Żydzi – Niezłomni.com https://niezlomni.com Portal informacyjno-historyczny Sun, 03 Dec 2023 21:00:15 +0000 pl-PL hourly 1 https://wordpress.org/?v=4.9.8 https://niezlomni.com/wp-content/uploads/2017/08/cropped-icon-260x260.png Żydzi – Niezłomni.com https://niezlomni.com 32 32 Wołyń zapomniany. Tragiczne losy Polaków na sowieckiej Ukrainie. [WIDEO] https://niezlomni.com/wolyn-zapomniany-tragiczne-losy-polakow-na-sowieckiej-ukrainie-wideo/ https://niezlomni.com/wolyn-zapomniany-tragiczne-losy-polakow-na-sowieckiej-ukrainie-wideo/#respond Sun, 11 Sep 2022 11:54:35 +0000 https://niezlomni.com/?p=51413

Dzieje Polaków na Wołyniu to nie tylko historia ukraińskich rzezi. To zdecydowanie dłuższa i bogatsza epopeja pisana potem i łzami. Pisana krwią zamordowanych przez władze sowieckie w podziemiach odebranego wiernym kościoła w Połonnem.

Tych, którzy podczas zesłania trudzili się w kazachskich kopalniach, i łzami tych, którzy potracili rodziny w wyniku Wielkiego Głodu oraz licznych represji. Dzieje Wołyniaków to historia heroizmu prostych ludzi i cichego bohaterstwa duchownych, którzy w czasach sowietyzacji i ateizacji, ryzykując życie za rodaków i wiarę, umacniali na Ukrainie Kościół katolicki i poczucie przynależności do narodu polskiego.


Od Wielkiego Głodu lat trzydziestych i przymusowej kolektywizacji, przez zsyłki do łagrów i wywózki na Daleki Wschód, aż po bestialstwa banderowców oraz represje ze strony Sowietów, Polacy na Wołyniu robili wszystko, by ocalić własną tożsamość narodową oraz wychować w wierze katolickiej i poszanowaniu polskich tradycji następne pokolenia, które także nie powinny zapomnieć o swoich korzeniach.
Choć po upadku ZSRR represje ustały, dla Polaków mieszkających na Wołyniu batalia o polskość i Kościół katolicki na Ukrainie się nie zakończyła. Nadal walczą o swobodne kultywowanie tradycji, nauczanie języka ojczystego czy jego obecność w liturgii. Robią, co mogą, by ocalić od zapomnienia tragiczną opowieść o poległych. Opowiadają o przeszłości, gdyż wiedzą, że w obliczu historii każdy, kto milczy na ten temat, jest po prostu zdrajcą.

Marek A. Koprowski, Wołyń zapomniany. Tragiczne losy Polaków na sowieckiej Ukrainie, Wyd. Replika, Poznań 2022. Książkę można kupić na stronie wydawnictwa Replika.

Fragment rozdziału Was Polakiw skoro ne bude

Posterunek policji mieścił się w budynku, w którym teraz znajduje się w Dowbyszu rada wiejska. Wszyscy omijali go z daleka. Sam widok policjanta z tryzubem na czapce budził strach. W grupie pochodowej OUN do Dowbysza przyszli także Ukraińcy z Zachodu, przejęli radę wiejską i zaczęli uczyć w szkole. Chodziłem wtedy do siódmej klasy. Pamiętam takiego nauczyciela nacjonalistę, który na pierwszej lekcji zaczął tłumaczyć nam, że teraz będzie tu wolna Ukraina i musimy sprzyjać Niemcom, którzy nam w tym pomogą. Sami jak najszybciej musimy zrobić porządek z Polakami, Żydami i kacapami. Dopiero, jak się oczyści ukraińską ziemię z tych nacji, będzie ona naprawdę wolna. Ponadto wszyscy Ukraińcy muszą zacząć kochać i cenić swój język i w żadnym innym nie rozmawiać. Był bardzo zdziwiony, że tylu uczniów w klasie przyznało się do tego, że są Polakami. Zaśmiał się tylko i oświadczył: Polakiw skoro ne bude! Po zakończeniu nauki zawołał swoich kolegów, żeby pomogli mu „Polaczkiw wybiraty!”. Spędzili nas na plac przed szkołą. Nie wiedzieliśmy, co z nami będzie, wszystko mogło się zdarzyć. Wyprowadzili nas na ten plac przed szkołą, na którym była taka wielka kałuża, bo w nocy padał deszcz; zbliżała się jesień. Ten nauczyciel, Ukrainiec w czapce z tryzubem, kazał wszystkim Polakom stanąć właśnie w tej kałuży, a następnie uklęknąć w niej. Później wziął kij do ręki, żeby walnąć nim pierwszego, który ośmieli się wstać.

Klęczeliśmy bardzo długo. Kiedy wreszcie ten cyniczny nacjonalista pozwolił nam wstać, nie mogliśmy wyprostować nóg, by normalnie iść do domu. Czołgaliśmy się. Tymczasem oprawca nie wziął pod uwagę tego, że wśród nas były, jak się później mówiło w Dowbyszu, tzw. partyzanckie dzieci, których ojcowie wstąpili do tworzącego się w pobliskich lasach oddziału. Ten zaś od razu postanowił zrobić porządek z grupą pochodową OUN. To jednak trochę potrwało. Na drugi dzień znów poszliśmy do szkoły, ale wtedy przyszedł do nas już nie ten nacjonalista, tylko nasz miejscowy, dowbyski nauczyciel, który ze łzami w oczach oświadczył: Didki dobre, idite po domach, bo szkoła zakrywajetsa, ne bude tej szkoły!

Poszliśmy do domów, a nacjonaliści kontynuowali swoją robotę. Odwiedzali miejscowych Ukraińców i mobilizowali ich do rozprawy z Polakami. Zwracali się przede wszystkim do młodych. Usiłowali zorganizować z nich oddział UPA. Wieczorem nagle wpadli do Dowbysza radzieccy partyzanci i zaczęli polować na tych banderowców. Kolejno dopadali wszystkich. Ci bohaterowie, którzy chcieli walkę o wolną Ukrainę zaczynać od robienia porządku z Polakami, uciekali, gdzie pieprz rośnie. Ostatnich dwóch partyzanci dopadli w lesie aż pod Nowym Zawodem. W samym Dowbyszu na ulicach leżało trzynaście trupów. Ukraińscy policaje nie spieszyli się, żeby pomóc. Siedzieli na posterunku i nie strzelali. Rano kazali tylko pozbierać i pochować trupy.

— Niemcy zorganizowali posterunki przy jednym z najstarszych piętrowych budynków w Dowbyszu, zbudowanym jeszcze w 1902 r. — kontynuuje Samuel Arabski. — Otoczyli teren płotem, postawili jakieś baraki i spędzili wszystkich Żydów, nie tylko z Dowbysza, lecz także z okolicznych miejscowości. Ciasnota tam panowała straszna, bo na małym obszarze zgromadzono ich około czterystu: dzieci, starców, kobiety, mężczyzn. Ja, mimo iż byłem młodym chłopakiem, umiałem prowadzić samochód ciężarowy, bo nauczyłem się tego w kołchozie; był tam stary grat, ja umiałem go prowadzić, a mój brat, mechanik, naprawić. Dlatego też stałem się świadkiem wymordowania Żydów z dowbyskiego getta. Kazali mi podjechać samochodem pod posterunek, gdzie wsiadło do niego czterech policjantów. Nakazano wsiąść na samochód grupie Żydów. Gdy ci spytali, dokąd jadą, usłyszeli, że do Iwanówki, kopać kartofle. Kiedy przyjechaliśmy na miejsce, gdzie Żydzi zobaczyli żółty piasek na pryzmach i wykopane doły, już wiedzieli, że przyjechali na własną śmierć.

Na miejscu było kilkunastu innych policjantów. Żydom kazano się rozebrać, ale nie do naga, tylko do bielizny. Ich ubrania i rzeczy wrzucano następnie do ciężarówki. Później ukraińscy policjanci obszukiwali jeszcze wszystkich, odbierając pierścionki, kolczyki i inne kosztowności. Tymi precjozami dzielili się między sobą. Gdy już uznali, że zabrali wszystko, co wartościowe, przeganiali ich do dołów i kazali siadać. Żydzi nie protestowali i wykonywali polecenia policjantów. Ci, po przygotowaniu jednej grupy do rozstrzelania, kazali mi z czterema funkcjonariuszami jechać po następnych Żydów. Najpierw odwoziłem zrabowane Żydom rzeczy do magazynu, a później podjeżdżałem pod getto. Do 14:00 wszyscy Żydzi siedzieli już w bieliźnie nad dołami. Policjanci nie mieli rozkazu i czekali na jakiegoś wyższego przełożonego, a ponieważ nie nadjeżdżał, usiedli na trawie i czekali razem z Żydami. Aż do końca nie rozumiałem tej sytuacji. Nie chciałem uwierzyć, że policjanci wymordują wszystkich Żydów. Kiedy jednak łazikiem przyjechał z Marianówki ich przełożony, zaczęła się rzeź. Oficer stanął w samochodzie, coś krzyknął i machnął ręką. Wtedy się zaczęło. Policjanci kazali stawać nad dołami kolejno całym żydowskim rodzinom i jednych po drugich ich rozstrzeliwali. Nie sprawdzali, czy ofiara padająca do dołu była zabita, czy tylko ranna. Jak zapełnili już dwa duże doły, przypędzili ludzi z wioski i kazali zasypać. Później chcieli zrobić to samo z trzecim dołem, ale policjanci nie pozwolili. Jeden z nich oświadczył: Z Żydami się rozprawiliśmy, ale na Polaków przyjdzie jeszcze kolej!

Zbrodniarze ci nie zdążyli jednak zacząć rozprawy z Polakami. Nie przewidzieli, że wkrótce sowieccy partyzanci wybiją ich co do jednego.

Artykuł Wołyń zapomniany. Tragiczne losy Polaków na sowieckiej Ukrainie. [WIDEO] pochodzi z serwisu Niezłomni.com.

]]>
https://niezlomni.com/wolyn-zapomniany-tragiczne-losy-polakow-na-sowieckiej-ukrainie-wideo/feed/ 0
Wzruszająca historia przyjaźni żydowskiej dziewczynki i polskiego chłopca. Znajomość wystawiona na ciężką próbę [WIDEO] https://niezlomni.com/wzruszajaca-historia-przyjazni-zydowskiej-dziewczynki-i-polskiego-chlopca-znajomosc-wystawiona-na-ciezka-probe-wideo/ https://niezlomni.com/wzruszajaca-historia-przyjazni-zydowskiej-dziewczynki-i-polskiego-chlopca-znajomosc-wystawiona-na-ciezka-probe-wideo/#respond Wed, 30 Jun 2021 05:43:51 +0000 https://niezlomni.com/?p=51313

Palmira i Jerzyk wychowują się na jednym podwórku. Wspólnie się bawią i beztrosko poznają świat, nie przywiązując większej wagi do tego, że należą do różnych narodów. Dopiero wybuch wojny boleśnie im te różnice uświadomi, stawiając przed nimi wyzwania, z którymi nie poradziłby sobie niejeden dorosły. Ich przyjaźń zostanie wystawiona na próbę, a dzieci będą musiały przejść przyspieszony kurs dorastania w nieludzkich, dramatycznych warunkach.


Kolejna po Listach do Duszki, Muzyce dla Ilse i Kołysance dla Łani opowieść ze szkatułki wspomnień. Wzruszająca historia przyjaźni żydowskiej dziewczynki i polskiego chłopca.

Historia prawdziwa. Spisana na podstawie wspomnień, domysłów i tajemnic.„Rewelacyjna, niesamowita i wyjątkowa powieść, która wzbudziła we mnie dziesiątki uczuć, emocji i wzruszyła do łez, nauczyła dobra i została ze mną na długo. Polecam z całego serca”. Jolanta Kosowska, pisarka „To kolejna powieść o czasach trudnych i dla niektórych rodzin bolesnych. O latach ostatniej wojny. Ponieważ życie jednak toczy się dalej, autorka osadziła losy swoich bohaterów również we współczesności. To trzeba przeczytać. Nie będzie osób zawiedzionych”.

Lucyna Kleinert, pisarka, autorka bloga Poza granicami Polski, ale nie tylko.

Fragment książki Ewy Formelli, Złoty konik dla Palmiry, wyd. Replika, Poznań 2021. Książkę można nabyć w wydawnictwie Replika.

PROLOG – 1940 rok

Noc była jasna, zbliżała się pełnia księżyca. Jerzyk powinien już dawno spać, bo dzień był wyjątkowo męczący jak dla kilkulatka. Sen jednak nie nadchodził. Chłopiec wsłuchiwał się w głośnie chrapanie ojca śpiącego z matką w drugiej części izby, za kotarą. Od czasu do czasu słyszał ciche posapywanie matki i nieznośne mlaskanie Franka – młodszego brata, któremu pewnie śniło się coś dobrego do jedzenia. Jego siostry, Ula i Jadzia, spały przytulone do swoich jaśków, jakby przysnęły w objęciach narzeczonych. Ale tych chłopców już od dawna nie było w mieście, bo zostali zwerbowani do wojska. Niemieckiego wojska walczącego z nimi, Polakami. Tego Jerzyk nie mógł zrozumieć mimo swoich dziewięciu lat. Co ich, Polaków, obchodziła wojna jakiegoś Niemca, który nagle postanowił, że wszyscy mają być takiej narodowości jak on. Jerzyk wiedział, że jego rodzina teraz też jest niemiecka, bo tata musiał podpisać jakieś papiery, że woli Niemców od Polaków. Wszystko to pewnego jesiennego dnia stało się bardzo skomplikowane. Nagle ich nazwiska nie wolno było pisać Kolpisz tylko Kolpisch. Co kogo obchodzi, jak się pisze ich nazwisko?

