10 lutego 1982 Feliks Barchański wziął udział wraz z Markiem Marciniakiem i Arturem Nieszczerzewiczem w akcji przeciwko pomnikowi Feliksa Dzierżyńskiego polegającej na oblaniu pomnika czerwoną farbą i obrzuceniu koktajlami Mołotowa.
Emil Barchański urodził się w 1965 r. w Warszawie. W 1980 roku rozpoczął naukę w Liceum Ogólnokształcącym im. Mikołaja Reja w Warszawie. Zginął tuż przed 17 urodzinami. Rodzina, przyjaciele i IPN są przekonani, że z rąk funkcjonariuszy Służby Bezpieczeństwa.
Zamach na krwawego Feliksa
W liceum nawiązał kontakty z młodzieżową opozycją. Rozpoczął redagowanie podziemnej szkolnej gazetki „Kabel”, był współzałożycielem kabaretu „Wywrotowiec”, aktywnie uczestniczył w mszach celebrowanych przez ks. Popiełuszkę. W szczególny sposób zaangażował się w opozycyjną działalność po wprowadzeniu stanu wojennego.
[quote]Emil i jego koledzy przeprowadzili 10 lutego 1982 roku zamach na „krwawego Feliksa”, jak warszawiacy nazywali pomnik Feliksa Dzierżyńskiego, stojący wówczas na Placu Bankowym. Obrzucili go niezmywalną białą i czerwoną farbą oraz butelkami z benzyną. Było to zajście o którym mówiła cała Warszawa.[/quote]
Zeznania wymuszone biciem
W dniu zamachu Emilowi udało się uciec. Niestety nie na długo. Trzy tygodnie później został zatrzymany wraz z kolegami w prywatnym mieszkaniu Adama Michnika, podczas nielegalnego druku podziemnej gazetki „Będę krzyczał”.
Esbecy zabrali Emila do osławionego Pałacu Mostowskich. Przetrzymywali kilka dni, bili, wyzywali, kopali. Instruowali się przy tym, żeby nie kopać w twarz, „bo to zostawia ślady” – wspominał nastolatek. 17 marca przed sądem dla nieletnich odbyła się rozprawa Emila. Skazano go na dwa lata więzienia w zawieszeniu i dozór kuratora.
Dwa miesiące później miała miejsce rozprawa innego młodego członka opozycji – Tomka Sokolewicza. To jego Barchański w zeznaniach obarczył odpowiedzialnością za podpalenie pomnika Dzierżyńskiego. Podczas tej rozprawy Emil odwołał wszystkie swoje wcześniejsze zeznania. Oświadczył, że zostały na nim wymuszone biciem i zastraszaniem przez przesłuchujących go funkcjonariuszy SB. Powiedział, że zapamiętał ich twarze, może ich rozpoznać i wskazać. Być może tym jednym zdaniem wydał na siebie wyrok śmierci. Następna rozprawa została wyznaczona na 17 czerwca. Emil jej nie dożył.
Poszedłem po słońce…
3 czerwca 1982 r. matka Emila zastała w mieszkaniu list od syna:
[quote]Poszedłem po słońce z psem i PO. Wrócę, kiedy słońce nie będzie mi już potrzebne (…). Twoje Emiliątko.”[/quote]
Nie wrócił. 5 czerwca zmaltretowane zwłoki chłopca wyłowiono z Wisły.
Przeprowadzone śledztwo wykazało, że chłopak utonął w rzece. Wersję tę potwierdził świadek – ostatni człowiek, który widział Emila żywego – jego znajomy, Hubert Iwanowski. Kiedy
3 czerwca wieczorem oddał Krystynie Barchańskiej wszystkie rzeczy syna, powiedział, że po godzinie milicyjnej został on na brzegu w samych spodenkach. Matka opowiadała, że powiedział jej też o samochodzie, w kierunku którego szedł Emil. Iwanowski nie wyjaśnił, dlaczego zabrał jego rzeczy i zostawił go samego, tak jakby wiedział, że ubranie nie będzie już Emilowi potrzebne. Później twierdził, że nastolatek skoczył do wody, aby ratować tonącego psa. Milicja uznała to wyjaśnienie za wiarygodne. Nikt nawet nie próbował sprawdzić, czy śmierć Barchańskiego nie była morderstwem, ani jej związku ze sprawami, w których zeznawał.
