Władysław Machejek – Niezłomni.com https://niezlomni.com Portal informacyjno-historyczny Sun, 03 Dec 2023 21:00:15 +0000 pl-PL hourly 1 https://wordpress.org/?v=4.9.8 https://niezlomni.com/wp-content/uploads/2017/08/cropped-icon-260x260.png Władysław Machejek – Niezłomni.com https://niezlomni.com 32 32 8 lutego 1953: Literaci potępili skazanych na śmierć „agentów USA”. Wśród sygnatariuszy pisma nie brak głośnych nazwisk… https://niezlomni.com/rocznica-o-ktorej-milczaly-media-literaci-potepiali-skazanych-na-smierc-agentow-usa-wsrod-sygnatariuszy-pisma-nie-brak-glosnych-nazwisk/ https://niezlomni.com/rocznica-o-ktorej-milczaly-media-literaci-potepiali-skazanych-na-smierc-agentow-usa-wsrod-sygnatariuszy-pisma-nie-brak-glosnych-nazwisk/#comments Thu, 09 Feb 2017 12:06:52 +0000 http://niezlomni.com/?p=9438

Rezolucja Związku Literatów Polskich w Krakowie w sprawie procesu krakowskiego została podpisana 8 lutego 1953 r. przez 53 sygnatariuszy – pisarzy epoki stalinizmu członków krakowskiego oddziału Związku Literatów Polskich, wyrażająca poparcie dla stalinowskich władz PRL po aresztowaniu pod sfabrykowanymi zarzutami duchownych katolickich, skazanych na karę śmierci w sfingowanym procesie pokazowym zwanym procesem księży kurii krakowskiej. Wśród sygnatariuszy nie brak głośnych nazwisk...

proces

Był to pokazowy czterech księży kurii krakowskiej i trzech osób świeckich, oskarżonych bezpodstawnie o działalność szpiegowską na rzecz Stanów Zjednoczonych i „sprzedawanie swojej ojczyzny za judaszowe pieniądze”.

Rezolucja literatów została podpisana po zakończeniu procesu, w okresie gdy trzech skazanych oczekiwało na wykonanie wyroków śmierci. Rezolucja literatów miała stwarzać pozór społecznego poparcia dla rozprawy z Kościołem, a w rezultacie legitymizować wydane w stalinowskim procesie pokazowym wyroki śmierci. Stanowiła element propagandowej nagonki na Kościół katolicki i dawała stalinowskim władzom PRL pretekst do dalszego zaostrzenia represji wobec ludzi wierzących.

Rezolucja Związku Literatów Polskich w Krakowie w sprawie procesu krakowskiego

W ostatnich dniach toczył się w Krakowie proces grupy szpiegów amerykańskich powiązanych z krakowską Kurią Metropolitarną. My zebrani w dniu 8 lutego 1953 r. członkowie krakowskiego Oddziału Związku Literatów Polskich wyrażamy bezwzględne potępienie dla zdrajców Ojczyzny, którzy wykorzystując swe duchowe stanowiska i wpływ na część młodzieży skupionej w KSM działali wrogo wobec narodu i państwa ludowego, uprawiali – za amerykańskie pieniądze – szpiegostwo i dywersję.

Potępiamy tych dostojników z wyższej hierarchii kościelnej, którzy sprzyjali knowaniom antypolskim i okazywali zdrajcom pomoc, oraz niszczyli cenne zabytki kulturalne.

Wobec tych faktów zobowiązujemy się w twórczości swojej jeszcze bardziej bojowo i wnikliwiej niż dotychczas podejmować aktualne problemy walki o socjalizm i ostrzej piętnować wrogów narodu - dla dobra Polski silnej i sprawiedliwej.

(cyt.za: "Życie Literackie", 08.02.1953)

Rezolucję podpisały 53 osoby:

Kazimierz Barnaś, Wł. Błachut,

Jan Błoński - w latach 1996–2001 juror Literackiej Nagrody Nike. Członek Collegium Invisibile. W listopadzie 1995 uhonorowany Nagrodą Krakowska Książka Miesiąca za Wszystkie sztuki Sławomira Mrożka. W styczniu 2007 otrzymał Złoty Medal "Zasłużony Kulturze Gloria Artis". 2 marca 2009 został pośmiertnie uhonorowany Nagrodą im. ks. Stanisława Musiała.

J. Bober, Władysław Bodnicki, A. Brosz, B. Brzeziński, Karol Bunsch, Bronisław Mróz-Długoszewski, Władysław Dobrowolski, Kornel Filipowicz,

Ludwik Flaszen - 10 maja 2000 Ludwik Flaszen został odznaczony przez prezydenta RP Aleksandra Kwaśniewskiego Krzyżem Komandorskim Orderu Zasługi Rzeczypospolitej Polskiej. 12 stycznia 2009 z rąk Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego Bogdana Zdrojewskiego odebrał Złoty Medal „Zasłużony Kulturze Gloria Artis.