Ciemne chmury zasłoniły księżyc i wąska szczelina w kotarze wiszącej na oknie zrobiła się czarna.

W pewnym momencie jakby w szybkę coś uderzyło. Pewnie jakiś ptak zabłądził i dziubkiem stuknął w ich okno – pomyślał chłopiec. Zamknął oczy i próbował zasnąć, ale cichutkie uderzenie się powtórzyło. Wiatr? Stara jabłonka rosnąca na podwórzu nie dosięgała gałęziami do ich okna. Po kilku chwilach znów coś uderzyło w szybkę. Jerzyk podniósł się powoli i na palcach podszedł bliżej okna, delikatnie odsunął kawałek kotary i rozejrzał się po podwórku, ale nikogo nie zauważył. Już chciał wrócić do łóżka, gdy zza drzewa niepewnie wynurzyła się jakaś postać. Nie była ani wysoka, ani gruba, chociaż w nikłym blasku księżyca wydawała się chłopcu dziwnie znajoma. Najciszej jak potrafił, wsunął się za kotarę i bezszelestnie uchylił okno. Postać się zbliżyła.
– Palmira? – szepnął, rozpoznając w skulonej postaci przyjaciółkę z sąsiedniego podwórka.
– Możesz na chwilę wyjść? – zapytała dziewczynka drżącym głosem.
– Już schodzę – odszepnął.
Powoli wycofał się do pokoju i po cichu zaczął wkładać buty, gdy zza zasłony, za którą spali rodzice, wychyliła się zaspana matka.
– A ty dokąd o tej porze?
– Do kibelka – odpowiedział bez zająknięcia. – Brzuch mnie boli i chyba muszę się załatwić.
– A nie możesz się załatwić do wiaderka?
– Mamo! Będzie śmierdziało.
– Tylko nie zapalaj świecy, bo wiesz…
– Tak, wiem mamo. Idź spać, trafię po ciemku. Zresztą dzisiaj księżyc świeci, więc bezszelestnie się dostanę do wychodka, nikt nawet nie zauważy.


Halina Kolpisz kiwnęła głową, chociaż syn z pewnością tego nie zauważył. Odwróciła się i wsunęła pod pierzynę, pod którą pochrapywał jej mąż.
– Czego się kręcisz po nocy? – Jerzyk usłyszał jeszcze warknięcie ojca.
– Nic, nic. Śpij, to tylko Jorguś szedł się załatwić i mnie rozbudził.
Chłopiec wyszedł na podwórko i zaczął rozglądać się w poszukiwaniu dziewczyny. Chmury znów zasłoniły księżyc i wokół zapanowała ciemność. Gdzieś pod murem usłyszał jednak ciche popłakiwanie i uspokajające słowa przyjaciółki.
– Cichutko, Beni. Jorguś nam pomoże.
Jerzyk przesunął się po omacku w stronę skąd dochodziły dźwięki. Księżyc na chwilę rozjaśnił podwórko i pozwolił zobaczyć dwie skulone pod murem domu postacie.
– Co wy tu robicie i jak się tu znaleźliście? Przecież kilka dni temu cała wasza rodzina wyjechała…
– Nie wyjechała, tylko została zabrana przez Niemców, nie wiadomo gdzie.
– A ty, wy… dlaczego nie pojechaliście z nimi?
– Kiedy pod dom podjechały ciężarówki i żołnierze zaczęli walić w drzwi naszych sąsiadów, mama wypchnęła nas przez okno i kazała uciekać. W ostatniej chwili udało nam się przecisnąć przez dziurę w płocie i schować za kaplicą waszego cmentarza. Kiedy byliśmy już po drugiej stronie, słyszałam jak z podwórka zaczęły dochodzić jakieś krzyki. Potem w szparze płotu zobaczyłam zaglądającą twarz młodego niemieckiego żołnierza.
– Ale to było kilka dni temu. Gdzie byłaś… byliście – Jerzy natychmiast się poprawił, spogladając na przyczepionego do Palmiry chłopca – do tej pory?

Dziewczynka przytuliła do siebie pochlipującego małego chłopca i rozpłakała się.
– Jorguś, czy możesz nam załatwić coś do zjedzenia? Cokolwiek. Od dwóch dni nie jedliśmy niczego oprócz dzikich jabłek, Beni już dwa razy mi zasłabł, wymiotował, a ja…
– Poczekaj tu na mnie. Zaraz wracam.
Chłopiec pobiegł do domu i po chwili wrócił z kilkoma pajdami suchego chleba i rondelkiem. Podał naczynie młodszemu dziecku i uśmiechnął się przez łzy, chociaż mały braciszek Palmiry nie mógł tego zauważyć.
– Pij bardzo powolutku, Beni, to na dłużej zostanie to w twoim brzuszku. Masz. – Podał przyjaciółce kromkę chleba. – Ty też żuj powoli, żeby ci nie zaszkodziło. Nasz drużynowy zawsze nam tak każe robić, bo mówi, że zbyt łapczywe jedzenie jest szkodliwe. Najlepiej jak będziesz odrywała po małym kawałeczku. Wrzuć też okruchy do tego rondelka z zupą, którą dostał Beni. Letnia jest, bo na piecu już dawno ogień zgasł, ale może nie zaszkodzi małemu.
– Dziękuję ci, Jorguś. Zjemy i pójdziemy sobie, żebyś nie miał przez nas kłopotów. – Dziewczyna przytuliła się do przyjaciela, zostawiając na jego koszuli mokre ślady po łzach.
– Dokąd pójdziecie?
– Nie wiem, do tej pory ukrywaliśmy się na waszym cmentarzu. Wiesz, między grobami nikt nie zwraca na nas uwagi. Najgorzej jest w nocy, bo zimno, a boję się iść do domu po coś cieplejszego do ubrania, bo…
– Nie możesz iść do waszego domu, bo tam już mieszka jakaś niemiecka rodzina. Widziałem nawet, jak ta pani szła do sklepu w sukience twojej mamy, wiesz tej brązowej.
Dziewczynka ponownie się rozpłakała.
– Chodź, Beni, idziemy. – Złapała brata za rączkę, ale okazało się, że dziecko zasnęło. Uniosła go więc, chcąc zanieść w bezpieczne miejsce, kiedy nagle poczuła na ramieniu dłoń Jerzego.
– Zostań. Chodź ze mną. Dzisiaj przechowam was w naszej piwnicy.
– Waszej piwnicy? A jak ktoś nas tam znajdzie? Nie możesz ryzykować, Jorguś, jak nas znajdą, to całą waszą rodzinę rozstrzelają, wiesz co się stało z rodziną Felka?
– Nie.
– Ktoś doniósł Niemcom, że ukrywają w domu Żyda, a to był najlepszy przyjaciel ojca Felusia. Przyszli żołnierze, wywlekli ich na ulicę, ustawili pod murem i… wszystkich rozstrzelali, nawet małą Anię.
– Skąd o tym wiesz? – Chłopiec poczuł, że w jego brzuchu zaczyna się dziać coś dziwnego. – Kto ci to powiedział?
– Słyszałam, jak dwie panie rozmawiały na cmentarzu. Mówiły szeptem, ale leżeliśmy z Beniem w krzakach i dokładnie wszystko słyszałam.
– O Boże! – Jerzyk zakrył usta dłonią, żeby szloch nie wydostał się na zewnątrz. Felek był jego kolegą ze szkolnej ławki. A mała Ania była młodsza od jego małego braciszka Franka, mogła mieć jakieś… dwa latka. Słyszał, jak ojciec rozmawiał z matką na temat rodziny Felka i nawet pamięta, że mama wtedy pochlipywała. Ale ojciec powiedział tylko, że tak kończą zdrajcy. Jerzyk wtedy nie wiedział dokładnie, o co chodziło, a mama nie chciała na ten temat mówić. Teraz dowiedział się, dlaczego. – Chodź, daj mi Benka, pomogę ci go zanieść, tylko po cichu, żeby nikt z sąsiadów nas nie usłyszał.
Bardzo powoli zeszli po stromych, drewnianych schodkach. Oczy z wolna przyzwyczaiły się do ciemności, ale musiały bardzo dokładnie wyczuć każdą przeszkodę. W pewnej chwili Jerzyk się zatrzymał i zaczął obmacywać ścianę w poszukiwaniu wgłębienia, w którym chowano klucz do drewnianych drzwi piwnicy. Znalazłszy go, cichutko przekręcił w zamku, ignorując delikatne skrzypnięcie.
Po wejściu do środka zapalił ogarek świecy leżący we wgłębieniu z cegieł razem z zapałkami. Palmira cały czas trzymała się jego rękawa.
– Zamknę was na klucz. Przyjdę jutro, postaram się coś wymyśleć. Gdybyś słyszała, że ktoś schodzi po schodach, to schowajcie się za tą stertą gratów albo wejdźcie do tej starej szafy.
Kiedy chłopak odwrócił się w stronę drzwi, dziewczynka go zatrzymała.
– Dziękuję ci, Jorguś. – Przytuliła drżące z zimna i emocji ciało do przyjaciela i mocno go uściskała. Na mokrym od łez policzku złożyła delikatny całus i się uśmiechnęła.
Jerzy zdmuchnął świeczkę i najciszej jak potrafił, zamknął drzwi. Schował klucz w dłoni i na drżących nogach wrócił do domu. Wiedział, że tej nocy trudno mu już będzie zasnąć.
– Co tak długo? – Gdy wchodził do mieszkania, usłyszał zatroskany głos matki. – Wszystko w porządku? Może jutro pójdziemy do doktora Zejbera?
– Nie, mamo. Myślę, że do jutra wszystko będzie dobrze. Śpij. Dobranoc.

Delikatnie wsunął się pod pierzynę, rozkoszując się ciepłem bijącym od nagrzanych ciał sióstr i brata.
Palmira pomyślała, że dobrze zrobiła, przychodząc do Jorgusia, nie wiedziała, czy jakiś inny kolega z podwórka miałby tyle odwagi co on. No, ale on jest polskim harcerzem, a ci podobno są bardzo odważni i lojalni wobec przyjaciół.

Otuliła brata ramionami i zamknęła oczy. Każdy dochodzący z zewnątrz odgłos powodował strach, dlatego cały czas czujnie nasłuchiwała. Bała się. Bała się o siebie i o Beniamina, bała się o Jerzego i jego rodzinę, bała się o swoich rodziców, którzy byli teraz nie wiadomo gdzie. Bała się ludzi, którzy pojawili się nagle w ich mieście, burząc spokój wielu rodzin i wywołując strach nie tylko u dzieci. Po raz pierwszy w swoim życiu widziała, że dorośli też się boją, chociaż ci ładni panowie w eleganckich mundurach początkowo nie wydawali się groźni. Czasami nawet się uśmiechali.

Artykuł Wzruszająca historia przyjaźni żydowskiej dziewczynki i polskiego chłopca. Znajomość wystawiona na ciężką próbę [WIDEO] pochodzi z serwisu Niezłomni.com.

]]>
https://niezlomni.com/wzruszajaca-historia-przyjazni-zydowskiej-dziewczynki-i-polskiego-chlopca-znajomosc-wystawiona-na-ciezka-probe-wideo/feed/ 0
Czy musiało dojść do ukraińskiego ludobójstwa Polaków? Bandera, Szeptycki i rzeźnicy z OUN-UPA. [WIDEO] https://niezlomni.com/czy-musialo-dojsc-do-ukrainskiego-ludobojstwa-polakow-bandera-szeptycki-i-rzeznicy-z-oun-upa-wideo/ https://niezlomni.com/czy-musialo-dojsc-do-ukrainskiego-ludobojstwa-polakow-bandera-szeptycki-i-rzeznicy-z-oun-upa-wideo/#respond Sun, 28 Feb 2021 07:41:50 +0000 https://niezlomni.com/?p=51250

Czy na Wołyniu i w Małopolsce Wschodniej musiało dojść do ukraińskiego ludobójstwa ludności polskiej? Pytanie to wciąż pasjonuje historyków i badaczy, którzy wciąż nie potrafią lub nie chcą udzielić na nie jednoznacznej odpowiedzi.

Wśród ukraińskich badaczy są też i tacy, którzy twierdzą, że żadnego ludobójstwa Polaków nie było. Co najwyżej, to Polacy mordowali Ukraińców, a nie na odwrót.

Poszukując odpowiedzi, autor prezentuje działania Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów oraz losy i poglądy Stepana Bandery i metropolity Andreja Szeptyckiego. W okresie sowieckiej i niemieckiej okupacji stali się oni głównymi aktorami ukraińskiej sceny politycznej. OUN zaś stała się jedyna organizacją mającą realny wpływ na społeczeństwo, zdradzającą ambicje wpływania na wszystkie dziedziny życia Ukraińców w okupowanym kraju.

I choć Bandera i Szeptycki stali na przeciwstawnych biegunach, a zestawienie ich razem wydaje się nawet niestosowne, to jednak łączył ich cel – obaj dążyli do zbudowania niepodległego państwa ukraińskiego. Dla jego realizacji byli w stanie poświęcić wiele. Nawet sprzymierzyć się z Hitlerem.

Niniejsza książka ukazuje wiele mało znanych mechanizmów ukraińskiego ludobójstwa, ginących często w cieniu zbrodni i stosów ich ofiar.
Fragment:

3 lipca do Kołomyi weszli Węgrzy. Należało wysprzątać koszary, myć podłogi, czyścić klozety. Zaczęła się na ulicach dzika łapanka do pracy. Łapali Ukraińcy. Była nawet specjalna milicja z opaskami – siedzibę mieli w „Sokole” polskim. Mężczyzn przy tej okazji bili – jeśli jest okazja, należy ją wykorzystać. Kobiety żydowskie poszły czyścić klozety w Narodowym Domu Ukraińskim i w Czerwonych Koszarach. Kazano im to robić rękoma. Po co brudzić łopaty i kubły, skoro są żydowskie ręce?

