świetnie skonstruowana intryga i doskonale nakreśleni bohaterowie to znaki szczególne thrillera https://niezlomni.com/podczas-tego-sledztwa-bedzie-trzeba-nagiac-wiele-przepisow-swietnie-skonstruowana-intryga-i-doskonale-nakresleni-bohaterowie-to-znaki-szczegolne-thrillera/ https://niezlomni.com/podczas-tego-sledztwa-bedzie-trzeba-nagiac-wiele-przepisow-swietnie-skonstruowana-intryga-i-doskonale-nakresleni-bohaterowie-to-znaki-szczegolne-thrillera/#respond Tue, 06 Apr 2021 08:36:13 +0000 https://niezlomni.com/?p=51283

Śląska prowincja. Na wiejskiej polanie zostają odnalezione zwłoki poczytnego autora kryminałów. Wcześniej został uprowadzony z własnego domu, a jedynym świadkiem zajścia jest żona pisarza, znaleziona w sypialni – poturbowana i skuta kajdankami. Sprawa zostaje przydzielona utalentowanej i niezwykle ambitnej podkomisarz Laurze Szumskiej, która nie może pogodzić się z faktem, że wbrew własnej woli oddelegowano ją z Warszawy do komendy powiatowej w Myszkowie.

Do współpracy zostaje jej przydzielony komisarz Olgierd Kot, cieszący się uznaniem śledczy, który coraz częściej miewa myśli samobójcze.Oboje funkcjonariuszy różni wszystko, ale żeby znaleźć zabójcę będą musieli stanąć ramię w ramię. Niebawem spokojny, urzekający pięknem krajobraz stanie się dla nich miejscem, w którym przyjdzie im się zmierzyć ze złem w ludzkiej skórze… Świetnie skonstruowana intryga i doskonale nakreśleni bohaterowie to znaki szczególne thrillera Napisz mi jak zabić. Dorian Zawadzki po raz kolejny udowadnia, że jest prawdziwym mistrzem w budowaniu napięcia!

Dzięki uprzejmości Wydawnictwa Replika prezentujemy Państwu fragment najnowszej książki Doriana Zawadzkiego pt. Napisz mi jak zabić, Poznań 2021. Książkę można nabyć na stronie Wydawnictwa Replika.

ROZDZIAŁ 1

Mysłowice (woj. śląskie) – 1 lipca 2019, poniedziałek

Kot nie umiał płakać. Choć przez całe swoje pięćdziesiąt osiem lat miał ku temu wiele okazji, to z jego oczu nigdy nie popłynęły łzy. Potwierdzali to wszyscy, którzy go znali. Zupełnie, jakby jego oczy nie były do tego zdolne; nie posiadały gruczołów łzowych. Własna matka – świeć Panie nad jej duszą – powiedziała mu kiedyś, że nie płakał nawet w chwili narodzin. Przyszedł na świat spokojny i skupiony; jakby od samego początku wiedział, że życie to nie spacerek po zielonym parku, tylko szara rzeczywistość pozbawiona złudzeń.

Olgierd Kot zamrugał, patrząc w gwiaździste lipcowe niebo. Ostatnio nie spędzał wieczorów w łóżku, tylko na werandzie swojego starego drewnianego domu z trzydziestoletnią gwarancją na konstrukcję, która – podobnie jak jego własna konstrukcja psychiczna – wygasła cztery lata temu. Mieszkał na uboczu, w pobliżu lasu nad rzeką Przemsza i miał widok na oczyszczalnię ścieków.
Odepchnął się stopami od drewnianej posadzki, wprawiając bujany fotel w ruch, jak metronom odmierzający pozostały mu czas. W jednej ręce trzymał kieliszek irlandzkiej whiskey, a w drugiej służbowego glocka kaliber .40. Zarówno grube wyprofilowane szkło, jak i magazynek mogący pomieścić siedemnaście naboi były pełne. W pokoju za plecami Olgierda, w którym zostawił zapalone światło, Hank Williams śpiewał I’ll Never Get Out Of This World Alive.


Na niskim drewnianym stoliku nakrytym wyblakłą ceratą w czerwono-białą szachownicę stało zdjęcie w staroświeckiej ramce na nóżce. Było czarno-białe, starsze niż dom i również straciło gwarancję. Uśmiechała się z niego para młodych ludzi obejmująca się w parku. To był jeden z tych nielicznych dni, kiedy zielone złudzenia potrafiły przyćmić szarą rzeczywistość.

Obok ramki stała charakterystyczna zielona butelka, której zadaniem było podtrzymać te złudzenia, a na żółtej etykiecie widniało motto rodziny Jamesonów: Sine Metu . Była już do połowy pusta. PBP – tak piloci określają punkt bezpiecznego powrotu, kiedy śmigłowiec unoszący się nad oceanem ma jeszcze dość paliwa, żeby zawrócić i bezpiecznie wylądować.

Austriacki pistolet z tworzywa sztucznego o wysokiej wytrzymałości, który na początku lat osiemdziesiątych stał się międzynarodowym przebojem w szeregach policji, zaciążył w dłoni Kota, kiedy uniósł go do światła. Glock posiadał potrójny system zabezpieczeń, mający uchronić przed przypadkowym postrzałem. Każdy był kolejno zwalniany w trakcie naciskania na język spustowy.
Kot wychylił kieliszek i westchnął. A kiedy sobie dolał, dostrzegł, że osiągnął PBP. W butelce znajdowało się tyle samo szarej pustki, co zielonych wspomnień utrwalonych na czarno-białych zdjęciach.