Dowody zbrodni
W dokumentach z zakładu medycyny sądowej znalazł się zapis o obrażeniach na skórze Emila w obrębie rąk, tułowia i głowy, np. o schodzącym płatami naskórku. Obrażenia te nie mogły powstać po śmierci. Nie były to też poparzenia słoneczne. Oczywiście nikt nie sprawdził, jak powstały. Za tym, że Emil nie skoczył do rzeki, przemawiał inny fakt – Barchański był hydrofobem – nienawidził wody, nie umiał pływać, nigdy nawet nie próbował. Nie skoczyłby więc do Wisły. Nawet dla ratowania psa, który zazwyczaj w wodzie jakoś sobie radził.
Po wyłowieniu zwłoki były w kostnicy, ale nie włożono ich do chłodni. Był to doskonały sposób na zatarcie śladów przestępstwa. Jest pewne, że Emil był zastraszany przez SB, tak przed swoją rozprawą i po niej. Już po ogłoszeniu wyroku został ponownie przesłuchany w Pałacu Mostowskich. Wtedy usłyszał, że jeśli nie będzie posłuszny, może do 17 czerwca nie dożyć. Esbecy powiedzieli mu, że może wypaść z okna albo pijany zginąć w wypadku. Funkcjonariusze opisali, jak to się robi: wlewa się ćwiartkę do ust, a następnie ofiarę wpycha pod samochód czy tramwaj. Padło również zdanie, że może się utopić. Oczywiście protokołu z tego „przesłuchania” nikt nie spisał.
Nie jedyny powód
[quote]Najprawdopodobniej śmierć Emila miała ukryć nazwiska esbeków, którzy go bili. Informacja, że milicja na komendach bije dzieci z pewnością nie przyniosłaby sławy pomysłodawcom stanu wojennego. Szczególnie za granicą. Gdyby Emil dalej zeznawał, sędzia nie mógłby zignorować informacji o pobiciu. Jego relacja oficjalnie trafiłaby do zagranicznych serwisów, wówczas zainteresowanych sytuacją w Polsce. Być może zresztą „pomysł” zabójstwa wcale nie wyszedł z góry. Może faktycznie był samodzielną akcją funkcjonariuszy, którzy zbyt „gorliwie” wykonywali „swoje obowiązki”, a potem też zbyt „gorliwie” zacierali ślady.
Ale to nie musiał być jedyny powód. Istnieje jeszcze jedna wersja przyczyny tego zabójstwa.[/quote]
To nie był nieszczęśliwy wypadek
Emil miał zdemaskować esbeckiego agenta w strukturach podziemia. Dziś nazwanie kogoś konfidentem SB może skończyć się najwyżej procesem o „zniesławienie”, nawet, jeśli „pomówiony” był zdrajcą. Wtedy wiedza taka była o wiele groźniejsza. Dla Emila, być może, okazała się śmiertelnie groźna. Zwłaszcza, jeśli agent bezpieki był kimś ważnym w strukturach organizacji, do której Emil należał. Jest też wersja, że w dniu śmierci, przed wyprawą nad Wisłę, Barchański z kimś się spotkał. Z kim i po co? Nie wiadomo. Hubert Iwanowski już po pogrzebie nastolatka nie chciał rozmawiać z Krystyną Barchańską. Bał się. Ale dał jej do zrozumienia, że śmierć Emila nie była nieszczęśliwym wypadkiem.
Znikające dokumenty
Potwierdza to również inny zbieg okoliczności. Szymon Pochwalski, organizator druku, podczas którego zatrzymano Emila, dwa tygodnie po jego pogrzebie wyjechał do Francji. Jakim cudem opozycjoniście, zatrzymanemu kilka tygodni wcześniej, udało się w stanie wojennym, w ciągu miesiąca dostać paszport i opuścić kraj, nie wiadomo. Oficjalnie zginął w 1989 r.
Ale w 2007 r, dziennikarze odkryli, że Szymon Pochwalski produkuje we Francji programy telewizyjne. Drugim właścicielem firmy był Krzysztof Kownas, za którego Emil „poszedł na robotę.” Kiedy żurnaliści zadzwonili do firmy, w ciągu kilku dni interesujące ich dane zniknęły z internetu. Zniknęły również dokumenty związane ze sprawą Emila. Jak wiele innych esbeckich akt spłonęły tuż po 1989 r. Śledztwo prowadzi już tylko IPN. Ale nawet tam nikt nie łudzi się, że wskaże ono morderców Emila. Dla śledczych sukcesem będzie udowodnienie, że zabili go esbecy o których wysokie emerytury tak troszczy się lewica.
Aldona Zaorska
(515)