Józef Andrzej Frasik, Zygmunt Greń, Leszek Herdegen, Roman Husarski, J. Janowski, Jan Jaźwiec, Andrzej Kijowski, Ryszard Kłyś, W. Krzemiński, J. Kurczab, Jalu Kurek, Tadeusz Kwiatkowski, Jerzy Lovell, J. Łabuz, Władysław Machejek, Włodzimierz Maciąg, Henryk Markiewicz,

Bruno Miecugow -  polski dziennikarz, publicysta i pisarz, przez wiele lat związany z „Dziennikiem Polskim”. Ojciec Grzegorza Miecugowa.

Hanna Mortkowicz-Olczakowa,

Sławomir Mrożek - polski dramatopisarz, prozaik oraz rysownik. Autor wielu satyrycznych opowiadań i utworów dramatycznych o tematyce filozoficznej, politycznej, obyczajowej i psychologicznej. Jako dramaturg zaliczany do nurtu teatru absurdu

Tadeusz Nowak, Stefan Otwinowski, Adam Polewka, Marian Promiński, Julian Przyboś, E. Rączkowski, E. Sicińska, Stanisław Skoneczny, Maciej Słomczyński, Karol Szpalski,

Wisława Szymborska -  polska poetka, eseistka, krytyk literacki, tłumaczka, felietonistka; członkini oraz założycielka Stowarzyszenia Pisarzy Polskich (1989), członkini Polskiej Akademii Umiejętności (1995), laureatka Nagrody Nobla w dziedzinie literatury (1996), odznaczona Orderem Orła Białego (2011).

Tadeusz Śliwiak, Anna Świrszczyńska, Olgierd Terlecki, Henryk Vogler, Jan Wiktor, Adam Włodek, Jerzy Zagórski, Marian Załucki, Witold Zechenter, A. Znamierowski.

[caption id="attachment_9440" align="aligncenter" width="700"]lawa-oskarzonych ława oskarżonych[/caption]

Proces był elementem represji władz PRL wobec Kościoła katolickiego. Było to jedno z najbardziej brutalnych uderzeń w Kościół Katolicki w czasach PRL. Celem procesu było przedstawienie Kościoła Katolickiego jako agentury "Watykanu" a duchownych jako szpiegów państw imperialistycznych. Jednocześnie chodziło o skompromitowanie środowisk emigracyjnych.

W wyroku ogłoszonym 27 stycznia 1953 uznano oskarżonych za agentów wywiadu amerykańskiego bądź członków siatki szpiegowskiej. Sąd skazał na karę śmierci Edwarda Chachlicę, Michała Kowalika i księdza Józefa Lelitę. Pozostałym oskarżonym wymierzono następujące kary:
ks. Franciszek Szymonek – dożywotnie pozbawienie wolności
ks. Wit Brzycki, notariusz Kurii metropolitalnej – 15 lat więzienia
ks. Jan Pochopień, notariusz Kurii metropolitalnej – 8 lat więzienia
Stefania Rospond z Kongregacji Żywego Różańca Dziewcząt – 6 lat więzienia

Artykuł 8 lutego 1953: Literaci potępili skazanych na śmierć „agentów USA”. Wśród sygnatariuszy pisma nie brak głośnych nazwisk… pochodzi z serwisu Niezłomni.com.

]]>
https://niezlomni.com/rocznica-o-ktorej-milczaly-media-literaci-potepiali-skazanych-na-smierc-agentow-usa-wsrod-sygnatariuszy-pisma-nie-brak-glosnych-nazwisk/feed/ 1
Barwne i unikatowe wspomnienia żołnierza Brygady Świętokrzyskiej, który opowiada, jak wyglądały historyczne starcia z jego perspektywy https://niezlomni.com/barwne-i-unikatowe-wspomnienia-zolnierza-brygady-swietokrzyskiej-ktory-opowiada-jak-wygladaly-historyczne-starcia-z-jego-perspektywy/ https://niezlomni.com/barwne-i-unikatowe-wspomnienia-zolnierza-brygady-swietokrzyskiej-ktory-opowiada-jak-wygladaly-historyczne-starcia-z-jego-perspektywy/#comments Mon, 21 Jul 2014 06:55:08 +0000 http://niezlomni.com/?p=15034

[caption id="attachment_15035" align="aligncenter" width="540"]Starcie Brygady Świętokrzyskiej z UB i Sowietami 8 września 1944 r. pod wsią Rząbiec. Komuniści schwytali wcześniej kilku żołnierzy Brygady; byli pobici i czekała ich egzekucja. Odsiecz uratowała ich, gdy stali już nad grobami. Zdobyto obóz nieprzyjaciela i rozbito jego zgrupowanie. Zginęło 34 komunistów, do niewoli wzięto 67 Sowietów i 40 Polaków. Był wśród nich znany w PRL partyjny publicysta Władysław Machejek, który kilka dni pełnił funkcję ordynansa „Bohuna”, a następnie zbiegł. Starcie Brygady Świętokrzyskiej z UB i Sowietami 8 września 1944 r. pod wsią Rząbiec. Komuniści schwytali wcześniej kilku żołnierzy Brygady; byli pobici i czekała ich egzekucja. Odsiecz uratowała ich, gdy stali już nad grobami. Zdobyto obóz nieprzyjaciela i rozbito jego zgrupowanie. Zginęło 34 komunistów, do niewoli wzięto 67 Sowietów i 40 Polaków. Był wśród nich znany w PRL partyjny publicysta Władysław Machejek, który kilka dni pełnił funkcję ordynansa „Bohuna”, a następnie zbiegł.[/caption]

W pamięci partyzanta zaciera się często kolejność wydarzeń; przemarsze, bitwy, potyczki, zlewają się w symfonię życia pełnego przygód i ciągłego napięcia.