Równocześnie podniósł whiskey i pistolet, na którym zamajaczyła kontrastowa plamka na muszce.
Poczekał, aż Hank dokończy refren ostatniej piosenki, którą wydał przed śmiercią.
Kot opróżnił kieliszek długim haustem, zamykając oczy. Lufa pistoletu gładko przylgnęła do ciepłej skroni, jakby tylko na to czekała od kilku dni. Otworzył oczy, jeszcze raz spojrzał na zdjęcie, swoje i Marysi.
A potem Kot odchylił głowę, uśmiechając się do gwiazd.
– Sine Metu – wyszeptał.
Słyszał znajomy chlupot w kanale ściekowym, parskanie żerujących dzików w pobliskim lesie i cichy trzask zwalnianego systemu zabezpieczeń, kiedy naciskał spust. Trzy… dwa… jed…
Co to było?
Pianie koguta?
Rozpoznał dźwięk, choć nie wierzył własnym uszom.
Słyszał, że takie rzeczy czasami przytrafiają się niedoszłym samobójcom. Musiało tak być. Inaczej nie byliby niedoszłymi samobójcami i nie mogliby nikomu o tym opowiedzieć.
Położył pistolet na stoliku przed zdjęciem i niechętnie dźwignął się z fotela. Wszedł do pokoju. Na blacie biurka wibrowała komórka, a na pękniętym wyświetlaczu zobaczył, że to numer prywatny.
Kogut znowu zapiał.
Kot odebrał połączenie i przyłożył komórkę do ucha, ale nie odezwał się ani słowem.
– Olgierd? – rozbrzmiał głos z zaświatów. Był tak absurdalnie głęboki, że mógł należeć tylko do ducha. Cholera, pomyślał Kot, może rzeczywiście palnąłem sobie w łeb? Wrócił na werandę, ale nie znalazł w fotelu swojego ciała. Poza tym, gdyby był już martwy, to raczej nie mógłby odebrać telefonu. Ale ta myśl dotarła do jego odurzonego alkoholem umysłu dopiero po chwili. – Czuję odór whiskey z twojej mordy. Odezwij się wreszcie.
– Lucjan? – zaryzykował pytanie.
– Myślałeś, że nie żyję? – Głos nie był już tak głęboki, zastąpił go chrypliwy rubaszny rechot. Widocznie komendant wojewódzki wyszedł na balkon swojego mieszkania na katowickich Bogucicach, gdzie był lepszy zasięg. – Mówiłem ci już kiedyś, że zamierzam odejść z tego świata jako najstarszy Polak?
– Setki razy. – Kot uśmiechnął się do swoich wspomnień. Zobaczył w nich dwóch chłopaków wysiadających z nyski w szarych mundurach i białych kaskach Milicji Obywatelskiej. Dostali właśnie rozkaz stłumienia demonstracji, zamiast tego wymknęli się z kordonu i poszli upić. – Jestem pewien, że tak właśnie będzie. – Oparł się ręką, w której wciąż trzymał pusty kieliszek, o balustradę. – Z czym dzwonisz?
W słuchawce rozległo się kliknięcie zapalniczki.
– A co, przeszkadzam ci?
– Dlaczego tak uważasz?
– Już prawie północ. A ty masz taki głos, jakbym oderwał cię od jakiejś pilnej roboty.
Kot odstawił kieliszek na stolik i usiadł z powrotem w fotelu.
– To nic pilnego. Mogę do tego wrócić za chwilę.
– Szukałem cię na uczelni… – Komendant Lucjan Janicki zaciągnął się papierosem. – Podobno wziąłeś sobie urlop.
– Ano tak, dla podratowania zdrowia. – Kot ominął dłonią pistolet i sięgnął po butelkę. – Lucyna wyszła z domu?
– Skąd wiesz? – padło pytanie po krótkim namyśle.
– Nie odważyłbyś się zapalić przy żonie.
Janicki wydmuchał dym do słuchawki.
– Śmiej się z mojego nieszczęścia, Sierściuchu. A ona tymczasem wykończy mnie tą swoją zdrową kuchnią i spacerami z tymi przeklętymi kijkami… – czknął – szybciej niż wóda i fajki.
– A wracając do tematu. – Kot ponownie napełnił sobie kieliszek resztką brązowego płynu. – Z czym dzwonisz?
– Sąsiad mi umarł…
– Moje kondolencje.
– …Lucyna siedzi za ścianą na stypie, a do mnie dotarło, że nie mam już z kim zagrać w szachy.
– Takie myśli nie świadczą o tym, że jesteś złym człowiekiem.
– Wiedziałem, że zrozumiesz – westchnął Janicki. – Wpadłbyś w sobotę zagrać?
Kot przyłożył sobie kieliszek do czoła.
– Naprawdę tylko po to do mnie dzwonisz?
– Ty sukinkocie… – Janicki złapał płytki oddech. – Tak trudno ci uwierzyć, że twoja wyliniała dupa może wciąż jeszcze kogoś obchodzić?!
Kot nie musiał się długo zastanawiać. Nie miał dzieci, z najbliższymi krewnymi utrzymywał zdawkowy kontakt, a większość jego nielicznych przyjaciół już nie żyła.
– Tak, Luc…
Janicki się rozłączył. Kot popatrzył na ciemniejący wyświetlacz, a potem zajął się swoją whiskey. Zanim zdążył odłożyć komórkę, ta rozdzwoniła się ponownie.
– Zadzwoniłem jako przyjaciel… poważnie – wysapał Janicki. – A teraz dzwonię służbowo.
– Masz dwie minuty. – Kot zatrzymał kieliszek w połowie drogi do ust. – Potem wyłączę telefon.
Janicki streścił się w dziewięćdziesiąt sekund.
A ostatnie trzydzieści Olgierd poświęcił na przemyślenia nad tym, co właśnie usłyszał.
– Dlaczego mi to wszystko mówisz? – spytał Kot, dostrzegając na horyzoncie rozbłyski burzy.
– Nie rozumiem cię, Olgierd. – W głosie Janickiego zabrzmiała dezaprobata. – Przecież to sprawa w sam raz dla ciebie.
Kot patrzył na falujące wierzchołki drzew. W spadzisty dach werandy zabębniły pierwsze krople deszczu.
– Wiesz, że nie zajmuję się już sprawami kryminalnymi.
– Jesteś najlepszym śledczym na Śląsku – odezwał się znowu Janicki.
– Byłem. Dawno temu.
– Tak, całe cztery lata.
Kot podrapał się za uchem.
– Przecież policjanci z komendy powiatowej zatrzymają zabójców w ciągu dziesięciu dni…
W słuchawce rozległo się mokre plaśnięcie, a potem dźwięk trzęsącej się metalowej barierki na balkonie.
– Olgierd, przestań pierdolić! Doskonale wiesz, że takie sprawy nigdy nie są proste. Zabójcy dostali się do domu niezauważeni, nie zostawili żadnych śladów. To wygląda na robotę zawodowców. Rozmawiałem z prokuratorem. Chce kogoś doświadczonego.
Kot wyciągnął się w fotelu, opierając nogi o balustradę.
– Przecież dowodzisz komendą wojewódzką, możesz dać tę sprawę komukolwiek.
Janicki zarechotał bez cienia radości.
– Tak, mogę, ale nikt nie ma twojego doświadczenia.
– No dobrze, a czego mi nie mówisz?
Zapadła cisza.
W końcu komendant wypuścił ze świstem powietrze z płuc.
– Ofiara była znana. Lubisz kryminały?
Kot poczuł, jak serce zabiło mu mocniej w piersi.
– Nie za bardzo.
– To był Euzebiusz Kubiak.
Nad domem rozległ się grzmot. W pokoju Olgierda zgasło światło. Mężczyzna nawet nie drgnął.
– Ten pisarz? – spytał po chwili.
– Ten sam. – Trzasnęły drzwi balkonowe, Janicki najwyraźniej wrócił do mieszkania. – Prokurator chce zamknąć sprawę jak najszybciej, zanim przejmą ją ci z centrali i zacznie się ta cała medialna szopka. – Jego głos znów zrobił się stłumiony, jakby wydobywał się spod wody. – Nawet bez tego mamy dosyć kłopotów.
Kot zdjął nogi z balustrady, uśmiechając się, zupełnie jakby stary przyjaciel go widział.
– Nie przypominam sobie, żebyśmy kiedyś nie mieli ich dosyć.
– Jeśli się zgodzisz – podjął Janicki – to skontaktuję cię z komisarzem Wilczkiem. Wyświadczę komuś przysługę, a ty pojedziesz na wycieczkę i trochę się rozerwiesz.
Kot zastanawiał się, przechadzając po ciemnej werandzie.
– Myślisz, że tego właśnie mi potrzeba?
Usłyszał szum wentylatora w lodówce, brzdęk szkła, a potem głębokie westchnienie.
– Bierzesz czy nie? – spytał Janicki z przesadną dykcją.
Kot zapatrzył się w ciemność, słuchając odgłosów burzy. Wiedział, gdzie miał swoje źródło jego opór przed obcowaniem ze śmiercią.
Ale zaraz potem uświadomił sobie, że przecież już podjął decyzję, jeszcze zanim odebrał telefon od komendanta wojewódzkiego.
– Umówmy się, że oddzwonię do ciebie rano… powiedzmy o siódmej.
– Potrzebujesz jeszcze czasu do namysłu, Sierściuchu?
– Jeśli nie zadzwonię, to znaczy, że będziesz musiał poszukać kogoś innego.

O siódmej dziesięć następnego dnia Kot wziął długi i gorący prysznic w wannie, po którym większość ludzi miałaby oparzenia pierwszego stopnia. Przejechał dłonią po zaparowanym lustrze, uczesał czarno-siwe włosy i ogolił się brzytwą.
Poszedł do pokoju, w którym czytał i słuchał muzyki. Z górnej szuflady biurka wyjął etui z okularami do czytania, notes w skórzanej oprawie i ulubione pióro z grawerką. A z dolnej legitymację policyjną.
Po namyśle wsunął broń do kabury i zamknął na kluczyk w dolnej szufladzie.
Przed wyjściem zajrzał jeszcze do sypialni, żeby odstawić zdjęcie na szafkę nocną.
Kiedy Kot opuszczał dom, niebo było już jasne. Wciągnął głęboko rześkie powietrze i ruszył przez podwórze, zatapiając się w porannej mgle.
*********************************

Artykuł Podczas tego śledztwa będzie trzeba nagiąć wiele przepisów… Świetnie skonstruowana intryga i doskonale nakreśleni bohaterowie to znaki szczególne thrillera pochodzi z serwisu Niezłomni.com.

]]>
https://niezlomni.com/podczas-tego-sledztwa-bedzie-trzeba-nagiac-wiele-przepisow-swietnie-skonstruowana-intryga-i-doskonale-nakresleni-bohaterowie-to-znaki-szczegolne-thrillera/feed/ 0
Współczesna Warszawa i bohaterowie współcześni aż do szpiku kości. Tu każdy kolor ma nieskończoną ilość odcieni https://niezlomni.com/wspolczesna-warszawa-i-bohaterowie-wspolczesni-az-do-szpiku-kosci-tu-kazdy-kolor-ma-nieskonczona-ilosc-odcieni/ https://niezlomni.com/wspolczesna-warszawa-i-bohaterowie-wspolczesni-az-do-szpiku-kosci-tu-kazdy-kolor-ma-nieskonczona-ilosc-odcieni/#respond Mon, 21 Dec 2020 19:43:59 +0000 https://niezlomni.com/?p=51237

Zapraszamy do krainy pełnej kipiących emocji, namiętności i pasji, gdzie nic nie jest czarno-białe. Ludzie bywają tu jednocześnie dobrzy i źli, prawi i nikczemni, pewni siebie i niezdecydowani.


Współczesna Warszawa i bohaterowie współcześni aż do szpiku kości: trzydziesto- i czterdziestolatkowie już z bagażem doświadczeń, a jednak wciąż w drodze ku szczęściu. Akcja powieści rozgrywa się w środowisku artystów: architektów, muzyków, rzeźbiarzy, ludzi o wrażliwych duszach, którzy szukają swojego miejsca na ziemi, próbując się realizować za pomocą sztuki. Budują własne światy, projektują szczęście, planują przyszłość i choć nie wszystko idzie po ich myśli – nie przestają gonić za marzeniami.

Karolina Młynarczyk, Architekci marzeń, Wydawnictwo Replika, Poznań 2020. Książkę można nabyć na stronie Wydawnictwa Replika.

ROZDZIAŁ 1

Zograscope – popularne w XVIII wieku urządzenie optyczne, stworzone do generowania obrazów trójwymiarowych. Działanie zograscope polega na tworzeniu z płaskiego obrazu iluzji rzeczywistej przestrzeni za pomocą skośnego lustra. Na potrzeby tego urządzenia drukowano specjalne grafiki perspektywiczne zwane „vue d’optique” przeznaczone do oglądania tylko w zograscope.

Poniedziałek, 17 XI

Wiktor Strużyna, trzydziestosześcioletni architekt, miał zły dzień. Istniała jedna osoba na świecie mogąca ten dzień naprawić – przyjaciółka. Cóż, to skomplikowane.
Majolika, a właściwie Maja Tęczyna, od początku mówiła, że studia to tylko przystanek na drodze do gliny. Że niby nie po glinie do celu, ale odwrotnie. Chciała się nauczyć konstrukcji i natychmiastowego szacowania proporcji oraz skali. Po to zdała na architekturę. Przetrwała dwa lata, później się przeniosła na ASP. Zajęła się ceramiką użytkową. Dzbanki, garnki, miski, takie rzeczy. Pasjonowało ją łączenie funkcji, tworzenie przedmiotów użytecznych i jednocześnie zaspokajających poczucie estetyki.
Majoliką przezwali ją na zajęciach z rzeźby; teraz nikt już nie myślał o niej inaczej. Nie wiadomo dlaczego to przezwisko do niej przylgnęło. Wykładowca musiał coś wspomnieć o tym rodzaju ceramiki, komuś spodobało się słowo, inny połączył je z miłością Mai do gliny.
Wysoka, rudowłosa, wyglądała trochę jak ufoludek, któremu ktoś zamocował na czubku głowy miliony miedzianych sprężynek. Majolika była błyszcząca, wnosiła światło do każdego miejsca w jakim się znalazła.