Część mężczyzn spędzono na dawny plac Piłsudskiego (wtedy Lenina), a część do parku miejskiego. Na placu stał posąg Lenina. Założono na posąg sznury, końce ich dano Żydom do ręki i kazano go ściągnąć. Przy tym fest bito sznurami, laskami, biczami i nahajami. Po ściągnięciu Juliusz Bodnar (jak mi się zdaje) musiał siąść na szyję posągu, a reszta, dobre dwie – trzy setki ludzi, ciągnęła Lenina po mieście, naokoło wszystkimi ulicami, dla hańby żydokomuny. Wzdłuż ulic stali Ukraińcy i Polacy – z zadowoleniem obserwowali tę procesję. Węgrzy fotografowali całą scenę, bo to coś z folkloru ukraińskiego, coś typowego – bestialstwo i dzicz.

Z parku w ten sposób wywleczono posągi Stalina i Lenina. Po „objechaniu” całego miasta, gdzieś na ulicy Smolki, rozbito je. Że przy tym rozbito masę głów, szczęk, podbito oczy, że ciekła krew, że wyrwano kilkadziesiąt bród wraz ze skórą – to nic, to były nieznaczące dodatki do tego uroczego święta. Zorganizowali to ci sami osobnicy, którzy po wkroczeniu Armii Czerwonej wyszli naprzeciw przystrojeni czerwonymi wstęgami. To te mołodyce dziś klaskały, które wczoraj kurwiły się z Sowietami. To ci sami, którymi Sowieci rozdzielali żydowskie majątki rolne i nadawali żydowskie krowy i konie. Czy to coś szkodzi? Inny wiatr – inna czapka. Chłop przekręcił daszek w tył i już jest kimś innym.”
Ukraińska milicja uczestniczyła oczywiście w pogromach nie tylko na terenie Małopolski Wschodniej, ale również na Wołyniu. Według Samuela Spektora na Wołyniu pogromy odbyły się w dwudziestu sześciu miasteczkach i dwunastu wioskach. Największy z nich miał miejsce w Krzemieńcu. Także tutaj jego pretekstem stała się ekshumacja więźniów zamordowanych przez NKWD. Ukraińcy, podjudzani przez ukraińską milicję, pałkami, kijami i siekierami zamordowali około stu trzydziestu Żydów, a według relacji żydowskich aż ośmiuset!
Nie wiadomo dlaczego badacze czasów zagłady pomijają pogrom w Klewaniu, którego Ukraińcy dokonali razem z Niemcami, gdzie zamordowali około siedemset osób. Jak piszą Władysław i Ewa Siemaszkowie, Ukraińcy wskazywali domy żydowskie i ofiary do zamordowania. Szczególnie aktywny był masarz, czyli rzeźnik Sercow, który przedstawiał wszystkich Żydów jako komunistów. Chciał po prostu w ten sposób pozbyć się konkurentów.

W sumie na całej Zachodniej Ukrainie Andrzej Żbikowski doliczył się trzydziestu jeden pogromów. Hasła zemsty za udział Żydów we władzach komunistycznych, a także na sowieckich zbrodniarzach, pełniły rzecz jasna rolę zastępczą. Główną rolę odgrywały nastroje antysemickie podsycane przez Organizację Ukraińskich Nacjonalistów. Zwłaszcza przez banderowców, dla których eksterminacja Żydów była wręcz realizacją politycznego programu. Z badań Grzegorza Motyki i Rafała Wnuka wynika, że miejscowi Żydzi mieli w czasach sowieckich niewiele do powiedzenia. Piszą oni, że władza na Zachodniej Ukrainie w czasie pierwszej sowieckiej okupacji należała do tzw. „wostoczników”, przysłanych przez Kijów. Podkreślają również, że:

„Żydzi, obywatele II RP, mogli zatem zajmować jedynie stanowiska średniego i niskiego szczebla. Olbrzymiej nadreprezentacji Żydów w strukturach nie potwierdzają także znane dane statystyczne. I tak, na 559 235 członków Komunistycznej Partii (bolszewików) Ukrainy 1 stycznia 1941 r. stanowili oni 12,9 proc. Największą grupę w KP (b) U stanowili Ukraińcy (354 269 członków – 63,3 proc.) oraz Rosjanie (109 345 członków – 19,6 proc.). W obwodzie stanisławowskim, gdzie Żydzi stanowili 8,1 proc. wszystkich mieszkańców 10 kwietnia 1940 r. na 1824 członków partii i 662 kandydatów było 103 członków i 54 kandydatów Żydów. Największą grupą narodowościową w stanisławowskiej organizacji partyjnej byli Ukraińcy (1 226 członków i 431 kandydatów) […]. W tymże obwodzie wśród 869 nowo przyjętych komsomolców było 661 Ukraińców, 182 Żydów, 13 Rosjan, 11 Polaków i 2 innych […]. W zarządach sielsowietów (rad wiejskich) na 5928 osób Ukraińcy stanowili 5629 osób, Żydzi 126, Polacy – 220, a inni – 23.”

Fragment rozdziału VIII: Szlakiem pierwszych pogromów

Marek A.Koprowski, Rzeźnicy z OUN-UPA. Bandera, Szeptycki i ludobójstwo Polaków. Wyd. Replika, Poznań 2021. Książkę można nabyć na stronie wydawnictwa Replika.

Spis treści
Wstęp 9
Rozdział I: Bandera na wolności 14
Rozdział II: Szeptycki pragnął męczeństwa 49
Rozdział III: OUN kontra NKWD 70
Rozdział IV: Jak zniszczyć Cerkiew, czyli precz z Watykanem 107
Rozdział V: Chomyszyn jak dżuma 131
Rozdział VI: Bandera zaczyna marsz 155
Rozdział VII: Szeptycki karmił się złudzeniami 176
Rozdział VIII: Szlakiem pierwszych pogromów 202
Rozdział IX: Polaków też mordowali 221
Rozdział X: Pisze Szeptycki do Hitlera 232
Rozdział XI: Jak nie zastrzelił Żyda, to nie siadał do śniadania 266
Rozdział XII: Uczenie nienawiści i wpajanie żądzy krwi 281
Rozdział XIII: Wyrok na Małopolskę 313
Rozdział XIV: Szeptycki chciał mieć dywizję 341
Rozdział XV: „Przyspieszyć likwidację elementu polskiego” 366
Bibliografia

Artykuł Czy musiało dojść do ukraińskiego ludobójstwa Polaków? Bandera, Szeptycki i rzeźnicy z OUN-UPA. [WIDEO] pochodzi z serwisu Niezłomni.com.

]]>
https://niezlomni.com/czy-musialo-dojsc-do-ukrainskiego-ludobojstwa-polakow-bandera-szeptycki-i-rzeznicy-z-oun-upa-wideo/feed/ 0
„Tak naprawdę mam na imię Hanna”. Inspirowana prawdziwymi wydarzeniami, wielokrotnie nagradzana powieść. [WIDEO] https://niezlomni.com/tak-naprawde-mam-na-imie-hanna-inspirowana-prawdziwymi-wydarzeniami-wielokrotnie-nagradzana-powiesc-wideo/ https://niezlomni.com/tak-naprawde-mam-na-imie-hanna-inspirowana-prawdziwymi-wydarzeniami-wielokrotnie-nagradzana-powiesc-wideo/#respond Sun, 20 Dec 2020 09:09:17 +0000 https://niezlomni.com/?p=51233

Opowieść, która porusza równie mocno, jak Chłopiec w pasiastej piżamie i Złodziejka książek. Hanna Śliwka jest u progu czternastych urodzin, kiedy niemiecka armia przekracza granicę okupowanej przez Sowietów Ukrainy. Za nią wkracza Gestapo, mające jasno określony cel – „uwolnić od Żydów” sztetl, w którym mieszka dziewczyna.

Przed nastaniem niemieckiej okupacji Hanna wraz z młodszym rodzeństwem spędzała czas na zgłębianiu sekretów rodzinnej wsi Kwasowa, podziwianiu rysunków przystojnego Leona Stadnicka i pomocy sąsiadom w farbowaniu ozdobnych pisanek. Teraz jednak, razem z Leonem i rodziną, muszą uciekać ze sztetla. Znajdują schronienie w mrocznych jaskiniach pod falującymi łąkami, gdzie podobno zamieszkują złe duchy.Podczas gdy na powierzchni z rąk nazistów giną ludzie, oni walczą pod ziemią z chorobami i głodem. Kiedy ojciec Hanny nagle znika, to właśnie na nią spada zadanie jego odnalezienia i odpowiedzialność za utrzymanie rodziny i przyjaciół przy życiu. Tak naprawdę mam na imię Hanna to subtelna powieść, w której wojna widziana jest oczyma dziecka. Skierowana zarówno dla starszego, jak i młodszego czytelnika, sławi podtrzymywanie rodzinnych więzi, piękno pomocnej dłoni i nieustępliwość ludzkiego ducha nawet w najtrudniejszych czasach.

Tara Lynn Masih, Tak naprawdę mam na imię Hanna, Wyd. Replika, Poznań 2020. Książkę można kupić na stronie wydawnictwa Replika.

Sztetl

Maj 1941 — Październik 1942

Dni naszej młodości upływały spokojnie i przyjemnie; to znaczy, z reguły tak było, gdyż żyliśmy dosyć daleko od toczącej się wojny. Mimo to co jakiś czas zgraje łupieżców na tyle się zbliżały, że nocami zdarzało nam się widzieć czerwone łuny na niebie, wznoszące się nad podpaloną zagrodą czy wioską. Wówczas spodziewaliśmy się, a raczej przeczuwaliśmy, że pewnego dnia nadejdzie nasza kolej.
— Przepisane przez Hannę Śliwkę z Księgi pierwszej.

W Domremy: Rozdział V
Leeba i ja splatamy się rękami, tulimy się do siebie, dodając sobie odwagi przed długim spacerem ze szkoły do domu. Idą za nami.
To już trzeci dzień z rzędu, jak rzucają w nas kamieniami.
— Żydówki! Żydówki! Żydówki! — skandują bez końca.
Głowy trzymamy opuszczone i staramy się nie reagować, gdy kamienie kłują naszą skórę, a świat — straszliwy świat dla Żydów — kłuje nasze serca. Ale dzisiaj, kiedy próbujemy wyminąć trzech chłopaków, słyszymy też przekleństwa, po rosyjsku i po ukraińsku. Odwracamy się i widzimy naszego brata, Symona. Trzyma w rękach procę i strzela do nich, głównie kamieniami. W ciągu kilku sekund każdego z nich trafia przynajmniej jeden raz.

Chłopacy uciekają.
Symon mówi, że poszedł za nami w tajemnicy po tym, jak wczoraj Leeba wróciła do domu z płaczem, a mnie nakrył, jak stałam przed zagrodą dla owiec i wściekle kopałam w deski drewnianego ogrodzenia, powtarzając pod nosem, co chciałabym zrobić trzem chłopakom.
Symon często się przechwala. Lubi też wsuwać kciuki pod szelki i przechadzać się po gospodarstwie z nadętą miną. Ale Leeba i ja się tym nie przejmujemy. Wiemy, że pod postacią pyszałka kryje się chłopak o dobrym sercu. Wiemy, że zawsze stanie w naszej obronie.
Na samym początku moje życie bardzo małego dziecka w Kwasowej jest dobre i proste. Uwielbiamy święta w naszym małym sztetlu oraz codzienne rytuały, zadania i chwile modlitwy. Życie nas wszystkich jest ustabilizowane, jednak nie jest doskonałe.
Ale czy ludzkie życie może być doskonałe?

W Kwasowej jesteśmy częścią małomiasteczkowej społeczności żydowskiej, złożonej z ludzi, którzy przyjechali tutaj z Rosji, Polski i Ukrainy. Granice państw zmieniają się. Zmieniają się rządy. Byliśmy już obywatelami Ukrainy, potem Austrii i wreszcie Polski. A we wrześniu 1939 roku, tydzień po Rosz ha-Szana, do naszego miasta wkroczyła Armia Czerwona. Żołnierze śpiewali piosenki ludowe i mówili po ukraińsku… a my nagle zostaliśmy rosyjskimi Ukraińcami, zmuszonymi przysięgać posłuszeństwo towarzyszowi Józefowi Stalinowi!
Flaga rosyjska, krwistoczerwona z młotem, sierpem i gwiazdą, musi teraz zastępować biało-czerwoną, polską. Część sklepikarzy — ci zbyt skąpi, aby płacić za ową flagę — poodrywało białą górę z flag polskich i powywieszało na drzewcach tylko jej czerwoną, dolną część. Te marne wąskie flagi zwisają teraz żałośnie w całym miasteczku, które nagle stało się bardzo ponurym miejscem.
Mama i Tato mocno się starają, aby pomóc nam zrozumieć nowe prawo, nawet w tej części, w której dąży ono do wymazania naszego żydowskiego dziedzictwa. Starają się, abyśmy wciąż byli dumni z tego, kim jesteśmy, nawet wtedy, gdy słyszymy pod naszym adresem głośne obelgi.

Kiedy Żydzi po raz pierwszy przybyli tu z zagranicy, uciekając przed rosyjską wojną głodową, mieszkańcy Kwasowej się z nimi zaprzyjaźnili. W końcu nasi przodkowie, Aszkenazyjczycy, żyli na tych ziemiach już od prawie tysiąca lat. No i w tej małej, samotnej dolinie Żydzi na setki lat zamieszkali po sąsiedzku z wieśniakami i mieszczuchami, nawet przy tych samych ulicach. Nie ma tutaj odrębnego di Yidishe gas, wydzielonej dzielnicy żydowskiej, jakie zdarzają się w wielu miastach. Dzielimy z Ukraińcami nawet ratusz, urządzamy w nim żydowskie tańce i przyjęcia.

