Zakrzewo – Niezłomni.com https://niezlomni.com Portal informacyjno-historyczny Sun, 03 Dec 2023 21:00:15 +0000 pl-PL hourly 1 https://wordpress.org/?v=4.9.8 https://niezlomni.com/wp-content/uploads/2017/08/cropped-icon-260x260.png Zakrzewo – Niezłomni.com https://niezlomni.com 32 32 „Na ostrzu skalpela”. Wstrząsające opowieści z czasów, gdy operacje medyczne trwały godzinami. [WIDEO] https://niezlomni.com/na-ostrzu-skalpela-wstrzasajace-opowiesci-lekarza-z-czasow-gdy-operacje-medyczne-trwaly-godzinami-wideo/ https://niezlomni.com/na-ostrzu-skalpela-wstrzasajace-opowiesci-lekarza-z-czasow-gdy-operacje-medyczne-trwaly-godzinami-wideo/#respond Thu, 19 Sep 2019 05:09:18 +0000 https://niezlomni.com/?p=50841

„Na ostrzu skalpela. 50 lat z życia chirurga”- to wspomnienia wybitnego lekarza z okresu, gdy operacje trwały godzinami i często z błahych powodów kończyły się zgonem pacjenta – śmiertelność chirurgiczna wynosiła wtedy nawet 79 procent. Same operacje nierzadko przeprowadzane były w domach pacjentów, do narkozy służył eter, a cięcia były tak głębokie i obszerne, że wielu pacjentów wykrwawiało się podczas zabiegów na śmierć.

Książka Roberta T. Morrisa daje nam doskonały wgląd w to, jakie warunki panowały w szpitalach jeszcze sto lat temu, jak na przestrzeni wieków rozwijała się medycyna i jak ważną rolę odgrywały wnioski wyciągane po każdej przeprowadzonej operacji, zwłaszcza nieudanej.

„(…)Mimo że w 1882 nie było w Bellevue więcej niż cztery czy pięć zgonów dziennie, wynosiło to w przeciągu roku do tysiąca pięciuset zejść śmiertelnych, nastręczając nam obficie materiału do badań pośmiertnych. Mogliśmy przerabiać na trupach wszelkie trudniejsze operacje, zanim przystępowaliśmy do wypróbowania ich na żywych pacjentach. Wątpię, czy jakikolwiek chirurg może zdać sobie sprawę jak dalece jest to ważne, o ile nie miał możności korzystać z podobnej okazji, będącej niewątpliwie udziałem większości mistrzów(…)”

Fragment książki Roberta T. Morrisa – „Na ostrzu skalpela. 50 lat z życia chirurga”, Wyd. Replika, Poznań 2019

Rozdział I. MŁODOŚĆ I POCIĄG DO MEDYCYNY

Dr Wilder oraz grupa studentów sposobiących się pod jego kierunkiem do przyszłego studiowania medycyny zarazili mnie swoim zapałem do tego stopnia, że ja również zacząłem rozważać sprawę wstąpienia na fakultet medyczny, zamiast marzenia o płatnej posadzie naukowca. Możliwe, że był to pierwotnie jedynie impuls do pójścia śladem całej paczki, chęć pozostania pospołu z grupą przyjaznych duchów, z których każdy poszczególnie miał wyraźnie nakreślony cel w życiu i wstąpił do kolegium z ustalonym programem. Powzięcie postanowienia przyszło mi z wielką trudnością. Wreszcie pewnego dnia, kiedy w dalszym ciągu jeszcze studiowałem nauki przyrodnicze, osobliwe wydarzenie rozstrzygnęło sprawę. Pewien chłopiec w naszym mieście pokąsany został przez psa, jak przypuszczano, wściekłego. Gazety miejscowe podawały, że chłopiec umiera na wodowstręt. Ludzie tłumnie biegli do domu jego rodziców, aby przyjrzeć się przerażającemu
widowisku. Z gazet wyczytałem, że wypadkiem tym zajął się dr P. C. Gilbert. Polowałem dopóty na dr. Gilberta, aż wreszcie złapałem go i poprosiłem, aby zabrał mnie z sobą do małego pacjenta. Chłopiec, dziesięcioletni mniej więcej, leżał na posłaniu z zamkniętemi oczami i, jak zapewniało jego otoczenie, pozostawał zupełnie bez pożywienia od dwóch czy trzech dni. Próby wlewania mu przez ojca czy matkę paru kropel wody czy innego napoju wywoływały u malca napady drgawek. Na widok czegokolwiek w rodzaju chustki zbliżanego do jego twarzy warczał, żądnie chwytając płótno zębami, przy czym w kątach ust pokazywała mu się piana. Od czasu do czasu warczał groźnie jak zły pies. Następnego dnia, będąc w uniwersytecie, opowiedziałem o tej mojej wizycie profesorowi weterynarii Jamesowi Lawowi. Zainteresowany, chętnie ofiarował się pójść ze mną niezwłocznie do chłopca. Po przybyciu na miejsce zapytał przede wszystkim, czy pies był oddany na obserwację lub też poddany badaniu celem ustalenia, czy w istocie dotknięty był wścieklizną. Nikt wszakże nie zdawał się wiedzieć o psie nic poza tym, że go zastrzelono. Chłopak został napadnięty i oczywiście wielce tym wystraszony.

Dr Law spostrzegł od razu, że znaki zębów na przedramieniu były sińcami tylko, bez obrażenia skóry, a sam przypadek nie sprawił na nim wrażenia wodowstrętu. Przypomniał sobie, że czytał już o symulowaniu tej choroby jako o przypadkowym objawie histeroepilepsji. Pobiegłem szybko do biblioteki, porzuciwszy zwykłe moje studia, dopóki nie przewertowałem wszystkiego, co miały do powiedzenia w zakresie psychoz i wścieklizny największe powagi na polu psychoterapii, przy czym szczególnie uwzględniłem prace ich dotyczące danej sprawy. Lektura moja pozwoliła mi dojść do wniosku, że przypadek, o którym mowa, zdradzał wyraźnie objawy histerii i tym samym mógłby być skutecznie leczony sugestią. Porobiłem notatki z prac omawiających metodę oddziaływania hipnozą i sugestią, po czym udałem się do chłopca i zażądałem, aby pozostawiono mnie z nim sam na sam w pokoju. Ku nieopisanemu mojemu zdumieniu udało mi się wprowadzić go w trans hipnotyczny, po czym, idąc ściśle za wskazówkami podanymi przez owe powagi, oznajmiłem chłopcu, że wyzdrowieje nagle o piątej po południu tego samego dnia. Pozostając w uśpieniu hipnotycznym, zdawał się chłopak tak dalece nie wiedzieć nic o mojej obecności, że mocno wątpiłem, czy uświadomił sobie w ogóle moje oświadczenie, a także położenie przeze mnie szczególnego nacisku na fakt, że wzbudzi podziw wszystkich nagłym swoim wyzdrowieniem. Wiedziałem, że chęć wzbudzania podziwu jest jedną z najsilniej działających pobudek u histeryków. Wyszedłem potem z pokoju, nakazawszy rodzicom chłopca, aby nie wpuszczali do niego nikogo przez czas mojej nieobecności i trzymali licznych odwiedzających z dala od domu. Przez zapomnienie nie pozostawiłem zegarka w pokoju pacjenta, mimo to jednak o piątej po południu, czy mniej więcej o tej godzinie, chłopiec, kierowany podświadomym poczuciem czasu, podniósł się z posłania, zawołał matkę, oświadczył jej, że jest zupełnie zdrów, i zażądał wieczerzy.

Całą tę sprawę, która mogłaby wydać się bajką nieledwie, zrozumie doskonale we wszystkich jej szczegółach każdy psychiatra. Wrażenie, jakie wywarła na mnie, było niesłychanie głębokie. Poczułem, że jeśli lekarze mogą zdobyć podobną wiedzę i umiejętność, dzięki którym władni są oddawać ludziom tak zdumiewające usługi, żadne inne powołanie na świecie nie mogłoby oderwać mnie od studiowania medycyny.

Przez dwa czy trzy dni byłem w nader przykrej sytuacji, bowiem tłum ciekawych, oblegających dom rodziców chłopca, aby oglądać małego pacjenta, chciał teraz widzieć na własne oczy tego, który „sprawił” cud, uzdrowiwszy chorego na wodowstręt przez „nałożenie rąk” jedynie. Niektórzy prosili, abym nałożył ręce na ich zreumatyzowane stawy.

Wydarzenie to przyczyniło się do zawarcia przeze mnie znajomości z miejscowymi lekarzami, którzy uprzejmie zezwalali, abym towarzyszył im podczas wizytowania chorych w godzinach wolnych dla mnie od zajęć. Ich życzliwe zainteresowanie oraz wyjaśnienia przypadków chorobowych spotęgowały rychło urok, jaki zyskała w moich oczach medycyna. Każdy człowiek chory stał się dla mnie o wiele bardziej interesującym niż ludzie zdrowi, którzy wydawali mi się osobnikami zupełnie pospolitymi. Tak się więc złożyło, że drobne wydarzenie zadecydowało o kierunku i celu ostatecznym moich przeznaczeń życiowych. Było to jedno z owych wydarzeń rozstrzygających o losach ludzi – często, jak chcą powieściopisarze. (…)

Artykuł „Na ostrzu skalpela”. Wstrząsające opowieści z czasów, gdy operacje medyczne trwały godzinami. [WIDEO] pochodzi z serwisu Niezłomni.com.

]]>
https://niezlomni.com/na-ostrzu-skalpela-wstrzasajace-opowiesci-lekarza-z-czasow-gdy-operacje-medyczne-trwaly-godzinami-wideo/feed/ 0
Gdzie leży granica pomiędzy sprawiedliwością a obłudą? Sędzia SS i jego walka z korupcją oraz „nielegalnymi” morderstwami w obozach koncentracyjnych. [WIDEO] https://niezlomni.com/gdzie-lezy-granica-pomiedzy-sprawiedliwoscia-a-obluda-sedzia-ss-i-jego-walka-z-korupcja-oraz-nielegalnymi-morderstwami-w-obozach-koncentracyjnych-wideo/ https://niezlomni.com/gdzie-lezy-granica-pomiedzy-sprawiedliwoscia-a-obluda-sedzia-ss-i-jego-walka-z-korupcja-oraz-nielegalnymi-morderstwami-w-obozach-koncentracyjnych-wideo/#respond Sat, 11 Aug 2018 07:52:59 +0000 https://niezlomni.com/?p=49417

W SS i w siłach policyjnych w Generalnej Guberni, na których czele od 1939 do 1943 roku stał Wyższy Dowódca SS i Policji, SS-Obergruppenführer Friedrich Wilhelm Krüger, również panowała nieograniczona chciwość i chęć bogacenia się. Była tam zatem wystarczająca ilość pracy dla sędziego SS.

