Fot. pixabay.com

Tylko anioły znają prawdziwą sztukę pocieszania. Ciepła opowieść na zimowy czas. [WIDEO]

w Bez kategorii


Zachęcamy do obserwowania strony na Twitterze

Mieszkańcy bloku na warszawskim Mokotowie lubią przesiadywać w kawiarni na parterze. Nie wiedzą jednak, że późnym wieczorem lokal zajmują aniołowie.

„Dzień dobry!” zmienia się w „Dobranoc!”, a opiekunowie lokatorów zawzięcie dyskutują o swoich sprawach.
O czym mogą rozmawiać? Przecież wszystko dobrze się układa… A może jednak nie? Nagła śnieżyca, dziwne sny, nieprawdopodobne spotkania… W życie wkrada się zapowiedź chaosu.

„Selfie z aniołem” to książka, w której przenikają się dwa światy: ludzi i aniołów, zaś sprawy ostateczne splatają się z codziennością mieszkańców bloku. Wracają bohaterowie, znani z „Noworocznych aniołów”. Matylda i Wojciech, już po ślubie, oczekują pierwszego dziecka. Ania spełnia się, prowadząc kawiarnię. Zuzanna wyjechała na studia do Londynu.
Jakie znaczenie może mieć dla bohaterów historia, która wydarzyła się w latach 70. w podwarszawskiej wsi? Jaką rolę odegra zagubiony anioł, który przypadkowo trafia do warszawskiego bloku? Czy można ruszyć do przodu bez zaleczenia dawnych ran? I czy anioł może przestać być aniołem..?

Fragment książki Hanny Urbankowskiej pt. Selfie z aniołem, Wyd. Replika, Poznań 2021. Książkę można nabyć na stronie Wydawnictwa Replika.

– Hej, dzisiaj chyba nie miało śnieżyć? – Anna nieświadomie powtórzyła słowa swojego anioła. Za przeszkloną witryną kawiarni niespodziewanie rozpętała się śnieżna burza. Parę godzin wcześniej, jak co rano, Anka sprawdziła prognozę pogody: przy pięciu stopniach powyżej zera można się było spodziewać co najwyżej tradycyjnej listopadowej mżawki. Taka pogoda zwiastowała umiarkowany ruch w kawiarni, bo, co prawda, wszyscy chętnie przychodzili się schronić w gościnnych progach „Dzień dobry!”, ale w tym celu musieli wcześniej wyjść z własnego ciepłego domu. Anka podskórnie poczuła dreszcz podekscytowania przechodzący jak fala przez kawiarnię, podczas gdy kolejni goście kierowali wzrok w stronę okien.

– Nie ma prawa śnieżyć. Mój zegarek twierdzi, że mamy lekkie zachmurzenie. – Wojciech Miśkiewicz oderwał się na chwilę od rozmowy z żoną. Z widoczną przyjemnością poprawił widniejący na nadgarstku sportowy zegarek, po czym rzucił krytyczne spojrzenie niesfornej pogodzie.
– Widzisz, ten zegarek pokazuje prognozę pogody – zwrócił się do Anki.
– Plus pięć stopni i mała chmurka.
– Mała chmurka? – Anna założyła ręce na piersi.
– Może powinieneś wystawić go na zewnątrz.
– Mógłbym. Jest wodoodporny. I niezawodny.
– Właśnie widzę. Więc jak wyjaśnisz to, co się dzieje za oknem?
– A to – odpowiedział poważnie Wojciech, akcentując każde słowo – to najwyraźniej jest anomalia.

*
– Jak cudownie! – Matylda zdążyła już się zerwać z fotela i zastygła przy szybie jak zaczarowana.
Bezskutecznie usiłowała dostrzec pojedyncze płatki w zawiei. Całą przestrzeń za oknem wypełniała szalejąca, miotana wiatrem zamieć. Nic, tylko wirująca biel. Pobliskie bloki zniknęły, jak wymazane gumką. Tylko po drugiej stronie ulicy przemknęła jakaś niewyraźna sylwetka, ale śnieg natychmiast ukrył ją przed ludzkim wzrokiem. Dziewczyna zamrugała, niezdecydowana czy szalejący śnieg bardziej ją zachwyca, czy niepokoi. Nieoczekiwanie poczuła przemożną ochotę, żeby wyjść z kawiarni i zanurzyć się w tej bieli. Wyobraziła sobie, że w swoim kolorowym poncho wiruje razem ze śniegiem, a płatki osiadają jej na policzkach. A potem wyciągnęła rękę za siebie, intuicyjnie, bez patrzenia, odnajdując dłoń męża. Wokół rozbrzmiewał gwar rozmów i do rozmarzonej Matyldy docierały ich fragmenty.
– W internecie piszą, że dziś nie ma żadnego śniegu.
– Ale tutaj donoszą, że centrum już jest zakorkowane.
– W internecie są same głupoty.
– Powiem państwu, że tak, korki, trochę śniegu i już się zaczyna, jak to zawsze w Polsce. Poszerzyliby nam ulice, jak na Zachodzie, to nie byłoby problemu. Mogliby zrobić piętrowe autostrady, jak w Ameryce. Ale władza zawsze wie lepiej.
– A ja to nie interesuję się polityką, pójdę z małym na sanki.
– Nie boi się pani? Mój bawi się tylko na płaskim. Jeszcze by coś złamał na sankach.
– Pewnie, droga pani. Płozy.