Chcąc przypomnieć sobie daty Rząbca i Cacowa, musiałbym zajrzeć do kalendarzyka, pamiętam tylko, że było to we wrześniu i że wpierw był Rząbiec, a później Caców; w Rząbcu otrzymałem nowiutki karabin, zdobyty na Moskalach, z którego już pod Cacowem strzelałem do Niemców, tej zaś kolejności „żelaznej” nic nie zmieni i nie zatrze w pamięci.

A więc najpierw był Rząbiec. Kronikarz podał na pewno wzajemny stosunek sił Brygady Świętokrzyskiej oraz połączonych oddziałów Iwana Iwanowicza Lwowskiego [właśc. Karawajewa] i herszta komunistycznego „Tadka Białego”, jak również wszystkie koleje tej bitwy, ilość zużytej amunicji, pozycje obydwóch przeciwników, tudzież wszystkie inne tak ważne okoliczności.

Zwykły partyzant, chociażby z cenzusem, dowiaduje się o tych rzeczach znacznie później, sam wszystkiego nie widzi. Pamięta natomiast, że po całonocnym marszu i po przespaniu dwóch godzin, przygotował się właśnie do skonsumowania smacznej zalewajki. Ten zasłużony posiłek ranny, urozmaicony pogawędką z gospodarzem, został nagle przerwany alarmem, a więc chleb do kieszeni i biegiem marsz. Jeszcze nie wiadomo z kim zaszczyt. Ale to mniejsza. Po drodze sytuacja się wyjaśnia – nasz podjazd został w gajówce zaskoczony przez komunistyczny oddział dywersyjny, idziemy odbić kolegów, a może przy okazji zdobędziemy trochę broni.

Flankujemy po lesie, rolujemy zagajniki, rozsypujemy się w tyralierę, wreszcie mamy ich na muszce. Zaczynamy się orientować, że nasza kompania jest ostatnim ogniwem zamkniętego koła, w środku którego, o 20–30 kroków od nas przylgnęli do ziemi przeciwnicy, Moskale i alowcy (AL). Teraz się nie wymkną, albo się poddadzą, albo dojdzie do walki wręcz.

Strzelać zakazano, rozmawiać nie wolno, palić również; przyjemnie leżeć na ciepłym mchu, oddychać żywicznym aromatem sosen, wśród gęstego podszycia, ale trochę nudno, więc czołgając się, łasujemy rzadkie, bo już ostatnie, ale za to tak słodkie i soczyste czernice. Obok mnie leży partyzant z bandażem na stopie. Zbiegł z izby chorych. Na moje wymówki odpowiada: „przecież nie nogą będę strzelał, a ręka zdrowa”.

Tymczasem dowódca baonu major Rusin krzyczy, że aż wrony uciekają, rozstawia po kątach całą rodzinę komunistyczną, że aż uszy więdną od najsoczystszych wyrazów polskich, rosyjskich i ukraińskich. Poliglota – psiakrew! Połajanki wzajemne przed bitwą znali starożytni Grecy, znali Polacy, Turcy i Tatarzy i zagrzewali się niemi do bitwy, ale widocznie nie byli oni tak wymowni, lub też Homer i Sienkiewicz mieli uboższy język w porównaniu z naszym majorem. Bo ten zwyciężył samym „Słowem”. Początkowo pojedynczo, a później grupkami podrywają się przeciwnicy i składają broń we wskazanych miejscach.

Teraz i my, bez komendy, ruszamy oglądać zdobycz i zwartym kołem otaczamy jeńców. Partyzant polski nie wie, co okrucieństwo, w bój idzie jak do tańca, ale rozbrojonym jeden za drugim podał machorczaka, czasem częstuje jabłkiem: „Bić się nie potrafisz, patałachu, ale zapalić to byś owszem, masz ofermo, zaćmij sobie. Może to już twój ostatni” – dodaje groźnie.

Kilkuset jeńców, jedni wzięci w boju, drudzy rozbrojeni krzykiem, wśród nich koło 100 Moskali i Żydów, reszta Polacy, broni w bród, i to maszynowej, a nawet ciężkiej; pierwszorzędny nowiutki ckm. typu Maxim, model 1944, granatniki, przeciwpancerne, aparat radiowy, baterie, wreszcie gratka dla dwójki: dziennik z depeszami radiowym, nadanymi przez grupę do Moskwy i rozkazami stamtąd.

szaniec

 

Dzień po dniu, godzina po godzinie, wszystko zapisane: pamiętajcie

[quote]AK to wrogi element faszystowski, PPS to nacjonaliści, bataliony chłopskie to niebezpieczna drobna burżuazja.[/quote]

Śmiejemy się – ładnie wyglądają te nasze bratnie formacje, wierzące jeszcze w szczerość i przyjaźń Moskwy… Pokażemy im dziennik, ale i tak nie uwierzą, owszem poszczególny oficer, żołnierz – tak, ale góra znów zacznie deklamować o współpracy z „sojusznikiem naszych wielkich sprzymierzeńców”. Kto ma ćwieka w głowie, temu gładko nie wybiją go nawet oczywiste powody.