Spragniony tego światła Wiktor pędził teraz przez Stare Miasto na złamanie karku, żeby odwiedzić ją w kawiarni „Dorzuć do pieca” przy Bednarskiej. Majolika lubiła ciepło, wszelkie piece i piekarniki. Jej chińskim żywiołem był ogień. W kawiarni, zwanej przez nią „sztukokawiarnią”, sprzedawała swoje wypieki: ceramikę i ciasta. W szklanych gablotach zajmujących całą powierzchnię ścian pyszniły się wielkie owocowe talerze i półmiski w przedziwnych, nieokreślonych kolorach, między nimi mościły się patery i miski, gdzieniegdzie przycupnął jakiś kubeczek. Wszystko to można było oczywiście kupić, ale do wypieków zaliczało się też wyśmienite ciasto drożdżowe, a na rozgrzewkę niezwykłej mocy kawa, której wspomnienie ciągnęło się smużką aromatu jeszcze długo po wyjściu.
Czemuś taki radosny dzisiejszego dnia? Czyżby Król Ryszard? – Majolika obserwowała Wiktora od wejścia. Nigdy niczego nie przegapiła. Tym razem też – pewnie musiał mieć opuszczone ramiona albo niemrawy krok. Kto i kiedy ochrzcił jego szefa – Ryszarda Radowąsa – królem Ryszardem, nie wiadomo, ale pasowało, więc używali tego przezwiska od czasu do czasu.
Zrobisz nam kawy? – zapytał Wiktor, rozsiadając się na wysokim stołku przy barze. – Tak, właśnie Rysio. Zwiedzałem dziś Ursus Niedźwiadek dzięki niemu. Wyobraź sobie, trzeba było dopasować blacik do kredensu u jednej starszej pani.
Jak rozumiem, to poważne zlecenie bardzo cię ubodło?
Nigdy nie pojął dlaczego uśmiechała się w najdziwniejszych momentach.
I ty też przeciw mnie? Od tego to on ma techników, nie architektów. Pół dnia mi to zajęło.
Jak ci tak źle u króla, to zostaw to w cholerę, zrób coś sam.
Majolika wyjęła z przeszklonej szafki dwa beczułkowate kubki swojej produkcji.
Zwariowałaś, wiesz ile się trzeba nastarać o klientów?! I skąd mam ich wziąć?
A, to jednak Rysio coś tam robi – mruknęła Majolika pod nosem, sypiąc kawę do pojemnika w ekspresie.
No robi, głównie dobre wrażenie.
To też trzeba umieć, a ty przestań się nad sobą użalać, tylko zacznij pracować. Rozpisali nowy konkurs urbanistyczny. Właściwie architektoniczno-urbanistyczny. Fragment miasta razem z architekturą.
Wiktor w milczeniu stukał opuszkami palców o ścianki kubka, którego zawartość rozgrzewała dłonie. Przesunął okulary na nosie, marszcząc go jak szczeniak. Niby kiedy ma znaleźć na to czas? Bez przerwy kibluje w pracy. Trzeba by zarwać noce, odwykł trochę. Na studiach nie sypiał i trzy dni z rzędu, ale teraz? Mógłby trochę podgonić w biurze, wziąć kogoś do pomocy. Przypomniał sobie o Tymoteuszu Zabierskim, narzeczonym Majoliki i jednocześnie kumplu z roku. Może by i chciał spróbować. Inaczej nigdy nie uwolni się od pracy u Radowąsa.
Pomyślę, zapytam Tymka, czy to ze mną pociągnie. Dają jakąś nagrodę?
A już się bałam, że o nim zapomniałeś. Nie wnikam, co ostatnio między wami nie tak. Z jakiegoś powodu sam cię nie chciał pytać o konkurs, wolał przez posły. We dwóch dacie radę. Obiecują jako nagrodę realizację zwycięskiego projektu – odparła Majolika.
Uśmiechała się przy tym tak, że słońce zdawało się przykurzone.
Więcej Wiktorowi nie było trzeba.

Piątek, 21 XI

Dzień dobry, tu Bronisława Wąsik, dzwonię w sprawie blatu do kredensu. Był u mnie w poniedziałek jeden pan i zaginął bez śladu. Czy ja się dodzwoniłam do biura projektowego, kochanieńka? Tak, rozumiem, ale nic jeszcze nie wiadomo? Jak to? A czy ten pan to kawaler? Bo wie pani, kochanieńka, on chyba ze mną flirtował, tak mi się zdaje, a ja tyle lat sama… Proszę się nie oburzać, żartuję tylko. No tak, to jak długo to zajmie? Dobrze, dziękuję.
O, to ty, Wiktor – powitała go z właściwym sobie zdziwieniem sekretarka Radowąsa, Katarzyna. Wierny giermek, przebrany dla niepoznaki za oszałamiającą brunetkę, dokładnie w typie Wiktora. Dlaczego to nie on ma taką sekretarkę tylko Ryszard? Drobna, chuda, że aż kanciasta. Wspaniała. Mówiła cicho, ale wyraźnie. Zawsze się dziwiła, kiedy przychodził do pracy, a przecież był tu codziennie. Nie zawsze na czas, ale jednak codziennie. – Dzwoniła twoja nowa narzeczona – dodała z półuśmiechem.
Jaka znowu narzeczona? – zdziwił się Wiktor szczerze. Nie przypominał sobie bowiem żadnej grubo zakrapianej imprezy, po której znalazłby się w jakże niewygodnej sytuacji posiadania nowej narzeczonej. Zdarzało mu się to wcześniej, jedna z tych „narzeczonych” była tak odstręczająca, że nie pił chyba pół roku, żeby się nie narazić na nowe przygody. Ale ostatnio… nie, to niemożliwe. Chyba że Emilia? Ale powiedziała mu przecież, że jest dupkiem i pracoholikiem, i że ciągle o niej zapomina, a o pracy nigdy. No i poszła sobie przedwczoraj w siną dal. A może to było tydzień temu? Cholera, mogło być, że i dwa. Naprawdę nie pamiętał.
Starsza pani, Ursus Niedźwiadek, blat do kredensu, pamiętasz? Spodobałeś się jej.

Raczej niech się wypcha – wymamrotał Wiktor i ruszył do swojego pokoju, rozplątując z szyi przesiąknięty wilgocią i zimnem szalik.
Kto niech się wypcha, proszę pana? – Usłyszał za swoimi plecami tubalny głos Rysia podejrzanie ociekający słodyczą. – To jest moja ciocia, panie Wiktorze, i życzyłbym sobie, aby traktował ją pan z należnym szacunkiem. Proszę ustalić to zlecenie jako priorytetowe i włożyć w nie serce i tę niewielką ilość talentu, którą pan posiada. Małżonka moja twierdzi, że kiedyś, być może już niedługo, olśni nas pan czymś niezwykłym, ale na razie z braku tego olśnienia musi pan się zająć tym, co mamy, nieprawdaż?
Tak jest – wysapał Wiktor i uciekł do swojego pokoju, zanim zdążył wpaść w szał.
Ciocia? Co jest grane? Czyżby królowi przekrzywiła się korona i sam nie mógł pojechać do własnej ciotki? Ech, pewnie chodziło o to, co zawsze. O pokazanie władzy. Ze złości zaczął sprzątać na biurku, drąc na strzępy niepotrzebne już koncepcje.
Wiktor Strużyna doskonale pamiętał miniony poniedziałek, kiedy odwiedził Majolikę i dowiedział się o konkursie. Wtedy też pojechał do Ursusa, choć wcale tego nie chciał. W przegrzanym pociągu unosił się zapach mokrych kurtek i płaszczy. Za oknem przesuwały się brudno-żółte pola i nieużytki. Zaczął się bawić liczeniem słupów elektrycznych. Od dziecka miał nadzieję, że kiedyś uda mu się nadążyć i w końcu je policzy, ale migały zbyt szybko za szybą, poza tym to i tak nic ciekawego. Na to, co miał zrobić, też nie miał ochoty. Nie o tym marzył, kiedy zaczynał studia. Ale trudno, każdy kiedyś pastuje cudze buty.