*
W przeciwieństwie do Matyldy Miśkiewicz, jej anioł nie musiał dostosowywać się do społecznych konwenansów, nie obawiał się też przeziębienia. Wiedziony porywem serca Matiel wyfrunął z kawiarni w sam środek zawiei. Najpierw kręcił się wokół własnej osi, oślepiony przez śnieg, potem wzbił się wyżej, usiłując coś dostrzec. Wiatr się uspokoił i niespodziewanie wyszło słońce. Pole Mokotowskie zniknęło pod grubą puchową pokrywą. Nie było widać ścieżek, a gałęzie drzew ugięły się malowniczo pod ciężarem śniegu. Anioł sfrunął znów na ziemię wprost w iskrzący od mrozu krajobraz. Słońce padło na białe pióra, które rozbłysły tak intensywnie, że niemal dało się zauważyć obecność niebiańskiego posłańca w parku. Ale ludzie dopiero wciągali buty i zarzucali kurtki. Zanim Pole Mokotowskie zaroiło się od spontanicznych spacerowiczów, anioł zdążył się wybiegać i już zamierzał wracać, kiedy się potknął. Śniegowa zaspa!
Parę kroków dalej ktoś obserwował, jak Matiel fiknął koziołka, lądując po uszy w zaspie, rozbawiony jak dziecko i niepomny, że takie zachowanie nie licuje z powagą jego zajęcia. W końcu do jego uszu, nieco przytkanych śniegiem, dotarł naburmuszony głos.
– Ten śnieg nie miał prawa spaść.
Matiel zamknął oczy i powstrzymał się od wpełznięcia z powrotem w zaspę. Rozejrzał się za Annaelem, oczekując wsparcia, ale ten chyba został w kawiarni, razem ze swoją Anią i kotem Kleofasem.
– Coś się dzieje. – Anioł, stojący obok, odchrząknął i nerwowym ruchem potarł wąsy.

Był to Wonsael, przez nieżyczliwych przezywany czasem Wąsaelem. Pracował jako anioł stróż Wojciecha Miśkiewicza. Sam lubił określać siebie jako pełnomocnika do spraw duchowych. Tym samym, jako opiekun męża Matyldy, był partnerem Matiela… Oczywiście w sensie zawodowym. Z podopiecznym łączyły go przynajmniej dwie cechy: pracoholizm i imponujące wąsy. Dzięki wysiłkom anioła, wysiłkom, których, nawiasem mówiąc, nikt należycie nie doceniał, prowadzone przez Wojciecha wydawnictwo Książka i Myśl utrzymywało wysoką pozycję na rynku. Odkąd Wojciech się ożenił, ambitny anioł czuł się odpowiedzialny nie tylko za firmę, ale też za nowo powstałą rodzinę. W przeciwieństwie do niefrasobliwego Matiela, który latał po śniegu, jak, nie przymierzając, kura po podwórku, Wonsael traktował pracę poważnie. Świadczyła o tym jego sztywno wyprostowana sylwetka i biały garnitur, który nosił zamiast tradycyjnej luźnej szaty.
– Temperatura miała oscylować w okolicy pięciu stopni. Na plusie. Miał też być wiatr. – Wonsael powiódł wzrokiem po świetliście błękitnym nieboskłonie.