W nocy Moskale, już rozbrojeni, próbowali buntu i ucieczki, rychło w czas i zapłacili za to drogo. Już Polski nie opuszczą.

Więcej kłopotu z jeńcami Polakami. Po zbadaniu jeńców okazuje się, że większość to równe chłopaki; ten uciekł z okopów, a tamten z Oświęcimia, ten znów wraca z pracy w Rzeszy. Spotkał oddział, dostał broń, czasem buty, to przystał. Później jeden z drugim coś zmiarkował, że za dużo Moskali, a teraz już wiedzą, o co chodzi, ale do domu nie chcą wracać, chcą do prawdziwego polskiego wojska. To już nie nasza rzecz, lekarz zbada, czy zdrów na ciele; dwójka, czy nie zarażony trądem bolszewickim, co nieprzydatne pójdzie do domu.

A w bitwie pod Cacowem wielu z naszych „jeńców” spod Rząbca już walczyło… z Niemcami. Kiedyś wyciągnę pamiętniki zagryzmolone na postojach i opiszę, jak to było. Może tego nie zrobię, ale zawsze zostanie kronika Brygady, ta nasza złota księga, która w swoim rejestrze nie pominie ani bitwy, ani potyczki, ani większej pościgówki, ani nawet ćwiczeń aplikacyjnych. Natomiast na pewno nie nadmieni, że bitwa pod Cacowem przerwała niejednemu słodką drzemkę w rannym słonku za stodołą, że dla mnie rozpoczęła się w chwili, gdy z podchorążym „Szarym” przygotowywałem się do spożycia jajecznicy omaszczonej kupioną za własny grosz słoninką. Dla kronikarza to mało ważne szczegóły, a myśmy w czasie bitwy i jeszcze kilka dni później żałowali nieskonsumowanego śniadania.

Była to w ogóle pechowa doba. Wyruszyliśmy dnia poprzedniego z miejscowości Raszków, jak zwykle po zachodzie słońca, było to na nowiu; noc ciemna, drogi leśne wąskie, piaszczyste, pełne wykrotów. Po chwili tabor nawala, pobiliśmy wtedy chyba wszystkie rekordy złamanych kół i przewróconych wozów. Wreszcie na skraju lasu lepsza droga, ale o 150 metrów – placówka niemiecka; nie palimy, nie rozmawiamy, przesuwamy się jak stado wilków, idące po łup, ale mogące samo stać się łupem. Wtem salwa cekaemów, nie tylko słychać, ale i widać. Pociski zapalające zasypują nas wspaniałą kaskadą krwawych serpentyn na tle ciemnej nocy. Ale konie się na tym nie znają, więc ponoszą i część taborów idzie w rozsypkę. Nasza tyraliera już się rozwinęła. Czekamy. Nie strzelamy. Szkoda amunicji. Noc i las do nas należą. Niemcy dali salwę i pewno zwiali… Dobra jest. Uporządkowany tabor rusza dalej. O brzasku znów strzelanina na szosie równoległej do naszej osi marszu. Przez ranną mgłę dostrzegamy samochód. Krótka salwa i sprawa skończona. Samochód niemiecki wjechał na nasz zwiad konny, ten otworzył ogień: dwaj oficerowie lotnicy zabici: trzeci w niewoli.

„Będziemy mieli dzień gorący, zaczyna się znów seria niemiecka” – gaworzą partyzanci. W Cacowie chwilowy postój. Wiemy, że niedługi, jedni marzą o drzemce, inni o jedzeniu, rzecz gustu. Ostre pogotowie, konie w zaprzęgach… a o 11 samoloty nad wsią, padają pociski, już jedna zagroda płonie. Za chwilę ogon naszego taboru sprawnie znika w pobliskim lesie. Jeden samolot celnie trafiony z pióropuszem dymu ginie na horyzoncie, tyraliera niemiecka idzie na wieś.

Pozostawiwszy niedojedzoną jajecznicę, wpadam na kwaterę po plecak. Stopniowo bitwa przenosi się do lasu, panującego nad wsią. Batalion 202. PP dopuszcza tyralierę niemiecką na 50 kroków i salwą kładzie kilkudziesięciu Niemców. Pierwszy impet powstrzymany. Melduje o tym pułkownikowi Bohunowi goniec konny –

Pan major Jaxa melduje, że trzyma się dobrze, jeśli dostanie kilka papierosów, będzie trzymał się jeszcze lepiej”.

Niech lasy cacowskie i błota tynieckie opowiedzą o innych potyczkach tego dnia, a szczególnie tej nocy, gdy artyleria niemiecka wstrzelała się w nasz tabor, który w ciemnościach chyłkiem przemknął się bez strat przez groble, bagna i przeszedł bród przez Nidę.