Jednak mała grupa Polaków i Rosjan wciąż wyzywa nas od żydków, drwiąc z nas i nas unikając, podobnie jak rumuńskich Cyganów, którzy mieszkają w rozproszeniu po obu stronach granicy. A ich chłopcy obrzucają nas wyzwiskami. Cieszymy się jednak, że Rosjanie zajęli naszą część kraju, Galicję. Słyszymy, że powstrzymują niemieckiego Führera, Adolfa Hitlera, przed najazdem na nasze miasteczko. I Rosjanie pozwalają naszym dzieciom chodzić do szkoły za darmo. Polskie dzieci, obecnie pod władzą Niemców, po drugiej stronie nowej granicy, muszą kończyć naukę na czwartej klasie, ponieważ Hitler uważa, że Polaków należy nauczyć jedynie dodawania, odejmowania i posłuszeństwa. O nas nikt tak nie mówi.
Zaczęłam zauważać, że niektórzy kwasowianie znikają z naszej doliny (na przykład polski dyrektor szkoły, polski ksiądz katolicki), ale Mama i Tato zawsze mają racjonalne wytłumaczenie absencji tych ludzi.


Jednak, chociaż życie wydaje się całkiem znośne, ciągle spoglądamy za siebie w obawie, że w każdej chwili coś może nas uderzyć.
Wiosna jest moją ulubioną porą roku na niżej położonych stepach. Świat znów staje się zielony. Jest to taka nowa, jakby dziecięca zieleń, która lśni na tle czarnoziemu, bardzo czarnej ziemi, oranej pod uprawy. Dolina jest mozaiką bruzd, biegnących w różnych kierunkach, gotowych na przyjęcie nasion siewnych — pszenicy, słoneczników, buraków cukrowych, jęczmienia, żyta, prosa, gryki, ryżu, kukurydzy, kapusty — oraz sadzonek ziemniaków. Wiatry w Kwasowej wieją łagodnie. Rzeki płyną wysoko i leniwie w kierunku południowym, na spotkanie z Morzem Czarnym. Chłopi przygotowują się do wyprowadzenia bydła i owiec na zielone łąki i na zewnętrzne pasy pól.
Za polami, na których smagana wiatrem zielona pszenica kołysze się niczym fale wodne, wznoszą się w górę tereny leśne. Za nimi można z kolei dostrzec nieostre kontury błękitnych gór, do których nigdy nie dotrę. Góry posyłają w naszym kierunku gorące wiatry latem i zimne wiatry zimą.

Wiosną pomagam w dostarczaniu do domów kwasowian pisanek, czyli malowanych jaj, które przygotowuje moja sąsiadka, pani Petrovich. Na drogę układam je bezpiecznie w koszyku z witek wierzbowych i otulam je suchą trawą z łąk. Skorupki jajek są kruche, kiedy ze środka usunie się ich zawartość. Pani Petrovich z moją pomocą koloruje te wydmuszki dla swoich chrześcijańskich klientów. Stanowią niezbędny element obrzędów wielkanocnych.
Po drodze do ich odbiorców mijam ogrody rozkwitające fioletowymi liliami, zwisającymi ciężko ze swych łodyg i brzęczącymi gromadami zapracowanych pszczół. Lilie rosną także wzdłuż dróg, na zboczach rowów odpływowych. Przez całą drogę z rozkoszą wdycham powietrze. Białe bociany z czarnymi podbrzuszami budują gniazda na dachach domów, gromadzą gałęzie i trawę na szczytach ceglanych kominów.
Drzewa owocowe w naszym przydomowym ogrodzie rozkwitają białymi płatkami, cienkimi jak pergamin, a jasnoniebieskie i różowe dzikie niezapominajki rosną dosłownie wszędzie. Pierwiosnki i żółte kaczeńce oraz białe kwiaty koniczyny unoszą się znad bruzd przecinających pola uprawne. Wśród zielonej trawy małymi jaskrawymi główkami kołyszą czerwone makówki.
Wiosną budzą nas dzwony rosyjskiego Kościoła Ortodoksyjnego. Ich dźwięki, nietłumione już przez śniegi i zimno, unoszą się w przyjemnym nowym powietrzu jak ziemia długa i szeroka. Pióropusze dymu z pociągów ciągnących wagony bydlęce unoszą się prosto ku bezchmurnemu niebu. (Wtedy nie wiem jeszcze, że część wagonów bydlęcych zajmują polscy więźniowie, transportowani do gułagów na Syberii, a to dlatego, że pociągi nie zatrzymują się w Kwasowej.)
Widzę te dymy, kiedy stoję na wzniesieniu za naszym domem, które jest najwyżej położonym punktem w mieście.
Wiosna jest także czasem dorocznej Parady Pasterzy. Ale ostatnia parada odbywa się w naszym sztetlu w 1941 roku. Tato musiał długo przekonywać Rosjan, żeby na nią pozwolili.

Tato jest mądrym człowiekiem, a Mama lubi to powtarzać, kiedy Tato uczyni coś, co sprawia, że jest z niego dumna. Ciągnie go za kręconą czarną brodę i nazywa go mądrą głową. Tato stara się pozostawać w przyjaznych relacjach z komisarzem Egorovem, który dowodzi małą grupą funkcjonariuszy NKWD, stacjonujących teraz w Ratuszu Miejskim. NKWD to policja rosyjska, która tropi zbuntowanych partyzantów ukrywających się w lesie oraz polskich nacjonalistów sprawiających Rosjanom kłopoty.
Tato ma dwie prace. Jest pasterzem. Kupił owce razem z ziemią, na której teraz mieszkamy, i postanowił je zachować. Symon kocha owce, masuje je po brzuchach, i uwielbia psa pasterskiego, Ovida, który ich pilnuje.
Drugą pracą Taty jest naprawianie wszystkiego, co się zepsuje. Naprawia stare, pogruchotane ciężarówki rosyjskiej armii; nikt inny tego nie potrafi. Rosjanie słuchają go, ponieważ go potrzebują. Tato przekonuje ich, że nasza doroczna parada nie jest obrzędem religijnym — takich stanowczo zakazali — ale świętem całej społeczności, organizowanym ku chwale towarzysza Stalina.
To działa.Tato każe Leebie uszyć długi czerwony transparent z sukna, które przywozi z Rosji żona komisarza. Ponieważ na sukno musimy czekać, paradę organizujemy w czerwcu, a nie w maju, jak każe tradycja.
Kiedy wreszcie nadchodzi dzień parady, jesteśmy podekscytowani. Tato wstaje wcześnie, aby udekorować swoją furmankę. Pomagam Mamie w przygotowaniu śniadania z cienkich naleśników. Rzadko już używamy do naleśników cukru i bitej śmietany. Jest to już tylko wspomnieniem z czasów sprzed wejścia Rosjan. Armia Czerwona, która wkroczyła do naszego miasta pod postacią obdartych i głodnych żołnierzy, śmierdzących alkoholem i głośno śpiewających dla dodania sobie animuszu, wyjadła większość naszych zapasów żywności i wypiła większość naszych alkoholi. Pozostawiła dla nas niewiele, a sklepikarze wciąż mają problemy z uzupełnianiem towarów na półkach.

Mama pilnuje, żeby Symon jadł więcej od innych.
— On wciąż rośnie — mówi, a moja siostra i ja drażnimy go, kopiąc go pod stołem po kostkach.
Symon nie pozostaje nam dłużny.
— Kiedy będę mógł wsiąść na paradzie do furmanki? — pyta.
Parada to oficjalny przemarsz pasterzy owiec i hodowców bydła. Aby wziąć w niej udział, trzeba osiągnąć odpowiedni wiek.
— To się okaże, na razie masz tylko dziesięć lat, mój chłopaku. Musisz jeszcze przez kilka lat chodzić do szkoły podstawowej i dopiero później puścimy cię samego na łąkę. Nie bądź w gorącej wodzie kąpany. — Mama wymachuje przed nim widelcem z nabitym kawałkiem naleśnika. — Na razie szkoła jest dla ciebie lepsza. Na łące nic nie rozwinie twoich horyzontów. Tam jest tylko wiatr, trawa i śmierdzące owce.
Tato sprzedawał owczą wełnę bezpośrednio miejscowym kapelusznikom i czasami sprzedawał też owce miejscowemu żydowskiemu rzeźnikowi. Nazywaliśmy go Osipem Rzeźnikiem. Jak już napisałam, Tato jest również lokalną złotą rączką. W swoim warsztacie w oborze naprawia wszystko, co się rusza, albo wszystko, co zatrzymało się i powinno ruszyć ponownie — takie przedmioty, jak zegarki, koła do furmanek, maselnice, broń palną i pułapki na zwierzęta. Nie mamy w domu broni, Tato jest temu przeciwny, jednak ludzie, którzy polują, potrzebują sprawnej broni palnej, żeby zdobywać żywność. Zatem Tato uważany jest w mieście za ważnego człowieka, w szczególności teraz, kiedy może swobodnie rozmawiać z komisarzem. Jest właścicielem porządnego domu z cegły, stojącego przy drodze, która prowadzi do łąk pastewnych. Przy tej drodze stoi tylko jedna chata kryta strzechą, naprzeciwko naszego domu. Należy do pani Petrovich, mojej przyjaciółki i pracodawczyni. Pani Petrovich sprzedała całą swoją ziemię Tacie, kiedy razem z Mamą przeprowadzili się do Kwasowej.
— Chcę przebywać ze śmierdzącymi owcami — mruczy Symon pod nosem.
Spacer do centrum miasta to tylko niecałe dwa kilometry. Rodziny zbierają się na rynku miejskim, ktoś gra buben i jakieś tańce kwasowskie. Dzisiaj wszyscy tańczą razem, zamiast kryć się w oddzielnych salach, świętując nowe życie. Wreszcie ktoś pociąga za sznur dzwonu kościelnego i parada rozpoczyna się dźwiękami mniejszych dzwonków, przymocowanych do końskich grzyw, uprzęży i do drewnianych powozów. Procesja podąża drogą wybrukowaną kamiennymi kocimi łbami, brzęcząc, dzwoniąc i podskakując, jakby konie znały przynajmniej z widzenia wszystkich mieszkańców, którzy je obserwują. Na powozach znajdują się najdorodniejsze owce oraz nieliczni pasterze, którzy nie zostali wygnani z miasta przez Armię Czerwoną. Krzyczą i machają do wszystkich znajomych. Koła powozów są naoliwione i oczyszczone z rdzy, żeby w czasie parady nie skrzypiały, i pięknie lśnią w jaskrawym słońcu.
Transparent Leeby trzymają z obu stron dwie śliczne dziewczynki w haftowanych rosyjskich sukienkach. Maszerują na czele parady z poważnymi minami, takimi samymi, jakie widujemy u żołnierzy rosyjskich na ich filmach propagandowych w te wieczory, kiedy jesteśmy zmuszani do ich oglądania w Ratuszu.

Mama z dumą poklepuje Leebę po głowie. Brązowe włosy dziewczynki, związane w dwa kucyki, lśnią. Jej policzki zawsze są różowiutkie. A ja zazwyczaj wiążę włosy w bezładny kok. Teraz unoszę rękę i przyklepuję go, gdyż wiatr daje się mocno we znaki.
Niektórzy chłopcy w tłumie krzyczą i przeklinają. Na głowach mają kapelusze wykonane z wielkich zielonych liści od kabaczków. Noszą je po to, aby gorące słońce nie spaliło im jasnych policzków ani nosów. Część mężczyzn wtyka w znoszone kapelusze kolorowe pióra kogutów.
Po drugiej stronie ulicy widzę Leona Stadnicka. Ma ponurą minę. Znam jego twarz bardzo dobrze. Przyglądam się jej uważnie, kiedy spotykamy się na rynku albo na tańcach. Lubię jego twarz dlatego, że często widzę na niej uśmiech, dzięki któremu powstaje śliczny dołeczek w jego lewym policzku. Teraz jednak tego dołeczka nie ma. Leon zdaje się patrzeć w odległą przestrzeń. Spogląda ponad paradą i ponad pohulanką w kierunku odległych wzgórz. Macham ręką, chcąc skierować na siebie jego uwagę. On jednak nie reaguje. Skonsternowana opuszczam ramię i zerkam na boki, chcąc się przekonać, czy ktoś zauważył moje starania. Symon głupio się uśmiecha. Uderzam go w wierzch dłoni.

— Tam jest Tato! — krzyczy Leeba i uwalnia dłoń, którą zaciskała dotąd na moim ramieniu.
Podskakuje radośnie. Tato słyszy ją i mijając Leebę, uśmiecha się do niej. Mama posyła mu całuska. Tato udaje, że go złapał i przyciska go mocno do serca. Wygląda dzisiaj bardzo przystojnie ze starannie przyciętą czarną brodą i w nowym filcowym kapeluszu. Jeszcze mruga do nas okiem i po chwili znika nam z oczu.

Artykuł „Tak naprawdę mam na imię Hanna”. Inspirowana prawdziwymi wydarzeniami, wielokrotnie nagradzana powieść. [WIDEO] pochodzi z serwisu Niezłomni.com.