Zamyślony prawie przegapił właściwy przystanek. Wyskoczył z pociągu na nierówną nawierzchnię peronu. Wyjście do miasta prowadziło przez budynek dworca. Wszystkie cztery okienka kas zasunięto brązowymi żaluzjami, do których przylepiono grubą warstwę miejscowych ogłoszeń. Łuszczyły się jak stara farba. Czy tu zawsze jest zamknięte? Ruszył niespiesznie w kierunku widocznej z dala wiaty, żeby złapać autobus.
Co za miejsce, jak z cyklu Opuszczone miasta. Na ulicy głucho, zamiast chodnika pod stopami przesuwa się z chrzęstem mokry piach, którego barwa ukryła się pod warstwami kurzu i pyłu. Nie musiałby oglądać tego wszystkiego z bliska, gdyby nie zepsuł mu się samochód. Akurat dzisiaj. Stary rupieć! Wiktor próbował schronić się przed wiatrem za dziurawą ścianką wiaty. Powstrzymał się od siadania na rozchybotanej ławce. Chociaż autobus nowy – pomyślał, spodziewając się po tym dniu wszystkiego najgorszego.
Wysiadł na pętli i bez trudu znalazł dom opisany wcześniej przez Ryszarda. Wszystko się zgadzało: stare ogrodzenie ze skrzypiącą furtką, poszarzałe deski parkanu, chodnik z betonowych płyt i kamienne schodki.
Drzwi otworzyła mu maleńka, czarnowłosa starsza kobieta w nieokreślonym wieku, tak między siedemdziesiątym a osiemdziesiątym rokiem życia. Misternie ułożony kok balansował jej na czubku głowy, koronkowy kołnierzyk spinał zmarszczki na szyi ciasną obręczą.Dzień dobry, kochanieńki, pewnie w sprawie tej okropnej komody? Wejdź szybciutko, cały przemokłeś, upiekłam ciasto ze śliwkami, takie samo piekę zwykle dla wnuka. Wyjechał, czasami przyjeżdża, ale to bardzo daleko, więc nieczęsto, sam rozumiesz, może herbatki?
Wiktor stał w ciasnym przedpokoju. Wieszak znajdował się tuż za jego plecami; żeby zdjąć kurtkę musiał gdzieś odłożyć teczkę. Ale nie było gdzie.

Dziękuję, nie trzeba. Tak, przyszedłem w sprawie mebla – powiedział, rzucając teczkę na podłogę.
Bo widzisz, chłopaczku, tu mi się kawałek odłupał. Bardzo dobre meble, kochanieńki, przyzwoite, ale już mają swoje lata, no i takie nieszczęście, trzeba blat wymienić, a nie wiadomo jak.
Rany Boskie! – pomyślał Wiktor. Ciekawe jak długo da radę trajkotać? Nie może być taka strasznie stara, a zachowuje się, jakby miała dwieście lat. Może czymś się denerwuje? Ludzie w nerwach dziwaczeją. Albo może jest samotna? Staruszkom często się to zdarza, a później jak dopadną rozmówcy, to zagadają na śmierć. A może przebieranie się za własną prababkę to jakiś sposób na wzbudzenie litości? Powinienem przestać – pomyślał. Zaraz zrobię z niej hochsztaplerkę.
Na pewno znajdziemy jakieś rozwiązanie. – Uśmiechnął się pierwszy raz tego dnia. Ostatecznie ta drobna kobieta, energiczna i uśmiechnięta, bardziej go rozbawiła, niż zirytowała.
Robota dla głupiego; jeden mały blat i taki kawał drogi, czort wie po co? Pół dnia zmarnował. Odsiedział swoje w pociągu, a jeszcze czeka go droga powrotna. Z drugiej strony kto by jej naprawił taki duperel? Niech już będzie. Rysio pewnie dobrze wiedział, że to takie nic, nie zlecenie, specjalnie go tu przysłał, żeby mu pokazać miejsce w szeregu. Żeby upokorzyć.

Zawsze w myślach nazywał szefa Rysiem, jakby chciał go trochę pomniejszyć, spuścić mu powietrze z rozdętego ego. Co prawda potem zawsze czuł się z tym gorzej, ale nie potrafił się powstrzymać. Od kiedy pamiętał, Ryszard Radowąs starał się być imponujący. Pomagał mu w tym wysoki wzrost, zawsze wyprostowana sylwetka, szorstki sposób bycia. Dążył do tego, żeby odbierano go jak Bardzo Ważną Osobę. Majolika się śmiała, że Ryszard wygląda jak knur z wystawy, taki wypasiony, że aż świeci. Kiedy oboje kończyli pierwszy rok, Ryszard bronił pracy dyplomowej. Oczywiście załatwił sobie reklamę; cały wydział wiedział, że to obrona otwarta, przyszło mnóstwo osób. Jakby mogło być inaczej? Rysio zadbał nawet o szampana i tartinki; wydarzenie roku, można powiedzieć. Czekało już na niego miejsce pracy w firmie ojca, którą miał później przejąć. Nie zawiódł starego Radowąsa, sprawdził się i właśnie kierował zespołem projektantów, którego on, Wiktor, był nieszczęśliwie częścią, jakąś tam, niezbyt ważną. Jeździł więc mierzyć blaty zamiast szlifować bruki Londynu i oszałamiać Fostera swoimi wizjami. Cholera, nie tak miało być!

Artykuł Współczesna Warszawa i bohaterowie współcześni aż do szpiku kości. Tu każdy kolor ma nieskończoną ilość odcieni pochodzi z serwisu Niezłomni.com.

]]>
https://niezlomni.com/wspolczesna-warszawa-i-bohaterowie-wspolczesni-az-do-szpiku-kosci-tu-kazdy-kolor-ma-nieskonczona-ilosc-odcieni/feed/ 0
Zdobyć Budapeszt! Sowiecka ofensywa na Węgrzech, operacja na miarę „Market-Garden”. [WIDEO] https://niezlomni.com/zdobyc-budapeszt-sowiecka-ofensywa-na-wegrzech-operacja-na-miare-market-garden-wideo/ https://niezlomni.com/zdobyc-budapeszt-sowiecka-ofensywa-na-wegrzech-operacja-na-miare-market-garden-wideo/#respond Mon, 09 Jul 2018 05:42:06 +0000 https://niezlomni.com/?p=49064

Podobnie jak ich koledzy po fachu z innych jednostek naziemnych i powietrznych, sztabowcy. 2. Gwardyjskiego Korpusu Zmechanizowanego spędzili noc z 28 na 29 października rozplanowując wejście tej potężnej formacji pancernej do bitwy o Budapeszt.

[caption id="attachment_49065" align="alignleft" width="550"] Wyd. Replika[/caption]

Około godziny 22.00 dnia 28 października, generał Swiridow został wezwany do kwatery głównej 46. Armii, gdzie poinformowano go, że jego korpus został podporządkowany Szleminowi i ma ruszyć w bój już następnego dnia. W zależności od sytuacji, zostanie rzucony do walki albo w sektorze 10. Gwardyjskiego Korpusu Strzeleckiego (pod Kiskunmajsą), albo na styku wojsk 10. Gwardyjskiego Korpusu Strzeleckiego i 37. Korpusu Strzeleckiego (pod Kiskunfélegyházą). Bez względu jednak na to, w którym z tych rejonów formacja zostanie użyta, jej cel będzie ten sam: zdobyć Kecskemét, zająć rubież Alberti–Örkény, i stamtąd nacierać dalej na Budapeszt.

Po wysłuchaniu tych ustnych instrukcji, Swiridow i jego oficerowie opracowali plan, zawierający następujące punkty:

– Korpus przemieści się w nowy rejon koncentracji (na zachód od miasta Kistelek), znajdujący się znacznie bliżej linii frontu.

– Korpus rozpocznie natarcie uformowany w dwa rzuty: pierwszy rzut będzie się składać z 4. i 6. Gwardyjskiej Brygady Zmechanizowanej, jednostek wspieranych, odpowiednio, przez 1509. i 251. Pułk Artylerii samobieżnej; drugi rzut będzie składać się z 5. Gwardyjskiej Brygady Zmechanizowanej i 37. Gwardyjskiej Brygady Pancernej (wspartej przez 30. Gwardyjski Pułk Czołgów Ciężkich).

– Oddziały otrzymają dwa zakodowane rozkazy: „Wołga 3333” („Przygotować się do akcji!”) oraz „Orzeł 5555” („Rozpocząć natarcie!”).

– Oddziały zwiadowcze i wysunięte elementy brygad pierwszego rzutu zostaną rozmieszczone w linii dywizji piechoty. Po przełamaniu nieprzyjacielskiej obrony, pododdziały te miały posuwać się zaraz za piechotą aż do linii folwark Jozsef–Puszta Páka–Szappanyos (w połowie drogi pomiędzy Kiskunfélegyházą a Kecskemétem), stamtąd zaś miały ruszyć naprzód jako czołówka natarcia.

– Napotkane na drodze brygad korpusu nieprzyjacielskie punkty umocnione należy otaczać i likwidować.

– Z uwagi na znaczenie odpowiedniego tempa natarcia, największe z napotkanych punktów umocnionych należy omijać i pozostawiać dywizjom piechoty, które mają za zadanie je likwidować.

Sowieckie podręczniki i akademie wojskowe zalecały rozwijanie oddziałów w kilku rzutach podczas ofensywy i w wielu wielkich bitwach rozwiązanie takie okazało się korzystne. Innymi podstawowymi zasadami rosyjskiej sztuki wojennej były: koncentracja sił, natarcia wykonywane przy użyciu wszystkich rodzajów broni, oraz formowanie „dalekosiężnych” zgrupowań zmechanizowanych. Trzonem tych ostatnich była zwykle armia pancerna, kombinowana grupa wojsk pancernych i kawalerii, lub jeden korpus pancerny. Ich zadaniem było wyjść na otwartą przestrzeń na zapleczu ugrupowania nieprzyjaciela, gdzie miały nie tyle nawet okrążać siły Osi, ile raczej je rozdzielać i rozbijać na mniejsze zgrupowania oraz uderzać na ich głębokie tyły, pozostawiając zadanie likwidowania izolowanych punktów oporu wojskom drugiego rzutu (piechocie). Aby zapewnić tego rodzaju zgrupowaniom odpowiednie „narzędzia” do wykonywania określonych w ten sposób zadań, wzmacniano je zazwyczaj dodatkowymi jednostkami artylerii (zob. poniżej) i zapewniano im ścisłe współdziałanie ze strony sił powietrznych.