Pod Rząbcem zostawiliśmy dwóch kolegów, pod Cacowem jednego, krzyże z brzozy i jedlina na grobach… a Brygada pomaszerowała dalej. Dziś walczy z dywersantami sowieckimi, wczoraj zniosła oddziały komuny rodzimej, jutro stoczy bój z Ukraińcami w obronie gnębionej ludności, to znów jak wilk skrwawi zęby w walce z Niemcami.

[quote]Od Rząbca do Cacowa i z powrotem od miesięcy, a nawet od lat, bo Brygada przejęła tradycję i chwałę swych części składowych. Brygadzie nikt nie daje broni, Brygada broń zdobywa sama![/quote]

Na postojach chodzimy do akowców (AK), lub przyjmujemy ich wizyty, czym chata bogata, tym rada. Oni się chwalą bronią zrzutową. „Wy macie zrzuty, a my skoki i rzuty”, odpowiadają nasi chłopcy… A po Mszy Świętej, na defiladzie, piersi się prężą pod stenami [bryt. pistolet maszynowy], pepeszami i bergmanami. Wzrok zuchwały, aż krzyczy: to nasze, to moje – zdobyczne, to na Moskalach, a to na Niemcach, a to znów na Ukraińcach.

[quote]Brygada wie, że nie jest sama, za nią rozrzucone po kraju okręgi i załogi NSZ, a znów za tą organizacją – Obóz Narodowy, wreszcie cały Naród, nie ten papierowy, z ckliwych deklaracji, lecz ten, który walczy, cierpi i czeka na chwilę ostatecznej rozprawy z Moskalami i Niemcami, z Ukraińcami i zdrajcami różnego gatunku. Żołnierz Brygady wie, że walka musi być doprowadzona aż do zwycięskiego końca z wrogami zewnętrznymi i domowymi. Z dumą śledzi walki swych kolegów na froncie zachodnim i południowym, sam zaś walczy, maszeruje i śpiewa:[/quote]

Brygada Świętokrzyska
To Polski znak!
Brygada Świętokrzyska
To orzeł, wolny ptak!

artykuł żołnierza Brygady Świętokrzyskiej z podziemnego pisma „Szaniec” ze stycznia 1945 r.

źródło: dodatek specjalny IPN

Artykuł Barwne i unikatowe wspomnienia żołnierza Brygady Świętokrzyskiej, który opowiada, jak wyglądały historyczne starcia z jego perspektywy pochodzi z serwisu Niezłomni.com.

]]>
https://niezlomni.com/barwne-i-unikatowe-wspomnienia-zolnierza-brygady-swietokrzyskiej-ktory-opowiada-jak-wygladaly-historyczne-starcia-z-jego-perspektywy/feed/ 3
Syn „bandyty” Józefa Kurasia mówi: My, Polacy, nie szanujemy naszej historii https://niezlomni.com/syn-bandyty-jozefa-kurasia-mowi-my-polacy-nie-szanujemy-naszej-historii/ Mon, 21 Oct 2013 17:05:00 +0000 http://niezlomni.com/?p=555

[caption id="attachment_556" align="alignleft" width="300"]Józef Kuraś "Ogień" Józef Kuraś "Ogień"[/caption]

Zbigniew Kuraś urodził się 1 lutego 1947 roku. Kiedy zginął jego ojciec, major Józef Kuraś "Ogień", jeden z najbardziej znanych polskich dowódców partyzanckich z czasów II wojny światowej i okresu powojennego, miał zaledwie trzy tygodnie. Nie mógł więc pamiętać ojca, ale komunistyczne władze nigdy nie dały mu zapomnieć, że jest synem "bandyty". - Do dziś reakcje ludzi bywają bardzo niemiłe - mówi w rozmowie z reporterem RMF FM Maciejem Pałahickim.

Maciej Pałahicki: Pana ojciec był żołnierzem wyklętym, a pan dzieckiem przeklętym?

Zbigniew Kuraś: Tak to wychodzi. Ja się urodziłem w Krakowie, a potem mama zapakowała mnie do wagonu towarowego i przy minus 30 stopniach zajechaliśmy do Warszawy. Tam dotarła do nas wiadomość o śmierci ojca. No i tam matka ujawniła na UB nasze istnienie. Po tym już śmiało wróciliśmy do domu w Nowy Targu. Do domu, to może za dużo powiedziane, bo mieliśmy tu tylko jeden mały pokoik, a naokoło byli przyjezdni lokatorzy i funkcjonariusze UB. Były momenty nieprzyjemne, bo nas od bandytów wyzywali i w takiej pogardzie mieli. Mieli do tego prawo, mieli takie przyzwolenie. To było przykre i smutne.

Pamiętam taki epizod. Mieszkał u nas taki ubowiec, bardzo zły - tak mówili, był też drugi, który tam kończył bić (na UB - red.) a potem przychodził do domu i bił jeszcze żonę. Kiedyś w jakimś takim "amoku" dobroci, wziął mnie za rękę i zaprowadził do sklepu, a w sklepie taka długa kolejka była. On krzyczy na cały głos: tu dla syna "Ognia" czekoladę proszę. Taki zdziwiony stałem, a on mnie trzymał za rękę. Tę czekoladę dostałem, do domu pobiegłem i pomyślałem: "no nie są przecież tacy źli". A wieczorem, jak się napili, to zaczęli strzelać, a u nas są drewniane sufity, więc kule leciały. Mama mnie przykryła pierzyną i jeszcze nakryła mnie swoim ciałem, żeby mnie chronić. Takie to były różne niemiłe niespodzianki. Czekolada okazała się gorzką, bardzo.