[caption id="attachment_49418" align="alignleft" width="550"] Wyd. Replika[/caption]

Po okresie przygotowawczym w Monachium, Morgen w styczniu 1941 roku został przeniesiony do Sądu SS i Policji w Krakowie, stolicy Generalnej Guberni i siedziby Hansa Franka, jako sędzia pomocniczy. 1 marca 1941 roku został mianowany SS-Untersturmführerem. Jako sędzia śledczy prowadził wiele spraw. Jedna z nich toczyła się w obozie szkoleniowym SS w Dębicy w południowo-wschodniej Polsce. To, co go zaskoczyło, to duża liczba spraw karnych stamtąd zgłaszanych. Rozpoczął więc śledztwo i ustalił, że komendant obozu, Leckebusch, czerpał zyski z nielegalnego kasyna w jednej z willi w Krakowie. Morgen polecił zająć kasyno i przeprowadzić rewizję w prywatnym domu Leckebuscha. Odkryto, że komendant obozu posyłał podarunki Wyższemu Dowódcy SS i Policji, przypuszczalnie by go przekupić. Większość esesmanów pracujących w obozie została aresztowana. Leckebusch popełnił samobójstwo, zanim doszło do jego aresztowania.

Kilka miesięcy po jego nominacji w Krakowie Morgen wyjaśnił inny skandal korupcyjny w magazynach SS. Doprowadził do aresztowania szefa magazynów, SS-Hauptsturmführera dr. Georga von Sauberzweiga i jego sztabu (40 osób), podejrzanych o poważne przestępstwa gospodarcze. Von Sauberzweig sprzedawał rekwirowane w Polsce dobra, a zyskami dzielił się z podległymi mu wspólnikami. Pomimo jego wysokiego statusu w partii nazistowskiej, jako zasłużonego długoletniego towarzysza, został on postawiony przed Sądem SS i Policji w Warszawie. Tam uznano go za winnego „długotrwałego przekupywania urzędników, stałych grabieży i poważnych defraudacji”. Skazano go na rozstrzelanie przez pluton egzekucyjny. Nie pomogło mu nawet to, że cieszył się osobistą protekcją Oswalda Pohla, szefa Hauptamt Verwaltung und Wirtschaft (wydziału odpowiedzialnego za sprawy ekonomiczne i administracyjne w SS), ani nawet prośba o ułaskawienie skierowana do Hitlera. 9 marca 1942 roku wyrok został zatwierdzony przez Führera i 9 kwietnia 1942 roku egzekucja została wykonana.

Sprawa przeciwko von Sauberzweigowi naprowadziła Morgena na ślad innego skorumpowanego oficera SS. Zanim von Sauberzweig został zatrzymany, zdołał zaalramować swoją żonę, że Standartenführer Fegelein musi być zawiadomiony o jego aresztowaniu. Hermann Fegelein (1906–1945) wstąpił do Allgemeine-SS w 1933 roku i jako doświadczony kawalerzysta pełnił rozmaite dowódcze funkcje w kawalerii SS. W czasie wojny dowodził 8. Dywizją Kawalerii SS (8. SS-Kavallerie-Division), ale zasłynął przede wszystkim jako małżonek siostry Evy Braun, Gretl, którą poślubił w 1944 roku. W ostatnich tygodniach wojny był także łącznikiem pomiędzy Himmlerem a kwaterą główną Führera w Berlinie. Ta pełna sukcesów kariera skończyła się jednak 29 kwietnia 1945 roku, kiedy Fegelein został zastrzelony na rozkaz Hitlera na podstawie podejrzenia o dezercję. Gdy Morgen w 1941 roku rozpoczął śledztwo w jego sprawie, Fegelein był wciąż wielce obiecującym oficerem SS i jednym z faworytów Himmlera. Podczas śledztwa w sprawie von Sauberzweiga Morgen odkrył, że wielkie ilości luksusowych artykułów były w podejrzanych okolicznościach sprzedawane magazynom SS przez członków regimentu kawalerii dowodzonego przez Fegeleina. Ponadto okazało się, że von Sauberzweig przekazał kierownictwo skonfiskowanej żydowskiej firmy futrzarskiej jednemu z oficerów SS z jednostki Fegeleina. Zamieszani w to osobnicy twierdzili, że wiele międzynarodowych kontaktów tej firmy było wykorzystywanych do celów szpiegowskich, ale nie znaleziono na to żadnych dowodów. Bogacenie się na sprzedawaniu futer niemieckim klientom wydawało się jedynym

Fragment rozdziału 6 W GENERALNEJ GUBERNI, Kevin Prenger, Sędzia w Auschwitz. Sędzia SS Konrad Morgen i jego walka z korupcją oraz „nielegalnymi” morderstwami w obozach koncentracyjnych, Wyd. Replika, Zakrzewo 2018. Książkę można nabyć TUTAJ

Gdzie leży granica pomiędzy sprawiedliwością a obłudą? Badając sprawę pewnej paczki ze złotem, wysłanej przez jednego z techników z obozu koncentracyjnego Auschwitz do żony, Konrad Morgen przekonał się, że tego typu praktyki to codzienność. Przechwycona przesyłka okazała się wierzchołkiem góry lodowej nielegalnego procederu kradzieży, korupcji i przemytu, mającego miejsce w obozach. Na miejscu, w Auschwitz, Morgen zaobserwował także, iż załoga obozu regularnie dopuszcza się samowolnych zbrodni na więźniach. W cieniu pracujących pełną parą komór gazowych postanowił więc tropić owe „nielegalne” morderstwa.

Georg Konrad Morgen (8 czerwca 1909 r. - 4 lutego 1982 r.) Był sędzią SS i zajmował się śledztwami w sprawie nadużyć i zbrodni popełnianych w niemieckich obozach koncentracyjnych.

Przenosząc się na kolejne placówki z rozkazu Reichsführera SS Heinricha Himmlera, Morgen wizytuje także inne obozy, na obszarach mu podległych: Hertogenbosch/Vught, Kraków Płaszów, Majdanek. Bada przypadek aresztowanego w KL Buchenwald Karla Kocha i jego zboczonej żony Ilse. Za jego sprawą Karl zostaje ostatecznie skazany na śmierć i trafia przed pluton egzekucyjny na tydzień przed zajęciem obozu przez Amerykanów.

Z 800 wszczętych przez Morgena spraw, 200 kończy się wyrokami skazującymi, 5 wniosków o wszczęcie sprawy wobec komendantów umorzono.

Po wojnie Morgen występuje jako świadek w głośnych procesach zbrodniarzy wojennych, m.in. w procesach norymberskich i w drugim procesie oświęcimskim we Frankfurcie nad Menem. W czasie procesu w Norymberdze określa SS jako praworządną organizację, która nie miała nic wspólnego z zagładą Żydów…

Kevin Prenger, urodzony w 1980 roku, mieszka w Holandii. Jest redaktorem naczelnym Go2War2.nl, największego holenderskiego portalu poświęconego II wojnie światowej, a ponadto autorem licznych artykułów zamieszczanych m.in. w portalu Historiek.net oraz czasopiśmie „Wereld in Oorlog” („Świat w stanie wojny”). W swych publikacjach stara się rzucać światło na mniej znane aspekty II wojny światowej oraz Holokaustu.

 

Artykuł Gdzie leży granica pomiędzy sprawiedliwością a obłudą? Sędzia SS i jego walka z korupcją oraz „nielegalnymi” morderstwami w obozach koncentracyjnych. [WIDEO] pochodzi z serwisu Niezłomni.com.

]]>
https://niezlomni.com/gdzie-lezy-granica-pomiedzy-sprawiedliwoscia-a-obluda-sedzia-ss-i-jego-walka-z-korupcja-oraz-nielegalnymi-morderstwami-w-obozach-koncentracyjnych-wideo/feed/ 0
Zdobyć Budapeszt! Sowiecka ofensywa na Węgrzech, operacja na miarę „Market-Garden”. [WIDEO] https://niezlomni.com/zdobyc-budapeszt-sowiecka-ofensywa-na-wegrzech-operacja-na-miare-market-garden-wideo/ https://niezlomni.com/zdobyc-budapeszt-sowiecka-ofensywa-na-wegrzech-operacja-na-miare-market-garden-wideo/#respond Mon, 09 Jul 2018 05:42:06 +0000 https://niezlomni.com/?p=49064

Podobnie jak ich koledzy po fachu z innych jednostek naziemnych i powietrznych, sztabowcy. 2. Gwardyjskiego Korpusu Zmechanizowanego spędzili noc z 28 na 29 października rozplanowując wejście tej potężnej formacji pancernej do bitwy o Budapeszt.

[caption id="attachment_49065" align="alignleft" width="550"] Wyd. Replika[/caption]

Około godziny 22.00 dnia 28 października, generał Swiridow został wezwany do kwatery głównej 46. Armii, gdzie poinformowano go, że jego korpus został podporządkowany Szleminowi i ma ruszyć w bój już następnego dnia. W zależności od sytuacji, zostanie rzucony do walki albo w sektorze 10. Gwardyjskiego Korpusu Strzeleckiego (pod Kiskunmajsą), albo na styku wojsk 10. Gwardyjskiego Korpusu Strzeleckiego i 37. Korpusu Strzeleckiego (pod Kiskunfélegyházą). Bez względu jednak na to, w którym z tych rejonów formacja zostanie użyta, jej cel będzie ten sam: zdobyć Kecskemét, zająć rubież Alberti–Örkény, i stamtąd nacierać dalej na Budapeszt.

Po wysłuchaniu tych ustnych instrukcji, Swiridow i jego oficerowie opracowali plan, zawierający następujące punkty:

– Korpus przemieści się w nowy rejon koncentracji (na zachód od miasta Kistelek), znajdujący się znacznie bliżej linii frontu.

– Korpus rozpocznie natarcie uformowany w dwa rzuty: pierwszy rzut będzie się składać z 4. i 6. Gwardyjskiej Brygady Zmechanizowanej, jednostek wspieranych, odpowiednio, przez 1509. i 251. Pułk Artylerii samobieżnej; drugi rzut będzie składać się z 5. Gwardyjskiej Brygady Zmechanizowanej i 37. Gwardyjskiej Brygady Pancernej (wspartej przez 30. Gwardyjski Pułk Czołgów Ciężkich).

– Oddziały otrzymają dwa zakodowane rozkazy: „Wołga 3333” („Przygotować się do akcji!”) oraz „Orzeł 5555” („Rozpocząć natarcie!”).

– Oddziały zwiadowcze i wysunięte elementy brygad pierwszego rzutu zostaną rozmieszczone w linii dywizji piechoty. Po przełamaniu nieprzyjacielskiej obrony, pododdziały te miały posuwać się zaraz za piechotą aż do linii folwark Jozsef–Puszta Páka–Szappanyos (w połowie drogi pomiędzy Kiskunfélegyházą a Kecskemétem), stamtąd zaś miały ruszyć naprzód jako czołówka natarcia.