]]>
https://niezlomni.com/tak-naprawde-mam-na-imie-hanna-inspirowana-prawdziwymi-wydarzeniami-wielokrotnie-nagradzana-powiesc-wideo/feed/ 0
Co naprawdę kryje się za ustawą 447? Czy mamy się czego obawiać? [WIDEO] https://niezlomni.com/co-naprawde-kryje-sie-za-ustawa-447-czy-naprawde-mamy-sie-czego-obawiac-wideo/ https://niezlomni.com/co-naprawde-kryje-sie-za-ustawa-447-czy-naprawde-mamy-sie-czego-obawiac-wideo/#respond Thu, 03 Dec 2020 17:20:16 +0000 https://niezlomni.com/?p=51229

Wreszcie tematem amerykańskiej ustawy 447 zajął się ktoś o odpowiednim przygotowaniu teoretycznym, czyli prawnik Leszek Sosnowski. Autor drobiazgowo opisując temat wyjaśnia czego powinniśmy się obawiać. Pozycja obowiązkowa dla wszystkich zainteresowanych tematem.

Sosnowski stara się odpowiedzieć na najważniejsze pytania dotyczące sławnej ustawy 447, m.in.: Czy polskie władze powstrzymają zapędy międzynarodowych organizacji żydowskich? Czy polski Sejm zainteresował się obywatelskim projektem ustawy anty-447? Jak wygląda kwestia roszczeń bezspadkowych w świetle prawa międzynarodowego?

Amerykańska Ustawa 447 obrosła emocjami i zasłużoną złą sławą. Czy naprawdę jest groźna dla stanu majątkowego Rzeczpospolitej? Leszek Sosnowski, amerykański prawnik polskiego pochodzenia sumuje fakty dotyczące tzw. restytucji mienia bezspadkowego.

Przypomina Deklarację Terezińską z roku 2009 i stanowisko Israela Singera, Sekretarza Generalnego Światowego Kongresu Żydowskiego, z kwietnia 1996 r.:

„3 miliony Żydów zginęło w Polsce i Polacy nie będą spadkobiercami polskich Żydów. Nigdy na to nie zezwolimy. Będziemy ich nękać tak długo, dopóki Polska znów nie pokryje się lodem. Jeżeli Polska nie zaspokoi żydowskich żądań, będzie publicznie poniżana i atakowana na forum międzynarodowym”. (Jewish group threatens Poland over restitution, Reuters, 19 April 1996.)

Deklaracja Terezińska nie definiując mienia bezspadkowego określa je jako nieruchomości osób prywatnych, które należały „do ofiar Holokaustu i innych ofiar nazistowskich prześladowań” z których większość zmarła nie pozostawiając spadkobierców. Nie chodzi więc o rekompensatę dla spadkobierców ofiar, ale niewyobrażalne kwoty pieniężne, które bez podstawy prawnej mielibyśmy przekazać organizacjom żydowskim, nie mającym bezpośrednio niczego wspólnego z ofiarami.

Dziewięć lat po przyjęciu Deklaracji Terezińskiej, w dniu 12 grudnia 2017, Senat Kongresu USA przyjął ustawę „447”. Jak stwierdził pragnący zachować anonimowość urzędnik Departamentu Stanu USA: „Jeśli nie zamierzają słuchać nas jako Żydów, będą musieli słuchać nas jako Amerykanów.”

 

Leszek Sosnowski, 447. Plan grabieży Polski. Od deklaracji terezińskiej do ustawy 447, Wydawnictwo Fronda, Warszawa 2020. Książkę można nabyć na stronie wydawnictwa Fronda.

Artykuł Co naprawdę kryje się za ustawą 447? Czy mamy się czego obawiać? [WIDEO] pochodzi z serwisu Niezłomni.com.

]]>
https://niezlomni.com/co-naprawde-kryje-sie-za-ustawa-447-czy-naprawde-mamy-sie-czego-obawiac-wideo/feed/ 0
„Auschwitz bez cenzury i legendy”. Konspiracja w niemieckim obozie koncentracyjnym oczami uczestnika. [WIDEO] https://niezlomni.com/auschwitz-bez-cenzury-i-legendy-konspiracja-w-niemieckim-obozie-koncentracyjnym-oczami-uczestnika-wideo/ https://niezlomni.com/auschwitz-bez-cenzury-i-legendy-konspiracja-w-niemieckim-obozie-koncentracyjnym-oczami-uczestnika-wideo/#comments Sat, 05 Sep 2020 19:27:07 +0000 https://niezlomni.com/?p=51124

Wspomnienia więźnia KL Auschwitz, który przesiedział w obozie prawie cały czas jego istnienia. Wspomnienia niezwykłe, bo ukazujące działanie obozu i jego organizacje podziemne w nieco innym świetle.

Jerzy Ptakowski omawia zdarzenia z historii Auschwitz na podstawie własnej pamięci i innych źródeł. Mierzy się z utartymi mitami narosłymi wokół tematyki obozowej wskutek oddziaływania wieloletniej propagandy, doraźnych interesów czy też tarć pomiędzy rozmaitymi frakcjami o rozbieżnych interesach politycznych. Opowiada o bohaterach: o Witoldzie i Janie Pileckich, o. Maksymilianie Kolbem i Janie Mosdorfie. Charakteryzuje organizacje tworzące obozowy ruch oporu i stosunki panujące pomiędzy różnymi narodowościami. Wskazuje, jak wiele ze zbrodni pozostało po wojnie nierozliczonych. Punktuje zdarzenia, które legły u podstaw współczesnych poglądów o tym, że „nie tylko Niemcy ponoszą odpowiedzialność” i że „w Auschwitz mordowali także Polacy”.

Ptakowski trafił do Auschwitz w 1941 roku i opuścił go wraz z likwidacją obozu. Jako członek wysokich władz Stronnictwa Narodowego uwypukla zdecydowanie działalność i bytność narodowców – czy to z SN, czy odłamów ONR – w Auschwitz. Sam również parał się tam konspiracją, uczestnicząc we władzach podziemnych, obozowych struktur.

Spisując wspomnienia, poczuwał się do pełnienia misji. Jak sam zaznacza, chciał uzupełnić istniejącą literaturę i nadrobić występujące w niej luki. Eksponując dokonania narodowców, nie jest jednak stronniczy. Podkreśla, że w dramatycznych warunkach obozowych nad partykularyzmami przeważało po wielokroć poczucie narodowej solidarności i wspólnoty bądź też zwyczajne zrozumienie dla ludzkiej niedoli. Pragnienie pokonania wspólnego wroga przełamywało lody i skłaniało do współpracy najzagorzalszych przedwojennych politycznych oponentów.

Taki obraz zdecydowanie odróżnia książkę Ptakowskiego od podobnej literatury obozowej. Spojrzenie przez pryzmat ugrupowań narodowych czyni zeń wręcz unikat. Dość powszechnie bowiem o narodowcach w Auschwitz napomyka się mało, niechętnie. To temat jakby pomijany, o którym mówić dziś wręcz „nie wypada”.

Jerzy Ptakowski, Auschwitz bez cenzury i legend, Wyd. Replika, Poznań 2020. Książkę można nabyć na stronie wydawnictwa Replika.

Fragment rozdziału Paczka, która kosztowała życie

Dubois zarówno psychicznie, jak i fizycznie trzymał się bardzo dobrze. Pomagał kolegom i sam z ich pomocy korzystał. Nigdy nie spadł do stopnia „muzułmaństwa” i nie pamiętam, aby poważnie chorował. Jako namiętny palacz dużo wysiłku poświęcał na zdobycie papierosów. Nawet w najbardziej ponurym okresie życia obozowego potrafił przynajmniej jeden czy dwa papierosy na dzień wykombinować. Z trudem zdobyty papieros paliliśmy nieraz wspólnie, w pozycji leżącej, pilnie bacząc, aby przedwcześnie nie strącić popiołu.

Trudno przewidzieć, jak ułożyłyby się losy Stanisława Dubois w okresie późniejszym, a zwłaszcza w czasie ewakuacji, ale jego kondycja fizyczna w roku 1942 pozwalała przypuszczać, że miał wszelkie szanse doczekania końca wojny. Śmierć, która go spośród nas zabrała, przyszła w sposób nagły i zgoła nieoczekiwany. Jestem jednym z nielicznych świadków okoliczności, które tę śmierć spowodowały. Pisałem o tym w krótkim poobozowym wspomnieniu już w roku 1947, w redagowanym przeze mnie piśmie polskim „Lech” wydawanym w Monachium. W dniu 19 sierpnia 1942 r. w godzinach popołudniowych przybył do miejsca naszej pracy w betoniarni dobrze mi znany Unterscharführer Oswald Kaduk, który był wtedy jednym z prowadzących raporty i zabrał Staszka ze sobą. Taka wizyta nie wróżyła nic dobrego. Mogła się skończyć śmiercią, osadzeniem w bunkrze na bloku 11 lub przesłuchaniami w Politische Abteilung. Nic więc dziwnego, że byliśmy tym wydarzeniem wstrząśnięci mimo pozornego oswojenia się ze śmiercią, która przecież każdego dnia wisiała nad nami. Przygnębienie malowało się na twarzach najbliższych przyjaciół Dubois z betoniarni, kiedy po skończeniu pracy powracaliśmy do obozu. Nietrudno sobie wyobrazić, jak bardzo byliśmy wzruszeni i uradowani, gdy po przejściu bramy obozowej zobaczyliśmy Staszka żywego wśród współwięźniów oczekujących na apel wieczorny. Radość z tego spotkania pogłębiła wiadomość, że Staszek po przyprowadzeniu go do Politische Abteilung traktowany był dobrze i po sprawdzeniu personaliów otrzymał paczkę przysłaną pocztą na jego nazwisko ze Szwecji. Było to wydarzenie w tym okresie naszego życia obozowego, niesłychane. Odbiór tej przesyłki musiał pokwitować własnoręcznym podpisem. W paczce znajdował się, jak mi mówił, funt cukru i dwa pudełka sardynek. Wydarzenie z paczką miało finał tragiczny. Dwa dni po jej doręczeniu Dubois został na apelu porannym zabrany przez Rapportführera Palitzscha, zabójcę wielu moich przyjaciół i skierowany na blok 11, gdzie został zamordowany strzałem w tył czaszki z karabinku małokalibrowego.

Rozdział VII Narodowcy w Auschwitz

Do Żydów, z którymi utrzymywałem bliższy kontakt, należał m.in. wybitnie inteligentny Żyd z Francji, dawny urzędnik francuskiego Ministerstwa Spraw Zagranicznych, którego imienia niestety już nie pomnę. Na podstawie prowadzonych z nim rozmów przekonałem się, że Żydzi zdawali sobie dobrze sprawę z trudnej sytuacji, w jakiej znalazła się Polska. Nie oczekiwali od nas większej pomocy aniżeli ta, jaką otrzymywali. Mieli natomiast głęboki żal do swoich wpływowych ziomków zamieszkałych za oceanem. Oskarżali ich o obojętność wobec skazanych na zagładę Żydów wschodnioeuropejskich, obojętność motywowaną rzekomo faktem, że wschodni Żydzi zamykali się w gettach (mowa tu o gettach w znaczeniu przed-wojennym, o gettach dobrowolnych, w odróżnieniu od gett przymusowych, wprowadzonych przez Niemców). Wyobcowywali się w ten sposób z otaczających ich społeczeństw i stawali kamieniem u szyi kulturalnego żydostwa zachodniego, reprezentującego w tym czasie tendencje asymilacyjne. Różnice istniejące między żydostwem „zacofanym” i żydostwem „postępowym” wywoływały wzajemne irytacje i niepotrzebne spory. Zdaniem mego rozmówcy, żydostwo zachodnie starało się nie dostrzegać cierpień żydostwa gettowego. Pozbycie się, czy też osłabienie liczebne elementu „zacofanego” leżało nawet w interesach zachodniego żydostwa. Nie przypuszczali, że nakazana przez Hitlera akcja zagłady przybierze aż takie rozmiary. Dramatyczne samobójstwo szlachetnego Żyda z Polski, Szmula Zygelbuama w Londynie, o którym dowiedziałem się po wojnie, wydaje się być potwierdzeniem tej niezwykłej interpretacji.
Na zadawane często Żydom obozowym pytanie, czym należy tłumaczyć bierną postawę Żydów wobec ich prześladowców, tak różną od postawy walczącego nieustępliwie narodu polskiego, spotykałem się najczęściej z odpowiedzią, że decydujący wpływ wywarło tu wychowanie i religia. Żydzi wierzyli, że nie należy się sprzeciwiać woli Boskiej i że ostatecznie Bóg nie dopuści do zagłady Izraela. Nieuzasadnioną nadzieję podtrzymywała również ich nadmierna ufność w potęgę pieniądza. Zamożni Żydzi sądzili, że za pomocą pieniądza uda się światlejszej i zamożniejszej części żydostwa wykupić od zagłady.