Tempo sowieckich działań ofensywnych wyznaczały tak zwane oddziały wysunięte. Te niewielkie, lecz potężne awangardy bojowe stanowiły czołówkę zgrupowań zmechanizowanych. Ich zadanie polegało na rozbijaniu niemieckich odwodów pancernych w „bojach spotkaniowych”, spychaniu z osi natarcia nieprzyjacielskich pozycji obronnych, stworzonych na drodze zgrupowania zmechanizowanego, zajmowaniu kluczowych węzłów drogowych, przepraw i tym podobnych ważnych strategicznie punktów, i utrzymywaniu ich do chwili nadejścia głównych sił macierzystej formacji.

2. Gwardyjski Korpus Zmechanizowany nie był wyjątkiem od tej reguły i każda z jego brygad także sformowała takie oddziały wysunięte. I tak 4. Gwardyjska Brygada Zmechanizowana utworzyła czołówkę złożoną z kompanii zwiadu, 23. Gwardyjskiego Pułku Czołgów, 2. Zmotoryzowanego Batalionu Strzeleckiego, 1509. Pułku Artylerii Samobieżnej i batalionu holowanych dział kalibru 76 mm280. Podobny skład miał oddział wysunięty 6. Gwardyjskiej Brygady Zmechanizowanej, natomiast czołówkę 37. Gwardyjskiej Brygady Pancernej tworzył 2. Batalion Czołgów i dwie kompanie 30. Gwardyjskiego Pułku Czołgów Ciężkich281. Jak się później przekonamy, podobnie postąpił również nadciągający na pole walki 4. Gwardyjski Korpus Zmechanizowany.

Operacja budapeszteńska podobna była pod wieloma względami do innej pospiesznie przygotowywanej „błyskawicznej” w zamyśle jej twórców ofensywy, która zakończyła się zaledwie przed miesiącem, a mianowicie operacji „Market Garden”, wielkiej klęski Montgomery’ego. Obydwa pomysły zrodziły się z chęci przyspieszenia końca wojny poprzez wykorzystanie pewnych słabych z pozoru punktów niemieckiej linii frontu. Obydwa też zmierzały w gruncie rzeczy do osiągnięcia celów natury politycznej: zajęcia jak największego terytorium przed nadejściem wojsk pozostałych sprzymierzeńców. Obydwa plany były też wielce ryzykowne, a odpowiedzialni za nie planiści naiwnie wierzyli, że kiedy uda się dokonać wyłomu w linii frontu, setki czołgów wedrą się przez powstała lukę i niebawem dotrą, odpowiednio, do Berlina i Monachium. W obydwu ofensywach miały wziąć udział potężne formacje pancerne, lecz brakowało im możliwości manewrowania, gdyż zmuszone były posuwać się naprzód wzdłuż jednej jedynej utwardzonej drogi. W obu przypadkach ich głównymi celami było kilka kluczowych mostów na wielkich rzekach. Operacja „Market Garden” zakończyła się klęską, lecz najwyraźniej Stalin nie zwrócił uwagi na wszystkie powyższe podobieństwa.

Fragment rozdziały Kto kogo przechytrzy z książki: Kamen Nevenkin, ZDOBYĆ BUDAPESZT, Kampania na Węgrzech 1944, Wyd. Replika, Zakrzewo 2018. Książkę można nabyć TUTAJ

Ogromna ofensywa na Węgrzech – sowiecka operacja na miarę „Market-Garden”.

W październiku 1944 roku wojska rosyjskie przypuściły potężny atak na Budapeszt. Uderzenie wyprowadzone z południa miało doprowadzić Armię Czerwoną pod Monachium.

Natarcie na Budapeszt, wraz z oblężeniem miasta i niemieckimi przeciwdziałaniami, zmierzające do odwrócenia losów zmagań w dorzeczu Dunaju, stanowiło kulminację działań zaczepnych rozpoczętych przez armię sowiecką w sierpniu 1944 roku i zmierzających do wyparcia sił Osi z Bałkanów.

Pod względem politycznym była to ze strony Rosjan próba jeszcze poważniejszego osłabienia państw Osi poprzez wyeliminowanie Węgier z wojny. Szybko doszło jednak do sytuacji patowej i wojskom sowieckim nie udało się dotrzeć do Bawarii.

Pomimo podobnego charakteru, uderzenie na Budapeszt nie zyskało takiej sławy jak operacja „Market –Garden”. A przecież zamysł i zaznaczenie dla frontu wschodniego było podobne. Co więcej, w ostatecznym rozrachunku Stalin nie był niezadowolony. Napór od południa zmusił Hitlera do przerzucenia tam znacznych sił odwodowych. Manewr ten znacząco ułatwił Żukowowi marsz na Berlin.

Kamen Nevenkin opowiada historię natarcia na Budapeszt w sposób żywy i fascynujący. Korzysta przy tym z wielu niepublikowanych wcześniej dokumentów – niemieckich i sowieckich. W tym także z dokumentów niemieckich, które dostępne są wyłącznie w archiwach rosyjskich.

Dynamicznemu tekstowi towarzyszy bardzo wiele nieznanych dotąd fotografii.

To najlepsze, co może mieć do zaoferowania historia wojskowości na szczeblu operacyjnym: znani z nazwiska wojskowi, z powodzeniem lub bez, dowodzą konkretnymi, rozpoznawalnymi formacjami na dającym się wciąż odtworzyć polu bitwy, pośród istniejących często do dziś miast i wsi czy otwartych przestrzeni. Na polu tym, jak zwykle, panuje niepodzielnie mgła wojny, z której wyłaniają się niezliczone przykłady zwycięstw, porażek, miłych bądź przykrych niespodzianek i nieuniknionych ludzkich rozczarowań i frustracji. Ta żywa opowieść znajduje oparcie w jasnych i czytelnych mapach, jakże potrzebnych do tego, by nieco rozwiać tę mgłę i wyjaśnić czytelnikowi, co rzeczywiście wydarzyło się na polu bitwy, i dlaczego - David M. Glantz, autor Czerwonej burzy nad Bałkanami.

Kamen Nevekin urodził się w Sofii, w Bułgarii. Historią interesował się od dzieciństwa, jednak decyzję, by zająć się nią zawodowo, podjął w roku 2000. W kolejnych latach poświęcił się studiom językowym oraz badaniu i gromadzeniu materiałów archiwalnych. Jego pierwsza, monumentalna praca Fire Brigades: The Panzer Divisions 1943-1945 odbiła się szerokim echem i spotkała z ogromnym uznaniem. Po jej publikacji Nevenkin zajął się praktycznie wyłącznie studiami nad tematem bitew prowadzonych na froncie wschodnim w latach 1944-45, Pierwszym owocem jego badań jest niniejsza monografia bitwy o Budapeszt.

 

 

Artykuł Zdobyć Budapeszt! Sowiecka ofensywa na Węgrzech, operacja na miarę „Market-Garden”. [WIDEO] pochodzi z serwisu Niezłomni.com.

]]>
https://niezlomni.com/zdobyc-budapeszt-sowiecka-ofensywa-na-wegrzech-operacja-na-miare-market-garden-wideo/feed/ 0
Fascynująca opowieść o ludziach, którzy uratowali się przed ukraińskimi mordami https://niezlomni.com/fascynujaca-opowiesc-o-ludziach-ktorzy-uratowali-sie-przed-ukrainskimi-mordami/ https://niezlomni.com/fascynujaca-opowiesc-o-ludziach-ktorzy-uratowali-sie-przed-ukrainskimi-mordami/#comments Fri, 29 Jun 2018 21:33:21 +0000 https://niezlomni.com/?p=49061

Zabierając Kresy, Stalin zakładał, że Polską będą rządzić komuniści i chciał im to zrekompensować, maksymalnie przy tym osłabiając. Oto opowieść o fragmencie Ziem Odzyskanych, czyli o Pomorzu Zachodnim, a konkretnie o Ziemi Kamieńskiej, leżącej nad Zalewem Kamieńskim. Tu w końcu 1945 r. przybyli przesiedleńcy z Lwowszczyzny, którzy z wyroku historii musieli opuścić rodzinne tereny, by na nieznanym im Pomorzu zacząć życie na nowo.


Gdy przyjechali, przebywali tu jeszcze dawni mieszkańcy tego zakątka, czyli Niemcy. Oni też, wbrew własnej woli, musieli stąd wyjechać. Część z nich zrobiła to zawczasu, wielu zginęło bądź najzwyczajniej zostało zamordowanych. Taką decyzję podjął Stalin i żaden z aliantów zachodnich nie ośmielił mu się sprzeciwić.

Książka składa się z dwóch części. Pierwsza stanowi obszerny wstęp – rys historyczny, który kończy się na polskiej transformacji ustrojowej. Koncentruje się siłą rzeczy na kilku najważniejszych wątkach, przede wszystkim na okolicznościach, w jakich Polska weszła w posiadanie Pomorza.

Część druga to relacje ostatnich świadków historii, którzy pamiętają życie w Małopolsce i powojenny exodus na Ziemie Odzyskane. Ich autorzy pochodzą ze wsi Brzozdowce.

Opowiadają o barwnym życiu w okresie II Rzeczypospolitej, kiedy to miejscowość ta stanowiła wspólnotę polsko-rusińsko-żydowską z całym związanym z tym kresowym kolorytem. Relacje te przybliżają również życie pionierów w pierwszych latach na nowych gospodarstwach, a także w okresie późniejszym.

Obie części nawzajem się uzupełniają. Relacje pokazują życie powojennych pionierów na Ziemiach Odzyskanych nie gorzej niż film „Sami Swoi”.