Później, w miarę upływu czasu, już sam wychodziłem na ulicę no i też się spotykałem z różnymi... Czasem mi dokuczali. A w szkole podstawowej to już wyraźnie widziałem różnicę między innymi uczniami a mną. W średniej miałem już zupełnie przechlapane. Był taki jeden nauczyciel, który mnie bardzo, bardzo nie lubił, no i miałem z tego przykre konsekwencje, wtórowali mu też inni. Nic nikomu nie zrobiłem, a tak jakoś się to wszystko nie układało.

Młody człowiek, to patrzy jak tego oceniają, jak innego oceniają i widzi, że się taka wielka niesprawiedliwość dzieje, a dlaczego...? To sobie sam musiałem pisać listy do Pana Boga ze skargą i tak żyć. Później poszedłem do wojska. Wojsko mi odpowiadało, chociaż jak jechałem to mi mówili "tam cię już wykończą". Ale ja też zrobiłem jeden numer, o którym nie chcę wspominać i po prostu wyszedłem zadowolony. Potem praca, ale tam też już wiedzieli...

W wojsku myślałem że jestem incognito. Zbigniew Kuraś i koniec. Ale spotkałem się z kolegami, jeden z nich był pisarzem sztabowym i mówi: Zbyszek ty tam w papierach coś masz. Udaję głupiego. Ale co? Nie przyszło mi nawet na myśl, że tam może być coś takiego. W wolnej chwili przyszedłem do niego, pokazał mi papiery i faktycznie było: "Zbigniew Kuraś syn bandyty Ognia". I to szło za mną cały czas, no ale to też trzeba było przeżyć. Potem pracowałem w Czarnym Dunajcu i Rabce jako technik weterynarii i tam też dało się bardzo odczuć, to moje pochodzenie. Bardzo mi w życiu zaszkodziło. Takie mieli dyrektywy, żeby dać mi w kość. To się odbiło na moim zdrowiu, na moim wyglądzie.

Maciej Pałahicki: Pan miał zaledwie trzy tygodnie, gdy stracił ojca, a tak naprawdę całe życie ciąży na panu jego przeszłość.

Co mam Panu odpowiedzieć? Jeden, jak mnie spotka, to jest to miłe i pogratuluje mi ojca, że wytrwałem, że się człowiek nie zbłaźnił. A drugi będzie patrzył na mnie i pytał w duchu dlaczego się jeszcze kręcę po tym świecie i się jeszcze jakoś trzymam. To jest bardzo przykre.

Często koledzy w pracy mnie pytali dlaczego "Ogień" drugi raz poszedł w góry ("Ogień" w 1945 tworzył Milicję Obywatelską w Nowym Targu, ale nie podporządkował się partyjnej władzy i zdezerterował, a wraz z nim wielu jego ludzi - red.). Dlaczego? Bo musiał. Do nich to jednak nie docierało, byli już na fali ormowskiej, takiego paskudnego donosicielstwa, to było najgorsze. Inni mogli kraść, mogli nie przychodzić do pracy, wystarczyło jednak, że ja raz nie przyszedłem i zaraz był krzyk i oskarżenia że coś kombinuję. No, a co ja mogłem kombinować? Ja chciałem normalnie żyć i pracować.

Maciej Pałahicki: A nie miał pan czasami tak w głębi ducha pretensji do ojca?

Jak można mieć do niego pretensje? Chociaż czasami widziałem jak przyjeżdżał inny ojciec, brał syna za rękę i szedł na spacer. Pewne problemy ojciec pomoże rozwiązać i wtedy jest dużo łatwiej. A ja byłem sam. Sam tylko z mamą. Ojczym też za mną nie przepadał. To również odczułem. No, ale przecież nie będę bez przerwy do mikrofonu narzekał. Miałem młodość, a w niej piękne chwile, i wzniosłe, i wspaniałe, i koniec. I cóż tu narzekać.

Maciej Pałahicki: To pomówmy o tych dobrych chwilach. Kiedy poczuł pan taką prawdziwą dumę z ojca?

Może było tych momentów wiele. Kiedy przychodzili nas partyzanci, którzy wychodzili z więzień. Może wtedy po raz pierwszy poczułem z ojcem taką bliskość. Jednak potem wszystko ustało.

[caption id="attachment_557" align="alignleft" width="717"]Pomnik Józefa Kurasia w Zakopanem Pomnik Józefa Kurasia w Zakopanem[/caption]

Wiele lat później (w 2006 roku - red.) w Zakopanem odsłonięto pomnik ojca. Przed tym wydarzeniem dzwonili do mnie znajomi i mówili, że w końcu doczekam się tej sprawiedliwości i ludzie poznają prawdę o tym, skąd się wzięło to nazwanie ojca "bandytą". To było dla mnie naprawdę wzruszające i piękne. Przy odsłonięciu pomnika w Zakopanem, to już była faktycznie taka pompa (w uroczystości uczestniczył prezydent RP Lech Kaczyński - red.).