– Napotkane na drodze brygad korpusu nieprzyjacielskie punkty umocnione należy otaczać i likwidować.

– Z uwagi na znaczenie odpowiedniego tempa natarcia, największe z napotkanych punktów umocnionych należy omijać i pozostawiać dywizjom piechoty, które mają za zadanie je likwidować.

Sowieckie podręczniki i akademie wojskowe zalecały rozwijanie oddziałów w kilku rzutach podczas ofensywy i w wielu wielkich bitwach rozwiązanie takie okazało się korzystne. Innymi podstawowymi zasadami rosyjskiej sztuki wojennej były: koncentracja sił, natarcia wykonywane przy użyciu wszystkich rodzajów broni, oraz formowanie „dalekosiężnych” zgrupowań zmechanizowanych. Trzonem tych ostatnich była zwykle armia pancerna, kombinowana grupa wojsk pancernych i kawalerii, lub jeden korpus pancerny. Ich zadaniem było wyjść na otwartą przestrzeń na zapleczu ugrupowania nieprzyjaciela, gdzie miały nie tyle nawet okrążać siły Osi, ile raczej je rozdzielać i rozbijać na mniejsze zgrupowania oraz uderzać na ich głębokie tyły, pozostawiając zadanie likwidowania izolowanych punktów oporu wojskom drugiego rzutu (piechocie). Aby zapewnić tego rodzaju zgrupowaniom odpowiednie „narzędzia” do wykonywania określonych w ten sposób zadań, wzmacniano je zazwyczaj dodatkowymi jednostkami artylerii (zob. poniżej) i zapewniano im ścisłe współdziałanie ze strony sił powietrznych.

Tempo sowieckich działań ofensywnych wyznaczały tak zwane oddziały wysunięte. Te niewielkie, lecz potężne awangardy bojowe stanowiły czołówkę zgrupowań zmechanizowanych. Ich zadanie polegało na rozbijaniu niemieckich odwodów pancernych w „bojach spotkaniowych”, spychaniu z osi natarcia nieprzyjacielskich pozycji obronnych, stworzonych na drodze zgrupowania zmechanizowanego, zajmowaniu kluczowych węzłów drogowych, przepraw i tym podobnych ważnych strategicznie punktów, i utrzymywaniu ich do chwili nadejścia głównych sił macierzystej formacji.

2. Gwardyjski Korpus Zmechanizowany nie był wyjątkiem od tej reguły i każda z jego brygad także sformowała takie oddziały wysunięte. I tak 4. Gwardyjska Brygada Zmechanizowana utworzyła czołówkę złożoną z kompanii zwiadu, 23. Gwardyjskiego Pułku Czołgów, 2. Zmotoryzowanego Batalionu Strzeleckiego, 1509. Pułku Artylerii Samobieżnej i batalionu holowanych dział kalibru 76 mm280. Podobny skład miał oddział wysunięty 6. Gwardyjskiej Brygady Zmechanizowanej, natomiast czołówkę 37. Gwardyjskiej Brygady Pancernej tworzył 2. Batalion Czołgów i dwie kompanie 30. Gwardyjskiego Pułku Czołgów Ciężkich281. Jak się później przekonamy, podobnie postąpił również nadciągający na pole walki 4. Gwardyjski Korpus Zmechanizowany.

Operacja budapeszteńska podobna była pod wieloma względami do innej pospiesznie przygotowywanej „błyskawicznej” w zamyśle jej twórców ofensywy, która zakończyła się zaledwie przed miesiącem, a mianowicie operacji „Market Garden”, wielkiej klęski Montgomery’ego. Obydwa pomysły zrodziły się z chęci przyspieszenia końca wojny poprzez wykorzystanie pewnych słabych z pozoru punktów niemieckiej linii frontu. Obydwa też zmierzały w gruncie rzeczy do osiągnięcia celów natury politycznej: zajęcia jak największego terytorium przed nadejściem wojsk pozostałych sprzymierzeńców. Obydwa plany były też wielce ryzykowne, a odpowiedzialni za nie planiści naiwnie wierzyli, że kiedy uda się dokonać wyłomu w linii frontu, setki czołgów wedrą się przez powstała lukę i niebawem dotrą, odpowiednio, do Berlina i Monachium. W obydwu ofensywach miały wziąć udział potężne formacje pancerne, lecz brakowało im możliwości manewrowania, gdyż zmuszone były posuwać się naprzód wzdłuż jednej jedynej utwardzonej drogi. W obu przypadkach ich głównymi celami było kilka kluczowych mostów na wielkich rzekach. Operacja „Market Garden” zakończyła się klęską, lecz najwyraźniej Stalin nie zwrócił uwagi na wszystkie powyższe podobieństwa.

Fragment rozdziały Kto kogo przechytrzy z książki: Kamen Nevenkin, ZDOBYĆ BUDAPESZT, Kampania na Węgrzech 1944, Wyd. Replika, Zakrzewo 2018. Książkę można nabyć TUTAJ

Ogromna ofensywa na Węgrzech – sowiecka operacja na miarę „Market-Garden”.

W październiku 1944 roku wojska rosyjskie przypuściły potężny atak na Budapeszt. Uderzenie wyprowadzone z południa miało doprowadzić Armię Czerwoną pod Monachium.

Natarcie na Budapeszt, wraz z oblężeniem miasta i niemieckimi przeciwdziałaniami, zmierzające do odwrócenia losów zmagań w dorzeczu Dunaju, stanowiło kulminację działań zaczepnych rozpoczętych przez armię sowiecką w sierpniu 1944 roku i zmierzających do wyparcia sił Osi z Bałkanów.

Pod względem politycznym była to ze strony Rosjan próba jeszcze poważniejszego osłabienia państw Osi poprzez wyeliminowanie Węgier z wojny. Szybko doszło jednak do sytuacji patowej i wojskom sowieckim nie udało się dotrzeć do Bawarii.

Pomimo podobnego charakteru, uderzenie na Budapeszt nie zyskało takiej sławy jak operacja „Market –Garden”. A przecież zamysł i zaznaczenie dla frontu wschodniego było podobne. Co więcej, w ostatecznym rozrachunku Stalin nie był niezadowolony. Napór od południa zmusił Hitlera do przerzucenia tam znacznych sił odwodowych. Manewr ten znacząco ułatwił Żukowowi marsz na Berlin.

Kamen Nevenkin opowiada historię natarcia na Budapeszt w sposób żywy i fascynujący. Korzysta przy tym z wielu niepublikowanych wcześniej dokumentów – niemieckich i sowieckich. W tym także z dokumentów niemieckich, które dostępne są wyłącznie w archiwach rosyjskich.

Dynamicznemu tekstowi towarzyszy bardzo wiele nieznanych dotąd fotografii.

To najlepsze, co może mieć do zaoferowania historia wojskowości na szczeblu operacyjnym: znani z nazwiska wojskowi, z powodzeniem lub bez, dowodzą konkretnymi, rozpoznawalnymi formacjami na dającym się wciąż odtworzyć polu bitwy, pośród istniejących często do dziś miast i wsi czy otwartych przestrzeni. Na polu tym, jak zwykle, panuje niepodzielnie mgła wojny, z której wyłaniają się niezliczone przykłady zwycięstw, porażek, miłych bądź przykrych niespodzianek i nieuniknionych ludzkich rozczarowań i frustracji. Ta żywa opowieść znajduje oparcie w jasnych i czytelnych mapach, jakże potrzebnych do tego, by nieco rozwiać tę mgłę i wyjaśnić czytelnikowi, co rzeczywiście wydarzyło się na polu bitwy, i dlaczego - David M. Glantz, autor Czerwonej burzy nad Bałkanami.

Kamen Nevekin urodził się w Sofii, w Bułgarii. Historią interesował się od dzieciństwa, jednak decyzję, by zająć się nią zawodowo, podjął w roku 2000. W kolejnych latach poświęcił się studiom językowym oraz badaniu i gromadzeniu materiałów archiwalnych. Jego pierwsza, monumentalna praca Fire Brigades: The Panzer Divisions 1943-1945 odbiła się szerokim echem i spotkała z ogromnym uznaniem. Po jej publikacji Nevenkin zajął się praktycznie wyłącznie studiami nad tematem bitew prowadzonych na froncie wschodnim w latach 1944-45, Pierwszym owocem jego badań jest niniejsza monografia bitwy o Budapeszt.

 

 

Artykuł Zdobyć Budapeszt! Sowiecka ofensywa na Węgrzech, operacja na miarę „Market-Garden”. [WIDEO] pochodzi z serwisu Niezłomni.com.

]]>
https://niezlomni.com/zdobyc-budapeszt-sowiecka-ofensywa-na-wegrzech-operacja-na-miare-market-garden-wideo/feed/ 0
Najlepsze scenariusze pisze życie: Niemiecki as lotnictwa walczył z Sowietami nad tundrą. Po wojnie szkolił Syryjskie Siły Powietrzne https://niezlomni.com/najlepsze-scenariusze-pisze-zycie-niemiecki-as-lotnictwa-walczyl-z-sowietami-nad-tundra-po-wojnie-szkolil-syryjskie-sily-powietrzne/ https://niezlomni.com/najlepsze-scenariusze-pisze-zycie-niemiecki-as-lotnictwa-walczyl-z-sowietami-nad-tundra-po-wojnie-szkolil-syryjskie-sily-powietrzne/#respond Sat, 09 Jun 2018 05:12:17 +0000 https://niezlomni.com/?p=48853

Kiedy sowieckie bombowce w eskorcie Polikarpowów I-16 Rata i Hurricane’ów przeleciały po południu nad linią frontu, zameldował o nich jeden z posterunków obserwacyjnych, a nasza Staffel dostała rozkaz alarmowego startu - wspomina Walter Schuck.

Tym razem dowódca Hauptmann Scholz pierwszy zobaczył samoloty przeciwnika i w słuchawkach usłyszałem jego głos: „Uwaga! 110 stopni, przypuszczalnie wróg. Utrzymywać pozycje i za mną!”. Spojrzałem w prawo i rzeczywiście – na horyzoncie odznaczały się czarne kropki. Scholz, doświadczony taktyk, wyprowadził połowę naszych Messerschmittów Bf 109 rozciągniętym długim lewym wirażem na pozycję pomiędzy słońce a sowieckimi bombowcami. Pozostała część Staffel utworzyła osłonę przeciw sowieckim myśliwcom eskortującym, pozostając jakieś 1800 metrów nad nimi. Kiedy zbliżaliśmy się do nich coraz bardziej, zrozumieli nagle, że już zabraliśmy się za bombowce. Nie poświęcając uwagi myśliwcom z ich eskorty, spadliśmy na ugrupowanie bombowców.