Rozdział XII Ostatnie dni Auschwitz

Ta część, która postanowiła do Kraju opanowanego przez komunistów nie wracać, przeszła gehennę obozów „dipisowskich” i musiała przebijać się ciężko przez życie, aby zdobyć pracę i trwałe warunki utrzymania. Druga część, która wróciła do Polski, a tych była większość, potraktowana została przez władze ludowe nieufnie i poddana wielokrotnym przesłuchaniom przez władze bezpieczeństwa. Byłych więźniów pozbawiono wkrótce możliwości swobodnego zrzeszania się i działania. Najcięższy okres przypadł na lata 1949-1956. Pisze o tym w jednym z krakowskich dzienników w artykule Gorzki obrachunek i poprawki historyczne były więzień Auschwitz Tadeusz Hołuj.
-Odebrano Związkowi prawie wszystkie lokale, roztrwoniono 30 milionów złotych. Odebrano sztandary i wszystkie akta weryfikacyjne oraz bogate archiwalia. Najcenniejsze dokumenty osobiste członków, przechowywane często z narażeniem życia i przedstawiane do weryfikacji, bywały często załącznikiem w aktach śledczych UB. Wystarczy zdradzić taką tajemnicę: w teczce personalnej Cyrankiewicza, w X Dept. MBP, znalazły się też akta archiwalne gromadzone przez oświęcimski ruch oporu, przenoszone przez bohaterski aparat łączności i przechowywane w czasie wojny w Krakowie, a następnie udostępnione przez grupę byłych członków kierownictwa tegoż ruchu oporu Komisji Badań Zbrodni Hitlerowskich. […] Do tragikomicznych wydarzeń należy np. oskarżenie grupy b. oświęcimiaków o… tajny antypaństwowy zjazd w Oświęcimiu, gdy w rzeczywistości chodziło o towarzyskie spotkanie kolegów. Tenże sam autor odpowiada również na pytanie, czym kierowały się komunistyczne władze bezpieczeństwa, tak złośliwie tępiące działalność b. więźniów politycznych: Likwidowano te siły narodu, które niezależnie od poglądów polityczno-społecznych musiały być siłą oporu przeciw stalinizmowi, siłą faktyczną, aktywną lub tylko potencjalną. Były więzień polityczny hitleryzmu (a nie zapominajmy, że rekrutował się on też z ruchu oporu), protestujący szczerze i gorąco przeciw obozom na Korei czy w Grecji, nie mógł być zachwyconym zwolennikiem łagrów, a były partyzant czy działacz patriotycznego podziemia nie mógł zachwalać terroru, łamiącego kości jego towarzyszom broni. Jeśli były takie jednostki, tym gorzej dla nich. Stosunek do byłych więźniów zmienił się na lepsze dopiero po przewrocie październikowym. Na posiedzeniu Rady Naczelnej w roku 1957 przeprowadzono ostrą krytykę siedmioletniej polityki prześladowania, zmieniono skład władz i zrehabilitowano wielu niewinnie oskarżonych członków obozowego ruchu oporu.

Artykuł „Auschwitz bez cenzury i legendy”. Konspiracja w niemieckim obozie koncentracyjnym oczami uczestnika. [WIDEO] pochodzi z serwisu Niezłomni.com.

]]>
https://niezlomni.com/auschwitz-bez-cenzury-i-legendy-konspiracja-w-niemieckim-obozie-koncentracyjnym-oczami-uczestnika-wideo/feed/ 1
Zbrodniarze nie są już anonimowi! Bestie Bandery, kaci Małopolski Wschodniej. [WIDEO] https://niezlomni.com/zbrodniarze-nie-sa-juz-anonimowi-bestie-bandery-kaci-malopolski-wschodniej-wideo/ https://niezlomni.com/zbrodniarze-nie-sa-juz-anonimowi-bestie-bandery-kaci-malopolski-wschodniej-wideo/#respond Sat, 11 Jul 2020 04:14:09 +0000 https://niezlomni.com/?p=50989

Małopolska Wschodnia i Lubelszczyzna były kolebką ukraińskich nacjonalistów. Stąd pochodziło najwięcej morderców, którzy z ogromnym sadyzmem dawali upust swym zbrodniczym instynktom, uczestnicząc w rzeziach Polaków, Żydów i Ormian.


Oto członkowie OUN-UPA, którzy wydawali rozkazy mordowania Polaków, jak i ci, którzy z azjatyckim okrucieństwem je wykonywali. Ich nazwiska nie powinny ulec zapomnieniu. W świetle prawa międzynarodowego są zbrodniarzami winnymi ludobójstwa ludności cywilnej.
Niniejsze opracowanie bazuje na bogatym materiale źródłowym. Przytacza dokumenty OUN-UPA, zeznania ukraińskich morderców ujętych przez sowieckie organy bezpieczeństwa, a także ich wspomnienia i zapiski dostępne w innych źródłach. Przeplata się z nimi treść dokumentów sporządzonych przez polskich świadków ich zbrodni, zwłaszcza sprawozdań lokalnych Polskich Komitetów Opieki, wysyłanych do Rady Głównej Opiekuńczej.

Bestie Bandery zadają kłam oficjalnej propagandzie ukraińskiej, kreującej ukazanych tu osobników na bohaterów narodowych. Lektura tej książki pozwoli czytelnikowi zrozumieć, kim byli naprawdę. Zbrodniarze nie powinni zostać anonimowi

Fragment rozdziału Wasyl Andrusiak. „Rizun” ze Śniatynia z książki Marka A. Koprowskiego „Bestie Bandery. Kaci Małopolski Wschodniej”, Wydawnictwo Replika, Poznań 2020. Książkę można nabyć na stronie Wydawnictwa Replika.

Wiosną 1944 r. „Rizun” dostał już rozkaz do rozpoczęcia nie likwidacji członków AK, ale ludności polskiej jako takiej i podjęcia wszelkich działań na rzecz jej usunięcia z Małopolski Wschodniej. W Dżurowie podwładni „Rizuna” najpierw zamordowali 25 marca 1944 r. w czasie powrotu z młyna Franciszka Glazera, który przed wojną był prezesem Związku Strzeleckiego „Strzelec”. Mordercy spalili także jego dom, w którym zostało wystawione w trumnie jego ciało. Główny napad na Polaków w Dżurowie nastąpił 26 marca 1944 r. Józef Matusiak tak wspomina akcję „rizunowców”:

„Dzień był ponury, mglisty, a pole pokryte było jeszcze cienką warstwą śniegu. Nabożeństwo w naszej kaplicy nie odbyło się, bo proboszcz parafii nie zezwolił księdzu na wyjazd do Dżurowa z obawy przed bandami ukraińskimi. Żandarmeria niemiecka opuściła wieś. Pozostała jedynie policja ukraińska współpracująca z bandami(…). Tego dnia zauważyłem późnym popołudniem maszerującą kolumną młodzież ukraińską w okolicy Domu Ludowego. Widać było, że nieśli ukrytą pod kożuchami i płaszczami broń. Wieczorem ojciec zauważył uzbrojone patrole Ukraińców chodzące po wsi. W rodzinie naszej pojawiła się obawa napadu na polskie zagrody. Mnie i siostrze ojciec zlecił ukrycie się u zaufanej sąsiadki Ukrainki w stodole na sianie i tam przespać tę noc. Uważałem, że powinniśmy wszyscy razem na noc opuścić nasz dom.

Stało się jednak inaczej. Pozostaliśmy w domu, gotowi i ubrani do ucieczki. Około godziny 23 zmęczeni wyczekiwaniem, zasnęliśmy. Nagle obudziłem się, usłyszałem strzały karabinowe. Zobaczyłem przez okno łunę pożaru. To paliły się budynki dworskie i sterty słomy na polu. Uzmysłowiłem sobie, że ten pożar to chyba sygnał do napadu na polskie domostwa. I nie pomyliłem się. Zobaczyłem biegnących od strony ulicy w kierunku naszego domu uzbrojonych mężczyzn. Obudziłem natychmiast ojca, matkę i siostrę. Napastnicy zastrzelili najpierw szczekającego naszego psa, uwiązanego przy budzie. Następnie wybili szyby w oknach naszego domu i zaczęli strzelać do środka naszego mieszkania. W oknach zauważyłem kilkanaście luf karabinowych. Ojciec został zabity strzałem od razu. Wtedy matka wyszła spod stołu i zapytała znajomego Ukraińca: „Hryciu, za co ty jego zabiłeś?” wtedy on ze złością odpowiedział „Ja Ne Hryćko, ja was ne znaju! Ja z Bukowyny”. Był to syn sąsiada H. Hrywaczuk, który chodził ze mną do szkoły. W tym momencie drugi banderowiec strzelił do matki prosto w głowę. Mama ciężko ranna, rzęziła w agonii”.
Napad na Dżurów był częścią akcji „oczyszczającej” z ludności polskiej powiat śniatyński. W tym samym czasie banderowcy napadli na inne miejscowości. Zaatakowali m.in. wieś Tuczapy, Rudniki i Rybne. W tej ostatniej miejscowości upowcy dorżnęli rodzinę Matusiaków, której wielodzietna gałąź mieszkała w tej miejscowości. Dorosłych zakłuto nożami, dzieciom roztrzaskano głowy o ściany budynków. Z rodziny Matusiaków uratował się tylko dziesięcioletni Stanisław, ranny zdołał się wydostać spod sterty martwych ciał.
Ludność polska była w tym czasie pozbawiona wszelkiej obrony. Nieliczne oddziały AK dopiero organizowały samoobronę. „Rizun” usiłował te samoobrony likwidować. W kwietniu 1944 r. jego kureń, szacowany wówczas przez wywiadowców AK na 450 ludzi, zaatakował samoobronę w Bitkowie. Wywiad AK na szczęście dowiedział się o zamia¬rach ataku kurenia „Rizuna”, znajdując jego plany u Ukraińca Maćkowskiego. Atak „rizunowców” nie stanowił więc zaskoczenia. W Bitkowie przebywało, jak podaje Grzegorz Mazur, 3000 Polaków. Samoobrona była wspomagana przez uzbrojoną straż kopalnianą. Strzegła ona ważnej dla Niemców kopalni ropy naftowej. Jak podaje Grzegorz Mazur, obrońcy mieli do dyspozycji 105 ludzi. Z tego dwudziestu pięciu z oddziału S. Kosiby, dwudziestu dwóch z oddziału Z. Muchy, a resztę z samoobrony. Siły te były niewystarczające jednak do odparcia ataku całego kurenia „Rizuna”. Ukraiński watażka wybrał też na moment ataku czas, kiedy Niemcy pod naporem ofensywy Armii Czerwonej wycofali się i gdy na drogach panowały bałagan i zamieszanie.

„Rizunowcy” uderzyli na Bitków w momencie, gdy ostatni Niemcy wyjechali na Zachód. Wpadli oni oczywiście w zastawioną przez Ukraińców zasadzkę. Trzech z nich zginęło, a czterech, salwując się ucieczką, wróciło do Bitkowa. Jeden z nich wskazał Polakom, gdzie Niemcy ukryli broń i amunicję, która znacząco wzmocniła siłę ogniową obrońców. Fantazję „Rizunów”, dyszących chęcią wyrżnięcia Bitkowa, skruszył zwłaszcza ogień moździerzy. Nie¬spodziewanie do walki włączył się oddział radziecki, który samochodami dotarł do Nadwórnej. Ukraińcy z „Rizuna” go ostrzelali, zabijając pięciu żołnierzy. Sowieci wysłali do Bitko¬wa większy oddział z czołgiem, co przesądziło o klęsce „Rizuna”. Oddział sowiecki śmiało wszedł w lasy i ujął dwie grupy upowców, bezlitośnie je rozstrzeliwując. Ponadto podczas ataku na Bitków „Rizun” utracił od trzydziestu do czterdziestu osób, które zostały zabite w trakcie walk. Miał również kilkudziesięciu rannych.

Oczywiście „Rizun”, jako spec od „riezania Lachiw”, nie działał tylko w okolicy swego matecznika. Razem ze swoim kureniem wyruszał także w rajdy na dalsze terytoria Mało¬polski Wschodniej, na których UPA nie radziła sobie z wypełnianiem zadań, a głównie z wyrzynaniem polskiej ludności. W czerwcu 1944 r. „Rizun” z kureniem wyruszył na Zachód. Miał pobudzić nacjonalistów na Drohobyczczyźnie, gdzie Polacy stanowili jeszcze dość spore i mało jeszcze naruszone skupisko. Kolumna poruszała się bardzo wolno, bo była obciążona taborem, liczącym dwadzieścia pięć wozów. Na górze Łopata drogę zagrodzili jej Niemcy i Węgrzy. Źródła ukraińskie twierdzą, że „Rizun” ten bój wygrał. Tylko Niemcy mieli stracić 120 zabitych. Dane te wydają się jednak mocno zawyżone. Niemcy nie uciekli i mocno kontratakowali. Gdy „Rizun” ruszył z pod¬władnymi naprzód, Niemcy znowu zagrodzili mu drogę. Do¬szło do walki wręcz. Ukraińscy historycy nie wspominają, czy „Rizun” kontynuował swój marsz, czy też zawrócił do Czarnego Lasu. Raczej zawrócił, bo front przybliżał się błyskawicznie i kureń w każdej chwili mógł zostać odcięty od swojego zaplecza i znaleźć się na obcym terenie.

Po zajęciu Małopolski Wschodniej przez Sowietów „Rizun” nie zaprzestał mordowania Polaków. Wręcz przeciw¬nie, sytuacja dla jego oddziałów była nawet korzystniejsza. Armia Krajowa w nowej sytuacji musiała zaprzestać działalności. Ośrodki samoobrony zostały zlikwidowane i Polaków nie miał kto bronić. Sowieci proponowali im tworzenie „Istriebitielnych Batalionów”, by te wzięły na siebie obronę skupisk polskich przed napadami UPA, ale wstępowali do nich szesnasto- i siedemnastoletni chłopcy, którzy z tym za¬daniem radzili sobie różnie. Banderowcy „Rizuna” działali zaś na bezczelnego. Na przełomie sierpnia i września 1944 r. uderzyli na centra rejonowe w województwie stanisławowskim. Zaatakowali m.in. Bohorodczany, Wojniłów, Lisiec, Bielszowce i inne miasta. Chcieli tym niewątpliwie pokazać, że dopóki oni działają, nikt nie może czuć się bezpieczny. Napadli też na szereg wsi, mordując Polaków m.in.: w Za¬woi, Majdanie, Mysłowie i innych wsiach przy drodze z Kałusza do Stanisławowa.

NKWD ściągnęło posiłki i ruszyło z obławą w góry. Kureniowi udało się wycofać, ale jedna z jego sotni została rozbita. W grudniu 1944 r. „Rizun” znów przypomniał o sobie i dokonał rajdu po wsiach, mordując Polaków, którzy nie uciekli jeszcze do dużych miast. Ukraińcy „odwiedzili” wówczas m.in.: Weleśnicę, Woronę, Pariszcze i Winograd.