Chociaż wtedy również wielu się sprzeciwiało. Nawet Słowacy sprzeciwiali się i chcieli ingerować w decyzję polskich władz (Według Ludomira Molitorisa z Towarzystwa Słowaków, w Polsce podczas swej działalności na Spiszu i Orawie Kuraś nękał tam zamieszkujących Słowaków, dopuszczał się zbrodni i grabieży - red.).

[quote]I to jest właśnie bardzo przykre, że my Polacy nie szanujemy naszej historii. Bo to jest nasza prawdziwa, powojenna historia. Ładna historia i kawałek również mojego życia. Ojciec walczył przecież o Polskę, ale u nas nie wszyscy to potrafią uszanować...[/quote]

[caption id="attachment_558" align="alignleft" width="255"]Władysław Machejek Władysław Machejek[/caption]

Pamiętam, jak - jako chłopiec - stałem wśród ludzi w wielkiej kolejce przy kiosku ruchu, by kupić gazetę. Nie pamiętam już teraz nawet jaką. W niej były odcinki książki Machejka "Rano przyszedł huragan" (Władysław Machejek, sekretarz powiatowy PPR w Nowym Targu, brał udział w akcjach MO i KBW przeciw partyzantom Józefa Kurasia. W 1955 wydał powieść "Rano przeszedł huragan", w której opublikował rzekomy pamiętnik Kurasia, do dziś cytowany jako autentyk - red.).

To nie była ładna książka, ale władzom bardzo odpowiadała, bo w niej obrzucano fałszem i zakłamaniem działalność "Ognia". No i tak ludzie to kupowali, bo nie było innej wiedzy na ten temat. Kupowali, czytali i komentowali. Coś usłyszeli. A to, że kogoś napadł. A to się czasami ubowcy przebierali za partyzantów, a czasem ktoś inny się podszywał.

[quote]Znam taki przypadek kiedy siostrze zginął brat i przez trzydzieści lat miała pretensje do ogniowców. A dopiero po latach okazało się, że za śmiercią jej brata stali ubowcy. Innym razem znowu wyklinali, że nigdy "Ogniowi" nie wybaczą, bo ogniowcy przyszli do ich domu zabrać świnie i na to wpadli ubowcy. W wyniku wymiany ognia zginął ojciec - jedyny żywiciel rodziny. Po latach okazało się, że to brat rodzony ściągnął tych ubowców do domu i taka była prawda. Ale jak to ludziom wytłumaczyć, gdy często powielają tyle kłamstw i niesprawdzonych historii. Oni nadal nie wiedzą na czym polegała tamta walka, co się wtedy naprawdę działo i dlaczego.[/quote]

Teraz mamy komórki, przez które można kontrolować człowieka, a i tak to się często nie udaje, a co dopiero wtedy, gdy obszar walki był po Wadowice, po Kraków i nawet dalej? W jaki sposób mógł to wszystko utrzymać w ryzach jeden człowiek? Przecież inny element również działał na tym terenie, jednak wszystko co złe, zrzucili na niego.

Ja uważam że "Ogień" był taką wygodną choinką, na której można wieszać było wszystko: i mord Żydów, których nie zabił, mord Łatanków z Gronkowa, z którymi wcześniej byli kolegami. Oni byli kilkakrotnie ostrzegani. Ludzie ze wsi chodzili do ojca na skargi na nich, że kradli krowy, jak teraz kradnie się samochody. Prosili, by wymierzyć im sprawiedliwość. To byli złodzieje, zwykli bandyci.

[quote]I tak można oczerniać i fałszować historię. A to był przecież bohater i koniec. Partyzanci to byli młodzi chłopcy, często w wieku osiemnastu, dwudziestu lat, którzy zostawili rodziny i poszli walczyć o Polskę. Nie do końca wiadomo było właściwie, jaką Polskę. Tam była dyscyplina, było umundurowanie, złodziejstwo się karało, przestępstwa się karało. Była modlitwa, honor i polskość, a dziś się ich oczernia, stawia na równi z pijakami, gwałcicielami. No to czemu to UB i KBW ojca goniło przeszło dwa lata po górach goniło, jak oni byli tacy pijani?[/quote]

Takie łatki mu poprzyklejali. Ale to była walka polityczna, o której my nie mieliśmy pojęcia i dopiero po latach dowiedzieliśmy się jak ona wyglądała.