Feldwebel Bruno Strasser wycelował w maszynę prowadzącą i ostrzelał ją, wzniecając pożar. Kiedy jeszcze ciągnęła za sobą gęstą chmurę dymu, już następny DB-3 został postrzelany jak sito pociskami Unteroffiziera Schumachera i poleciał w dół. Potem ostrzelał on Pe-2, a gdy ten samolot też roztrzaskał się o ziemię, zwrócił się ku myśliwcom eskortującym. Po zestrzeleniu w ciągu dalszej walki jeszcze dwóch myśliwców Hurricane Schumacher mógł zapisać tego dnia na swym koncie sześć zwycięstw w powietrzu; już rano walczył z Hawkerami i zestrzelił dwa z nich. Nasze energiczne ataki musiały do tego stopnia zdenerwować pozostałe załogi bombowców, że zawróciły, zrzucając awaryjnie swoje bomby. Pogoniłem w ślad za jednym z uciekających DB-3, zbliżyłem się do niego bardziej, trzymając go dokładnie w środku mojego celownika kolimatorowego. Nagle w kadłubie bombowca coś się podniosło. To strzelec pokładowy zaczął strzelać do mnie ze swego kaemu! Czerwony grad kul pędził ku mnie i nawet teraz, kiedy sobie to przypominam, robi mi się gorąco. Wykonałem ślizg na skrzydło w lewo, wcisnąłem Messerschmitta w dół, powracając po po 360-stopniowym wirażu na miejsce. Aczkolwiek tym razem odstęp jakichś 400 metrów właściwie był jeszcze zbyt duży, aby otwierać ogień, pociągnąłem spust broni. Raczej przypadkiem trafiłem w skrzydło Iljuszyna, które zostało rozerwane pociskami pomiędzy kadłubem a prawym silnikiem. Silnik się palił i widziałem, że sowiecki pilot miał duże trudności, by wykonać uszkodzonym Iliuszynem lądowanie, i tak zakończone rozbiciem. Potem rozejrzałem się za następnym przeciwnikiem. Nagle rozległ się huk, do kabiny wdarło się lodowate powietrze, a w dachu kabiny pokazała się mała dziura. Kiedy zrozumiałem, że to pochodzi od ostrzału, usłyszałem w krótkofalówce głos Steinbacha: „Walter, uważaj! Za tobą Indianin!”. Szybkie spojrzenie do tyłu – dwa myśliwce przeciwnika, oceniłem, że to Hurricane’y, ustawiały się właśnie w pozycji do strzału.

Kiedy wznosiłem się swoją maszyną w górę, silnik Daimler-Benz dudnił na pełnym obciążeniu. Pode mną Hurricane’y podejmowały wyzwanie, wznosząc się za mną. Mimo pokusy, by ciągnąć jeszcze bardziej stromo w górę, wiedziałem, jaki muszę utrzymać kąt wznoszenia, aby uniknąć przepadnięcia. Dwaj moi prześladowcy wciąż jeszcze do mnie strzelali, ale ich pociski omijały stery. Sfrustrowani piloci sowieccy ustawili nosy swych samolotów jeszcze bardziej stromo w niebo, aby wpakować mi przynajmniej przypadkowe trafienie. Na to właśnie liczyłem. Przez kilka sekund wyglądało to tak, jakby ich samoloty zawisły nieruchomo w powietrzu, potem opadły dziobami w dół w wyniku przepadnięcia. Gdy w locie nurkowym znów zyskali na szybkości, odkryli lecącego prosto Messerschmitta Bf 109. To był Feldwebel Bruno Strasser, który zapomniał chyba o obserwowaniu przestrzeni powietrznej. Lecąc ponad Strasserem i Sowietami dostrzegłem groźną sytuację, zszedłem w nurkowanie, ostrzegając Strassera okrzykiem. Kiedy jeden z Hawkerów odszedł w lewo, by uzyskać lepszy kąt strzału w kierunku Strassera, znowu stracił na szybkości. Tymczasem ja nadleciałem, usadawiając się za Sowietem. Po jednej krótkiej serii długie kawałki blachy oderwały się od sterów i krótko potem maszyna poleciała w korkociągu w dół. Nie zajmując się dalej losem pokonanego, zwróciłem się teraz ku drugiemu Hurricane’owi. Aby móc lecieć razem z nim w manewrze ucieczki, zmniejszyłem prędkość. Ale to zrobiło mnie znów na tyle powolnym, że Rosjanin, który tymczasem wszedł w lot nurkujący swym cięższym samolotem, zyskał przewagę odległości. Próbowałem jeszcze lecieć za nim, ale musiałem po jakimś czasie uznać, że było to bezcelowe. Skutecznie odparliśmy próbę zaatakowania naszego lotniska, powróciliśmy bez strat własnych do domu, osiągając w tej akcji osiem zwycięstw powietrznych.

W trudnych do pokonania obszarach tundry panuje najgłębsza samotność i budząca grozę cisza. Pomiędzy akcjami miewałem od czasu do czasu możliwość stwierdzić, jak szybko zmienia się wiosną przyroda, która w miesiącach zimowych jest tak nieprzyjazna dla człowieka. Flora Dalekiej Północy składała się przeważnie z nisko rosnących zarośli jałowca, krzaczków brusznicy, brzóz, skarlałych sosen, chrobotka reniferowego i porostów. Wraz z wydłużającymi się dniami niemal niemożliwe staje się zatrzymanie w tej okolicy. Wtedy bowiem na ścieżkę wojenną wychodzą, zwłaszcza w bezwietrznym czasie, setki tysięcy muszek i komarów. Podczas jednego z moich rozpoznań odkryłem teren z grzybami wielkości dłoni, wyrastającymi wszędzie z ziemi. Opowiedziałem o tym dowódcy Staffel, namawiając go do przekazania mi jego samochodu terenowego do zbierania grzybów. Po mojej wycieczce wróciłem z wozem pełnym grzybów, przekazując je naszemu szefowi kuchni Juppowi Heinrichsowi. Był on grubym, wesołym facetem, który z powodu swej nieforemności używał dwóch stołków do siadania. Kilka porcji przyrządził od razu, większość grzybów jednak powiesił do suszenia, jako zapasy na zimę. Chętnie się z nim przekomarzałem, grożąc mu, że wyjdę z nim na ring bokserski. Wtedy wybuchał śmiechem na całe gardło, przy czym jego ogromny brzuch nie chciał przestać się trząść; „Uważaj tylko, ty nawet nie połowo porcji, jak wciągnę głęboko powietrze, zwiśniesz mi w poprzek pod nosem jak wąsy!”

Fragment książki Walter Schucka ZESTRZELONY! Od Bf 109 do Me 262 – wspomnienia pilota Jagdgeschwader 5. i 7., Wyd. Replika, Zakrzewo 2018. Książkę można nabyć TUTAJ

Walter Schuck został niemieckim asem myśliwskim z 206 strąceniami na koncie. Oto jego relacja z walk nad Oceanem Arktycznym i nad Niemcami.

Autobiografia Schucka zaczyna się w czasach jego młodości. Dalej opisuje on swoje przeżycia od okresu kształcenia, przez starcia powietrzne nad Oceanem Lodowatym i przygody pomiędzy walkami, aż po akcje w samolotach odrzutowych JG 7 i koniec wojny.

Schuck spisał swoje wspomnienia za namową przyjaciół. Jasnym, rzeczowym językiem opowiada o specyfice walk powietrznych nad Oceanem Lodowatym, gdzie niezachodzące słońce latem i ciemna zima wyznaczają rytm życia. Prowadzone tam zacięte boje zmierzały do zniszczenia dostaw przeciwnika lub zabezpieczenia własnych. Szczegółowe sprawozdanie z zatopienia „Tirpitza” nadaje nowego wymiaru jego historii.

Walter Schuck, skuteczny w walce, nie zapomina o wdzięczności dla personelu naziemnego i swych kolegów. Szanowany za umiejętności lotnicze i odwagę, miał też wiele współczucia dla zastrzelonych, rannych lub schwytanych towarzyszy lotników. Dlatego nazywano go „Rycerzem Północy” i „Orłem Tundry”.

Relacjonuje wydarzenia z punktu widzenia młodego lotnika, który bardzo szybko osiągnął wysoki status w armii i wszedł do grona myśliwskich sław. Stara się ukazać mało zrozumiały dziś pogląd, iż wraz ze swymi towarzyszami starali się działać dla „ludzi i kraju”. Trochę usprawiedliwia się, stwierdzając, że ich szlachetne motywacje były nadużywane, a oni sami należą do zdradzonego pokolenia.

Jednak w swych wspomnieniach w ogóle niewiele uwagi poświęca polityce. Nie stara się umniejszać „zasług” III Rzeszy i narodowego socjalizmu. Natomiast bardziej skupia się na aspektach wojskowych: codziennym funkcjonowaniu sił powietrznych, misjach bojowych prowadzonych w trudnych warunkach nad Oceanem Arktycznym i beznadziejnych już walkach nad terytorium Rzeszy.

Walter Schuck urodził się we Frankenholz nad Saarą 30 czerwca 1920 r. Wcześnie odkrył w sobie zamiłowanie do lotnictwa i już w wieku 16 lat ubiegał się o przyjęcie do służby w Luftwaffe.

Walczył nad Oceanem Arktycznym i nad terytorium Niemiec, gdzie z myśliwca Bf 109 przesiadł się na odrzutowy Me 262. Osiągnął ogólną liczbę 206 potwierdzonych zestrzeleń w 500 potyczkach.

Po wojnie pracował jako instruktor lotniczy, szkoląc między innymi Syryjskie Siły Powietrzne. Zmarł 27 marca 2015 roku.

 

Artykuł Najlepsze scenariusze pisze życie: Niemiecki as lotnictwa walczył z Sowietami nad tundrą. Po wojnie szkolił Syryjskie Siły Powietrzne pochodzi z serwisu Niezłomni.com.

]]>
https://niezlomni.com/najlepsze-scenariusze-pisze-zycie-niemiecki-as-lotnictwa-walczyl-z-sowietami-nad-tundra-po-wojnie-szkolil-syryjskie-sily-powietrzne/feed/ 0
Operacja „Wisła” w ogniu polemik i kontrowersji. Marek A. Koprowski pisze dlaczego akcja „Wisła” musiała zostać przeprowadzona. [WIDEO] https://niezlomni.com/operacja-wisla-ogniu-polemik-kontrowersji-marek-a-koprowski-pisze-dlaczego-akcja-wisla-musiala-zostac-przeprowadzona-wideo/ https://niezlomni.com/operacja-wisla-ogniu-polemik-kontrowersji-marek-a-koprowski-pisze-dlaczego-akcja-wisla-musiala-zostac-przeprowadzona-wideo/#respond Sat, 20 Jan 2018 16:30:46 +0000 https://niezlomni.com/?p=46217

Siedemdziesiąt lat temu władze polskie rozpoczęły operację „Wisła”, która do podręczników historii przeszła pod nazwą akcji „Wisła”, choć nazwa ta nie jest właściwa. Użył jej któryś z historyków i tak już zostało.