W końcu lata 1945 r. wydarzenia zaczęły przyspieszać. Jeszcze nie byliśmy spakowani, gdy już musieliśmy się wynieść z domów, żeby oddać je Ukraińcom. Któregoś dnia Sowieci przygnali gromadę Ukraińców z Bieszczad, przesiedlanych na nasze miejsca. Jechali na wozach zaprzęgniętych w krowy, prowadzonych przez kobiety. Mężczyzn, zwłaszcza młodych, było mało. Głównie starcy i jakieś podrostki. Priedsiedatiel ich przywitał i kazał im wybrać sobie domy. Ani człowiek się nie obejrzał, a już ich zgraja stała na podwórku i mówiła, że nasz dom jest teraz ich i mamy się wynosić. Chciałem protestować, ale towarzyszący im urzędnik kazał mi szybko iść do gminy po zaświadczenie, że zostawiamy tu dom i inne budynki, bo jak nie będę miał tego zaświadczenia, to nie dostanę w Polsce rekompensaty.

Cóż było robić, razem z żoną, która była wówczas w ciąży, pojechaliśmy na stację w Chodorowie, gdzie przez wiele tygodni czekaliśmy na transport. Wszyscy zrobiliśmy sobie takie budy, w których siedzieliśmy i pilnowaliśmy wywożonego majątku. Ja miałem jeszcze swoją „tetetkę”. Nie chciałem jej zdać ani wyrzucić, bo bałem się, że Ukraińcy będą chcieli nas okraść. W razie czego byłem gotowy jej użyć.

W Chodorowie toczyła się wojna o wagony, bo część z nich była kryta, a część otwarta. Ksiądz Kaspruk z rzeczami kościelnymi i ukrytym cudownym obrazem jechał w wagonie ze mną, Baranem i jego żoną. Co zrobił ze swoimi krowami i końmi, nie wiem. Pewnie musiał komuś dać. Nigdy o to nie pytałem. Po paru tygodniach tego koczowania wyjechaliśmy do Polski. Po jakimś czasie dotarliśmy do miejscowości Łabędy koło Gliwic, w których zanosiło się na dłuższy postój. Ja już nawet wyruszyłem na rekonesans, żeby się rozejrzeć, i znalazłem domek, który byłby w sam raz dla naszej rodziny. Mówię o tym Kasprukowi, a on na to, że nie będziemy się od innych odczepiać. W Łabędach odszukali nas pochodzący z Brzozdowiec Kłosowski i Ciura. Powiedzieli, że nie ma co sobie zawracać głowy Śląskiem, tylko jechać na Pomorze Zachodnie, gdzie stacjonuje ich pułk i są do wzięcia całe puste wsie.

Ruszyliśmy więc na północ i po wielu perypetiach na Wigilię 1945 r. dojechaliśmy do Golczewa. Dalej pociąg nie jechał, bo nie było torów. Droga w wagonie z cudownym obrazem zakończyła się dla nas szczęśliwie. Najbardziej się bałem o ciężarną żonę. Kaspruk zawsze mówił: – Madziu! – bo żonie było Maria Magdalena. – Trzymaj się! – Ja zawsze żartowałem, że jak żona zacznie rodzić, to ksiądz zostanie akuszerem, ale na szczęście małżonka urodziła dopiero tutaj. Ksiądz Kaspruk, co trzeba podkreślić, był bardzo zmęczony i zażenowany całą sytuacją, w jakiej znalazł się podczas transportu. Nigdy wcześniej nie musiał strząsać wszy z sutanny. W Golczewie na stacji czekał na nas Bronisław Sętysz, który był kierowcą wojskowego trzykołowego ciągnika amerykańskiej produkcji. On mnie, księdza z wszystkimi klamotami i tego Barana przywiózł do Trzebieszewa. Tu jednak długo nie zabawiłem. Bardzo mi się tu podobało, ale wolnych chałup, które by się nam nadały, już nie było. Trzeba było się rozejrzeć za czymś gdzie indziej. Miałem takiego konika i wózek i postanowiłem się rozejrzeć, gdzie moglibyśmy z rodziną osiedlić się na stałe. Pojechałem tym wózkiem w stronę Golczewa.

Przed zmrokiem dojechałem, jak się później okazało, na obrzeża jakiejś wsi. Bałem się do niej zajechać. Nakryłem konika, rozpaliłem ognisko i chciałem jakoś doczekać rana. Naraz usłyszałem kroki, zerwałem się, bo w tym czasie po tych stronach kręciły się różne podejrzane typy i niebezpiecznie było samemu poruszać się po drodze. Nagle słyszę polecenie: – Ręce do góry! – Oczywiście podniosłem, bo co miałem robić. Podeszło do mnie dwóch żołnierzy z karabinami gotowymi do strzału. Zaprowadzili mnie do wsi, która dzisiaj nazywa się Ciesław. Okazało się, że ma ona już swojego sołtysa i załogę wojskową, która pilnowała Niemców młócących zboże w stogach. Żołnierze zaprosili mnie w gościnę, a sołtys powiedział, że w Ciesławie jest sporo wolnych domów i stodół pełnych paszy. Zachęcał mnie, żebym się osiedlił. Nie trzeba było mi tego dwa razy powtarzać. Pojechałem po żonę i przywiozłem ją do Ciesława. Tu urodziła się moja córka Zofia. Pierwsze dziecko, które ochrzcił ksiądz Kaspruk na tym Dzikim Zachodzie. To ona zapoczątkowała tworzenie się tu nowego pokolenia Polaków.

Fragment wspomnień Stanisława Kaweckiego, Mieli przedsmak grobu z książki Marka A. Koprowskiego, KRESY NA POMORZU. Tułaczka po Ziemiach Odzyskanych, Wyd. Replika, Zakrzewo 2018. Książkę można nabyć TUTAJ

Artykuł Fascynująca opowieść o ludziach, którzy uratowali się przed ukraińskimi mordami pochodzi z serwisu Niezłomni.com.

]]>
https://niezlomni.com/fascynujaca-opowiesc-o-ludziach-ktorzy-uratowali-sie-przed-ukrainskimi-mordami/feed/ 2
Trudny Wołyń, pełna historia złożonej tragedii. Zbrodnie ukraińskie w świetle zachowanych dokumentów, pamiętników, relacji i świadectw [WIDEO] https://niezlomni.com/trudny-wolyn-pelna-historia-zlozonej-tragedii-zbrodnie-ukrainskie-w-swietle-zachowanych-dokumentow-pamietnikow-relacji-i-swiadectw-wideo/ https://niezlomni.com/trudny-wolyn-pelna-historia-zlozonej-tragedii-zbrodnie-ukrainskie-w-swietle-zachowanych-dokumentow-pamietnikow-relacji-i-swiadectw-wideo/#comments Wed, 11 Apr 2018 08:19:15 +0000 http://niezlomni.com/?p=40978

Wśród wielu książek, które napisano o Wołyniu, brakuje takich, które w całości opisywałyby kontekst tamtejszej tragedii. Z myślą o czytelnikach chcących go poznać, Marek Koprowski podjął się tę lukę wypełnić.

Ukazuje zbrodnie ukraińskie w świetle zachowanych dokumentów, pamiętników, relacji i świadectw. Nie tylko polskich, ale także ukraińskich i rosyjskich. Cytuje je bardzo obficie, co pozwala samodzielnie wyrobić sobie pogląd na rozwój wydarzeń, które rozegrały się na Wołyniu w czasie II wojny światowej.

Materiału jest bardzo wiele. Wśród ośrodków samoobrony najbardziej eksponowane są Zbaraż i Zasmyki, podczas gdy mało mówi się o Zasłuczu, który odegrał równie ważną rolę w ratowaniu ludności polskiej przed nożami i siekierami Ukraińców. Na wschodzie Wołynia działało też wiele mało znanych ośrodków samoobrony. Niektóre powstawały ad hoc.

W kolejnych rozdziałach autor dowodzi jednoznacznie, iż ludobójstwo dokonane przez Ukraińców na Wołyniu wynikało z ideologii, wytworzonej przez Organizację Ukraińskich Nacjonalistów. Ukazuje kulisy bezpośredniej współpracy OUN z Abwehrą w czasie agresji Niemiec na ZSRR oraz późniejszej, kiedy to Niemcy oparli swą władzę na Wołyniu na Ukraińcach, z których sformowali administrację i policję ‒ głównych sprawców holocaustu na Wołyniu. Koprowski przedstawia także proces powstawania na Wołyniu partyzantki sowieckiej i polskiej oraz jej stosunek do OUN-UPA.

Opisuje przygotowania OUN-UPA do uruchomienia na Wołyniu machiny zbrodni, jako narzędzia walki o przejęcie kontroli nad całym regionem i usunięcie z niego wszystkich elementów niepożądanych, w tym Polaków. Nawiązuje do współczesnej polityki historycznej Ukrainy, z której wynika, że to nie Polacy byli ofiarami ukraińskich mordów i ludobójstwa, ale na odwrót: to Polacy mordowali Ukraińców. Dalej stara się znaleźć odpowiedź na pytanie, co sprawiło, że Ukraińcy, bez żadnych skrupułów, z takim zezwierzęceniem mordowali polskie skupiska.

Tom 1 kończy opis reakcji polskiego podziemia na ukraińskie zbrodnie i mordy ludności polskiej. Szeroko omawia działalność polskich ośrodków samoobrony w Przebrażu i Zasmykach.