– Tak – dodał, przyznając sobie rację, ponieważ Matiel jeszcze nie włączył się do rozmowy. A potem zerknął na swój zegarek. Był podobny do sportowego modelu, który Matylda ofiarowała Wojtkowi na ostatnie urodziny (już nieważne, które), ale ponieważ anielski zegarek stworzono w Niebiosach, miał on więcej bajerów i pokazywał inne rzeczy. Duża wskazówka odliczała czas, który minął od ślubu ich podopiecznych. Zawarty przez ludzi związek małżeński zobowiązywał anielskich stróżów do ścisłej współpracy. A to oznaczało, że obaj, zarówno Wonsael, jak i Matiel, powinni być uważni i wyczuleni na znaki. Mieć oczy dookoła głowy, a nie głowę w zaspie śnieżnej… Jak niektórzy. Zwłaszcza że wedle anielskiego zegarka około siedmiu miesięcy dzieliło ich od planowanych narodzin małego człowieka.
Wonsael jeszcze raz spojrzał krytycznie na śnieg i na Matiela, który wykorzystał moment jego nieuwagi i czmychnął, zaciekawiony grupą bawiących się w parku dzieci.
I tak to właśnie wyglądało, od niemal dwóch lat. Obaj zostali stworzeni na początku świata. Obaj, lekko licząc, istnieli od miliardów lat. Ale wyglądało na to, że dojrzały i odpowiedzialny był tylko jeden z nich.

Agnieszka Stec-Kotasińska

Cuda Cichej Nocy

Przedświąteczny czas to nie jest dobry moment, żeby zostać porzuconą przez ukochanego, zwłaszcza kiedy już planuje się ślub. A jednak to właśnie przydarza się Jagodzie, dwudziestopięcioletniej studentce ostatniego roku położnictwa. Jej narzeczony oświadcza, że w ich związku wieje nudą, po czym odchodzi w siną dal.
Jagoda jest załamana, ale życie toczy się dalej, święta za pasem, więc pewnego dnia wybiera się do jednej z wrocławskich galerii handlowych po prezenty dla bliskich.
W tym samym czasie na podobny pomysł wpada Mikołaj, muzyk, który po śmierci narzeczonej zamieszkał we Wrocławiu i podjął pracę w szkole muzycznej, gdzie uczy dzieci gry na saksofonie.
W sklepie Jagoda i Mikołaj nieoczekiwanie wyciągają ręce po tę samą zabawkę…
Co wyniknie z tego przypadkowego spotkania dwójki zranionych ludzi? Czy będą umieli otworzyć się na nową miłość? A może święta to naprawdę czas cudów?