Artykuł Zbrodniarze nie są już anonimowi! Bestie Bandery, kaci Małopolski Wschodniej. [WIDEO] pochodzi z serwisu Niezłomni.com.

]]>
https://niezlomni.com/zbrodniarze-nie-sa-juz-anonimowi-bestie-bandery-kaci-malopolski-wschodniej-wideo/feed/ 0
O Auschwitz powiedziano już wszystko?! Wspomnienia Stanisława Głowy dowodzą, że to temat, który nie przestanie przerażać. [WIDEO] https://niezlomni.com/o-auschwitz-powiedziano-juz-wszystko-wspomnienia-stanislawa-glowy-dowodza-ze-to-temat-ktory-nie-przestanie-przerazac-wideo/ https://niezlomni.com/o-auschwitz-powiedziano-juz-wszystko-wspomnienia-stanislawa-glowy-dowodza-ze-to-temat-ktory-nie-przestanie-przerazac-wideo/#comments Sat, 04 Jul 2020 04:39:18 +0000 https://niezlomni.com/?p=50737

Wydaje się, że o Auschwitz powiedziano już dość. Jednak wspomnienia Stanisława Głowy dowodzą, iż jest to temat, który, zgłębiany choćby wielokrotnie, nigdy nie przestanie zadziwiać i przerażać.

Muszę się jednak chwilę zatrzymać nad grupą młodych chłopców przywiezionych do Oświęcimia po pacyfikacji Zamojszczyzny i skazanych na śmierć przez zaszpilowanie. Chłopcy w wieku od lat siedmiu do czternastu w liczbie około stu. Wśród nich był tylko jeden Żyd, bardzo przyjemny brunecik. Pewnego dnia rankiem po apelu Rapportführer Palitsch z grupą SS-manów prowadzili tych chłopców na blok 11. Nie wiem, z jakich przyczyn nie doszło do ich rozstrzelania, prawdopodobnie z uwagi na dużą ich liczbę. Wszyscy byli już więźniami politycznymi, bo posiadali numerację obozową.

Po jakiejś godzinie całą tę grupę przeprowadzono na blok 20., polecono chłopcom rozebrać się i ulokowano ich w Waschraumie rzekomo do kąpieli. Na korytarzu zobaczyłem Pańszczyka oraz dwóch pomocników przygotowujących się do akcji. Zatrzymałem Mietka na korytarzu i do głębi wzburzony nawymyślałem mu od zbrodniarzy i morderców dzieci polskich. Dodałem, że nigdy dotąd nie widzałem podobnych morderców. „Jeżeli poważysz się zabijać polskie dzieci, to my ciebie, Mieciu, zamordujemy tak, że nawet nie będziesz wiedział kiedy”.

Było mi już wszystko jedno, a słowa moje, podobnie jak innych kolegów, którzy przeciw niemu występowali, poskutkowały. Miecio gdzieś zniknął, schował się, zarył pod ziemię. Nastąpiła kilkugodzinna zwłoka w egzekucji. Ja tymczasem zająłem się dziećmi, które wszystkiego się domyślały.

W Waschraumie jeden płacz. Pocieszałem i tuliłem jak mogłem do serca te polskie płowe czupryny. Pamiętam, że pierwsi, którzy się opanowali, byli chłopcy o nazwiskach Rycak i Rycaj (nr 86910, 86911), bardzo podobne polskie nazwiska. Obaj byli starsi, nie przekroczyli jednak czternastego roku życia.

Atmosferę polepszył nieco kocioł gorącej zupy, którą zorganizowaliśmy i którą wniesiono do sali. Wszyscy byli głodni. Zacząłem wydawać zupę i dolewki. Po posiłku języki dzieci rozwiązały się. Adwokat Weber z Krakowa śpiewał dzieciom przeróżne piosenki. Mówili cudnie, mówili prosto, mówili o rodzicach, o wsi rodzinnej i o tym, jak strasznie dziecięcymi serduszkami kochają swoją Ojczyznę.
Byłem twardym i zahartowanym już więźniem, ale tego wytrzymać nie mogłem. Łzy ciekły same wbrew mej woli. Widziałem całą umęczoną Polskę, widziałem wówczas morze krwi i ofiar. Widząc to, Rycaj mówi do mnie:

– Pan płacze? To my zapewne wszyscy pójdziemy na śmierć. Niech nam pan powie prawdę.
Egzekucja zaczęła się z kilkugodzinnym opóźnieniem. Pańszczyka nie odszukano. Jego miejsce zajęli Hauptscharführer Scherpe i Rottenführer Hantl. Zaczęła się Golgota. Mordowanie dzieci wśród ogromnego płaczu, wrzasku i jęków. Może oprawcy nie rozumieli polskiej mowy, ale do ich świadomości musiały dotrzeć okrzyki:
– Za co nas pan zabija, czy pan nie ma dzieci?
– Czy pan nigdy nie był ojcem?
– Jezus Maria, za co my musimy umierać?
– Mamusiu, tatusiu, ratujcie mnie, ginę niewinny!
Trzy i pół godziny trwała ta dantejska scena, a ja do dnia dzisiejszego mam poważne wyrzuty sumienia, dlaczego odciągałem od akcji Pańszczyka. Przy swojej technice byłby całą akcję zakończył w godzinę. Tymczasem nieobeznany Niemiec robił to niedołężnie, powoli, wywołując wśród dzieci tak przerażającą panikę. O was, dzieci Zamojszczyzny, ani ja, ani my wszyscy nie zapomnimy nigdy. Wasze buzie mam stale przed oczyma. Miałem najlepsze intencje, że grą na zwłokę uda mi się was uratować, względnie przedłużyć życie. Niestety stało się inaczej.

4. Kariera w obozowym „szpitalu”.

Stosunki na bloku 20. i w izbie chorych nie były najlepsze. Ton, oczywiście w złym znaczeniu, nadawał pisarz blokowy, oznaczony numerem 100 Roman Gabryszewski.

W obozie przebywał ze swoim bratem Tadeuszem. Obaj zginęli. Obu muszę poświęcić parę słów. Pochodzili z Zakopanego. Ich ojciec, którego nie znałem, był znanym i cenionym lekarzem w Zakopanem, a wśród górali cieszył się dużym szacunkiem i poważaniem. Ale te dwa rumiane jabłuszka, synalkowie, daleko odpadli od pnia. Roman miał być z zawodu śpiewakiem. W Zakopanem uchodził za zdecydowanego hochsztaplera. Być może jego wychowanie w pełnym dobrobycie, życie bez trosk, a może też słabe morale zaciążyły na całym jego burzliwym życiu i postępowaniu. Na bloku był panem życia i śmierci. Chorzy drżeli przed nim, bali się bowiem nie tylko jego pięści, ale i wyrzucenia ze szpitala, w którym pobyt, aczkolwiek bardzo ciężki, nie zmuszał jednak do pracy. Były wypadki katowania chorych przez niego. A i ja w pierwszym okresie spotkałem się z jego pięścią. Jego wyszukana łacina budzić musiała wśród wszystkich odrazę.

Pewnego dnia przechodziłem korytarzem do ubikacji. Byłem słaby, a nie mogąc się utrzymać na nogach, oparłem się o ścianę korytarza, która została świeżo pomalowana. Za ten czyn zostałem przez niego straszliwie pobity. Unikałem go, a czas starałem się wypełnić tylko pracą. Jako pomocnik sanitariusza cały czas poświęcałem chorym. Starałem się porządkować salę, podnosić samopoczucie kolegów, zapisywać i mierzyć temperaturę, zakładać na kartkach zeszytu karty gorączkowe. Wspólnie z chorymi wydaliśmy walkę wszom. Za chwytanie wszy i nabijanie ich na igły chorzy otrzymywali dolewki zupy. Niektórzy pobijali rekordy. Mieli w ciągu dnia nabitych na igły po parę tysięcy. W grudniu odwiedził salę lekarz obozowy dr Entress. Widząc dość schludną i uporządkowaną salę nr 3 i karty gorączkowe, zapytał blokowego, czyje to dzieło. Wskazano mnie. Wówczas polecił przyjąć mnie w stan sanitariuszy. Dostałem portki i bluzę, bo dotychczas jako chory pracowałem w brudnej i zawszonej bieliźnie. Spałem na sali pielęgniarzy. Zdobyłem niewątpliwy awans. Zetknąłem się wówczas z grupą polskich lekarzy pełniących również obowiązki tylko pielęgniarzy. Byli to: dr Fejkiel, dr Suchnicki, dr Diem, dr Dering, dr Szymański i wielu innych. Byli to koledzy, którzy całym sercem, prawie bez żadnych środków lekarskich, nieśli pomoc chorym, jak mogli i umieli.

Trzeba przyznać, że i wśród nich wielu bało się Romka Gabryszewskiego. Z sanitariuszy poznałem Kuryłowicza, Sowula, Tolińskiego, z którym – jako krakowianinem – rychło się zaprzyjaźniliśmy. Oprócz Gabryszewskiego bardzo ciekawą postacią na bloku był Miecio Pańszczyk, krakowianin, uczeń Akademii Sztuk Pięknych i uczeń profesora Dunikowskiego. Ale o nim nieco później. Zostawszy sanitariuszem mogłem już otwarciej występować przeciwko biciu chorych przez Romana. Szereg razy naraziłem się mu. Szereg razy zwymyślał mnie, ale do bicia już się nie posuwał. Przypuszczałem jednak, że niedługo to nastąpi, zwłaszcza że widząc małego i dość chudego więźnia, nie potrzebował się mnie obawiać. W czasie wydawania obiadów dla chorych zwróciłem mu w sposób uprzejmy uwagę, żeby mieszał w kotle, bowiem niektórzy z chorych dostają samo rzadkie, inni zaś sam gąszcz. Wówczas Roman palnął mnie w twarz. Nie wiem co i jak się stało, ale pamiętam, jak dr Fejkiel wycałował mnie, a inni gratulowali, bowiem Romcio leżał jak długi na posadzce. Walka rozpoczęła się na dobre, ale równocześnie wzrósł respekt przed moją ciężką, a kościstą chłopską ręką. W kilka dni po wypadku udawał już mojego wielkiego przyjaciela. Wypadek z pisarzem tak już sławnym z jego setnym numerem nie uszedł uwagi „taty” Bocka. Był to Niemiec, Lagerältester Krankenbaum. Wezwał mnie do siebie i po przedstawieniu sprawy polecił, że od zaraz będę pełnił funkcję głównego Schreibera. Broniłem się, jak mogłem, stwierdzając przy tym, że nikogo w życiu nie pobiłem, nie chcę nikogo bić, a w stosunku do Gabryszewskiego był to jakiś sporadyczny odruch rozpaczy czy samoobrony. Nic nie pomogło. Jestem pewien, że w całej tej sprawie maczali palce i Władzio Fejkiel, i inni koledzy lekarze. Po prostu wrobili mnie. Musiałem ulec, zwłaszcza że Tadzio Szymański nie dał mi żyć. Stanowisko pisarza przyjąłem, mimo że zdawałem sobie sprawę, iż funkcje te pełnili często reichsdeutsche czy volksdeutsche.

Stanisław Głowa, MROK I MGŁA NAD AUSCHWITZ. Wspomnienia więźnia nr 20017, Wyd. Replika, Poznań 2020. Książkę można nabyć na stronie Wydawnictwa Replika.

Cztery lata piekła w relacji naocznego świadka.

Wydaje się, że o Auschwitz powiedziano już dość. Jednak wspomnienia Stanisława Głowy dowodzą, iż jest to temat, który, zgłębiany choćby wielokrotnie, nigdy nie przestanie zadziwiać i przerażać.

Głowa przeżył w KL Auschwitz blisko cztery lata i zrobił tam swoistą „karierę”. Dzięki umiejętnościom, obrotności, sprzyjającym okolicznościom oraz ludziom – czasem nawet wbrew sobie – „awansował” na kolejne stanowiska. Na nich nie tylko mógł przetrwać we względnie lepszych warunkach, ale także konspirować i obserwować, a w końcu opisać funkcjonowanie różnych członów obozu, przeplatając swą relację obrazami z życia codziennego.

Charakteryzuje więc szczegółowo rozkład dnia, tamtejsze praktyki, obozowych strażników – sadystów i sprzyjających więźniom. Nie waha się przed wskazywaniem wszelkich przejawów tchórzostwa, ale i bohaterstwa, jakie napotkał. Stąd też obraz, który rysuje, nie jest czarno-biały.
Dostaje się tym, którzy utracili swe człowieczeństwo, na hołd zasługują ci, którzy hart ducha zachowali. Bezimienna większość w tle tworzy ludzką masę, podlegającą mechanizmowi wyniszczającej pracy w fabryce śmierci.

Autor nie oddaje oczywiście całości obozowego życia, ale jego opis jest bardzo szeroki, a nadto rzeczowy, treściwy i bezpośredni. Nie obawia się nazywać spraw i sprawców po imieniu. Dzięki temu właśnie jego wspomnienia wywierają ogromne wrażenie.

Główny tekst wspomnień uzupełniony został w niniejszej książce treścią artykułów i dokumentów spisanych w innym czasie przez Stanisława Głowę, a w których rozwija on i pogłębia niektóre wątki obozowe.

Opracowanie zilustrowano zdjęciami z archiwów rodziny.

 

Artykuł O Auschwitz powiedziano już wszystko?! Wspomnienia Stanisława Głowy dowodzą, że to temat, który nie przestanie przerażać. [WIDEO] pochodzi z serwisu Niezłomni.com.

