Robert Brasillach

Robert Brasillach: Naprzeciw śmierci



Gdyby czas był mi dany, bez wątpienia tak właśnie zatytułowałbym opowieść o dniach spędzonych w więzieniu we Fresnes, w celi śmierci.

Mówi się, że śmierci i słońca nie wolno oglądać z otwartymi oczami. Spróbowałem jednak to zrobić. Nie ma we mnie nic ze stoika – ciężko jest oderwać się od tych, których się kocha. Tym, ktόrzy mnie odwiedzali lub myśleli o mnie, pragnąłem nie pokazywać niegodnego oblicza.

Dni, szczególnie ostatnie dni, były bogate i pełne. Nie miałem wielu złudzeń, zwłaszcza od chwili, kiedy dowiedziałem się, że mόj wniosek o kasację wyroku został odrzucony – to było zresztą do przewidzenia. Dokończyłem wcześniej zaczętą, krótką pracę o Chénier; jeszcze napisałem kilka wierszy.

Jedna noc była zła i rano czekałem. Ale później, w inne noce, już spałem bardzo spokojnie.

Trzy ostatnie wieczory poświęciłem na ponowną lekturę Męki Pańskiej; każdego wieczoru czytając w jednej z czterech Ewangelii. Dużo się modliłem i wiem, że to modlitwa zapewniła mi spokojny sen.

Rano kapelan przyszedł przynieść mi Komunię. Z uczuciem myślałem o tych, których kocham, o tych wszystkich, których znałem w życiu. Z bόlem myślałem o ich bόlu. Ale starałem się jak najwięcej zaakceptować.

[6 lutego 1945]

Tłumaczenie: A. Ratnik

(279)