Operacja „Wisła”, można powiedzieć, była rezultatem układu z 9 września 1944 roku zawartego między Polskim Komitetem Wyzwolenia Narodowego a Radą Komisarzy Ludowych Ukraińskiej Socjalistycznej Republiki Radzieckiej o tzw. ewakuacji Ukraińców z Polski do USRR i obywateli polskich z USRR do Polski. Od 15 października 1944 roku do 15 czerwca 1946 roku przesiedlono łącznie 480 305 osób (122 450 rodzin). Władze polskie sądziły, że po zakończeniu przesiedleń na terenie południowo-wschodnich powiatów pozostało około 20 tysięcy Ukraińców, choć w rzeczywistości było ich około 150 tysięcy. Miało to dwie przyczyny. Pierwszą był fakt, że polski rząd nie dysponował realnymi statystykami ludnościowymi tego obszaru. Po drugie Organizacja Ukraińskich Nacjonalistów i jej zbrojne ramię – Ukraińska Powstańcza Armia robiły wszystko, by nie dopuścić do przesiedlenia Ukraińców na sowiecką Ukrainę. To, że z Ukrainy wyjechało (a raczej musiało wyjechać) 787 674 obywateli polskich, OUN-UPA traktowały, rzecz jasna, jako „rozwiązanie jak najbardziej sprawiedliwe”. Same zresztą zrobiły wszystko, by Polaków zniechęcić do pozostania na Kresach. Azjatycka rzeź Polaków dokonana na Wołyniu przez OUN-UPA spowodowała, że Polacy, którzy przeżyli tę hekatombę, myśleli tylko o jednym: jak uciec przed nożami i siekierami ukraińskich morderców. OUN-UPA wymordowały około 100 tysięcy mieszkańców. Z ogólnej liczby 1150 polskich wiejskich osiedli, liczących w sumie ponad 31 tysięcy zagród, zdewastowanych przez OUN-UPA zostało na Wołyniu 1048 osiedli (z 26 167) zagrodami. Niemcy zniszczyli tylko 37 osiedli w czasie akcji pacyfikacyjnych. Zaledwie 66 osiedli przetrwało wojnę. Sowieci zburzyli je po wyjeździe Polaków. Z 253 kościołów i kaplic OUN-UPA obróciły w perzynę 103, natomiast 94 zrujnowali Sowieci, 25 kościołów po wojnie wykorzystywano do innych celów.

Podobną akcję eksterminacyjną OUN-UPA chciały przeprowadzić także w Małopolsce Wschodniej, lecz tu ze względu na siłę etosu i polskiego podziemia nie przybrała ona tak krwawego charakteru, choć nawet Niemcy odnotowali, że w lutym 1944 roku OUN-UPA za głównego wroga uznały Polaków i przygotowywały się do ich zupełnego usunięcia i wzięcia władzy w swoje ręce.

Następne meldunki mówią, że działalność OUN-UPA wzrasta w „przerażającym tempie”. Sprawozdanie Głównej Polowej Komendantury „365” z dnia 19 czerwca 1944 roku mówi, że: „celem działania oddziałów UPA jest wyzwolenie Ukrainy od Sanu i zniszczenie ludności polskiej na tym obszarze”. Panika i psychoza, jaka opanowała ludność Małopolski Wschodniej, spowodowała masowe wyjazdy za San. Polacy nie wierzyli w możliwość zorganizowania skutecznej obrony przed atakami OUN-UPA. Tylko w jednym tygodniu miejscowy komisarz w Borszczowie wydał 2,5 tysięcy przepustek zezwalających na ewakuację do województw krakowskiego i miechowskiego. Pogróżki i wezwania ukraińskich nacjonalistów budziły wśród Polaków z Małopolski przerażenie, które wzmagały relacje polskich uciekinierów z Wołynia.

Uciekinierzy z Wołynia i Małopolski, szukający schronienia w województwach lubelskim, dzisiejszym podkarpackim i krakowskim, przenosili nastroje zagrożenia na te terytoria. Jeżeli dzisiaj któryś historyk mówi, że akcja „Wisła” nie ma nic wspólnego z ludobójstwem wołyńskim, to znaczy, że na studiach nie miał zajęć z psychologii społecznej. Akcja „Wisła” była konsekwencją działalności OUN-UPA na terenie południowo-wschodniej Polski. Działalności, która stanowiła przedłużenie walki z państwem polskim na Wołyniu i Małopolsce Wschodniej. Akcja „Wisła” była ostatnim akordem tego ukraińsko-polskiego starcia! Taka jest historyczna prawda.

OUN-UPA nie pogodziły się z wyrokiem historii i z faktem, że mocarstwa zachodnie i Stalin już w Jałcie uznali, że wschodnia granica Polski będzie przebiegać wzdłuż linii Curzona, wyznaczonej w czasie wojny polsko-bolszewickiej. Uznała, że kilkanaście powiatów leżących za tą linią to etniczne ziemie ukraińskie, które powinny zostać przyłączone do Ukrainy. OUN-UPA zakwestionowały przynależność tych ziem do Polski, nie uznały jej jurysdykcji nad nimi, zwalczały wszelkie tworzone przez nią struktury. Wzywały Ukraińców do bojkotu rozporządzeń polskich władz. Bez akceptacji OUN-UPA nikt na tym obszarze nie mógł zostać nawet sołtysem. Jeżeli się zgodził i był akceptowany przez władze polskie, wędrował na gałąź. UPA niszczyła posterunki milicji, w konsekwencji czego pospolity bandytyzm rozrósł się do niewyobrażalnych rozmiarów. Nie działały szkoły, nie ściągano podatków, nie prowadzono gospodarki leśnej itp. Państwo polskie w kilkunastu powiatach południowo-wschodniej Polski de facto nie funkcjonowało. W miejsce struktur polskich OUN utworzyła własne, obejmujące swoją siatką wsie i osady. Polacy z tych terenów uciekali, nie chcąc paść ofiarą mordów. Na niektórych obszarach OUN utworzyła partyzanckie republiki, do których nikt obcy nie miał wstępu.

Ludność polska, która nie chciała porzucać rodzinnej ziemi, tworzyła oddziały samoobrony i umacniała swoje wsie, żeby odeprzeć atak UPA. OUN-UPA traktowały je jako gniazda „polskich bandytów” i starały się je bezwzględnie likwidować, mordując bestialsko jej obrońców i cywilnych mieszkańców.

Demonstrując swą siłę i koncentrując oddziały, UPA trzykrotnie usiłowała zniszczyć garnizon w Birczy, w której chronili się Polacy z mordowanych polskich wsi. W marcu 1946 roku oddziały UPA zlikwidowały w Bieszczadach strażnice WOP, otwierając granicę państwa w całym pasie działania UPA. Z 96 wziętych do niewoli żołnierzy WOP i milicjantów, upowcy zamordowali „metodą katyńską” 36 żołnierzy w okolicy Jasiela. Pozostałych zlikwidowali w innym miejscu (jeden z żołnierzy uciekł oprawcom) – nie chcieli pozostawiać po sobie zbyt wielu śladów. Zamordowali ich w innym miejscu!

OUN-UPA od początku starały się zdecydowanie przeciwstawiać przesiedleniom Ukraińców do ZSRR. Zmuszały ich do pozostania na miejscu. Dobrowolne zgłoszenie się do wyjazd na sowiecką Ukrainę było przez OUN-UPA traktowane jako zdrada i karane śmiercią. Zmuszało to oddziały Wojska Polskiego, osłaniającego komisje przesiedleńcze, do stosowania siły i przymusu. Ukraińcy twierdzą dzisiaj, że było to ze strony polskiej nadużycie, bo wymiana ludności miała być dobrowolna. Unikają jednak pytania: czy wyjazd Polaków był dobrowolny? Część z nich Ukraińcy najzwyczajniej wymordowali. Przesiedlenia ludności po obu stronach granicy były konsekwencją wojny rozpoczętej na Wołyniu przez Ukraińców przeciwko polskiej społeczności. Była ona okrutna i bezwzględna, wyzwalała zbrodnie i żądzę odwetu. To jednak nie strona polska ją zaczęła.

Kierownictwo OUN-UPA wiedziało, że III wojna światowa, czym tłumaczyli kontynuowanie walki, nie wybuchnie! Ukrywało to starannie przed szeregowymi członkami, karmiąc je opowieściami oficerów polityczno-wychowawczych, że Amerykanie lada dzień ruszą, żeby wyzwolić Ukrainę z rąk Sowietów.

Swoją walkę z państwem polskim OUN-UPA prowadziły bardzo zaciekle. Wynikało to z koncepcji polityki kierownictwa OUN-UPA, w myśl której polskie powiaty, czyli tzw. Zakerzonie, miało odegrać rolę „terytorium propagandowego”. Kierownictwo OUN-UPA zdawały sobie sprawę, że Sowieci odgrodzą Ukrainę od świata „żelazną kurtyną” i żadna wiadomość o walce toczonej przez OUN-UPA z Sowietami nie dotrze do światowej opinii publicznej. Polska nie była tak szczelnie odgrodzona od świata, i kierownictwo OUN-UPA sądziło, że uda się poinformować świat o prowadzonej przez nich walce chociażby z pomocą akredytowanych w niej zachodnich korespondentów.

Przy pomocy „Zakerzonia” OUN-UPA chciały wykreować swój nowy wizerunek jako organizacji narodowowyzwoleńczej, walczącej z komunizmem i Sowietami, która może być sojusznikiem Zachodu. OUN-UPA liczyły na to, że uda się jej nawiązać współpracę z aliantami. Swoimi działaniami na Wołyniu i w Małopolsce Wschodniej OUN-UPA skompromitowały się przed światem – uznano je za organizacje faszystowskie, współpracujące z Niemcami, która dokonały ludobójstwa ludności polskiej na Wołyniu. Kierownictwo OUN-UPA miało także nadzieję, że na Zakerzoniu uda się nawiązać współpracę z polskim podziemiem antykomunistycznym, która uwiarygodni obie organizacje w oczach aliantów. Naiwnie zakładała, że uzyska poparcie rządu londyńskiego, który poprze ich walkę z Sowietami, wydając swoiste świadectwo moralności.