Fragment

Róża dostrzegła syna, gdy ten – obładowany zakupami – wchodził do klatki swojej kamienicy w samym centrum krakowskiego rynku.
– Janek! – zawołała. Jak na osiemdziesięciolatkę miała wciąż mocny i donośny głos. Pewnie byłaby w stanie nawet do niego podbiec, wolała jednak nie ściągać na siebie wzroku krążących po sercu Krakowa turystów. Janek na szczęście odwrócił się, słysząc swoje imię, po czym rozejrzał się za źródłem dźwięku.
– Mama?! A co ty tutaj?
– No mama, mama – odpowiedziała, gdy podeszła bliżej. – A to co? Nie mogę cię odwiedzić?
Wzruszył ramionami.
– Mogłaś zadzwonić, no ale dobrze. Chodźmy na górę.
Mieszkanie jej prawie sześćdziesięcioletniego syna nie grzeszyło czystością. Róża mogłaby się założyć, że dłuższy już czas nie widziało ono odkurzacza, a ścierki lub mopa najprawdopodobniej jeszcze od poprzednich świąt. A może i dłużej.
Janek położył na podłodze dwie reklamówki, z których wystawały błyskawiczne chińskie zupki, mrożonki i promocyjne puszki piw – dwanaście sztuk w cenie sześciu. Róża wzniosła oczy ku górze i pokręciła prawie niewidocznie głową. Z dużego pokoju zamigało do niej światło komputerowego wygaszacza ekranu, na którym odbijały się od siebie latające bąbelki.
– Siedzisz nad tymi swoimi bazgrołami? – zapytała.
– Yhm. Pracuję. Miło, że doceniasz. Do sklepu tylko skoczyłem.
Janek od lat tworzył rysunki do komiksów. Niektóre odręcznie, inne – wymagające bardziej skomplikowanej grafiki – komputerowo. Praca przynosiła mu sporą satysfakcję, koiła jego niezaspokojoną duszę artysty i była chyba jedyną rzeczą, którą kochał. W dodatku wykonując ją, nie musiał wychodzić z domu, a to – zamkniętemu w sobie od lat Jankowi – pasowało w tym wszystkim najbardziej.
– Czemu zawdzięczam twoją wizytę? – zapytał, gdy Róża usiadła na średnio wygodnym kuchennym krześle, po czym zaczęła krytycznie lustrować otoczenie.
– Świętom, mój drogi. Nie wiem, jak często przekładasz kartki kalendarza w tej swojej dziurze, ale pragnę ci przypomnieć, że zbliża się Boże Narodzenie.
– Świętom? A co one mają do tego? – Janek wyczuł, że coś widocznie jednak mają. Czyżby zechciały zakłócić jego spokój? Nie znosił świąt i tego całego gwaru z nimi związanego. Jak co roku cieszył się jednak, że oprócz krótkiej, spędzonej z przyzwoitości wigilii z matką, będzie mógł w pozostałe dni zaszyć się w domu z dobrym alkoholem i głupawymi programami telewizyjnymi. Nic więcej nie było mu potrzebne do szczęścia.
– A no to, że w tym roku spędzamy je wszyscy razem, u mnie w domu. Ty, Jolka, jej dzieci i wnuki. Nie tylko święta zresztą. Cały świąteczny czas, aż do Nowego Roku.
Janek o mało nie zakrztusił się łykiem wody, po którą akurat sięgnął. Chciał zapytać matkę, skąd u niej takie szalone pomysły, ale chwilowo nie był w stanie wydusić z siebie ani słowa.
– Możesz mi wierzyć albo nie, ale myślałam o tym już od września – mówiła dalej Róża, zupełnie nie zwracając uwagi na osłupienie na twarzy syna. – To nie może tak wyglądać, że w ogóle się nie widzimy i nawet nie wiemy, co się u każdego z nas dzieje. Musimy scalić naszą rodzinę, Janku, a święta to bardzo dobra ku temu okazja.
– Ale do tej pory tak nie było i czy komukolwiek to przeszkadzało? – zapytał. – Widzieliśmy się przelotnie na wigilii, a Jolka przyjeżdżała do ciebie jakoś później. Ty spędzałaś resztę dni ze swoimi włoskimi znajomymi, a ja tutaj, delektując się świętym spokojem. Skoro o świętach właśnie mowa. Nie doszły do mnie słuchy, żeby ktoś z nas na takie celebrowanie Bożego Narodzenia narzekał.
– A kiedy ostatni raz widziałeś swoją siostrę?
Janek zastanowił się przez moment.
– A bo ja wiem…
– Ano widzisz. A jej dzieci?
– Ulala. Pewnie jak w kołyskach były – odpowiedział przesadnie, gdyż mimo wszystko nie było to aż tak dawno temu. – Jedno to nawet do chrztu trzymałem, ale zabij mnie, nie pamiętam które.
– To nie jest śmieszne, synu – powiedziała Róża. – Wiem, że wiele jest mojej winy w tym, że wasze relacje nie są dobre. Mogłam za młodu poświęcić tobie i Joli więcej czasu. Tego ostatniego jednak nie cofnę, a młodsza nie będę. Ostatni dzwonek, abyśmy na nowo wszyscy stali się rodziną. Nie tylko na papierze. Nie chcę, żebyście kiedyś nad moim grobem spotkali się jak zupełnie obcy sobie ludzie.
– Spokojna głowa, przeżyjesz nas wszystkich – odpowiedział Janek. – Poza tym coś mi mówi, że Jolka i jej dorosłe dzieci znajdą sto argumentów za tym, żeby jednak nie przyjechać na tak długo.
Róża uśmiechnęła się zadziornie, a w jej oczach rozbłysły chochliki.
– Przewidziałam to. Słuchaj no, co mam ci do powiedzenia…

(110)

Chcesz podzielić się z Czytelnikami portalu swoim tekstem? Wyślij go nam lub dowiedz się, jak założyć bloga na stronie.
Kontakt: niezlomni.com(at)gmail.com. W sierpniu czytało nas blisko milion osób!
Dołącz, porozmawiaj, wyraź swoją opinię. Grupa sympatyków strony Niezlomni.com

Redakcja serwisu Niezłomni.com nie ponosi odpowiedzialności za treść wypowiedzi zawartych w komentarzach użytkowników. Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników portalu.
Jednocześnie informujemy, że komentarze wulgarne oraz wyrażające groźby będą usuwane.
Ładowanie komentarzy Facebooka ...

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.

*

Korzystając z formularza, zgadzam się z polityką prywatności portalu

This site uses Akismet to reduce spam. Learn how your comment data is processed.