Marek A. Koprowski, Mord na Wołyniu. Zbrodnie ukraińskie w świetle relacji i dokumentów Tom 1, Replika, Zakrzewo 2017. Książkę można nabyć TUTAJ.

https://www.youtube.com/watch?v=NXQzNNXe2KM

Marek A. Koprowski - pisarz, dziennikarz, historyk zajmujący się tematyką wschodnią i losami Polaków na Wschodzie. Plonem jego wypraw i poszukiwań jest wiele książek, z czego kilkanaście ukazało się nakładem Wydawnictwa Replika. Za serię Wołyń. Epopeja polskich losów 1939–2013 otrzymał Nagrodę im. Oskara Haleckiego w kategorii „Najlepsza książka popularnonaukowa poświęcona historii Polski w XX wieku”. Jest też laureatem nagrody „Polcul – Jerzy Bonicki Fundation” za działalność na rzecz utrzymania kultury polskiej na Wschodzie.

 

Artykuł Trudny Wołyń, pełna historia złożonej tragedii. Zbrodnie ukraińskie w świetle zachowanych dokumentów, pamiętników, relacji i świadectw [WIDEO] pochodzi z serwisu Niezłomni.com.

]]>
https://niezlomni.com/trudny-wolyn-pelna-historia-zlozonej-tragedii-zbrodnie-ukrainskie-w-swietle-zachowanych-dokumentow-pamietnikow-relacji-i-swiadectw-wideo/feed/ 1
Spotkanie „Resortowe togi kontra dobra zmiana”. Premiera książki Macieja Marosza https://niezlomni.com/spotkanie-resortowe-togi-kontra-dobra-zmiana-premiera-ksiazki-macieja-marosza/ https://niezlomni.com/spotkanie-resortowe-togi-kontra-dobra-zmiana-premiera-ksiazki-macieja-marosza/#respond Mon, 02 Oct 2017 07:55:22 +0000 http://niezlomni.com/?p=43703

Piotr Jegliński oraz zespół Editions Spotkania zapraszają na rozmowę wokół książki Macieja Marosza "RESORTOWE TOGI".

Spotkanie "RESORTOWE TOGI KONTRA DOBRA ZMIANA" z udziałem Joanny Lichockiej Wiesława Johanna i autora poprowadzi Marcin Wolski

5 października 2017, godz. 17:30 w warszawskiej siedzibie NOT, ul. Czackiego 3/5, sala A na III piętrze.

Artykuł Spotkanie „Resortowe togi kontra dobra zmiana”. Premiera książki Macieja Marosza pochodzi z serwisu Niezłomni.com.

]]>
https://niezlomni.com/spotkanie-resortowe-togi-kontra-dobra-zmiana-premiera-ksiazki-macieja-marosza/feed/ 0
Czytelnicy ,,GW” mają się nie dowiedzieć o tej książce. Wszystko przez słowa Wałęsy, który oskarża innego byłego prezydenta o ,,bycie na pasku Rosjan” https://niezlomni.com/czytelnicy-gw-maja-sie-dowiedziec-o-tej-ksiazce-slowa-walesy-ktory-oskarza-innego-bylego-prezydenta-o-bycie-pasku-rosjan/ https://niezlomni.com/czytelnicy-gw-maja-sie-dowiedziec-o-tej-ksiazce-slowa-walesy-ktory-oskarza-innego-bylego-prezydenta-o-bycie-pasku-rosjan/#respond Thu, 14 Sep 2017 19:14:00 +0000 http://niezlomni.com/?p=43494

,,Gazeta Wyborcza" zapraszała czytelników na spotkanie z autorami książki ,,Ja. Rozmowa z Lechem Wałęsą", ale w ostatniej chwili Agora wycofała się ze współorganizowania spotkania autorskiego. Nie będzie też promocji na łamach ,,GW". Cezary Łazarewicz i Andrzej Bober wyjaśniają na łamach ,,Dziennika Gazety Prawnej" powody.

Poszło o wypowiedzi Lecha Wałęsy na temat Aleksandra Kwaśniewskiego. Opowiadając o wyborach w 1995 r. mówi, że dochodziły do niego pogłoski, że do komisji wyborczej na Stegnach w Gdańsku przywożono fałszywe głosy oddane na Kwaśniewskiego. Ale najcięższe działa wytacza później.

Dziennikarka streszcza słowa:

Może też powiedzieć, że Aleksander Kwaśniewski był na pasku Rosjan.

Autorzy uzupełniają, przytaczając fragment:

"Podejrzewaliśmy, że Kwaśniewski miał związki z Rosjanami i że prowadzą go na pasku. Uderzyliśmy w Oleksego, żeby on sypnął Kwaśniewskiego. Oleksy w pierwszym momencie potwierdził tę naszą wiedzę. Gdy mu powiedzieliśmy o tej rosyjskiej agenturze w Polsce, powiedział: ja na tej liście to jestem daleko. Przede mną są lepsi. – To powiedział? - Tak właśnie powiedział, a potem się wycofał i zostaliśmy na lodzie. – Gdzie on to powiedział? - Na posiedzeniu rządu. - Byliście pewni, że Kwaśniewski był na pasku Rosjan? A skąd ta pewność? – Były na niego papiery od naszego Urzędu Ochrony Państwa. No i Oleksy potwierdził, że są lepsi. On kiedyś wprost powiedział, że chodzi o Kwaśniewskiego..."

Ten właśnie fragment książki nie spodobał się wszystkim. Autorzy przyznają wprost, że było pytanie, czy można usunąć z książki fragment o Kwaśniewskim. Bober relacjonuje:

ludzie z "Wyborczej" zaproponowali, że skoro się nie da wyciąć fragmentu o Kwaśniewskim, to żeby szef zrezygnował z uczestnictwa w spotkaniu autorskim i organizowanym przez "Gazetę Wyborczą".

Łazarewicz dodaje:

następnego dnia zrezygnowali. Nie tylko ze spotkania, ale z całej promocji na łamach "Gazety Wyborczej". Czytelnicy "Gazety Wyborczej" mają się nie dowiedzieć w ogóle, że taka książka została wydana.

To pierwsze tak mocne słowa Wałęsy o Kwaśniewskim.

To prawda, pierwszy raz mówi publicznie, że nie chodziło o Oleksego, tylko o Kwaśniewskiego. I że przez Oleksego chcieli dojść do Kwaśniewskiego. Myślę, że to poszerza wiedzę o tamtych czasach

- podsumowuje Łazarewicz.

Bober, nie mogąc uwierzyć, że ,,GW" chce ocenzurować książkę za jeden fragment, ma również pytanie do Adama Michnika:

drogi Adamie, czy twoje przywiązanie do Aleksandra Kwaśniewskiego, że kopiesz w tyłek Lecha Wałęsę, ojca chrzestnego swojego syna, to nowa formuła "Gazety Wyborczej"?

źródło: Dziennik Gazeta Prawna

Artykuł Czytelnicy ,,GW” mają się nie dowiedzieć o tej książce. Wszystko przez słowa Wałęsy, który oskarża innego byłego prezydenta o ,,bycie na pasku Rosjan” pochodzi z serwisu Niezłomni.com.

]]>
https://niezlomni.com/czytelnicy-gw-maja-sie-dowiedziec-o-tej-ksiazce-slowa-walesy-ktory-oskarza-innego-bylego-prezydenta-o-bycie-pasku-rosjan/feed/ 0
Władcy przestworzy. Ludzie, którzy rzucili Niemcy na kolana [WIDEO] https://niezlomni.com/wladcy-przestworzy-ludzie-ktorzy-rzucili-niemcy-kolana-wideo/ https://niezlomni.com/wladcy-przestworzy-ludzie-ktorzy-rzucili-niemcy-kolana-wideo/#respond Sat, 09 Sep 2017 05:54:24 +0000 http://niezlomni.com/?p=43334

Porywająca historia amerykańskiej 8 Armii Powietrznej podczas II wojny światowej. Znakomicie, żywo spisana przez historyka Donalda Millera.

Władcy przestworzy to bardzo osobista historia amerykańskich lotników. Dogłębnie prawdziwa ‒ oparta na licznych wspomnieniach, wywiadach i dokumentach pochodzących z archiwów amerykańskich, brytyjskich czy niemieckich ‒ książka, stanowi poruszającą relację z jedynej stoczonej dotąd w dziejach prawdziwej wojny bombowców.

W swojej opowieści Miller zabiera czytelnika na wstrząsającą wyprawę po zalanych ogniem przestworzach nad Berlinem, Hanowerem czy Dreznem.

Oto walka na wysokości 25 tys. stóp w rozrzedzonym, mroźnym powietrzu. W warunkach, w jakich żadni wojownicy nigdy wcześniej się nie spotkali. Załogi bombowców toczyły boje w zupełnie nowych warunkach, oddziałujących na ciało i umysł. Zabójcze, powietrzne walki odbywały się w sposób rwany.

Okresy bezczynności i obaw, przecinały krótkie eksplozje ognia i strachu. Inaczej niż piechurzy, chłopcy z bombowców spali w czystej pościeli, popijali piwo w pobliskich pubach, tańczyli do swingowych rytmów bandu Glenna Millera, który koncertował w amerykańskich bazach lotniczych w Anglii. A jednak ich szansa na to, że zginą, była dużo wyższa niż w przypadku żołnierzy walczących na ziemi.

Załogi bombowców tworzyły elitarną grupę wojowników. Stanowiły w mikroskali odbicie Ameryki ‒ białej Ameryki. Do ich grona należał aktor Jimmy Stewart, jak również „król Hollywood” Clark Gable. Powietrzne zmagania uwiecznił na taśmie filmowej zdobywca Oskara, reżyser William Wyler.

Anglo-Amerykańskie bombardowania hitlerowskich Niemiec stanowiły najdłuższą kampanię II wojny światowej, swoistą wojnę w trakcie wojny. Dopóki alianckie oddziały nie przekroczyły granic w jej ostatnich miesiącach, była to jedyna walka toczona wprost na niemieckiej ziemi.