OUN-UPA liczyły także, że poprzez pracę propagandowo-oświatową uda się jej zmienić nastawienie ludności polskiej do Ukraińców.
Działania OUN-UPA sprowadziły się do prowadzenia zażartej walki z państwem polskim, prowadzonej przy pomocy terroryzowanej przez nią ludności ukraińskiej. Ta stała się jej zapleczem, dostarczając oddziałom UPA żywność i wszelkiego innego zaopatrzenia, danych wywiadowczych i kontrwywiadowczych, melin, a także świeżego rekruta, dzięki czemu rozbite oddziały szybko odzyskiwały siłę. W oparciu o ludność zamieszkującą wsie ukraińskie działały szkoły podoficerskie UPA, sieci łączności sztafetowej itp.

OUN-UPA nie udało się osiągnąć swoich celów politycznych. Polskie podziemie antykomunistyczne podjęło wprawdzie rozmowy z UPA, przeprowadziło z nią nawet jedną akcję na Hrubieszów, ale na tym się skończyło. Rząd londyński odmówił zawarcia z OUN-UPA porozumienia. Takie oddziały podziemia antykomunistycznego jak: „Wołyniak”, „Żubryd” czy „Ogień”, a także „Jastrząb” czy „Żelazny”, odrzucały możliwość kontaktów z UPA, a co dopiero możliwość wspólnej walki z nimi. „Wołyniak” zwalczał UPA, stając w obronie mieszkańców polskich wsi.
Swoimi działaniami OUN-UPA nie zdobyły też sympatii na Zachodzie. Powiększyły znacząco przepaść dzielącą Polaków i Ukraińców. Wystarczy wspomnieć, że tylko jeden kureń pod dowództwem Iwana Szpontaka „Zalizniaka”, w czasie wojny zastępca komendanta powiatowego ukraińskiej policji pomocniczej w Rawie Ruskiej, przeprowadził ponad dwieście akcji bojowych przeciwko państwu polskiemu. Zniszczył pięć stacji kolejowych razem z garnizonami wojskowymi, zaminował i wysadził w powietrze 14 mostów kolejowych i 16 drogowych. Wysadził w powietrze cztery pociągi, zlikwidował wraz z załogą 14 posterunków milicji, mordując ich funkcjonariuszy. Zajął trzy miasta z garnizonami wojskowymi.
Natomiast takich kureni, jak „Zalizniak” było zaś wielu. Polaków i Ukraińców, którzy padli ich ofiarą, było bardzo dużo. Utworzona przez OUN Służba Bezpieky bezlitośnie mordowała wszystkich swoich ziomków, którzy nie zgadzali się z linią organizacji. Ilu ich zamordowała, nie wiadomo. Ich liczbę należy szacować w setkach. W każdym razie każde pojawienie się SB na ukraińskiej wsi budziło wśród jej mieszkańców strach.

OUN-UPA wiedziały, że przesiedlenie całości ludności ukraińskiej będzie dla niej równoznaczne z wyrokiem śmierci. Pozbawiona zaplecza, nie byłaby w stanie funkcjonować. Dlatego też w trakcie przesiedlenia ludności ukraińskiej starały się tak działać, by jak najwięcej Ukraińców pozostało na miejscu. Atakowały konwoje wojskowe, eskortujące komisje jadące dokonać przesiedlenia. Gdy ten docierał wreszcie do wsi, okazywało się, że ta jest pusta. Jej mieszkańcy chronili się w tym czasie wraz z dobytkiem w okolicznych lasach. Bywało także, że konwój zastawał tylko część mieszkańców, dokonywał ich przesiedlenia i wpisywał do sprawozdań, że wieś została przesiedlona. Tymczasem reszta mieszkańców wracała do wioski. W sumie, jak wcześniej nadmieniono, w tych wsiach pozostało około 150 tysięcy osób. Jednocześnie OUN-UPA zaczęły stosować taktykę „spalonej ziemi”. Te wsie, które wojsku udało się wysiedlić, całkowicie palono, by nie osiedlili się tam Polacy ekspatriowani z Wołynia i Małopolski Wschodniej. Puścili z dymem praktycznie wszystkie opuszczone wsie – większość z nich już nigdy się nie odrodziło!

Na przełomie 1946/1947 roku sytuacja w południowo-wschodniej Polsce daleka była od stabilizacji. Wsie ukraińskie w dalszym ciągu stanowiły zaplecze materialne, a także źródło rezerw ludzkich UPA. Najgorzej było w Bieszczadach i na Pogórzu Przemyskim. Ocena Sztabu Generalnego WP była jednoznaczna: „[…] Na terenie powiatów przemyskiego, sanockiego i leskiego większość ludności ukraińskiej i mieszanej współpracuje z bandami UPA”. W ocenie Sztabu Ukraińcy stanowili na tych obszarach 85 proc. mieszkańców.
W dokumencie czytamy:

Pozostałe 15 proc. ludności polskiej sterroryzowanej i zdemoralizowanej nie przedstawia w obecnej chwili wartości moralnej. Znaczna większość tych rozrzuconych rodzin polskich nie chce, zresztą boi się pozostać na miejscu.

Działaniom OUN-UPA w południowo-wschodniej Polsce sprzyjał górzysty, silnie zalesiony teren, słabo rozwinięte sieci dróg, a w zasadzie ich brak, a także mała liczba ośrodków miejskich i garnizonów wojskowych. W trudno dostępnych terenach UPA zbudowała sieć bunkrów, kryjówek, w których rozlokowano składy materiałowe oraz szpitale. Sotnie „Chrina”, „Bira” i „Stacha” czuli się tu jako prawowici gospodarze, nie bardzo przejmując się istnieniem państwa polskiego. W pierwszej dekadzie marca 1947 roku sotnia „Chrina” przeprowadziła m.in. przymusowy pobór młodzieży ukraińskiej do UPA. Dnia 28 marca 1947 roku w zasadzce UPA zginął gen. Karol Świerczewski, co było kroplą, która przelała czarę goryczy. Pojechał on na inspekcję, by osobiście ocenić sytuację i zaproponować wnioski w sprawie dalszych działań, niezbędnych dla przywrócenia pełnej jurysdykcji państwa polskiego nad powiatami południowo-wschodniej Polski. Jako frontowy generał nie do końca wierzył w to, że regularne wojsko nie może sobie dać rady z ukraińskim podziemiem. Jego śmierć wywołała szok, bo pełnił on funkcję wiceministra obrony narodowej. Była dowodem na to, że w południowo-wschodniej Polsce nikt nie może czuć się bezpiecznie. Kule UPA mogą dosięgnąć każdego, nawet ministra obrony narodowej. Sytuacja ta sprawiła, że większość polskiego społeczeństwa, jeżeli nie całe, zaczęła się pytać, kiedy rząd polski zrobi porządek z OUN-UPA? Po śmierci gen. Świerczewskiego niemal w tym samym miejscu sotnia „Bira” zorganizowała zasadzkę na grupę manewrową WOP z Koszalina, która po wykonaniu zadań w Bieszczadach wracała do miejsca stałego zakwaterowania. Zginęło w niej 18 żołnierzy, jeden milicjant, a 10 żołnierzy upowcy wzięli do niewoli i następnie zamordowali. Dwaj żołnierze zostali ciężki ranni, a tylko jednemu udało się wymknąć z zasadzki. Utwierdziło to władze polskie w przekonaniu, że trzeba się spieszyć i skończyć z rozzuchwaleniem OUN-UPA, podejmując zdecydowane kroki. Doraźne działania podjęte przez powołaną ad hoc grupę operacyjną, złożoną z oddziału manewrowego z Okręgu Wojskowego Nr 5 i wojsk KBW, nie przyniosły oczekiwanych skutków. Liczące około 3,5 tysiąca żołnierzy zgrupowanie pobiegało sobie trochę po górach, nie napotykając na przeciwnika. By skończyć z OUN-UPA, postanowiono połączyć zmasowaną operację przeciwko oddziałom UPA z przesiedleniem ludności ukraińskiej na Ziemie Zachodnie i Północne. W tym celu powołano Grupę Operacyjną „Wisła”.

Historycy ukraińscy chcą najczęściej wyizolować akcję „Wisła” z całego procesu dziejowego lat czterdziestych i stosunków polsko-ukraińskich. Nazywają ją „zbrodnią komunistyczną”, „czystką etniczną”, a nawet ludobójstwem. Twierdzą, jak pisze Roman Drozd, że „Ukraińców ukarano dlatego, że byli i chcieli być Ukraińcami”. Tego typu badacze nie chcą z reguły przyznać, że ich pobratymcy wymordowali Polaków na Wołyniu tylko dlatego, że byli Polakami. Twierdząc zaś, że akcja „Wisła” była „zbrodnią komunistyczną”, chcą ułatwić stronie polskiej zadanie. Uważają, że skoro zrobili to komuniści, a wy potępiacie wszystko, co komunistyczne, to potępcie jeszcze i akcję „Wisła”. Powiedzcie, że zrobili to komuniści na rozkaz Moskwy, akcją dowodzili sowieccy generałowie, którzy wtedy rządzili Wojskiem Polskim, i sprawa będzie załatwiona. Tymczasem sprawie trzeba się przyjrzeć z innej perspektywy. Jej autorzy działali zgodnie z polską racją stanu. Polska nie mogła sobie pozwolić na istnienie sił dążących do oderwania części jej terytorium. Mitem jest, że operację „Wisła” przeprowadzili oficerowie radzieccy albo że Polska na zlecenie ZSRR. Była to polska inicjatywa, wykonana polskimi rękami. Nie opracowali jej oficerowie radzieccy, ale polscy, i to „sanacyjnego chowu”. Jej plan opracował gen. Stefan Mossor, wybitny teoretyk sztuki wojennej, prawa ręka Tadeusza Kutrzeby, twórca planów wojny Polski z Niemcami. Optował on twardo za przesiedleniami Ukraińców na Ziemie Odzyskane, uważając, że jest to jedyna droga ostatecznego rozprawienia się z OUN-UPA. Sztab Grupy Operacyjnej „Wisła” w znacznej mierze skompletował sam Mossor. Otaczał się on oficerami przedwrześniowymi. Do oficerów przybyłych ze Wschodu odnosił się niechętnie. Nie krył swojej rezerwy wobec oficerów radzieckich, którym często odmawiał umiejętności dowódczych i beształ za pomocą niecenzuralnych słów.