]]>
https://niezlomni.com/o-auschwitz-powiedziano-juz-wszystko-wspomnienia-stanislawa-glowy-dowodza-ze-to-temat-ktory-nie-przestanie-przerazac-wideo/feed/ 1
Niemcy i Austria nie chcą o tym pamiętać! Zakłady opiekuńcze, które służyły jako centra eutanazji. [WIDEO] https://niezlomni.com/niemcy-i-austria-nie-chca-pamietac-o-tej-niewygodnej-prawdzie-zaklady-opiekuncze-ktore-sluzyly-nazistom-jako-centra-eutanazji-wideo/ https://niezlomni.com/niemcy-i-austria-nie-chca-pamietac-o-tej-niewygodnej-prawdzie-zaklady-opiekuncze-ktore-sluzyly-nazistom-jako-centra-eutanazji-wideo/#respond Mon, 20 Apr 2020 17:49:58 +0000 https://niezlomni.com/?p=51020

Badając sprawę pewnej paczki ze złotem, wysłanej przez jednego z techników z obozu koncentracyjnego Auschwitz do żony, Konrad Morgen przekonał się, że tego typu praktyki to codzienność. Przechwycona przesyłka okazała się wierzchołkiem góry lodowej nielegalnego procederu kradzieży, korupcji i przemytu, mającego miejsce w obozach.

Na miejscu, w Auschwitz, Morgen zaobserwował także, iż załoga obozu regularnie dopuszcza się samowolnych zbrodni na więźniach. W cieniu pracujących pełną parą komór gazowych postanowił więc tropić owe „nielegalne” morderstwa.

Przenosząc się na kolejne placówki z rozkazu Reichsführera SS Heinricha Himmlera, Morgen wizytuje także inne obozy, na obszarach mu podległych: Hertogenbosch/Vught, Kraków Płaszów, Majdanek.

Bada przypadek aresztowanego w KL Buchenwald Karla Kocha i jego zboczonej żony Ilse. Za jego sprawą Karl zostaje ostatecznie skazany na śmierć i trafia przed pluton egzekucyjny na tydzień przed zajęciem obozu przez Amerykanów.

Z 800 wszczętych przez Morgena spraw, 200 kończy się wyrokami skazującymi, 5 wniosków o wszczęcie sprawy wobec komendantów umorzono.

Po wojnie Morgen występuje jako świadek w głośnych procesach zbrodniarzy wojennych, m.in. w procesach norymberskich i w drugim procesie oświęcimskim we Frankfurcie nad Menem. W czasie procesu w Norymberdze określa SS jako praworządną organizację, która nie miała nic wspólnego z zagładą Żydów…

 

Fragment rozdziału "Samotna krucjata przeciw „Endlösung”?" z książki Kevina Prengera pod tytułem "Sędzia w Auschwitz. Sędzia SS Konrad Morgen i jego walka z korupcją oraz „nielegalnymi” morderstwami w obozach koncentracyjnych", Wyd. Replika, Poznań 2020 r. Książkę można nabyć na stronie wydawnictwa Replika. 

Eutanazja stosowana wobec więźniów oznaczana była kodem 14f13, i w większości przypadków była wykonywana w zakładach opiekuńczych, używanych poprzednio do „eutanazjowania” osób upośledzonych w ramach operacji „Aktion T4”. W sumie od 10 000 do 20 000 więźniów stało się ofiarami akcji 14f13. Istot­nie, operacja ta została oficjalnie wstrzymana w 1943 roku, ale w tym również nie było udziału Morgena. Himmler zakończył tę akcję, uważając, że uśmiercanie zdolnych do pracy więźniów jest nieodpowiedzialne. Od tej pory tylko psychicznie upośledzeni więźniowie byli nadal poddawani „eutanazjowaniu”. Wszystkie centra eutanazyjne zostały zamknięte z wyjątkiem Hartheim w Austrii, gdzie w 1944 roku uśmiercono około 3 000 więźniów z obozów koncentracyjnych Mauthausen i Gusen. Chociaż Morgen twierdził co innego, jego dochodzenia w żadnym momencie nie miały wpływu na realizację programu zagłady i euta­nazji.

W jego późniejszym wywiadzie udzielonym The World of War, Morgen był nieco bardziej realistyczny, opisu­jąc swoją rolę w czasie wojny. Opowiedział wówczas, że Auschwitz „[był] dla niego tak strasznym doświad­czeniem, że rozmyślał nad planem prześlizgnięcia się przez granicę, do Szwajcarii”. Ostatecznie postanowił tego nie robić, gdyż obawiał się, że nikt mu nie uwie­rzy w jego opowieści o komorach gazowych. „Z trud­nością mogłem uwierzyć moim oczom i uszom, kiedy po raz pierwszy to zobaczyłem”. Ponadto bał się, że zostanie uznany za „agenta-prowokatora, szpiega lub szaleńca”. „Mogło to doprowadzić tylko do tego, że ja lub moi rodzice bardzo by ucierpieli. A i tak nie miało to sensu, gdyż nie byłem w stanie niczego zmienić”.

Potem obmyślił inny plan:

„Jakkolwiek nie mogłem nic zrobić tym, którzy ponosili odpowiedzialność za zagładę milionów ludzi, mogłem przynajmniej posta­wić przed sądem tych spośród wykonawców owych zbrodni, którzy zboczyli z tak zwanej legalnej ścieżki i z własnej inicjatywy działali dla własnego wzbogace­nia się, próbowali zakamuflować swoje przestępstwa, których pobudką do działania była żądza władzy, lub mieli inne motywy brutalnego traktowania więźniów. Za takie czyny mogłem ich postawić w stan oskarże­nia, umieścić te potwory w zamknięciu za kratami i położyć kres ich zbrodniom”.

Rozumiał dobrze, że nie był w stanie zmienić całego systemu, „zwłaszcza w czasie wojny”. To oświadczenie jest znacznie bar­dziej wiarygodne niż jego zeznania w Norymberdze. Można z pewnością założyć, że było ono oparte na prawdzie.

W zeznania, które Morgen złożył w Norymberdze, niektórzy ludzie jednak uwierzyli, i nie był to byle kto. Jednym z nich był amerykański pisarz historyczny i laureat nagrody Pulitzera – John Toland. W swojej biografii Adolfa Hitlera, opublikowanej w 1976 roku, pisał o Morgenie: „samotnie usiłował powstrzymać «Endlösung»” i doszedł do wniosku, że „samotna krucjata Morgena […] miała druzgocący skutek dla kompleksu obozów zagłady w Lublinie. Kriminalkom­missar Wirth otrzymał polecenie zlikwidowania bez zostawienia śladu trzech z czterech obozów, które sam zbudował – w Treblince, Sobiborze i Bełżcu”.

Toland pisał dalej, że 24 listopada 1944 roku Himmler wydał rozkaz zamknięcia centrów masowej zagłady, „zmu­szony do tego szybkim zbliżaniem się Armii Czerwo­nej i nieustającymi dochodzeniami upartego Konrada Morgena […]”. Toland opierał się przy tym na wy­wiadzie, jaki przeprowadził z Morgenem, i którego zapis dźwiękowy się zachował. Można tam usłyszeć fascynację Tolanda dochodzeniami prowadzonymi przez Morgena w obozach koncentracyjnych. Wyrażał też zdumienie faktem, że była tam mowa o „jedynym [prawdziwym] wymiarze sprawiedliwości” w Trzeciej Rzeszy. „Wielu ludzi na Zachodzie nie dałoby temu wiary”, zapewniał Morgena.

Pisarz okazywał zdziwienie, że Morgen nigdy nie został uhonorowany po wojnie za swoją pracę, którą wykonywał w obozach jako sędzia SS, przy czym, we­dług niego, ryzykował za nią swoim życiem. Amery­kanin pozwalał sobie na zbyt wielką fascynację opo­wiadaniami Morgena i prawie wcale nie zadawał mu krytycznych pytań. Nie było mowy o żadnej jednooso­bowej krucjacie, gdyż Morgen pracował z zespołem sę­dziów śledczych, a orzekanie wyroków należało do za­dań sądów SS i Policji pod nadzorem Gerichtsherren, z Himmlerem i Hitlerem jako najwyższymi sędziami. Toland nie podbudował żadnymi dowodami przedsta­wionego przez siebie związku pomiędzy działalnością Morgena a zakończeniem programu zagłady Żydów. Podobnie jak zamknięcie obozów, „Aktion Reinhard” nie miało nic wspólnego z działalnością Morgena, tak i zamknięcie Auschwitz w rzeczywistości nie było z nim związane. Fabryka śmierci w Auschwitz została unieruchomiona dopiero w listopadzie 1944 roku. Je­dynym powodem, dla którego Himmler wydał rozkaz zniszczenia krematoriów w Birkenau, była jego chęć ukrycia śladów masowej zagłady przed coraz bardziej zbliżającą się Armią Czerwoną. Krótko przed wyzwo­leniem obozu 27 stycznia, esesmani dokonali egzeku­cji kilkuset więźniów, ale nie mieli wystarczająco dużo czasu, by wymordować wszystkich pozostałych309. Ocaleli z Auschwitz zawdzięczali swoje życie szybko nacierającej sowieckiej armii, a nie sędziemu z SS.

Artykuł Niemcy i Austria nie chcą o tym pamiętać! Zakłady opiekuńcze, które służyły jako centra eutanazji. [WIDEO] pochodzi z serwisu Niezłomni.com.

]]>
https://niezlomni.com/niemcy-i-austria-nie-chca-pamietac-o-tej-niewygodnej-prawdzie-zaklady-opiekuncze-ktore-sluzyly-nazistom-jako-centra-eutanazji-wideo/feed/ 0
IPN odda cześć powstańcom z getta warszawskiego z okazji 77. rocznicy zrywu ŻZW i ŻOB. Prezes IPN i jego zastępca złożą kwiaty przed pomnikiem Bohaterów Getta https://niezlomni.com/ipn-odda-czesc-powstancom-z-getta-warszawskiego-z-okazji-77-rocznicy-zrywu-zzw-i-zob-prezes-ipn-i-jego-zastepca-zloza-kwiaty-przed-pomnikiem-bohaterow-getta/ https://niezlomni.com/ipn-odda-czesc-powstancom-z-getta-warszawskiego-z-okazji-77-rocznicy-zrywu-zzw-i-zob-prezes-ipn-i-jego-zastepca-zloza-kwiaty-przed-pomnikiem-bohaterow-getta/#comments Thu, 16 Apr 2020 11:18:33 +0000 https://niezlomni.com/?p=51018

IPN odda cześć powstańcom z getta warszawskiego z okazji 77. rocznicy zrywu. Prezes Instytutu Jarosław Szarek oraz jego zastępca Mateusz Szpytma złożą kwiaty przed pomnikiem Bohaterów Getta - Warszawa (ul. Zamenhofa / al. I. Sendlerowej), 17 kwietnia 2020, godz. 12.00.

W 77. rocznicę powstania w getcie warszawskim Instytut Pamięci Narodowej zaprasza do zapoznania się z historią zrywu poprzez wydawnictwa, artykuły i materiały edukacyjne, które są dostępne online na stronach Instytutu, w tym na portalu Przystanek Historia: https://przystanekhistoria.pl/pa2/tematy/powstanie-w-getcie-wars.

IPN od wielu lat zajmuje się badaniami historii Zagłady i stosunków polsko-żydowskich. Katalog publikacji IPN na ten temat z lat 2000 – 2019 obejmuje kilkadziesiąt pozycji: https://ipn.gov.pl/pl/publikacje/katalog-publikacji/43598,Zaglada-Zydow-i-stosunki-polsko-zydowskie-podczas-II-wojny-swiatowej-katalog-pub.html.

Przy tej okazji warto przypomnieć, że 17 kwietnia 2019 r. została podpisana umowa o współpracy pomiędzy Instytutem Pamięci Narodowej a Muzeum Getta Warszawskiego. Na mocy podpisanej umowy, obie instytucje będą współpracowały na płaszczyznach edukacyjnych, wystawienniczych, naukowych oraz informacyjnych.

Więcej o umowie: https://ipn.gov.pl/pl/aktualnosci/69634,Podpisanie-umowy-o-wspolpracy-pomiedzy-Instytutem-Pamieci-Narodowej-a-Muzeum-Get.html.

Fotografie z zasobu IPN obrazujące dramat likwidacji getta: https://ipn.gov.pl/pl/aktualnosci/39715,Tragedia-Zydow-z-getta-warszawskiego-fotografie-z-Archiwum-IPN.html.

19 kwietnia 1943 r. bojownicy z Żydowskiej Organizacji Bojowej (ŻOB) i Żydowskiego Związku Wojskowego (ŻZW) stawili zbrojny opór oddziałom niemieckim, które likwidowały getto. Był to ostatni akt tragedii warszawskich Żydów, masowo wywożonych na śmierć do Treblinki. Powstanie trwało niespełna miesiąc, a jego tragicznym epilogiem było wysadzenie 16 maja 1943 r. przez Niemców Wielkiej Synagogi na Tłomackiem. To właśnie wtedy dowodzący akcją tłumienia powstania generał SS Jürgen Stroop – autor raportu dokumentującego przebieg walk w getcie, który jest w zasobach IPN – mógł obwieścić, że „żydowska dzielnica w Warszawie już nie istnieje”.

IPN

Artykuł IPN odda cześć powstańcom z getta warszawskiego z okazji 77. rocznicy zrywu ŻZW i ŻOB. Prezes IPN i jego zastępca złożą kwiaty przed pomnikiem Bohaterów Getta pochodzi z serwisu Niezłomni.com.

]]>
https://niezlomni.com/ipn-odda-czesc-powstancom-z-getta-warszawskiego-z-okazji-77-rocznicy-zrywu-zzw-i-zob-prezes-ipn-i-jego-zastepca-zloza-kwiaty-przed-pomnikiem-bohaterow-getta/feed/ 1