Władcy przestworzy to także opowieść o życiu w Anglii podczas wojny, o życiu w niemieckich obozach jenieckich, gdzie wylądowały dziesiątki tysięcy lotników. Kończy ją opis makabrycznych marszów głodowych, do których jeńcy zostali zmuszeni. Marszów przez kraj, który wcześniej sami zniszczyli zrzucanymi bombami.

Na podstawie książki Władcy przestworzy powstaje kolejny po Kompanii braci i Pacyfiku serial przygotowywany dla stacji HBO przez Stevena Spielberga i Toma Hanksa.

Donald L. Miller (1944) ‒ historyk i biograf, profesor historii w Lafayette College. Uznany i szanowany autor publikacji z zakresu II wojny światowej. Występuje często w roli konsultanta programów historycznych w stacjach telewizyjnych PBS i HBO.

Donald L. Miller, Władcy przestworzy. Amerykańscy lotnicy w walce z nazistowskimi Niemcami, Replika, Poznań 2017. 

Artykuł Władcy przestworzy. Ludzie, którzy rzucili Niemcy na kolana [WIDEO] pochodzi z serwisu Niezłomni.com.

]]>
https://niezlomni.com/wladcy-przestworzy-ludzie-ktorzy-rzucili-niemcy-kolana-wideo/feed/ 0
Jeden z najpiękniejszych zamków Polski. Cieszy się bardzo długą historią, z którą splecione są niezwykłe tajemnice i legendy. WIDEO https://niezlomni.com/jeden-najpiekniejszych-zamkow-polski-cieszy-sie-dluga-historia-ktora-splecione-sa-niezwykle-tajemnice-legendy-wideo/ https://niezlomni.com/jeden-najpiekniejszych-zamkow-polski-cieszy-sie-dluga-historia-ktora-splecione-sa-niezwykle-tajemnice-legendy-wideo/#respond Fri, 08 Sep 2017 18:21:42 +0000 http://niezlomni.com/?p=43326

Liczne są barwne legendy, wyrastające z burzliwych dziejów zamku, które raz należał do wysokich, dostojnych rodów, a kiedy indziej trafiało pod panowanie rozbójników.

Zamek Grodno w Zagórzu Śląskim cieszy się bardzo długą historią, z którą splecione są niezwykłe tajemnice i legendy. Malownicze położenie na szczycie Góry Choina zapewnia widokowi z jego wieży jedną z najpiękniejszych na Dolnym Śląsku panoram na Góry Wałbrzyskie, Sowie i Pogórze Wałbrzyskie. Od wschodu u jego stóp rozpościera się malownicze jezioro, powstałe ze spiętrzenia rzeki Bystrzycy, z drugiej zaś strony wije się droga ze Świdnicy do Walimia, Głuszycy i Wałbrzycha.

Grodno już od ponad dwustu lat przyciąga turystów, jest to bowiem jeden z pierwszych zamków na Śląsku udostępnionych do zwiedzania, a jego mury kryją liczne zagadki i sekrety. Wciąż żywe są wzmianki o zaginionych zamkowych podziemiach i ukrytych gdzieś w murach skarbach, o ukrytym alkoholu i dziełach sztuki zrabowanych podczas II wojny światowej...


Równie liczne są barwne legendy, wyrastające z burzliwych dziejów Grodna, które raz należało do wysokich, dostojnych rodów, a kiedy indziej trafiało pod panowanie rozbójników. Są wśród nich opowieści o niewiernym słudze i Białej Damie, o kamiennym krzyżu, o wiernym psie i o zaginionych lochach.

Obecnie, zgodnie z duchem czasu, na zamku odbywają się inscenizacje, festyny i popisy bractw rycerskich. Z roku na rok odwiedza go coraz więcej turystów. Nie doczekał się on wciąż tylko jednego ‒ rzetelnej monografii i przewodnika.


Niniejsza książka, w której skrzętnie zebrano i uporządkowano wiedzę o Grodnie, lukę tę wypełnia. To tym istotniejsze, że za sprawą dziejowych burz wiele wątków oraz fragmentów historii zamku pozostaje nieznanych, a dostępne informacje są mocno rozproszone po rozmaitych źródłach, a niekiedy również poważnie zniekształcone.

Tym samym Zamek Grodno stanowi znakomitą lekturę, którą wzbogaca mnóstwo zdjęć i grafik. Dzięki temu zainteresuje zarówno tych, którzy Grodno już znają, jak i dopiero zamierzających jego strzeliste mury odwiedzić.

Marek Dudziak - Prawnik, wydawca, podróżnik oraz tropiciel tajemnic historii. Założyciel miesięcznika „Odkrywca”. Autor książek o niezwykłych i zagadkowych budowlach Dolnego Śląska.

Marek Dudziak, Zamek Grodno. Dzieje, tajemnice, legendy, Replika, Poznań 2017. Książkę można nabyć TUTAJ. Fragment książki możesz przeczytać TUTAJ.

Powszechnie znany jest fakt ukrywania swojego dobytku przez niemieckich mieszkańców Dolnego Śląska pod koniec II wojny światowej. Zamurowywano lub zakopywano najcenniejsze rzeczy w celu ich ochrony przed grabieżą ze strony wojsk radzieckich, a potem szabrowników. Było to powszechne działanie.

W opisywanej relacji cenny dobytek w postaci maszyn, porcelany i biżuterii miał zostać zakopany przez miejscowego lekarza na zboczu góry Choina. Opowiedziała o tym polskim osadnikom przybyłym na te ziemie Niemka – mieszkanka pobliskiej miejscowości. Podobno nie został wydobyty do lipca 1949 roku, kiedy jego właściciel wyjechał do Niemiec.

Potem autorka tej historii także wyjechała i nie można już było jej zweryfikować. Nie wiadomo, czy skarb ten został wydobyty, czy spoczywa w ziemi do dziś. Pewną wskazówką dla poszukiwaczy jest wspomniany w relacji fakt dokonania ukrycia pod dużym kamieniem. Teren wokół zamku penetrowało już wiele osób, jednak nie słychać, żeby komukolwiek dopisało szczęście. Pamiętać także należy, że teren poszukiwań jest dziś rezerwatem przyrody - fragment książki.

Artykuł Jeden z najpiękniejszych zamków Polski. Cieszy się bardzo długą historią, z którą splecione są niezwykłe tajemnice i legendy. WIDEO pochodzi z serwisu Niezłomni.com.

]]>
https://niezlomni.com/jeden-najpiekniejszych-zamkow-polski-cieszy-sie-dluga-historia-ktora-splecione-sa-niezwykle-tajemnice-legendy-wideo/feed/ 0
,,Luter”, czyli ciemna strona rewolucji. Dlaczego Kościół katolicki z heretyka robi świętego [WIDEO] https://niezlomni.com/pawel-lisicki-o-swojej-ksiazce-luter-dlaczego-kosciol-katolicki-heretyka-robi-swietego-wideo/ https://niezlomni.com/pawel-lisicki-o-swojej-ksiazce-luter-dlaczego-kosciol-katolicki-heretyka-robi-swietego-wideo/#comments Fri, 08 Sep 2017 14:06:57 +0000 http://niezlomni.com/?p=43324

Kim był Marcin Luter? Reformatorem, który z miłości do prawdy wystąpił przeciw nadużyciom papiestwa? Czy rebeliantem, prekursorem późniejszych rewolucjonistów?

W ostatnich latach obraz Lutra uległ całkowitej przemianie. Za sprawą licznych wypowiedzi kardynałów Waltera Kaspera, Kurta Kocha czy Karla Lehmanna stał się z wolna nauczycielem wiary i wzorem do naśladowania dla katolików.

Co jest przyczyną tak całkowitej zmiany stanowiska Kościoła?

(...) W oczach Lutra już od 1518 roku Kościół oparty na Piotrze był jedną wielką kupą gnoju, zamtuzem i miejscem przeklętym. I to nie ze względu na to jak żyli ówcześni duchowni, nie dlatego, że papieże mieli dzieci, albo kochanki, nie dlatego, że podobne zarzuty można było postawić kardynałom, ale dlatego, że Luter uważał samą zasadę posłuszeństwa Tradycji i autorytetowi kościelnemu za godną potępienia(...)

Czyżby zatem obecny papież i jego najbliżsi współpracownicy byli, jak to logicznie wynika z ich słów, luteranami?

(...)Papieżowi najwyraźniej nie przeszkadzał ani sam fakt – to, że modląc się jak równy z równym z panią prymas zachowywał się jakby uznawał jej urząd – ani też osobliwe, mówiąc delikatnie poglądy arcybiskupki Jackelen(...) Pani arcybiskupka, wspiera „śluby gejów”, uznaje „prawo kobiet do aborcji”, opowiada, że muzułmańscy terroryści nie różnią się od chrześcijańskich fundamentalistów – do licha ciężkiego, czy to jest właściwy partner, partnerka dla papieża w prowadzeniu wspólnych modlitw?(...)

Książka o prawdziwej twarzy Marcina Lutra i o tym, czy obecne dążenie do jego rehabilitacji podyktowane jest dążeniem do prawdy czy też jest efektem zdrady.

Paweł Lisicki, Luter, Zona Zero, Warszawa 2017. Książkę można nabyć TUTAJ.

Artykuł ,,Luter”, czyli ciemna strona rewolucji. Dlaczego Kościół katolicki z heretyka robi świętego [WIDEO] pochodzi z serwisu Niezłomni.com.

]]>
https://niezlomni.com/pawel-lisicki-o-swojej-ksiazce-luter-dlaczego-kosciol-katolicki-heretyka-robi-swietego-wideo/feed/ 4