Opracowując koncepcję operacji „Wisła”, brał pod uwagę doświadczenia II Rzeczypospolitej i praktykę Korpusu Obrony Pogranicza. Obowiązujące w niej prawo zezwalało na wysiedlenie ze strefy przygranicznej każdego obywatela, którego władze uznały za „niepożądanego ze względu na bezpieczeństwo granic państwa”. Pas ten był szeroki na 30 kilometrów. Strefa ta obejmowała więc zdecydowaną większość terenów, z których dokonano wysiedleń. Akcja „Wisła” miała zatem przedwojenną podstawę prawną. Z komunizmem nie miała ona nic wspólnego.
Nie jest też prawdą, że Polska, dokonując przesiedlenia Ukraińców, a złamała prawo międzynarodowe. Profesor Krzysztof Skubiszewski w artykule Akcja „Wisła” i prawo międzynarodowe, opublikowanym w „Tygodniku Powszechnym” nr 10 z 11 marca 1990 roku odrzucił tezę, że przesiedlając Ukraińców, strona polska złamała dwie konwencje międzynarodowe o ochronie ludności cywilnej podczas konfliktów wojskowych, a mianowicie konwencję haską z 1907 roku i genewską z 1947 roku. Konwencja haska bierze w obronę ludność cywilną w konfliktach między państwami lub między państwami i organizacjami powstańczymi, a UPA nie była w tym czasie przez nikogo uznawana za stronę wojującą ani za organizację powstańczą. Konwencję genewską natomiast Polska podpisała po 1949 roku i ratyfikowała w 1955 roku, a więc już po akcji „Wisła”. Zdanie profesora w tej kwestii jest ważne nie tylko dlatego, że był on ministrem spraw zagranicznych. Był on wówczas uznanym autorytetem w zakresie prawa międzynarodowego, sędzią Międzynarodowego Trybunału Sprawiedliwości w Hadze, przewodniczącym Trybunału Rozjemczego Iran-USA, wykładał również na uczelniach we Francji, w Wielkiej Brytanii i Szwajcarii. Jest autorem wielu publikacji, w których zajmował się m.in. problematyką wysiedleń ludności, a także pracy Wysiedlenia Niemców po II wojnie światowej. Oczywiście oceniając całą sprawę, trzeba się zgodzić, że przesiedlenie ludności ukraińskiej było rozwiązaniem bolesnym, ale wymuszonym przez zbrodniczą działalność OUN-UPA, koniecznym dla zlikwidowania na południowo-wschodnich terenach Polski stanu niepokoju i wrzenia oraz przywrócenia normalizacji życia kraju po zniszczeniach wojennych. Oczywiście można się zastanawiać, czy można było zgnieść ukraińskie podziemie bez wysiedlenia resztek ludności ukraińskiej. Moim zdaniem żadne inne rozwiązanie nie istniało. Dopóki ludność ukraińska mieszkałaby w południowo-wschodniej Polsce, dopóty OUN-UPA prowadziłyby w dalszym ciągu terrorystyczną działalność wymierzoną w struktury państwa polskiego i jego obywateli. Jednoznacznie można to wnioskować z lektur wspomnień dowódców upowskich sotni, których ostatnio ukazało się bardzo dużo. Weźmy chociażby pod uwagę wspomnienia Stepana Stebelskiego „Chrina”, które są tym cenniejsze, że pisał on je w bunkrze na Ukrainie, a nie gdzieś na Zachodzie, gdzie służyłyby głównie propagandzie działalności ukraińskich nacjonalistów. Stebelski pisze w nich, że dzięki działalności OUN-UPA w południowo-wschodniej Polsce:

Świat dowiedział się, że naród ukraiński broni swoich zachodnich ziem, dążąc do niepodległego państwa, stawia czoło wszystkim okupantom jednocześnie. Przez dłuższy czas na terenach Zakerzonia autorytet polsko-bolszewickiej władzy był nadszarpnięty. I dopiero po porozumieniu trzech państw: ZSRR, czerwonej Polski i Czech – przy bezwarunkowym wysiedleniu ukraińskiej ludności Zakerzonia – nasze dalsze działania na jego terenach stały się politycznie niepotrzebne. W momencie wysiedlenia resztek ludności ukraińskiej, nasze zadanie było zakończone1.
Zasadność przeprowadzenia operacji „Wisła” potwierdza też niechcący ukraiński działacz nacjonalistyczny, uczestnik walk OUN-UPA i historyk, Łew Szankowśkyj. W pracy wydanej w 1961 roku w Nowym Jorku napisał:

Walka zbrojna UPA oraz podziemia OUN w przemyskim, jak również na całej zakerzońskiej Ukrainie, została powstrzymywana dlatego, że była taka lub inna przewaga sił zbrojnych wroga. Została ona wstrzymana dlatego, że zabrakło szerokich mas ludowych, które tę walkę popierały i w ten sposób w niej uczestniczyły. […] Kiedy wysiedlono z Zakerzonia prawie wszystkich Ukraińców […] oddziały UPA oraz podziemie OUN nie mogło istnieć2.

Z wypowiedzi tej jednoznacznie wynika, że gdyby ludność ukraińska nie została przesiedlona, to OUN i UPA działałaby w Polsce południowo-wschodniej jeszcze długo.

Mitem jest także, że podczas akcji „Wisła” Wojsko Polskie zabiło kilka tysięcy osób. Dane takie podał jeszcze w 1993 roku ukraiński historyk Eugeniusz Misiło. Grupa Operacyjna „Wisła” przeprowadziła w sumie 357 akcji przeciwko OUN-UPA, w wyniku których zlikwidowano 655 członków UPA. Ujęto 1466 członków OUN i tych, którzy współpracowali z UPA. Według danych Ministerstwa Publicznego od momentu rozpoczęcia operacji „Wisła” do 31 września 1947 roku aresztowano 2274 Ukraińców oskarżonych o przynależność do podziemia zbrojnego. Z tej liczby skierowano do sądu sprawy przeciwko 851 osobom, 1648 osób zwolniono, śledztwo trwało wobec 115 aresztowanych. W obozie filtracyjnym w Jaworznie osadzono w sumie 3873 osoby. Łącznie w 1947 roku skazano na karę śmierci 372 osoby! Gdzie są więc te tysiące, o których pisze Misiło? W ramach Wojskowego Sądu GO „Wisła” na śmierć skazano 173 osoby! Wszystkim postawiono zarzuty z przepisów art. 85 Kodeksu Karnego Wojska Polskiego z września 1944 roku, który stanowił: „Kto usiłuje pozbawić Państwo Polskie niepodległego bytu lub oderwać część jego obszaru, podlega karze więzienia od 10 do 15 lat, albo karze śmierci”.

Mitologizacji uległ też obóz filtracyjny w Jaworznie, do którego kierowano Ukraińców i Łemków podejrzewanych o przynależność do OUN-UPA. Został on utworzony na mocy decyzji Biura Politycznego KC PPR z dnia 23 kwietnia 1947 roku. Jego powstanie było rezultatem nieudolności Urzędu Bezpieczeństwa, który nie posiadał, co udowodniła akcja „Wisła”, żadnych realnych informacji o ukraińskim podziemiu, i Wojsko Polskie w czasie całej operacji działało po omacku. Organizacja Ukraińskich Nacjonalistów nie została przez UB rozpoznana. Nie miał osobowych źródeł informacji. Zaczął ją zdobywać dopiero w czasie operacji „Wisła”. Najprawdopodobniej na jego życzenie władze partyjne zgodziły się na powołanie obozu dla ludności ukraińskiej, w którym UB osadzał podejrzanych o przynależność do OUN-UPA. Władze najzwyczajniej obawiały się, że siatka OUN wraz z wysiedlonymi Ukraińcami rozleje się po całych Ziemiach Odzyskanych i będzie stanowić zagrożenie dla państwa. W sumie przez Jaworzno przeszło 3761 Ukraińców i Łemków podejrzewanych o związki z nacjonalistami. W sumie zmarło w obozie 161 osób. Głównie z powodu wycieńczenia organizmu, chłodu, chorób zakaźnych, braku ciepłej odzieży, fatalnych warunków sanitarnych. Śledztwo prowadzone przez Prokuraturę Wojewódzką w Katowicach nie potwierdziły faktów bezpośrednich zabójstw na terenie obozu. 547 osadzonych w obozie uznano za osoby prowadzące działalność przeciwko państwu polskiemu. Odesłano ich do więzienia Montelupich w Krakowie. Czterech więźniów przekazano (do dalszych śledztw) władzom bezpieczeństwa do Rzeszowa, a sześciu do Szczecina. Końcem 1947 roku rozpoczęto likwidację obozu, co trwało przez kilka miesięcy. W połowie 1948 roku liczba osadzonych była już niewielka. Pozostali jako wolni ludzie wyjeżdżali transportami, i to bynajmniej nie tylko na Ziemie Odzyskane. 443 osoby odjechały do Rzeszowa, 200 do Lublina, 727 osób pojechało do Olsztyna, 554 do Szczecina, 389 do Wrocławia.

Oceniając operację „Wisła”, zgodzić się trzeba, że w jednym przypadku jej organizatorzy i przeprowadzający popełnili błąd. Łemków Rusinów ze środkowej i zachodniej Łemkowszczyzny nie należało przesiedlać, ale otoczyć opieką. W odróżnieniu od Łemków z woj. sanockiego byli oni lojalnymi obywatelami państwa polskiego, wśród których OUN miał wpływy minimalne. Uważali się oni za Rusinów, a nie Ukraińców. Nie zasilali oni UPA, ani pod względem materialnym, ani ludzkim. Jeżeli w społeczeństwie polskim były żądania, by Łemków także wysiedlić, to należało się im przeciwstawić. Szkoda, że tego nie uczyniono i potraktowano Łemków na równi z ukraińskimi nacjonalistami.

Przypisy
1. S. Stebelski „Chrin”, W bunkrze sotni UPA, w zasadzce której zginął Karol Świerczewski, Przez śmiech żelaza, Zimą w bunkrze, przeł. K. Byzdra; W łemkowskim „Trójkącie” przeciwko trzem armiom, przeł. P. Tomanek, Kraków–Warszawa 2014, s. 329.
2. Cyt. za W. Filar, Wołyń–Lublin–Warszawa 1939-1989. Wspomnienia żołnierza 27 Dywizji Piechoty Armii Krajowej, Warszawa 2013, s. 140.

 

Fragment książki Marka A. Koprowskiego, Akcja „Wisła”. Ostateczna rozprawa z OUN-UPA, Replika, Zakrzewo 2017. Książkę można nabyć TUTAJ

Operacja „Wisła” w ogniu polemik i kontrowersji
Na przełomie lat 1946-47 sytuacja w południowo-wschodniej Polsce daleka była od stabilizacji. Wsie ukraińskie w dalszym ciągu stanowiły zaplecze UPA. Najgorzej było w Bieszczadach i na Pogórzu Przemyskim. Ocena Sztabu Generalnego WP była jednoznaczna: „[…] Na terenie powiatów przemyskiego, sanockiego i leskiego większość ludności ukraińskiej i mieszanej współpracuje z bandami UPA”. Ukraińcy stanowili na tych obszarach 85 proc. mieszkańców.