[caption id="attachment_559" align="alignleft" width="211"]Stanisław Wałach Stanisław Wałach[/caption]

Maciej Pałahicki: Co dla pana było gorsze: to, że do tej pory nie wie pan, gdzie ojciec jest pochowany, czy też to, że musiał pan spotkać się z jego oszczercą Stanisławem Wałachem, by wskazał to miejsce pochówku? (Stanisław Wałach, szef powiatowych UBP w Chrzanowie, Limanowej i Nowym Sączu, naczelnik Wydziału III WUBP w Krakowie, który również brał udział w akcjach przeciw "Ogniowi", w 1965 wydał książkę "Był w Polsce czas", a w 1976 - "Świadectwo tamtym dniom" - opisujące działania "Ognia")

Jechałem z nadzieją, ale czułem, że nic z tego nie wyniknie. Jednak w głębi ducha liczyłem, że mając władzę, może jednak coś powie... Ja, szary człowiek, nie byłem przecież dla niego zagrożeniem. To ciągnęło się przez długi czas, zadawałem sobie w duchu pytania: co ja im zrobiłem złego? Za co mnie karzą? Dlaczego ukrywają przede mną miejsce pochówku ojca? Przecież zarówno z jednej, jak i z drugiej strony spotykał się wtedy żołnierz z żołnierzem. Ale wtedy nikt tak tego nie pojmował, była wtedy inna siła polityczna, takie kreowanie niepodległości.

Maciej Pałahicki: Ciężko było siąść naprzeciwko Wałacha i spojrzeć mu prosto w oczy, wiedząc, że przyczynił się do śmierci pana ojca?

Tak się miało stać, jak się stało, a przyczynili się do tego agenci. Państwo polskie w tym czasie krzyczało, że jest chłopskie i robotnicze, a tu chłopi występowali przeciwko tej władzy, to znaczy, że coś się źle dzieje i po prostu to ich jakoś ubodło. Świadomość, że ludzie tak łatwo kupują tamte stare kłamstwa, bardzo boli.

Kiedyś przyniosłem znajomemu taką fajną książkę, nie zmyśloną, lecz pokazującą fakty z tego okresu. To, że AK miało na niego wyrok. Że "Zawisza" - ich dowódca - chciał go sprzątnąć z jakiś przyczyn. I stąd również wynikały ojca problemy z AK i z Machejkiem. A potem były ludowe służby bezpieczeństwa. Miał swoje uzbrojone wojsko. Była nadzieja i mieli chęć do walki, a potem gdy zgasła nadzieja, to tak trwali i trwali.

To byli młodzi ludzie, każdy chciał mieć rodzinę, dom. Kilku się takich znalazło. UB już wyjeżdżało w Ostrowską, ale któryś dał znać, że ojciec tam jest i wtedy właśnie zginął on, zginął "Zimny", "Kruk", a jeszcze dwóch innych się przedarło przez zasadzkę.

Gdy już można było, to przed domem gdzie zginął ojciec, zapaliliśmy świece w rocznicę jego śmierci. Jednak z domu wybiegł syn ówczesnego gospodarza i zgasił. Powiedział, że on tyle wycierpiał na skutek tych wydarzeń. A przecież nikt go specjalnie nie skrzywdził. Ogniowcy się bronili, a UB strzelało z czego popadnie. To są sprawy historyczne, które były i minęły dawno temu...

I tu właśnie mam pretensje do ludzi, którzy krytykują ojca, a nie zastanowią się nad faktami historycznymi. Mają pretensję, a sami się nieraz bronią, bo mieli w rodzinie mamy czy babki, którym ogolono głowę. A wtedy ogolona głowa była hańbą i świadczyła o tym, że się ktoś źle prowadził, donosił czy współpracował. Ci ludzie do dzisiejszego dnia nie zostali rozliczeni, a teraz rodziny się bronią, nie przyznają się do przeszłości i o wszystko co złe obwiniają "Ognia".

A ojciec przecież niósł swoje nieszczęście: stracił syna, żonę i ojca, których Niemcy mu zabili. Ludzie mówili, że w tym także jest wina ojca, że to stało się z powodu jego działalności. Twierdzili, że to na skutek wcześniejszej akcji, która okazała się prowokacją niemiecką, ale uważali, ze to również była wina ojca. Ludzie, którym nie chciało się dojść do prawdy obwinili go za wszystko.

Nikt już nie pamięta, że okres, gdy oni byli w górach, to nie był łatwy czas. Siedzieli ukryci w bunkrach, unikali oczu konfidentów, nie mogli zostawić po sobie śladów, a przecież jakoś trzeba było przetrwać, wyżywić oddział, pokonać różne przeszkody i trudności. Jeśli ktoś był w górach, to wie, jak łatwo jest w lecie - ale nie zimą. Trzeba wykazać duży hart ducha. Nie ma co więcej o tym opowiadać.

Maciej Pałahicki: Czy pana nie boli, że nie zna miejsca pochówku ojca, nie ma nawet gdzie świeczki mu zapalić?

Mam gdzie pójść, bo sobie idę na cmentarz, świeczkę zapalę i sobie pomyślę o nim. A mnie już od lat tak zwodzą. I tak się to ciągnie. Ja pewnie już tego nie doczekam. Pewnie, że to boli, ale jak nie ma, to nie ma, co zrobić... Już jestem zrezygnowany, żyję bez nadziei.

Maciej Pałahicki: Myśli pan, że oni nadal są żołnierzami wyklętymi? Czy jednak w świadomości ludzi coś się zmieniło?

Nie jest łatwo odpowiedzieć na takie pytanie. Na pewno coś się zmieniło. Na lepsze, ale co?... Trochę się zmieniło...

Artykuł Syn „bandyty” Józefa Kurasia mówi: My, Polacy, nie szanujemy naszej historii pochodzi z serwisu Niezłomni.com.

]]>