Działaniom OUN-UPA sprzyjał górzysty, silnie zalesiony teren, słabo rozwinięte sieci dróg, a w zasadzie ich brak, a także mała liczba ośrodków miejskich i garnizonów wojskowych. UPA zbudowała tam sieć bunkrów, kryjówek, w których rozlokowano składy materiałowe oraz szpitale. Sotnie „Chrina”, „Bira” i „Stacha” czuły się tu jak prawowici gospodarze, nie bardzo przejmując się istnieniem państwa polskiego.
Doraźne działania, podjęte przez grupę operacyjną wojsk WP i KBW, nie przyniosły oczekiwanych skutków. By skończyć z OUN-UPA, postanowiono połączyć zmasowaną operację przeciwko oddziałom UPA z przesiedleniem ludności ukraińskiej na Ziemie Zachodnie i Północne. W tym celu powołano Grupę Operacyjną „Wisła”.

Historycy ukraińscy chcą wyizolować akcję „Wisła” z całego procesu dziejowego lat czterdziestych i stosunków polsko-ukraińskich. Nazywają ją „zbrodnią komunistyczną”, „czystką etniczną”, a nawet ludobójstwem. Twierdzą, jak pisze Roman Drozd, że „Ukraińców ukarano dlatego, że byli i chcieli być Ukraińcami”. Nie chcą za to przyznać, że ich pobratymcy wymordowali Polaków na Wołyniu tylko dlatego, że byli Polakami.
Gen. Stefan Mossor, wybitny teoretyk sztuki wojennej, opracowując koncepcję operacji „Wisła”, brał pod uwagę doświadczenia II Rzeczypospolitej i praktykę Korpusu Obrony Pogranicza. Obowiązujące w niej prawo zezwalało na wysiedlenie ze strefy przygranicznej każdego obywatela, którego władze uznały za „niepożądanego ze względu na bezpieczeństwo granic państwa”. Akcja „Wisła” miała zatem przedwojenną podstawę prawną. Z komunizmem nie miała ona nic wspólnego.

Nie jest prawdą, że Polska, dokonując przesiedlenia Ukraińców, złamała prawo międzynarodowe. Mitem jest, że podczas akcji „Wisła” Wojsko Polskie zabiło kilka tysięcy osób. Mitologizacji uległ również obóz filtracyjny w Jaworznie, do którego kierowano Ukraińców i Łemków podejrzewanych o przynależność do OUN-UPA.

Oceniając operację „Wisła”, zgodzić się trzeba natomiast, że w jednym przypadku popełniono błąd. Łemków Rusinów ze środkowej i zachodniej Łemkowszczyzny nie należało przesiedlać, ale otoczyć opieką.

O tych wszystkich, ważnych, a często pomijanych i kontrowersyjnych sprawach pisze w swej najnowszej książce Marek Koprowski. Szeroko ujęte konteksty i polemiki wzbogaca omówieniem praktycznie zapomnianej akcji „H-T” oraz biogramami największych ukraińskich zbrodniarzy.

Artykuł Operacja „Wisła” w ogniu polemik i kontrowersji. Marek A. Koprowski pisze dlaczego akcja „Wisła” musiała zostać przeprowadzona. [WIDEO] pochodzi z serwisu Niezłomni.com.

]]>
https://niezlomni.com/operacja-wisla-ogniu-polemik-kontrowersji-marek-a-koprowski-pisze-dlaczego-akcja-wisla-musiala-zostac-przeprowadzona-wideo/feed/ 0
„Za naszą i waszą wolność”. Viva la Polonia! Cudzoziemcy w Powstaniu Styczniowym 1863 r. [WIDEO] https://niezlomni.com/nasza-wasza-wolnosc-viva-la-polonia-cudzoziemcy-powstaniu-styczniowym-1863-r-wideo/ https://niezlomni.com/nasza-wasza-wolnosc-viva-la-polonia-cudzoziemcy-powstaniu-styczniowym-1863-r-wideo/#comments Sun, 14 Jan 2018 21:42:57 +0000 https://niezlomni.com/?p=46007

Poświęcenie, które złotymi literami w księdze dziejów zapisane być powinno. Na temat Powstania Styczniowego napisano bardzo wiele. Są pamiętniki, luźne wspomnienia czy też wielotomowe monografie. Rzadko jednak wspomina się tych, którzy przybyli spoza granic, niekiedy z daleka, by w imię wolności Polski rzucić wyzwanie imperium cara.


Byli wśród nich przedstawiciele wielu nacji: Włosi, Francuzi, Węgrzy, Rosjanie, Ukraińcy, Szwedzi, Niemcy, Serbowie, Chorwaci. Porzucili wygodne życie, by wspólnie z Polakami walczyć o wolność Rzeczypospolitej.

[caption id="attachment_46010" align="alignleft" width="535"] Poświęcenie, które złotymi literami w księdze dziejów zapisane być powinno.[/caption]

Jakie były przesłanki do tego, że aż tylu cudzoziemców wzięło udział w tym polskim zrywie? Co nimi kierowało? Dlaczego tak się narażali? Indywidualne motywy były różne, ale dla każdego nadrzędna była idea pomocy słabszym i pokrzywdzonym w boju o swoje prawa oraz wierność moralnemu nakazowi walki o wolność uciśnionego narodu.

Według historyków w powstaniu roku 1863 wzięło udział od kilkuset do kilku tysięcy cudzoziemców. Losy większości z nich nie są znane, a ich biografie trudne lub niemożliwe do odtworzenia. Czas brutalnej walki nie sprzyjał pamiętnikarstwu, a historia przechowała pamięć o niewielu. Ogromna większość pozostanie na zawsze anonimowa. Niniejsza książka przypomina wspaniałych, ofiarnych żołnierzy, którzy swą krwią zrosili pola bitew i miejsca straceń, a o których zachowała się choćby garść informacji.

W naszej książce zadajemy pytania i staramy się na nie odpowiedzieć. Jakie były powody tego, że aż tylu cudzoziemców wzięło udział w tym polskim zrywie? Co nimi kierowało? Dlaczego się tak narażali? Indywidualnie każdy z tych żołnierzy miał inny motyw. Niewątpliwie najważniejsze były przesłanki ideowe nakazujące pomagać słabszym i pokrzywdzonym w walce o swoje prawa oraz wierność moralnemu nakazowi walki „za wolność naszą i waszą”.

Nie był to tylko pusty slogan, ale hasło ukazujące europejską solidarność.

W chwili wybuchu Powstania Styczniowego Polska od ponad siedemdziesięciu lat była wymazana z europejskich map, okupowana przez trzech zaborców: Rosję, Prusy i Austrię.

Polacy nie mogli się z tym pogodzić i podejmowali wszelkie możliwe działania, żeby odzyskać narodową suwerenność. Nie pozostawali bierni. Wielu udawało się na emigrację, wstępowało w szeregi obcych armii, by w ten sposób zmienić polityczną rzeczywistość panującą wówczas w Europie. Brali udział w ruchach rewolucyjnych nie tylko na terenie Europy, ale również na Kaukazie. W ten sposób narodziła się tradycja polsko-węgierskiego, polsko-włoskiego czy polsko-francuskiego braterstwa broni.

Solidarność polsko-włoska narodziła się dzięki uczestnictwu Polaków w walkach o zjednoczenie Włoch, które trwały od początku XIX wieku. W tym to okresie zarówno Włosi, jak i Polacy nie posiadali własnego państwa, a ich ziemie rozdarte były przez obce mocarstwa. Włochy, historycznie wywodzące się z cesarstwa rzymskiego, podzielonego w 395 r. na część wschodnią ze stolicą w Konstantynopolu oraz zachodnią ze stolicą w Rzymie, później były podzielone na wiele księstw, królestw i samodzielnych republik. Te rozdrobnione kraje były niesamodzielne politycznie, a gospodarczo i militarnie uzależnione od kaprysów ówczesnych europejskich mocarstw, takich jak Austria, Francja czy Prusy. Duża część terytoriów północnych Włoch w XIX wieku była pod bezpośrednią okupacją Austrii, która bezwzględnie zwalczała wszelkie dążenia niepodległościowe.

Włochom udało się uzyskać wolność i zjednoczyć kraj. Legiony Polskie generała Jarosława Dąbrowskiego walczyły w obronie Republiki Cisalpińskiej. Generał Józef Grabiński był dowódcą antyaustriackiego powstania w Bolonii w 1831 r. Udział Polaków w walkach zakończonych zjednoczeniem Włoch był widoczny i znaczący. Wdzięczni za tę pomoc Włosi w 1863 r. przybyli do naszego kraju, by wspomóc Polaków w walce o wolność.

Podobne były przyczyny solidarności polsko-węgierskiej, która na nowo narodziła się w 1848 r. Wielu Polaków wzięło udział w największym dziewiętnastowiecznym zrywie rewolucyjnym, jakim była tak zwana Wiosna Ludów. Polacy angażowali się w ruchy rewolucyjne także we Francji, Dreźnie i Badenii, w rewolucję wiedeńską, rumuńską. Byli praktycznie we wszystkich krajach Europy.

Rola Polaków w antyaustriackim narodowowyzwoleńczym powstaniu węgierskim była szczególnie duża. Na Węgrzech walczyło kilka tysięcy Polaków, a do historii przeszły nazwiska wybitnych dowódców.

Były uczestnik Powstania Listopadowego, generał Józef Wysocki, utworzył na Węgrzech oddziały, które przekształciły się następnie w Legion Polski. Natomiast generał Józef Bem walczył najpierw na barykadach Wiednia, a po upadku tego zrywu przedostał się na Węgry, gdzie stanął w obronie Siedmiogrodu. Pod koniec powstania węgierskiego został mianowany wodzem naczelnym całej węgierskiej armii powstańczej. To właśnie w wyniku tych walk narodziła się trwała solidarność pomiędzy narodami polskim i węgierskim.

Węgrzy postanowili spłacić swój dług wobec Polski, dlatego licznie przybyli do naszego kraju w 1863 r. Ich udział był szczególnie widoczny na południu, w województwach: krakowskim, sandomierskim i lubelskim.

Ochotnicy z innych krajów odegrali w Powstaniu Styczniowym rolę ogromną. Oto portrety najbardziej zaangażowanych, którzy żadną miarą nie powinni popaść w zapomnienie.

Ewa i Bogumił Liszewscy, Viva la Polonia! Cudzoziemcy w Powstaniu Styczniowym 1863 r. Wyd. Replika, Zakrzewo 2018. Książkę można nabyć TUTAJ

Artykuł „Za naszą i waszą wolność”. Viva la Polonia! Cudzoziemcy w Powstaniu Styczniowym 1863 r. [WIDEO] pochodzi z serwisu Niezłomni.com.

]]>
https://niezlomni.com/nasza-wasza-wolnosc-viva-la-polonia-cudzoziemcy-powstaniu-styczniowym-1863-r-wideo/feed/ 1